Po uszy w grzybach

Mamy w tym roku tyle suszonych grzybów własnego zbierania i z własnego lasu, że starczy na obdzielenie bliższych przyjaciół i dalszej rodziny. Pojechaliśmy więc na wieś w minionym tygodniu z postanowieniem, że do lasu nie pójdziemy, a na naszym terytorium będziemy udawać, że żadnych grzybów nie widzimy.

No i nie udało się. Najpierw nasza wnuczka Zuzia przyniosła do domu koszyk pełen przepięknych podgrzybków, kozaków i parę prawdziwków a potem sąsiadka od której kupujemy wspaniałe jajka „kur wolnochodzących” dołożyła do kopy jaj wiadro oczyszczonych już podgrzybków niezwykłej urody. I co było robić – znów zabraliśmy się do suszenia.

Przy okazji wyciągnąłem z półki atlas grzybów, by odświeżyć  swą wiedzę w tej dziedzinie. W naszych lasach bowiem po długiej nieobecności pojawiły się piaskowce: kasztanowaty i modrzak. To piękne i bardzo smaczne grzyby, które odstraszają ludzi zmianą barwy po wrzuceniu do koszyka. Dotyczy do głównie modrzaka, który swa nazwę zawdzięcza właśnie faktowi, iż ułamany zaczyna zmieniać barwę na błękitną. Wielu grzybiarzy widząc to wyrzuca modrzewiaka w przekonaniu, iż jest trujący. Prawdę mówiąc lepiej wyrzucić grzyba jadalnego niż zjeść trującego.

Tu rada dla początkujących: zbierać należy nie tylko z atlasem na podorędziu ale jeszcze lepiej w towarzystwie doświadczonego grzybiarza, który ustrzeże nas od błędu. A jak wiadomo – praktyka czyni mistrza.

Wertując książkę znalazłem kilka akapitów, które mnie mocno zainteresowały. Dowiedziałem się m.in. że cesarze rzymscy jadali muchomory (czy to przyczyniło się do upadku Cesarstwa książka milczy). Najulubieńszy ich grzyb (obok trufli) otrzymał nazwę muchomora cesarskiego. W średniowieczu oba te gatunki grzybów zastrzeżone były tylko dla ludzi szlachetnie urodzonych.

Zachłannym, a może raczej leniwym, ludziom wszystkiego zawsze mało. Postanowili więc grzyby „ucywilizować” i zmusić do rośnięcia w hodowlach. I tak o uprawie pieczarek znaleźć można wzmianki już z 1650 roku. Zainicjowali ten proceder Francuzi. Dziś uprawa pieczarek jest powszechna. A konkurują z nimi grzyby azjatyckie – twardziak jadalny znany jako shii-take i boczniak ostrygowaty. Oba grzybki znam doskonale i czasem je jadam. Do gustu mi przypadł zwłaszcza twardziak. Usmażony na maśle z odrobiną soli (jak nasz rodzimy rydz) jest prawdziwym przysmakiem.

Po tej lekturze udałem się do kuchni. Obiad wprawdzie był gotowy, bo kaczkę luzowaną z czosnkiem, rodzynkami, migdałami, mięsistą słodką papryką, kminem orientalnym i dużą dawką cukru przywiozłem prawie gotową z Warszawy. Wystarczyło brytfannę tylko na chwilę postawić na kuchence ale dodatki trzeba było przyrządzić na miejscu. Na przekąskę bowiem były cztery dorodne kanie. Ale nie wymagały one zbyt dużo zachodu: oczyszczone (nie myte), lekko posolone z obu stron rzucone zostały na rozgrzane masło na patelni i po kilkudziesięciu sekundach smażenia z każdej strony wylądowały na talerzach. Pycha!

Ciekawe czy za tydzień też będą?!