Nobel Olszańskiego

Tadeusz Olszański był moim pierwszym nauczycielem… gotowania. Zaraził mnie bowiem miłością do kuchni węgierskiej, która w czasach PRL stanowiła niemal jedyną odskocznię od schaboszczaka z kapustą. Sam mistrz gotuje oczywiście wspaniale. A węgierskie inklinacje wynikają z faktu, że Mama Tadeusza była właśnie Węgierką.
Na mojej półce z kulinariami stoi skromna i szczupła książeczka „Nobel dla papryki” wydana w 1978 roku. Ozdobiona jest dedykacją autora w formie pytania: „Piotrkowi,- kiedy wreszcie zrobimy sobie wielkie żarcie?”. Od tego czasu wielkie żarcie robiliśmy sobie wielokrotnie. Raz u Tadeusza, raz u mnie. I tak na zmianę. Jadaliśmy też w Budapeszcie, gdzie Tadeusz wiele lat spędził jako dyrektor Polskiego Ośrodka Kultury i korespondent prasy oraz  TV.
Książeczka, o której mowa jest kompletnie zaczytana. Pożółkłe kartki są w rozsypce. Niektóre zaś niemożliwie wytłuszczone. To oznaka, że dziełko Tadzia żyje. Korzystam z tych przepisów bardzo często.

Ucieszyłem się bardzo gdy dostałem nowe wydanie. Szybko jednak przekonałem się, że to nie jest wznowienie książki tylko jej na nowo pisanie. Wprawdzie 75 przepisów powtarza się w obydwu książkach ale wszystkie rozdziały do czytania są zupełnie świeże. Po prostu zmieniły się czasy i autor nie musiał wysilać umysłu jaki węgierski produkt można w Polsce zastąpić czymś innym, dostępnym w handlu. Dzięki temu mógł przytoczyć szereg pysznych anegdot  z historii madziarskiej kuchni, co oczywiście dodało książce świeżości i… pikanterii.

Oto jedna z tych nowych opowiastek: Przed laty przywódca węgierskich komunistów Janos Kadar zaprosił do Budapesztu dwóch lewicujących pisarzy, laureatów Nobla – Miguela Asturiasa z Gwatemali i Pablo Nerudę z Chile. Podejmowano ich po królewsku, obwożono po kraju i pokazywano węgierskie osiągnięcia. Gospodarz liczył, że pisarze, z których zdaniem liczył się świat, opiszą po powrocie kraj miodem i mlekiem płynący. Z uwypukleniem oczywiście roli komunistów.

Obaj nobliści, chodzący wieczorami po knajpach Budapesztu i zaglądający także do kuchni, wróciwszy napisali książkę zatytułowaną „Posmakowaliśmy Węgry” sławiącą … madziarską kuchnię!

Ja też wysławiam węgierski stół jeśli znajduje się na nim halaszle, zupa fasolowa Jokaia czy zrazy Esterhazyego. No i oczywiście tokaj. Zwłaszcza liczący kilka, najlepiej sześć,  puttonów