Kuchnia czystością uszlachetniona
Czas przedświąteczny jest tak cenny, że zawsze go za mało. Jedni pracują w dwójnasób a inni leniuchują. O to by blog nasz funkcjonował dbają młode (i śliczne!) dziewczyny. I od połowy grudnia starają się one łączyć pracę w redakcji z zadbaniem o święta w domu. Chcąc ułatwić choć trochę im życie teksty na tę grudniową, bożonarodzeniową porę muszę przygotować z bardzo dużym wyprzedzeniem. Korzystam więc z dorobku Barbary i podkradam jej po kawałku pasujące do świątecznego terminu fragmenty książek. Prawdę mówiąc lubię te kawałki czytać po raz wtóry. Tyle w nich informacji o historii polskich domów, rodzin, stołów sprzed lat. A wszystkie takie ciekawe. Poczujcie i Wy smak tamtej epoki z początku XX wieku…
„Karolina Nakwaska w swej książce poświęconej gospodarowaniu, zatytułowanej Dwór wiejski, a wydanej na początku XIX w. nawoływała: „Oczyść, uszlachetnij kuchnię swą bytnością”. Było bowiem zjawiskiem powszechnym, że zamożna pani domu nie wchodziła do tego przybytku dymu, swędu i duszności. Dopiero w ciągu XIX stulecia rządzenie kuchnią zaczęło wchodzić w skład obowiązków nawet najzamożniejszych pań. Autorzy i autorki wszystkich książek dotyczących zarówno gotowania, jak i prowadzenia domu zachęcali, aby panie nie tylko wchodziły do kuchni, ale aby przejmowały nad nią nadzór, korzystając oczywiście z pomocy służby. Pierwsze wiadomości o prowadzeniu kuchni i domu otrzymywały młode panny w ubiegłym wieku od matek, babek, rezydentek, ciotek. Te zaś przekazywały doświadczenia swoje i poprzednich pokoleń.
W połowie wieku XIX, dzięki postępowi nauk medycznych wiedziano już wiele o wpływie żywienia na organizm. Prawdę mówiąc przekonanie takie, nie poparte jednak przez naukę, mieli ludzie od najdawniejszych czasów. Jak pisze Józef Schmidt w książce kucharskiej wydanej w 1885 r. prawidłowa kuchnia: „Jest to jedna z najpierwszych i najpowszechniejszych potrzeb rodu ludzkiego, która chociaż materyalnej jego strony tyczy się, nie może być jednak lekceważona, albowiem najmniejsze w niej zaniedbanie nie tylko pozbawia nas istotnych przyjemności życia, ale sprowadza zarazem smutne następstwa w zatrudnieniach czysto duchowych, odejmując umysłowi ową świeżość i krzepkość, jakimi nas tylko zupełny stan zdrowia obdarza”.
Panny i panie nie mogły nie dostrzegać problemów gospodarskich, musiały poświęcać czas na nauczenie się, jak być gospodynią. Lata osiemdziesiąte XIX w. przyniosły niemal rewolucję w higienie żywienia. Już nie tylko smak, ale i wartość odżywcza produktów zaczęła się naprawdę liczyć. Chemik niemiecki Justus Liebig (1803 – 1873) badał jedzenie w sposób naukowy, tworząc traktaty chemiczne o wartości odżywczej pokarmów i ich składnikach. Liebig znany był szeroko, nie tyle zresztą ze względu na osiągnięcia naukowe, ile jako twórca ekstraktu mięsnego, używanego pod tą nazwą w kuchni do czasu drugiej wojny światowej.
Na przełomie XIX i XX w. powstał ruch higieniczny, którego celem było podniesienie kultury sanitarnej wszystkich warstw społecznych. Różne inicjatywy podejmowali lekarze higieniści, zaś czasopismo „Zdrowie”, założone przez doktora Józefa Polaka w 1885 r., stało się głównym organem ruchu higienicznego. Znani lekarze publikowali wiele artykułów na temat wpływu odżywiania na stan zdrowia społeczeństwa. Pisano o niedostatkach wyżywienia ludu, proletariatu, podejmowano walkę z pijaństwem, próbowano uświadamiać ludziom nowe możliwości racjonalnego odżywiania się przy dysponowaniu skromnymi środkami. W prasie pewnym novum stało się pisanie na tematy dietetyczno-higieniczne. Warszawskie Towarzystwo Higieniczne prowadziło dla rzemieślników odczyty o odżywianiu, w których mówiono o tym, z czego powinien składać się posiłek dla ludzi pracujących fizycznie. Jak się odżywiać higienicznie głoszono też… z ambon! Wśród inteligencji zapanowała moda na higienę. Wszystko musiało być higieniczne: „abażur higieniczny”, „kapusta higieniczna”, „samowar higieniczny”, „bulion higieniczny”, nawet „walc higieniczny”, a „obiady higieniczne na świeżym maśle” miały wielkie wzięcie. Tak więc przed pierwszą wojną światową ruch higienistów informował o racjonalnym żywieniu (wprowadzono pojęcia białka, tłuszczu, węglowodanów), korzystnej dla organizmu diecie, uświadamiał szkodliwość dla organizmu nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, wskazywał na przyczynę wielu chorób, jaką było niewłaściwe odżywianie.
Mimo tych wszystkich rozpowszechnianych zdobyczy nauki, powszechnie uważano, że osoba otyła jest zdrowa. Bolesław Prus w jednej ze swych Kronik stwierdził, że kobieta piękna musi mieć trochę tłuszczu. W podobnym duchu pisano w „Tygodniku Mód” w 1894 r.: „Kobieta piękna powinna mieć 1 metr 57 cm wzrostu i ważyć netto 52 do 54 kg. Staraj się mieć apetyt dobry. Apetyt tworzy w kobiecie niezbyt grubą warstwę tłuszczu, który nadaje skórze zdrową białość i przyjemną delikatność w dotknięciu”. także zmienne są pojęcia kobiecego piękna i tego, co dobrze mu służy!
W końcu XIX stulecia nie wystarczały już jako źródła nauk domowych wskazówki babki czy matki ani nawet bogata literatura kulinarna. Organizowano kursy, a nawet szkoły prowadzenia gospodarstwa domowego. Nauczano młode panny m.in. w Chyliczkach pod Warszawą – w szkole założonej w 1891 r. przez hr. Cecylię Plater-Zyberk, czy w zakopiańskiej szkole przeniesionej z Kórnika do Kuźnic przez generałową Jadwigę Zamoyską, gdzie kształcono dziewczęta z całej okolicy. W Warszawie przy ul. Chmielnej 11 istniał od 1879 r. Zakład Nauki Kucharstwa dla Kobiet, w którym wykłady prowadziła między innymi Lucyna Ćwierczakiewiczowa.
Jedną z ważniejszych form działalności upowszechniającej nowe wzorce w dziedzinie żywienia były organizowane w wielu miastach Europy wystawy kucharskie i przemysłu spożywczego. Również Warszawa nie pozostawała w tyle za innymi stolicami europejskimi. Pierwsza wystawa spożywczo-gospodarcza w 1885 r. powstała w inicjatywy Lucyny Ćwierczakiewiczowej, która zajęła się reklamą, oraz warszawskiego restauratora Reynera, dzierżawcy teatrzyku „Bellevue” przy ulicy Chmielnej, który udzielił lokalu. Największą jednak spośród wystaw zorganizowano w Dolinie Szwajcarskiej w 1902 r. Wzięło w niej udział 300 wystawców, a zwiedziło 70 tysięcy osób. Programy wystaw obejmowały także pokazy najnowszych urządzeń służących gospodarstwu domowemu.
Dawniej, gdy kobietę kreowano na strażnika ogniska domowego, liczyły się bardzo takie cechy, jak „ochędóstwo, gospodarność i pracowitość”. Poradniki oraz kodeksy obyczajowe miały ułatwić spełnienie tej roli.”
Komentarze
Otwieram dzisiejsze wpisy pięknie witając wszystkich. Dzień zaczęłam od lektury wczorajszej dyskusji nt wyglądu nowej siedziby premiera. Kochani, to nie jest ta willa, którą zamieszkiwał J.K. – tamta jest dotąd zajęta i nikt jej zwiedzać nie mógł. PP Tuskowie mają zamieszkać w sąsiedniej. Nie mam pojęcia na ile nowi lokatorzy mogą wpływać na urządzenie tego panopticum, bo jak znam życie, to każda taka draperia z okna i zegar „a la Księstwo Warszawskie” ma numer inwentarzowy i ” jest na stanie”. Z fotoreportażu najbardziej podobają mi się nowi lokatorzy – w tym p.Małgorzata. Wydaje się osobą sensowną (te półki na książki), bez fum (gdzie tam jej do teatralnych draperii) i cierpliwą (a cierpliwości wiele jej będzie potrzeba w tej willi)
Wiecie już, że Pyra też pasjami klubi czytać stare książki kucharskie i poradniki gospodarskie, więc temat dzisiejszych Piotrowych rozważań jhest mi bliski. Czytam sobie, dopowiadam to, czego w tych książkach być nie może i z jednej strony jestem nieźle ubawiona niegdysiejszymi realiami, z drugiej włos mi się na głowie jeży. Bo pomyślcie tylko : sporą część każdej takiej ksiązki zajmują przepisy na czyszczenie mebli, posadzek, bibelotów (niektóre przydają się do dziś, np dot. czyszczenia figurek alabastrowych albo prania koronek) inne wskazują zaś na żałosny stan mieszkań nawet tych okazałych i wyobrażeń higienicznych nie z tego świata. Niezła atmosfera musiała panować w dworku , którego okna „zaopatrzone na zimę” były otwierane dopiero wiosną – a tu lampy filowały, samowar dymił, piece i kominki sypały skry i kłęby dymu, zaś skrzętna gospodyni zamiast porządnie wywietrzyć mieszkanie, chodziła za służbą niosącą przez pokoje węgle gorące, na których dymiła siarka ( to od wilgoci i złego powietrza) albo gałązki drzew iglastych (to od kaszlu i dla zapachu miłego).
Dzień dobry !
No to mamy bogaty w wątki wpis. Gospodarz przywołał nam nawet Bolesława Prusa. I damy wagi netto 52 – 54 kg, ładne, ale nie – jak wówczas osądzano – zdrowe, bo za zdrowe miano bardziej krągłe… Podobnie jak panów.
Miłego dnia Gospodarzowi i PP Blogowiczom
O. Minęłam się z Pyrą. Ciekawe co z dzisiaj objawianych prawd za 100 lat będzie uważane nie tylko za komiczne? „Cukier krzepi” już się przeżył. Co dalej?
To rzeczywiście był niesamowity okres. Zaczął to wszystko Dr Karol Gregorowicz, który wykonał benedyktyńską pracę i opublikował w 1862 r. drastyczne w swej wymowie dzieło pt. „Warszawa pod względem topograficznym, higienicznym i geologicznym wraz z planem miasta wystawiającym wartość higieniczną każdego domu”, które wstrząsnęło inteligencją. Porównywalny szok w społeczeństwie wywołała również praca zbiorowa pt. „Niedole dziecięce” (1882 r.), przedstawiająca poniewierkę matek, podrzutków, wyzysk ekonomiczny i przestępczość nieletnich.
Co to był za okres, jak to wszystko się szybko działo:
1. prace higieniczne w Krakowie (1866/7), prowadzone dzięki trójce higienistów (Dietl – prezydent miasta, Janikowski, Lutostański),
2. w 1869 r. odbył się I Zjazd Lekarzy i Przyrodników Polskich, macierz przyszłych Zjazdów Higienicznych,
3. 1879 r. – w Warszawie powołano Podkomitet Sanitarny Obywatelski, to był początek wielkich inwestycji sanitarnych przeprowadzonych przez Prezydenta Warszawy, gen. rosyjskiego Sokratesa Starynkiewicza, powstaje kanalizacja i ultranowoczesne wodociągi. Prace podkomitetu wspierał swoim piórem Bolesław Prus,
4. 1882 r. – pierwsze kolonie letnie dla polskich dzieci (wychowanie zdrowotne i edukacyjno- patriotyczne)
5. 1888 r. – założenie przez Henryka Jordana Parków Jordanowskich w Krakowie .
6. 1887 r. – wydarzenie o epokowym dla higieny znaczeniu, w Warszawie odbyła się I Wystawa Higieniczna, a równolegle dr Józef Polak założył miesięcznik „Zdrowie”, nowoczesny i ceniony w świecie (złoty medal na wystawie w Paryżu 1887 r.) .
W 1889 roku z inicjatywy Jordana zawiązuje się w Krakowie Towarzystwo Opieki Zdrowia (TOZ), równocześnie Bolesław Lutostański zakłada „Przewodnik Higieniczny”. Obydwa pisma (zarówno warszawskie „Zdrowie”, jak i krakowski „Przewodnik Higieniczny”) miały charakter popularno – naukowy oraz informacyjny i przedstawiały ówczesne stosunki sanitarne terenów pod zaborami. Towarzystwo organizowało akcje odczytowe, wydawało własne książki popularyzujące akcje higieniczne, podejmowało uchwały w sprawie higieny, ochrony środowiska, bezpieczeństwa pracy, reformy szkół, organizacji służby zdrowia, żądało wykładów higieny w szkołach, realizacji wychowania fizycznego, walczyło o katedry higieny. W 1890 r. powstało we Lwowie Towarzystwo Przyjaciół Zdrowia z siecią oddziałów prowincjonalnych .
Olbrzymim sukcesem zakończyła się II Wystawa Higieniczna w Warszawie w 1896 r. W 1898 r. powstało Warszawskie Towarzystwo Higieniczne, w którym działali dr Polak, Brun, Gerlach, Wedel, Lilpop, Rotward, Blikle, Szlenkier, Prus, Żeromski, Sempołowska, Korczak.
Chwała Ci, Torlinie, za przypomnienie nam tych postaci – dodać jeszcze tu trzeba akcję „Kropla mleka” T.Boya – Żeleńskiego, szkoły dla opiekunek freblówek (przedszkoli) i towarzystawa gimanstyczne i oświatę ginekologiczną dla kobiet. Napracowali si Dyiadowie, że hej. A jak pomyśleć, że to czas pierwszych domowych lodówek (widziałam taką, drewnianą z pojemnikami z cynkowanej blachy na lód kruszony), zmiany oświetlenia (gaz, potem żarówka), pierwszych odkurzaczy, leczenia bLNEO – KLIMATYCZNEGO, zaczątków sportu masowego itd itp., to doprawdy dziwne, jak to szybko poszło.
Teraz wracam do kuchni. Mojej, współczesnej. Wczoraj zjadłyśmy z Anią pstrągi z piekarnika (trzeba zawijać w folię aluminiową, żeby nie wyschły) , dzisiaj moje Dziecko pakuje z innymi ochotnikami paczki świąteczne dla dzieci z Bieszczadów ( trzeci, kolejny rok taka akcja) więc obiadu dla niej nie robię – jak wróci dostanie omlet z pieczarkami i już.
Pasztet upieczony, bigos podgotowany, dzisiaj zrobię słoik śledzi a la Helena (jeżeli znajdę przepis) Kupiłam tylko 5 filetów, bo prócz mnie nikt w tej głupiej rodzinie śledzi nie je i kupiłam dzisiaj wsad do następnego nalewu likieru cytrynowego. Z każdego nalewu wychodzą tylko 3 półlitrowe butelki – jedną dostał Piotr w Kórniku, druga uświetniła dyplom Marialki, trzecia jest na święta, więc trzeba zrobić następny tak, żeby na Wielkanoc było. Przeglądając wczoraj zawartość zamrażarki zdecydowałam, że 2 potężne filety z pangi uświetnią świąteczny stół – będą w sosie greckim z górą aormatycznego, pełnego warzyw sosu. Będzie 6 porcji. I tak pwolutku zbliżają się święta.
Edukacji higienicznej nigdy dosc. Mojemu dziecinstwu towarzyszyly wszechobecne plakaty „Myj owoce przed jedzeniem”, „Rolniku, myj jaja” (na punkcie skupu jaj) i szczepienia przeciw durowi brzusznemu. Po kraju krazyly autobusy rentgenowskie. W kazdej poczekalni i innych lokalach publicznych staly spluwaczki, biale, emaliowane…
Moja jedna Mama wystarczy za piec sanepidow, i do dzis, a ma juz ja swoje latka, ilekroc wracam z miasta, slyszee: umyj rece!
Pleaaaaase, Mother!
A w dziecinstwie spotykala mnie wielka krzywda, kiedy odmawiala mi kupowania na bazarze takich czerwonych lizakow w ksztalcie koguta. Byly tp najlepsze lizaki jakie kiedykolwiek znalam. A dlaczego nie pozwalala? „Bo baby je oblizuja, zeby sie blyszczaly, a wszystkie baby roznosza gruzlice!”
Mielismy sasiadke, mloda i zabawna, ktora zabierala mnie na targ i kupowala biednemu dziecku za wlasne pieniadze te czerwone kogutry z gruzlica!
Moja jedna Mama wystarczy za piec sanepidow, i do dzis, a ma juz ja swoje latka, ilekroc wracam z miasta, slyszee: umyj rece!
Pleaaaaase, Mother!
A w dziecinstwie spotykala mnie wielka krzywda, kiedy odmawiala mi kupowania na bazarze takich czerwonych lizakow w ksztalcie koguta. Byly tp najlepsze lizaki jakie kiedykolwiek znalam. A dlaczego nie pozwalala? „Bo baby je oblizuja, zeby sie blyszczaly, a wszystkie baby roznosza gruzlice!”
Mielismy sasiadke, mloda i zabawna, ktora zabierala mnie na targ i kupowala biednemu dziecku za wlasne pieniadze te czerwone kogutry z gruzlica!
Heleno, ja tez pamietam te lizaki i ich smak 🙂 Ale nie pamietam, zeby blyszczaly 🙁 Mialy zreszta rozne formy, nawet Mikolaja z broda 🙂
nemo,
Jak się polizało to natychmiast zaczynały byszczeć!
Andrzeju, 😆
Heleno, dzis pytanie, dzis odpowiedz:
Gennevilliers, podparyska miescina, zapewniam, ze to zaden ewenement, podobnych targowisk w Paryzu i okolicach na peczki, tradycyjnie we Francji, kazde miasteczko ma cos zblizonego, glownie z akcentem na tradycje lokalne,
tylko te budki wystawili na okolicznosc,
coniedzielnie sie tu zaopatruje, to taki moj sklep za rogiem- 10 min spacerkiem, straganiarze znajomi od lat, atmosfera prawie rodzinna, taki handel z ludzka twarza,
udanego dnia
No, wlasnie.
A skoro mowimy o dreczeniu dzieci, to jeszcze byl TRAN. Metny i cuchnacy pod niebiosy, jakby powiedzial Szekspir.
Idziemy ulica. Mama pokazuje mi jakies dziecko: Widzisz te dziewczynke? Widzisz jakie ma krzywe nozki? Bo ma krzywice! Jak nie bedziesz pila tranu, to tez bedziesz miala krzywice!
No, pewnie. Byly pierwsze lata po wojnie, na Syberii i wiele dzieci krzywice faktycznie mialo. Ale ja zostalam uratowana. Nogi mam proste jak sosny, jakby powiedzial Galczynski.
Ja też swoje dzieci krzywdziłam, z tym, że moimi wrogami nie były lizaki, tylko guma balonowa! Nic nie poradzę na to, ale widok „balonów” nieodmiennie u mnie wywołuje odruch nieprzyjemny i dlatego był to wyklęty w moim domu przedmiot dziecięcych pożadań. Do dzisiaj mi to Blixniaczki wymawiają! Musiały prosić koleżanki w szkole o kawałek. Musiały oddawać swoją przydziałową czekoladę za gumę, a wredna Matka nie dawała i już. Tępiła z maniacfką gorliwością. No i nic się od tycfh pradawnych czasów nie zmieniło. Nadal tępię balonowe gumy.
A przepis Henely na śledzioe znalazłam i śledzie już się moczą.
Okonia wcielo? Wojtek tez sie nam dawno nie przytoczyl, a tu juz niektozy liza, zeby sie swiecilo, i nie ma kto do umiaru zachecic, a ja sie do tego zupelnie nie nadaje
Wcięło Okonia, Wojtka, a nawet Misio nam gdzieś w piernatach przepadł był. Także Nirrod od piątku zamikła, Ana pisuje raz w tygodniu i ogólnie rzecz biorąc – kolektyw się zaniedbuyje w obowiązkach.
Dziendobry,
ja z lopata ide sie odkopywac samochod spod gory sniegu. Swiat wyglada dzisiaj bajecznie i swiatecznie.
Moj swiateczny obiad udal sie nad wyraz.
Ogacone okna pamietam Pyro, mieszkalismy w takiej starej przedwojennej willi w Falenicy.
Okna mialy na gorze takie male okienka, tzw lufciki, do otwierania zima…
Dzisiaj oczywiscie w czasach biezacej wody, wszystko jest czysciejsze i sami jestesmy czysciejsi. Zwierzeta tez. Pamietam te krowy oblepione swoimi plackami maszerujace przez wsie. Co mowiac udaje sie wziac moj poranny prysznic…
Moje psy maja swoja kapiel bozonarodzeniowa juz za soba…
Jasli nirwana istnieje to musi by zwiazana z porzadna hydraulika.
Mam w planach zalozenie nowej toalety japonskiej typu Toto Washlet, widzialam u przyjaciol, ach coz to za fantastyczny wynalazek. Kto chce nich sprawdzi w necie…
Ciao,
a
Mis w piernatach przepadł i miał w końcu czas na oglądanie sztuki operowej w całej rozciągłości.
Przeprowadziłem wczoraj długą rozmowę z jednym z zaginionych. Doszliśmy do wniosku ,że czasem piszący blogowicze zachowują się mocno nieelegancko w stosunku do zapraszanych przez Pana Piotra gości.
Ostatnia dyskusja przy naszym wspólnym blogowym stole mocno nas poruszyła. Zaprosił Piotr do stołu jednego z przedstawicieli firmy Blikle. Wiele osób przywaliło z grubej rury . Ciastka niedobre, pączki fatalne , masowa produkcja i tłuszcze nie takie jak trzeba oraz cała masa uszczypliwości w stosunku do wyrobów zaproszonego Gościa.
Jak będziemy się tak zachowywać to nikt nie będzie chciał brać udziału w Pana Piotrowych przedsięwzięciach. Apeluję o umiar i powściągliwośc.
Pozdrawiam serdecznie
Miś na blogowym urlopie.
Misiu, przeciez grzecznie bylo zupelnie, uwagi z nieba nie spadly, jesli tylko laurki mamy pisac i medale przyznawac, coby bron Boze nie urazic przewrazliwionych, to chyba szybko sie nam znudzi, Blikle dzielnie broni sie sam 138 lat i ciagnie niezle, nasze szczypawki moze go zastanowia, a moze nie, w kazdym razie po mojemu z cala pewnoscia nie obraza,
zreszta o politurze Helena juz pisala
Misiu2, taka nasza uroda, ze przywalamy z grubej rury, ale tez pochwaly sa szczere 🙂 Jak pan Blikle chce, zeby go chwalic wbrew pewnym oczywistosciom, to niech kupi artykul promocyjny w poczytnym dzienniku i bedzie mial 🙂 Mysle, ze rozmowcy pana Piotra chetnie poczytaja nasze uwagi, chocby nawet uszczypliwe i wezma je sobie do serca, jesli zdanie klientow i konsumentow ich interesuje. Jesli nie, to sa nadetymi bufonami i wowczas nalezy im sie tym bardziej z grubej rury przylozyc 🙂
Misiu 2 – w tym przypadku nie jestem skłonna zgodzić się z Tobą i Okoniem (jak rozumiem, Wy „wespół w zespół”?)
– pan Blikle nie był przez nas obszczekiwany jako człowiek, ba, nawet nie jego firma jako całożć, ale wyłącznie jej część ciastkarska , a i to na zasadzie, że szlachectwo obowiązujhe i należy wrócić do jakości wyrobów niegdyś tam sprzedawanych;
– jeżeli działalność jest publiczna (a taką jest handel i usługi) to podlega publicznemu osądowi. Trudno zaprzeczyć, że w tym wypadku owa publiczność to my – Blogowisko, a pan B. nie był naszym (ani Piotra zresztą) prywatnym gościem. Przeciwnie – Piotr oddał mu przysługę znaczną, umieszczając ten wywiad w bardzo poczytnej rubryce wieklkiego, ogólnopolskiego pisma opiniotwórczego. Nasza dyletancka krytyka jest maleńką zupełnie ceną za tę usługę. A jako konsumenci, którzy ciastek z różnych firm próbowali mamy prawo do własnych sądów.;
– żadna z naszych wypowiedzi nie była niegrzeczną, nietaktowną czy obrażliwą. Nie były tylko czołobitne, bo i powodów nie vyło.
Tak więc Przyjacielu Nasz, odpoczywaj od naszej niepokornej tłuszczy i przemyśl raz jeszcze swoją repremendę.
Brud to brud, ale żeby gumy dziecku małemu zabraniać?! Aż Donalda z wrażenia połkłem!!!
Pamiętam czerwone lizaki (’70) – kogutek i głowa konia. Później przepadły i nic już nie zastapiło tego smaku, tudzież koloru języka. Potem pojawiły się takie paskudne kawowe Kojaki (
A Wyście nie zwrócili uwagi, że za właściwym funkcjonowaniem blogu i ginącymi komentarzami kryją się młode (i śliczne!) dziewczyny? Czułem, że to nie faceci koszą te wpisy!
Ania Z.
A po co Ci zaraz japońska toaleta? Nie kupuj, bo nie masz potrzeby. Mają oni i wystaczy, bo „prawdziwych przyjaciół poznaje się w potrzebie”, albo jakos tak…
Sorry, Misiu, nie masz racji. Ani Pan Piotr, ani Pan Blikle nie spotkali sie ze sba w celach prywatnych. Blikle jest przesiebiorca, Pan Piotr jest dziennikarzem. I to sie wiaze z pewnymi oczekiwaniami wobec jednego i drugiego. Rozumiem, ze Pan Piotr mogl uwazac, ze mu nie wypada krytykowac wyrobow, choc, jestem tego pewna, sam nie moze uwazac je za dobre. Bo nie sa. Sa zdecydowanie zle. Ja skorzystalam z okazji aby to firmie powiedziec. Inni tez. I ostrzec tych, ktorzy mysla ze Blikle jest najlepszym cukiernikiem jesli nie w Polsce, to w Warszawie.
Na tym polega kapitalizm. Glosujemy nogami. Blikle powinien zwrocic uwage na nasza krytyke i wyciagnac wnioski.
Aha, nie mysl sobie, ze po tym jak kupilam skandalicznie zrobione tartinki, nie poszlam nazajutrz aby o tym nie zakomunikowac w sklepie. Powiedzialam. Uslyszalam nie przeprosiny, ale, ze „sa bardzo popularne i wielu klientow je kupuje”. Wiec zamiast pisac na Berdyczow, tym razem powiadomilam pana Bliklego co mysle o jego wyrobach. Absolutnie jednoznacznie.
Witam i ja,
bardzo interesujacy wpis pana Piotra dzisiaj. Ze starych ksiazek kucharskich mam tylko A. Dumasa „Wielki slownik sztuki kucharskiej”. Z rzadka tylko jednak do niego zagladam bo przepisy budza we mnie niezmiennie ogromny apetyt!
Lizaki – kogutki pamietam doskonale, uwielbialam je i kupowalam w tajemnicy przed mama (zeby!). Byly dwa rodzaje – blyszczace i matowe, te drugie mialy cukrowa, bardziej krucha od twardego srodka,polewe.
macie ochote na ciastko?
zaden tam Blikle, ale zlego slowa o nich jeszcze nie slyszalem
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/BlikleZaRogiem
Ogromnie drogie to ustrojstwo, do 2000$ do 3600$, a gdzie jeszcze 15% podatku. To ja już wolę za stodółkę…
Dzisiaj mróz, już odśnieżone, nawet u Franka naprzeciwko.
Co do Bliklego, to nie znam, nie jadłam, Jerzor kupił pączka we Wrocławiu i stwierdził, że nasze z Toronto o wiele lepsze. I też uważam, że krytyka była jak to krytyka, zwyczajna i konstruktywna, jeśli Pan Blikle to przeczytał, z pewnością może wyciągnąć wnioski i tylko z tego skorzystać. Klienci pewnie nie wpisują się do książki życzeń i zażaleń? A czy w ogóle istnieją jeszcze takie książki?
Był to postrach sklepów i lokali 🙂
Aaaaaaaa….. lizaki! To były czasy, kogutek za 50 groszy! Albo dropsy – moje ulubione *mlekomalt*, też po 50 groszy tubka. Cukierki grylażowe! Tak że widzicie, dlaczego teraz słodyczy nie jadam – najadłam się wtedy, wystarcza do dzisiaj.
Przemyślenia były moje. Zdaję sobie sprawę ,że firmie Blikle nasze opinie ani nie pomogą ani nie zaszkodzą. A ciastka będą robić jakie robili. Bardziej chodziło mi o kogoś innego. Dobrze czasami się różnić , bo skłania to do dyskusji
Misiu, jesli ktos Panu Piotrowi odmowi wywiadu ze strachu przed NAMI, to co o takim kims myslec 😯
Sławek,
nie denerwuj publiki przed świętami 🙂
Czy równie dobre, jak wyglądają? A jeszcze co do Bliklego, to nie sądzę, by się obrażał za krytykę – w końcu sam wszystkiego nie jest w stanie sprawdzać organoleptycznie 🙂
Guma do żucia… mojemu dzieku nie kupowałam, małe jeszcze było ok.2 lat, ale strasznie mu się chciało żuć gumę, jak roślejsze od niego kumple. Mieszkaliśmy wtedy w Austrii w hotelu, starsze dzieci żuły gumę i wypluwały gdzie popadło, na dywan w korytarzu i tak dalej. Moje dziecko to odkryło. Resztę sobie dodajcie. Był nie do upilnowania, widząc mnie, udawał, że nie żuje, a ja regularnie robiłam przegląd jamy. Teraz mówimy, że to dzięki temu procederowi tak się uodpornił, że chyba tylko raz w życiu chorował ma jakąś grypę żołądkową.
Nemo – kto by się chciał pozbawić takiej dRMOWEJ PROMOCJI? nAWET JREżELI BęDIEMY SIę UPIERALI, żE W MENU JEST TRUTKA NA SZCZURY, TO TEż PRZEJDZIE.
No wlasnie, Pyro 🙂 Dedykujmy te uwage Misiowi, aby sie przestal przejmowac mimozowatymi kapitalistami 🙂
Ja bym ręczyła, że mimozowaci to oni nie są, inaczej by się nie utrzymali 140 lat 🙂
Z tego wnosze, ze czerwone bazarowe blyszczace koguty byly we wszystkich krajach RWPG. Bo kiedy ja o tych kogutach marzylam, to mialam z 5-6 lat i mieszkalam na Ukrainie.
Kiedys opowiedzialam te historie kolezance z pracy, Malgosi Stecko i rok pozniej (!) przywiozla mi takiego koguta z Polski. Stal u mnie na biurku owinieny celofanem nastepne dwa lata w pojemniku na olowki . Az sie kiedys na kogos rozzloscilam i go zjadlam ze zlosci. Wiec prosze mnie nie denerwowac…
Slusznie gada Alicja. Slawku, nie denerwuj publiki przed swietami! I nie pokazuj juz tego bazaru, bo mnie szlag trafi.
No właśnie, Blikle. Przy poprzedniej porcji dyskusji na temat ich wyrobów powstrzymałam się ale skoro się przeciąga- proszę bardzo! Otóż też podobnie jak Wy uważam ich ciastka stanowczo za przesłodzone i… niespecjalne. Nie smakowały mi ani w Warszawie, ani w Łodzi ( jeśli lokalizacja w ogóle miałaby coś zmieniać ). Misiu 2- zupełnie nie rozumiem do czego zmierzasz.
Dziś na obiadokolację uduszę ( zgiń, przepadnij! ) groszek, dodam anchois, przemyślę jeszcze- ale niezbyt długo- tę koncepcję, żeby smaczne wyszło.
Myślę o Was, Blogowicze, często. Jestem absolutnie zakopana w książkach i nie jest to beletrystyka. Zatem na myśleniu, a nie na codziennych wpisach,niestety, się kończy. Pozdrawiam serdecznie i przemocno!
Marialko – groszkuj się do wolki, ale wykop się czasem spod fury literatury (zawodowej)
Aha, a jeśli chodzi o przysmaki zabronione w dzieciństwie, mnie nie wolno było lodów. Zdarzały mi się dość często zapalenia gardła, leczenie zaś miało polegać na pędzlowaniu fioletem gencjany. Była to dla mnie metoda barbarzyńska i absolutnie niedopuszczalna. Miałam więc do wyboru: tabletki i zakaz jedzenia lodów lub pędzlowanie i lody. Wybrałam wariant pierwszy, zupełnie bez żalu. Pędzlowanie ( wypróbowane ) było koszmarne a smaku lodów w dzieciństwie nie poznałam, więc nigdy nie było mi żal. Ulubionych kwaśnych zup nie bronił mi nikt!
Owszem, Pyro, czasem- czyli teraz się wykopuję, ale tylko na chwilkę!
U nas na wszelkie gardłowe zapalenia poleca się… lody! Nie żartuję. Zdumiałam się, ale logicznie – nic tak nie sprzyja rozwojowi bakterii, jak ciepłe i wilgotne środowisko. Lekarze zalecają mrozić sok pomarańczowy (z patyczkiem, coby były lody na patyku) i podawać cierpiącym na tak zwane zapalenia gardła, migdałki i tak dalej. I TO DZIALA !
Ja w dziecinstwie pochlanialam wszelkie mozliwe ilosci lodow (na jednych zawodach szkolnych – 17 porcji smietankowych Bambino w jeden dzien, az do skonczenia funduszy 🙁 ) i nigdy nie chorowalam na gardlo. Tlumaczylam to sobie, ze gronkowce z lodow walcza z paciorkowcami w gardle i rownowaga jest zachowana, angina nie ma szans 😉
Śledzie już w słoiku (nie były słone). Teraz kroję cytryny. Wbrew pozorom nie jest to najlżejsza praca. Alicjo – u nas też po usunięciu migdałków każą dzieciakom jeść lody. Czy pomagają, to ja już nie wiem.
Moi rodzice wrecz mnie do lodow namawiali, bo tylko w ten sposob mozna bylo we mnie wepchnac cos mlecznego. POnadto w moim domu nigdy nie wierzono, ze od przeciagu mozna zachorowac, albo ze od mokrej glowy zrobi sie zapelnie pluc. Wierzono w mikroby i bakterie, ale nie we wplyw temperatury na ptrzeziebienie.
Do dzis mi zostalo, ze wstrzasam sie, ze w Polsce tyle sie zapisuje antybiotykow. W moim domu o antybiotykach mowa byla tylko przy bardzo wysokiej goraczce, a nie na kichanie czy katar. „Bo co ja ci podam, jak dostraniesz zapalenia pluc?” – mowil moj Ojciec.
Kiedys wyjechalam z Polski, nazajutrz rozmawiam z kolezanka, ktora widzialam 24 godziny przedtem. „Zaczela mi sie grypa albo cos takiego i J. (inna nasza przyaciolka, lekarka) dala mi podwojna dawke antybiotykow ” – mowi mi z duma. Pytam dlaczego dala i dlaczego podwojna. – No bo jestem chora – slysze oburzona odpowiedz.
Nic dziwnego, ze antybiotyki coraz gorzej na nas dzialaja, a sa juz zarazki, ktrore wogole na antybiotyki nie reaguja.
Sorry, nie zamknelam wygrubienia.
Zimne napoje i lody zmniejszaja bol po operacji, ulatwiaja polykanie i odwracaja uwage od procesu gojenia, a to pomaga i jest na dodatek przyjemne 😉
Heleno,
tutaj przyszłaś w nas tłuszcz lać?! Jak nie zamkniesz, to tak się dzieje, o czym uprzedzał Blejk Kot! Ja nie tykam, bo pewnie ciągle bym coś pogrubiała albo kursywiła 🙂
zara spróbuję /b
Ja nie umiem – wołać mt7!
ten tekst będzie tłusty
No dobra… i co teraz?
i guzik
Się zagotowałam.
wrrrrrrrrr….!
Tępa jestem czy jaki diabeł? To juz ostatnia próba.
Nie ma to jak odchudzanie 😉
Pozdrrrawiam wszystkich!
Blejk Kot
Obiecuję zajrzeć jutro, jeśli czas pozwoli do Bliklego 😉 , sprawdzę czy wisi już kartka z napisem : Zamknięte z powodu krytyki.
Dzisiaj wstrząsnął mną fragment usłyszanej w radiowych wiadomościach informacji. Ani początku, ani końca nie usłyszałem!! Wsiadłem, przełączyłem kluczyk i padły słowa ……prezydent ma romans z piosenkarką……i przekręciłem aby uruchomić silnik. Wtedy radio się wyłączyło. Tylko tyle usłyszałem !!!! Ale bomba!! Tylko z którą, zacząłem intensywnie myśleć!! Ze starszą : Kunicka, Santor?? Młodszą: Lipnicka, Steczkowska?
A może inna!!! Ale będzie skandal. A może to Chylińska!!! Tak, to musi być ona!!! Ona lubi takich ostrych i władczych facetów! Ale będzie jazda!! Pewnie pojedzie teraz do Afganistanu, zaśpiewa, postrzela, poprzeklina. Będzie godnie nas reprezentować.
Ciśnienie mi rośnie, silnikowi płyn chłodzacy się grzeje.
Zmieniam program, a tam mówią : prezydent Francji ma romans z piosenkarką!!!
Eeeeeee!!! Co za zawód! A mogło być tak skandalicznie.
Na uspokojenie wyłaczyłem silnik, niech wystygnie z emocji. Dolałem mu płynu do chłodnicy, a sam dla ukojenia poszedłem na soczek.
Tylko nie mogłem się zdecydować który: ten naturalny, czy ten świeży??
http://picasaweb.google.pl/antekglina/Sok/photo#5145017050063424802
Zgłupiałem!! Wypiłem wodę.
Co byście wybrali??
Dobry wieczór!! 🙂
Przepraszam za przydługi wstęp, chciałem tylko o soku!!! 🙂
Wracam do gara z poczętym już bigosem. Pa!!
Zamykam.
Helenko, musisz zamykać pogrubienia. Napisałam u Owczarka. 🙂
Antek
Ta skrzynia na ptaki nie działa. Nie wiem, nigdy wcześniej nie wysyłałem ptaków. Chrzani się coś, bo mi stronę zmieniają. Jutro z rana będą trzy gołębie, to zdecydujesz sam, który Ci pasuje.
Jeszcze komunikat dla kulinarnych łasuchów –
otóż nasze przepisy będę zbierała dalej w
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/ , a Echidna będzie je stopniowo dołączała do naszej książki kucharskiej, którą każdy będzie mógł sobie wydrukować.
Tak, że na podorędziu zawsze tam jakis przepis mozna na chybcika znalezć, układa sie alfabetycznie.
Marysiu, dzięki za „zaweteryniowanie” 🙂
…bo jakby nie było, moja wersja jest spartańska, takie karteczki pozbierane tu it tam. A Zwierzątko nam pięknie to zrobiło, w kolorze i z mozliwością druku 🙂
Macie rację z tymi lodami. Tylko kiedy ja byłam dzieckiem, takiej to właśnie porady laryngologicznej udzielono mojej matce. Lody lodami ale uwierzcie mi, że i tak najważniejsze było uniknięcie pędzlowania.
Groszek z anchois może być. Idę dokończyć resztki z garnka. Pa!
Antku, woda.
Alicjo, Toto Washlet jest drogi, ale pomysl ile zaoszczedzisz na papierze toaletowym, ktorego uzycie ten wynalazek komletnie eliminuje!
Jest taki sklep w TO gdzie je widzialam po ok $1000.
a.
Marialko, ciekaw jestem tych anchois z groszkiem, one byly, takie slone ze sloika? i zjadlas?, nie upieram sie, jako doswiadczenie z tych mocnych, moze byc, ja jednak w takie eksperymenta sie bym nie pchal, owszem lubie, ale w innym kontekscie i stad moje zaciekawienie
stukajac po polnocy, srednio licze na odzew, ale nuz za dwa dni Marialka zerknie i opowie
Aniu, ja niecałe 2 lata temu robiłam renowację łazienki w moim 60-letnim domku, który jest bardzo skromniutki. Tu się nie opłaca robić takich inwestycji, gdybym budowała nowy dom – zastanowiłabym się.
Podam wiadomość mojej znajomej, która czegoś takiego szukała, a i chałupe ma całkiem niestarą.
Sławek,
ja kupuję anchois w malutkich puszkach. Niektóre zawiniete jak rolmopsy (kaparek w środku), a niektóre ze skóry obdarte i tych innych. Jedne i drugie słone jak sól, ale lubię jako dodatek do, albo koreczek pod zmrożony kieliszek czegoś czystego. Czy ja mówiłam, że znalazłam tutaj absynt za jakieś… 80$ za butelkę?!
Upewnie sie przy okazji, bo to nie jest u mnie w sklepie za rogiem, trza do miasta.
Alicja,
Nie bardzo rozumiem co Cie denerwuje. Ten tekst BYL TLUSTY (jak paczki od….).
Amator:
O co Ciebie biega? Helena wytłuściła, Mt7 zamknęła, ja się starałam wcześniej, ale technicznie mi nie wyszło, i sama się na siebie wkurzałam. Jak bywasz raz na jakiś czas, to może nie rozumiesz, o czym na codzień rozmawiamy. Bywaj codziennie 🙂