Zakazuję zakazywać

Już kilka razy sięgałem po książkę Barbary Holland wydanej przez WAB a zatytułowanej „Radość picia”. Znalazłem w niej jeszcze dwa interesujące fragmenty, które tu zaprezentuję:

„Dziesięć kilometrów od mojego domu w Wirginii znajdowała się słynna destylarnia prowadzona przez obrotną damę i jej trzech oddanych synów. Zgodnie z przepisami, kiedy federalny urzędnik zjawiał się, aby zamknąć destylarnię, musiał zabrać ze sobą zastępcę szeryfa tamtejszego hrabstwa. Moja sąsiadka prowadziła interes na skrawku ziemi położonym na styku trzech hrabstw, a całe wyposażenie miało zamontowane kółka. Kiedy agent federalny schodził, posapując, z góry w towarzystwie zastępcy szeryfa hrabstwa Loudoun, kobieta i jej synowie przetaczali wszystko przez granicę do hrabstwa Fauquier i czekali, aż w obliczu zbliżającego się zastępcy szeryfa z Fauquier trzeba będzie przetoczyć urządzenia do hrabstwa Clarke.

Nie wiemy, jak długo trwały podchody, ale prawdopodobnie po kilku rundkach tej zabawy, urzędnicy się poddali. Tak czy inaczej, podobnie jak wielu najlepszych bimbrowników, kobieta działała jeszcze długo po zniesieniu prohibicji. Z wszystkich relacji wynika, że produkowała mocny i pyszny alkohol.

Aresztowany alkohol w rękach policji stanowej

Mieszkańcy miast przestali się kąpać i napełnili wanny zabójczymi mieszaninami spirytusu zbożowego, cytryn, skórki pomarańczowej, soku winogronowego, jagód jałowca i wszystkiego innego, co mieli pod ręką. Mężczyźni udawali kapłanów, aby położyć rękę na sakramentalnym winie, dozwolonym w kontekście religijnym. Nędzarze pili tonik do włosów, przelewając go najpierw przez bochenek chleba, aby odfiltrować olejki i aromaty. W zaciszu kuchni gospodynie domowe wlewały w siebie esencję waniliową, której nie zde?legalizowano, ponieważ władze uznały ją za zbyt wstrętną, aby nadawała się do przełknięcia. Prawdziwi desperaci mogli ściągnąć płyn hamulcowy z samochodów, przefiltrować go i wypić, ale nie wychodziło im to na dobre. Podobnie miała się sprawa ze Sterno, prymitywną formą podpałki z węgla drzewnego zwana „Puszkowanym ogrzewaniem” – różowawą galaretą, którą spalało się w puszce, aby podgrzać obiad. Wytwarzano ją z denaturowanego etylu i alkoholu metylowego, które można było wycisnąć przez ścierkę, uzyskując trujący płyn zwany „wyciska”.

Niektórzy, upiwszy się do nieprzytomności, nigdy już się nie budzili. Gin z Ulicy Ginu był śmiercionośną miksturą; gin z wanny za czasów prohibicji miał podobne właściwości. Prawo wymagało, aby alkohol przemysłowy zawierał w sobie truciznę. Miało to odstraszać ludzi od picia, tak się jednak nie stało. Kreatywni przedsiębiorcy dodawali do niego glicerynę, olejek jałowcowy i nazywali ginem, albo karmel kreozot – wtedy powstawała whisky. Przemytnik alkoholu dysponujący butelką prawdziwej whisky rozlewał ją do czterech flaszek, uzupełniał wodą, zabarwiał jodyną, a na koniec przywracał moc alkoholem przemysłowym lub samochodowym płynem do spryskiwaczy. W 1928 roku władze Nowego Jorku przebadały skonfiskowaną gorzałkę i okazało się, że niemal w całości składała się różnego rodzaju trucizn. Niektórzy szacują, że w wyniku prohibicji pięćdziesiąt tysięcy Amerykanów zmarło, zostało sparaliżowanych lub utraciło wzrok.”

Te zgony muszą wziąć na swoje sumienie zwolennicy i propagatorzy prohibicji. I dlatego jestem za tym by w wielu przypadkach zakazać zakazywania. Człowiek winien móc i decydować co je oraz pije.