Nie wychodź za próg bez piżamy…

… ale jak tu się powstrzymać jeśli zza okna werandy widać kilka pięknych prawdziwków rosnących pod płotem?! Ale latanie po ogrodzie i lesie całkiem na golasa i jeszcze „na mokro”, bo prosto spod prysznica też nie jest dobrze na wsi widziane. Wciągnąłem więc portki na mokre, gołe ciało, na grzbiet T-shirta z napisem „Polityka wciąga” i łapiąc po drodze koszyk pognałem po „moje” borowiki.

W ciągu kilkudziesięciu minut miałem kilkadziesiąt przepięknych (co widać) najszlachetniejszych grzybów. Nie wszystkie jednak nadawały się do jedzenia. Niektóre miały już wewnątrz lokatorów. Robale zajadały się tym, co nam się przecież należało. Po obejrzeniu całego zbioru i obcięciu końca nóżek zostało nam trzydzieści osiem pięknych borowików, osiem kozaków i pełen koszyk (drugi) maślaków. Wśród tych ostatnich były urodziwe pomarańczowe, rosnące zawsze pod modrzewiami.

Większość zbioru przeznaczyliśmy na suszenie. W elektrycznej trzypiętrowej suszarce w ciągu doby wyschły na pieprz. Kilka najdorodniejszych przeznaczyliśmy na przekąski do dwóch kolejnych obiadów. Pierwszego dnia zrobiliśmy sporą porcję borowików z patelni. A przepis jest prosty:

4 prawdziwki, łyżka oliwy extra vergine, łyżka świeżego masła, szczypta soli, szczypta pieprzu, łyżeczka drobno posiekanego koperku

Borowiki po oczyszczeniu i umyciu osuszyć na papierowym ręczniku. Pokroić cienko wzdłuż nóżek czyli zrobić tzw. przekrój pionowy. Rozgrzać na patelni oliwę extra vergine z masłem (pół na pół). Wrzucić plasterki grzybów i smażyć 3 – 4 minuty z każdej strony. Pod koniec lekko posolić, dodać odrobinę pieprzu i szczyptę drobno posiekanego świeżego koperku.

Jeśli grzybom towarzyszy kieliszek białego wina to człek się czuje jak w raju.

Na drugi dzień szykowaliśmy się do wyjazdu do Warszawy. Ale przed zamknięciem domu coś nas podkusiło, by zajrzeć za drewutnię i sławojkę. No i znów musieliśmy biec po koszyk. Nowa porcja prawdziwków wyrosła przez noc. Nie było ich wprawdzie kilkadziesiąt lecz tylko dziesięć ale za to robactwo nie zdążyło jeszcze nas wyprzedzić.

Na drugi obiad mieliśmy więc świeżutkie borowiki. Mogłem więc zrobić prawdziwkowe carpaccio. A robi się je tak:

2 spore prawdziwki, 5 dag sera pecorino, oliwa, sok z cytryny, sól

Grzyby oczyścić nie myjąc, pokroić w cienkie plasterki (wzdłuż czyli na stojącej nóżce), ułożyć na półmisku, posolić delikatnie, skropić cytryną i wstawić do lodówki. Po pół godzinie wyjąć, posypać płatkami cienko pokrojonego pecorino i polać oliwą. Podawać z białym winem.

Reszta obiadu już jest mało ważna. Choć też nie była od macochy: argentyńska polędwica na krwisto, z  plasterkami podsmażonych batatów i trzyletnim argentyńskim winem malbec golden reserva z winnicy Trivento.

Życie bywa piękne.

 

 Ładny?

Te też niebrzydkie

A może ten jest najładniejszy?

To cała rodzinka państwa B.

Borowiki i kozaki razem

Pierwsza porcja już oczyszczona

A tu druga tura już czeka

To już koniec tego dobrego