Jacek Szklarek mówi: jedz dobrze!
W moim ulubionym i tu często cytowanym miesięczniku „Moda na Zdrowie” ukazał się wywiad z Jackiem Szklarkiem czyli animatorem i szefem polskiego oddziału Slow Food. Rozmowa ciekawa a miesięcznik o niedużym zasięgu więc przytaczam w blogu spore jej fragmenty:
„-Marzymy o chlebie z tradycyjnego, opalanego drewnem pieca i szynce wędzonej w jałowcowym dymie. A sięgamy po przesolone frytki, tłuste hamburgery i kebaby.
-Dla wielu z nas to nadal kulinarne nowości, a do tego są one łatwo dostępne. Ale – co najważniejsze – doskonale wpisują się w filozofię i styl całego naszego życia. Pracu?jemy po kilkanaście godzin dzien?nie, nie mamy czasu, by celebro?wać posiłki w gronie rodzinnym czy przy stole z przyjaciółmi albo razem gotować. Zamawiamy piz?zę przez telefon, kupujemy to, co do biura przyniesie firma cateringowa. A podejście do jedzenia jest swego rodzaju papierkiem lakmusowym – jeśli przyjrzymy się naszym zwyczajom żywienio?wym, zobaczymy, jak wygląda całe nasze życie.
-„Fast food oznacza zredukowanie jedzenia tylko do konsumpcji, smaku do hamburgera, myśli do kawałka mięsa ” – mówią przedstawiciele ruchu Slow Food, którego symbolem jest ślimak Jak się przeciwstawiać szalonej prędkości życia?
-Człowiek nie jest maszyną i potrzebuje wytchnienia. A my trochę się zatraciliśmy w pogoni za dobrami materialnymi. Wyjeżdżamy na drogie wczasy, dajemy bliskim kosztowne prezenty, ale codzienności nie da się w ten sposób oszukać. Ważne, by to sobie uświadomić. By weekendów nie spędzać na zakupach w super?markecie, ale zorganizować pik?nik za miastem, wspólnie z dzie?ciakami przygotować obiad dla całej rodziny, celebrować bycie razem. Musimy też zrozumieć, jak ważne dla zdrowia jest jedze?nie. W krajach zachodnich już nastąpił boom na żywność ekolo?giczną, organiczną, naturalną, wytwarzaną lokalnie.
-Ruch Slow Food jako cel stawia sobie „ochronę prawa do smaku i przyjemności”.
-Jesteśmy wychowani w tradycji, wedle której, czerpiąc przyjemność z jedzenia, popełniamy grzech obżarstwa. Ale warto sobie na to przyzwolić i zacząć odkrywać różnorodność smaków – dzięki temu będziemy cieszyć się wolnym czasem, a nasze życie nabierze sensu. Jeśli jemy tylko
„szynkę babuni” z supermarketu, pewnie będzie nam ona smakować. Ale gdy spróbujemy wędlin robionych w tradycyjny sposób, okaże się, że smak może być głęb?szy, intensywniejszy, szlachetniejszy. Dlatego warto szukać niewielkich, regionalnych producentów żywno?ści, którzy wytwarzają naturalne, zdrowe jedzenie. (…)
My na swojej liście mamy już ok. 70 produktów, które możemy zarekomendować. Zaczęliśmy od oscypka – przez trzy lata obeszliśmy ponad 120 bacówek w Polsce i znaleźliśmy tylko czterech baców, którzy robili ser owczy zgodnie z tradycyjnymi kanonami. W podobny sposób na naszej liście znalazły się też inne sery, takie jak bryndza czy bundz. Znaleźliśmy świetne bułki kukiełki w podkrakowskich Liszkach, chleb prądnicki w Krakowie czy staropolski chleb sanacyjny w Łańcucie. Mamy nadzieję, że stworzymy mapę dobrych piekarni, obejmującą całą Polskę. Na naszej liście są też wędliny – pod Krakowem, w gminach Liszki i Czernichów, powstało np. konsorcjum lokalnych producentów, którzy wytwarzają kiełbasę lisiecką według starych przepisów. Znaleźliśmy też rewelacyjne tradycyjne ciasta drożdżowe i kruche ciasteczka – wytwarza je Consonni z Częstochowy. (…)
Produkty, które kupujemy w supermarketach, wędrują nieraz setki kilometrów. A to, co jest wytwarzane lokalnie, jest świeższe, pozbawione konserwantów, sztucznych polepszaczy smaku i zapachu. Naturalne i różnorodne jedzenie jest elementem zdrowego stylu życia. Wierzę też, że prawdziwa przyjemność płynąca z dobrego jedzenia jest zdrowa. Dlatego chcemy, by dzieci poznawały produkty lokalne i nauczyły się rozróżniać smaki. Ważne, szczególnie jeśli mieszkają na wsi, by pozbyły się kompleksów. Wtedy łatwo zrezygnują z batoników i soczków w kartonikach, które, poza atrakcyjnością marketingową, nie dają ani przyjemności smakowej, ani nie są zdrowe.”
Warto zapamiętać np. podane firmy i adresy. No bo przecież chcemy jeść dobrze!
Komentarze
Wiśni c.d. Po co nam to było?
Ja chcę!!! Ja chcę wiśnie!!!
Ja sie przylaczam do Alicji. Ja tez chce wisni!!!
a ja chce szynkie, takom dobrom 😉
Ja wiśnie planuję zakupić i przerabiać w sobotę – wczorajsza cena na targu to 2,50zł za kilogram. Do soboty nie powinna wzrosnąć.
NIe mogę się powstrzymać od czepiania za słówka ale to jest silniejsze ode mnie – jaka jest zależność ilości kilometrów pomiędzy producentem a sklepem a zawartością polepszaczy i konserwantów w produkcie?
Naprawdę doceniam lokalne tradycyjne wyroby, mam parę swoich ulubionych, sporo rzeczy robię sam – wędliny, chleb, nalewki, dżemy, konfitury, soki itp. jednak ich wadą jest sporo wyższa cena. Czasu pracy w to nie wliczam bo cena by jeszcze bardziej wzrosła.
Natomiast standardy w przemyśle spożywczym są naprawdę wysokie więc nie należy się bać produktów (przynajmniej niektórych) kupowanych w zwykłych sklepach tudzież marketach.
Dzień dobry Szampaństwu.
Poprzedni komentarz pisałam o 3-ciej nad ranem, szalała burza, a w tym pokoju najmniej widoczne są błyski i te inne fajerwerki. Nie minęło mało wiele, nadchodzi następna burza 😯
A chcę wiśnie, bo tutaj to rzadkość, już wspominałam.
Z tą ekologiczną i tak zwaną zdrową żywnością to troszkę już przesada. Jakby była taka niezdrowa, to żylibyśmy gorzej i krócej, a jest odwrotnie. Poza tym spróbujcie ludzkość wyżywić ekologicznie, na naturalnym nawozie, bez tych tam pestycydów, herbicydów – no i bez całej reszty już przy obróbce skrawaniem. W ekologię to ja się mogę bawić na własnym ogródku, a i to nie całkiem.
Na ekologii robi się też niezłe pieniądze, na tzw. Zachodzie te produkty są droższe. Zawsze chodzi o pieniądz, a nie jakieś tam zdrowie, zwłaszcza czyjeś.
Rozśmieszył mnie ten fragment:
*Dlatego chcemy, by dzieci poznawały produkty lokalne i nauczyły się rozróżniać smaki. Ważne, szczególnie jeśli mieszkają na wsi, by pozbyły się kompleksów. Wtedy łatwo zrezygnują z batoników i soczków w kartonikach, które, poza atrakcyjnością marketingową, nie dają ani przyjemności smakowej, ani nie są zdrowe.* 😯
p.s.Niezgrabne to drugie zdanie z mojego wpisu, powinno być: jakby zywność, którą kupujemy w zwykłych sklepach i supermarketach była taka niezdrowa…” itd.
No właśnie… ekościema.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,97659,6821165,Ekosciema.html
Ja tez chce wisni, bo u mnie nie ma. Bardzo lubie ciasto z wisniami, ktore serwuje mi szwagier w Polsce. Jak jestem u siostry to szagier mi piecze do oporu. Trwa to trzy tygodnie, a pozniej to juz tylko wspomnienia.
Mam wiśnie, 3kg czeka na drylowanie. Ta porcja na konfiturę.
Mam dylemat w sprawie nalewki wiśniowej: z pestkami czy bez pestek? Oto jest pytanie! A mam w tym roku chęć taką zrobić.
Jestem w tym względzie zielona, bo do niedawna dostawałam od teściów. Gdzieś mi mignął przepis, że pestki się zalewało osobno na krótko. Pamięta może ktoś?
Sprawozdanie :
słoików z kompotem więniowym – 16
konfitura wiśniowa – gar 9-litrowy (dzisiaj już mniej, ok 6 l)
gąsiorek 10 l z nalewką wiśniową (na razie ok 8 l potem się doleje, jak będzie „towar”
dwa słoje po 5 litrów pełne wiśni przesypanych cukrem i „kosmetyczne” zalanych po 0,5 l spritu – będą czekały na lepsze czasy i zaopatrzeniowca. W rezultacie nie wiem ile tych wiśni było, ale dużo. Alicja – za Zjazd masz zabrać – kupić lekkie plastykowe pudło szczelnie zamykane, poj ok 2 l (jak do sałatek) dostaniesz wiśni z nalewu, część dostaniwe Haneczka i zostanie jeszcze na dwoje blogowiczów – Nirrod, Elap – wiśnie możecie do ciasta dostać, tylko ja tego pocztą nie wysyłam, chyba, że wygram w totka.
Dogadajcie się w rodzinie – oho, Nirrod obiecała mi wizytę w jesieni – to samo, co Alicja – zabierz pudło albo słój. Elap -napisz, jak dostarczyć, to też we wrześniu możesz dostać.
Małgosiu – pestki na 5 dni w osobnym słoiku i potem nalew do butli z nalewką, ale w innych przepisach 1/3 wiśni całych, 2/3 drylowanych
ja Małgosiu robię z pestkami nalewki … i dobre są podobno … 🙂
Pyro, a te pestki czym zalać, też mieszanką spirytusu z wódką? Też widziałam tą 1/3 z pestkami, ale potem co w kopciuszka się bawić i jak oddzielić jedne od drugich?
Pyro – a czareśnie „opite” alkoholem …… PYCHOTA !
Musiałam przecież spróbować !
Małgosiu – ja też czasem robię z pestkami, albo pestki wrzucam luzem do słoja, a w Kopciuszka bawię się w końcu całej roboty. Tak, pestki nalewa się tym samym, co i owoce
Danuśka, ja się wręcz bałam o tych czereśniach…. Moje stały wczoraj już 11 dzień, a ja potrzebowałam ten wielki słój do wiśni. Zlałam więc alkohol z czereśni, część wlałam w litrową butelkę, a część na owoce w dwóch mniejszych słojach. I powiem Ci, że dłużej niż następne 10 dni na owocach trzymać nie będę. Owocu co prawda nie próbowałam, ale zapach to-to miało fatalny; zupełnier bimbrowaty. Widać z tych pestek czereśniowych czy co? Zleję w butelki i niwech się starzeje w szkle. W książkach piszą,że nalewki nie trzyma się długo na owocach, tylko długo „sezonuje” w butelkach. I coś w tym jest. PaniĆwierciakiewiczowa np każe maliny zlewać już po 24 godzinach, uzyskanym nalewem nalać świeże owoce i trzymać do tygodnia. Owoce zużyć na marmelady potem.
Pyro,
zanotowane o pojemniku 😉
Pogoda się nieoczekiwanie „rozpogodziła” i juz podchodzi pod 30C 😯
Wygrałam 10$ w lotto na ten zakład, co wygrałam poprzednio – dobra passa trwa, byle tylko nie za dużo wygrać.
Obiad jest – ziemniaki z wczoraj odsmażane, no i wątróbek narobiłam tyle, ze nawet mimo, że lubie je po obiedzie na zimno podjadać, nie zdołałam wszystkiego.
Chyba ciepnę to wo mikrofali w ramach odgrzewania. Idę ogródkować (jakby to Pan Lulek powiedział) w tak piękny dzień (tzn. walnąć się na fotel z książką, już to na słońcu, już to w cieniu).
Ludziska wiśniują, ja ogródkuję, a Pan Lulek gdzie?
Pyra, ja juz Polske w tym roku zaliczylam. Siostra ma w ogrodzie duzo drzew wisni, ale ja przylatuje samolotem i na wisnie naprawde juz nie mam miejsca. Dla corki; kabanosy , szyneczka wedzona i Prince Polo dla Bernarda sliwki w czekoladzie dla mnie kielbasa, szyneczka i tez Prince Polo i jeszcze cos i jeszcze cos…….Przyjezdzam obladowana jak wielblad, na szczescie corka mieszka w Paryzu i czesc walowki zostaje a ja lzejsza jade do Bretanii. Z drugiej strony jak pomysle o drylowaniu to mi sie odechciewa nalewki i reszty. A leniwa nie jestem !
A w Calgary po deszczowym poczatku tygodnia teraz jest ok 25 C i slonko. Wczoraj mily deszczyk popoludniem tak dla odswiezenia. Nastepnych pare dni ma byc po 28-29 C i slonce. Rankiem jak to w Albercie czlowiek budzi sie do milego, ostrego powietrza (10-12 C). Potem juz sie tylko nagrzewa.Kajak pojdzie w ruch w ten weekend, moze nawet gdzies w gorach. Jeziorka o wdziecznych nazwach Kananaskis czy Minewanka kusza jak indianskie ksiezniczki… To tyle wiadomosci od wicherka pogodowo rekreacyjnych.
Nalewek nie robie bo nie potrafie i chyba by mi sie nie chcialo. Wystarczy, ze czasem zrobie ogorki malosolne.
No i zrobiło się porno, pochmurnawo, komarce wylazły z lasu i trzeba się ewakuować.
Moje ogórki dopiero schodzą z drabiny i na pewno nie bedzie ich tyle, żeby małosolne… zobaczymy zresztą, a nuż mnie zadziwią. Dobrze im na drabinie, bo nic ich tam nie żre. Chyba, ze jakieś ptaszyska zasmakują?!
O, lepiej nie, bo wtedy rzeczywiście pozostaje zakup dwururki!
Ja bym drylowała chętnie, byle tylko towarzystwo przy tym było, bo w pojedynkę to rzeczywiscie nuda.
A co tu taka cisza, ze aż krzyczy – wszyscy drylują? 😯
Alicjo wakacjują … 🙂
Znowu wcielo. Wszystko o.k.
Pan Lulek
Pracuja
…uderz w stół 😉
Posprzątane, obiad czeka, wcięło mi ostatni kalendarz blogowy, a tam miałam porobione ważne notatki.
Przecież wisiał tuż obok, owszem, zawadziłam parę dni temu i spadł, ale zaraz podniosłam i położyłam… No właśnie, gdzie?! Przecież chałupka niewielka i wszystko na wierzchu jest. Diabeł ogonem przykrył, ani chybi, cholera z tym Kusym!
Pewnie znajdę, jak będę szukała czegoś zupełnie innego, ale do tego czasu zapomnę, po co mi w tej chwili był ten kalendarz 🙄
A ja niestety dopiero teraz mam czas żeby się zabrać za to drylowanie i towarzystwa brak 🙁
…oj, wierz mi MałgosiuW, chętnie bym potowarzyszyła i jeszcze się przydała, roboty ręczne to moja specjalność!
Zawsze lubiłam zbieranie owoców, potem przebieranie, obieranie, wybieranie, pod praskę, zeby sok wycisnąć, jeśli chodziło o wino. Wszyscy klęli w żywy kamień, bo niby mus, a mnie nie przeszkadzało, słuchając opowieści Taty. Albo Dziadka Stanisława. Albo ktokolwiek zechciał cokolwiek opowiadać.
Porzeczki czarne, czereśnie, jabłka, winogrona przywiezione od znajomych i przygotowywane na wino, którego wcale w tamtych latach nie piłam i nie miałam prawa, ważny był rytuał.
To se ne vrati 🙁
Mówiłam niedawno… http://www.youtube.com/watch?v=mdzClRzv1jk
Witam nie wakacjuja tylko caly dzien siedzialysmy w Trafficu i macalysmy, ogladalysmy, podczytywalismy ksiazki i dziecko kaze mi tam tez i jutro, bo to taka piekna ksiegarnia z czteroma pietrami
Alicjo, bardzo chętnie zaprosiłabym Cię to towarzystwa, na pewno byłoby nam razem miło 😀
Na dziś skończyłam drylowanie, wiśnie zasypane cukrem i wstawione do piekarnika.
Jutro zapoluje na agrest, a w sobotę może starczy mi jeszcze chęci na następne drylowanie wisienek.
Morąg, a byłyście z córą na Epoce Lodowcowej w wersji 3D? Jeśli nie to polecam, świetna zabawa dla starych i młodych!
Dzieki za pomysl, tez o tym myslalam, teraz jem babeczki z kremem malinowym, jutro pokaye, bo krzystam z komputera sasiada pana Tomka, ale jutro to sasiedzka szkola jezykowa da mi lacza do naszego komba.
Ptaszki nakarmione, praca odpracowana, slonce swieci jade nad jeziorko nadrobic zaleglosci prasowe. Woda schlodzona, grzeski zapakowane, lezaczek i reczniczek, prawie jak na Bahamas. No prawie…
Udało mi się okrężną drogą włamac na blog. Nie wiem co się stało, ale po moim komentarzu po wpisie makaronowym już nie udało mi się (do teraz) ani wejść na blog, ani skomentować. To znaczy jakbym nie próbowała otwierało się zawsze w tym samym miejscu i ani kroku dalej. To samo zrobiło się z meteorogramem, pogoda stanęła na poniedziałku. Wszystko inne działało a te dwa nie i już.
Dzisiaj wyjechała amerykańska część, wczoraj dostałam 40 kg czarnych porzeczek wyjątkowo dobrej jakości, przerobiłam na sok. Z pozostałości robię wino, które potem dam odpędzić. Ledwo umyłam garnki po soku a tu dowieźli z 15 kg malin, bardzo dojrzałe i częściowo rozduszone. Wsypałam po równo do dwóch garów i zjechałam po cukier. W ostatniej chwili zdążyłam do sklepu, gdzie można zapłacić kartą. Wróciłam, zasypałam, do jutra spokój.
Stajnię „gościnną”, gdzie stoją ogiery, mam już odmalowaną całą. Sciany, w końcu wszystkie, na biało a kraty i insze żelazo na czarno i srebrno, znaczy przeciwrdzewnie.
Zaczęłam na poważnie sianokosy, więc z góry też na poważnie dolało, na szczęście w świeżo koszone. Nie zapowiadają niczego dobrego, ale w końcu trzeba skosić. Trawa przez te deszcze urosła wspaniale, ale jakie to siano się zbierze?
Jutro mam kontrolę ekologiczną. Dokumenty te same co do poprzedniej, znaczy tej z ARiMRu, jeszcze jakieś plany dopisać, ale to już rano, bo strasznie mnie rwie w kolanach. Pod tym rozbitym (co to spadłam z ostatniego schodka) zrobił się siniak prawie do kostki. Ciekawostka przyrodnicza.
Dobranoc, czołgam się pod kołdrę, choć burzy nie ma…
Aaa, pierogi z ziemniakami są już stale robione w Połczynie, nie tylko na moje zamówienie. Kosztują – bezpośrednio u producenta – 8,99 PLN za kilogram. I są świetne.
Wiśnie u nas jeszcze drogie, po 4,50. Poczekam trochę. Ogórki zaczynają iść w górę, bo albo wygniły, albo jakaś zaraza je zjada.
U mnie też żywioła nakarmiona. Te w paseczki także zarówno, im to trzeba tamę połozyć, bo jak długo bedzie się podawało żarełko, tak długo (cały dzień!) będą przychodziły, brały, co im się poda i ukrywały gdzieś tam na Górce, żeby potem szybko zapomnieć, gdzie co jest.
O, ja pamiętam, jak 40 lat temu Neil Armstrong stanął na Księżycu i słynne słowa:
One small step for man, one giant leap for mankind (mały krok dla człowieka – gigantyczny dla ludzkości).
Dzisiaj 40-ta rocznica, właśnie słucham dziennika tv i Wspominek Armstronga.
Mam swoje wspominki jako dziecko. Babcia Janina powiedziała, że to bujda na resorach.
http://www.youtube.com/watch?v=yFN-VMLDlfI
http://www.youtube.com/watch?v=HCt1BwWE2gA&feature=related
ja pamiętam jak zjeżdżałam do babci na wakacje i prababcia drylowała wiśnie … a było tego od groma bo drzew wiśniowych było sporo i owocowały jak głupie … wszystkie dzieciaki zwiewały by nie pomagać w robotach domowych a ja taka grzeczna byłam i pomagałam 😉 … potem bardzo długo na wiśnie nie mogłam patrzeć i chyba dopiero od 5 lat znowu mam apetyt na wiśnie … ale te prace z moja ukochaną prababcią Cecylią, która żyła 96 lat, wspominam z wielkim sentymentem … 🙂
a teraz to idę na łatwiznę z robieniem przetworów i nalewek … i mam taki przepis na wiśniówkę:
„Duży, ca 3- 5 litrowy słój zapełniamy umytymi, przebranymi, zdrowymi i świeżymi owocami. dotyczy to każdego rodzaju owoców.
W przypadku wiśni dobrze, jeśli uda nam się wymieszać wiśnie hodowlane z dzikimi wiśniami, tzw. psinkami. Wiśni nie drylujemy!
Zalewamy owoce mieszanką pół na pół spirytusu z wódką. Mieszanka alkoholu musi zakryć całkowicie owoce.
Zostawiamy na 8 tygodni. Naciąg zlewamy do szczelnego naczynia i odstawiamy.
Owoce zostawiamy w słoiku i zasypujemy dużą ilością cukru, zostawiamy na kolejne 6-8 tygodni. Cukier ma wyciągnąć alkohol i dać sok.
Po 6-8 tygodniach zlewamy sok, wyciskamy w razie potrzeby przez sito lub gazę. Mieszamy z pierwszym naciągiem, rozlewamy do butelek.”
przepis łatwy jedyna trudność to czekanie 😀
robię z tego przepisu od kilku lat i jest super zwłaszcza ta winiówka z przed 3 lat 🙂
@ pawel, 2009-07-16 o godz. 10:56
…ja pijałem swego czasu sporo napojów mocno nasączonych procentami z wiceprezesem od technologii lokalnej mleczarni.
I mówił mi kolega – birbant: ‚Grzesiek, jak ja kupię mleko w poniedziałek, to w czwartek mam już z tego kefir, albo jogurt. Jak sprzedaję to samo mleko Danonowi, to w czwartek, po kilkakrotnych pasteryzacjach, jest to ciecz mlekopodobna’.
Chemicznie niby było to to samo, ale naturalne kultury bakteryjne szły się w trakcie pasteryzacji stosunkować seksualnie.
Pozdrawiam serdecznie 🙂