Kilka dni na wsi w przerwie oglądania wysokiej wody

 

Narew też nieco wezbrała ale nie tak jak Wisła. Siedzimy więc tu bezpieczni, choć pamiętamy powódź z 1979 roku, gdy zalało Pułtusk, po Rynku pływały łódki a woda zatrzymała się tuż pod naszym płotem. Z Borsuków do Łęcina dopływaliśmy tratwą.

Uciekliśmy z Warszawy (po otrzymaniu zaopatrzenia w postaci chleba wiedeńskiego od Jego Mości Krula), bo do rozstroju nerwowego doprowadzały nas rodzinne wyprawy mieszkańców dzielnic położonych wyżej,  na mosty i wały (choć nie wolno), by podglądać tych, których woda nie oszczędziła.

Władze miasta ogłosiły też apel by nie rozkradać worków z piaskiem sprzed ZOO i paru innych newralgicznych punktów Pragi.

Za chwilę siadamy do stołu

Tu na wsi ludzie są bardziej solidarni. I nie traktują nieszczęścia sąsiadów jak widowiska telewizyjnego. Częściej też sobie bezinteresownie pomagają. Dlatego lubimy tu mieszkać jak najdłużej. Zresztą i dzika zwierzyna nas zaakceptowała. Doszło do tego, że odwiedził nas ryś. Nie, nie mój brat cioteczny Rysiek lecz dziki kot, którego w tej okolicy od stu lat nikt nie widział. Podobno zwierzęta uciekają z lasów, którym zagroziła woda. Pewnie stąd ta wizyta. I choć zdjęcia brak (od tej pory nie rozstaję się z aparatem ale ryś jeszcze nie przyszedł po raz kolejny), to mam świadka – zaprzyjaźniony cieśla, pan Tadeusz M. pracujący przy domu sąsiada widział rysia przeskakującego przez nasz płot a po kilku minutach wyskakującego i maszerującego w kierunku puszczy.

Mielone z pieczonymi w skórce buraczkami

Buraki wyjęte z piekarnika

Od tego momentu wszystkie posiłki jemy na powietrzu, pod namiotem, aparat czeka i mam nadzieję, że ryś wróci. Zwłaszcza, że mocno się staramy w kuchni. Zrobiliśmy rosół z prawdziwej kury, pyszne mielone (to dla dzikiego kota rarytas chyba?!) oraz kalafiora z czosnkiem pod majonezem z odrobiną ostrości, caprese z mozzarellą i malinowymi pomidorami oraz nowy przebój czyli całe buraki pieczone na oliwie z dodatkiem sporej garści różnych ziół z naszego ogrodu. Do tego białe vernaccia z San Giminignano oraz całkiem nowe odkrycie (patrz zdjęcie) Es Primitivo di Manduria DOC 2007 Gianfranco Fino Talsano Taranto  z  mojego ulubionego szczepu – czerwone wino o najwyższej mocy czyli 16,5 proc. Niezwykle głęboki kolor rubinowy. Bardzo bogaty bukiet z wyraźnymi akcentami przypraw korzennych, zwłaszcza cynamonu.  Pierwszy kontakt daje złudzenie słodyczy, by na koniec pokazać wytrawność i wręcz goryczkę. Doskonałe do wędlin o zdecydowanym smaku (np. szynki z renifera lub prosciuto San Daniele) i dziczyzny.

Myślę, że gdyby ryś wiedział co bulgocze w karafce (na zdjęciu jeszcze w butelce), to by przybiegł!