Hiszpania leży tuż za Wisłą

Podróż nie kosztuje specjalnie drogo. Z Mokotowa przez Most Siekierkowski jedzie się kilkanaście minut. Ale mimo bliskiej odległości trafić tu wcale nie łatwo. I to mimo uruchomienia nowego węzła komunikacyjnego przy ulicy Marsa. Z plątaniny rozjazdów trzeba wyłowić ten właściwy, by wylądować przy rogu Płowieckiej i Nowowiśniowej. Ale warto ponieść ten trud.

Cała złość spowodowana błądzeniem mija gdy się usiądzie przy stoliku i zacznie czytać kartę dań. Oczywiście, to tylko wtedy, gdy stolik czeka na gości czyli jest zarezerwowany. Knajpka bowiem -wg. mnie zdecydowanie najlepsza hiszpańska w Warszawie – jest malutka. Ma zaledwie dziewięć stolików. Bez rezerwacji, zwłaszcza wieczorem, nie ma co startować. A ruch tam rośnie i rośnie od czasu przyznania jej przez Macieja Nowaka tytułu Knajpy roku 2010.

Choć ostatnio parę razy zdecydowanie inaczej oceniałem stołeczne lokale niż krytyk „Gazety Wyborczej”, to w tym przypadku różnice między nami są niewielkie. Jedynym zgrzytem (czy raczej szmerem) przy obiedzie był zupełnie bez wyrazu deser czyli świeży ser na galaretce z pigwy (14 zł)  i (to z podsłuchanej rozmowy z Hiszpanami przy sąsiednim stoliku) brak figurującego w karcie wina z Bodegi Muga. Ale to naprawdę drobiazgi.

Obsługa fachowa i sympatyczna. Nasz kelner doradzający lecz  (na szczęście) nie nadopiekuńczy. Dania wpływają na stół szybko i – co w Warszawie nieczęste – są gorące.

Na nasze wyróżnienie zasługują krewetki w sosie pil pil (20 zł) – delikatne z piekielnie ostrym sosem. Wymagają więc systematycznego popijania niemal każdego kęsa. Kalmary andaluzyjskie (16 zł) dobre, lekko chrupiące i nie gumowate, co oznacza, że w porę zdjęte z kuchenki. Zupa baskijska purrusalda z porów, dorsza i szynki serrano (12 zł) zasługuje na osobny poemat. Opiszę ją po ponownej wizycie poświęconej wyłącznie zupom.

Najdroższe w karcie danie (50 zł) czyli argentyński antrykot wart był tej ceny. Wielki płat delikatnego mięsa z piękną kostką, w towarzystwie doskonałych warzyw, to przeżycie wieczoru.

Prawdę mówiąc to samo można powiedzieć o bacalao (dorszu) z pieca w musie z papryki i z orzeszkami pinii (42 zł) a także o (choć ja uważam, że to danie zasługuje na najwyższą ocenę!) pulpo gallega tj. ośmiornicy po galicyjsku (30 zł). Plastry ośmiornicy trafiły do pieca leżakując na plastrach ziemniaków. Już na talerzu danie polane zostało doskonałą hiszpańską oliwą i posypane sypką, czerwoną papryką. A wszystko zdobiły grube kryształki soli morskiej. Pycha!

Ocenianie crema catalana (10 zł) przy tym opisie, to po prostu banał. Natomiast kawa espresso dorównuje włoskiej siostrzycy podawanej w Basilicacie lub na Sycylii. A to już poważny komplement.

Wychodząc zauważyliśmy, stojacą w specjalnych uchwytach, wielką nogę świńską czyli pata negra. Dokładnie taką jak ta, którą przywiózł na Kurpie w przystępie  rozrzutności Arcadius. I choćby dla niej na pewno znów wybierzemy się za Wisłę.