Byłem na rybach z Herodotem
Prawdę mówiąc z Herodotem to podróżował Ryszard Kapuściński, o którym tu parokrotnie rozmawialiśmy. Ja w obu domach (tym na wsi i tym w Warszawie) mam dwa komplety książek Ryszarda i lubię do nich wracać. Ostatnio noszę się właśnie z „Podróżami z Herodotem” i podczytuję je w nieoczekiwanych zupełnie momentach. Tym razem było to nad rozlewiskami Narwi, gdzie rozłożyłem wędki, rozstawiłem mały stołeczek i zacząłem się pławić w ciszy oraz upale. Nade mną krążyły bekasy (becząc oczywiście jak młode kozy), wyżej czaił się ze znieruchomiałymi skrzydłami unoszony kominem ciepłego powietrza wielki orzeł błotny, tuż obok przekicał zając zdając się nie zwracać uwagi na zaparkowany w cieniu samochód a i mnie także. Było leniwie i rozkosznie. Ryby nie chciały zjadać moich pięknych dżdżownic. Sięgnąłem więc po książkę i otworzyłem ją całkiem przypadkiem tu:
„Do Halikarnasu, w którym kiedyś urodził się Herodot, dopłynąłem z wyspy Kos małym stateczkiem. W połowie drogi wiekowy, milczący marynarz zdjął z masztu flagę grecką i wciągnął turecką. Obie były zmięte, wyblakłe i postrzępione.
Miasteczko leżało w głębi błękitno-zielonej zatoki, pełnej bezczynnych o tej jesiennej porze jachtów. Policjant, zapytany o drogę do Halikarnasu, poprawił mnie – do Bodrum, bo tak się teraz po turecku nazywa to miejsce. Był wyrozumiały i uprzejmy. W tanim i małym hoteliku przy nabrzeżu chłopak w recepcji miał zapalenie okostnej i tak straszliwie spuchniętą twarz, iż bałem się, że za moment materia rozerwie mu policzek na strzępy. Na wszelki wypadek stałem w pewnej od niego odległości. W mizernym pokoiku na piętrze nic się nie domykało, ani drzwi, ani okno, ani szafa, co sprawiało, że od razu poczułem się swojsko, w otoczeniu znanym mi od lat. Na śniadanie dostałem pyszną turecką kawę z kardamonem, pitę, kawałek koziego sera, cebulę i oliwki.
Poszedłem główną, wysadzaną palmami, krzewami fikusa i azalii, ulicą miasteczka. W jednym miejscu, na brzegu zatoki, rybacy sprzedawali swój poranny połów. Na długim, ociekającym wodą stole, chwytali skaczące po blacie ryby, rozbijali im odważnikiem głowy, błyskawicznie patroszyli wnętrzności i zamaszystym ruchem wrzucali je do zatoki. W tym miejscu kłębiły się ryby, które polowały na rzucane do wody odpady. Nad ranem rybacy zagarniali je do sieci i rzucali na oślizgły stół – prosto pod nóż. W ten sposób natura, pożerając własny ogon, żywiła siebie i ludzi.”
Kawa z kardamonem,pita, kozi serek – co za pokusy. Minęło zapewne tylko kilka minut. No bo ileż można czytać 1600 literek ułożonych w słowa i zdania. Ale te parę minut wprowadziło sporo zamieszania w naszym życiu. Ogarnęła mnie bowiem wielka tęsknota za podróżowaniem. Do Włoch jedziemy dopiero w połowie lipca. W czerwcu (może w maju) prawdopodobnie rzuci nas do Norwegii. A tu przed oczyma stanęła mi Turcja ? Bodrum czyli Halikarnas. Przecież tam też są ryby. A więc szybka decyzja: jedziemy. Zobaczymy jak szybko uda się to zrealizować. A wszystko dzięki temu, że czytam książki a nie siedzę ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora.
Komentarze
Kawa z kardamonem sączona w wyobraźni nad brzegiem
Narwi to inspirujące !
Z naszych wędkarskich doświadczeń wynika,że wyprawa na
ryby w pierwszy majowy weekend rzadko kończy się sukcesem.
Ale przecież to nieistotne,chodzi o to by posiedzieć w pięknym
miejscu nad wodą.
To strasznie trudno prowadzić rozmowę na dwa stoły. Nie od rzeczy wszak mamy uczyły córki swoje, że najtrudniejszym organizacyjnie rodzajem przyjęcia, jest brydż na dwa – trzy stoliki.
To w tej sytuacji :
-albo będziemy lawirować pomiędzy 2 stolikami,
-albo demokratycznie postanowimy,przy którym dzisiaj
solidarnie biesiadujemy
A może Gospadarz przewidział jeszce inne rozwiązanie ?
Wracamy więc do Herodota. Gospodarz ryb nie nałowił, więc trzeba ryby kupić. Mam zmiar dokonać tego epokowego zakupu dzisiaj. W Poznaniu zmienne zachmurzenie, trochę słońca, ale bardzo chłodno W moim mini – parku (2,5 ha trawników, krzewów i nieco drzew między moją „deską, a dwoma 4-piętrowymi blokami) administracja ustawiła hojnie tabliczki „wprowadzanie psów wzbronione”. Każdy piesek wyprowadzany na spacer uznaje za punkt honoru zaznaczyć przy każdym słupku co myśli o tej sprawie. Osiedle powstawało w czasie późnego Gierka i wczesnej Solidarności – terenu nikt nie oszczędzał i teraz praktycznie każdy blok stoi w parkowym otoczeniu przynajmniej z jednej strony. Jakby tego było mało, szczytowe strony osiedla dotykają sporego, 8 ha parku oddzielającego od linii tra,wajowej, z drugiej lasu, za którym dopiero ulica przelotowa i już tereny leśno – parkowe nad Maltą. Fajne położenie, Raedziowi się podoba i on nie ma zamiaru nauczyć się czytania tabliczek.
Ja zdaje sie sporo przegapilam. Dlaczego na dwa stoly?
Nirrod – Gospodarz pisze swoje felietony z góry – na cały tydzień, a ludzie od internetu wrzucają codziennie kolejny tekst w sieć. W poniedziałek (albo wtorek) ktoś sie pomylił i były jednocześnie dwa różne teksty. I to wtedy, z Danuśką, podjęłyśmy tumult, że trudno wpisywać pod różnymi tekstami. Gospodarz zaraz skorygował pomyłkę i przesunął Herodota na dzisiaj – nasze wpisy zostały.
Rozumiem. Faktycznie przegapilam, ale to dlatego, ze ostatnimi czasy mocno z doskoku przy tym stole siadam.
U mnie dzisiaj dwudniowy żurek. Ryby w niedzielę, jeszcze nie wiem jakie. Kapuściński jest fenomenalny, przez chwilę tam byłam 🙂
Ja jeszcze o pierogach. Mam parę uzupełnień do Okona. W kołdunach klasyczne jest mięso baranie i barani łój. Ale dulo lepsza jest mieszanka 50/50 baraniego mięsa i wołowego (polędwica) i z łojem wyłącznie wołowym. O dodatku mięsa wieprzowego do kołdunów nie słyszałem, ale przecież w kuchni nie ma ograniczeń pod względem inwencji.
Majeranek musi być wyraźny, to podstawa. Ale podawać nie trzeba w rosole. Jeżeli już w rosole, to klasycznie jest jeść kołduny, a nie rosół, bo ten służy tylko jako termos. Zamiast rosołu bywa stosowana gorąca serweta, w którą kołduny się zawija i przez szparkę wyjada. Chodzi oczywiście o zachowanie wysokiej temperatury, żeby cudowny sok, w którym rozkosznie pławi się mięsne nadzienie, nie zaczął tężeć. Zreszta co tu gadać. Kołduny smaczne są tylko na gorąco, a na ciepło już dużo mniej.
Warieniki to typowe polskie pierogi normalnej wielkości z cienkiego ciasta gotowane z najróżniejszymi nadzieniami. Tymczasem w Rosji oprócz wymienionych sa jeszcze różne odmiany pierogów gotowanych, pieczonych i gotowanych, a potem smażonych.
Nie wiem, jak teraz, ale na poczatku lat sześćdziesiątych na przystankach autobusowych międzymiejskich kobiety z dużymi koszami oddawały za darmo po kilka rodzajów pieczonych pierogów podróżnym. Formalnie brały jakąś opłatę, ale na polską kieszeń to było darmo (Bodajże 10 pierogów za rubla).
Miałem opłacone wyżywienie w „sanatorium”, ale to wyżywienie było smakowo takie sobie. Rezygnowałem więc z obiadów i obżerałem się tymi pieczonymi pierogami z winem mukuzanie. Alternatywą były kanapki z czarnym kawiorem i koniakiem. Dobra porcja z koniakiem też w granicach rubla. Dla porównania duże piwo kosztowało 15 kopiejek, a dwuosobowy dansing w hotelu Inturist z szampanem i pomarańczami niespełna 3 ruble. Można się było czuć w Rosji jak Amerykanin w polsce po wymianie na czarnym rynku. Podobno nie wolno było zmieniać miejsca pobytu, ale nic sobie z tego nie robiłem i słusznie. Aha, butelka wina mukuzanie kosztowała 45 kopiejek. To wino było całkiem niezłe.
Żeby to nie był dla turystów raj na ziemi wyjaśniam, że koniak był armeński a szampan krymski. Ale kawior już astrachański bez żadnych podróbek. Piwo 🙁 , ale za to kwas chlebowy na każdym kroku i najczęściej bardzo dobry.
Wybaczie, że tak nie o Herodocie, ale już naprawiam. Zastanawiam się, czy Herodot jadał gołąbki w liściach winorośli zamiast kapusty. A jeżeli tak, czy czynił to na zimno, jak to teraz w Grecji praktykują. Bo mnie by te gołabki może nawet smakowały, ale nie na zimno. Z dodatkiem ryżu zimna potrawa jest dla mnie nie do przyjęcia. Wyjątek stanowi ryż ze śmietaną i np. cynamonem. Jak już treba to jeść, to właśnie na zimno. Ale z tego samego powodu nie mogę się przekonać do sushi. Zresztą zostałem obdarowany przez Gospodarza książką, w której mistrz kuchni wschodniej z CIA (nie mylić z Centralną Agencją Wywiadowczą) wyraża się o sushi w sposób, którego ze względów przyzwoitości tutaj nie przytoczę.
Stanisławie,
Czy my o tym samym mistrzu kuchni ?
http://anthony-bourdain-blog.travelchannel.com/read/strictly-hardcore
Hm..
Nie zauważyłem chyba tego „wschodniej”…
Dokładniej mistrz był Chińczykiem, ale w programie oprócz kuchni chińskiej miał miec także japońską. Uprościłem to nazywając ogólnie kuchnią wschodnią, co oczywiście jest mało ścisłe. Lepiej byłoby nazwać kuchnią dalekowschodnią, ale nadal nie byłoby to precycyjne. Nie mam tu książki, więc nie pamiętam, jakie uogólnienie tam zastosowano (Azja?).
Link u mnie nie działa, pewnie z powodu strictly-hardcore
W samej rzeczy. Wpisałem adres bez strictly-hardcore i bez problemu. To nasi informatycy głowią się, co jeszcze wstawić do utrudnienia szukania brzydkich rzeczy. W rezultacie juz biletów lotniczych a nawet PKP przez internet nie kupię, chociaż rozkład jazdy mogę sprawdzić.
W pierwszej chwili myślałem, że to on miał wyrażać się o sushi co mi jakoś nie pasowało.
Chińczyk to co innego….
Do tego ten ryż podawany tam wcale nie jest zimny a „slightly warm”
Jak zawsze jestem pełna uznania dla niezmierzonej wiedzy kulinarnej Stanisława.Zaś co do ryżu ze śmietaną,to jadam go na ciepło.Gołąbki gotuję w sobotę,bo przyjeżdża na obiad nasza młodzież,czyli syn i synowa,a oboje bardzo je lubią,oczywiście tylko na ciepło.Zimne gołąbki nie wchodzą w rachubę,chyba że te greckie są inne niż nasze.
Tymczasem dziś na obiad, tak jak u Haneczki, wczorajszy żurek,z białą kiełbasą,jajkiem i ziemniakami.
a kawałek makreli ma akurat taką temperaturę jak trzeba.
Kiedyś sąsiad rodem z Ugandy, Kato – o którym tu wspominałem – urządzał był urodziny. Wśród zaproszonych była para japońska i oni to przygotowywali sushi. Prosto na stół – wcale nie było zimne. Ryż ciepławy i łatwo lepiący się.
Ale co ja tu się wymądrzam jak jakiś głupi….
Andrzeju, nie wymądrzasz się, tylko przekazujesz wręcz fundamentalne informacje. Ja dotychczas miałem do czynienia tylko z sushi całkiem zimnym. Pewnie czyniłem próby w niewłaściwych miejscach. Jestem gotów jeszcze raz spróbować na slightly warm i może zmienię zdanie. Pewnie nasi partacze wszystko potrafią zepsuć.
Co do gołąbków, to greckie są mniejsze, stosownie do wielkości liścia. Nadzienie z dużym udziałem ryżu i różnych składników wegetariańskich. Z miesem osobiście nie spotkałem. Ale i w przypadku naszych ryż w gołąbkach mi nie podchodzi. Niektórzy uważają, że dodatek ryżu zmniejsza zwartość i twardość nadzienia mięsnego i dlatego jest konieczny. Ale Moja robi wspaniałe nadzienie mięsno-jarzynowe do gołąbków, które jest puszyste bez dodawania odrobiny ryżu. Trzeba tak dobrać jarzyny, zresztą w minimalnych ilościach, żeby to było pulchne i harmonijne smakowo.
Zresztą podobnie jest z kulebiakiem wigilijnym. Zgodnie z przepisami dodawałem ryż. Pod wpływem gołąbków robionych przez Moją Ukochaną zmieniłem skład kulebiaka eliminując ryż i uważam, że dużo na tym zyskał. A ryż jako dodatek obiadowy bardzo lubię i to zarówno w daniach z dużą ilością sosów jak i bez sosów, ale wtedy wzbogacony odpowiednio.
Babcia smażyła placuszki pszenne z jabłkami i żądała wręcz aby spożywać je niemal prosto z patelni.
Metoda ta – niestety – trudna jest do wprowadzenia w życie w dwuosobowym gospodarstwie. Chyba, żeby wbudować w stół biesiadny płytę z paroma fajerkami by móc nakładać na tależ prosto z patelni.
Niektóre potrawy źle znoszą przechowywanie zarówno w zimnym jak i w ciepłym. Nawet kilkuminutowe. Nieważne, czy kołduny, placki czy sushi…
Andrzeju – wszelkie placki najlepsze prosto z patelni 🙂
W dwuosobowym gospodarstwie jedzenie prosto
z patelni idzie bardzo sprawnie 🙂 Tyle,że w pewnym
momencie powstaje zapas na następny dzień !
Stanisławie-zawsze dodawałam do gołąbków ryż,
właśnie dlatego,by farsz był mniej zwarty.
Ale podoba mi się ten pomysł z nadzieniem mięsno-
jarzynowym. Chyba poeksperymentuję. A może jeszcze
coś podpowiesz na temat proporcji ?
Mój Osobisty wędkarz też jest od 2 dni na rybach,
na Pojezierzu Drawskim.Póki co rezultaty skromne,
ale nie zapeszajmy ….
Pyro – życzę Ci hartu ducha w kontaktach ze służbą zdrowia.
A co z psem sąsiadów ? Czy już zachowuje się przyzwoicie
i nie musisz się już nim opiekować ?
Przy okazjui kolejnego etapu badań, Pyra dokonała zakupu 2 pstrągów i kilograma świeżych śledzi „zielonych”. Kupiłam też kawałek szynki, który mi zmielono i dzisiaj mielone koletyz surówkami, jutro zaś dzień rybny.
Właśnie dotarła do mnie najnowsza książka Gospodarzy, pachnąca jeszcze farbą drukarską. Bardzo ładnie wydana. Zabieram się za lekturę!
Pyro, smacznego.
Nirrod, a co się jada w Afryce? Nic nie piszesz na ten temat.
Miło z Tobą pożurkować, Krystyno 😀
Gołąbki zawsze z dodatkiem ryżu. Przyznaję, że ze względów oszczędnościowych 😳 Natomiast do kulebiaka nigdy 😯
Plackom z patelni daję radę. Nas 4 sztuki bez córaska, jemy kolejno, po patelni na głowę, aż do wyczerpania ciasta lub jedzących 😉
Nie sztuka jadać kolejno!
Trzeba razem, wspólnie i żeby nikt w tym czasie nie stał przy kuchni.
Dzień dobry Szampaństwu.
Pada mocno!
Greckie dolmados i owszem, występują z mięsem baranim – uwielbiam. Wegetariańskie też, ale z ryżem i baranim mięsem dla mnie są bezkonkurencyjne. Nasi Grecy takie robią, wspaniale przyprawione. Te muszą być na gorąco, na zimno smakują tak sobie.
Wegetariańskie natomiast mogą być na zimno, i owszem. W niektórych sklepach pojawiły się zapuszkowane wegetariańskie dolmados w oliwie. Kupiłam dla eksperymentu, ale stanowczo wolę iść do „Minos” lub „Zorbas” i zamówić sobie talerz greckich wspaniałości „u Greka”.
Lubię grecką kuchnię – widocznie w poprzednim życiu byłam Greczynką 😉
Lecę zaraz do Franka. Zostały nam dwa piętra, jakieś komórki i piwniczka winna z na oko 300 butelkami… jak to u Słoweńczyka. Finale będzie zatem interesujące, ale póki co, czeka nas jeszcze z tydzień roboty. Garaż musi zrobić firma, my nie damy rady.
Trudna sztuka, dla nas nie do zrealizowania. Przy plackach ziemniaczanych od biedy; zjemy po parę i dalej smażymy kilka. Ale nawet klusek leniwych (w domu rodzinnym nazywano je pierogami) nie jemy razem, tylko przez chwile jemy razem i na przemian gotujemy kolejne porcje.
Jarskie jednym słowem
Sztuka czasami udaje się.
W piekarniku z termoobiegiem (czy jak tam to się nazywa) na kratkach. Żeby jeden na drugim bezpośrednio nie leżał. Z goframi wychodzi bezbłędnie.
Jedzenie na przemian u nas jest „z definicji” nie do przyjęcia.
Andrzeju Sz., to jest ten szczególny przypadek. No i czego się nie zrobi dla gorących placków z jabłkami 😆
Mmmm… na ryby tez mam ochote, moze niekoniecznie sledzie, ale takiemu dorszowi, to bym nie odmowila.
Ostatnio po raz pierwszy uslyszalam osobe niezadowolona po przeczytaniu ksiazki Kapuscinskiego. Za bardzo sie tym nie przejelam, bo niezadowolony byl nasz znajomy rasta, ktory swiecie wierzy w wielkosc Haile Selassie.
Stanislawie nie mowie jeszcze nic o kuchni Ugandy, bo jeszcze o niej nic nie wiem. Obawiam sie, ze na opisy lokalnych potraw bedziesz musial zaczekac do sierpnia, bo dopiero wtedy sie przeprowadzamy. Chwilowo czas mi mija na planowaniu przeprowadzki.
Głodno mi 🙁 Zjadłam cztery kanapki, dwa jabłka, trzy czekoladki, paczuszkę petitków. Wszystko mało. Do obiadu 2,5 godziny 😥
odswiezylam strone, a tu zamiast naszego stolu pojawila mi sie sala koncertowa Doroty z Sasiedztwa. Na pare minut strona polityki dostala zupelnego kota…
Przez chwilę działy się dziwne rzeczy, zamiast tego bogu, pojawiał się Doroty z Sąsiedztwa!
Andrzej pisze: „Babcia smażyła placuszki pszenne z jabłkami i żądała wręcz aby spożywać je niemal prosto z patelni.”
Jakbym ja teraz sobie podjadla takich racuszkow!
Tymczasem kotlet maminy podsmazany w mikrofali (potem dopiero na patelni) z pajda chleba. Dzsiaj wszystko w pospiechu…
Źródełko, u mnie też w pośpiechu, ale z kotletem odwrotnie 🙂
„Pośpiech jest wskazany jedynie przy łapaniu pcheł”
Autor nieznany
😆
tak tak, spieszcie sie dziewczyny bo nie znacie ani dnia ani godziny …
😆
niezrozumiale klepiecie dzis, patrzac z pozycji upojonego powolnoscia zycia
I cytat Andrzeja i cytat Arcadiusa cytowane sa przez mojego Tate dosc czesto. A ja sie usmialam i nawet przystanelam z wrazenia. Otoz ktos pytal googla o fraze „wspólnoty mieszkaniowe- wredni sąsiedzi” i dostal sie do nas… A niby google wie wszystko, hahaha
Haneczko!
Nie podjadaj między posiłkami 😀
Herodot tu raczej nie zawedrowal. Kapitan Cook, Lewis & Clark i wielu innych na pewno.
Na lososiach bez Herodota
http://www.youtube.com/watch?v=-R3CR02LGtQ&feature=related
Arcadius,
a wy chłopaki znacie dzień, nie wspominając o godzinie?! I nie upajaj sie tak powolnością, bo nigdy nie wiesz, co w którym momencie zmusi Cię do biegu (z przeszkodami czasami), o! Tez nie znasz dnia ni godziny… będzie się tu wymądrzał!
Wpadłam na kromuchę, zaraz wracam do Franka. Nie uwierzycie… posprzątałam barek 😯
O właściwej winnej piwniczce nie mówię, to jeszcze nastąpi.
Póki co, z barku wywaliłam 2 pudła pustych butelek jakichś mocarnych likierów, wódek i tak dalej, zostało około 50 butelek, w tym przedziwnych, z różnych zakątków świata. Hm… własciwie to nie „barek”, tylko cały bar, gdzie jest miejsce na wysokich stołkach dla 6 osób.
No to lecę.
Torlinie, to moje drugie śniadanie i podwieczorek 😀 Nie mam w pracy przerwy obiadowej. Obiad jem na kolację. Coś Ci to może przypomina 😆 ?
Arcadius, zainaugurowałeś już sezon? Bez pośpiechu? Nasz młody 3 maja, jak zwykle, pływał w jeziorze.
Alicja, dawaj ten barek. Chętnie przetestuję 🙄
jutro wolne, wiec cos do łózka; Hiszpanka z deserem:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/DoWyboru#
na marginesie, te truskawki, to chlop w lesie hoduje broniac je od dzikow i innych jezy, pierwsza dostawa w tym roku, naprawde gorna polka
Ale ceny tych truskawek też z górnej półki 🙂
Haneczko,
trunki ukryte pod ladą (te „ostre”), a w piwniczce wspominane wina. Odkurzamy… posprzątałam za ladą.
http://alicja.homelinux.com/news/Barek.jpg
Frank po wczorajszej wizycie u lekarza poczuł sie lepiej i jak wychodziłam, zaproponował zimne piwo, skorzystałam , szybkimi haustami… i teraz muszę odetchnąć.
Alicja, oddychaj, masz po czym. Nie o piwie mówię (szwagier by się uśmiał 😉 ) A na barek sobie chociaż łakomie popatrzę 🙄
Malgosiu, wolisz kawior z Hiszpanii za 3 zlote/paleta 🙂
swoje sciezka, byly tez z Magrebu, znaczy te truskawki, totalny syf za 40 centow na kg taniej, no ale kto powiedzial ze trzeba je jesc, te truskawki i inne zdobycze potu nawiedzonych fanatykow, carrefoury sa pelne fasoli w puszkach
Alicja, osiolek i ta brzuchata na scianie obok siebie, jakos biblijnie to picie wyglada, piwo moze bezalkoholowe?
Sławku,
nie, kawior wolę prawdziwy. Wiem też, że za ekologiczną żywność inaczej się płaci. Co nie zmienia faktu, że taka cena, biorąc pod uwagę dzisiejszy kurs euro w Polsce jest dla 99% Polaków po prostu zaporowa.
Jutro wolne???
Pierwsze słysze.
A może u Ciebie jest tak jak na mojej wsi?
W sobotę obgadywałem z sąsiadem robotę dla duetu : chłop i traktor, powiedział że zrobi w poniedziałek, po czym chwilkę się zastanowił i poprawił, że we we wtorek, bo w poniedziałek święto.
Święto? zdziwiłem się.
Ano tak, bo ksiądz przełożył święto z niedzieli na poniedziałek!!!
Rozumiecie o co chodzi. Trzeci maja – to nie tylko święto państwowe ale również i kościelne. A więc niedziela i święto w jednym to czysta strata, a proste przełożenie święta na poniedziałek zapewnia księdzu dodatkową tacę a parafianom dodatkowy wolny od wysiłku fizycznego dzień.
Nie trzeba tam sejmu, rzadu i prezydenta, ustaw, uchwał i głosowań, sprawy jednoosobowo trzyma w ręku ksiądz proboszcz.
W związku z tym wyprowadzam się na wieś, więcej tam luzu…łykendy dłuższe…świąt więcej…
A ta Hiszpanka to aby nie grypa??
A co do Herodota, poczytajcie sobie jego „Dzieje”. Są tam takie opisy kulinarne że włos się jeży z przerażenia. Nie będę cytował, noc idzie, spać musicie spokojnie. Sławkowi właściwie mógłbym, ma jutro wolne, noc może mieć bezsenną? Ale reszta niech nie czyta!!!!
A więc słuchaj, jest tam o takim królu, Astiages mu było. On ci kiedyś, gdy podpadł mu sługa Harpagos wielkodusznie mu, po przyznaniu się do winy, wybaczył i zaprosił na ucztę. Ale pierw poprosił Harpagosa by ten przysłał do pałacu swego jedynego syna…
Prosiłem, nie cyztajcie!!!
Widzisz Slawek nie da sie, podczytują!
Jak jesteś ciekaw reszty doczytaj sam, albo lepiej zjedz truskawkę.
Persowie już wtedy obchodzili urodziny, bogatsi podawali wtedy na ucztę pieczonego w całości wielbłąda, konia lub woła. Pieczonego w piecu!!
Piekarnik na konia?? Kto ma teraz taki metraż?
A co do wina….lubili, oj lubili!! Należało jedynie przestrzegac zasady aby w obecności drugiego nie rzygać i moczu oddawać.
Ideałem byłoby więc być Persem, ale mieszkać na dzisiejszej polskiej wsi.
Tu można, świąt więcej, ale, kurcze, wielbłądów nie ma…
…coś się rozpisałem, dobranoc!
A u nas nieleśne truskawki po 16jw (jednostek walutowych), ale czekam na nasze polne.
Nie angielskie, nie kreolskie, ale nasze, nasze polskie, nie austriackie, nie jakieś inne , ale rodzinne, ale rodzinne!!!!
Pa!
…Harpagos… niech go tylko harpie dopadną! 😉
Alicjo, ten barek przy tej męczącej robocie to jak wizja raju pełnego dziewic da męczennika islamu!
Tylko on, aby się o tym przekonać musi się biedny zdetonować, a Ty poprostu wiedziałaś na 100% że po piętrze i parterze w piwniczce będzie raj…
O, tak Antku, nasze polne truskawki! Mniam!
Haha, tej jamnik mi sie najbardziej spodobal (na pierwszy rzut oka):
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Czytacz#5210390908678815778
Drugi rzut oka bedzie jak bedzie wiecej czasu. Jutro spotkanie z p. Barroso. Juz sie boje! A L. przyslala cos po francusku:
http://www.scholar-online.eu/articles.php?article_id=18
Sie miedzynarodowo robi.
…z 72 butelkami!
A choćby i z jedną… 🙂
Czy wyście się nie rozbuchali za bardzo aby?!
Butelki, truskawki i inne inszości 😯
Ja tam spod prysznica… *całkiem spokojnie wypiję trzecią lampkę wina* i odetchnę pełną pierwsią, a co!
coś mi chodzi po głowie, że pośpiech jest równiez wskazany przy biegunce (jak nazwa wskazuje) a te dziewczyny to miały się nie tyle śpieszyć ile myć – i to chyba była fraszka Sztaudyngera
wrzuciłam to o dziewczynach w Google i wyskoczyło mi, że jeszcze do tego jest: „pierzcie chłopy gacie, bo i wy nie znacie…” a autor rzeczywiście Jan Sztaudynger
jak ja już wylezę z błota i doczłapię do kompa to wszyscy już śpią. Ot, takie zabie szczęście
właśnie mi za ekranem przeleciała mysz. Kiedyś, dla żartów, zaczęłam ją dokarmiać orzeszkami i okazała się bardzo pojętna. Jak siadam przy komputerze to ona się zaraz zjawia i sprawdza czy koło drukarki leżą jakieś przekąski. Teraz dałam jej dla odmiany kawałeczek zeschniętej na kość czekolady z miętowym nadzieniem. Zabrała i sobie poszła, położyłam następny, ale jeszcze nie wróciła. Od tego dokarmiania zrobiło jej się futerko niezwykle gładkie i błyszczące, to taka polna mysz z ciemną pręgą na grzbiecie. Miałam nadzieję, że da się złapać i wtedy ją wyniosę gdzieś dalej (sąsiadom do stodoły?), ale taka głupia to ona nie jest.
W ubiegły piątek przyjechał mój syn z kolegą i dwoma dziewczętami. Zdaje się, że jedną jest żywo zainteresowany, ale nie o tym chciałam mówić. Otóż, kiedy rano spotkaliśmy się przy śniadaniu, syn mi powiedział, że dziewczyny zobaczyły rzecz straszną: przez kuchnię przebiegła mysz, a może nawet dwie myszy. Mój komentarz, że myszy na wsi się zdarzają a na górze w pokoju nawet mam taką, którą dokarmiam, nieco ich zaskoczył.
Jesienią, kiedy polne myszy pchają się do domu wszystkimi możliwymi szparami, walczę z nimi bezlitośnie, ale o tej porze mysz w domu to jakas dewiantka, której się pory roku w łebku pozajączkowały. Mi też się pozajączkowało, bo przedwczoraj rano zdybałam siedzącą w kuchni na podłodze, pewnie zamyśloną, mysz. Przydepnęłam jej ogonek a ona broniła się, starając się ugryźć mój kapeć. Złapałam ją do słoika, wyniosłam i wypuściłam koło worków z owsem. Coś chyba ze mną nie tak.
Alicjo, też już śpisz?
Nie śpię, Żabo!
Byłam na stronie na chwilę…
Mówiłam… przytargałam na plecach na drugą stronę tęczy. A wszystko zaczęło sie od „Jeszcze dzień życia”
http://alicja.homelinux.com/news/Kapusta.jpg