Srebrne igiełki dziesięciu tysięcy wiosen
O Homera spierało się siedem greckich miast. I każde potrafiło przedstawić siedem dowodów na to, że właśnie stąd pochodził poeta. O herbatę spierają się tylko dwa państwa, ale za to jakie! Indie i Chiny. Spór o Homera był bezkrwawy, natomiast podczas wojen i potyczek między azjatyckimi gigantami przelano morze krwi. Była to krew dawnych wojowników i współczesnych przemytników. Gdzie zaś naprawdę narodziła się herbata…?
Legenda hinduska mówi, że syn królewski, mnich buddyjski uważany za świętego i noszący dwięczne imię Bodhidharma, postanowił rozwijać się wewnętrznie, nieprzerwanie czuwając i medytując. Rozmyślania miały mu zająć siedem lat. Po pięciu latach nastąpił silny kryzys wydawało się, że Bodhidharma zaśnie. I wówczas to przyszedł mu z pomocą bóg. Za podszeptem Buddy (a może wiedziony nieomylnym instynktem!?) mnich sięgnął po liście rosnącego w pobliżu krzewu. Żując je, świątobliwy mąż poczuł, jak wstępują w niego nowe siły. Rozbłysły mu oczy, kręgosłup się wyprostował, mięśnie przestały odczuwać znużenie, a umysł z nadzwyczajną wnikliwością zaczął drążyć coraz to nowe tajemnice ludzkiej egzystencji. To był krzew herbaciany.
Inna, nie mniej romantyczna, lecz znacznie bardziej krwawa wersja legendy mówi o tym, że Bodhidharma nie opanował senności. Powieki mu opadły i zasnął. Po przebudzeniu zawstydził się tak dalece, że bez chwili zastanowienia obciął sobie powieki i rzucił je na ziemię. Miejsce to zrosiła krew i wkrótce wyrosły tam herbaciane krzewy. Po wypiciu naparu z ich listków mija senność. I to zapisano na konto zasług buddyjskiego mnicha. Znawcy Dalekiego Wschodu twierdzą, że ta wersja herbacianej legendy pochodzi z Japonii. Mieszkańcy wysp bowiem słynęli z zamiłowania do wyrafinowanego okrucieństwa.
Według jednej z chińskich legend odkrywcą herbaty był cesarz Szen Nung. Ten władca Chin, wędrując po swym przeogromnym państwie, aż do roku 2737 przed narodzeniem Chrystusa pijał wyłącznie przegotowaną ródlaną wodę. Ale pewnego dnia, gdy zdrożony spoczął przy ognisku, do bulgoczącego w kociołku wrzątku boski wiatr strącił liść z herbacianego krzewu. Cesarskie usta spróbowały zabarwioną na złocisto wodę. Napój był aromatyczny i ożywczy. Stał się przysmakiem władcy.
Herbaciany liść i doprawdy nie ma znaczenia, skąd on pochodzi inspirował poetów i pisarzy. Chińczyk Lu Yu, żyjący w latach 733835, w swej Księdze herbaty pisał o roślinie dającej tak wiele przyjemności smakoszom: Najlepsze liście herbaciane muszą być pofałdowane jak skórzane buty
z cholewami tatarskich jedców, powinny skręcać się jak kosmata broda potężnego bawołu, lśnić jak morze poruszane lekkim zefirkiem, rozsiewać zapach jak mgła unosząca się z rozpadlin górskich, mieć soczystość i miękkość gleby zroszonej delikatnym deszczykiem. Księga składa się
z trzech tomów i jest najdoskonalszym dziełem dotyczącym historii herbaty, technologii uprawy i produkcji, sposobów parzenia i ceremonii podawania naparu. Zawiera także rozdział krytykujący wulgarność prostackich sposobów picia napoju.
Wielkim dziełem jest też Pieśń o piciu herbaty. Poemat ten napisał rówieśnik Lu Yu, drugi wielki chiński poeta Lu Tong. Syczuan prowincja,
w której najdoskonalej udają się herbaciane plantacje obfituje, jak widać, w poetów. Najznamienitsze bowiem gatunki herbat noszą niezwykle poetyckie nazwy: Słodka rosa ze szczytów Meng, Kamienny kwiat ze szczytu Meng oraz Srebrne igiełki dziesięciu tysięcy wiosen.
Porzućmy jednak legendy i przejdmy do historii prawdziwszych. Do Japonii nasiona herbaty przywiózł Saich? buddyjski mnich, który wyhodował pierwsze krzewy i rozpowszechnił ceremonię picia naparu z ich liści wśród samurajów i duchownych. Był to rok 801. Po ponad pięciuset latach utrwalił się rytuał picia herbaty, który przetrwał do dziś. Ma więc dla rozwoju tego spektaklu swoje zasługi buddyjska sekta zen.
W 1610 roku na statkach holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej herbata dopłynęła do Amsterdamu. I tym razem nie obeszło się bez rozlewu krwi. Najpierw Japończycy usiłowali powstrzymać pazernych holenderskich kupców i ochronić tajemnicę pożytków płynących z picia tajemniczego dla Europejczyków naparu. Póniej, gdy Holendrzy nieopatrznie dostarczyli w 1650 roku herbatę Anglikom, ci rozpoczęli swoją herbacianą wojnę ze znienawidzonymi konkurentami zza kanału. Wkrótce statki angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej zmonopolizowały handel i transport liśćmi. W 1669 roku pierwsze angielskie transporty dobiły do portów na Wyspach Brytyjskich. Herbata szybko podbiła serca bogatych Anglików. Musieli oni jednak wydawać na ten snobistyczny napój fortunę. Król bowiem też chciał ciągnąć zyski z handlu herbatą. W ciągu stu lat od roku 1711 do 1810 brytyjska Korona zainkasowała z tytułu herbacianego podatku 77 milionów funtów. To kwota na ówczesne czasy wprost astronomiczna.
Obfitująca w dramatyczne i nierzadko krwawe wydarzenia droga herbacianych listków z dalekiej Azji na stoły smakoszy w całym świecie nie mogła ominąć i kontynentu amerykańskiego. Oczywiście, towar ten jak
i wszystkie inne dostarczała tam angielska flota. Przy okazji zachłanni poddani brytyjskiej Korony usiłowali obłupić ze skóry swych rodaków osiadłych za oceanem. Ci zaś bronili się zaciekle przed urzędnikami podatkowymi. W 1773 roku w porcie bostońskim miało miejsce niezwykłe (nawet jak na amerykańskie obyczaje) wydarzenie. Na pokład trzech angielskich statków zacumowanych przy nabrzeżu, pod których pokładami leżały 342 skrzynie herbaty, wdarli się uzbrojeni Indianie i nie bez użycia przemocy oraz rozlewu krwi ów cenny ładunek wrzucili do morza. Czemu Indianie pałali taką niechęcią do zupełnie sobie nieznanego towaru?! Otóż szybko wyszło na jaw, że to nie czerwonoskórzy ze szczepu Mohawk, nie Czarne Stopy ani nie Apacze narozrabiali w Bostonie. Byli to bowiem przebierańcy biali osadnicy, pochodzący głównie z Anglii i Irlandii, którzy tak rozpoczęli swoją wojnę z Koroną. Kolejne akty sabotażu następowały w Filadelfii, Nowym Jorku, Annapolis. Tak właśnie, poniekąd za przyczyną delikatnych listków z krzewów rosnących w Indiach, Chinach, Cejlonie i na Sumatrze, wybuchła wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych.
Spójrzmy na koniec tej opowieści, jak piją herbatę różne narody. Chińczycy parzą ją na ogół bez dodatków (z wyjątkiem kwiatu jaśminu).
W Tybecie gotuje się aromatyczne liście z masłem. Mongolscy pasterze piją herbatę z mlekiem i solą, przygotowując ją również w kotłach po baraninie. Czasem dorzucają do kotła także kaszę. Jest więc to niewątpliwie herbaciany krupnik. Kazachowie dodają do herbaty śmietanę i sól, a mieszkańcy Hunanu smażą liście herbaciane na tłuszczu z dodatkiem kleistego ryżu
i dopiero po lekkim ich przypaleniu sporządzają z nich napar, sypiąc na koniec sól, gotowane pataty, marynowane mięso i fasolę. Jest to więc typowa potrawa jednogarnkowa.
Wszystkie opisane powyżej sposoby przyrządzania herbaty są autentyczne. A przytoczyłem je wyłącznie po to, by ortodoksyjnym smakoszom złocistego (żółtego, zielonego, czerwonego czy czarnego) napoju uzmysłowić, jak wiele istnieje form spożywania (bo nie zawsze udaje się pić potrawę zrobioną z herbacianych liści) ulubionej używki.
Dzięki temu bez strachu mogę polecić i moją recepturę. A jest ona równie odległa od klasycznej jak mongolski krupnik.
Szklany lub porcelanowy dzbanuszek stawiam na czajniku zamiast pokrywki. Do dzbanuszka wsypuję jedną czubatą łyżeczkę herbaty na filiżankę i jedną łyżeczkę dodatkową dla wzmocnienia płynu, po czym naczynie przykrywam. Gdy woda w czajniku wrze, natychmiast zalewam herbatę
i stawiam ponownie na czajnik. Tak parzę napój przez 1520 minut.
Moja herbata słynie wśród przyjaciół. Niektórzy z nich, gdy wpadają z wizytą pónym wieczorem, przezornie proszą o kawę. Pili już bowiem napój, po którym szli spać dopiero następnego dnia.
Odwiedzającym chińskie i wietnamskie restauracje polecam zamawianie zielonej herbaty. I to na początku uczty. Po wypiciu pierwszego naparu należy prosić o dolewanie wrzątku. Broń Boże nie zmieniać herbacianych liści! Każdy następny napar będzie lepszy, znacznie bardziej klasyczny
i wzmagający apetyt oraz wyczucie smaku potraw.
Tym, których powyższa lektura nie przekonała i nie zachęciła do porzucenia wszelkich innych napojów na korzyść herbaty, przedstawiam dowód ostateczny. Oto cytat z Przeglądu Brytyjskiego, który w 1826 roku pisał: W hrabstwie Cumberland Mary Noble od 65 lat pije głównie herbatę. Obecnie liczy ona sobie 107 lat, a jej zdrowie i kondycja są tak doskonałe, że chodzi ona, nie używając laski. Pijcie więc, Czytelnicy, herbatę zaoszczędzicie na lasce!