Samotni przy stole
Jeszcze sto lat temu w ukazujących się na rynku książkach kucharskich przepisy podawano w proporcjach na przynajmniej dziesięć czy dwanaście porcji. Tyle bowiem osób zasiadało w większości domów do stołu. Jest to główny powód, dla którego wydaje się nam, że nasi przodkowie odznaczali się niepohamowanym apetytem i bardzo folgowali sobie w jedzeniu. Stąd też trudno nam posługiwać się w kuchni starymi, sprawdzonymi i nawet najbardziej interesującymi przepisami, traktujemy je więc przeważnie jako zabawną, miłą lekturę. W nowszych książkach składniki obliczone są zazwyczaj na przygotowanie czterech porcji, ale i ta zmiana nie nadąża za rzeczywistością.
W warunkach niezwykłego zatomizowania społeczeństwa nasza kuchnia żywi przeważnie jeszcze mniejszą liczbę osób, w większości przypadków jedną lub dwie. A to naprawdę coś zupełnie innego niż kuchnia familijna, „obsługująca” kilku lub kilkunastu domowników.
Kuchnia singli, czyli osób, które z różnych powodów prowadzą najmniejsze z możliwych, jednoosobowe gospodarstwa, ma swoją wyraźną specyfikę. I to nie tylko ze względu na konieczną minimalizację zakupów i przygotowywanych ilości jedzenia Równie istotny jest fakt, że gotując, nie trzeba uwzględniać niczyich gustów – ważne jest jedynie to, co smakuje głównemu i zarazem jedynemu domownikowi. Łatwiej wprawdzie singlowi zrezygnować z posiłku w ogóle, ale też ma on większe szanse ugotować to, co zasłuży na pochwałę owego jedynego stołownika. Zna doskonale własne upodobania i nie ma żadnych powodów, aby nie brał ich pod uwagę.
Zapewne zabrzmi to dla niektórych nieprzekonująco, ale wynika z doświadczenia: łatwiej prowadzić kuchnię dla dużej rodziny niż dla jednej osoby. Po pierwsze, na drodze singla siadającego do domowego posiłku pojawia się pokusa bylejakości, doraźności, ułatwiania sobie życia, bo dla siebie samego nie warto się przecież wysilać. I oto mamy o jedną przyjemność codzienną mniej: gotowanie i zasiadanie do smakowitego posiłku. Prowadzenie kuchni dla solisty to zadanie wymagające precyzyjniejszego planowania menu i zakupów, podczas gdy w przypadku prowadzenia dużej kuchni ilości produktów nie muszą być tak dokładnie wyliczone. Mała kuchnia przypomina pracownię zegarmistrza, trzeba więc mieć tu na względzie zastosowanie właściwych proporcji, tak aby zaspokoić swój apetyt i móc cieszyć się kuchnią, a jednocześnie uniknąć marnotrawstwa.
Niełatwa to sprawa takie gospodarowanie w pojedynkę. Na koniec więc dla singli moje ulubione danie na śniadanie:
Jajko w szklance wg. Piotra
1 jajko (na osobę), sól, pieprz, oliwa extra vergine
1.Jajko ugotować na miękko (4 min.).
2.Ściąć czubek i wlać jajko do szklanki.
3.Posolić, doprawić pieprzem, polać łyżką oliwy i lekko rozbełtać.
4.Podawać ze świeżym pieczywem.
Komentarze
mnie się podobał ostatnio przepis na śniadanie dla jednej lub więcej osób w Kuchnitv ..
zrobić tosta ..
na głębokiej patelni lub garnku zagotować wodę ..
zakręcić wodę i wrzucać po kolei surowe jajka bez skorupki czyli jajka wyjdą w koszulkach …
na talerzu położyć tosta ..
na tosta kawałek szynki ..
na szynkę jajo w koszulce ..
i jak kto lubi na to majonez lub keczup ..
posypać czymś zielonym ..
posolić i popieprzyć do smaku …
do tego szklanka soku pomidorowego … 🙂
Samotny człowiek i może
http://kulikowski.aminus3.com/image/2010-10-12.html
Jolinku- albo grzanka z dziurką :
W kromce pszennego pieczywa wykrawamy otwór, na patelni robimy grzankę,po przyrumienieniu wrzucamy do dziurki jajko i przysmażamy
z obu stron.
Cichal ? kurowanie się podczas podróży to trochę skomplikowane zadanie,
ale miejmy nadzieję, że zakończy się sukcesem.
Nisiu- czekamy na dalsze opowieści z minionego, pracowitego tygodnia.
To prawda, że im mniej biesiadników przy stole tym łatwiej zadowolić
upodobania wszystkich osób. U nas zawsze największy problem z Osobistym, który nie lubi: cebuli, papryki, oliwek oraz choruje po różnych orientalnych przyprawach A zatem,kiedy wyjeżdża to robimy np. faszerowaną paprykę, a w farszu nie żałujemy cebuli,albo przyrządzamy kurczaka w curry. Mamy zawsze w zanadrzu takich kilka dań do gotowania pod nieobecność tego naszego ?marudzącego?
domownika 🙂
naturalnie, jest toto, jak na moje szare komorki, malo przekonujace
nie ma najmniejszej roznicy w kuchni singla duetu tercetu czy jednego mandla. czasy sie zmienily. nalezy tylko szerzej otworzyc sie na kosmos by zauwazyc, ze sa ludziki w kosmosie, ktorzy mysla o tym biednym singlu by nie dreczyla go pokusa bylejakosci i doraznosci, by nie mial do kuchni pod gorke i ze warto dla samego siebie pichcic, po to, by miec jedna przyjemnosc dziennie wiecej 😆
wyszly juz z uzycia dlugie listy zakupow. czesto gesto i tak zapomina sie o najdrobniejszych skladnikach, ktore to maja decydujacy wplyw na caloksztalt posilku
w naszym gotujacym domu, o ktorym jest glosno i za oceanem, nie ma takich problemow wszystkie skladniki przydatne do potrawy, na ktora ma sie ochote sa po porcjowane. klient otrzyma wszystko co jest potrzebne do wykonania posilku. kupuje sie tylko tyle ile potrzeba. nie ma mowy o tym by cokolwiek przeoczyc badz pozyskac w nadmiarze, dzieki czemu unika sie marnotrastwa
niezmiernie latwa to sprawa, bardzo przyjemna i oszczedna majac taka instytucje w zasiegu rzutu beretem. hahaha i 😆
taka akcja .. Piotrze czy też w niej bierzesz udział? …
http://stokolorowkuchni.blox.pl/2010/10/Kulinarni-blogerzy-dla-Kubusia.html
Tu starsza, Pyra – seniorka.
Już troszkę widzę i przestałam robić konkurencję królikom – angorom, ale oczęta jeszcze łzawią mimo kropelek. Więc ja króciutko – przestańcie mnie denerwować! Cichal obwozi zapalenie płuc po Europie środkowej? I Ewa mu na to pozwala? Nisiu – dobrze Ci tak, zarazo jedna. Mówiłam – wpadaj na domową zupę! Biedny Sokrates – może wyjdzie z tego choróbska. Ja wychodzę z blogu, bo łzy mi ciurkiem lecą. Pa, Pa.
Za parę godzin spróbuję znowu podczytywać.
Pyro Droga – współczuję 🙁
Pyro,
bardzo mi przykro z powodu Twoich problemów z oczami. Mam nadzieję, że to szybko minie.
Na Nisię nie krzycz. Ja ją rozumiem. Przez tydzień w trasie można mieć dosyć kontaktów towarzyskich nawet z najmilszymi ludźmi. Zupy dla niej były również u nas przygotowane, zgodnie z jej wcześniejszym wyborem, ale też wolała biegusiem na „swoje śmieci”. Nie mam pretensji. Co nie znaczy, że będzie musiała tego odrobić. Została zobligowana do ponownego nawiedzenia pyrlandii w celach stricte towarzyskich.
Ja też czekam Nisiu na Twoją relację z trasy. Ciekawa jestem szczególnie jak Polska gminna wypada na tle tej wielkomiejskiej.
Cichalu,
dbaj o siebie. Nie lekceważ choroby, szczególnie o tej porze roku.
Sokrates był dzisiaj na kolejnej kroplówce i wszystko wskazuje na to, że ma mu się na życie. Następna wizyta za trzy dni. Wczoraj wieczorem po raz pierwszy od czterech dni zjadł trochę z własnej i nieprzymuszonej woli. odtańczyliśmy z radości taniec zwycięstwa. Ugotowałam mu rosołku. Zobaczymy czy będzie jadł. Teraz spi rozciągniety błogo z jednej strony kaloryfera. Z drugiej strony równie wyciągnięta Sunia.
Pyra, Ty Jędzo! A właśnie że w Pyrlandii zjadłam dobrze, bo trochę tak jak u Ciebie – mieszkaliśmy nockę w Zagrodzie Bamberskiej, chłe, chłe, chłe… Ale i tak Cie kocham.
Dziędobry na rubieży.
Telewizory ad portas, a ja w proszku. Do wieczora!
I dziędobry na rubieży!
Cichal, dbaj o Cichala!!!
A tak naprawdę, Pyruniu, to byliśmy w cholernym biegu. Gdybym była sama, byłoby mi poręczniej, ale byłam z kolegą wydawniczym moim, więc rozumiesz.
jajecznica a´la bismarck
(dla 2 osob):
250g szynki wedzonej posiekac
na goracej*) patelni podsmazyc
4 cebule,posiekac, dodac, podsmazyc,
2 tuziny do kopy jaj wbic do miski
dodac pol szklanki smietany,pieprz,szczypte galki muszkatolowej,sol,
rozmieszac, wlac na patelnie i smazyc,
ciagle mieszajac, do ulubionej konsystencji
smacznego!
……………………
*) szynka rzucona na goraca patelnie bedzie chrupka.
Misiu,
Jak zawsze – podziwiam i zazdraszczam talentu i umiejętności 🙂 .
I cholera, o ile o to pierwsze mogę mieć pretensje do Stwórcy, to drugie to kwestia tylko i wyłącznie mojego lenistwa…
Byku – i zjeść, podśpiewując pod nosem „Deutschland, Deutschland ueber alles”…
Więc było tak. W Wiedniu trochę kaszlałem, ale ogólnie byłem OK. Paweł Wspaniały Pierwszy woził mnie po ciekawostkach tego świata (Wiedeń, Pan Lulek itp) i niczego był nie zauważył. Ja też. Ewy nie było, wybrała wolność. Po powrocie do Krakowa młyn spotkań, więc nie zwracałem uwagi na stan. Po dwuch dniach ruszyliśmy do Pragi, na szczęście (jak się potem okazało) z wycieczką autokarową a nie prywatnie, samochodem. W pierwszy dzień zwiedzaliśmy Ołomuniec. Piękne, stare miasto. Old is beautiful! Prawda Panie Lulku?
Rano w hotelu poczułem się jakby krowa mnie dokładnie przeżuła i wydaliła. Termometr wykazał pod 39C. Ambulans. Szpital. Fachowa obsługa, rentgen (2) krew, cisnienie itd.
Szpital nie remontowany od czasów Franciszka Josefa. Personej żeński uprzejmy, urodziwy, niemówiący żadnym językiem świata prócz prażskiej odmiany czesztiny.
W pierwszym dniu po szczegółowych badaniach dostałem na własną prośbę proszek od bólu głowy. Na drugi dzień krople do nosa cobym się nie udusił. Pociłem się jak mysz i byl dziwny problem ze zmianą pościeli, bo przepis pozwala raz na tydzień. Zmieniłem więc sam z drugiego łożka bo byłem sam w dwójce. Z bielizną żonglowałem pomiędzy szlafrokiem bez którego się nie ruszam a koszulą w której mnie przywieźli.
Na trzeci dzień zażądałem wypisu. Bałem się o życie. Własne i personelu, bo chciałem to urodziwe stadko wyzabijać! Koło 18tej przyszła lekarka, też blondyna) zrobili EKG (po co?) i powiedziala „Mate bronchopneumonie, nevelke krpki i dam vam antybiotyk” Podpisałem dokumenty, dostałem receptę i Ewa zawiozła mnie do hotelu. Po drodze wykupiła antybiotyk i dodała od siebie środki wykrztuśne i łagodzące piekielny kaszel, który brzmiał jak ryk nie tyle rannego, co zaziębionego łosia.
Wspaniała pilotka wraz z kierowcą zrobili mi na rufie autokaru wygodne legowisko gdzie przespałem 11 godzin podróży. Po drodze było zwiedzanie Kutnej Hory. Sprawozdanie zdjęciowe zamieszczę z taką pewną obawą o rezenzję kolejnego nawiedzonego, ale trudno, trzeba być mężczyzną! Zamieszczę!
PS Esej o szpitanym jedzeniu wymaga osobnego opracowania, bo to się w pale nie mieści-:))
Cichal, byłeś na Fiszplacu???
😆
Poważnie: dawaj pozor na tę bronchopneumonię. Jeśli to nie daj Boże astmatyczne, to pomaga raczej dawka uderzeniowa sterydu niż antybiotyk.
Swoją drogą wyobrażenie krowy z Cichalem w pysku – bezcenne!
Cichal,
Wrzucaj zdjęcia i olewaj nawiedzonych. Nobody’s perfect. I zdrowiej czem prędzej 🙂
Na blogu epidemia słabujących 🙁 Prawie czuję się w obowiązku dołączyć 😕 Długo wytrzymałeś, Cichal. Trzy dni, podziwiam 😉
Doprawdy Cichal to będą niezapomniane wakacje !
I jak się okazuje z wielu powodów 😉
Nisiu! Milaczku! Moc diki za novinu. rzikne to v nemocnice! Dziękuję za dobre słowa Wszystkim. Opłacało się zachorować, by dowiedzieć się, że parę osób mnie mimowszystko lubi…-:)))
wyglada na to cichalu, ze to nie ostatnia choroba w twoim zyciu 😉
chyba ze zyczysz sobie co innego 😐
Chyba pora spać skoro kod „aaa1” wyskoczył.
Cichalu – zdrowia życzę
Pyrze – aby oczęta łzawić i chorować przestały
Piotrze – to jajko singla to znałam przed laty jako jako po wiedeńsku (gotowane 3 minuty)
A teraz „se idem”. Dobranoc z mojej połówki
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
zupelnie nie kumam Nisi z 12:14
jak dlugo tu zyje, nad na zachod od odry, a uzbieralo sie juz tego calkiem sporo, nie dane mi bylo slyszec, oficjalnie i nieoficjalnie, tekstu jaki podaje Nisia
byc moze mialas na mysli hymn niemiecki, ale to nie ten tekst
tu mozesz sie sama przekonac
prawda ze ladnie?
nawet do sniadania, a dlaczego nie
Echidno w jajku w szklance sprzed lat było MASŁO a nie jak tu OLIWA. A to bardzo wielka różnica. Wypróbuj!
Ryśku,
Jak mniemam pojawiłeś się za Odrą po zakończeniu II wojny… 😉
http://pl.wikipedia.org/wiki/Hymn_Niemiec
Dzień dobry Szampaństwu…
czy ktoś rozsiewa tu jakieś zarazki? Bo mnie coś bierze 🙁
Nie zwykła cholera, tylko jakaś smarkawka trzęsiawka, a w domu przecież ciepło. O, i z oczu też ślozy zaczynają płynąć i głowa pobolewa…
Pyra, Ty Jędzo jedna! (że sobie pozwolę za Nisią…)
O ile się nie mylę, to Ty coś ostatnio roznosiłaś 👿
Bo zapalenie płuc od Cichala to chyba trudno poderwać?
Idę po jakieś cytryny, imbiry, miód Jerzor wyżarł… o doloż ty moja 🙄
Echidno, ja tez to jajko znalam jako po wiedensku z tym, ze z maslem a nie z oliwa.
Reportaz w drodze, poki co Z.:
http://i20.photobucket.com/albums/b238/Nirrod/DSCF1519.jpg
Blog nam jakoś słabuje,
ten i ów jesiennie choruje.
Wirusom odpór dać musimy,
szpitali wszak nie znosimy !
Nirrod- Zosia słodka 😀
Niech rośnie z d r o w o !
Nirrod – panna Sofija słodka i urodziwa.
Cichalu – widzisz jak to jest w nemocznicach na naszej szerokości geograficznej? Dobrze, żeś się chorobie nie dał.
Alicja – Ty tu kalumni nie rzucaj. Ja kaszlę w kierunku Skandynawii, nie Toronto z okolicami.
Rysiu, z Bismarckiem mi się przecież skojarzyło!
Kochani, zdrowiejcie szybko, bo jak napisał niedawno Pepegor, najlepsza choroba nie jest dobra. Czy jakoś podobnie. Ja już w zasadzie wykurowałam się prawie całkowicie, ale przy pomocy lekarstw, które mam w domu na takie okazje.
Nawiązując do dzisiejszego tematu – gotowanie dla dwóch osób ma prawie same zalety. Gotuję zawsze wiecej i albo na drugi dzień jemy to samo, albo zamrażam. W tym tygodniu wykorzystuję właśnie takie zapasy zamrażarkowe. Niekiedy, a właściwie dość często, nie mam wcale ochoty na gotowanie. Przy wiekszej liczbie domowników raczej nie jest to możliwe. Jutro mam gości, więc ugotowałam sporo zupy gulaszowej. Ponieważ gotuję ją dość rzadko, zajrzałam do przepisów w internecie, a tam tam pełno przepisów , a każdy trochę inny. I bądź tu mądry człowieku. Skomponowałam więc swój własny przepis. Ale chciałabym wiedzieć, jaki jest ten przepis klasyczny. A może Węgrzy też przyrządzają tę potrawe na różne sposoby. Zaraz upiekę też kruche ciasto, jedna część ze śliwkami/ to już ostatnie węgierki/, a druga z jabłkami.
W każdym razie mam dziś sporo pracy w kuchni, a i dom trzeba ogarnąć na przybycie gości.
Zgadzam sie, ze gotowanie dla samego siebie czesto konczy sie byle albo wcale gotowaniem. Co nie znaczy, ze od czasu do czasu nie spedze w kuchni calego dnia pitraszac tylko dla siebie. Robie tez czesto wiecej tak jak krystyna ale niestety wszytko da sie zamrozic tylko nie wszystkiemu sluzy rozmrazanie. Najlepiej chyba sie mroza zupy. Wlasnie zrobilem gar flaczkow z kalmara i mimo, ze ze smietana rozmrozily sie swietnie. Gotowanie dla gosci ma urok i radosc z poznieszych komplementow. Wypady czeste do restauracji tez mile. Mniej gotujac jednoczesnie jakby wiecej przyjemnosci i podniecenia po wejsciu i zatraceniu sie w kuchni czego moze by nie bylo przy codziennym gotowaniu dla 12 osob.. Pozdrawiam
Jak na Skandynawię – może być. Łyknęłam imbiru z cytryną, z braku miodu cukier, czekam na rezultaty.
Krystyno,
ja robię tak samo, zawsze gtouję dużo, zamrażam, na drugi dzień albo na pojutrze…Wcale nie muszę codziennie stać w kuchni. Dzisiaj wczorajsze polędwiczki, akurat piekielnie mi się nie chce gotować.
Zupa gulaszowa najbardziej klasyczna? Ja bym przytoczyła za Tadeuszem Olszańskim, w końcu jego mama była węgierką.
Węgierska Zupa Gulaszowa
50 dkg wołowiny mieszanej( pokrojonej w kostkę)
30 dkg słoniny wędzonej swojskiej
1,5 kg ziemniaków( kostka)
4-5 pomidorów bez skórki
po 1 papryce czerwona, zielona, żółta
4-5 cebul średnich(talarki)
1 strąk ostrej papryki
1-2 łyżki papryka węgierska słodka w proszku
1/2 łyżeczki kminku
sól, pieprz, ostra papryka w proszku
1-3 ząbki czosnku
Do rozgrzanego kociołka dodać słoninę wytopić, a złote skwarki wyjąć, dodać cebulę i zeszklić, zdjąć z ognia i dodać paprykę słodką w proszku, sól, pieprz, kminek, i ostrą paprykę(proszek) do smaku, następnie paprykę strąki poddusić, pomidory jak mało płynu skropić wodą dusić do momentu , aż mięso będzie na wpół miękkie, dodać ziemniaki strąk ostrej papryki i zalać wodą żeby lekko zakryło zawartość kociołka gotować do miękkości mięsa. Jeśli zupa ma być ostrzejsza to ostrą paprykę rozgnieść jeśli nie to wyjąć bez rozgniatania. Po ugotowaniu dodać czosnek i skwarki odczekać 10 min i podawać. Do popicia czerwone wytrawne , schłodzone wino (Egri Bikaver) lub palinkę ( może być swojska zmrożona śliwowica).
Kiedyś to ja palinkę mogłem nawet bez gulaszu a teraz to dupalinka zbita i ani kropli aqa vite! Takie to vite sobacze…ale jak wyzdrowieję, to zobaczę, że ha! Z łoża boleści Was pozdrawiam drżącym głosem pociągając sinym nosem…ech…
Plotki, pomówienia, degrengolada w szklance. Żadna krowa, zwłaszcza niemiecka, nie weżmie niezdrowej żywności do ust. Gesundheit, Gesundheit ueber alles. Cichalu, bohatersko sobie żartujesz, ale to nie przelewki, a EKG było potrzebne po to, by na przykład upewnić się, że przedsionki Ci nie migoczą. Samo zapalenie płuc to i tak poważna sprawa, a migotanie to potencjalna komplikacja. Reasumując – słuchaj światłych kobiet.
Pyro – Siebie też nie denerwuj, proszę, przestań z ocząt kapać.
Angielski idiom – to be under the weather (być pod pogodą) jest dobry na opisanie lekkich dreszczyków i kłuć, życzę Państwu słońca i niebieskiego nieba.
Pocieszam się tym, że chorowity Adenauer wszystkich zdrowych przeżył.
Kolejne wakacyjne wspominki.
Teraz coś dla Krystyny ? Sibiu (Sybin). Miasto założone w XII wieku przez saksońskich kolonistów. W XVII w. mawiano że to najdalej położone na wschód zachodnie miasto. Nie bez racji… W 2007 roku europejska stolica kultury. Miasto jest znane przede wszystkim dzięki kolekcji Brukenthala ? jednej z największych europejskich kolekcji malarstwa. Byliśmy, zobaczyliśmy i… polegliśmy na fatalnym oświetleniu. Światło odbijające się od obrazów utrudniało dostrzeżenie jakichkolwiek detali. W efekcie wyszliśmy stamtąd z potężnym bólem głowy. Dobrze że chociaż arcydzieła kolekcji (tylko 5 sal) były wyeksponowane należycie.
Samo miasto urocze, pełne zabytków, pod pewnymi względami przypomina Kraków. Mnie najbardziej przypadł do gustu Most Kłamców ? pierwszy żeliwny most w Rumunii. Legenda głosi, że most runie, gdy przejdzie po nim kłamca. Chyba największym kusicielem losu był Nicolae Ceasescu – wygłaszał z niego długie przemówienia do mieszkańców miasta. Co prawda, Osobisty twierdzi że każde słowo wychodzące z ust Geniusza Karpat stawało się prawdą… 😉
Jako że w planach na ten dzień mieliśmy jeszcze wizytę w Alba Iulia, opuściliśmy Sibiu z uczuciem dużego niedosytu. Ja tam jeszcze wrócę!
http://picasaweb.google.pl/EryniaG/RumuniaSibiu#
chorowitki długo żyją bo z reguły chodzą często do lekarza, dbają o swoje zdrowie a z biegiem lat znają już dobrze swoje choroby i prawie są lekarzami od siebie ..
Zosia ślicznotka .. 🙂
ewa bardzo ładna ta cerkiew i czy nasi staruszkowie nie mogliby sobie tak grać w parku zamiast z krzyżami latać ..
trochę mnie od jutra nie będzie bo mój komputerek jedzie do syna na przegląd …
Jolinku,
Też mi to wtedy przyszło na myśl…
Dobry wieczór wszystkim 😀
Kapitanie Cichalu, tego się bałam, że milczysz złożon niemocą. Z zapaleniem płuc nie ma żartów, nie wychodź póki lekarz (a może lekarka 😉 ) nie powie, że już jesteś zdrów – jak na kapitana przystało.
Pyro, Alicjo – tak nie można, szybko się wykurujcie, bo inaczej Gospodarz będzie musiał tytuł blogu (a?) zmienić na „Gotujący lazaret”. 😉
Ewo, mam nadzieję, że i Ty już jesteś prawie na nogach ?
Gospodarzu, temat jak z mojego żywota wzięty. 😀 Odkąd „pisklęta wyfrunęły”, gotuję (najczęściej) byle co, byle szybko (żadne półprodukty).
Chyba, że mnie „pypeć” na coś najdzie, to wtedy i pół dnia potrafię w kuchni spędzić.
Całe 2 lata zajęło mi ograniczenie ilości zakupów (pisałam przecież, żem ćwok sześćdziesięciosześciowy). Już potrafię zredukować potrawy do ilości jednoosobowej poza …. „moją” chińszczyzną, tego nadal nie umiem zrobić w małej ilości, bo uwielbiam paprykę i zawsze mnie coś podkusi, żeby jeszcze jedną dodać. 🙁
Po kilkudziesięciu latach gotowania rodzinnych obiadów jedzenie samej mi po prostu nie smakuje. Ale niech się tylko zapowie jakaś wizyta, to z rozkoszą gotuję i potrafię zjeść ogromne ilości – jak dawniej. 😯
Jak zwykle maestro Adamczewski jest the Bestciak.
Wracam do mojego Bismarcka. Żelazny Kanclerz śpiewał przy jajkach w szklance raczej tę wersję:
http://www.youtube.com/watch?v=sms5TtBnoqs&feature=related
Ewo, miasto rzeczywiście urocze a jakie czyste. Uwielbiam czyste miasta – jak się mieszka w brudnym, to się uwielbia czyste, no nie ?
Nisiu 😀
Nirrod, masz piękną córeńkę, te ogromne niebieściutkie oczy – cudo !
Zgago,
Prawie czyni różnicę.
Przeleżałam w łóżku tydzień mając nadzieję że uniknę antybiotyków. Wczoraj na kontroli laryngolog dał mi wybór: albo leżę dalej albo antybiotyk. Niestety, nie mogę sobie pozwolić dalsze polegiwanie, tym bardziej że kolejne koleżanki z pracy padły na placu boju 🙁
Dzięki Ewa za następną porcję cudów tamtych stron.
Człowiek sam wszystkiego nie przeje, nie przejdzie, nie przejedzie, nie przeleci, dobrze więc, że są takie wrzuty. I tu nie chodzi o perfekcjonizm techniczny (można sobie kupić profesjonalnie wydany album), ale o osobiste spojrzenie znajomej osoby. Może to być znajomość tylko wirtualna (na razie!), ale jednak to już znajomość 🙂
Nirrod,
śliczna maleńka 🙂
Alicjo,
To ja dziękuję 🙂
Zgago,
robię, co mogę. Walnęłam ten imbir z cytryną i cukrem, ale wzmocniłam też aspiryną, bo dokuczała mi głowa. Rozgrzało mnie nie powiem, mam nadzieję, że czyhające choróbsko pójdzie sobie precki, jak by to powiedział Owczarek Podhalański.
Lenię się, obejrzałam zdjęcia z marcowego Rejsu z Cichalem, powzdychałam, przypomniało mi się, że jeszcze nie uporządkowałam zdjęć z Polski – no, zgroza, ruja i nieróbstwo! Ale jeszcze dzisiaj się polenię, a co tam…
Alicjo, jak najbardziej, poleń się, bylebyś się szybko wykurowała. 😀
Ewo, a już miałam nadzieję, żeś „tylko” rekonwalescentka. 🙁
ale ładnie zagrał Polak Marcin Koziak na Konkursie Chopinowskim … 🙂
to zdrowiejcie i dbajcie siebie … 😀
Bywać bywamy, ale czy o siebie dbamy? 😉
Przed chwilą się zdrowo uśmiałam. Weszłam na portal Gazeta.pl i zauważyłam po prawej stronie kolorowe zdjęcie kota i napis „wybierz najlepsze zdjęcie tygodnia”. Kliknęłam, weszłam i przeglądam zdjęcia ale już mam przesyt horrorów, więc szukam „mojego” kotka, jest ostatnim zdjęciem z tytułem: „Kot i nalewki” – zaznaczyłam i sprawdzam, które zdjęcie wygrało. Okazało się, że kotek i nalewki. Pocieszyło mnie to, że nie tylko ja mam „kota”. 😀
Zgago,
Wrzuć link do kici – nie mogę wyczaić 😕
Antybiotyki – jeden z tematów dnia.
Parę dni przed wyjazdem podrapała mnie moja Szancia. Zapaprało się lekutko, a potem nielekutko i pani doktorka orzekła, że antybiotyk niezbędny. Na wzmiankę o dawce, jaką dostałam, znajomi lekarze i zaprzyjaźnione aptekarki mówili coś w rodzaju „o Jezu”. Faktycznie, po kilku dniach wywaliły mi żołądek, wątróbka i nery. Taka uzdrowiona wsiadłam w samolot, potem w samochód i ruszyłam na podbój empików.
W trzecim dniu „tournee” obudziłam się trochę i spionizowałam, ale nery rąbią mnie do dziś. Już mi przynajmniej oddechu nie zatyka…
Nisiu,
A ja miałam dużą ochotę wpaść w zeszłą środę do katowickiego Empika 🙁
NO NIE!!!
Zżarło mi całe obszerne jedzeniowe sprawozdanie!!!
Nie chce mi się na razie powtarzać. Później sprawozdam.
Ewo – było wpaść!!! Ucieszyłabym się bardzo.
Toż bym Nisiu wpadła ale dzień wcześniej choróbsko mnie zmogło, wrrr…
Ale co się odwlecze…
Dobrej nocy Wszystkim 🙂
Gotuję jak Krystyna i Alicja, na zapas i zamrażam. Trzy osoby to prawie dwie, a codzienne pichcenie wykluczone, zbyt późno wracam z pracy.
No i istnieje jeszcze życie pozakuchenne 🙂 Trzeba doczytać gdzie kto był i co widział (Ewo 😀 ), pozazdrościć Haliczkowi wnuczątka, Stanisławowi Krakowa, popodziwiać Nirrodkównę i podumać, czym Skandynawia naraziła się Pyrze 😯
Jolinku, słucham gdzie mogę i więcej niż mogę 🙂
Nisiu, dlaczego poszłaś do doktorki, skoro znasz lekarzy? Rąbanie ner znam z bardzo nieprzyjemnych opowieści.
Ewo, sznureczek :
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/9,80269,8482115.html
Nisiu, ale z Ciebie zdyscyplinowana pacjentka, mnie się to nie udaje, szczególnie jak idę do „nowych” lekarzy. I tylko żałuję, że jako matka też nie stosowałam tej metody jeśli chodzi o pediatrów, bo jedna mi o mało Starszej nie wysłała na tamten świat. Jak się okazało dała Jej końską dawkę antybiotyku, gdybym nie zostawiła zapalonej lampy, to nawet bym nie zauważyła, że moje dziecko nie ma ani nosa, ani oczu – wszystko totalnie spuchnięte. Lekarz z pogotowia powiedział, że jeszcze pół godziny a byłoby po Niej. Jak wpadłam do przychodni to myślałam, że babę ukatrupię.
Zgaguniu, bo to naprawdę paskudnie wyglądało…
Haneczko, och, nery, och, och…
Ewo – mam nadzieję, bo ja chętnie jeżdżę na Śląsk. Teraz umówiłam się z zaprzyjaźnionym – lekarzem, oczywiście – że jak Śląsk będzie miał jakiś wypasiony koncert, to on da znać, a ja pojadę. Pojmujesz, kiedy mówię o regionie, a kiedy o zespole… oba lubię bardzo.
Nisiu, życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia.
Blogowiczom życzę spokojnej, dobrej nocy i pięknych snów. 😆
😯
Właśnie zebrałam pod moim świerczkiem cztery takie! Talerz jest duży talerz obiadowy, a kufel półlitrowy. No to mamy obiad na jutro 🙂
Znalazłam po obiedzie 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/img_4890.jpg
Alicjo, miałaś się lenić. Jerzora pod świerczki, a Ty w bety i dobrzej 🙂
Haneczko,
pod świerczek zboczyłam przypadkiem, idąc zabrać gazetkę, rzuconą na dróżkę do-domową. Zara idę się w bety, już mię trochę odeszło, ale strzeżonego…
Jest chłodzik w powietrzu mimo słońca – wyszłam stosownie odziana w ciepły dres z kapturem, biegiem żem wróciłam byłam, ledwie jakieś 30 metrów tam i z powrotem. Zdradliwa pogoda, bo piękne słońce, ale… no właśnie.
Znamy te 30 metrów 🙄 przerabialiśmy wielokrotnie, ze skutkiem. W bety, ale to już 👿
33 x 800 metrów – Serem jestem w Chile
Koncert w jajku wg Hieronima
Sercem z serem 🙂
Florencio Avalos będzie pierwszym górnikiem w kapsułce. Wieczność potrwa godzinę. Tego co przeżywają rodziny nie potrafię sobie wyobrazić, sercem jestem także w Polsce.
Ja też, to już dwa. Jest duuuuuużo więcej. Musi się udać!
Nowy – Oni muszą się na razie zadowolić aspiryną i witaminami, ale Ty zjedz kolację, ja się kawą opędzam, co nie przeszkadza w udzielaniu rad.
Ja pracuję Placku, wtedy nic nie jem, bo nie umiem robić dwóch rzeczy jednocześnie 🙂 Dzisiaj mam tzw. zlecone.
Zajrzałem tu jak zwykle o tej porze, ale przerzucam już na pracę.
Nie pij kawy o tej porze.
Witajcie,
Zgago – kicia cudna 🙂
Witam w nowym dniu. Właśnie widziałam jak wyciągnęli trzeciego górnika. Nie mam nawet pojęcia jak się będzie czuł ten, który zostanie jako ostatni. Ale ta cała akcja ratownicza niesamowita (jak dla mnie).
Placku (04.03) na blogu kulinarnym można być przy kimś serem (zamiast sercem). Na pewno zostanie to dobrze przyjęte! 😉
Podziębionym zdrówka życzę! 😀 )
…A że nie umiem „ciumkać” nadaremno, bez nadziei na horyzoncie, tylko ‚byle pobiadolić, byle się wygadać’ — powtórzę oczywistą oczywistość (dla każdego oczywistą, kto ‚wasn’t born yesterday‚)
— sucha, słoneczna, zimna pogoda to najlepszy czas na zahartowanie się.
Tylko trzeba… 😉 :
1. wychodzić, ruszać się rześko – nawet w okołozerowe wieczorki*.
2. ubierać się na cebulkę i pamiętać o zimnych podmuchach.
3. jeść częste, nieobfite, lekkostrawne posiłki (nawet na strawienie prawidłowo-skomponowanego organizm może wydatkować i do 40% energii dziennej, co dopiero gdy się go przeładuje wieczorem jakimś śmietnikiem smażenin, zup, PB-wie-czego!) – będąc na lekkim niedosycie, nasze ciało lepiej mobilizuje się do walki z ew. wirusem czy z bakteriami.
4. cccci (cebula-czosnek-chili-chrzan-imbir) + kwaszonki ‚aktimelopodobne’ – np. kapusta, marchewka, seler, nać pietruszki, cebula czosnek (zakwaszone po koreańsku) – piję też sok z tego; bogata kwaszonka barszczowa (także z warzywami aromatycznymi i innymi), itd., itd.
5. żyć z radością i nadzieją… ‚do przodu’
6. …i wysypiać się… wysyyyyyypiać – kosztem mediów. gdy się zdarza coś naprawdę strasznego albo radosnego — i tak się dowiemy, na bank!
Tak postępuję, bo codziennie stykam się blisko z dziesiątkami różnych osób… wszystkie są bardzo aktywne czyli przenoszą na sobie mnóstwo zarazków – potencjalnie 😉 😀 …prawie codziennie ktoś dmucha na mnie z b.bliskiej odległości przez półtorej-dwie godziny… często pociągając nosem. A pracuję głosem i śpiewam (wydelikacony głos łapie paskudy łatwiej!…) – i w sumie szkoda mi czasu/życia na chorowanie…
…zatem się dzielę sprawdzonym sposobem
___
*mając osobistą nadzieję, że wrześniowy biwak namiotowy w okołozerowym Zubercu zahartował mnie lepiej, niż najlepsza szczepionka… 🙄 😀
Dzień dobry Wszystkim! Od czwartej oglądam z wielkim wzruszeniem ewakuację uwięzionych górników w Chile.To niezwykłe wydarzenie. Za kilkanaście minut wyjedzie kolejny, czwarty już.Ta kapsuła taka ciasna,te 17 czy 18 minut w niej spędzone, to musi być niezmiernie trudne doświadczenie.
I potem radość niewyobrażalna, spotkanie z najbliższymi.Podziwiam tych wszystkich dzielnych ludzi .Dobrze się zaczął dzisiejszy dzień!