Jesień się zaczyna ale trochę za sucho…

Jak jesień robi ze mnie takie kpiny i las mi wysusza, to i ja osuszyłem całą piwniczkę. A czego nie wypiłem (-liśmy), to wywiozłem do Warszawy. I okazało się, że to dobra metoda. Okazać przyrodzie, że się na nią gniewam albo nawet gardzę.

Natychmiast po zapakowaniu samochodu konfiturami, winem, nalewkami i suszonymi grzybami Basia trafiła na takie dwa prawdziwki, które rosły pod samym domem. I tylko ogarnia mnie zdziwienie, że ich nie widzieliśmy wcześniej.

W chwilę później (ale już uważniej przepatrywaliśmy trawę pod modrzewiami) ukazały się naszym oczom modrzewiaki czyli maślaki pomarańczowe


Prawdę mówiąc było też kilka kozaków i zwykłych maślaków dość sporo ale rozwydrzeni obfitością poprzednich zbiorów już nie pochylaliśmy się za każdym razem, po pańsku wskazując dzieciom gdzie coś jeszcze rośnie.

Teraz bardziej nas zainteresowały rydze, które z naszego lasu gdzieś wywędrowały i musimy po nie chodzić na bazar. Ale warto, bo nad rydza z patelni nie ma nic lepszego (naszym zdaniem oczywiście).

Ten ostatni akapit o rydzach oznacza, że wróciliśmy na trwalej do miasta. Choć na wieś będziemy jeszcze jeździć (głównie po jaja kur wolnochodzących) ale już tylko na dwa dni w tygodniu. Zresztą zaczyna się sezon wielu imprez, w których musimy i chcemy uczestniczyć. Będziemy je oczywiście tu opisywać. Na razie sygnalizuję, że w pierwszym tygodniu listopada (jak co roku) będziemy dyżurować na krakowskich Targach Książki w naszym Nowym Świecie, gdzie wszystkich sympatyków zaprosimy.

Przed targami mamy wspólne gotowanie u Kurta Schellera z rodziną Fernando i rodziną Witomskich (czyli firmą Dilmah), a także jurorowanie na konkursie młodych talentów kucharskich pod wodzą Grzegorza Kazubskiego. Pomiędzy tymi imprezami kolejne gawędy z cyklu  „Kultura WARTA poznania”. Słowem – nie czas na włóczęgę po jesiennych krajobrazach Kurpii.