Złapcie pawia
O tym, że można się wzorować na przepisach z dawnych wieków przekona wszystkich – mam nadzieję – ta opowiastka. Jest ona cytatem z książki De Witta, na którą się tu parokrotnie już powoływałem. Dziś przepis, który wymaga od kucharza wyprawy do parku lub angielskiego zamku. Nikogo jednak do takiej próby nie namawiam. Z tekstu przepisu wynika jasno, że kucharze w dawnych wiekach musieli być sadystami.
„JAK PODAĆ PAWIE W CAŁYM ICH UPIERZENIU,
KTÓRE TO PAWIE, CHOĆ UGOTOWANE,
WYDAJĄ SIĘ ŻYWE I ZIONĄ OGNIEM Z DZIOBÓW
Poniższy przepis jest typowy dla teatralnego charakteru uczt weselnych w renesansowych Włoszech. Pochodzi on z książki mistrza Martina z 1465 roku i przedstawiam go w oryginalnej formie, bo zapewne żaden z czytelników tej książki nie będzie chciał go wypróbować. Co ciekawe, Alice Waters z restauracji Chez Panisse w Berkeley w Kalifornii przygotowała podobną potrawę około 1975 roku i radzi zastąpić oczy pawia kamieniami księżycowymi. Platina przytoczył przepis Martina niemal słowo w słowo w swojej książce.
Żeby przyrządzić pawie wyglądające jak żywe w ich upierzeniu: najpierw należy pawia zabić kolcem wbitym w czubek głowy albo wykrwawiając go z gardła, jak koźlę. Potem rozetnij go od gardła do ogona, tylko tyle nacinając skórę, ile potrzeba, i ściągnij ją ostrożnie, tak żeby nie uszkodzić skóry ani piór. Kiedy obedrzesz ze skóry kadłub, ściągnij dalej skórę z szyi spodem na wierzch przez głowę, którą wtedy oddzielisz od górnej części szyi, ale zostawisz tak, żeby trzymała się skóry. To samo zrób z nogami, które oddzielisz od tułowia, ale zostawisz trzymające się skóry w ich dolnej części. Teraz starannie spraw odartego ze skóry ptaka, nadziej dobrymi rzeczami i łagodnymi przyprawami, i weź całe goździki i naszpikuj nimi mięso piersi. Upiecz ptaka powoli na rożnie, owinąwszy wokół szyi mokrą tkaninę, żeby nie wyschła od żaru ognia, przez cały czas zwilżaj tkaninę. Kiedy paw będzie miękki, zdejmij go z rożna i włóż z powrotem do skóry. Teraz weź metalowy stojak przymocowany do drewnianej podstawy i włóż na niego ptaka w taki sposób, żeby żelazne pręty przeszły przez nóżki i były niewidoczne, tak że w rezultacie paw będzie stał wyprostowany, z uniesioną głową, jakby był żywy, z piórami ogona starannie rozłożonymi w wachlarz jak szprychy koła. Jeśli chcesz, żeby zionął ogniem z dzioba, weź ćwierć uncji kamfory zawiniętej w przybitkę z szarpi [bawełnę] i włóż to do dzioba ptaka razem z odrobiną mocnego spirytusu [grappy] lub wina z wódką. Kiedy będziesz gotowy, żeby posłać ptaka na stół, podpal szarpie, które będą się przez pewien czas paliły. Dla jeszcze wspanialszego wrażenia nakryj upieczonego ptaka złotymi listkami przed włożeniem go z powrotem do skóry, która będzie natarta od wewnątrz łagodnymi przyprawami. To samo można zrobić z bażantami, żurawiami i innymi dzikimi ptakami albo kapłonami i drobiem.”
Nie biegajcie już po tym parku. I wypuście te złapane pawie. Lepiej pójść do sklepu i kupić zwykłego kurczaka. Może być nawet kaczka lub gęś. Najlepiej już sprawione. Bo sądzę, że nie ma w nas aż tyle okrucieństwa, by postepować ze zwierzętami jak nasi przodkowie.
Smacznego.
Komentarze
I dziwić się potem, że diva uważała, że paw przynosi nieszczęście. Pewnie, że pawie musiały jakoś odreagować. Pyra zaraz pojedzie załatwiać urzędowe sprawy, więc nastrój od rana ma raczej nie tego… Potem znowu kilka godzin korekty, a co to za korekta, jeżeli trzeba przeredagować co drugie zdanie? Nasz psiak w tym miesiącu kończy rok. Z tej okazji jest na czwartek umówiony w przychodni na „przegląd techniczny” i zostanie zaczipowany. Pełną gębą obywatel Poznania. Na obiad gruby makaron z sosem pieczarkowo – pietruszkowym, Radzio ma jeszcze skrzydło indycze, nieduże, a Pyry resztę wczorajszej paschy – Oj, jakie to smaczne (i jakie tuczące)
Dostałem w piątek „Kuchnię Kreglickich”, za którą pięknie dziękuję. Mimo wyjątkowego braku czasu książka z grubsza przeczytana. Zarówno przeze mnie jak i przez Moją. Jeden przepis kontestujemy, ale na ten temat może kiedyś.
Poczytałem trochę komentarze i teraz brzuch trochę boli od śmiechu. Waligórskiego znałem sporo, ale Pan Tadeusz jakoś mi umknął. Bardziej uśmiałem się tylko z poematu Zeena na sąsiednim blogu. Tytuł utworu „Fortepian Zimermana”.
W sobotę wizyta u znajomych. Dobre chianti Villa Caffagio clasico 2003. Zeżarłem chyba ponad 100 faworków i niedzielny ranek był dość ciężki, ale po dłuższym spacerze można już było czytać Kręglickiech.
Dzisiaj nie da sie za bardzo poblogować, bo nie będzie okazji do przerw – ciągłość pracy zapewniona. Pozdrawiam wszystkich
D. pyta- Pyro droga- czy będzie torcik mięsny z jedną świeczką czy jakaś inna forma uczczenia psa? 😉
Pies się (nasz) żywi mięsem, więc już urodzinowo nie dostanie. Na pomysł świeczki Młodsza zaprotestowała. Pewnie dostanie nową zabawkę do rozwalenia, ukochaną butelkę plastykową, która tak wspaniale hałasuje przy gryzieniu i dłuższy spacer. Młoda by mu najchętniej sprawiła drugiego psa do zabawy, ale Pyra dała szlaban na takie pomysły – owszem, wygraj w totka, spraw psu dom z dużym ogrodem i szczeniaka do zabawy. Inaczej wybij sobie z łepetyny.
To może mały kotek?
Zdaje mi się, że byłby to odpowiedni prezent dla… Ciebie.
Jesteśmy po śniadaniu. Zaraz robimy kawę i jedziemy- niestety- na pogrzeb.
Od dawna namawiam Pyrę na kota, ale ona oporna bardzo.
Jak ten czas leci, to już rok 😯 Zrobię dzisiaj na cześć Radka wątróbkę kurczaczą 😀
OK. wyspałam się. Dzień dobry Szampaństwu.
Wrzucam zdjęcia, ale są typu „imprezowe”, więc wiadomo, ruja i porubstwo.
Pyra niech zwróci uwagę na Zorro i niech pokaże Radyjku. Zorro ma 4 lata. Szczeniak, po prostu.
Opiszę horrory za chwilę. Przedimprezowe, bo jakoś tam trzeba było dotrzeć. I właśnie w tym docieraniu różne rzeczy sie przydarzyły.
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/Urodziny#
A my wczoraj na kolację jedliśmy u naszych znajomych
znakomite kartacze.Nasz kolega pochodzi z okolic Olecka
i jest specem w lepieniu tych ogromnych kluch.
Zgromadzenie liczyło 16 osób,to wyobrażacie sobie
ilości ziemniaków,jakie biedak musiał utrzeć. Doceniliśmy
jego trud- wszystko zostało zjedzone do ostatniego okrucha !
😯
Wkładać ptaka z powrotem do skóry?! 😯
No, gdzie te horrory?!
Ottawa zimna jakby (na dworze)…
Przypomniał mi się obrazek Mleczki:
Dwóch facetów idzie chodnikiem. Jeden ma na smyczy pawia i mówi:
– Kiedy wejdę do jego gabinetu i niby to przypadkowo puszczę pawia, musi zrozumieć aluzję 😎
W radiu mówią, że spożycie czekolady w Helwecji wzrosło do 12,5kg na głowę (żołądek) 😯 To jest kilogram miesięcznie! Kraj czekoladoholików 😯
Alicjo- a takiego szczupaka faszerowanego też wkłada się
z powrotem do skóry. Tyle że szczupak nie ma piór, to
na stole prezentuje się mniej widowiskowo.
Echidna ma sie dobrze i nic jej nie zagraza. Ale jest smutna, przygnebiona i ogolnie w psychicznym grajdole. Widzac co sie dzieje, jakie tragedie ludzie przezywaja, jak nieposkromniony zywiol zagarnia wszystko: ludzi, domy, roslinnosc, zwierzeta, nie mozna czuc sie dobrze.
NIe chce Was smucic zatem ogranicze sie jedynie do krotkiej wzmianki – takiego pozaru jeszcze tu nie bylo. I w ogromie, i w szybkosci pozerania kolejnych hektarow i w stratach.
Jak nemo wspomniala mieszkam blisko zatoki ( 1.5 km) i tu nie doszedl pogrom ognia. Lecz okolo 30stu km od nas spalilo sie 10 domow doslownie w mgnieniu oka. I miedzy B. a prawda nawet nad samym oceanem w poblizu rozleglego buszu – a tego jest tu pod dostatkiem – bliskosc bezmiaru wody niekoniecznie ustrzeze przed grozba pozaru i jego skutkach.
Co zas najbardziej gniewa?, boli?, zlosci? – slow mi brak – to fakt iz istnieje podejrzenie podlozenia pozarow w kilku przypadkach. Tych najbardziej dramatycznych jesli tak mozna powiedziec, bo wszystkie sa tragedia i dramatem ludzkim.
Kilka tygodni temu bylismy w rejonie przepieknym – las jak katedra z wysokimi do 60ciu metrow kolumnami drzew – juz go nie ma, miasteczko jak z bajki: schludne, kolorowe domki w otoczeniu barwnych kaskad kwiatow – juz nie istnieje, lawendowa farma z kawiarenka i oryginalnym sklepikiem – pozostal tylko szczernialy polac ziemi.
Widzialam jak ogien w ciagu 5ciu minut pochlona 2 kilometrowe wzgorze porosniete krzakami. Kula ognia jak rozszalaly jezdziec Apokalipsy pedzila z szybkoscia ponad 100 km na godzine. Mowi sie pozar lecz nie mozna sobie tego wyobrazic poki sie nie zobaczy na wlasne oczy – i nikomu z Was tego nie zycze. Sobie tez nie.
Dziekuje za pamiec i troske
Echidna
Nemo, kilogram miesięcznie, to 1/3 standardowej tabliczki dziennie. Dla mojej rodziny to zdecydowanie zbyt mało. Mimo słabych wątróbek. Moja kiedyś sama zjadała dziennie przynajmniej tabliczkę. Z przerwą na stan wojenny, bo wyroby czekoladopodobne absolutnie nie zdawały egzaminu.
Pożar lasu widziałem jako dziecko. 8 albo 9 lat. Nie było tam buszu ani niczego podobnego, zwykły las w okolicy Gór Sowich. Wrażenie było jednak niesamowite i nie do zapomnienia.
Ja widziałam pożar lasu w Kalabrii 🙁
Echidno,
czy masz na myśli Marysville? W tutejszej gazecie właśnie o tym piszą 🙁
Stanisławie,
od czasu przygody z czekoladkami przeczyszczającymi w wieku lat 4, przez wiele lat miałam do czekolady stosunek ambiwalentny, zwłaszcza do gorzkiej 🙄 Odeszły mnie również wtedy chęci penetrowania skrytek w kredensie w poszukiwaniu ukrytych słodyczy 😎 Z czasem polubiłam czekoladę ponownie, ale normy spożycia nie wykonam 😉
Straszne jest to, co opisuje Echidna. A podpalaczy nie pod sąd, ale w ręce ludzi, którzy utracili swoje miejsce na ziemi. W takich chwilach budzi się we mnie bestia. Lubię gorzką czekoladę ale nigdy nie zjadam więcej niż 3 – 4 małe kostki. To całkowicie zaspakaja mój apetyt na kilka dni. Najbardziej lubię kuwertury czekoladowe na ciastach i deserach – o ile wszelkie lukry pracowicie usuwam z mojej porcji, to czekoladę wylizuję z talerzyka kiedy nikt nie patrzy. Moim przysmakiem natomiast jest marcepan w czekoladzie gorzkiej.Byle świeży.
Nie nerwujsa nemo…horrory były. I na szczęście nie było zimno, wręcz przeciwnie.
Ponieważ nie wyobrażamy sobie życia bez internetu (jak sobie dawaliśmy radę przedtem – nie wiemy 😯 ), wrzuciliśmy nowy adres Wojtka na GoogleMap, niech nam pokaże, gdzie to jest. Wrzucając, jedną literkę zmieniliśmy (ja niewinna lelija, oczywiście 😳 ).
Miało być Fraser, napisaliśmy Frazer. Pokazało nam pięknie i wszystko się zgadzało, miejsce nieco za Ottawą, nad Ottawa River, Gatineau i te namiary. No… troszeczkę jakby daleko Wojtek miałby do pracy, ale…
Jedziemy. Minęliśmy Ottawę, zdążamy do tej Frazer. Jedziemy, a Jerzor sie dziwuje – no chyba ten Wojtek zgłupiał na starość (44-te urodziny! Stary człowiek i może?!), że też mu się chce taki kawał drogi dojeżdżać?!
No dobra… Kennedy Road, skręcamy, stamtąd już ten Frazer. Jest Frazer. Wokół głusza. Zima niczego, droga coraz węższa, sanie by się przydały i ze dwa rącze rumaki, a nie zdezelowana 18-letnia toyota bez napędu na 4 koła.
Ale nic, jedziemy dalej, bo nawet zawrócić nie ma jak.
Wreszcie 4 chatki nad rzeką. Jest numer 45. Jedyna chatka, w której pali sie światełko. Pukam. Nic. Walę w drzwi. Wreszcie otwiera bezzębna staruszka. Ja do niej bon soir, good evening, dobry wieczór, a ona do mnie buona sera – tam się coś na kształt schabowych przypala (ma się ten nos!), więc mamma wrzasnęła po italiańsku w głąb domu, i sama się udała w kierunku. Nadszedł Italiano, chyba synek. Niestety, pomóc nie może, bo słabosilny, a poza tym narzędzi brak.
Czysty surrealizm. No nic, wracamy. Znowu ta wąziutka droga bynajmniej nie odśnieżona. Niestety, przed nami zakręt, a potem górka. Nie wyrobiliśmy, a toyota stoczyła się do tyłu. Bez napędu, a i opony całoroczne, nie zimowe… Próbujemy raz i drugi, nawet ja zasiadłam za kierownicą , a Jerz próbował popchnąć – nic z tego. Nie dość, że się stoczyła, to jeszcze stanęła w poprzek drogi i zaklinowała tyłkiem w śniegu i przodkiem w śniegu. A niech tak zza zakrętu z górki ktoś nadjedzie… nie będzie miał szans zahamować, walnie w nasze bezcenne auto.
Ale nic. Próbujemy odkopywać, pchnąć, cokolwiek, od czasu do czasu przypominam sobie, że w razie draki mamy wino (tylko nie mamy korkociągu 😯 ), nie mamy natomiast stosownej łopaty ani żadnej rzeczy, która jego jest i którą zawsze w bagażniku woziliśmy na wypadek. A przy okazji czegoś tam ostatnio wyjęliśmy i pomoce zostały w garażu.
Cud boski, że jest +5C, nie pada ani nie lodzi, ani nie śnieży nawet. Zdesperowani wpadamy na pomysł, że Jerz zostaje przy samochodzie, a ja udaję się na poszukiwania ludzkiej egzystencji. Minęłam cztery chatki i zapach schabowych, idę dalej w las. Na wszelki wypadek ułamałam kawał gałęzi i wyrychtowałam sobie kij, jak mnie wilki obskoczą, to się będę bronić. Idę i idę, juz nie wiem, jak długo. Wreszcie widzę światełko w tunelu. Chata! A przed chatą porządna półciężarówa marki honda, napęd na 4 koła jak nic! Zaglądam w okno – towarzystwo siedzi przy stole, rżnie w karty. Pukam. Nikt nie otwiera. Walę w drzwi – żadnego odzewu. Chyba walnę kamieniem w okno albo co, myślę sobie zdesperowana, ale póki co walę w drzwi. Wreszcie reakcja, ktoś usłyszał, podszedł do drzwi, otworzył.
Wydukałam, że przepraszam, ze przeszkadzam …
Ależ skąd, powiada Brodacz (nie wiem, dlaczego przypomniały mi się w tamtym momencie sceny z filmu „Deliverance”), osochozi ?
Ja, że tak pod górką żeśmy się wzięli i zaklinowali. Brodacz na to, że tam to wszyscy. W mig będzie i nas na pych. I był, i nie na pych, bo Jerz w miedzyczasie tę toyotę stoczył znowu, tylko na ciąg, linami.
No to jesteśmy na równym. Wracamy w stronę Ottawy. Mamy numer telefonu Karoliny, zadzwonimy, bo coś tu jest nie tak. Dzwonimy. „Nie ma takiego numeru”.
O cholera! Wpuścili nas w maliny zimą, czy tak się godzi?! Podjechaliśmy do stacji benzynowej z postanowieniem, że tankujemy i wracamy do domu.
Jerz tankował, a ja poszłam do sklepiku popatrzeć na mapy (na stacjach benzynowych zawsze mają).
Panienka zza lady zapytała, czy czasami nie pogubiliśmy się w okolicy. Ja – ze wstydem – że i owszem. A czego szukamy? Ulicy takiej a takiej. A, to za rogiem, rzecze panienka. Nie zwróciła uwagi na to , że „z” zamiast „s” i wytłumaczyła – prosto, łuk, potem do rzeki i w prawo…
No i trafiliśmy! A towarzystwo było trzymane przez Karolinę na postronku, do stołu nie zasiadło, dopóki nie zjawiliśmy się. Niestety, „z nerw” wypili wszystkie 4 szampany i tylko dla mnie Wojtek zachował lampkę na toast. Reszta na zdjęciach, impreza jak impreza.
Nauczyliśmy się – w bagażniku powinien być sprzęt do odgrzebywania, piasek, sól i te rzeczy. I pierwszy raz w życiu pomyśleliśmy, że komórka też by się przydała. Tylko małe post scriptum… nie tylko literkę pomyliłam, zapisując, ale i numer telefonu Karoliny…
Widziałam we Francji rejon zniszczony pożarem.Zwęglone
drzewa i wypaloną ziemię.Widok doprawdy przygnębiający.
A co do czekolady,to 2-3 kostki dobrej mlecznej czekolady
z orzechami lub np.2 „Michałki” dziennie zaspakajają
moje potrzeby w tej dziedzinie.
Alicja – ze 300 lat odpustu za te horrory drogowe i jeszcze jakieś 100 za wysłuchiwanie Jerzora (bo pewnie sobie pogadał na temat Żoneczki?)
P.S.
Opis imprezowy jakby nie na miejscu, po wpisie Zwierzątka – jadąc wczoraj z Ottawy, słuchaliśmy radia i relacji z Australii. My też mamy Marysville, między Kingston a Ottawą i tak jakoś poczuliśmy się blisko.
Nigdy nie widziałam pożaru, tyle, co w telewizji. I raczej wolę nie.
Huch, to jak my w tej Słowenii, zamiast do Lokev pojechaliśmy do Lokve, co już opisywałam 😉 Jak się z asfaltu zrobiła leśna wyboista dróżka pnąca serpentynami i tunelami w dzikie góry, a wszystko w ulewie i na bezludziu… 😯
Komórka prepaid to żaden luksus i dekadentyzm. A numeru nie musicie nikomu dawać, byle numery innych wpisać właściwie 😉 Podróże kształcą…
Zeszłej jesieni bardzo przygnębił mnie widok wyspy Hvar po wielokrotnych pożarach. Już tam chyba nigdy nie pojadę 🙁 Większość pożarów tam to podpalenia 🙁 W Chorwacji w okolicach Makarskiej też było świeżo po pożarze…
Pyro,
Jerz był tak skołowany, że nawet sie nie zająknął pod adresem gapowatej żony. On nie z tych wypominalskich, było, minęło, a poza tym wsciekły był na siebie, że pomoce usunął z bagażnika. No to wyszło na remis jakby 😉
A propos pożarów – jak powiadam, nie widziałam, ale gdzieś w latach 70-tych wczesnych byłam na jakimś rajdzie harcerskim w Sudetach – nie pamiętam, gdzie to było, rejon Śnieznika może? I widziałam wiatrołomy. Coś niesamowitego, całe wzgórze usłane połamanymi chójkami 🙁
No to Jerz do świętości aspiruje. Mój był wypominalski i stosował „archeologię wspominkową”. Pisałam, że przeżyliśmy razem nieomal półwiecze, a przy każdej okazji słyszałam, że umówiiłam się na spacer po lesie i zaspałam, a On czekał, jak głupi. Przez 50 lat nazbierało mi się tych grzechów na kopy, więc wybór miał bogaty.
Wiatrołomy w Sudetach zafundowała sobie ludzkość na własne życzenie. W XVIII w kiedy ruszyło hutnictwo żelaza i szklarskie w tym rejonie, wycięto lasy rodzime, a na to miejsce nasadzono świerk – szybko rośnie ale ma płytki system korzeniowy, no i sadzono w monokulturze (szkodniki). Teraz byle wichura i wszystko się kładzie. Nie wiem tylko, dlaczego nie sadzą przy odnawianiu lasów, lasu mieszanego.
ha ha ha podobno jedyny pożytek z navigacji to to ze panienki maja miły glos i faceci wola je bo one nie pyskują 😆 😆 😆
Pierwszy paw, jakiego ujrzałem był najprawdopodobniej następstwem wypalenia pierwszego jointa. I wcale to nie jest prawda ze po pierwszym pociągnięciu można się od tego uzależnić. Na ogol jest niedobrze. Cholernieniedobrze. Udało mi się jeszcze dotrzeć tylko do drzwi, zbiec po schodach i przekroczyć chodnik zanim nie wyskoczył ze mnie na ulice. Zastanawiające jest to, ze musiało mi się to podobać, inaczej nie spróbowałbym tego ponownie. Trzy razy pod rząd. Za każdym razem z tym samym rezultatem. Na wszystkich czterech na ulicy, ze skurczami żołądka i duszeniem z gardle. Jedyne co widziałem to lśniący deszcz na kocich łbach.
Innym razem widziałem rachityczne kikuty drzew na korsykańskich wzgórzach opadających łagodnie do morza. W tym czasie już nie paliłem a następowało również duszenie w gardle i skurcz w żołądku.
tak zle i tak niedobrze 🙁
dobrego tygodnia
To ja jestem lekko (bez przesady) wypominalska 😯 😳
tak nemo
http://www.news.com.au/heraldsun/gallery/0,22010,5037339-5006020-69,00.html
Zmieniamy rozklad zajec dziennych. W ramach nowego grafiku – wczesnie do lozka= wczesna pobudki.
Zatem dobranoc
Echidna
Z czego są te domy w Australii, że drzewa stoją, a po chałupach jeno zgliszcza i popiół? 😯
Kilka lat temu otrzymałem wiadomość z klubu, że w piątek zaczyna się zlot caravaningowy na otwarcie sezonu. Ma byc w Garczynie. Popatrzyłem w komputer, zaznaczyłem na mapie i jedziemy. Ciemno się robi wieczorem, przyjeżdżamy do Garczyna niedalego Starogardu. Praktycznie nie wieś a gospodarstwo i tylko wszędzie strusie biegają. Niezły widok całkiem.
Dzwonię do kolegi. Garczyn pod kościerzyną nie pod Starogardem. Ale te strusie warto było zobaczyć.
Pawie też miłe ptaszki. Przyzwyczajony byłem oglądac pawie chodzące po ziemi. Tymczasem w warszawskich Łazienkach pawie głównie po drzewach łażą i niesamowicie to wygląda. Prawie jak kozy w Maroku na arganiach.
http://alicja.homelinux.com/news/Henrykow.jpg
Opowiem Wam o traumatycznym przeżyciu, jakie zafundowała sobie wczoraj Pyra z głupoty. Przy klawiaturze była Młodsza, Radek spał, książkiżadnej nie brałam do ręki, bo wiadomo – obudzi się i będzie chciał wyjść, więc właczyłam tv. Wszędzie o mordzie na geologu. Więcej niż 15 minut nie wytrzymałam ględzenia o tym, kto winien. W pewnym momencie zmieniając kanały, usłyszałam piosenkę wyśmiewającą Tuska. TV Polonia – Kabaret pod Egidą. Zostawiłam, bo dawno temu lubiłam ten kabaret/Program od momentu włączenia oglądałam 35 minut, czyli do końca. Ależ ten Pietrzak popadł w paranoję zmieszaną z manią nieomylności. Powinien zapraszać Antoniego Macierewicza w charakterze konferansjera. Dowcipy z lat 80-tych opowiadane przez p.Jana raczej niziutkich lotów, by nie powiedzieć, że sporo musiał się napracować, żeby wybrać tak chamskie i skatologiczne (homerycki śmiech wzbudził kawał o nocnikach) Nie wiem, czy to był koncert dla PIS-u z okazji…? Tak czy owak denny. Najlepszy był damski chórek, bo już balecik, to nie tego, Panie Dzieju.
Nie dosyć,że pawie w Łazienkach po drzewach łażą to
jeszcze z wysokości tych gałęzi,na których siedzą drą
się w niebogłosy i zagłuszają koncerty,które odbywają
się w Teatrze na Wyspie w letnim sezonie.
Zdarza się,że siadają na scenie i wręcz uczestniczą
w spektaklach. Ma to pewien urok 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/img_5566.jpg
To ironia losu – drzewa stoja, domy w zgliszczach. 10 domow spalonych do cna, a w srodku oaza – jeden caly i nawet rosliny w ogrodzie. Ci co stracili caly dorobek zycia pytaje: dlaczego my, a nie oni. Ci szczesliwcy z ocalalym domem czuja sie winni wobec sasiadow i ze wstydem odwracaja oczy.
A domy – roznie. Jedne z cegly, inne tzw weatherboards:
http://www.bgc.com.au/fibrecement/s_18/18_nuline.html
Z tym, ze niezaleznie od zewnetrznej warstwy w srodku sciany z „masy butamicznej” jak ja to nazywam czyli mieszanki gipsu z cementem (plaster). A to wszystko na szkielecie z listw drewnianych.
I nie zapominaj o butlach gazowych i kanistrach z benzyna lub dislem. To plus ogien =…
Eukaliptusy, wiekszosc krzewow i innych gatunkow drzew to mieszanka wybuchowa – oleiste i palac sie „wybuchaja”. Byle powiew wiatru przenosi ogien. A w niedziele nie dosc ze bylo ponad 46 stopni, to wial silny wiatr (ponad 100 km na godzine) o zmiennym kierunku.
Punkty zapalne byly w roznych lokalizacjach w calej Victorii. A raz rozpetany zywiol jest trudno okielzac. Ogolem spalilo sie ponad 330.000 ha. Jak dotad bo ciagle sie pali.
Tragedia jest to, ze zginelo 135 osob i liczba ciagle wzrasta.
nemo, Stanislawie – tego nie da sie porownac do zadnego pozaru – to pieklo na ziemi. Nie wybiera bogatych, biednych, dzieci, starszy – bierze wszystko co moze po swojej drodze. Czasem cos sie ostanie – jak te drzewa przy zgliszczach, czy ironicznie sterczaca skrzynka na list z wystajaca jeszcze koperta gdy wkolo tylko popiol.
Wybaczcie – znajomi to przezyli, rozmawialam z nimi niedawno.Choc stracili gospodarstwo i dom szczesliwie maja mieszkanie w miescie. Ale inni…
Chyba jednak lepiej porozmawiajmy o pawiach… one lubia tez siadywac w Teatrze na Wodzie robiac za gwiazdy. Szczegolnie Panowie, rozkladajac wachlarz ogona.
Echidna
😯
http://dzikizachod.fieldtarget.net/galeria/users/spin/spin_1177572668.jpg
Echidna,
miałaś iść spać 🙄
W Portugalii nasadzili lasów eukaliptusowych i przyznam, że chodziłam z duszą na ramieniu wśród tych wielkich drzew ze zwisającymi płatami suchej kory i świadoma zawartości łatwopalnych olejków. Kilka miesięcy później spłonęły w wielkich pożarach… 🙁
U pawi podoba mi się ich taniec z takim pięknym szurgotem piór wspierających rozpostarty ogon. A samiczki udają, że ich to wcale nie obchodzi i dziobią coś tam na ziemi… 😉
Teatr w Łazienkach oczywiście nazywa się na Wodzie,
a nie na Wyspie.
Widziałam pożar lasu na własne oczy jako nastolatka. Pisałam już chyba o tym. Polskie wybrzeże, Junoszyno, piękny sosnowy las, upalny sierpień, żar pożaru, dym, ten trzeszczący dźwięk i eksplodująca amunicja. Grupa mężczyzn waląca gałęziami w poszycie, żeby ograniczyć zasięg. To mi zostanie na zawsze w pamięci.
Byłam też w Makarskiej tuż po pożarach. Wypalone drzewa tuż koło domów w Dubrowniku, to wszystko naprawdę budzi strach i grozę.
A pawi jakoś nie darze sympatią, irytują mnie ich wrzaski.
Echidno – bardzo pięknie opisałaś (10:28) – to co zniszczył żywioł. Zwlaszcza ta lawendowa farma. Wyobraziłam sobie jej wygląd i zapach.
Alicja co wyście tam jedli z tych sreberek ??
Są też pawie albinosy- mają tylko białe pióra.
Swego czasu widziałam takiego pawia w gdańskim ZOO.
A co do farmy lawendowej,to też przykuła moją
uwagę w opisie Echidny.
Teatr chyba na Wyspie a Pałac na Wodzie. Alicja jest niemożliwa, ma zdjęcie na wszystko i jeszcze tak aktualnego Mleczkę. Na tym drugim rysunku powinien być jeszcze jedenasty szczegół – Jan Pietrzak wśród demonstrantów. Trudno pojąć taką metamorfozę. Był przecież inteligentny, do tego nie musiał się niczego domyślać ani zgadywać, bo był synem generała, jeżeli znów czegoś nie pokręciłem.
Przepraszam Alicję – nie jest niemożliwa tylko jest wzorowym sekretarzem skrupulatnie spełniającym powinność.
Ale tak w ogóle nie do śmiechu. Nie chcę poruszać tu innych tematów, ale to, co pisze Echidna, wystarczy.
Bardzo wystarczy.
Pietrzak ewidentnie nie potrafi się odnaleźć w całkiem nienowej już rzeczywistości. Jak partyzant, który 40 lat po wojnie nadal wysadza w powietrze pociągi jadące na wschód.
Lubiłem faceta przez chwilę na przełomie lat 80/90 ale krótko potem już widziałem, że życie zupełnie inaczej wygląda a on się okopał i ma problem z oceną faktów.
Małe pytanie do Pawła- jaki jest los 10 paczek parówek,
jakie znalazły się w Twojej lodówce w piątek ?
Stanisławie,
nie masz za co przepraszać – usmiechnęłam się pod nosem , bo akurat miałam zdjęcia i strusia z Henrykowa, i pawi z Łazienek (ubiegłowrześniowe), więc podesłałam. Wiem, że jestem czasami niemożliwa 😎
Grażyno,
ziemniaki pieczone na grillu, zazwyczaj owija się w folię aluminiową.
Witam wszystkich. Przez pozary przejezdzalem dwukrotnie w gorach. Raz dralowalem pedem na ile moglem zeby dostac sie do samochodu na parkingu. Jechal ranger i mnie podwiozl. Gora huczaly helikoptery i samoloty. Widowisko bylo jak z filmu a najbardziej dramatycznie jak samoloty znizaly sie i brzuchem szorowaly po jeziorze dla nabrania wody. Drugi raz w srodku Gor Skalistych niedaleko miejscowosc Litton. Spalismy na campingu a wlasciwie nie dalo sie bo halas helikopterow nie dal pospac. Natomiast kiedys byla niesamowita pogoda w samym Calgary przez pare dni. Palily sie lasy w Montanie (300-400km. stad). Ale wiatry napedzily chmury dymu. Takie dziwne swiatlo, przeswitujacego slonca. Silny zapach spalenizny i tak nieco dziwna atmosfera. A bedac w Australii palily sie lasy niedaleko Cairns (Queensland) choc te byly podpalone swiadomie co aborygeni robia jak wiadomo od tysiacleci. Zreszta las bez pozaru w Australii by zginal wiec to szczescie w nieszczesciu w sumie. Gorzej jak sie pali jungla na polnocy. A na koniec jasli sie komus chce to zapraszam na wczorajszy spacer po kawalku prerii zachowanej w Calgary. Taki park 1130 ha, ktory swiadomie zachowano w nienaruszonym stanie zanim jeszcze zieloni na swiecie byli i wbijajacy sie niemal w samo centrum miasta a stad widoki na gory, miasto, uniwerek etc. Mozna spotkac sarenki i kojoty a z malosci to ziemne wiewiorki. Wczoraj nic nie bylo jednak.
http://www.flickr.com/photos/slawomir/sets/72157613422507277/show/
Piękne zdjęcia, Sławku .
Dzieki Alicjo za mile slowo. Wczoraj po spacerku podjechalem do kolezanki zlozyc zyczenia imieninowe no i pare innych osobek tez zajrzalo i sie skonczylo na powrocie do domu taksowka a dzis musze jechac odebrac samochod. Nie lubie poniedzialku…A tu dla lasuchow gospoda alaskanska (roadhouse). Jeden z napisow glosi: ” If you’re drinking to forget, please pay in advance”.
http://farm4.static.flickr.com/3394/3266682505_1b72f5d51e_b.jpg
Danuśka,
Żona nie pozwoliła mi ich „zepsuć” jak się wyraziła ;-( Parę paczek podrzuciłem do rodziców, reszta systematycznie znika. Na szczęście termin ważności jest całkiem długi.
Chociaż może poczekam jak pójdzie spać i parę sztuk sobie w ten sposób zrobię. Wczoraj sprzątając spiżarnię znalazłem butelkę z gotową zalewą octową, która została po marynowaniu papryki jesienią.
yyc………..ale super knajpka !! Z takim „klimatem”. Chciałoby się przysiąść przy barze nad kuflem piwa 🙂
Fajna knajpa 🙂
I można wyrżnąć napis – kocham Jaśka, i serce przebite strzałą 😉
U Alicji za chwilę kurki smażone (ze słoika, ziemniaki i kapusta kiszona własnego chowu.
Zdradze wam tajemnice, najgorzej byc w pracy na kacu. Mecze sie i mecze…ale jeszcze tylko 20 minutek i lece do domu. Wystraszylem sie, ze Alicja trzyma kury w sloiku zanim je usmazy ale umysl zaczal pracowac na koniec.
Przyjmij wyrazy, Sławku. Ja wczoraj poimprezowo też lekki tupot białych mew, ale po powrocie do domu napiliśmy się wina i znacznie mi się polepszyło. Oczywiście już uważałam, żeby z winem nie przesadzić.
Niestety, w sobotę piłam szampana, wino, koniak i whiskey – przecież nie powinno się mieszać. A jak się miesza, to się ma za swoje. Albo jak się przesadzi w ilościach. Albo jedno i drugie 😉
No wlasnie. Ja pojechalem niewinnie zlozyc zyczenia. Imieniny byly w sobote tylko, ze nie moglem i wczoraj myslem ze spokojnie wpadne wypijemy po kiliszku i do domu. Wyszlo inaczej i dzisiaj place za wczorajsze ekscesy. Kiedys czlowiek popil cala noc a rano szedl na egzamin i prawo cywilne zdawal na 4-ke. a teraz …teraz tylko sobie w leb strzelic z rozpaczy. No ale dobilem do 3-ciej i lece. Zajrze za jakies 40 min jak dotre do domu i moj archaiczny komputer sie wlaczy (ok 7min mu to zabiera). Mialem miec juz nowy i ciagle sie nie moge zdecydowac co w nim ma byc. Ale juz nie dlugo.
No to posłuchajcie adekwatnej piosenki i się nie martwcie! 😉
Kto ni mioł kaca, nie wiy, co to smutek …! 😉
Nie ma to jak w domu. Gazetki, herbatka i wczesnie spanko..))
Jakie spanko, jakie spanko, yyc?! Ktoś musi zgasić światło, a Ty jesteś na placówce bardziej wysuniętej, niż ja i to Ty powinieneś być Latarnikiem 😉
W dzienniku horrory z Australii… strasznie to wygląda. Mam nadzieję, że nie dojdzie do Melbourne i nasze Zwierzątko jest bezpieczne. Bardzo duża liczba ofiar i pewnie wzrośnie. No i zwierzyna, kangury uciekające przed żywiołem.
Przypomniało mi się, jak jakieś 20 lat temu płonęło Yellowstone. Oczywiście odrodziło się, i to jak. No ale nikt nie zginął, a i zwierząt niewiele padło, poza spora ilością łosi, to chyba nie za rącze zwierzęta.
Klepy widac przed ogniem nie uciekaja..)) Tak Yelowstone sie palilo. Niedaleko Calgary w gorach tez sa ze dwie doliny wypalone iles tam lat temu. Zarasta ale jeszcze widac.
Kacyk pomalu przechodzi ale i tak wczesnie lece w kimono. Ide do lozka z Kapuscinskim :-). Zreszta mam pare gazet nie ruszonych jak chocby ostatnia Polityke to sobie poczytam. Zes mi tym latarnikiem przypomniala chec przejechania sie wybrzezem Baltyku szlakiem latarni morskich ktore zawsze mnie intrygowaly i nastrajaly nostalgicznie i marzenia o podrozach sie potegowaly. Nigdy bym wtedy nie pomyslal ze jednak gdzies w swiat rusze. No ale to czasy PRL-u byly to jak tu planowac podroze. Moze w tym roku przelece plazami. Jade na 4 a moze i 5 tygodni to i zjazd szkolny zalicze i cosik w Europie i moze nasze morze. Czasu powinno byc dosc. W Londynie kolezanka czeka a do krolowej na herbatke by wypadalo. Cholercia zbiera sie troche.
No to gaszę światło, skoro Latarnik poszedł spać z Kapuścińskim (co czytamy?) – dobranoc wszystkim!