Weekendowy remanent

Już jesteśmy spakowani. Nauczeni przykrym doświadczeniem poprzednich lat zabraliśmy ciepłe ubrania i płaszcze. Niby to złota jesień, która bywa czasem słoneczna, ciepła i kolorowa ale w Krakowie zawsze marzliśmy i mokliśmy. Za każdym razem musieliśmy kupować a to ciepłe kurtki, a to płaszcze przeciwdeszczowe lub wielkie parasole. Dzięki temu w naszej garderobie coraz ciaśniej. Nie chcemy gromadzić kolejnych ubiorów, więc wyciągnęliśmy  kupione w ubiegłych latach. I może ten fakt sprowokuje pogodę do spłatania nam figla i będzie gorąco. Bo, że w nowohuckiej hali targowej będzie ciepło a nawet duszno,  też przekonaliśmy się wielokrotnie. I to nie tylko ze względu na nienajlepsze wietrzenie ale z powodu tłoku miłośników książek. Czekamy więc na znajomych i nieznajomych, chętnych do rozmowy o kulturze kuchni, historii potraw i kulinarnej literaturze. W sobotę od godziny 15 a w niedzielę od 11 w stoisku Wydawnictwa Nowy Świat pod numerem A44.
Dawno nie przechwalałem się swoimi kuchennymi osiągnięciami. Zrobię więc to dzisiaj. Jeśli narobię Wam apetytu, to dzięki weekendowi będziecie mogli przyrządzić to samo i cieszyć się z odkrycia całkiem nowego dania. Choć prawdę mówiąc jest ono bardzo stare.

Najpierw stary przepis w pełnej krasie:

Gęś nadziewana kaszą z grzybkami

Gęś, sól,2 marchwie, pietruszka  , por, 2 cebule , 6 suszonych grzybów, łyżka masła,2 łyżki siekanej zielonej pietruszki,1,5 szklanki kaszy gryczanej ,jajko, 10 dag słoniny,1,5 szklanki bulionu (może być z kostki), plasterek słoniny.

Gęś sprawić, przeciąć, wyjąć kości. Kości wraz z grzybami, marchwią, pietruszką cebulą i porem zalać wodą i ugotować wywar ( powinno go być około 3 szklanek).

Kaszę wymieszać z jajkiem, zalać przecedzonym wywarem, dodać posiekane grzyby, masło i zieloną pietruszkę  oraz sól do smaku. Ugotować kaszę. Nadziać gęś kaszą, starannie zeszyć, włożyć do brytfanny  z plasterkiem słoniny i upiec polewając w razie potrzeby łyżka wody lub wytwarzającym się sosem.

Gęś podawać  jako danie obiadowe.
(według „Kucharki litewskiej” W.A.L.Zawadzkiej 1854).

A_g_____z_kasz___PA170460.JPG

A teraz kilka słów o ułatwieniach zastosowanych przeze mnie. Gęsi nie luzowałem czyli nie wyciągałem z niej kości. To trudna i niewdzięczna robota, a rezultat (zwłaszcza przy braku doświadczenia) nie zawsze efektowny. Ja zaś uzasadniałem to lepszym smakiem gęsi pieczonej wraz kośćmi oraz przyjemnością ogryzania np. udka.

Gęś natarłem solą (wewnątrz też) i posypałem majerankiem. W tym stanie poleżała sobie parę godzin. W tym czasie namoczyłem suszone podgrzybki i prawdziwki, by  je potem podgotować. Wyciągnięte grzyby z wywaru drobno posiekałem. A do garnka wlałem dwie szklanki wody rozrzedzając płyn i ugotowałem w nim kaszę gryczaną. Gęś jest dużym ptakiem, wsypałem więc niemal pół kilograma kaszy. Gdy wywar odparował a kasza była prawie miękka wrzuciłem do niej posiekane grzyby i doprawiłem sosem sojowym. Poczekałem chwilę, by wszystko podstygło i wbiłem trzy surowe jajka. Doprawiłem kaszę świeżo zmielonym czarnym pieprzem.  Po dokładnym wymieszaniu farsz był gotowy. Nadziałem gęś, zaszyłem otwory i wstawiłem brytfannę do piekarnika rozgrzanego do 250 st. C. W tej temperaturze trzymałem gęś kwadrans. Później zmniejszyłem grzanie do 200 st. I piekłem ptaka  pod pokrywą przez dwie godziny. Na koniec zdjąłem pokrywkę i włączyłem termo obieg, by gęś nabrała pięknego złotego koloru. Po pokrojeniu okazało się, że farsz (mimo, że to sypka kasza) dzięki surowym jajkom jest spoisty i pięknie wygląda wewnątrz  złocistej i pachnącej gęsi.

Gęsi towarzyszyło wina Rosso di Montalcino oraz Rosso Conero

Nie muszę chyba dodawać, że wszystko było pyszne. A kto nie wierzy niech zatelefonuje do Szkła kontaktowego i zapyta redaktora Marka Przybylika. On to jadł  i pił ze smakiem.

A_sa__atka_morska_PA170463.JPG

Zanim jednak ów wielki ptak wylądował na stole zajadaliśmy się sałatą morską. Nie były to jednak glony lecz trzy gatunki sałat, ręcznie poszarpane i ozdobione kawałkami wędzonego pstrąga, łososia oraz węgorza. Rybom towarzyszyły usmażone na oliwie z czosnkiem krewetki i małe ośmiorniczki. Wszystko posypane wstążeczkami świeżo startej marchwi i polane winegretem. Do sałaty było wino z Poysdorfu z winnicy Ebenauera.  Miło bowiem wspominać niedawne wakacje.

Po sałacie, zgodnie z polską tradycją była zupa. I też tradycyjna lecz przez Basię zmodyfikowana. Dynia pokrojona na kawałki najpierw została rozgotowana, potem dokładnie zmiksowana na krem. W tej postaci znów trafiła do garnka, gdzie została zalana wywarem z warzyw, doprawiona solą ( zaledwie szczyptą), świeżo startym imbirem (sporo) i cynamonem przywiezionym z Cejlonu. Tuż przed nalaniem do filiżanek zupa została zmieszana ze śmietaną (Uwaga! Łatwo się waży, trzeba to robić umiejętnie, najlepiej nalać trochę zupy do śmietany, rozbełtać i wlać do garnka). W każdej filiżance złocisto-żółta zupa została ozdobiona kilkoma kroplami oleju z pestek dyni. Stanowiło to piękny brązowy ornament i dodawało aromatu. Teraz każdy jedząc dosypywał do filiżanki według gustu – podsmażone pestki z dyni lub miniaturowe grzaneczki z bułki.

Desery były dwa: sernik i apfelstrudel.

Apfel_strudelPA170464.JPG
Chyba już dość tego samochwalstwa na najbliższą sobotę i niedzielę. Smacznego więc!