Żarna wracają do łask

Chyba w zeszłym roku opisywałem moje spotkanie z młodymi warszawskimi baristami. Ci mistrzowie parzenia kawy i robienia kawowych drinków powiedzieli mi, a właściwie przekonali, że dobrą kawę można mielić tylko w młynkach żarnowych. Zgniatanie kawy ( a nie cięcie ziarenek) bowiem nie pozbawia jej najważniejszej cechy – aromatu.

Długo szukałem takiego młynka i wreszcie znalazłem. Kupiłem więc bez wahania i przywiozłem na wieś. Wszystkie warunki do zaparzenia pysznej kawy mam: doskonała woda, świetny młynek, dobry ekspres i? No właśnie a jaką wybrać kawę?

Problem rozwiązał się sam. Dostałem w prezencie wielki worek (cały kilogram) kawy Rioba (czysta arabica), której nie ma w detalicznej sprzedaży. Przeczytałem (zanim wypiłem pierwszy łyk), że jest ona bardziej kawowa, czekoladowa oraz mniej mleczna i kwaśna niż inne kawy. A w dodatku mówi się o niej, że jest wręcz ekskluzywna. Snobizm smakosza został mile połechtany. W dodatku dowiedziałem się, że nie łatwo ją nabyć. Kupują ją w dużych paczkach właściciele kawiarni, restauracji i barów. Nie otwierałem jej ponieważ bałem się, że zanim ją wypiję to zwietrzeje. Na szczęście w minionym tygodniu liczyłem na tabuny gości i to kawiarzy.

Zanim uruchomiłem młynek przeczytałem instrukcję. I to dokładnie. Co w moim przypadku jest wręcz zdumiewające, ponieważ na ogół instrukcje biorę do ręki w przypadku awarii urządzenia wywołanej moją ignorancją. Tym razem było inaczej i dzięki temu pierwsze mielenie przeszło bezawaryjnie. Ustawiłem młynek na drobne mielenie, bo miałem parzyć kawę w ekspresie a nie w tzw. filtrze przelotowym. Nawiasem mówiąc kawa z filtra nie jest smaczna. Wsypałem do pojemnika  pięknie pachnące ziarna arabiki i ustawiłem przełącznik na cyfrze 8, tyle bowiem filiżanek miałem zamiar podać. Mój Krups pomruczał parę chwil i zamilkł. Stosowna porcja kawy zmielonej na pył czekała w pojemniku. Reszta ziarenek spokojnie spoczywała piętro wyżej.

Zapach kawy wcale nie był tak intensywny jak wówczas gdy korzystałem ze starego młynka. Widać to prawda, że żarna zgniatając kawę nie uwalniają całego aromatu. Wspaniały i intensywny zapach arabiki dotarł do naszych nozdrzy dopiero po zaparzeniu, gdy czarny i gorący  płyn znalazł się już w maleńkich filiżaneczkach.

I aromat, smak przypomniał nam wszystkie wypite kawy nad Morzem Śródziemnym. Napój  był gorący, słodki a jednocześnie z dużą dozą goryczki czyli spełniał wszystkie cechy jakich oczekuję od dobrego espresso. Nie umiem nic stwierdzić o jej czekoladowości czy braku mleczności. Ona poprostu mi smakowała!

Resztę kawy w ziarnach (po przetoczeniu się przez naszą werandę ostatniego oddziału gosci) wsypałem do hermetycznie zamykanej puszki i ustawiłem w lodówce. To także wyczytałem w instrukcji. Nigdy dotąd nie przechowywałem kawy w ten sposób. Zobaczymy ja Rioba zniesie zesłanie na Syberię.