Flaki, kopyta i reszta mordy
Tak krzyczeli włoscy sprzedawcy flaków gdy, przed kilkoma stuleciami, wędrowali po Rzymie sprzedając nie najbogatszej klienteli swoje wyroby. Trippa alla romana są do dziś daniem uwielbianym przez Rzymian (i nie tylko). Krojone nieduże kwadraciki flaki duszone w pomidorach z różnymi warzywami a w końcowej fazie podsmażane na oliwie i obficie posypane parmezanem to prawdziwy przysmak. Jadłem je w Rzymie parokrotnie, za każdym razem w innej knajpce, by na koniec wylądować na Awentynie w „Checchino dal 1887” (via di Monte Testaccio 30) gdzie ta potrawa jest najwspanialsza.
Restauracja czynna od ponad stu lat, mieści vis a vis starej rzeźni i ma świeże podroby parę razy dziennie. Tu trippa alla romana nigdy nie zabraknie. W najbardziej upalne noce (bo któżby chodził do restauracji w dzień?!) można siedzieć na powietrzu a dla ochłody powędrować na zwiedzanie tutejszej piwniczki winnej. Dodać należy, że lokal mieści się starych zabudowaniach klasztornych.
Wśród opowiastek o rzymskich ulicznych sprzedawcach jedzenia (bo nie tylko flaki ale np. także spaghetti było sprzedawana obnośnie czy obwoźnie) znalazłem i taką, która mówiła, że bieda we Włoszech miała wiele poziomów. Ubodzy jadali więc trippa a nędzarze musieli zadowolić się tylko samym wywarem pozostającym w kotle.
Nieco inaczej robią flaki w Parmie. Tu dusi się je w sosie z surowej szynki, dusi w warzywach i pomidorach aby na koniec zapiec pod parmezanem w piekarniku. Dość podobnie prezentują się flaki po florencku. Tyle tylko, że są one znacznie dłużej gotowane ale także w warzywach i pomidorach.
Niewątpliwym delikatesem są we Włoszech flaki cielęce, które przyrządza się czekając aż cielę dobrze się napije mleka matki. To mleko w żołądku nadaje specyficzny smak potrawie i powoduje ich niezwykłą delikatność.
O mieszkańcach Porto (przeskoczyliśmy już do Portugalii) mawiają, że to pożeracze flaków (ujesz trippeiros). I nie jest to traktowane jak obelga. Rzeczywiście flaki od setek lat są w tym mieście, słynącym ze wspaniałego płynu noszącego takie samo imię jak i miejscowość, daniem codziennym i powszechnym. Prawdę mówiąc czasem gotów byłbym przyznać potrawie o dźwięcznej nazwie dobrada przyznać palmę pierwszeństwa w tym flakowym rankingu. Aby nie być gołosłownym przytoczę po prostu cały przepis:
Dobrada
800 g ugotowanych i pokrojonych na cienkie paski flaków, 200 g poprzerastanego boczku, 200 g kiełbasek chorizo lub innych pikantnych, czosnkowych, pół średniego kurczaka, 800 g białej fasoli, 3 cebule, 3 marchewki, 2 strąki czerwonej papryki, łyżka koncentratu pomidorowego, kieliszek białego wina, 2 łyżki oliwy, tymianek, pieprz, sól
Przez noc namoczoną fasolę gotować 90 minut. Obraną i pokrojoną na cienkie połówki plastrów cebulę przesmażyć na oliwie.
Dodać pokrojony w paski boczek, kawałki kurczaka, plasterki marchwi, oczyszczone i pokrojone papryki i podlawszy wywarem spod flaków gotować godzinę.
Dodać flaczki oraz odcedzoną fasolę a także pokrojone na plastry kiełbaski chorizo, koncentrat pomidorowy, sól, pieprz oraz tymianek i gotować 30 mi?nut na małym ogniu, dolewając (gdy brakuje płynu) ćwierć szklanki wywaru spod fasoli; potrawa ma być gęsta.
Przed podaniem wlać kieliszek wytrawnego białego wina.
No i co o tym sądzicie?
Nie ma już czasu ani miejsca by napisać o flakach w wydaniu azjatyckim. A tam w Chinach są one zupełnie inaczej robione niż u nas w Europie. O ulubionym daniu Heleny czyli andouillette już pisaliśmy parokrotnie (nawiasem dodam, że to i mój przysmak). Są jeszcze flaki smażone w głębokim oleju jak frytki i to z treścią czyli ziołami, które bydlątko jadało przed ubojem. Rarytas.
Można więc te same flaczki przerabiać na setki sposobów. Ostatnio jadłem je na ekranie w postaci gorącej, zapiekanej sałatki. W którąś sobotę kwietnia będzie można ów spektakl obejrzeć w „Kuchni z Okrasą”.
I na tym koniec bom zgłodniał. Idę więc przyrządzić flaki po bożemu czyli po warszawsku z pulpetami wątrobianymi.
Komentarze
Szef kuchni poleca.: dziś flaki.
Stary dowcip z nieodłącznym rekwizytem.
Zapach czyszczonych flaków towarzyszył mojemu dzieciństwu cały czas. Danie przyrządzane w moim domu dość często bo ojciec był sprawnym masarzem i z mięsa potrafił zrobić prawie wszystko.
Mama robiła najlepsze flaki jakie jadałem i gdyby nie ten zapach podczas czyszczenia i gotowania. Teraz jest łatwiej przyrządzić bo można kupić mrożone i pokrojone. Tylko domowe bardzo starannie wyczyszczone smakowały inaczej. Może były bardziej ekologiczne bo ze zwierząt karmionych sianem i świeżą trawą na łąkach. Teraz bydło karmi się różnego rodzaju kiszonkami które mają niezwykle ostry zapach. Ale co ja tam będę się rozwodził o wyższości jednego produktu nad drugim. Flaki po polsku jadam dość rzadko przy okazji świąt lub innych uroczystości.
Najsłynniejsze warszawskie flaki były na Bazarze Różyckiego . Warszawą na Pragę . Czemu nie:
http://www.kulikowski.aminus3.com
uch
nie będę dzisiaj czytał
bo dostanę ślinotoku
nic nie mogę na to
że uwielbiam flaki i inne podroby
:::
Panie Piotrze
proszę rozwiać moje wątpliwości
czy flaki po warszawsku, zawsze są z pulpetami?
taką mam nadzieję i proszę określić gęstość
czy przypominają zupę flakową
(która u nas funkcjonuje pod nazwą flaki)
czy może bardziej przypomina potrawkę
Po warszawsku – zawsze z pulpetami. A łyżka powinna w nich stać spokojnie. A ja lubię jeszcze do nich sypnąć pieprzu żeby gardło żądało piwa.
Hurra!
i oby nikt nigdy nie wykrzywiał tradycji
:o)
dziękuję za wspaniałą wiadomość
Jak już tak każdy o tych flakach, to i ja o flaczkach z Pyrlandii. Właściwie należałoby powiedzieć, że ze wsi wokół Poznania. Są zdecydowanie inne niż słynne flaki warszawskie, ale ja je bardzo lubię. Tu uwaga zasadnicza – nie są gotowane na rosole i gotowe stanowią bardzo gęstą zupę, coś pośredniego między zupą a potrawką. Podaje się do nich albo osobno ugotowane i osobno podane gorące ziemniaki albo kromkę żytniego chleba, nigdy bułkę.
Flaki poznańskie, czyli białe, kwaśne z flaków
Co najmniej 1 kg oczyszczonych flaków (lepiej 1,5 kg)
pojemnik kwaśnej śmietany, 1 łyżka mąki
włoszczyzna, ziele angielskie, liść laurowy, imbir, odrobina gałki muszkatołowej, sól, pieprz czarny, majeranek
Flaki po dokładnym umyciu zalać wodą zimną i gotować ok 1 godziny. Wylać wywar z flaków, flaki przepłukać w ciepłej wodzie odsączyć, włożyć w świeżą wodę, dodać kilka ziaren ziela angielskiego, czarnego pieprzu i ze dwa małe liście laurowe i gotować następną godzinę. Potem dodać oczyszczoną i pokrajaną w kostkę włoszczyzną, osolić. Gotować z warzywami 0,5 godziny. Flaki wyciągnąć i pokrajać w makaron. Wrzucić do gara z wywarem, dodać imbir, gotować aż flaki będą mięciutkie. Wtedy podprawić kwaśną smietaną ze skąpą łyżką mąki, wkręcić dużo pieprzu i wsypać majeranek (sporo). I to już wszystko. Można porcjować w kokilkach i zapiekać, ale jako zupa, lepsze.
Nie każdy taki, żeby jadł flaki, ale ja osobiście jak najbardziej. Tylko że, na nieszczęście, w naszej rodzinie jsteśmy – mama i ja – dwoma samotnymi białymi żaglami (noo, ja raczej czarnym żaglem)na wzburzonym morzu antyflakowców. Tak nas już zaszczuli, że zeszliśmy do podziemia – robimy sobie orgię flaczkową jak Oni się gdzieś na dłużej stlenią, a potem bardzo dokładnie wietrzymy lokal. A ponieważ rzadko nam się to szczęście zdarza, to nie chcemy sobie smaku flaków niczym zakłócać. Więc żadne pulpety, żadne chorizos, czy pomidory, tylko klasycznie, nie za gęsto, jarzynka rosołowa, przyprawy, z perwersji co najwyżej parmezan… Och, ściska się psie serce z żałości, że to nie częściej… Auuuuuuu! 🙁
Bobik, lacze sie z Toba w nieutulonym. Flaki w takiej i tylko w takiej wersji baaardzo lubie, choc oczywiscie nie wyobrazam sobie ich przygotowywania.
A dzis bede gotowac krupnik na kurzych skrzydelkach i bede miec jedzenie do srody. Kocia arystokracja mieska skrzydelkowego nawet nie powacha, ale jak maly dachowiec wieczorem sie ujawni, to zje z checia. Lubisz Bobik takie miesko i skorki?
Resztki piroga polegly wczoraj, odsmazane na masle. Straszna faza na kasze mnie naszla.
Wstałam dziś dość wcześnie (8:20), na dworze ptaszki rozćwierkane nad białymi dachami i trawnikami, zaśnieżona cała okolica, a nad nią niebo absolutnie błękitne… Za chwilę dzwonek do drzwi – listonosz z przesyłką ekspresową, a w niej delikatne ciasteczka luksemburskie – beziki w pastelowych kolorach sklejane po dwa kremami o różnych smakach. Za chwilę kolejny dzwonek – posłaniec z Fleuropu z bukietem z tuzina wielkich bladorożowych róż dla naszej panienki 😯 Wszystko od ojca chrzestnego zachwyconego sobotnim przedstawieniem szkoły baletowej. Ledwie wstawiłam kwiaty do wody, a tu kolejny dzwonek – dzieciaki ze szkoły sprzedające batoniki czekoladowe w intencji szlaków do wędrowania (utrzymanie, oznakowanie). Kupiłam jednego za 5 franków. W romantycznym nastroju włączam komputer, a tu… flaki 😯 I co mam powiedzieć? Kocham flaki!
Oj nemo, chcialoby sie tak wczesnie wstawac – 8:20 to ja juz od ponad 2 godzin na lapkach i do pracy dochodze.
A flaczki to i ja lubie. I nawet czasami (jak mi sie chce) robie. Ale bez pulpetow. I lyzka w nich nie stoi. I z bulka, a nie chlebem najlepiej. I zeby palilo w gardle. I bylo klarowne, bez zasmazki. I piwo obok postawic dobrze schlodzone.
Marku – kiedys juz chyba byla dyskusja o tym gdzie podawano najlepsze flaki w Warszawie. I wyszlo na to ze sa dwie szkoly: na Rozyckiegi i u Flisa na Marszalkowskiej. Ja pamietam Flisa, bo to i w centrum miasta i kolejki don dlugasne byly.
Zas na Rozyckiego nie zabierano mnie zbyt czesto, bo to i za daleko i potrzeby takowej nie bylo.
Wyszlo na to, za ja z tej drugiej szkoly – w opozycji do szkoly Panalulkowej.
I dobrze! Bo co to by bylo gdybysmy byli jednoglosni i jednomyslni? NUDA.
Echidna
Tuska w dalszym ciagu rozrabia !
Wczoraj powiedziala mi przez telefon, ze pozostale jej jeszcze plama sniegowa i bedzie miotla wymiatala. Ostroznie mówie, no i stalo sie. Przywialo ten snieg az do mnie, co prawda w postaci deszczu. Ma tak padac dotad, jak dlugo one bedzie machala to miotla. Potem i u niej ma byc wiosna. Caly dzien. Po króciutkim lecie zacznie sie zima.
Narozrabialem jesli chodzi o daty. Marek zaczyna prace dopiero za miesiac. Do tej pory, mam nadzieje podesle nam troche fotografii a i potem niema prawa o nas zapominac. Prosimy o codzienne foto do porannej kawy.
Mam drobna satysfakcje, bo przed kilku miesiacami pisalem, ze najlepsze flaki sa w mojej dzielnicy w Warszawie czyli na Bazarze Rózyckiego. Nikt jak na razie nie wyjasnil mi kto to byl ten Rózycki, który dal imie temu miejscu. Ponadto podaje, ze w na tymze bazarze serwuja najlepsze swinskie ucho z chrzanem. Dla chetnych podaje, ze jak sie idzie od Braci Spiacych w kierunku poludniowym ulica Targowa, to po lewej stronie jest te znakomite miejsce flakowo – swinsko uszaste.
Chcialoby sie zawolac: Mordo Ty moja i poprosic o ucho. Lewe smaczniejsze.
Pan Lulek
Magdaleno, jako canis lupus familiaris lubię z definicji wszystko, co mięsne. A jako canis blogus culinaris lubię wszystko, co dobre, nawet jak kynolodzy krzyczą, że psom tego nie wolno. Skrzydełka i mięsne, i dobre, więc – odpędź, proszę tego dachowca i powiedz mu, żeby się zgłosił w innym terminie. Chyba że masz baaardzo dużo, to wtedy mogę łaskawie się z nim podzielić. 🙂
Pisze ekspresowo.
Flaki kocham ale zmuszona jestem jadac kupne bo w domu nikt paszczeki nie otworzy….
Pan Lulek, ten snieg jeszcze mam, a miotle uzyje w innym celu.
Lece do pracy!
Panie Lulku, jak ktoś mówi „mordo ty moja” to zawsze mi się zdaje, że to do mnie. Co to za dziwny fenomen? Ale Pan chyba nie chciał zjadać MOJEGO ucha? 🙂
Dla Pana Lulka!
„Teren, na którym znajduje się bazar (okolice ul. Targowej) zakupił w 1874 r. Julian Józef Różycki (farmaceuta, właściciel kilku aptek, inwestor) od Wincentego Wodzińskiego i Gotlieba Langnera. Następnie nabył on także okoliczne działki (m.in. działki zlokalizowane przy ul. Targowej 52 i 54, Ząbkowskiej 8 i 10, a także Brzeskiej 23/25[3]). Na posiadanym obszarze postanowił założyć targowisko, które miało stać się ośrodkiem handlowym Pragi.” (-) Wikipedia
Flaki – akurat dobre na taki deszczowy dzień. Polubiłam dopiero jako dorosła panienka, ale nigdy sama nie przygotowywałam. Jadam chętnie, ale nie trafiły mi się jeszcze takie z pulpetami ani ze śmietaną, tylko takie w formie gęstej zupy, a do tego bułka. Pycha!
Ja dzisiaj jak Magdalena – krupnik na skrzydełkach i moja kocia arystokratka też ma w nosie skórki i chrząstki, więc dachowce z sąsiedztwa pojedzą. 🙂
Smakowitego dnia życzę.
Flaki lubię bardzo, ale w domu jem wyłącznie gotowe kupne. Raz były zrobione i starczy. Podobnie kaszanka. Świński łeb jako taki mi nie przeszkadza, ale gotowanie tegoż – odpada. Niektóre rzeczy są zapachowo zabójczo zaborcze. Mogę spać z kapustą, z flakami i łbem już więcej nie chcę.
Bobik, w dobrym domu powinno sie znalezc miejsce przy stole dla kazdego stworzenia. Umowmy sie wiec, ze dachowy sie troszke przesunie, zrobi miejsce dla Ciebie, a ja sie postaram, zeby dla Was obu nie zabraklo!
Alsa, dajesz smietany do krupniku? Bo ja raczej nie, zazwyczaj i tak wychodzi dosc gesty. I zawsze do niego chleb.
A ja nigdy nie kupuję skrzydełek. Nikt u mnie od czasu kiedy zabrakło mojej Teściowej skrzydełek nie je. Prawdę mówiąc w ogóle nie ma amatorów gotowanego drobiu. Ja zjadam w galarecie, Ania tylko wtedy, kiedy się odchudza, więc jej się źle kojarzy. Gotuję rzecz jasna rosół i potem staram się wymyślić zastosowanie dla mięsa – zmielić na farsz do pierogów, albo dołożyć do pasztetu, albo użyć w salatce albo właśnie w galarecie. Ostatnio użyłam jako obkładu na bułce pod majonezem i ogórkiem konserwowym. Mój krupnik gotuję na mięsach czerwonych, lubie dorzucić skórkę wędzoną albo kawałek żeberka, zawsze 1-2 grzyby suszone i obowiązkowo lubczyk Ostatnio mam kłopot z lubczykiem – nie ma go w handlu w torebkach z przyprawami. Jeżeli nie wyżebrzę od kogoś, kto hoduje w ogrodzie latem i nie wysuszę czy zamroże, to jestem biedula.
Haneczko – ja na zasadzie „zapachowej” nie gotuję ryb. Nie znoszę zapachu gotowanej ryby. Jak potrzebuję rybę w galarecie, to gotuję przy otwartych oknach i jeszcze dwa dni wietrzę mieszkanie.
Do krupniku nie daję śmietany, jakoś mi nie pasuje. Moja wnuczka-niejadek lubi gotowany drób, więc teraz wszystkie niemal zupy gotuję na skrzydełkach albo kurzych udkach i obrane mięso wrzucam jej do talerza.
Pyro, a próbowałaś hodować lubczyk na tarasie?
Panie Piotrze zapomnialam zapytac na ile osob przewiduje Pan podany przepis bo ilosci dosci spore.
Echidna
Alsa – na moim małym balkonie nie próbowałam pamiętając, że w moim b.ogrodzie była to roslina duża, ponad metr wysokości, a z wiechami kwiatowymi jeszcze wyższa
Robota na mnie czeka, a ja tu nie mogę się oderwać od blogu
Sławek – właśnie przyszła koperta od Ciebie dla Ani. Dziękuję serdecznie, pewnie to te obiecane zdjęcia. Adresatka podziękuje oczywiście też.
Pyro,
zapewniam Cie, ze lubczyk na balkonie rosnie bez problemu, a jego wielkosc regulowana jest glebokoscia skrzynki. Moj rosnie od co najmniej 5 lat, wlasnie wychynął i ma juz ca 15cm podczas gdy w ogrodzie jeszcze nic nie widac. Jak Ci sie wyda za duzy, to go przytniesz i zamrozisz. Ja staram sie zawsze zapobiec kwitnieniu przez wycinanie pedow kwiatowych, bo to one tak ciagna w gore.
Lubie flaki,ale tyle mojego,co sobie powspominam 🙁 W mojej krainie nigdy nie spotkalam flakow.Za to w domu zawsze byly w postaci gestej zupy.Nigdy tez nie jadlam flakow z pulpetami!!
Pora chyba wybrac sie na poszukiwania do polskich sklepow, zamrozonych flakow ,moze sa?Dawno nie bylam.
Z lza w oku wspominam,kiedys jedzone na Mazurach nozki cielece, zapiekane w ciescie.Boze delicje.Takie proste danie,a niebo w gebie!!
Oj rozmarzylam sie,ide cos pojesc 🙂
Hej.
jacy mi dzisiaj ładnie monotematyczni
flakopodobni, co najwyżej mały skok w bok
..na krupnik
:::
siedzę i wymyślam dania z chleba
bo czeka mnie misja sprostania chlebowi prądnickiemu
Wzięłam się na sposób, zanim zasiadam tutaj, kromucha przygotowana.
Krupnik zabielany śmietaną ? 😯 Pierwsze słyszę, kasza na zagęszczenie wystarcza, czasami aż nadto!
Lubczyk podskubuję całe lato, część do użytku na dziś, a część w formie listków do pojemnika – i do zamrażarki. Mój też już wylazł, ale zaledwie co. Nie dopuszczam do kwitnienia, a jak już cichcem zakwitnie, to ucinam gałązkę z baldachem i do wazonu. Gdybym puściła na żywioł, dwa metry by osiągnął, bo w pierwszym roku swobodnie mnie przerósł. Przycinanie i podskubywanie wcale mu nie szkodzi. Mam od czasu, kiedy kazałam „zaorać” te 6×4, czyli od 14 lat.
Zasmażka do flaczków?! A po co, też pierwsze słyszę.
Flaczki lubię tradycyjne, flaki w makaron, warzywa, przyprawy, z mariankiem w roli głównej, nawet ze dwa ząbki czosnku dodam. Bardzo lubię żołądki kurze a la flaczki.
Znamomy Szwed donosi, że u niego (Lerum) pada śnieg! A dobrze ci tak Szwedzie, mówię do niego – za wszystkie krzywdy, które onegdaj Szwed Polsce wyrządził!
Czyżby naszego ASzysza też zasypało? Wprawdzie nie ta okolica, ale…
*znajomy miało być
A gdzie Wojtek?!
Ja tez lubię flaczki, gęste i pikantne. Bez zasmażki ale do chleba, najlepiej żytniego jak u Pyry. Przyznam się szczerze, ze z pulpetami też nigdy nie jadłam. A może tak przepis?…..
Tuska !
Czy ty przypadkiem nie bedziesz latala na tej miotle. Czy to jest specjalny model, czy wystarczy zwyczajna z brzeziny. Ja mam taka ryzowa ale sama nie lata i podobno, to nie meski przyrzad.
Dziekuje za informacje na temat Bazaru Rózyckiego. Ja w ogóle lubie bazary i mam kilka wspomnien. Jednym z tego rodzaju jest anegdota o bazarze w Rydze na Lotwie. Ktos zapytal, czy Amerykanie maja juz Tarcze Antyrakietowa. Odpowiedz brzmiala. Nie, nie maja. Gdyby mieli to taka tarcze moznaby kupic na bazarze w Rydze. Poza tym Ryga to piekne miasto gdzie koty ciesza sie szczególnymi wzgledami.
Magdalena. Ty podobno masz w Wiedniu galerie ograzów. Moze bys tak pokazala w blogu jeden ulubiony, którego nie sprzedasz, chyba, ze po protekcji któregos z blogowiczów.
Moja towarzyszka zycia obrazila sie na deszcz podeslany z Kanady i wyrzucila mnie z fotela na którym usiluje przetrwac ciezkie czasy.
Pan Lulek
Wojtek będzie po 10 kwietnia. Zaczyna wtedy nową pracę . Z dostępem do internetu 🙂
blog nam sflaczal i dobrze, wychodzi, ze Wszystkie lubiela, chetnie tez deklaruje przynaleznosc do flokozercow, chwala sprzedawca, ze mozna teraz nabywac juz czysciutkie gotowce, kurde ten smrod, u Babci slabo znosilem, z podworka wracalem, jak juz stalo na talerzu, no i ten marianek,
a propos konia, dzis w Paryzu samochody obudzily sie ze snieznymi czapami
przypomnialo mi sie, Piotr planuje na Cejlon, a tam ostatnio trza uwazac, pare dni temu, nawet ministra z obstawa odsuneli radykalnie od transportu, ja tam wole poczekac na sprawozdanie o subtelnosciach fermentacji liscia, jesli ma sie to wiazac z podobnymi przyprawami, a dzwony niech se bija innemu
Echidno, Portugalczycy maja apetyt i to jest porcja na 6 osób.
Dokładam na prośbę dam flaki wołowe takie jak na bazarze Różyckiego. Na pulpety dodam później.
Flaki wołowe
Świeże całe flaki wołowe, 0,75 kg mięsa wołowego na rosół, porcja włoszczyzny bez kapusty, 1 łyżka mąki, 1 łyżka masła, pieprz, sól, majeranek, gałka muszkatołowa, jako dodatek tarty ostry ser żółty, według gustu przyprawy np: papryka, wegeta, lub chili i sól.
Doskonale oczyścić flaki, zedrzeć ściemniałe błonki, nadmiar tłuszczu, przejrzeć każdą fałdkę. Niektóre gospodynie wycierają na koniec flaki grubą solą (dawniej, czego dziś się nie poleca, robiono to sodą) i jeszcze raz płuczą je dokładnie zimną wodą.
Dwu- lub trzykrotnie zagotować flaki, każdorazowo zmieniając wodę.
Po obgotowaniu flaków zalać je wodą i na małym ogniu gotować do miękkości, to jest ok. 4 godz.
W tym czasie ugotować rosół z wołowiny i włoszczyzny w 1,5 I wody.
Ugotowane flaki wystudzić i pokrajać w drobne paseczki, jak makaron.
Połączyć flaki z przecedzonym rosołem. Można także pokrajać w paseczki warzywa z rosołu i dodać do potrawy.
Z masła i mąki zrobić białą zasmażkę i połączyć z flakami i rosołem, zagotować. Dodać do smaku majeranku, gałkę muszkatołową, pieprz i sól.
Podawać je można z tartym żółtym serem.
W zastępstwie Młodszej Pyry epistoła do Sławka :
Sławek, gorące uściski. Nie mam na nic czasu. Zajmę się tym dopiero w przyszłym tygodniu. Teraz dokończę klasyfikację i przygotuję nasz wyjazd na olimpiadę geograficzną. Wracam dopiero w niedzielę.
To napisałam pod dyktando. Rzeczywiście na nic nie ma czasu – to już nie członek rodziny, tylko członek-korespondent.
A dla mnie ten włoski delikates jest nadwyraz dziwny. Zastanawia mnie, pod jakie zboczenie to podczepić.
Czekać aż maleństwo napije się mleka matki by po chwili walnąć cielaczka w łeb.
Ale cóż, jakiś czas temu niewolnictwo również było całkiem naturalne. Dzisiaj jest jak najbardziej be. Jakiś czas temu, tez nie tak dawno, wierzono ze kapitalizm sam się zniszczy i wybuchną atomowe wojny. Kto nie wierzył w stwórcę świata był poganinem i głupkiem. I wszyscy zawsze wierzyli ze ich punkt widzenia jest jak najbardziej cool. Być może za pięćdziesiąt lat planeta stanie się vegetariańska.
Rybny vegetarianin z szansą na doczekanie takiego pięknego momentu.
Jestem wreszcie po obiedzie (gotowana cielęcina z ryżem w sosie potrawkowym plus sałata z rukolą, kiełkami rzodkiewki i marchwią pociętą w długie paseczki a wszystko polane winegretem) więc mogę spokojnie dorzucić coś do kolekcji blogowej. Oto przepis na pulpety:
Pulpety do flaków
15 dag wątróbki cielęcej lub drobiowej, 8 dag tartej bułki, 3 jajka, 1 łyżka masła, 2 łyżki mąki, 1 łyżeczka posiekanej natki pietruszki, gałka muszkatołowa, sól, pieprz
Umyć wątróbkę, zdjąć błonę i zetrzeć ją na tarce lub zmielić dość grubo. Utrzeć żółtka z masłem i dodać tartą bułkę oraz wątróbkę. Posolić do smaku, dodać szczyptę pieprzu i gałki muszkatołowej. Ubić pianę z białek i dodać do masy mięsnej dobrze mieszając. Formować pulpety wielkości gołębiego jajka, obtoczyć w mące i gotować we wrzącej osolonej wodzie przez kwadrans.
Druga wersja pulpetów do flaków zamiast wątróbek radzi użyć szpiku i łoju wołowego. Ja wolę zdecydowanie tę pierwszą.
W zyciu nie robilabym flakow w domu z surowego produktu! Przeciez to cuchnie gotowanym g. na pol miasta! Co innego flaki wyczyszczone, obgotowane w kilku wodach – takie jak kupowalam od amerykanskich rzeznikow i przez wiele lat u brytyjskich tez (za grosze), az do czasu choroby wscieklych krow, kiedy ministerstwo ( a potem tez i UNia) zakazalo sprzedazy wszelkich podrobow wolowych, poniewaz w nich najczesciej zagniezdzaly sie patogeniczne priony. Takie polpropdukty wystarczylo pokroic w paseczki i dodac wywar z jarzyn, majeranek, obgotowac jeszcze raz i voila!
W zycio tez nie spotkalam sie z watrobianymi pulpetami do flakow, choc czytalam, ze tak wlasnie nalezy je podawac. POdejrzanie dlugo nalezy je gotowac przed podaniem.
Arkadiusie, z psiego punktu widzenia muszę oczywiście popierać mięsożerność (głównie psów, choć gdyby nasz personel nie był mięsożerny, to skąd brałyby się smaczne obrywki?), ale z punktu humanitarnego istotnie muszę przyznać, że różne ludzkie zachowania i obyczaje mogą przejąć zgrozą. A przede wszystkim ludzie w ogóle nie dbają o konsekwencję – widzę to po swojej rodzinie. Niby kochają zwierzęta i angażują się w różne akcje, żeby zwierzęcy los poprawić, ale jednak te zwierzęta zjadają.Właściwie nie ma dla tego usprawiedliwienia i wytłumaczenia, poza jednym – wola i poczucie przyzwoitości człowieka są słabe, a egoizm i pęd do przyjemności silne. 🙁
Ale zabijane ryby chyba też cierpią?
Cholera,ja chyba na jakiejs bezludnej wyspie mieszkam??? 😉
a gdzie te szpiki i loje sie kupuje?????????????????????????????
Szefie,
flaki po warszawsku wrzuciłam do naszych /Przepisów, chyba nie ma kopyrajta? Wszystkie inne przepisy pozbieram i powrzucam potem, dopiero przyuważyłam Pyry przepis, a gdzie reszta?, bo nie miałam czasu czytać komentarzy.
Co do *chanel no.5* przy okazji gotowania flaków, u mnie nie występuje. Dawno już flaków nie kupowałam, ale jak zdarzało się , to były one tak sterylne, tak białe i tak niewinne, że lelija wprawdzie nie, ale smrodu nie było. Całkiem zapomniałam, bo własnie wróciłam „ze wsi” i mogłam po drodze rozejrzeć się, czy są do kupienia. Postaram sie w tym tygodniu i zreferuję Wam, a także zrobię zdjęcie, jak to wygląda. Może to nie flaki? 😯
Ale pisze jak byk, ze flaki.
Mnie flaki wywraca, jak czytam o tym cielątku, co to ma mleka się napić… ja wiem, że to swoista hipokryzja, bo poczęstowana zeżarłabym jak nic, ale jednak co oczy nie widzą, to sercu nie żal 😉
O, to by było to, o czym Helena pisze, wygotowane do cna flaki, żadnego smrodu.
Heleno,
przy okazji pytanie – czy zdarzyło Ci się oglądać serial tv (chyba BBC prod) „Shameless” ? Juz pytałam, ale pewnie przeoczyłaś.
Mamy tutaj małe, ale doborowe grono wegetarian albo karmicieli wegetarian. Szanuję ale nie zamierzam naśladować. Za późno dla mnie na zmiany rewolucyjne apetytów. Z pewną taką nieśmiałością powiem, że bezmięsne obiady jadam bardzo chętnie i nawet ze smakiem jakieś dwa razy w tygodniu. Natomiast po kilku takich dniach bezmięsnych pod rząd, ja jestem po prostu głodna. Odczuwam jakiś głód nieracjonalny, bo jedzenie było smaczne, zbilansowane i nawet nie całe zostało zjedzone. Ilość była dostateczna, a ja jestem dziwnie głodna. Nie dotyczy to potraw rybnych tylko jarskich. Trudno. Pyra należy do drapieżników (albo ścierwojadów)
Jak w którymś z kolejnych żyć zostanę rybą będę pamiętał o pytaniu Bobiku. Nie omieszkam i zdam relacje.
Ana, jutro już pewnie na blogu będzie Nirrod (albo pojutrze) Ona przecież Twoją (prawie) sąsiadka. Wszystko kupuje u Marokańczyka i podobno wszystko jest.
Dziekuję za przepis na pulpety.Trzeba będzie wypróbować przy najbliższej okazji. Ciekawe co rodzinka na to? Są raczej tradycyjni i okopani na swoich pozycjach- mama nie lubi za duzo warzyw a tata w ogóle nie zje flaków jeśli nie sa rzadkie i (o zgrozo!) z ziemniakami.Reszta rodzinki może być bardziej otwarta na innowacje.
Flaaaki, pyyyyzy gorrrąceee!!!!
tak wołały handlarki na warszawskim Bazarze Różyckiego. Wołaly. Teraz jest cisza, to juz nie jest TEN bazar co trzydzieścia lat temu. Różyc zaczął upadać wraz z powstaniem największego bazaru współczesnej Europy na Stadionie Dziesięciolecia.
Byłem tam ostatnio w ubiegłym roku, naiwną mając nadzieję na jakieś pyszne jedzonko!! A gdzie tam!! Na bazarze nic! Klimat też już nie ten…
Przed bazarem kebab, hot dog, frytki… gdzie tam flaki??
Panie Lulku!!
Tej części bazaru z wejściem od Ząbkowskiej to już nie ma!!
Tu gdzie grano w trzy karty….wiecie ilu naiwnych tak sie zdarzało widywać??
Wygrywali podstawieni, ale gdy trafił się frajer(ka) ogrywano go bezlitośnie!! Wyciągali z gościa kasę, potem ktoś krzyczał : milicja!!! I już mistrz ceremonii z obstawą ginął gdzieś w bazarowych zakamarkach. Zostawała zapłakana kobieta lub spłukany facet…
Ale ja miałem wtedy naście lat. Patrzyłem ciekawy na ludzką naiwność.
A kawałek dalej był właśnie kącik kulinarny. Flaki i pyzy. Gary flaków i pyzów okutane w jakieś sciery, szmaty.. gorące były. Klient dostawał miskę flaków, łyzkę, bułkę, stawał na uboczu i zajadał na stojaka. Miska i łycha do zwrotu – nie były to jakies jednorazówki, nie , alumunium i blacha emaliowana!! Świńskich uszu nigdy nie widziałem, pewnie było to wcześniej niż zacząłem tam bywać.
Na Różyckim kupiłem sobie pierwszego donalda, taka gumę balonową z historyjką. Kosztowała 10 złotych!!! Pamiętam….. majątek to był!!
A mówiłam, że się wali wszystko. Ledwie wróciłam z poszukiwań pralki-suszarki, kanap, kuchni do kuchni, zerknęłam na lodówki (też na wykończeniu), a tu piec do grzania chałupy jak nie rymnie! Cos tam sie dzieje, żeszłam do piwnicy, obejrzałam rzęcha, ale bałam się, że wybuchnie (tak to zabrzmiało!). Ojej! Zadzwoniłam po J. , on się na tym zna, mam nadzieję, że do tego czasu dom nie wyleci w powietrze. Trzymajcie za mnie kciuki !
P.S. Pralka-suszarka i kanapy wybrane, a mówiłam, gdyby w sklepie było po jednym, człowiek by nie latał jak durny i nie miał kłopotu z wyborem. Obawiam się niestety, że trzeba też będzie zainwestować w piec ogrzewający chałupę 🙁
Shameless dopiero zaczeto dawac, ale z miejsca zniechecil mnie do niego trailer, wiec wylaczam zdecydowanie, kiedy zapowiadaja. Ale zdaje mi sie, ze seria ma dobre recenzje.
Jesli jeszcze, Alicjo, nie kupiolas pralko-suszarki, to moge z czystym sumieniem poelcic Ci Boscha. Odkad jestem w Londynie mialam juz ze cztery roznych firm, i odkad E. kupila sobie Boscha, przekonalam sie, ze jest najlepszy na rynku europejskim. Sama tez juz mam od 4 lat.
Ma laudry rating A, energy rating A, suszenie B, znakomicie wygodne guziki i swietny cykl na reczne pranie jedwabi, kaszmirowych sweterkow i paszmin. Smialo Bosch!
O tak Alicjo!! Miałem taka historię z piecem, ale przed sezonem grzewczym… odmówł grzania!! Ale od czego są fachowcy!! Piec, jeszcze nie jakiś bosch, siemens, junkers czy inny bardzo zagraniczy, jeno nasz krajowy!! A takich jak się okazało nikt już nie umie reperować!!
A piec ma jakieś 15 lat. Ale on nasz nasz rodzimy, nie niemiecki, szwedzki, włoski czy inny!! Na złom z nim, jednym słowem. Ale wynalazłem jakiś telefon w starych zapiskach, zadzwoniłem, taaaak powiedział pan, przyjechał nastepnego dnia, bo to juz jakieś pażdziernikowe chłody były, siedział w piwnicy chyba jakieś 6-7 godzin, coś pokombinował, tu dodał, tam ujął. Miał gazowe mistrzowskie papiery, taki pod siedemdziesiątkę był, na polskich się znał!
Skrrytykował te niemieckie, szwedzkie, włoskie i francuskie, wziął 9 stów, gwarancję na rok napisał, wypił herbatę i pojechał. Ale ciepło zrobił, trzyma do dziś!!
Dzień dobry wieczór.
O flaczkach.
W Niemczech Wolfgang Siebeck (dziennikarz, pisujący od 40 lat o kuchni, o gotowaniu w „Stern” przedtem w „Die Zeit”) jest(?)/był(?) wyrocznią w sprawach kulinarnych.
Ostatnio w „Stern” był wywiad z nim, w którym wypowiadał się na temat flaczków. Wsztystke przepisy brzmiały bardzo dobrze (pochwalił w sprawie flaczków wszystkie kuchnie krajów graniczących z Niemcami, m. in. Francję i Polskę) i byłoby warte wypróbowania/zaeksperymentowania gdyby…. gdyby do wszystkiego nie było dolewane wino (bałe, wytrawne). Dysharmonia polega na tym, że flaczki były zachwalane jako potrawa ludzi biednych.
Taką dysharmonię odczuwam przy każdym przepisie prostych potraw, które koniecznie trzeba „uszlachetnić”. Przypomina mi to scenę z „Lalki” Prusa, w której hrabia xyz zachwyca się prostam jedzeniem, czyli gotowaną kaszą jaglaną podaną „po prostu w srebrnych miseczkach” i do tego …. . Cytat z pamięci, ale chyba przekazuje to co bym chciał przekazać.
Ja takie coś czuję obserwując program z Okrasą. Przyjemnie się patrzy, fajny chłopak, ma sporo wdzięku i sprawny i komunikatywny, tylko po co udziwnia, umodnia (moge tak powiedzieć?) proste potrawy znane od lat. Jasne, że kuchnia się zmienia. Zmieniają się nasze poglądy na dietę, zmieniają się produkty mniej czy bardziej dostępne, ale przecież przez to, że na talerzu zląduje kolejna porcja rukoli z octem balsamico moja kuchnia nadwarciańska nie stanie się kuchnią znad Tybru.
Kojak,
nie wydziwiaj, prosze 🙂 Od kiedy biale wino wytrawne jest napojem luksusowym nie dla biedakow, zwlaszcza francuskich albo nadrenskich? 😯
Ja też jeszcze o flaczkach.
W domu to ja jestem od flaków.
Pamiętam jeszcze takie, już wspominane, tylko trochę oczyszczone które w domu pracowicie trzeba było doskrobać, doczyścić…
Szczególnie taka flakowa część zwana książką…ta to kryła w sobie tajemnice.
Co strona to resztka czegoś g….podobnego.
Teraz są oczyszczone, pokrojone, sparzone….
Ale tylko takie grube flakowe części i żołądki.
Gdzie te dawne, finezyjne nazwy części krowich trzewi…
Już wszystkich nie pamiętam, książki były, czepiec ( kapturek ) chyba też?
Pamiętacie???
ps. jeść też lubię!!
Pyro,
ci mlodzi kucharze telewizyjni sa jak mlodzi malarze. Nie potrafia malowac jak Rembrandt czy van Gogh, to przynajmniej sloneczniki odpicuja na niebiesko albo do bouillabaisse szczawiu kiszonego dodadza 🙁
No tak! No oczywiście! Można się było spodziewać! Ledwie za drzwi wyszedłem i jeszcze dygocą zatrzaśnięte. Jeszcze łomot buciorów na schodach nie ucichł, jeszcze słychać jak dzieciak puszkę na bruku kopie, a oni już – balanga!
Pierwszy dzień nieobecności i już nie jecie jarzyn, warzyw i owoców morza, tak?
Flaki to jest takie coś, że… m! Nie ma flaczków, bo są flaki! Nie ma zupki flakowej, nie ma rzadkich fluków, nie wodnych, płynnych i innych. Tak jest, gospodarzu! Tak jest, Brzuchu! Jest wiele samochodów, aut i jeździdełek ale Merc jest ino jeden. I zawiesiste, gęste i nierozgotowane, zasmażkowe, z pulpecikami i pachnące majerankiem i ostro popieprzone i gorące i tylko takie w wielkiej kadzi na sześć, lecz bardzo dużych i głodnych osób, stoją (obok metra) na postumencie w sewr pod paryżem! Slawek mówi, że widział i zrobił nawet zdjęcie.
Na tyle tu głów i tęgich kucharzy, jeden tylko gospodarz (za to dwa razy!) wspomniał, że nie ma flaków bez muszkatołowej. Jakże to? Robicie flaki bez gałki? No to po co je robicie?! A, rozumiem – nie każdy lubi mercedesy… No to przynajmniej sypcie imbir i nie wiem, czemu gospodarz te przyprawę pominął?
Smród, jaki wydzielają czyszczone flaki… Fiolka tego smrodu tez pewnie, jako wzorzec, w tym sewr gdzieś schowana leży. Racja haneczku – narządzanie kaszanki i prefabrykacja flaków mogą zabić. I pewnie tylko bobik mógłby opisać, jak taki smród zabija miętę do flaków. Jadłem flaki z łosia i dziś już nie pamiętam, jak były wspaniałe, ponieważ asystowałem przy… No, byłem na tym polowaniu, byłem przy sprawianiu, byłem przy czyszczeniu. A potem była myśliwska biesiada na trzy pary, nasze damy na wysoki połysk, na głowach loki, a my w czystych skarpetkach. Podobno były dobre. Wiecie ile igliwia ma taki łoś w żołądku? Mnie to się zaraz przewraca, jak ktoś przy jedzeniu wspomni o perystaltyce!
To mówisz, Alicju, że u Was flaków nie ma. No, szkoda. Faktycznie, szkoda. A jak tam… Żozefin?
Księgi, Antoniuszu, grube, opasłe księgi.
Pyro, ale jak się strrrrasznie lubi flaczki i okrrrrropnie lubi rukolę, to wolno jeść i jedno, i drugie? Bo mnie się tak zdaje, że przez całe życie odkrywa się jakieś rzeczy, których się wcześniej nie jadało tylko dlatego, że się nie znało. A jak się poznało i pokochało, to chyba nie ma co ich się wyrzekać w imię czystości gatunku?
W kwestiach kulinarnych jestem za poligamią i rozpustą – cały harem produktów, przepisów i przypraw, z kwiatka na kwiatek, przyjemność bez zobowiązań. A ponieważ jakoś nie tyję, to – piekła nie ma, można sobie pohulać. 🙂
Do flaków imbir, gałka, pieprz ziołowy , pieprz prawdziwy – tak się u mnie w domu mawiało, papryka, majranek – to oczywiste Izyku!!
Z pulpecikami nie było w domu tradycji, nie jadłem, też nie robię.
Widać trzeba spróbować.
Oj Bobiku, przeczytaj jeszcze raz (uważnie i dokładnie) co Pyra napisała i chciała przekazać. 😉
Bobiku!!
Jak powiedział inżynier Mamoń?
Ja to lubię tylko piosenki, które znam!!
Z kuchnią też tak jest.
Ale ja lubię też nowe piosenki.
Hydropiekłowstąpienie na ten przykład!
Rukolę i roszponkę też. 😉
Toz mówię Izyku, że flaki są, ale juz wygotowane pare razy i do użytku w kuchni, bez zapachów niemożebnych. Gałka muszkato do flaków?! No wiecie co… juz Wy lepiej osobiste przepisy podrzućcie, żeby wiadomo było, kto za co odpowiada!
Z piecem rzecz tajemna, moje tam żadne junkersy czy boschy, ma lat…ze 60 (nie żartuję!) i działa do dzisiaj (dla tych od techniki). W piwnicy jest wielgi zbiornik na ropę, oraz piec, oraz zbiornik na wodę. Jak zimno, włączamy termostat elektryczny, ten porusza piec, ten na ropę podgrzewa wodę i woda jak już podgrzana, w kaloryfery (tak jest, żeberka starozytne tutaj , i wtedy jakaś pompka tam się uruchamia i te wodę po zeberkach. Jest to bardzo stary patent, do tej pory działał. Chyba pompka poszła, podejrzewa znający się. Ja tam sie nie znam, wrażenie było nieprzyjemne. Wymiana systemu ogrzewczego u nas sie nie opłaca – wszystko jest za stare i to jest spora inwestycja, za którą powinny pójść jeszcze inne. W razie draki jest kominek 🙂
Antku, przypomne, ze blogowym, kulinarnym inzynierem Mamoniem mianowalam sie ja, jakis czas temu 🙂
Wrocialam niedawno zmeczona i glodna jak pies (Bobik, prawda to? moge tak mowic?) a tu mila niespodzianka – Filmowcy dotarli, czeka mnie wiec bardzo mily wieczor z lektura.
A, no i jeszcze jedna frajda dzisiejsza – poznalam kolejnego juz Pana blogowego, przemily jak zwykle i jak reszta dotychczas poznanych, a na dodatek dostalam calkiem wlasnego Rodaka! Bede go czytac zapamietale, bo z gotowaniem gorzej…
KoJaKu, przyznaję, że mam dziś dzień głowobólowy, więc mogę jakieś sensy niedokładnie wychwytywać. Czy Pyrze chodziło o to, żeby tej rukoli nie wrzucać bezpośrednio do flaków i nie podlewać wszystkiego razem balsamico? Ale ja nie wiem, jak coś takiego smakuje i zaraz mam ochotę wypróbować.Czy też może rzecz w tym, że od wrzucenia rukoli nad Wartą flaki nie staną się wcale włoskie? No, pewnie nie, ale staną się jakieś inne, a to też mnie kręci. A może będą obrzydliwe i dam je kotu na pożarcie, ale znowu – jak nie wypróbuję, to się nie dowiem. Ciekawski jestem po prostu.
A w poprzednim komentarzu chciałem się po prostu szczerze przyznać, że w kuchni jestem niestały w uczuciach. Jak grupa terapeutyczna, to grupa terapeutyczna! 🙂
Co do kuchni, to ja lubię udziwniać i korzystać z podpowiedzi, improwizować, bo nudy kuchennej wtedy nie ma (to samo z pożyciem… tym tam 🙂 ), a jak cos nie pasuje, można wywalić i nigdy nie robić. Mniej więcej wiem, co mi będzie smakowało, więc na słodko niczego nie robię. I gałki tej tam tez nie lubię, najwyzej odrobinę niewyczuwalną. Ale to można obejść, i o to biega!
A ja znowu muszę lecieć! Dobranoc idącym spać, ja tu jeszcze mam kupę roboty. I jakieś sklepy, jakby mi tego było mało dzisiaj! Ale niech odwalę to w poniedziałek…
Magdalena,
co to za jakieś tajemnice na ćwierć?! Jak poznałaś blogowego, to zaraz pisz, kto zacz! Po nicku! Jak blogowy, to nasz!
Magdaleno, wersja wytworna brzmi „głodna jak Pies”, przez duże P. 🙂
Izyk, tak to wziales i ujales, ze i Babcia Helenka po glowce by poglaskala, a merca tylko pozno i z kpt. Klossem widziala, widac sa wzorce, ktorych na fociech uniesmiertelniac nie trza, sa genetycznie zakodziane, fakt winka do tego nie lala, ale tez z Caen nie byla, galki i majeranku za to po pachy sypala, pieprzu nie zalujac, pulpeciki tutaj odkrywam, no ale Babcia byla ze Szkieletczyzny, kartofel z wody obok i juz
Alez oczywiscie, Pyro, ze jak bedziesz podawac rukole z zaprawa z octem balsamicznym, to Towja kuchnia stanie sie kuchnia znad Tybru! To przeciez o to wlasnie chodzi!
Moja kuchnia juz dawno jest znad Tybru i Sekwany, Tamizy i Hudson River, choc bywa tez znad Wisly i znad Dniepru! Zmieniaja sie nie tylko zalecenia dietetyczne ( w miare coraz doglebniejszych badan) zmienia sie takze moda, i nasze podniebienia i Duch Czasu. TRzydziesci lat temu jak szlam na przyjecie zalozmy w Nowym Jorku, to byla duza szansa, ze podadza boef bourgugnone, albo cock au vin, albo pot au feu , a na przystawke beda zgrylowane grejpfruty albo „koktajl” z krewetek. A na deser bedzie klasyczny Schwarzwelderkirschentorte.
Dzis nikt juz tak nie gotuje i nie podejmuje gosci. W niepamiec odeszly potrawy, ktore godzinami dochodzily na ogniu, mialy skomplikowane sosy, ale mozna bylo do nich uzyc tanszych gatunkow miesa. Dzis wszystko polega na wielkiej prostocie przyrzadzania, wysokiej jakosci skladnikach, smakach „czystych”, nie przykrytych sosami i duza iloscia przypraw. A desery sa „minimalistyczne”: pare kropel rozmazanej na duzym talerzu czekolady na ktorej ustawiony jest lekki mus cytrynowy, ozdobiony powiedzmy paroma plateczkami podsmazonych migdalow.
Albo prosciutki tarte tatin z lyzka ubitej smietanki.
Dzis na przystawke bedzie nie filizanka krewetek na lisciach lodowej salaty, zaburzona w jakims sosie na bazie majonezu i ketchupu, ale pare cieniutkich jak biblijny papier plastrerkow swiezej surowej poledwicy przyrzadzonej jako carpaccio i pare listkow rukoli. Albo filizanka ajo blanco – bialego hiszpanskiego chlodnika z migdalow, czosnku i winogron. I bardzo dobrze. Nie?
PS Zaczelam ten wpis poltorej godziny temu, ale zadzwonila Renata, no i komcze kiedy wszyscy juz chyba poszli spac?
O, widze, ze poki gadalam z R, wszyscy juz Pyrze odpowiedzieli. No trudno, niech beda i moje trzy grosze.
A ja też miałem przerwę, bo pisałem emalię do pewnych kotów 🙂 i teraz pewnie już się nie dowiem, jak się robi to ajo blanco, choć brzmi to strasznie podniecająco.
Nie mogłem się oprzeć palącej żądzy natychmiastowego poznania przepisu na ajo blanco i wyguglałem sobie. Wszystkie składniki uwielbiam! Jak mogłem wcześniej tego nie znać?! Ach, życie jest pełne cudownych niespodzianek, nawet o 1 w nocy! 🙂
Kojak nie wiadomo jak to bylo z tymi biednymi w zamierzchlych czasach, mnie kiedys wpadly w rece stare dokumenty dotyczace umowy o prace z gosposia domowa wlasnie w Nadreni w 19 wieku. I tam zapisana byla taka ciekawostka, chodzilo o wyzywienie dla sluzby ile i co, otoz gosposia prosila aby „lososia dawac jej tylko trzy razy w tygodniu”. Podobnoz bylo tyle ryb w okolicznych wodach, ze losos byl najtanszym daniem, ktore jadaly tzw. klasy nizsze.