Prof. Kula zjadł mój obiad u prof. Flandrin

Przed dwudziestu, a może nawet dwudziestu pięciu laty, gdy „Polityka” wychodziła w formie wielkiej płachty gazetowej, wydrukowałem całostronicowy wywiad z francuskim historykiem o dziejach kuchni,   jej znaczeniu w historii każdego narodu oraz o związkach polsko-francuskich w dziedzinie stołu. Profesor Jean-Louis Flandrin był wybitnym uczonym a także – jak większość Francuzów – prawdziwym gurmandem. W dodatku miał także związki z Polską dzięki żonie pochodzącej z naszego kraju.

Francuski historyk chętnie zgodził się na wywiad lecz pod pewnym warunkiem: jako miejsce spotkania wyznaczył małą restaurację „Kyriade”, w której podawano w Paryżu najprawdziwszą marsylską zupę bouillabaisse. Umówiłem się z lekkim niepokojem, nie   mając pewności czy po powrocie z Paryża moje szefostwo zwróci pieniądze za taką szaleńczą (jak na owe czasy) ucztę. Skończyło się szczęśliwie ponieważ ówczesny szef Janek Bijak potrafił docenić walory dobrej kuchni. Zwłaszcza francuskiej. No i rozmowa z uczonym przy stole była chyba także nienajgorsza. A ja przy okazji zrealizowałem jedno ze swoich marzeń czyli poznałem smak najwspanialszej zupy rybnej, nie musząc w dodatku podróżować do Marsylii skąd ów przysmak wywodzi się.

W ubiegłym roku na rynku księgarskim ukazała się kolejna książka polskiego wybitnego historyka prof. Marcina Kuli zatytułowana „Mimo wszystko bliżej Paryża niż Moskwy”. Wprawdzie i z Marcinem Kulą zdarza mi się spotykać przy różnych stołach ale od ostatniego ucztowania minęło sporo czasu, więc o książce nie miałem okazji usłyszeć od samego autora. Ale od czego są przyjaciele i to czytający znacznie więcej niż przeciętny polski miłośnik książek. Sąsiad czyli Daniel P., późną nocą zadzwonił do mnie z poleceniem zainteresowania się owym dziełem. Na dodatek przysłał  cytat, który powinien mnie zachęcić do lektury całości. I tak też się stało. A ów cytat (patrzcie niżej) nasunął mi myśl, że nie ma sprawiedliwości na świecie. W dawnych czasach to ja musiałem fundować drogi obiad Francuzowi, by mi coś ciekawego opowiedział. A dziś, mój kolega, niejako w rewanżu, zajada się przysmakami podawanymi u tegoż Francuza. No to bez skrupułów postanowiłem wykorzystać kawałek jego książki. Pisze więc Marcin Kula:
„Niektóre zaproszenia były zdecydowanie oryginalne. Jednym z naszych znajomych był mianowicie Jean-Louis Flandrin, historyk gastronomii, u którego wielokrotnie bywaliśmy.

Dorocznie, na koniec zajęć, pp. Flandrin wraz ze studentami organizowali przyjęcie według jadłospisu wybranego kraju i wybranej epoki, W 1989 r. przyjęto temat „Kuchnia polska XVII i XVIII w.”. W pierwszym podejściu podano chleb, łososia, ryby, kurczaka z pierogami i cielęcinę z jabłkami. W drugim – pieczonego kapłona z chrzanem, kluski, ciasteczka z kaszy gryczanej w mleczku makowym, perliczki i przepiórki, kaszę gryczaną, kaszę z   prosa, oraz wytrawny sos grzybowy i sos musztardowy. Jako deser wjechała na stół polewka migdałowa. Podano też owoce. Do picia były piwo i tokaj.

Przygotowanie poszczególnych dań na takie przyjęcia przydzielano poszczególnym uczestnikom. Była to genialna idea dydaktyczna, bardzo miłe wydarzenie towarzyskie –   a jakość poszczególnych dań zależała   od talentów przygotowujących. W wypadku umiarkowanych sukcesów zawsze mogli wszakże powiedzieć, że z dzisiejszych produktów nie da się uzyskać dawniejszego smaku, że nasz dzisiejszy gust jest inny od gustu naszych przodków.”

Myślę, że rachunki polsko-francuskie zostały wyrównane z nawiązką. I teraz zostało już tylko rozliczenie polsko-polskie!