Łyżki polskie
O historii widelca już rozmawialiśmy. I o jego wędrówce, a właściwie ucieczce, z Polski do Francji za cholewą królewskiego buta. Króla, który porzucił Wawel dla Wersalu i przy okazji zabrał z polski cały swój męski fraucymer (to nie pomyłka lecz tak można nazwać dworaków Henryka Walezego) oraz nasz widelec. Pora więc i na inne sztućce. Dziś będzie o łyżkach. Ostatnio sporo o nich czytałem i w książkach, i w starych dokumentach, i w Internecie. Oto streszczenie, z obfitymi cytatami, o tym cudownym sprzęcie dzięki, któremu możemy siorbać zupę tak, że inni przychodzą nas posłuchać gdy jemy.
„Do wybitnych sprzętów stołowych polskich należały w XVI i XVII w. łyżki srebrne a niekiedy i cynowe, różniące się zupełnie kształtem swym od dzisiejszych. Czerpaki miały one szerokie a płytkie, często wewnątrz wyzłacane, trzonki proste, przy osadzie i na końcu rzeźbione. Na łyżkę taką można było nabrać bigosu i kaszy dużo, ale polewki niewiele.” Tak pisał w 1884 roku Łukasz Gołębiowski w dziełku „Domy i dwory” o nakryciach stołów w dawnej Polsce. Z jego dzieła można było się dowiedzieć o wspaniałych inskrypcjach zdobiących wiele łyżek. Okazuje się, że służyły one nie tylko do wiosłowania po talerzu lecz były także swoistym zapisem savoir-vivre.
Pisze więc Gołębiowski: „Chleb na talerzu przykryty był serwetą maleńką; kładziono łyżkę tylko, bez noża i widelca, każdy je bowiem z sobą przynosił. Na łyżkach bywały napisy, to stosujące się do tego, ażeby powściągnąć od kradzieży, to zawierające ogólne prawidła”. Na łyżkach z gotyckiego domu w Puławach Gołębiowski podaje następujące mądrości: Pamiętaj, człowiecze – że cię nie długo na świecie; Mnie kto skryje – bardzo mój pan bije; Nie kładź mię zanadra – bym ci nie wypadła; Pierwsza potrawa – szczerość łaskawa; Bez łyżki zła strawa – chociaż dobra potrawa; Trzeźwość, pokora – rzadka u dwora; Nie przebierać, gdy coć dadzą kiedy cię za stół posadzą.
Józef Ignacy Kraszewski w sprawozdaniu zamieszczonym w „Gazecie Warszawskiej” z wystawy starożytności w Krakowie (r. 1858) pisał: „Jednym z najciekawszych jest zbiór łyżek, za pasem noszonych dawniej, kiedy w obozie, na uczcie u pana brata, w wyprawach dalekich, szlachcic zawsze nóż i łyżkę wozić z sobą musiał. Było ich dosyć na wystawie warszawskiej i tu jest niemało ciekawych, szczególniej dla napisów, którymi bywają okryte trzonki. Literatura ta szacowną jest także dla nas, cośmy wszelkiego głosu przeszłości łakomi. Na krakowskich czytamy np.: Dalić Bóg dary – używaj miary oraz Przy każdej sprawie – pomnij o sławie.”
Na wystawie starożytności w Warszawie (w pałacu Potockich w roku 1856), o której Kraszewski także wspomina „było 20 łyżek bardzo starych, z których dwie miały napisy niemieckie, jedna napis łaciński i jedna tylko (z herbem Nałęcz, literami P. R. i rokiem 1626) napis polski: „Wszystko przeminie, sława nie zginie”.
Bywały jeszcze następujące napisy używane na dawnych łyżkach: Wolno mną jeść, ukraść nie; Dobra żona – męża korona; Kędyż, panie, kmiotki twoje? Zjadły je żenine stroje; O łyżkę nie prosi, kto ją z sobą nosi.
Niektóre z tych napisów ułożone zostały około połowy XVI w. przez Mikołaja Reja, w którego pismach znajdują się (aż 127) rymowane dwuwiersze „na łyżki, abo na inne drobne rzeczy”.
Zbiór łyżek polskich widzieliśmy i my mieszkańcy tego blogu a było to u Działyńskich w Kórniku w zbiorach Edwarda Rastawieckiego, gdy pałac kórnicki zwiedzaliśmy podczas ubiegłorocznego Zjazdu. Pamiętacie?
Komentarze
Dzien dobry wszystkim!
Pogoda cesarska to i sniadanie powinno byc szczegolne, tylko, ze podany przez Pana Lulka przepis na sniadanie wiedenskie zmodyfikuje nieco i dodam jeszcze sok oraz jajecznice. A tak a propos – jadacie ja lyzeczka czy widelcem? Ja zawsze widelcem, ale stronnictwo lyzeczkowych uwaza, ze to barbarzynstwo. Sa jakies reguly czy tez dozwolone jest jedzenie „po uwazaniu”, jak komu wygodniej?
Wczorajsze dyskusje ciekawe, jak zawsze. A koty sa bezwzglednie najcudowniejszymi stworzeniami!
Ciekawa jest etymologia słowa „łyżka” wg Brücknera. Otóż jego zdaniem to słowo pochodzi od wyjęcia z piętki chleba miąższu (wyłyżeczkowania?) i jedzenia taką niby – łyżką polewki.
Jak zestawimy opis dawnych łyzek z tym co dziś nam oferuja sklepy to nic dziwnego ,ze takim powodzeniem ciesza się giełdy staroci. W mojej rodzinie tez najwiekszym zainteresowaniem przy wybieraniu łyzki do jedzenia cieszą się te stare (choć o wiele młodsze od tych opisanych przez P. Piotra). Zwłaszcza ta męska część woli je ze względu na ilość płynu którą jednorazowo mieszczą. Nie mówiąc o tym, że są po prostu ładniejsze.
Jajecznicę tez jem widelcem więc , Magdo , jesteśmy już dwie.Koty kocham, moja siostra ma przepięknego czarnulka, ja kiedyś też przygarnęłam kociaka, który już nie miał siły stać na łapach, odkarmiłam, wyleczyłam ale musiałam przekazać w inne ręce.Niestety. Mam straszne uczulenie na ich futerko. 🙁
Wedlug starych ruskich opowiesci kasze nalezy jadac lyzka.
Jest zreszta jeszcze inne okreslenie które mówi. Kapusty nie przekrasisz, kaszy nie przesolisz. Z moich podrózy przywiozlem sporo lyzek drewnianych pieknie malowanych specjalnymi rodzajami lakierów. Pochodza z Syberii i maje autentyczne rosyjskie wzory. Kwiaty kolorowe. Tymi lyzkami mozna jesc nawet bardzo gorace potrawy. To samo dotyczy czerpaków. Przeciez czerpak to nic innego jak rodzaj lyzki która wybiera sie z kotla najlepsze czastki. Jest zreszta powiedzenie na temat oficerskiej porcji czyli branej z dna kotla. Mam nawet osobista lyzke która demonstrowalem na ostatnim Zjezdzie. Lyzka ta ma wygrawerowany w jezyku rosyjskim napis. „prywatna wlasnosc pana …. „. Wpisano oczywiscie pseudonim Pana Lulka. Lyzka kuta matrycowo ze stali nierdzewnej co to gniotsa nie lamiotsa. Dzisiaj sluzy do dozowania rozpuszczalnej kawy zawsze pitej po obiedzie.
Skoro jednak lyzka to i chochla. Jesli chochla to i grochówka z pajda komisniaku i dobrym kielichem na trawienie to rzecz wiecej warta anizeli wycieczka turystyczna w kosmos.
Narobiliscie mi apetytu. Dzisiaj myje wszystkie lyzki, niezaleznie od pochodzenia. Zebrala sie tego bo w kazdym mieszkaniu byl co najmniej jeden komplet stolowy.
Pieknego cesarskiego dnia zycze
Pan Lulek
Jajecznica widelcem i chlebem. Slonce swieci pieknie, paszteciki upieczone, kielbaski w lodowce czekaja na pokrojenie razem z oscypkiem.
Czemu właściwie dziś nie mogłoby być inskrypcji na łyżkach? Mam pierwsze propozycje, oczekuję dalszych:
Kędyż panie twe obiady? – Zjadły torby je od Prady!
Kto by mnie mej pani skradł, w McDonaldsie będzie jadł!
Gdy na łyżkę sarkasz wielce, spróbuj zupę jeść widelcem!
albo bardziej filozoficznie:
Co z pięknej łyżki do zupy, kiedy potrawa…niesmaczna? 🙂
Lyżka Alicji do jedzenia delicji.
Kto tę łyżkę ukradnie, temu ręka odpadnie.
Idę dospać, ja tylko przechodzę mimo. Pan Lulek chyba przywiezie ze sobą łyżkę na Zjazd? Bo ja nie widziałam. 6 patelni, kociołek, łyżka…ciekawe, ile miejsca zostanie na osobę Pana Lulka w Jego wehikule!
Kto mi łyżkę wyloguje, niech się tu nie pokazuje. 🙂
Napis zacytowany przez P. Piotra „O łyżkę nie prosi kto ją z sobą nosi”przypomniał mi słynną scenę z warszawskiego baru 🙂
Kto mi łyżkę zakosi ,na obiad się więcej nie wprosi
Kto łyżkę wyprowadzi, tego zbesztać nie zawadzi
Komu się łyżka przyklei do rąsi, tego Bobik ukąsi
Lyzka bobika:
http://i20.photobucket.com/albums/b238/Nirrod/Image2-2.jpg
Torlinie, dodaje sobie Twojego bloga do ulubionych!
„Zjadly torby je od Prady” – wielkie!
Autor! Autor! Wiecej! Wiecej!
Nirrod. że też ktoś tak bezwstydnie wystawia tę łyżkę na widok publiczny? Przecież widać, że kradziona! No, ukąszę!
Lyżkę zwinął mi ktoś brzydki, lecę mu obrobić łydki! 🙂
O łyżkach…i nie tylko! 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=FQfWrOoQQYs
Ta se rak nie nadwerezy ktora lyzka bije meza.
Sorry, wiem ze proba rozpaczliwa, ale juz deklarowalam, ze nie umiem do rymu. Jakas dysrymia…
Heleno, wystarczy wpisać „nadweręża” zamiast „nadweręży” i już się zgadza 😀
Heleno, ustaliliśmy już, że nawet P.B. nie wszystko się udaje… 🙂
Ale Twój pomysł bardzo przecież ładny, tylko – moim skromnym zdaniem – brzmiałby jeszcze ładniej ujęty ze staropolska:
Wiela się nie nadweręża, która łyżką bija męża! 🙂
Heleno, a moze: ta se rak nie nadwyreza, ktora lyzka bije meza?
To „se” jest sliczne!, bardzo lubie tak mowic, uwazam, ze nalezy popierac regionalizmy.
Bobik wielkim poetą jest… 🙂
Magdaleno!
Miło mi.
Mialo byc „nie nadwereza”, ale sie napisalo dlaczegos „y”.
Oczywiscie Bobikowa wersja o niebo lepsza.
Moze zrobimy tak: ja bede pisala poemata, zas Bobik bedzie je poprawial?
Uwierzycie? NIE zezarlo, NIE wcielo – po prostu sie zamknelo i caly wpis ulecial – fiuu w niebyt internetowy. Matrix!
A chcialam o tych zwierzakach, ze nie tylko koty itp… Ze taka echidna tez slodki brzydal. Oooo:
http://picasaweb.google.com/okotazaglossus/TasmanskiKalejdoskop/photo#5174980264244368242
I pytanie do Pana Lulka – jak sie zwie orkiestra wykonujaca utwory na luzkach. Tych drewnianych, slicznie w kwiaty przystrajanych.
Alicja – chodzi? Grzeje? To najwazniejsze. Dla pocieszenia dodam, ze u nas hydraulik za wymiane uszczelki zaspiewal 120 zielonych. Nie bede sie raz jeszcze wsciekac i nie powiem ile mu to zajelo. Teraz juz potrzebny sprzet posiadamy to moze sie wypchac!
Czas na poznego pichcenie obiadu. Wpadne pozniej
Pozdrawiam
Echidna
Dogryzajcie Bobikowi!
Bobik na to nic powi,
łzy wypije, zje atrament
i otruje się na ament! 🙁
Na lyzkach miali byc.
Przepraszam
E.
Łyżka… łyżce nie równa. 🙂
Ja tych rosyjskich drewnianych tez mam cala kolekcje. Sa uzywane do okroszki. Bo czuje sie wtedy jak syberyjska chlopka (jedno z licznych wcielen).
nie truj sie nam tu na ament
odejdz! zostaw ten atrament
daj na czolo laury zlozyc
lub laskawa dlon polozyc
bobik piekne rymy tworzy
tu poprawi, tam dolozy
WIELK – my nie dogryzamy
ino w zachwyt popadamy
Prędzej łyżką morze zmierzę, niźli w słowa swe uwierzę:
Łyżkizm tym od widelczyzmu
Różni się, co wszyscy wiecie
Czym chlipalizm od gryzizmu
Serwowanemu w bufecie…
Chlipaliści krajów wszelkich,
chwyćcie szybko za butelki!
I bez łyżek walczyć można!
Widelczystów zaś – na rożna!
Orkiestra grajaca na lyzkach. Chyba najlepiej Lot Trzmiela. Trzeba poprosic o pomoc Dorote z sasiedztwa. A moze cos z Dziadka do Orzechów.
Dobrze, dobrze, lyzka jeszcze raz przyjedzie na Zjazd. Chyba zaczne podróz od jutra a w charakterze napedu zabiore konia Rosynanta.
Pan Lulek
A oto i ona, łyżka Pana Lulka:
http://picasaweb.google.at/picasso739/KRnik/photo#5126894284199871666
😉
Miłego dnia życzę, a sam idę dospać, jak Alicja. Kontynenty się wprawdzie nie zgadzają, ale zaległości w bieżączce wymusiły nocną zmianę.
Kiedyś miałem takiego wrednego dyrektora. Przytłoczony robotą pozwoliłem sobie na uwagę, że dzień ma tylko 24 godziny. A ten kawał… niejadalnego mięsa mi odpowiada: są jeszcze noce. I w taki sposób zacząłem pracować 48 godziny na dobę 😉
Dziendobry wszystkim,
nim wyjde do pracy jeszcze wtrace trzy grosze…
mam ulubiona lyzke duza i mala i nie lubie jesc innymi.
Ta do zupy jest malo subtelna, ale ja kocham.
Nalezalaby sie jej jakas pochwalna poezja, ale talentu brak w tym temacie…
Jajecznice lyzka? Jeski komus tak lepiej smakuje to czemu nie…
paOLOre, ja tez kiedys pracowalam z takim madrala, wcieleniem twojego szefa. brrr…
ciao
andrzejuuuujerzyyyy! W złą godzinę tę swoją łyżkę pokazałeś. Właśnie mi taki potwór przed nosem majta, szybą tylko oddzielony. Asfalt kładą. A hałas robią przy tym taki, że mózg się kurczy i łatwo znaleźć usprawiedliwienie dla nieróbstwa! 🙁
Przestali na chwilę. Szybko wymyślam inskrypcję, zanim znowu zaczną:
To jest łyżka Pana Lulka.
Z niej smakuje i trybulka
i wszelaka inna rzecz.
Od tej łyżki łapy precz! 🙂
paOlOre !
Byl na miejscu i fotografowal. W zwiazku z tym, lyzka ma prawo byc zapomniana. Dowód prawdy podwójny. Autentyczna fotografia i naoczny swiadek. Zycze Ci zatem, zeby Twój dzien pracy zostal skrócony do 24 godzin. Pozostala czesc doby mozesz spac spokojnie albo pisac komentarze. W analogicznych przypadkach mój szef mówil, ze przeciez moge wczesniej wstac. On byl spioch ale i tak jego odwiozlo pogotowie z zawalem serca do szpitala a ja musialem pracowac za obydwu. Wtedy skrócilem dzien pracy do 8 godzin i firma zaczela pracowac jak naoliwiona.
Pan Lulek
Orkiestra grająca na łyżkach – tego nie spotkałam, ale na kieliszkach potrafi nawet jedna osoba 😉
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/KrakW2008/photo#5181084130566807442
Dorotko – Pani Muzyczna –
Widzialam kiedys program: nie pomne z jakiej republiki (bo to jeszcze z tych czasow); grupa okolo 10 osob, a kazdy obowiazkowo ubrany zgodnie z zaleceniami konsomolskiego folkloru, siedzac na zydelkach i trzymajac bodajze po dwie lyzki w kazdej dloni wygrywala melodie uderzajac na przemian lyzkami z prawej lub lewej reki o kolana. Wielkosc lyzek mial wplyw na dzwiek. I oczywiscie sila uderzenia i inne takie.
Kazdy mial inne rozmiary lyzek o roznej dlugosci trzonow (uchwytow?). Dalej nie pamietam – ale cos mi kolacze sie po glowie, ze taki rodzaj „koncertow: ma swoja nazwe. I ze jest to stary ludowy zwyczaj.
E.
Jajecznica łyżką lub widelcem (nie jestem ortodoksyjna), ale koniecznie przynajmniej z cebulką.
Czytam wszystko, pisać nie mam czasu. Internet w domu mam chory (Netia).
Pozdrawiam ludzi i zwierzaczki. Nasze koty składają uszanowanie Waszym Kotom (i Bobikowi też).
Drugi raz piszę to samo 🙁
Pozdrowienia od odciętej od świata Pyry.
Winda w remoncie , internet nie działa. Więcej niż wszystkie plagi egipskie razem wzięte.
Po poludniu ma przyjść fachowiec i pogrzebać w komputerze. Może naprawi.
Lecę do roboty. Pa pa.
Marek – cudotworca ten fachowiec czy jak? Pogrzebie w komputerze Pyry i winda zacznie dzialac? Chyba ze ….
Pozdrow nasze Sloneczko Poznanskie serdecznie w imieniu BB czyli naszej Blogowej Bandy. I niech uwaza na swoj komputer bo nie daj P.B. sputnik jaki jeszcze spadnie.
E.
Znowu przestali. Długo to nie potrwa.
haneczko, uszanowanie od Kotów niezmiennie cenię sobie nader wysoko.
Przypomniał mi się pewien film, sztandarowe dzieło łyżkizmu – „Grek Siorba”
Miałem rację. Znowu zaczynają. 🙁
A pamietacie te wszystkie udreczone, umeczone, niedomyte lyzki na lancuchach w barach szybkiej obslugi z konca ubieglego stulecia?
Mario,
czy czasami nie powtarzasz jakiejś „urban legend”? Czy ktoś to widział na własne oczy, poza filmem (zapomniałam już, w którym to było) i kawałami na ten temat?
Ja z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Bar Dworcowy we Wrocławiu (na Dworcu Gł. oczywiście) miał osobliwy sposób zapobiegania złodziejstwu utensyliów. Każdy widelec miał wyłamany jeden ząb, każdy nóż miał odcięte tak ze 2 cm z czubka, a łyżki to już mnie pamiętam, pewnie też były w jakiś zniechęcający sposób uszkodzone. Też mi łakomy kąsek… ohydne, aluminiowe łyżki i takież widelce, noże, nic, tylko kraść!
Co do wierszyka Heleny – a mówiłam, kopyść dobra rzecz! Taka solidna, jak to Pan Lulek opisuje! Moja peruwiańska też wystarczy.
Pyry nie ma, Wojtek się nie zameldował, oj niedobrze!
Piec pracuje, a wiosna podobno idzie. Nie wiem, gdzie ona idzie, bo coś nie bardzo w tę stronę. Słońce i parę stopni plus, ale od pn. zachodu idzie śnieg i cała zabawa od początku. Idę coś pograbić.
Szukajcie, a znajdziecie. Proszę bardzo:
http://www.osiol.net/lofiversion/index.php/t27016.html
Alicjo! Czy idziesz grabić łyżki?! 😯
… bo na zdrowy rozum, dlaczego łyżki akurat, a noże i widelce luzem? Kupy się to nie trzyma, nie mówiąć o sprawie mycia. Poza tym łańcuchy byłyby droższe , niż te aluminiowe łyżki pomnożone przez jakiś współczynnik. W różnych barach bywałam, zjawiska nie potwierdzam. Co na to inni?
Bobiku,
od czegoś trzeba zacząć. Na pierwszy ogień zagrabione zostaną łyżki 😉
Alicjo, spokalam je w kilku barach w Krakowie na poczatku lat siedemdziesiatych. Jednym z nich byl owczesny bar na Podwalu, gdzie czasami wpadalam po zajeciach. Na lancuchu lyzkom towarzyszyly noze i widelce – w zaleznosci od potrzeby.
Ja natomiast doskonale pamiętam musztardówkę na łańcuchu przy automacie na wodę sodową, zwana popularnie gruźliczanką. Stał taki np. na ul. Wileńskiej blisko pomnika Czterech Śpiących.
Ta musztardówka była dokładnie taka jak na tym kawałku filmu, zaraz po pierwszej minucie:
http://pl.youtube.com/watch?v=7IU41xIHHG8
Ja nie wierze w lyzki na lancuchu. Jezeli nawet tak bylo, to swiadczy o tym, ze ówczesni prominenci w barownictwie nie dorosli do pierestrojki. W miesci, którego nazwy nie wymienie, kelner bral od sztucca zaklad w postaci jednego dolara. Tak sie skladalo, ze kiedy przychodzilo do rozliczenia rachunku, kolega wlasnie skonczyl zmiane i bedzie za dwa dni.
Znalazlem jednak sposób. Byly czasy kiedy za bezcen mozna bylo u nas kupowac falszywe dolary. Jechalem zawsze z paczuszka i w restauracji, ale nie mojej, hotelowej, dawalem na zatrate falszywe dolce jak zastaw. Rachunek placilem w miejscowej walucie. Unikalem dwukrotnego pobytu w tym samym lokalu podczas jednego pobytu. W mojej, hotelowej restauracji, jako staly gosc dostawalem sztuce na zaufanie a znajomy kelner podczas pierwszej kolacji, konfodencjonalnie pytal. Ile. Dolców oczywiscie i podawal kurs o wiele lepszy jak u cinkciarzy na miescie. On mial stale zrólo dostaw a ja nigdy nie zostalem oszukany.
Tak po prostu, reka reke myje, noga noge wspiera.
Pan Lulek
Na Placu Konstytucji, tak cos kole Jubilera (czy tam jeszcze jest?) byl automat made in USSR, a moze dwa. Szklanki faktycznie, poczatkowo na lancuchu, potem zostal tylko lancuch, szklanki pobito. A potem to juz tylko sobie byl automat. Dalej nie pamietam.
Ale wozki z woda sodowa tak. Wzbroniony mi czar warszawskiego lata z mego dziecinstwa. Bo to chorobska jakies… itp
Przy dawnym CDT, niedaleko mej podastawowki – ot rzut antenka od beretu. Cichaczem kupowalam – smakowalo jak… no jak owoc zakazany. Pysznosci. Choc to byla zwykla woda. Dla mnie wtedy zaczarowana.
Zmykam, u nas po polnocy.
Pozdrawiam
Echidna
Alicjo,
Powiedz proszę jak robisz swoją zupę pomidorową?
Wczoraj w programie „Miedzy sztuka,a kiczem” widzialam pewna starsza pania,ktora przynoisla do oceny przez eksperta -piekny,cudownie zdobiony,srebrny czajnik do parzenia herbaty.Okazalo sie,ze wart jest 35 tys.?!! Mnie na pocieche zostaje zwyczajna lycha,ktora teraz pojde zaczerpnac kapuchy,dopiero co upichconej 😉
Hej.
Nie wiem, jak Alicja, ale ja w sposób tyleż prosty, co barbarzyński. Pomidory złupić, szablą posiekać w kawałki, cebulę rowłóczyć końmi na sztuki, a jakby jeszcze jedno i drugie dychało, to przy pomocy masła udusić. Potem wszystko razem przecisnąć przez sito (albo zmiksować) żeby zatrzeć ślady, a dla pewności zalać miejsce zbrodni wrzącym wywarem jarzynowym, albo jaki kto lubi. Podprawienie śmietaną ew. mąką to już drobne czynności kosmetyczne. Pieprz dozwolony, na wszelkie inne próby wzbogacenia (udziwnienia?) rodzina reaguje wrzaskiem, szczękiem oręża i bitewnym zgiełkiem. Tak że wyżyć się mogę przy tej zupie wyłącznie w aspekcie sadystycznym. 🙂
Fragment wywiadu ze Stanisławem Tymem: …
Przykręcane talerze i łyżki na łańcuchach?
– W żadnym barze czegoś takiego nie widziałem. Natomiast śpieszę pani powiedzieć, że siła ludzkiej wyobraźni jest ogromna. Słyszałem o sprawdzonych przypadkach potraktowania tej sceny jako instruktażu. Dostałem od człowieka dwie łyżki na łańcuchu, które ukradł w jakimś barze. Powiedział: Stasiek, musiałem to zrobić, bo myślałem, że to niemożliwe. Obejrzeli „Misia” i pomyśleli: „To jest pomysł”.
Przerwa w grabieniu.
MałgosiuW, do 5-litrowego gara wlewam wody do połowy gara, wrzucam kość, zeberka, kawałek czegoś, może być tez na kurczaku, ale ja lubię na żeberkach. Niech się pogotuje ta kość. Za pół godziny dorucam przypaloną cebulę, że 3 marchewki, pietruszka , kawałek selera – wszystko obrac i pokroic, ja lubie gotowane warzywa. Jak są prawie miękkie, wrzucam litrową puszkę pomidorów w soku własnym, krajam te pomidory na mniejsze części, jeśli są w całości. Niech się pogotuje to z 10 minut i jak wszystkie warzywa miękkie, odstawiam z ognia, wusiągam kości czy mięsk, kości dla Bobika, mięso z powrotem do zupy, pokrojone. Jak się schłodzi – daję ok. szklanki kwaśnej śmietany, dobrze ją z zupą roztrzepawszy.
PRZYPRAWY : sól, pieprz ok. 1 łyżeczki płaskiej, kilka ziaren ziela, łyżeczka cukru (Helena każe dawać do wszystkich gotowanych pomidorów, podnosi smak, zapobiega kwachowatości)l, ze dwa listki bobkowe i DUZO bazylii. Ja dodaję świeżą, a zimą zamrożoną. Bazylia „robi” smak zupy.
Nie dodaję koncentratu, nie gotuję pomidorów długo, bo one gotują się szybko, nawet świeże, nie z puszki.
Osobno ryż na sypko, bo lubie pomidorową z ryżem, ale może być z czym kto chce – makaron, ziemniaki czy jeszcze co tam.
Idę dalej grabić. Kolej na widelce? 😉
Bobiku, bardzo dziękuję. Ale nie wiem dlaczego moja rodzina buntuje się na zupę ze świeżych pomidorów. A o cebuli nie pomyślałam 🙁
Przepraszam za literówki, okulary gdzieś daleko…
Bobik, masz Ty sumienie, Ty sadysto?! „Końmi na sztuki rozerwać…ślady pozacierać”.
Ja nie zacieram, bo lubie zupy gęste, takie eintopfy z „wkładką mięsną”, a jak dodam ryzu, to łyżka prawie stoi.
Bobik, jak chcesz się wyżyć, to dawaj tutaj, mam jeszcze jedno narzędzie do grabienia, jak się wezmiemy wespół w zespół, to w południe będzie po robocie 🙂
Alicjo wielkie dzięki, ja podobnie (bardzo lubię na żeberkach) tylko (patrz wyżej) przecier zamiast pomidorów, bo moi domownicy nie lubią, gdy im się coś poza makaronem, albo ryżem po tej zupie pęta. no i ten smak troszkę bardziej kwaskowy ze świeżych.
Powodzenia w grabieniu, śnieg w ogródku już stopniał?
Do zupy pomidorowej najlepsze sa kradniete od sasiadów pomidory w stanie wskazujacym ale bez plesni. Splesnilale czesci nalezy usuwac prosto pod grabie Alicji, zeby trafily na kompost.
Kiedys zrobilem pomidorowa na ketchupie. Tej odmianie, ostry. Udala sie, tylko, ze zabawa jest dosyc droga a na dokladke zamiast miesa wzialem kawal halibuta. Goscie wrabali i nawet nie prosili o przepis. Zamiast ryzu czy makaronu byla tarchonia.
Cebula obowiazkowa, przypieczona bezposrednio na plycie ceradowej albo zeliwnej patelni.
Pan Lulek
Może to historia naszej medycyny się i we Wrocławiu pisze – http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,88047,5044481.html ? Z łyżką sprawa ma związek?
Małosiu, to dla Twojej rodziny by się nadał sposób na bezczelnego, który stosuję, jak głodne gęby jeść wołają, a ja mam całe jedyne 10 minut do dyspozycji. Podstawą jest wrzątek, do którego ładuje się jakiegoś bulionu z kostki albo proszku, a następnie wrzuca makaron. Jak makaron gotowy, to wrąbać koncentratu, a potem śmietany. Mąką podprawiać już nie trzeba, bo fuzel z makaronu zagęszcza.Znawcy zapewne otrząsnęliby się na ten przepis z obrzydzeniem, ale moja rodzina wtraja i repety prosi. No, czy warto dla nich się starać? 🙂
Panie Lulku, mam kłopoty z przypiekaniem tej cebuli. Nie mam żeliwnej patelni, tylko do tego celu używam metalowej, ale nie brązowieje ładnie tylko robi się czarna. Jakaś rada? 😳
Bobiku,
ja grzecznie gotuję wywar na zupki i jarzynowe z fuzlami jadają, tylko ta pomidorowa przecierowa ma być czysta, no cóż tak mają.
Pol dnia zajmowalam sie takim bardzo zydowskim zajeciem. Gotowalam rosolek z kury, nie ma zartow – dla synkow i siebie, bo E jada tylko wegetarianskie i ryby. Ojciec E, kiedy zyl, odmawial jedzenia rosolu z kury, bo przeczytal gdzies ze to niedzrowe – jego matka i babki do paru pokolen do tylu chyba sie w grobach przewracaly.
Rosol z kury jest cudownym wynalazkiem ludzkosci – leczy dusze, rozjasnia umysl, wzmacnia cialo, rozgania pesymizm.
A jesli jeszcze rozweslelic taki rosolek paroma lyzkami marsali, no … powiem ja komu…
Piszcie, piszcie wiersze o lyzkach.
Rosyjskie malowane łyżki i inne przedmioty zrobione z drewna brzozowego malowane w jaskrawe barwy i lakierowane politurą to hohloma
http://www.initiativecoltd.com/catalog.php?page=120000
Melduję się na blogu. Cyrk internetowy poza mną. Jak wiecie, przdwczoraj nie miałam internetu, dzisiaj od rana tudzież, a nic się dziwnego nie działo. Telefon do operatora – proszę Pani, usługa jest dostarczana, 4 pomarańczowe światełka na modemioe się świecą? Świecą. A na ruterze? Też świecą. To niech Pani zresetuje. Już resetowałam . I co? I nic. To proszę znowu zainstalować sterowniki.
Jasna cholera. Ani nie ma, JUakie sterowniki? Anka przez telefon, że to taka płytka w żółtej walizce i musi przyjść ktoś z dobrym wzrokiem, bo nie dasz rady przeczytać poleceń.
Fajnie. Wyżebrałam u Wnuka. Przyszedł, zainstalował sterowniki – dalej bez efektu – komputer „nie widział” internetu. Znowu telefon do operatora – niech Pani wyłączy zasilanie rutera i za chwilę podłączy znowu
Malowane łyżki to chochłoma oczywiście 🙁
List z przygodami internetowymi został wysłany niedokończony. Chciałam tylko powiedzieć, że poskutkowało natychmiast. Dwa dni nerwów, ściąganie pomocy, dziesięć telefonów, a wystarczyło kabelek wypiąć – przypiąć.
Madrala ten nasz Mis! Oczywoscie, ze chochloma. Nie moglam sobie tej nazwy przypomniec.
http://www.stpetersburger.com/html/khokhloma_2.html
Mam taką łyżkę 🙂
A pomidorową zdarzało mi się robić nawet z soku. Z cebulą, czosnkiem, pieprzem zielonym czy co tam akurat przypasowało…
MalgosiaW !
Ja mam na cale szczescie 6 róznych patelni, zawsze jakas dobra sie znajdzie. W najgorszym przypadku klade na plyte elektryczna bez tluszczu. Plyte smaruje tylko lekko olejem slonecznikowym. Przypieka sie na ciemnobrazowo ale ma przyjemny zapach.
Nawet nie wiedzialem, ze jestem tak bogaty w te rosyjska chochlome. Zbieralo sie latemi, troche porozbierali ludzie ale zawsze cos zostalo.
Musze przy okazji zrobic generalne porzadki.
Traktat z Lizbony ratyfikowany i sprawa z glowy do nastepnej awantury.
Pan Lulek
Ja też o rosyjskich łyżkach, a raczej łyżeczkach.
W roku 90-tym, kiedy z Sojuza ruszyła autokarami ludność z „zaopatrzeniem” do Polski, kupiłam kilka fajnych rzeczy (że o budziku i zamku do drzwi nie wspomnę, ani o prasce do czosnku) Kupiłam m.in dłuuugi sznur pięknych bursztynów (od Litwinów), maleńkie figurki z kryształu – cały zwierzyniec, który przez kilka lat służył nam za prezenty (wyrób leningradzki), próbki kamieni półszlachetnych i ozdobnych z Uralu oraz kartonik z 6 posrebrzanymi łyżeczkami do lodów i deserów i drugi z widelczykami do deserów. Urzekła mnie uroda tych sztućców – łyżeczki o brzuścach muszelkowych, długich trzonkach ze skręconych spiralnie drutów i zakończone ażurowa stopką. Podobnie widelczyki – krótkie, trójzębowe, szerokie jak do sałatek owocowych na identycznych trzonkach, jak łyżeczki. Kupiłam, raz wypróbowałam i leżą już kilkanaście lat. Do użytku niezbyt się nadają. A to dlatego, że trzonki są wąskie i okrągłe – nie sposób utrzymać poziomu, przekrecają się w palcach na bok. Są niewygodne z tego względu. Szkoda. Takie śliczne.
Panie Lulku, nie ma tak dobrze z tym traktatem. Podpisana jest tylko ustawa upoważniająca prezydenta do podpisania traktatu, ale jeszcze nie sam traktat!
!!! 😕
A kuchenkę mam gazową, więc płyta nie wchodzi w rachubę. Pozostaje mi trwać w mym uzależnieniu do gadżetów i nabyć coś żeliwnego do przypiekania. Ale czy to trzeba tak całkiem na sucho kłaść tę cebulę?…
Pyro,
ten trick z kabelkiem zapamiętaj – czasami jak coś „nie biega”, to warto kabelek na 10-15 sekund wyłączyć i włączyć.
Nagrabiłam się trochę, plecy bolą, popijam piwo. Jeszcze mi trochę zostało grabienia na dzisiaj.
Z soku pomidorowego zupa jest całkiem dobra. Z keczupu nie próbowałam, ale pomidorowej na halibucie czy innej rybie bym się nie bała, jeszcze walnąć w to jakiejś ostrej papryki i napewno będzie dobre. Ja tak robię gęste coś z ryby, pomidorów, papryki i cebuli, plus przyprawy i dużo bazylii.
Pisać o łyżkach? Hmmmm… Jak by tu łyżkę unurzać w poezji? Może tak? 🙂
Poezja łyżkowa – pachnąca rosołem,
pawanę z barszczykiem tańcząca nad stołem,
powabnie wygięta, z dołeczkiem zalotnym
dni smutne pomaga rozjaśniać markotnym.
Do miski nałoży dla psa albo kota,,
wywarem z jarzyny okadzi, omota,
krupnikiem zawieje, zaprosi do żurku,
jest z nami, gdy uchę podjada nam turkuć,
gdy oko ziemniacze spogląda z talerza,
gdy ktoś z namiętności do mlecznej się zwierza,
gdy śmieje się seler, gdy płacze marchewka,
gdy piąta dolewka to już nie przelewka,
gdy drugie daleko, gdy deser niepewny,
to ona zachwyca znajomych i krewnych
i czar ogórkowej przybliża ich ustom.
Jest z nami gdy chudo, jest z nami gdy tłusto,
niezmiennie do dźwięku i brzęku gotowa,
kapiąca na obrus poezja łyżkowa.
O, rety Bobiku Ty to masz łatwość rymowania!!! Pełen jesteś różnych talentów, aż zazdrość bierze 😀
Bobiku, masz w sobie coś z mojego ulubieńca, Marka Grońskiego.
Dziękuję, Małgosiu, ale i tak za swoje największe osiągnięcie uważam przyuczenie Moich, żeby nie zamykali drzwi wejściowych. Trzęsą się z zimna, wkładają kolejne swetry, ale zamknąć już się nie ośmielą, bo wiedzą, że i tak będę drapał z jednej albo z drugiej strony. 😀
Bobiku, to może napomkniesz im, żeby zrobili Ci specjalną klapkę w drzwiach, będziesz wtedy mógł samodzielnie,samorządnie, samostanowić o sobie!
Dziękuję, Pyro, o ile sam pan Groński nie uzna tego zejścia na psy za dyshonor. 😀
Zgłodniałem, muszę zajrzeć za kanapę, czy ktoś nie ukradł mi łyżki, pardon, kości. 🙂
Łyżka Cesara:
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/LyzkaCesara/photo#5187675925704719218
Nie robiłem celowo napisów na załącznikach. Jestem bowiem na etapie koncentracji nad całością filmiku z ostatniego wypadu. Już wkrótce na ekranach internetowych monitorów.
Bobiku, tezem caly w poklonach, lece wkrecic Chinczyka, taka ostatnio moda, jednak bez transparentow, za to lyzko- palka
Arkadiusz, coz to za patent? sekta jakas? typu, najpierw wyloz, a w nagrode twoj czerep na gwozdziu zawisnie z kaktusem na pierwszym planie, lyzka jako narzedzie do wyludzania zeznan? przyznam, ze ladny zestawik
Bobik, bozemoj, coz za piekny wiersz wyryktowales!
… gdy drugie daleko, gdy deser niepewny,
to ona zachwyca znajomych i krewnych
i czar ogórkowej przybliża ich ustom.
Jest z nami gdy chudo, jest z nami gdy tłusto,
niezmiennie do dźwięku i brzęku gotowa,
kapiąca na obrus poezja łyżkowa………
Bobik, szkoda, ze nie mam wnukow zeby sie tego nauczyc na pamiec i im to czytac (Cudzych wnukow uwodze zawsze na „Kiedy Puchacz i Kicia wyruszyli w rejs zycia w pieknej lodce groszkowo-zielonej…”, zas tych nie znajacych polskiego wierszem „The locomotive stands at the station, heavy, enormous, drips perspiration, greasy oil..”)
Chyba jednak bede musiala nauczyc sie wiersza o lyzkach. Nie moze byc tylko efemeryda na blogu…
Z cyklu łyżki polskie i nie tylko .
Zawiera zagadkę!! Ktoś odpowie?
Bobik, poeto!! Smyram Cię za uszkiem…. 😉
Ależ szalony dzien na blogu! Rewelacja! 🙂
Antku, to coś po lewej stronie, to trzymadełko do menażki chyba. Nie mam pojęcia, jaka jest nazwa.
aaa1 <— znaczy coś?!
Antek,
to po prawej, łycho-widelec, to obowiązkowa część niezbędnika każdego harcerza 🙂
A to po lewej nie pamiętam, jak się nazywa, ale czy nie służyło to jako trzymadełko do menażki???
Czasy harcerstwa i takich niezbędników są baaaaaardzo odległe, niestety 🙁
Antku
Gdy ja byłem harcerzem to jeśli mnie pamięć nie myli to nazywało się niezbędnik.
Antek, to coś po lewej to UTRZYMANKA!
Misiu,
cały niezbędnik to łycho-widelec, menażka i ta UTRZYMANKA 😯
O nożu nie pamiętam, pewnie w razie czego rozrywaliśmy na kawałki końmi? 😉
A w Anglii dziecku na chrzcie dawano w prezencie lyzke „apostolska” – z cienkim trzonkiem zakonczonym figurka ktoregos z trzynastu apostolow. Sa one dzis bardzi poszukiwane. Pare lat temu udalo mi sie taka kupic na bazarze za bezcen czyli tylko cene srebra – rok pozniej przydala sie na chrzciny dziecka kolezanki.
W Risji tez darowano noworodkom srebrna lyzeczke – niezaleznie od wyznania czy chrztu. Sama taka mialam, ale sie zlamala, bo byl bardzo cieniutka i delikatna. Podobno jony srebra zapobiegaja prochnicy albo cos takiego.
Tu sa lyzki apostolskie:
http://www.silvercollection.it/dictionaryapostlespoon.html
To-to do chwytania menażki, to „dziwka”. Tak się mówi w harcerstwie. Gdzież tam „utrzymanka” . „Dziwka” i szlus
Heleno – ta łyżeczka pokazana przez Ciebie, ma właśnie taką okrągłą, cienką rączkę, jak te niewygodne rosyjskie moje cudeńka.
http://www.antybakteryjne.pl/2008/01/12/srebro-w-trosce-o-zdrowie/
Pyro, utrzymanka to taka łagodniejsza forma 😀
Alicjo, to Twoje gęste coś z ryby, papryki, pomidorów, cebuli odgapiłam od Ciebie i cała moja rodzina to uwielbia. MałgosiuW, też znam utrzymankę, o dziwce nie słyszałam.
Bobik 20:08 – pan Groński na pewno nie uzna tego za zejście na psy, bo sam jest psiarzem! 😀
A że się mawiało dziwka, to pamiętam. Nie byłam harcerką, ale chodziłam na obozy wędrowne na studiach…
Skarpetki ze srebrem? Ma już ktoś takie?
No, nie mogie! POtwierdza sie to co slyszalam od dziecka – ze dzieci nalezy karmic srebrna lyzeczka, bo antybakteryjne!
Pyro! MOja lyzeczka miala bardzo delikatny trzonek, ale nie okragly, tylko skrecony. Ten odlamany trzonek wiele lat platal sie w koszyku z przyborami do szycia mojej Mamy. POtem mialam podobna malutka lyzeczke znaleziona na kirkucie. Byla idealnych rozmiarow do odmierzania suchych dafnii dla rybek.
Az ktoregos dnia przyszli do nas z wizyta przyjaciele moich rodzicow. Przyprowadzili swoja wstretna i rozpuszczona corke Marynke, wowczas 8-letnia.. Marynce tak spodobala sie ta lyzezczka, ze moja Mama zabrala mnie do drugiegoi pokoju i przekonala, ze powinnam oddac lyzke gosciowi. Nie umialam jeszcze wtedy powiedziec, ze jak chce obdarowac czyms goscia, to niech wyda cos swojego, a nie moja ukochana mala lyzeczke znaleziona na kirkucie.
Krotko mowiac – lyzka poszla do Marynki, ktorej nigdy tego nie wybaczylam.
Kiedy 40+ lat pozniej zadzwonil w moim mieszkaniu telefon i nieznajoma mi osoba przedtawila sie: My name is Marina Landau – chcialam zapytac czy ma jeszcze moja lyzeczke od suchych dafnii dla rybek.
Nie, nie wybieram sie do Kalifornii na spotkanie z Marynka.
Ja tę utrzymanko-dziwkę też znam z obozów wędrownych i żeglarstwa. Spytałam swojego syna (studenta) i on też jest niestety za dziwką 😥
9777 <– a to? Znaczy coś?! Dzisiaj już po raz któryś mam trójcę plus coś.
Dziwka?! Ani dziwka, ani utrzymanka, chyba „rączka”, ja w czasach harcerstwa byłam porządna i nie używałam takich brzydkich słów!
Krysha,
jestem wzruszona, bo sama to wymyśliłam 🙂
Moja rodzina też się tym zajada.
Bank rozbity! O dziwkę chodziło!! TAK!!
Pyra poszła po całości!
Wersja soft, tak jak u Małgosi!
Tok myślenia był taki :
->uchwyt do trzymania menażki -> utrzymanka ->dziwka. Proste?
Niezbędnik też dobrze pamiętacie. A nóż?
Jaki nóż na wędrówkę?
Ja to albo scyzoryk, albo jakiś zwykły kuchenny.
A harcerz miał finkę!!
Gdyby był ASzysz. byłby jakąś podesłał.
Finkę, nie dziwkę 😉
A mówiłam, że pamięć nie ta. FINKA!
ASzyszu mógłby Finkę podesłać, czego Ci się Antek zachciewa, chcesz w berecik od Antkowej?!
Finkę to ASzysz ma domową prywatną i raczej jej nikomu podsyłał nie będzie 😆
Krysha, a gdzie jest to „gęste” Alicji, bo mnie zaciekawiłaś?
Ta Finka ma pewnie rodzeństwo, kuzynki, przyjaciółki Finki… 😉
Tylko nie dla Antka, niech sobie nie wyobraża. Ma Antkową!
Zerknęłam teraz do tyłu i od razu widać, że ja i Alsa z jednej szkoły, a nawet klasy, a nawet ławki. Obydwie użyłyśmy wyrazu „trzymadełko”, a Wy tu zaraz dziwkami rzucacie. Gospodarz pewnie myślał, że podrzuca nam temat bezpieczny i nie zboczymy na wiadome nam szlaki? 😉 HA HA !
Zawiąże sobie troczki pod brodą, ot tak na wszelki wypadek….
O finkę mi chodzi drogie Panie, taką z pochewką….i ostrą!
Oj!! Założę kask.
Sławek
Gdybyś był kobietą to powiedzaiłbym : rączki całuję 🙂
To co udowodnili naukowcy jak intuicyjnie przeczuwałem wiele lat. Porządna niemiecka porcelana i srebrna łyżeczka a nawet pozłacana i dobra kawa to nieodzowna i nierozłączna część mojego JA. Z byle czego się nie napiję. Ciasteczko srebrnym widelczykiem. Pełnia szczęścia. Zawsze wiedziałem co zdrowe !
Powiedzcie Panowie, kto te srebra ma polerować? 😥
MałgosiuW,
Na 5-litrowy gar:
3-4 duże cebule obrać, pokroic w duże kawały, wrzucić do gara na rozgrzaną oliwę (1/3 szklanki), niech się lekko podsmaża.
ok. kilograma mrożonych filetów ryb, najlepiej różnych, ja używam solę i łososia, pokroić w kawały spore i dorzucic do cebuli, lekko podlać wodą, niech się dusi.
Oczyścić 5-6 papryk typu bell peppers, pokrajać w spore kawały, dodać do gara.
Pół główki czosnku, obrać, pokrajać ząbki lekko – do gara, pieprz, sól, ziela kilka ziarenek, ze 3 listki Bobikowe, pardon, bobkowe, ostrej papryki tyle, ile rodzinie smakuje (u mnie leci ostro!), oraz ze 2 łyżki sproszkowanej słodkiej papryki.
Ryba dochodzi – wlać litrową puchę pomidorów w sosie własnym, trochę je rozdziabdziać, chyba, że już sa pokrojone. I teraz dużo świeżej lub mrożonej bazylii, a jak nie ma, to sporą garść suszonej. Całość nie powinna sie gotować dłużej, niż 30 minut, napisałam tak mniej więcej po kolei, co robić, bo zanim cebula się zeszkli, to pokroimy rybę, potem te papryki itd. I całość powinna zająć ok.30 minut.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Ryby_na_niby/Fish%20stew%20mojego%20pomyslu.jpg
55ff – i nawet wiem, co to znaczy – jak nie wpiszę drania, to komentarz przepadnie. 🙂
A ja o „apostolskich łyżeczkach” Heleny jeszcze – byłam przekonana, że było ich dwunastu!
Czy to dzisiaj Iżykowie polecieli? Myślicie, że TYM samolotem?
Alicjo piękne dzięki, brzmi to rzeczywiście bardzo smakowicie i ekspresowo. Coś do tego dajesz ryż, pieczywo, czy można solo? Już kopiuję do swojego kajecika komputerowego z przepisami.
Czy Bobik nie jest jakims wcieleniem Brzechwy?
Aniu Z., bardzo możliwe. Przeczytałam mojej córce wiersz o poezji łyżkowej i tak się jej spodobał, że musiałam czynność powtórzyć
Nie wykluczone. I dlatego nalezy na tego psa chuchac i dmuchac i nie dac mu spoczac i wszystkie jego wiersze chowac, aby sie nie pogubily. Albo robic tak jak robila Nadiezda z wierszami Osipa, po jego aresztowaniu: uczyla sie ich na pamiec.
Also!!
Też o nich pomyślałem. Ale oni do Walii, a samolot do Szkocji. Więc nie.
A łyżek 13, bo po śmierci Judasza wybrano nowego. Więc w sumie 13stu.
My tu gadu, gadu, a ja ZUSu nie zapłaciłem, a 10 przecież!!… kurcze…
Lecę do banku!!
Misiu!! A Ty zapłaciłeś??
MałgosiuW,
my jemy solo, ale kawałek bagietki czy innego ulubionego pieczywa w sam raz. Ryżu nie dodaję, ale bardzo gęste mogłoby być walnięte na talerz ryżu.
Alsa, jakim TYM samolotem?!
Alicjo, lądował dziś taki jeden awaryjnie na Okęciu, nic mu nie było, tylko jakiś wskaźnik wykazywał kłopoty z podwoziem. Pasażerowie strachu się najedli,bo krążyli pół godziny nad Warszawą nim wylądowali.
Jeszcze nie poleciałem, u Heleny jest 12 i Mistrz. Razem 13 łyżek.
Alsa,
nie strasz! Toż oni nie do Szkocji, tylko do Irlandii! Swoja drogą, dopiero zerknęłam na wiadomosci w GW.
Zdecydowanie lepiej o 5-tej po południu, niz 5-tej rano, co mi się zdarza.
Byłam pewna, że własnie do Szkocji!
Byłem, zapłaciłem.
Teraz będę się zbierał….dobrej nocy śpiącym!
Miłego wieczoru piszącym!
Pokręciłyście, Dziewczyny – Iżykówka będzie teraz w Walii
Smakowitych snów!
Antek, jaki bank jest otwarty o tej porze? 😯
Trąba ze mnie! A co z Iżykówką? Została zamknięta na cztery spusty czy ktoś tam został?
Małgosiu
Srebra bardzo szybko się niszczą gdy leżą zapomniane w szufladzie. Jak się używa codziennie nie trzeba polerować. Same nabierają szlachetności. Chyba ,że chce się zabłysnąć w towarzystwie. Wtedy szmatka i dobra pasta do polerowania…
Ja poleruję i czyszczę gdy kupuję mocno zabrudzone na starociach . Dużo kruszcu nie mam więc problem niewielki…
Malgosiu…..mBank jest czynny, non stop!! 😉
Dobranoc!!
Jeśli srebra nie są używane codziennie, to powinno przechowywać sie je owinięte w folię aluminiową – wypróbowałam, działa!
Antoś, no to nigdzie nie chodziłeś! Chyba , że mentalnie musiałeś porzucić ten blog! Też znam ten bank.
Życzę wszystkim dobrej nocy.
A ja już przestaję działać. Czas na drzemkę. Do jutra
Przed chwilą nie miałam jak wysłać wpisu bo kodu nie było.Przynajmniej moje oczy go nie widziały 🙁
Tak więc jeszcze raz:pasty rysują srebro i potem trzeba czyścić coraz częściej.Polecam jednorazowe( najlepsze jak dla mnie niebieskie- niemieckie) szmatki do czyszczenia srebra, złota i pateru.Szybko, wygodnie, skutecznie.Uzywa sie dokąd czyści, potem nie myje się tylko wyrzuca. Zmoczone nie działają.
hej,
o ile pamietam, sposób jest taki – do aluminiowej foremki wsypać soli garść, wlać wody, wrzucic srebro. Lecę wypróbować na starych nie wiadomo do czego służących łyżeczkach i nożach nie od serwisu.
Zdam sprawę.
To nawet nie musi być foremka – wystarczy do miski dać soli, włożyć kawałek folii aluminiowej, wlać trochę ciepłej wody i wrzucic srebra – przepis Nemo – działa!
Dobranoc. 🙂 U mnie o szyby deszcz dzwoni wiosenny. „)
Ja wyścieliłam michę folią. Dałam zimnej wody, coś się dzieje! Przede wszystkim śmierdzi zepsutym jajem! I schodzi czerń. Wszystko skrupulatnie notuję.
Nie ma to jak eksperymenty chemiczne, a nóż-łyżeczka wybuchnie 😯
Poprzewieszalem troche obrazów, Zrobilem miejsce na nowe, Jesli zas chodzi o domowe srebra, to jeden z moich serwisów pochodzi z Polski z firmy Hefra. Nie wiem czy ta firma jeszcze istnieje. Historia tego serwisu jest nastepujaca. Kilkanascie lat temu jechalem przez Niemcy w kierunku Karlsruhe, Musialem zatankowac samochód, Wtedy to jeszcze nie byl Nazareti tylko jakies tam zwyczajne BMW. Zajezdzom na stacje benzynowa a tu podchodzi do mnie jegomosc i lamana niemczyzna pyta, czy móglbym mu pomóc, Patrze na samochód. Polonez na polskich numerach rejestracyjnych. No to nawijam od razu i pytam o co chodzi. Jade w kierunku Polski, przeliczylem sie i zabraklo mi benzyny. Dobra jest, stawaj pan za mna w kolejce do tankowania. Zatankowali mojego a potem jego do pelna. Zeby spokojnie starczylo do kraju. Zaplacilem, zabralem rachunek. Potem przy rozliczeniu dziwili sie, ze mój firmowy samochód ma taki pojemny zbiornik. Rodak byl poruszony i zapytal, jak móglby sie odwdzieczyc. Nijak mówie. Ja wtedy, kiedy jezdzilem do Polski to i tak tylko do Warszawy, No i wtedy on wyjal ten komplet sztucców na 6 osób i dal mi w prezencie. Do dzisiaj pieknie sie trzymaja. Dostaly lekkiej patyny ale wcale ich nie czyszcze. Korzystam z przywileju, ze jestem singiel a takiemu wolno o wiele wiecej. Calkiem bezkarnie. Skad ten czlpwiek mial taki komplet. Moze nimi handlowal a jaka mógl miec wartosc nie pytalem.
Jest w domu jako jeden z wielu kompletów, bo przedtem w kazdym mieszkaniu byl jeden a mieszkania przychodzilo zmieniac. Teraz wszystko wyladowalo w jednym domu ale miejsca jest dosyc.
Najlepsza zastawa, to ta calkiem nie od kompletu. Jak ten widelec za cholewa.
Przy okazji. Piechota morska miala na wyposazeniu pojedynczego marynarza niezbednik a jako nóz, taki specjalny do rzucania. Po kilku próbach trafialo sie bez pudla.
Nawet w nocy jak teraz
Pan Lulek
A kto pamięta grę w noża? Ja grałam z moimi sąsiadami, blizniakami. Rysowało się koło, chyba dzieliło na tyle, ile osób brało udział, a potem rzucało się nożem na pole przeciwników i odcinało się terytorium, zagrabiając i powiększając swoje (dobrze pamietam?). Od zawsze miałam precyzyjną rękę, więc szybko opanowałam sztukę rzucania, a potem Adam i Jasiek przestali ze mną grać 🙁
Alicjo, gra w noża to była obok kapsli najpopularniejsza zabawa na podwórku
Dziewczyny !
Uzywacie nazw nie z tej ziemi. Przeciez to byla gra w pikuty. Ponadto nie zapominajcie gry w zoske oraz w klipe.
Pozdrowienia z warszwskiego Mokotowa i Sluzewca. W kapsle sie nie gralo bo nie bylo kapslowanego piwa.
Pan Lulek
Panie Lulku rowniez posiadam sztucce firmy Hefra i uzywam ich codziennie no bo co ?, w moim domu rodzinnym tez sie nimi poslugiwalismy, oczywiscie z czasem staly sie niekompletne i okazalo sie (w kazdym razie po upadku muru), ze firma ta egzystuje w Polsce i mozna sobie braki uzupelniac, ostatnio taki sklep znajdowal sie na Nowogrodzkiej od strony bylego lub jeszcze aktualnego hotelu Formum