Co pływa w naszych sklepach rybnych?

Po świętach nawet myśleć nie chce mi się o mięsie. Szynka, biała kiełbasa, jamon, sobrassada, schab i nawet indyk idą w odstawkę. A zostało tego niemało. Część spałaszuje ze smakiem (taką mam nadzieję) załoga TOK FM podczas dzisiejszej audycji wieczornej „Kuchnie świata”. A drugą – mój wnuk, który już przekroczył 180 cm wzrostu i rośnie dalej w zastraszającym tempie więc apetyt mu dopisuje. Jeśli coś jeszcze zostanie – to zamrozimy. Za pewien czas wróci nam ochota by zatopić zęby w mięsie. Tymczasem, z radością, przechodzimy na ryby i wszelkie inne morskie tałatajstwo dostępne w naszych sklepach.

krewetka.jpg

Przewidując taki stan rzeczy już wcześniej kupiłem co nieco. Mam więc dwie kilogramowe torby mieszanki owoców morza (kilka gatunków małży, różnej wielkości krewetki, ośmiorniczki, kalmary), także dwie półkilogramowe torebki tygrysich krewetek i jedną średniej wielkości ośmiornic. Będę to wszystko systematycznie zużywał jako główny produkt risotta, spaghetti i zup. Prawdę mówiąc taki dla niektórych monotonny repertuar nam nigdy się nie nudzi. Mięsa dość często miewamy dość a morskości nigdy. Wyraźnie podkreślam przy tym słowo – morskość. Zdecydowanie bardziej lubimy stworzenia pływające w morzach i oceanach od tych z jezior i rzek. Co jednak nie oznacza, że od sandacza, lina czy karaska odwracamy się ze wzgardą. Broń boże! Tyle tylko, że jadamy je rzadziej. Ale np. karasie czy lin w śmietanie lub sandacz gotowany po polsku to też nasze przysmaki. Ale taki turbot czy żabnica albo piotrosz to jest dopiero frajda.

tunczyk.jpg

Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule jest bardzo obszerna. W polskich sklepach rybnych pływa bowiem niemal wszystko to co można znaleźć i w krajach basenu Morza Śródziemnego, Północnego czy Oceanu Atlantyckiego. Zwróćcie tylko uwagę na słówko „prawie”i nie wytykajcie mi, iż tego czy owego jeszcze u nas nie ma. Jeśli nie ma to na pewno będzie zwłaszcza gdy my – smakosze – będziemy się tego domagać pytając np. o witlinka, homarce lub sercówki w naszych sklepach. Ale i tak nie jest źle. Zwłaszcza jeśli się przypomni sklepy rybne w dawnych czasach gdy królowały w nich wyłącznie mrożone filety z błękitka lub makrele w puszkach w sosie pomidorowym. I już.

rekin.jpg

Ostatnio (pisałem chyba cos o tym) trafiłem w Auchan na bardzo urodziwe i niezwykle smaczne żabnice. Tyszki dorodnych mątw i kalmarów są już niemal codziennością, świeżutkie ostrygi można kupić poniżej 3 zł za sztukę. Są też przegrzebki czyli małże św. Jakuba w muszlach i bez, są też mule i omułki. Bywają (i to często) żywe homary (choć drogie ale to nie dziwota, bo wszędzie sporo kosztują) i (niestety)mrożone langusty. Pisałem też wielokrotnie z radością o doradach (moje ulubione), okoniach morskich i karmazynach, które też dopływają ( czy raczej dofruwają, bo to transport lotniczy) nad Wisłę. Mam też nadzieję, że pojawią się i świeże sardele a nie tylko solone i w oliwie znane wielu polskim kucharzom jako płaty anchois z kaparami.

W postaci steków można też kupić tuńczyka a nawet rekina. Jednym słowem – raj (nie mylić z rają) dla wyznawców diety bezmięsnej.

Odpierając spodziewane zarzuty, że nie wszystkich stać na takie zakupy odpowiadam: kupować oszczędnie. Nie marnować produktów. I jeść a nie objadać się. Nawiasem mówiąc nasze mięso też nie jest takie tanie. A dobra ryba z dużą ilością sałaty (dowolnej zielonej lub surowego szpinaku, roszponki czy rukoli) jest pyszna, nie tucząca i dostarczająca nam przyjemności i… zdrowia. Smacznego!

(Fot. WIKIPEDIA)