Książka o ludziach, którzy jedzą WSZYSTKO!
Przeczytałem kolejną fascynującą książkę o Chinach. I choć nosi ona w tytule zwrot „pamiętnik kulinarny”, to nie jest to książka kucharska. To relacja z odważnego zanurzenia się Angielki w oceanie chińskiego społeczeństwa. A że najlepiej ludzi i ich kulturę, historię oraz obyczaje poznaje się zaglądając im do garnków i na talerze, to i Fuchsię Dunlop pognało w tę stronę. W dodatku było to spełnienie jej marzeń z dzieciństwa. Pisze więc autorka na pierwszych stronach książki: „Od matki przejęłam zwyczaj odgadywania składników i sposobów przygotowania potraw w restauracjach, doszukiwania się śladów ziół i przypraw oraz drobiazgowej analizy jedzenia, które mi podawano. Już w wieku dwunastu łat chciałam zostać kucharzem. Taśmociąg mojej edukacji zabierał mnie jednak coraz to dalej i dalej od jedzenia.(…) Dopiero w Chinach, tysiące kilometrów od domu i niemal całkowicie odcięta od własnej przeszłości, miałam możliwość robić to, co naprawdę chciałam. W końcu mogłam przyznać przed samą sobą, że nie jestem analitykiem społeczno-ekonomicznym, właściwie nawet nie jestem dziennikarzem, tylko kucharzem. Najbardziej sobą czułam się w kuchni, gdy kroiłam warzywa, miesiłam ciasto lub przyprawiałam zupę. Dzieciństwo spędziłam w Oksfordzie, studiowałam w Cambridge, a podczas pracy w Londynie opierałam się na uniwersyteckim wykształ?ceniu, które określało mnie wobec innych ludzi. W Chinach nic z tego nie było ważne.”
Panna Dunlop po studiach pracowała w Dziale Nasłuchu BBC. Dzięki temu też odbyła pierwszą podróż do Chin, zaczynając znajomość z tym krajem od Hongkongu. Tam też zetknęła się z prawdziwą kuchnią Kraju Środka. Nie przychodziło jej to wcale łatwo. O zetknięciu się mieszkańca Europy z odmiennościami chińskiego jadłospisu pisze ona tak: „Jako podróżniczce nie przychodziło mi łatwo całkowite przystosowanie się do obcej kuchni. To, co jemy, jest zasadniczym elementem naszej jaźni i postrzegania samego siebie. Pielęgnowanie na obczyźnie naszych rodzimych tradycji i obyczajów nie jest błahostką, lecz głęboko zakorzenionym sposobem chronienia się przed nieznanym. Zanim wyruszymy w podróż, szczepimy się, aby ustrzec nasze organizmy przed chorobami czyhającymi na nas za granicą. Podobnie znane potrawy są tarczą, która ma nas osłonić przed innymi kulturami. Brytyjscy kolonialiści żyjący w Azji na przełomie XIX i XX wieku nie przebierali się co wieczór do kolacji i nie pili wyrafinowanych koktajli po prostu dla rozrywki. Wiedzieli, że postępując w ten sposób, nie narażą się na ryzyko utraty swej tożsamości, jak zdarzało się to angielskim oryginałom, którzy bez opamiętania zanurzali się w tubylczej kulturze, by ostatecznie zatracić w niej swoje ja.”
Mimo takich opinii o poddawaniu się obcym kulinarnym wpływom i groźbie utracenia swej europejskiej tożsamości Fuchsia Dunlop zanurzyła się w odmęty chińszczyzny bez reszty. Szybko porzuciła wykłady i uniwersyteckie spotkania, a ruszyła na podbój miejscowych bazarów, barowych budek i podejrzanych restauracyjek. Odbyła też z grupą koleżanek i kolegów z Polski, Rosji, Włoch, Niemiec ale i samotnie też, szereg podróży autobusami, rowerami, łodziami także po zakamarkach lecz nie stolicy Syczuanu, gdzie mieszkała, lecz odległych rejonów tego wielkiego państwa. I to właśnie dzięki tej odwadze i nadzwyczajnej ciekawości mogła napisać tę książkę. A jest to dzieło fascynujące i wciągające czytelnika bez reszty. Kilkaset stron czyta się jednym ciągiem. Odrywając się od lektury tylko na chwile, w których czytelnik musi zaspokoić nękający głód wywołany opisem gotowanych na parze kurzych łapek z czarną sfermentowaną soją i chili lub gotowanej głowy królika.
Jak łatwo się domyślić autorka nie jest już dziennikarką BBC World Service lecz wybitną krytyczką kulinarną i słynną kuchmistrzynią. Jako pierwsza z Europejczyków skończyła ona Syczuańską Akademię Sztuki Kulinarnej. Swą wiedzą na temat Chin i ich kuchni dzieli się z czytelnikami „Financial Times” oraz nami -smakoszami i miłośnikami książek. (Dalsze cytaty jeszcze będą w późniejszym terminie.)
Komentarze
Czekam na co smakowitsze opisy chińszczyzny (nie musi sie to przekładać na smakowite dania) 😀
Młodza część rodziny od roku pracuje i zapewne jada w Hongkongu; doniesienia z tamtej strony mapy zawierają jedynie opisy co widzieli w Kambodży i Indiach, i o osiągnięciach szkolnych jeszcze młodszych, o jedzeniu nic.
Za oknem wyż.
A oto Blog dzisiejszej bohaterki:
http://www.fuchsiadunlop.com/2011/02/
Jak sobie poklikacie to i na wersję polską wskoczycie.
Mandaryńskiego nie znam, mandarynki lubię. Kuchnię kińską (z wyjątkami) też.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Jakieś wątpliwości?
kińska = chińska oczywiście!
E.
Jest kilka potraw wywodzących się z kuchni chińskiej, które po spolszczeniu (przyprawy, oleje) dosyć lubię, a nawet gotuję. Najchętniej wtedy, kiedy mam silny katar. Od kuchni azjatyckich odrzucają mnie zapachy, a już rozgrzany olej sezamowy + świeży imbir + czosnek + grzyby są dla mnie nie do przejścia ze zdrowym nosem. Smakuje mi to o niebo lepiej, niż pachnie. A tak w ogóle mnie nic nie dziwi – jest już tego ludu ponad miliard i dopiero od 30 lat przestały im zagrażać częste klęski głodu. Zarabiają na import żywności. W międzyczasie jednak wycięli mnóstwo lasu i zdewastowali system rzeczny. I to jest groźniejsze, niż liczebność nacji.
Ja też tak czasem robie z bigosem.
Zamiast kiszonej kapusty używam szczawiu, zamiast smalcu – margaryny, bo zapachu smalcu nie lubię. Grzybów suszonych nie mam, no to dodam pieczarek. Mięsa jadam tylko niektóre, świńskiego nie. Wędzonego też nie lubię ale bekon tak. Co do czosnku to zgadzam sie w zupełności – za żadne skarby, bo mi potem z gęby czuć.
Kiedyś zaprosiłam moich sąsiadów na polski bigos. Przyszli, pomieszali troche widelcem, połowę zostawili. Teraz mówią, że im polska kuchnia nie pasuje.
No proszę -w naszej dzielnicy, przy głównej ulicy i wina urugwajskie
(Nowy- dzięki za cynk) i mąka z ciecierzycy :
http://www.eko-kraina.com.pl/advanced_search_result.php?keywords=m%B1ka+z+ciecierzycy
Barbaro-możesz wybrać się na spacer albo zamówić przez internet.
A polecaną dzisiaj przez Gospodarza lekturę planuję kupić,bo nie sądzę,
aby udało mi się ją wygrać w jakimś konkursie 😉
Dzień dobry! 🙂
http://ugotuj.to/przepisy_kulinarne/1,107454,9130800,Quiz__jak_dobrze_znasz_paczki_.html
Echidno, dzięki za załączony sznureczek 🙂
Przygotowuję cebulową tartę. Danuśko, wiem, nie na Twój stół 🙂
Nie przejmuj się (Reszt)ko, wielu cudzoziemców nie znosi „polskiego bigosu” — znacznie większa to liczba, niż nam się wydaje (dobrze wychowani pochwalą, gdy w gościach czy zaproszeni do polskiej knajpki… tym bardziej że wiedzą na ogół, jakie mamy mniemanie o naszej kuchni – najlepszej i najsmaczniejszej na świecie, niewątpliwie-naturalnie 🙄 )
A potrawy modyfikowane nazywaj na przyszłość improwizacjami na motywie – w końcu ziemia nam kręci się (tak pięknie) dzięki eksperymentatorom, innowatorom i innym twórczym duchom. Z samymi konserwatystami „w narodzie” nie bylibyśmy nawet na etapie ‚daj ać ja pobruszę’ (język) i przed włoszczyzną a może i niektórymi zbożami (kuchnia)… 😉 😀
Książka, o której dziś mowa jest prezentowana w najnowszym magazynie klubowym „Świata Książki”.Cieszę się, że Gospodarz ją poleca, bo to znaczy, że warto ją kupić i przeczytać. W magazynowym omówieniu przytoczono takie słowa autorki: ” Gdy zaczęłam przyjaźnić się z Chińczykami nie mogłam być dłużej wybredna.Jakiś pełen najlepszych intencji Chińczyk zawsze dorzucił do mojej miseczki kawałek świńskiego jelita lub chrząstki,co uznawano za specjalne wyróżnienie”.
Właśnie takim ludziom jak (Reszt)ka staram się nie dawać polskich ani „własnych” przepisów, a jeśli już, to z zastrzeżeniem, by przy modyfikacjach i zmianach zmieniać również nazwę i nie powoływać się na mnie 🙄
Ka sobie dworuje, bo nie wierzę w bigos ze szczawiu (tyle zbierania 🙄 ) ale ma rację, mnie też już częstowano niby polskimi i niby chińskimi potrawami, którym modyfikacje i „dostosowanie” do podniebienia gotujących odebrało cały smak i egzotykę 🙁
Asiu-dzięki za quiz,jak najbardziej na czasie !
Ale tylko 6 poprawnych odpowiedzi ;-(
Alino- tartę cebulową uwielbiam ! Zawsze mogę ją sobie zrobić, gdzieś po cichutku w kątku i otwierając szeroko okno przy smażeniu cebuli 😉
To jest wieczna walka klasyków z romantykami, Nemo — jedni postawią na doskonałość (odwzorowania, docyzelowania, proporcje, trójpodziały, trójpolówki, etc., etc.) – drudzy zaś na eksperyment, nieznane, indywidualizm (wyrażenie siebie)* melanż uniwersalnego z lokalnym, egzotyki ze swojskością… — a potem przyjdą następne pokolenia i z naturalną łatwością dojdą do wniosku, że mamusia, która tak sprofanowała Twój przepis (a nawet, wredota jedna, zostawiła klasyczną nazwę 🙂 ) gotowała jedynie słusznie, lekko, zdrowo, smacznie, dietetycznie… wręcz arystotelesowsko wyważała przyprawy (i inne otwarte drzwi)… A jej fjużyn to nei było żadne fjużyn tylko najwszechpolska z polskich sztuk stołu… 😎
Niech Nowy powie, czy tak nie jest – ‚Mummy knows best’? 😉 😀
____
*oczywiście nieco upraszczam; nie mam dziś czasu na napisanie dysertacji habilitacyjnej 😛
Kuchnię chińską bardzo lubię. Inna rzecz, że nie korzystałam w Cinach z żadnej bazarowo – domowej wersji. Jadaliśmy w restauracjach. Zorganizowane to było w taki sposób, że jedliśmy dania z różnych regionów. Pyszne.
Ponieważ tak bardzo lubie kuchnię chińską, to nie próbuję gotować po chińsku. Żeby nie wyszło coś okropnego.
Ostatni weekend miałam okazję spędzić w towarzystwie przedstawicieli 14 krajów europejskich. Serwowano głównie polskie potrawy: żurek, łazanki, bigos, kaszankę na ciepło. Jedzenie znikało w szybkim tempie. Goście z Francji byli nieco zaskoczeni przy glinianym garnku ze smalcem. Kiedy im objaśniłam co zacz i jak to jeść, chętnie jedli.
Czy rzeczywiście nie jada się smalcu we Francji, czy akurat trafiło na takie niejadajace osoby?
„Podobno stajecie na tych kawałkach drewna i na nich jeździcie, jak to idzie?” – pyta mnie hydraulik Julias i kładzie na ziemi dwa równoległe paliki.
W regularnych odstępach wbija w ziemię zaostrzone słupki przynoszone przez kobiety i dzieci z niedalekiej wioski.
Oznaczamy nimi głęboki na 3 stopy rów, który wioskowa społeczność wykopie pod wodociąg.
Ujęcie wody zbudowane będzie przy źródle wysoko w bocznej dolinie na kontakcie geologicznym kwarcytów i łupków, który udokumentowałem szkicem i próbkami.
Woda spłynie rurami polietylenowymi do cylindrycznych rezerwuarów cementowych, skąd różnymi rurociągami z publicznymi studniami „Tapstands” zaopatrzy okolicę.
Taki rodzaj zaopatrzenia w wodę nazywa się „Grawity Flow Water Scheme” i jest budowany z inicjatywy lokalnej ludności jako joint venture z diecezją kościoła anglikańskiego.
W tym przypadku zaopatrzy ca 1500 gospodarstw domowych, jeden kran na max. 50 osób w odległości max. 500 m. Diecezja dostarcza materiał, którego ludność nie zapewni sobie sama, przejmuje planowanie techniczne i instruuje jak budować i utrzymywać urządzenia. Wodociąg będzie praktycznie całkowicie oddany pod kontrolę ludności – lokalnych komitetów pod wodzą prezydenta, którym zostanie najczęściej już egzystujący lokalny autorytet – nauczyciel, ksiądz, najstarszy we wsi lub inna ważna osobistość.
Moim zadaniem jest przede wszystkim opis hydrogeologii źródeł i wypracowanie konceptu ich ochrony przed zanieczyszczeniami chemicznymi i biologicznymi oraz uszkodzeniem przez działalność budowlaną.
Ostatecznie nie chcecie chyba pić „Da Poo Poo and Pee” waszych zwierząt i dioksyn ze środków ochrony roślin – mówię, kiedy pytają, dlaczego chcę wiedzieć, jak użytkują ziemię wokół źródeł.
„Masz na myśli narciarstwo?”- odpowiadam Juliasowi i wyjaśniam, że narty to deski z wiązaniami i specjalnymi butami.
Gdzie się je stosuje, chce wiedzieć Julias.
Na śniegu – mówię i opowiadam, że zimą w górach wszędzie leży dużo śniegu.
Po co się to robi, pyta dalej. Ponieważ moja odpowiedź „Dla przyjemności” spotyka się z niezrozumieniem, dodaję, że zimą w odległych regionach jest to ważny sposób poruszania się i że można na narty założyć foki, specjalne paski z sierścią, aby pod górę się nie ślizgać.
A co robią auta w zimie, skoro śnieg jest taki śliski?
Zakładanie łańcuchów na koła wydaje mu się niewyobrażalne, a kiedy dodaję, że wielokilometrowe drogi górskie w zimie przez całe miesiące są nieprzejezdne, śmieje się:
To macie gorzej niż my w porze deszczowej!
(z pamiętnika Geologa w Ugandzie)
A cappello,
może i tak, ale ja nie chcę jeść pizzy neapolitańskiej ze szczawiem zamiast bazylii, bo to takie podobne liście 😉 Częstowano mnie już brazylijską feijoadą z bułką tartą zamiast wiórków kokosowych i bigosem składającym się głównie z tartej marchewki i słodkiej kapusty etc. 🙄
jak zwykle wymądrzanie się wiadomej osoby odbija się czkawką moją i uczestników blogu , jak ktoś myśli , że jest sam na świecie… ehh
Kiedyś jedna moja znajoma wzięła ode mnie przepis na coś, co jej bardzo smakowało. Po jakimś czasie poinformowała mnie, że właśnie miała gości i podała im tę potrawę, ale wcale nie byli zachwyceni, choć powołała się na przepis ode mnie 🙄 Wprawdzie zamiast świeżego łososia wzięła tuńczyka z puszki i zmieniła jeszcze kilka „drobiazgów”, ale nie pojmuje, co było nie tak 😯
No i nabawicie mnie kompleksów. Nie mam pretensji do tworzenia kuchni hybrydowej, ani nie zamierzam kiełków fasoli zamieniać na szparagi. Chciałam powiedzieć wyłącznie, że zapach niektórych przypraw (czy raczej ich połączeń) jest dla mnie trudno akceptowalny. Kocham czosnek ale już czosnek ze świeżą kolendrą i tym olejem sezamowym – niespecjalnie. I nie czuję się przez to gorsza, tylko po co mam się umartwiać? Na szczęście można sobie wybierać to, co sie lubi. Świat jest bogaty w pokusy.
Pyro,
przepraszam, jeśli to wzięłaś do siebie. Mój Osobisty też nie lubi pewnych zapachów i po smażeniu sajgonek w oleju arachidowym natychmiast wymienił filtr w wyciągu, chociaż to robił już 3 dni wcześniej 🙄 Ale sajgonki jako takie mu smakowały 😉
Pamiętam w polskich kamienicach zapach gotowanej kapusty snujący się po piętrach i znam ludzi nie znoszących, jak im Hindusi gotują za ścianą, zaprzyjaźniona Norweżka nie znosiła w dzieciństwie, jak jej matka gotowała sztokfisze i to jej zostało do dziś… Każdy ma swoje „smrody” 😉
Dziś na obiad sznycelki cielęce a la minute w sosie z białego wina „Balatoni Olaszrizling” i śmietanki, makaron farfalle i kabaczek duszony z oliwą, czosnkiem, pomidorami (przecier z tubki) i ziołami prowansalskimi.
Pepegorze,
wyciągnęłam z piwnicy ostatniego (jedynego) kabaczka, któremu pozwoliłam dojrzeć na grządce i za Twoim przykładem postanowiłam przezimować. Przetrwał w znakomitej formie, trochę pancerny do krojenia i bardzo żółty w środku. Mam teraz dużo nasion. Jeśli nie skrzyżował się z sąsiadującymi dyniami (te pszczoły to straszne niechluje skaczące z kwiatka na kwiatek 🙄 ) to będziemy mieli dużo tych pasiastych smakołyków. Jeśli ktoś chce nasionek, niech się zgłasza 🙂
Diabli z kabaczkami, Nemo. To o praktykę Geologa chodzi – Młodsza znowu popadnie w amok – „Ci, to mją praktyki. Jak ja zazdroszczę”. Chciałaby być wszędzie, widzieć wszystko, a tak się nie da w żaden sposób. Ona się też snuła po półwyspie Kolskim i po Bajkale i po Zabajkalu, a wielu innych nie. Ale cóż zrobić – życia żadnego geologa nie wystarczy „na całość”
Pyro,
to nie praktyka, to służba cywilna zamiast wojskowej. Na szczęście sensownie wykorzystana, bo alternatywą byłaby np. opieka nad rezydentami domu starców. Tam już pracował w czasie studiów przez kilka lat na nocnych dyżurach i staruszkowie żegnali go ze łzami w oczach, ale wykorzystanie wiedzy nabytej na długich studiach da ludziom więcej, choćby nawet w innym kraju. Będzie tam do września.
Barbaro,
napisz coś o tych swoich babeczkach czekoladowych. Może korzystałaś z przepisu z blogu ” Kuchnia nad Atlantykiem” ? Jeśli tak, to sama poszukam przepisu, a jeśli to Twój przepis, to proszę oszczegóły.
nemo, chętnie bym się „załapała” na kabaczkowe nasionka. Niestety nie wolno do nasprzesyłać roślinek pod żadną postacią. Nasionek także.
Ot bieda.
Dobranoc z naszej połówki.
E.
Za tłusty druk przepraszam. Jako i za połączenie dwóch wyrazów. Jasne że: „do nas przesyłać” powinno być.
Za pięć minut wybije północ, pora spać.
E.
A nasionka w czekoladzie?
Nemo- wcozraj pizza,dzisiaj nasionka w czekoladzie,a tu wiosna za pasem
i trzeba nabierać talii osy.To jak mam to zrobić ???
No wiem,wiem-skakać na skakance i grać na puzonie hymn Urugwaj.
To powinno pozwolić zrzucić jakieś 1200 kalorii 😉
Krystyno-tak,Barbara kozrystała z przepisu pochodzącego z tego blogu.
Ło Matko- Urugwaju i korzystała ….
Jotko- smalec jedzony z chlebem to smakołyk w tej chwili we Francji
nie znany,może przed wiekami ?
Smalec owszem istnieje,ale używany jest raczej jako dodatek do różnych kalorycznych dań przygotowywanych w rejonach o raczej chłodnym klimacie.
Nemo, to napisz czy dobry byl. Ja zatrzymalem dwa i chcialem byc lepszy niz w zeszlym roku. Zamiast w spizarni (zima, ok 16°C) polozylem na polce tam, gdzie trzymam kaktusy i inne rosliny (3 -10°C). Miesiac temu zajrzalem pierwszy raz i oba byly splesniale, a szkoda, ten w zeszlym roku wytrzymal do konca stycznia. Te nasiona powinny jeszcze zadzialac. Z tych ktore dostalas polowa byla z wlasnego hodowu 2009.
Slonecznie, cieplo i sucho.
Co do prawdziwej kuchni chinskiej, to mam mieszane uczucia. Wole ta zaadoptowana dla kanadyjczykow. Pracowalam z filipinczykami, sa bardzo mili i goscinni, dzielili sie lunchem i roznymi swoimi przysmakami. Kilku rzeczy nie moglam zjesc jak dupki kurze, swinskie uszy, weze czy jakies oczka…
Ryz, ryby, miesko, wspaniale!!!
Witam serdecznie w słoneczne popołudnie 🙂
Tak się jakoś dziwnie składa, że chińszczyzny w domu nie przyrządzałam, choć nawet książka o kuchni chińskiej na półce stoi. A ilekroć byłam w chińskiej restauracji, zawsze wychodziłam straszliwie objedzona, a nawet częściowo „spakowana w pudełeczko”, bo juz nie dawałam rady. Chyba to z powodu tak dużej rozmaitości tych miseczek, z każdej trzeba było coś tam spróbować…
Krystyno, jak już Danuśka powiedziała, te babeczki robiłam wg przepisu Agnieszki z „Mojej kuchni nad Atlantykiem”. Szukaj w dziale mufinki, babeczki, a nazywają się czekoladowo-serowe.
Danuśko, dzięki za podpowiedź w spr. mąki o której wczoraj nudziłam. W sprawie pączków osiągnęłam taki sam wynik jak Ty, natychmiast mi się przypomniały nasze „blond osiągnięcia” 😀
Barbaro 😀
Danuśka,
nasionka kabaczka w czekoladzie to taki spontaniczny pomysł na przemyt nasion do Australii 😉
Na dworze nieprzyjemne zimno, wieje lodowaty wiatr ze wschodu, ale ja dzielnie udałam się po mąkę z ciecierzycy do znajomego sklepiku jednego Afgańczyka. Nabyłam kilogram. W następnym sklepie olej z ostu i syrop z granatów (grenadine) do drinków oraz bagietkę. Potem pojechałam na zupełny „wydmuchów” do chłopa po jaja. Natrafiłam na jego teściową 😉 Ostatnie 2,5 km jechałam pod górkę to już skakanki nie będę szukać 😉
Paluszki mi odtajały, zabieram się za ciasto na fainę.
Pepegorze,
kabaczek był świetny i bez żadnych oznak nadpsucia. Mnie się zdaje, że dyniom i kabaczkom szkodzą temperatury poniżej +6 stopni.
JEDZA WSZYSTKO. To po prostu cecha biednych narodow. Mieszkalem przez kilka lat w Korei – tam tez je sie doslownie wszystko – szczegolnie co sie da wylowic z morza (tu mowa przede wszystkim o wodorostach, ale i plywajacych stworkach tez -no moze z wyjatkiem piasku).
Jezeli idzie o kuchnie chinska, koreanska itd – w Toronto mozna dostac nie tylko wszystkie skladniki, ale i mase polproduktow ktore znacznie ulatwiaja kulinarne zycie. Ale, jak ktos juz tam zauwazyl, znacznie prosciej jest po prostu zamowic chinski, koreanski, hinduski, etiopski …..jakikolwiek obiad. Przywioza to co trzeba i jak trzeba. Cenowo jest to calkiem przystepne.
Specjaly kuchni polskiej (tez je sie wszystko! np salceson, kaszanka) w ocenie tych innych.
Przed kilkoma dziesiatkami lat kiedy przyjechalismy do Kanady, zapraszalismy gosci, tez podawalo sie polskie specjaly – wyzej rzeczony bigos, czerwony barszcz, zurek itd. W polowie zeszlego wieku jedzenie w Kanadzie bylo naprawde tanie. Poza tym byla obsesja swiezosci. Resztki po obiedzie wyrzucalo sie do smieci, bo jutro beda juz nieswieze.
Tak czy inaczej wszystkie wyzej wymienione potrawy wymagaja kilkudniowej obrobki – zakwaszanie barszczu, czy zurku, nie mowiac o bigosie, na ktorym o czym byla kiedys to mowa – popelnia sie najwieksze przestepstwo higienicznego jedzenia – mrozi, rozmraza i mrozi ponownie – zbrodnia. To samo zsiadle mleko – kultury zamowilismy z Instytutu Mleczarskiego w Montrealu. (W Ontario nie wolno sprzedawac niepasteryzowanego mleka. Nie wolno tez sprowadzac z Europy serow z niepasteryzowanego mleka. Roquefort etc sa specjalnie przygotowywane na rynek kanadyjski).
Jednak wiekszosc naszych przyjaciol przekonala sie do polskich specjalow, i kiedy przeprowadzalismy sie do innego miasta (srodek lipca, wsciekle upaly) zazyczyli sobie polskiego obiadu lacznie z bigosem.
Wykrecilismy sie chyba piwna polewka, chlodnikiem, ryba w galarecie itp.
Teraz jednak to sie bardzo zmienilo i Kanadyjczycy bardzo sie ucywilizowali. A to, ze komus cos nie smakuje? W Polsce tez mamy znajomych niejadkow – to juz jest kwestia indywidualnych gustow.
Danuśka,
to pewnie dlatego te panie próbowały „atakować” smalec łyżkami i nakładać go sobie na talerz 😯
na szczęście zapytały jak się to je 🙄
nemo,
to już do tego doszło, że chłop z jajami ucieka przed Tobą, zasłaniając się teściową 😉
Znalezione w sieci. Cudzoblożenie bywa przyjemne 😆
http://www.youtube.com/watch?v=Axks9YWR6Zg
Wczorajszy dzień był w całości poświęcony kontynuacji tradycji hemingwejowskich. Najpierw w Sloppy Joe potem w knajpce słynącej z Alicjowego debiutu ostrygowego i w końcu na naszej łódce. Kontynuacja była dosłowna, gdyż chcieliśmy dowieść, że Starzy Ludzie Jeszcze Mogą! Ostatecznie amerykańskie Wadze wybiły mi z głowy pomysł rejsu na Kubę. Płyniemy na Kajmany. Potem Meksyk itd
Dziekuję za dobre słowa i do napisania!
Ja też chcę przepis na babeczki serowo – czekoladowe.
U mnie żuru dzień drugi i ostatni. Pyszny, ale na kilka tygodni apetyt zspokojony. Jutro gulasz z grzybami suszonymi i na mięsie z szynki do kaszy gryczanej i buraczków z chrzanem.
Cichal, KAPITANIE – WIDAĆ, ŻE MASZ PRACOWITY REJS. Pomyślnych wiatrów. Piiisz!
Babeczki:
http://www.kuchnianadatlantykiem.com/search/label/Ciasteczka%20-%20mufiny%20i%20babeczki
Witam Szampanstwo.
Echidna
teoretycznie nie mozna zadnych nasion miedzykontynentalnie, ale…musza je wykryc, a nasiona kabaczkow jak nasiona dyni. W ub. roku dostalam od Pepegora, ale wsadzilam bezposrednio do ziemi i zwierz mi zjadl – z powodu wyjazdu w marcu – Rejs!) nie wsadzilam do doniczki, a potem zapomnialam, wiec dopiero w maju do ziemi. Zwierz sie chyba ucieszyl, a mnie kabaczki przepadly 🙁
Cichal,
Czy w Tavernie towarzycho skusilo sie na ostrygi? 😉
Pomyslnych wiatrow w drodze na Kajmany!
Pietrek,
Ja jestem zauroczona wloska i portugalska kuchnia! Moge w srodku nocy o polnocy, oczywiscie z wynosem do domu. Hinduska, egipska, pakistanska, iranska itp. na moj gust ma za duzo przypraw, no to nie sa moje smaki.
Z nasza rodzima kuchnia troszke sie rozstalam z powodu zmiany diety synka (zonka), a po drugie na ten bigos, fasolke po bretonsku czy flaki jestem chyba juz za stara. Jedno co znika z domku w tepie zastraszajacym to barszcz czerwony z uszkami, zurek, pierogi, rozne kluseczki, paczki, i takie tam inne.
Buziaki,
Większość narodów była kiedyś lub jest biedna i ma w swej tradycji kuchennej reminiscencje z tego czasu. Owoce morza, nawet ostrygi i kraby były potrawą biednych mieszkańców wybrzeży. Jedni biedni jadali głowy od śledzi, inni – kawior, co się trafiło 😉 Bretońskie naleśniki gryczane czy bliny w Rosji to też nie są potrawy luksusowe, a w Piemoncie gotowano kurze grzebienie nie z fanaberii i przeżarcia 😉
Leno,
ja tez bardzo lubie obie kuchnie: portugalska i wloska, aczkolwiek pojecie kuchni wloskiej jest bardzo szerokie – inaczej gotuje sie na Sycylii, inaczej w Toskanii a jeszcze inaczej w Gornej Adydze, gdzie niedawno spedzilismy pare dni. Ze zdziwieniem dowiedzielismy sie, ze nie tylko niemiecki jest tam jezykiem ojczystym, ale tez ze nie ma nakazu aby autochtoni uczyli sie wloskiego. Musza ze wzgledow praktycznych (turystyka), ale formalnego nakazu nie ma.
W Toronto mieszkam w dzielnicy niegdys zamieszkalej przez Portugalczykow – caly czas mozna jeszcze tu kupic solone dorsze, queijo da serra, barriga de freira, papos de anjo itd.
Nemo,
Prosze popatrz na nasze tradycyjne dania wigilijne. Nie braly sie one z bogactwa. Na wsiach byl glod, stad te kluski z serem, makiem, lazanki, sledzie, karpie, i takie rozne „przysmaki” to bylo na stole co mogli przetrzymac w kopcach, albo jakos inaczej. Ja ta tradycje uwielbiam, ale prawde mowiac nasz kraj tez byl biedny, bardzo biedny.
Leno,
oczywiście, to właśnie miałam na myśli. Pietrek już wspomniał, że byliśmy biednym narodem i też jesteśmy wszystkożerni (w każdym razie ze świni nic się nie marnuje), a ja tylko przypomniałam, że żaden naród nie był bogaty od początku. A jak tak spojrzeć, jakimi śmieciami odżywiają się biedni w USA… 🙄
Tylko opakowania wyglądają luksusowo.
Moje ciasto na fainę dojrzewa sobie w kuchni podejrzliwie oglądane przez Osobistego 😉
Jotko,
chłop chyba miał przeczucie, bo go wcale w obejściu nie było 😉 Teściowa zaś akurat wróciła od doktora, przywiózł ją teść. U tego chłopa nie ma samoobsługi jak u tego bliższego, gdzie zazwyczaj kupujemy jaja, ale jest taniej (5 Fr/10 szt. zamiast 6) i mniej kur, więc jaja jeszcze świeższe.
Gdyby to nie było tak daleko, kupowałabym tam stale.
Do bliższego chłopa mam 500 m, do tego dzisiejszego – 2,5 km.
wyobrażam sobie, że ta faina świetnie by smakowała z pastą warzywną, którą raczyła nas Krysiade w niedzielę. Pasta miała w sobie prócz rozmaitych warzyw przyprawy, które decydowały o jej wybornym smaku 🙂
Krysiade – a kuku 🙂
A może by tak uchwalić nową świecką tradycję ? Karnawałowe sushi z przyległościami tradycyjnie w lutym w Wesołej ?
nemo,
😆
Witam serdecznie
Danuśko – bardzo, ale to bardzo podoba mi się ta „nowa świecka tradycja”.
Jestem ZAAA!
Pomysł na Oscara
Wszelkie pasty – warzywne, jajeczne, serowe i rybne zjadam bardzo chętnie podobnie jak placuszki,oładki itp. Suszi zostawiam amatorom. U mnie w kategorii „jadalne” – czyli jak trzeba, to zjem , ale bez przyjemności. Na kolację zapiekanki na grzankach z serem, pomidorem, kawałkmi szynki i co mi tam jeszcze po lodówce się pałęta, czyli kolacja z resztek, ale świeża i smakowita.
Czy moglibyście pomyśleć kto z Was wybiera się na V Jubileuszowy Światowy Zjazd blogu? Żaba musi mieć pi razy drzwi orientację na ile osób zamówić tego najlepszego wędzonego łososia świata ( ze stacji benzynowej) i czy zwiększyć zamówienie na bażanty.Za mesiąc można już będzie do Żaby wpłacać po te stałe 100 złotych od łba i może po maleńku ustalimy co kto przywiezie dodatkowo. Wiadomo, że Krystyna swój keks (nie darujemy jej) Haneczka placek owocowy, Pyra wg zapotrzebowania , reszta się dogada. Termin, rozumiem, uzgodniony – pierwszy weekend września.
Dowodem na to, że Chińczycy jedzą WSZYSTKO jest to, że żywność którą eksportują to mieszanka ołowiu i gipsu z soi, a kolejnym przysmakiem jest podobno podrabiany ryż – na trzy miseczki ryżu z kartofli dodaje się równowartość jednej plastikowej torby. To nie kiepski żart, podejrzewam, że ziemniaki także nie są autentyczne. Pocieszam się autentyczną chińską balladą i faktem, że nieobecność Jolinka na blogu bardzo Jej służy – wygląda jeszcze bardziej cudownie 🙂
Chińczycy o sobie:
U nas je się wszystko, a jeśli czegoś naprawdę nie da się zjeźć, to robimy z tego leki.
Placek wie chyba jednak więcej, on już jest dalej.
A nasiona ? też spakowałem tak kunsztownie w folię z poduszeczkami, że doszły do Alicji (halo, macham rączką bo buźki nie umię). Ja sobie kupię w Aldi, jak ktoś chce, to niech da namiary.
Pietrek,
Nie mam pojecia jaka kuchnia wloska ja sie pasjonuje. U mojej synowej jak w „tych” rodzinach wszyscy sa wszedzie. Kobitki pitrasza albo przynosza co ktora lubi, panowie dzialaja przy grillu, do tego swietne wloskie pieczywo (ja), wino i wloska muzyka. Podgladam ile moge. Kiedys zapytalam ciotke Michelle: z jakich stron Wloch sa te kluseczki z sosem, odpowiedz byla: mama tak robila, dobre sa a skad mam to wiedziec? Gotuja wszyscy, panie i panowie, a moje dziecie z poznana Julia umieli tylko zrobic jajecznice. Teraz?????I to by bylo na tyle.
Buziaki,
Będę jadł jak mi zagrozi śmierć głodowa – powiedział Osobisty i skoncentrował się na sałacie i odsmażanych ziemniakach 🙄
To i tak sukces, że spróbował, bo hummusu i innych form ciecierzycy nie rusza z zasady 🙄
Brzeg fainy faktycznie najlepszy. Do tej drugiej (o niewydarzonej formie) dodałam soku z cytryny, kminu i czosnku. W pierwszej, bardziej „urugwajskiej” jest pieprz, oliwa, parmezan, sól.
I co – i ja bez MON.
Gdzie ja znajdę lepiej uczesanego człowieka.
Pepegor,
ten Twój exMON podobno nawet swoje liczne imiona skopiował z Wikipedii 😉
Stephanie von und zu Guttenberg zaczyna się zastanawiać: Czy chociaż dzieci są naprawdę jego? 🙄
Pyra,
zglaszam akces, rzecz jasna. Ustalilismy poczatek wrzesnia? Bo druga polowa bedzie problematyczna dla mnie. Na razie zglaszam sie podwojnie.
Poczytalam do tylu i widze, ze a capella prowadzi statystyke i obserwacje, co, kto i jak – od razu zapowiadam, ze pod kazdym prawie wzgledem zanizam srednia blogu, jesli chodzi o zdrowy tryb zycia. Co gorsza, jestem przywiazana do mojego stylu i nie zamierzam go zmienic 🙄
Ostatecznie przyda sie ktos do wytykania palcami 😉
Pyro-termin zjazdu wrześniowego mamy od dawna zakonotowany w kalendarzu i z całą pewnością będziemy w dwuosobowym składzie 🙂
A co będziemy mieli w walizkach,to jeszcze starannie obmyślamy.
Pyro-te pasty i te placki to też moje smaki,a do tego pierogi rzecz jasna
Czy Haneczka już odzyskała głos ?
Krysiade – hurra,przyklepane 😀
Mam nadzieję,że reszta towarzystwa jest tego samego zdania ?
Pyro,
dopisz, proszę mnie do zjazdowej listy, na razie pojedynczo.
Placku, inne interesujace mieszanki jedzeniowe:
chleb z trocinami, pasztetowa z papierem toaletowym 😉 , serdelki z maki i krwi, mleko z ixi (aby sie nie zwarzylo) – ktos pamieta cos wiecej?
Leno, moja siostra – z gatunku tych co latwiej przeskoczyc niz obejsc – mieszka w Toskanii i gotuje (niezle) przede wszystkim toskanskie i Emilia – Romagna. Nie przepada za sycylijskim – za duzo czosnku i ostrej papryki.
PS: Buziaki odbiore kiedys osobiscie
Jestem prawie pra- prawnukiem Bismarcka i wiem, że w statystyce nie ma miejsca na „prawie”. Co gorsze nie znam średniej blogu, a swoją pracę doktorską skopiowałem w całości od pewnego niemieckiego barona. Na szczęście wiem która szwajcarska firma buduje wszystkim jak popadnie wygodne bunkry i że jutro powinna być środa. Statystycznie jestem jednocześnie kłębkiem nerwów i nepalskim mnichem.
A to, że w tym roku A capella nie miała jeszcze nawet chrypki, jest nie prawie , ale z pewnością zwyczajnym świństwem 🙂
Zdenerwowałem się, ale to wina Chińczyków i ich podrabianego MSG.
„Panie, a Chińczyki trzymają się mocno?” Przepisy oszczędnościowe znają wszystkie nacje. Żaba twierdzi, że miała niezwykle „gospodarną” (i dobrze gotującą) ciotkę, której – zdaniem złośliwców z rodziny – każdy przepis na zupę zaczynał się od słów : „weź dwa papierki od masła…” Rzecz była dość zabawna, bo ciotka była osobą wcale zamożną i męża miała przedwojennego bankowca Też z młodości pamiętam rozlicne opowieści o sknerach gospodyniach, teściowych trzymających kasę młodych żelazną ręką (dla ich dobra) o różne takie… Ja, niestety, pochodzę z rodziny utracjuszy, co to na jedzeniu nie oszczędzali, prócz okresu powszechnego niedostatku (np wojny).
„chleb z trocinami, pasztetowa z papierem toaletowym , serdelki z maki i krwi, mleko z ixi (aby sie nie zwarzylo) – ktos pamieta cos wiecej”
Niestety Pietrku, muszę Cię rozczarować, ale i pocieszyć.
Rozczarować, bo to plotki, pocieszyć, bo nasze organizmy nie były aż tak podtruwane.
Wymienione „mieszanki jedzeniowe” były tworem wyobraźni rozżalonych brakiem wszystkiego konsumentów.
Wiem o czym piszę. Zakłady przemysłu spożywczego, także z czasów PRLu, znam z autopsji.
Być może nie uwierzysz, ale banalna czerwona oranżada w butelce „z pałąkiem” była dużo zdrowsza od 90% paskudztw w dzisiejszych sklepach. O wymienionych przez Ciebie parówkach nie wspomnę.
Faktem jest, że większość wyrobów spożywczych, nim dotarła do sklepów (o ile w ogóle dotarła) traciła na jakości z powodu niewłaściwego transportu, niewłaściwego magazynowania i koszmarnej dystrybucji.
Pozdrawiam.
Pepe szkoda go:
„Wir wollen Guttenberg zurück
In weniger als 12 Stunden haben über 235,000 Menschen Partei ergriffen und Solidarität bewiesen. So muss es auch in der Zukunft weiter gehen!”
„Die Lücke, die Herr zu Guttenberg hinterlässt, wird ihn würdig und stets zu vollster Zufriedenheit ersetzen” 😎
(Luka, którą pan zu Guttenberg po sobie pozostawia, zastąpi go godnie i zawsze ku całkowitemu zadowoleniu)
Biednej S. v.u.z.G nie mogę pomóc.
Wspominam losy Hrabienki Flicji, przytaczane przez Jeremiego Przyborę:
?Miał ją Hrabia z żony Włoszki i – w przeciwieństwie do większości swojego potomstwa ? z prawego łoża, co przypisywano głównie temu, że Hrabia był mańkutem?
Zet,
to by sie chyba zgadzalo, bo gdyby bylo tak, jak wiesc gminna nosila, dawno bysmy zeszli z tego padolu, a tymczasem zyjemy dluzej i dluzej 😯
A Chinczyki trzymaja sie mocno dzieki podrabianemu MSG 😉
Sycylijskie jedzenie w sam raz dla mnie – duzo czosnku i ostrej papryki 🙂
Pepegor – nie miałam pojęcia, żeś taki złośliwiec przewrotny.
Pietrku – Zet wspomina to samo co i ja pamiętam, z Polski czy nawet Kanady, ale od tych czasów upłynęła wieczność, a dzisiejsza technologia umożliwia produkcję wspaniałego, ale i podłego ryżu na skalę globalną. Wygrywa ten drugi. Podobno to prawo naukowe.
Z tego co pamiętam, gdyby pasztetowa zawierała papier toaletowy, życie byłoby bajką 🙂
(zwrot „na skalę globalną” to odpowiednik plastiku w ryżu – wypełniacz)
Ein Moment – Jestem „przestawionym” mańkutem, czyli tak naprawdę moje dzieci są dziećmi barona. Pepegorze – nie wiem jak Ci dziękować.
W trzeciej symfonii K.Szymanowskiego jest taka piękna część pt NOC. Dedykuję ją wszystkim Przyjaciołom blogowym. Dobranoc.
a czy ta cala afera nie rzuca cienia na system nauczania, za moich czasow mozna sie bylo „zapisac” od razu na studia zakanczane tytulem doktora i nie robilo sie po drodze egzaminow magisterskich, po czterech latach studiow dokladano sobie 4 seminaria i przystepowano do pracy pisania pracy doktorskiej. Praca doktorska mojej kolezanki w Kolonii na historii sztuki wynosila 20 stron tresci plus przypisy. Kolezanka dostala ocene „dobry” i tytul doktora.
Przepraszam Pyrę i innych, jeśli chodzi o domniemaną przewrotność i z tym związane zarzuty i przesłanki dymisji.
Ten były minister ma rzeczywiście tytuł: von und zu Gutenberg i ma przodka, pradziadka , na którym propaganda gomułkowska wycierała sobie zęby, bo ten był w komisji zagranicznej Bundestagu, jeszcze przed Brandtem.
O papierze toaletowym w pasztetówce mówiło się w żartach ze względu na szarą barwę tej wędliny (?) i równoczesne braki w zaopatrzeniu w ten papier. Gdzieś musiał znikać 🙄 Czasem w pasztetówce zdarzał się sznurek, kawałek ołówka kopiowego…
O ixi w mleku było w jakiejś humoresce o rolniku, który wróciwszy z imprezy nad ranem wyciągnął był bańkę z mlekiem ze studni i pił z niej ostrożnie starając się nie zmącić warstwy ixi na dnie…
Faktem jest jednak, że mleko w tamtych czasach przeważnie bez problemu się zsiadało (może to od bazarowych przekupek nie, bo tam nikt nie kontrolował), a więc nie było w nim proszku do prania ani antybiotyków.
Co jest w dzisiejszych parówkach? Różne dobre rzeczy, niektórzy wolą nie wiedzieć 🙄
Pepegorze,
Grossvater (Karl Theodor Maria Georg Achaz Eberhardt Josef Freiherr von und zu Guttenberg) to zaledwie dziadek 😉
Pradziadkiem MON był Georg Enoch Freiherr von und zu Guttenberg (1893?1940)
Ciesze sie, ze niewinna podpucha o dodatkach do pozywienia zostala odebrana, przynajmniej przez niektorych pol zartem pol serio.
Nie bede sie teraz rozwodzil co naprawde dodawano do jedzenia w Polsce (nie to, zeby teraz byl absolutny paradyz 😉 )
Pyro, oprocz Szymanowskiego Piesni o Nocy, jest jeszcze Vivaldi „la notte” z majakami nocnymi no i oczywiscie Mahler z tym samym tytulem co nasz Karol S – Lied der Nacht, czyli siodma symfonia, Verklärte Nacht Schonberga itd – ciekawe ilu z tych kompozytorow bylo naprawde nocnymi markami.
Danuśka,
Namiary, które Ciebie zainteresowały, dotyczą tylko wina urugwajskiego. Poza tym niewiele więcej w tym sklepie znajdziesz. Sama postawa pochylonego nad gazetą sprzedawcy (chyba właściciela) i jego zerowa wiedza o winach do powrotu tam nie zachęcają.
Znacznie ciekawszy dla Ciebie może okazać się natomiast drugi namiar i to tuż, niedaleko. Między tym wielkim kościołem a Citibankiem (oczywiście na KEN), po tej stronie ulicy, co kościół, jest też niewielki sklepik, głównie z winami – i tam warto zajrzeć. Właściciel – sprzedawca wie przede wszystkim co słowo „wino” oznacza, a o każdej wskazanej na półce butelce potrafi długo i bardzo ciekawie opowiadać (zakup dwóch czy trzech butelek przed Waszym przyjściem zajął mi około godziny). Sam spędził wiele lat we Francji pracując w branży winiarskiej, przypuszczam, że mówi dobrze po francusku, co może być jakimś przyjemnym akcentem dla Twojego Francuza.
Jeśli kupujecie czasami wino w Warszawie, to ten sklepik polecam.
A Wszystkim – Dobranoc 🙂