Kartofel polityczny
Francisco Pizzaro, drugi najsłynniejszy obok Corteza hiszpański konkwistador, zdobywca ziemi Inków, czyli górzystego terytorium, na którym leży dziś Peru, był człowiekiem chciwym. Domagał się od podbijanych ludów złota, złota i jeszcze raz złota. Nie mógł się temu nadziwić król Inków Atahualpa: Czy wy ten metal zjadacie? pytał, widząc dziką żądzę w oczach Hiszpanów, wywołaną samym dwiękiem słowa oznaczającego żółty kruszec.
Hiszpanie złota nie jedli, ale gotowi byli dla niego nawet umrzeć z głodu. Podczas dalekich wypraw, gdy brakowało im żywności, do której byli przyzwyczajeni, jedli choć na ogół niechętnie indiańskie przysmaki. Długo nie mogli się przekonać do małych bulw zwanych przez Inków patata, dziko rosnących na kukurydzianych polach. Jedne patata kwitły krwiście czerwono, drugie miały kwiaty białe. Te pierwsze były dość gorzkie
i nie zachęcały do jedzenia; te drugie upieczone w żarze ogniska tłumiły uczucie głodu, a nawet po pewnym czasie, gdy Hiszpanie już przywykli do ich smaku, dawały uczucie przyjemnego nasycenia.
Pod koniec XVI wieku patata jak i wiele innych produktów zza oceanu trafiły do Hiszpanii. Nie wzbudziły jednak zachwytu ani na dworze królewskim, ani w domach szlachty, ani mieszczan. Pierwszy transport bulw kupiono dla szpitala nędzarzy w Sewilli. I na tym koniec. Wiele lat musiało jeszcze upłynąć, by patata znów pojawiły się na wykwintnych stołach Półwyspu Iberyjskiego. Tymczasem po nieudanym przyjęciu przez dwór królowej Izabeli patata rozpoczęły wędrówkę na wschód do Włoch, Francji
i Niemiec. A potem jeszcze dalej…
We Włoszech początkowo mylono je z truflami. Stąd nazwa tartufel (tak w archaicznym języku włoskim nazywano owe drogocenne grzyby). Niemcy zaś tę nazwę jak to oni mają w zwyczaju jeszcze zniemczyli i tak powstała dzisiejsza nazwa inkaskiej bulwy: kartofel. Kartoflami Niemcy karmili swoich ubogich w przytułkach i więniów. I tą drogą właśnie trafiły one na francuskie stoły arystokratyczne. Ale o tym za chwilę…
Niewiele lat po tym, jak patata trafiły do Hiszpanii, przewiezione tam karawelami Pizzara, znalazły się owe bulwy i w Anglii. Krwawy korsarz i łupieżca Francis Drake (nawiasem mówiąc, dzięki brakowi skrupułów i chętnemu używaniu miecza jako argumentu ostatecznego kapitan Drake otrzymał szlachectwo i jego imię poprzedzał tytuł sir) wraz ze swym równie krwawym kompanem Johnem Hawkinsem opanowywali morza i oceany, rugując z nich Hiszpanów. Podbijali i kolonizowali wyspy leżące w pobliżu kontynentu amerykańskiego, a także i samą Amerykę Północną. Z jednej
z wypraw Hawkins przywiózł kartofle do Irlandii. W tym biednym kraju, co i rusz wstrząsanym kataklizmem głodu, kartofle szybko się przyjęły
i niejeden Irlandczyk zawdzięcza im życie.
Wkrótce też dzięki rozkazowi królowej Elżbiety I kartofle zaczęto uprawiać w całej Wielkiej Brytanii. Pilnował wykonania tego rozkazu monarchini sir Walter Raleigh, admirał królewskiej floty. Na wszystkie te tytuły zasłużył sobie tak jak Drake i Hawkins, czyli uprawiając morskie rozbójnictwo. Sir Walter zdobył dla Korony spory kawałek Ameryki, który na cześć Elżbiety nazwał Wirginią. I on, i większość poddanych uważała bowiem, że królowa żyje w dziewictwie. The potatoes, czyli kartofle, zatoczyły koło i wróciły na kontynent amerykański. Raleigh nakazał bowiem ich uprawę i po tamtej stronie Atlantyku. W XVII wieku kartofle były podstawowym płodem rolnym, którym żywiła się zwłaszcza niższe klasy ludność Wysp Brytyjskich.
Najwyższa pora, by zajrzeć do garnków Francuzom. Niestety i oni opierali się jedzeniu kartofli. Uważano je za rośliny szkodliwe, wywołujące gorączkę i inne choroby. Usiłowano wzorem Anglii wprowadzić ich uprawę pod przymusem. Minister finansów Ludwika XVI, twórca teorii wolnej konkurencji o skomplikowanym arystokratycznym nazwisku Anne-Robert Jacques de lAulne Turgot, rozdawał darmowe sadzonki kartofli włościanom i proboszczom. Póniej zaś, przejeżdżając przez obdarowane regiony, domagał się posiłków zrobionych właśnie z kartofli. Nie na wiele się to zdało. Francuscy chłopi bali się rośliny, która owocowała pod ziemią i przez to kojarzyła się z czartowskim nasieniem.
Lepszy pomysł miał przyjaciel Turgota, aptekarz i agronom Antoine Augustin Parmentier.
Parmentier pracował jako pomocnik aptekarza, gdy jako dwudziestolatek znalazł się na froncie wojny siedmioletniej. Tak się nieszczęśliwie dla młodzika zdarzyło, że trafił do niewoli. Siedząc w niemieckim więzieniu, w fatalnych warunkach i często o głodzie, przeżył dzięki kartoflom. Tu bowiem jak wspominałem nędzarzy, chorych i więniów karmiono głównie kartoflami.
Po powrocie do Francji Parmentier stał się gorącym propagatorem tej odrzucanej przez większość egzotycznej wciąż rośliny. Gdy został aptekarzem w przytułku dla inwalidów wojennych w Paryżu, słynnym Hôtel des Invalides, postarał się o to, by podstawą wyżywienia stały się kartofle.
W 1778 roku, po latach badań, opublikował pracę zatytułowaną Badanie chemiczne kartofli, w której udowadniał, jakie korzyści daje jedzenie kartoflanych bulw.
Ukoronowaniem działalności aptekarza było uczestnictwo w przyjęciu w Wersalu, na którym mógł on, tak jak i inni, wręczyć królowi Ludwikowi prezent. Parmentier przyniósł bukiet kwiatów swojej ukochanej rośliny. Król Ludwik XVI, słysząc wcześniej o pasji farmaceuty, przyjął bukiet z podziękowaniem. Jeden kwiat przypiął do sukni królowej Marii Antoniny, a drugi umocował w swojej butonierce. Resztę rozdano co ważniejszym gościom.
Na kolejnych balach w najlepszych paryskich domach ludzie, którzy chcieli uchodzić za nowoczesną elitę, pokazywali się z kwiatami kartofli przypiętymi jako ozdoba. Nawet paryskie kokoty wplatały je we włosy bąd przypinały do staników.
Dzięki królewskiej protekcji Antoine Augustin Parmantier otrzymał spory kawał ziemi, obsadził go kartoflami i… pilnie strzegł. W dzień plantacji kartofli pilnowali uzbrojeni strażnicy, wzbudzając wielkie zaciekawienie chłopów. W nocy straży nie było, pojawiali się natomiast chętni do podkradania sadzonek, co sprawiało ukrytą radość właścicielowi hodowli. Tak kartofle trafiły na francuskie pola, a póniej stoły. Poetyczni Francuzi nie przyjęli ani niemieckiej nazwy kartofel, ani hiszpańsko-indiańskiej potato, lecz wymyślili własną: pommes de terre, czyli jabłka ziemi. I teraz już im to diabelskie nasienie smakowało. Jak diabli.
Do nas kartofle trafiły dzięki królowi Janowi III Sobieskiemu. Przywiózł je po wiedeńskiej wyprawie. Ale nie był to łup zdobyty na Turkach jak kawa. Jabłka ziemne jak je opisał Jędrzej Kitowicz w swej księdze Opis obyczajów za panowania Augusta III dostał polski król od cesarza Leopolda I. Ten hodował kartofle w swych wiedeńskich ogrodach. Tam zaś trafiły one właśnie z Francji.
W Warszawie królewski ogrodnik Łuba zaczął uprawę kartofli na polach Nowolipek. Dostarczał je na królewski stół do Wilanowa i do kuchni magnackich. Nie zrobił jednak na tym majątku. Jak wszędzie, tak i w Polsce, do kartofli podchodzono ze strachem. Powód był zawsze ten sam: rosły pod ziemią i diabeł mógł w tym maczać swój ogon.
Za czasów Augusta III Sasa kartofle trafiły jednak na pola włościańskie. Ale prawdziwą karierę zrobiły dopiero za panowania okrutnej carycy Katarzyny II. Ta bystra znawczyni słowiańskiej duszy powtórzyła chwyt Parmentiera. Nakazała pól obsadzonych kartoflami pilnować uzbrojonym sołdatom. Tyle tylko, że nie mieli oni amunicji i otrzymali rozkaz, aby przymykać oczy na kradzieże. Nocami więc nadwiślańscy chłopi wykopywali to, co w biały dzień sami sadzili na strzeżonych polach, i przenosili sadzeniaki na własne grządki. Chęć oszwabienia monarchini doprowadziła do tego, że dziś Polska jest trzecią w świecie potęgą kartoflaną po Chinach i Rosji.
Krwawy epizod w historii kartofli miał też miejsce w pierwszych latach XIX wieku. Kapitan James Cook przewiózł kartofle na swych okrętach przez Pacyfik i siłą, jak to było w jego zwyczaju, skłonił Maorysów do przyjęcia daru. W ten to sposób kartofle objechały świat i zaatakowały kontynent amerykański z drugiej strony.