Zdrowie na talerzu
Wśród wielu teorii na temat zdrowego jedzenia jedna,szczególnie przekonujaca ,mówi o tym,że najzdrowsza jest rozmaitość w odżywianiu.W każdym bowiem produkcie jest coś,co dla organizmu może się okazać cenne.Tak więc proponuję zdrowie na talerzu poprzez zastosowanie tak wielu i tak różnych składników, że wśród nich na pewno nie zapomnimy o żadnym ważnym .Oczywiście szczególnie zwrócimy uwagę na spożytkowanie tych produktów, które, co dowiedziono, mają działanie profilaktyczne,a z których można przyrządzać pyszne i oryginalne potrawy.
Każdy, kto dba o zdrowie własne i rodziny pamięta niewątpliwie o przedstawionych na piramidzie zdrowia zasadach, jakimi powinniśmy się kierować układając jadłospis. Otóż najwięcej powinno się w nim znaleźć chleba z pełnego ziarna, kasz, ryżu oraz innych produktów zbożowych a także ziemniaków, wiele owoców i warzyw ze szczególnym uwzględnieniem fasoli i innych strączkowych, orzechów, mleka i produktów mlecznych wreszcie olejów. Ryb powinno się jadać więcej niż drobiu a jaj, słodyczy i mięs najmniej.
Oto z kilka najbardziej przeze mnie lubianych dań.
Chleb pełnoziarnisty zapiekany
8 kromek chleba pełnoziarnistego (najlepszy byłby chleb tostowy), 2 ząbki czosnku, 6 średnich pomidorów, 2 łyżki oliwy z oliwek, 1 łyżeczka oregano, 1,5 szklanki startej mozzarelli, sól, świeżo zmielony pieprz.
Opiec lekko chleb, ułożyć na blaszce. Pomidory sparzyć i obrać ze skórki, pokroić w sporą kostkę. Na rozgrzanej oliwie podsmażyć razem czosnek, oregano i pomidory. Ułożyć na warstwie chleba, posypać suto tartym serem i zapiec w temperaturze 180 stopni. Kiedy na wierzchu zapiekanki pojawią się pęcherzyki-kroić i podawać na gorąco.
Kasza jęczmienna wypiekana z gryczaną
1 szklanka kaszy jęczmiennej, 1/2 szklanki kaszy gryczanej, 4 szklanki wody, 1/2 łyżeczki soli, 10 dag chudego wędzonego boczku, 2 łyżki oliwy lub oleju.
Kaszę jęczmienną wypłukać kilkakrotnie w wodzie, zalać 4 szklankami wody i gotować na małym ogniu, pod przykryciem około 45 minut. Boczek pokroić w małe kostki, podsmażyć na rozgrzanym oleju na chrupko. Kaszę gryczaną wypłukać, dodać do jęczmiennej, wymieszać, posolić, dodać skwarki. Wypiekać w piekarniku około 30 minut. Podawać do kefiru, zsiadłego mleka, potraw z ryb lub mięs.
Naleśniki z orzechami
Na naleśniki:patrz przepis na naleśniki z ciecierzycą.
Na nadzienie:20 dag łuskanych orzechów włoskich, smażona skórka, 1/2 szklanki cukru pudru,1/2 szklanki słodkiej śmietanki 22 proc., 1/2 łyżeczki cynamonu, 1 łyżeczka krojonej skórki pomarańczowej, mały kieliszek rumu lub koniaku, 2 łyżki rodzynek. Do smażenia łyżka masła.
Orzechy zmielić w specjalnej maszynce lub usiekać, śmietanę wraz z cukrem zagrzać, dodać orzechy, skórkę i umyte rodzynki oraz cynamon. Gotować, aż masa osiągnie konsystencję gęstego kremu, lekko ostudzić, dodać alkohol, wymieszać. Smarować naleśniki, składać w kopertę i podgrzewać na maśle.
Zupa chlebowa
2 łyżki oleju, 1 cebula, 4 kromki chleba razowego, 2 łyżki razowej mąki, albo 1 łyżka mąki, 2 łyżki otrąb, 4 szklanki rosołu warzywnego z kostki, 2 łyżki śmietany, 1 łyżka posiekanych listków selera naciowego, sól, mielony kminek do smaku.
Na oleju podsmażyć posiekaną drobno cebulę, dodać pokrajany w kostkę chleb i mąkę lub mąkę z otrębami, zrumienić wszystko razem. Dodać rosól warzywny, gotować na małym ogniu 25 minut, nalewać do talerzy, na środek każdej porcji kapnąć sporą kroplę śmietany, posypać kminkiem.
Seler naciowy w winie
1 wiązka selera naciowego, 3 słodkie jabłka, 3 łyżki oliwy z pestek winogron, 1/2 łyżeczki suszonej szałwii lub 1 kopiasta łyżka listków świeżej, 1 ząbek czosnku, kawałek liścia laurowego, 1 szklanka wina (może być domowe), sól, świeżo mielony biały pieprz.
Pokroić łodygi selera w paseczki, jabłko w kostkę. Na głębokiej patelni rozgrzać oliwę, dodać szałwię, przeciśnięty przez praskę czosnek, włożyć jabłka, seler oraz liść laurowy, mieszając smażyć kilka sekund, po czym wlać wino. Gotować do momentu, kiedy seler zmięknie, ale bedzie kruchy. W razie potrzeby dolać odrobinę wody. Doprawić solą, cukrem i pieprzem.
Komentarze
Panie Piotrze Powitać w poniedziałkowy poranek . Ja pracuję od piatej rano. Oprałem trzy dywany , które teraz schną . Drozdom kwiczołom chyba nie przeszkadzały moje porządki , bo z zapamiętaniem wydziobywały dżdżownice z trawnika na którym pracowałem . Chyba się do mnie przyzwyczaiły i się nie boją . . Blisko domu gniazduje kilka rodzin zięb i kosów . Rano i wieczorem koncertują cały czas.
Śniadanie naturalne: ciasto drożdżowe z konfiturą z wiśni i pyszna kawa z ekspresu. Jednym słowem od samego rana ekologicznie bo nawet woda do prania z własnej studni. Sąsiad pochwalił trawnik który pielęgnuję podlewając i kosząc ,żadnych nawozów i oprysków . Kwiczoły i pliszki siwe chyba to czują do przylatują na trawnik co chwila. Szkoda tylko że jaskółki nie gniazdują w mojej pracowni.
KWICZOŁ, Turdus pilaris ? ptak łowny z rodziny -> drozdów; dawniej masowo wyłapywany w sidła, obecnie rzadko w Polsce występujący. Mięso jest najlepsze na jesieni, gdy ptaki żywią się jagodami jałowca; wówczas nabiera swoistej woni cenionej przez smakoszy. Kwiczoły najlepiej smakują pieczone ? z włożonymi do jamy brzusznej ptaka grudkami masła wymieszanego z utłuczonym jałowcem. Można je podawać również na zimno, przyrządzone w auszpiku.
Misiu2, to tylko cytat 🙂 Jestes szczesciarzem, ze te rzadkie ptaki wybraly twoj trawnik.
Hej, ranek, a skwar się z nieba leje. Pewnie, że jest to właśiwa pora roku na faszerowanie się błonnikiem, witaminami, cukrami prostymi i inną apteką naturalną. Bardzo mi żal, że w mojej okolicy szpinaku świeżego ani uświadczyć i zachwalanej przez Alicję sałatki Panapiotrowej nie zrobię. Może by szpinak na liście buraczane zamienić? Muszę spróbować. A w Poznaniu od soboty „jarmark świętojański” Szkoda, że nie mogę póść, kiedyś namiętnie snułam się między stoiskami ze starociami, wyrobami rzemiosła artystycznego( a dawno temu nawet z tak deficytowymi towarami jak stoiska Domu Książki i chińskie tenisówki) Na estradach, podobnie jak w kramach Sztuka przez „S” i ta przez „s”, kupując przepiękne swetry projektowane i wykonywane przez studentki ASP trzeba b. uważać i wiele pytać, bo zdarzają się „jednorazówki” tzn wyroby piękne do pierwszego prania czy czyszczenia – barwniki nie wytrzymują użytkowania. , a jeszcze artystyczna biżuteria, stoiska z minerałami (często sztucznie dobarwianymi – uważać) i muszlami, kramy w jadłem (lepiej omijać, chyba, że ktoś lubi chińszczyznę z papierowej tacki i kiełbaski z rożna z musztardą) No i piwo w piwnych ogródkach, hektolitry piwa. Lubię jarmark. Jeszcze ciut, a zacznie się Teatralny festiwal „Malta” Ten jest na tyle blisko mnie, że mogę w części koncertów i spektakli uczestniczyć traktując balkon, jak loże w teatrze. Jeszcze kiedy mogłam póść na spektakle sama stwierdziłam, że dziwnym trafem akustyki, z mojego balkonu jest znacznie czystszy odbiór muzyki, niż tam, w plenerze. Malta się zresztą zmienia, cywilizuje i nie zawsze jej to na dobre wychodzi. Część przedstawień (coraz większa część) przenosi się w przestrzenie zamknięte )Stara Rzeźnia, Stary Browar, Zamek, dziedzińce pałacowe) i sa to spektakle najnormalniejsze pod słońcem – oglądane po wykupieniu biletów i owszem, nieco awangardowe, ale kudy im do tego szaleństwa tysięcy współuczestników teatru w plenerze nadjeziornym. I owszem – teatr łączący cyrk, pantomimę, taniec, marionetkę i co tam jeszcze teatry uliczne wymyśliły, nadal mają spektakle na 3 scenach na i nad jeziorem, ale „słowo” raczej zniknęło ze sceny. Owszem – przyjeżdżają ansamble z coraz wyższej półki, ale awangardą były z pewnością 20 lat temu. Ocalały jeszcze wielkie koncerty gościa specjalnego. Takiego koncertu, jak dawno temu koncert Bregovica do 3 w nocy, a 15 tys ludzi karnie siedzących w chłodzie (+ 5 stopni i wiatr) na trawie, między drzewami i wszędzie gdzie się dało i bisujących tak, że aryści byli zdumieni. Potem rok z Prima Vista i rok z Kayah, która sama prowadziła 4 godzinny recital i była wspaniała (o dziwo, oszczędzała sobie okrzyków „Jak się bawicie?” ) Nie wiem kogo zaproszono w tym roku, ale oczywiście zasiądę w swojej loży. Ten festiwal ma jeszcze jedną fajną cechę – przyjeżdża młodzież z całego kraju – karimata, śpiwór, woda mineralna i 3 bułki) bawi się, wędruje od sceny do sceny, dyskutuje zawzięcie, spi w tych śpiworach nad Maltą I SPRZĄTA PO SOBIE Naprawdę. Ekipy miejskie wchodza następnego dnia po festiwalu i prócz rozbierania scen, ramp oświetleniowych itp wywożą potężne kontenery śmieci, a plaże i las pozostają w miarę czyste. Jeden dzień i nie ma śludu po tygodniowym szaleństwie.
Mój Zakopiański szef opowiadał mi, że po wojnie z innymi chłopcami łapali kwiczoły i piekli je nad ogniem. Podobno rarytas. Szczególnie gdy bieda i trzeba jeść wszystko co popadnie np. skrzyp polny.
Na całe szczęście kwiczoły mogą fruwać wolno i nic im z mojej strony nie grozi a wręcz pomagam im zdobywać pożywienie kosząc często trawnik.
Pyro droga!
W istocie jarmark świętojański przynosi pożytki rozmaite. W zeszłym roku moja koleżanka wypatrzyła tam dziewczyny z przyprawami ( jak się potem okazało właścicielki profesjonalnego, choć lokalowo skromnego sklepu z igrediencjami). Tak to wśród znajomych wieści o sklepiku się rozniosły a moje zaufanie do ich profesjonalizmu sięga nawet zakupu chińskich grzybków. Daleko, nieprawdaż?
Istotnie w kwestii antyków jarmarcznych trzeba być ostrożnym, bez dwóch zdań.
Co do zdrowego stylu życia w zakresie kulinarnym uprzejmie donoszę, że wlaśnie idę spożywać późne zdrowe śniadanie składające się z czarnego chleba i pomidorowej sałatki z doskonałą oliwą, w lodówce zaś przechowuję chłodnik litewski.
Pozdrawiam serdecznie!
Za literówkę przepraszam!
Nieuważna Marialka
Panie Gospodarzu! Dobro doszli, to po slowensku.
Chwala Bogu cos do jedzenia. Nalesniki. Na jutro zapowiedziala sie moja sasiadka ta od mamy kaczki i dwu kaczorow. Wyleciala na urlop na Hawaje a wraca z Florydy. Podobno ma byc niespodzianka, kulinarna. Na wszelki wypadek kosze trawniki juz pod fachowym nadzorem calej kaczej rodziny.
Zatem do jutra. Pozyjemy, zobaczymy. Te kaczki to jednak nie kwiczoly same sobie daja rade ze wszystkimi rodzajami slimakow. Najpierw starannie lustruja ogrodek a potem tluka dziobami jak w opozycje i kwacza.
Przy okazji, czy moglby mi ktos wytkumaczyc kto to jest ” Moderator „, czy to ktos z bylego Urzedu Kontroli Prasy i Widowisk, IPN czy tez Rady nadzorczej Spoldzielni Pracy Polityka. Nazwisko i adres znane redakcji.
Zycze sobie i innym jeszcze wiele wiadomosci przed Panskim wloskim urlopem, Gospodarzu. Jesli autobusem, to jest linia autobusowa Gdynia Neapol, poprzez Wieden. moznaby zmajstrowac jakas okolicznosciowa Brame Tryumfalna, bo ten autobus przejezdza autostrada nr 2, niestety nie zatrzymujac sie w poblizu moich okolic.
Wiecznie urlopowy i teraz autentycznie letni
Pan Lulek
Świetnie Pyro, i ty zaczynasz pisać o wiatrach. W takim razie, mam tu taka stronę, która pomaga w ich przewidywaniu. Oto i ona, ta wietrzna strona:
http://www.windfinder.de/forecast/poznan_lawica
Do Poznania przywiało również w latach dziewięćdziesiątych, a to za sprawą organizatorów era jazzu GWIAZDĘ wokalistyki jazzowej, Abbey Lincoln, na jedyny koncert w Europie.
Powiew ten, umieścił mnie w fantastycznej sali uniwersyteckiej (im. A. Mickiewicza jak mnie pamięć nie zawodzi). W tej sali można by się zakochać, gdyby nie to, ze na scenie pokazała się Abbey i wykonała Living Room. Po tym koncercie miłość pozostała, ale do NIEJ, a z pobytu miłe wspomnienia.
Pozdrowienia dla łasuchów.
Do włoskiego urlopu jeszcze kawał czasu. Teraz jest intensywna praca nad książką o kuchniach całej Europy (to znowu robimy we dwoje!), potem wyprawa z wnukami do Wilna, następnie zamiana etatu sekretarza-wydawcy na prostego krytyka kulinarnego-emeryta i w polowie września – fruu na południe.
A moderator Panie Lulku to taki człowiek w redakcji internetowej Polityki, który przeglada komentarze blogowiczów ale tylko te nadesłane po raz pierwszy. Gdy ktoś juz jest stałym (choćby drugi raz i dalsze) uczestnikiem blogu juz nie jest kontrolowany, a jego wpisy wskakują automatycznie.
Moderator ma obowiązek patrzenia na (jak napisałem – pierwsze) wpisy pod kątem obscenicznym. Wszelkie ordynarności i wulgaryzmy powodują zatrzymanie wpisu. Nie wolno mu pod żadnym pozorem ingerować w treści polityczne. Co i tak nas czyli smakoszy nie interesuje. My zajmujemy się czymś znacznie ważniejszym niż polityka. Nieprawdaż?
U mnie od rana urwanie głowy – jakby mnie chcieli zadręczyć za kilka dni wolnego. Do tego upał potworny, remont budynku więc dudnienie młotów i kłęby kurzu. Pozazdrościć tylko można Gospodarzowi emerytury. Mój Boże! Ile to jeszcze lat zostało!
Dziś niezdrowo bo stresowo – kawa ( lura oczywiście! ), fajki i wafelki mdlące na odczepnego. Gdy jestem spięty i rozdrażniony nie mam apetytu.
Jeszcze wiadomość dla ornitologów. Do mojego ogrodu z wizytą przylatują dudki, spore ptaszyska z irokezami na łbach. No kto ma wizyty dudków?
Pozdrawiam
Pyra nam ladnie o jarmarkach i straganach, to ja wam zupelnie niekulinarnie muszelki przez Alicje, chcecie? calkiem niejadalne, prawie jak papaya- dla mnie skrzyzowanie ziemniaka z arbuzem, sorki Alicjo, ale za to podobnie kolorowo
Mili Blogowicze!
W tym blogu jest miło i przyjaźnie!Ludzie nie obrzucają się epitetami i nie plotą andronów,jak to się często zdarza na sąsiednich stronach(politycznych).
Czytając jednak o wykwintnych potrawach,przyprawach i prawie egzotycznych kwiczołach,dudkach i robinach, zaczynam wpadać w kompleksy.
Żeby te kompleksy przełamać,przygotuję dzisiaj na obiad tradycyjny szpinak,przysmażony z czosnkiem i…..drobno posiekanym lubczykiem,którego narwę pod płotem u sąsiada.No i oczywiście z jajkiem na twardo.
I jeszcze jedno!Mam romantycznego psa(psicę),Bajkę,która w czasie późnowieczornego spaceru,od kilku dni,układa się wygodnie na trawie,w pobliżu krzaków,w których drą się słowiki i z błogim wyrazem na pysku słucha tego koncertu.
a.j
a slinka, mimo romantycznej duszy, tej Bajce nie cieknie?, A.J. a po co smazysz szpinak? zywy i zdrowszy i lepszy
Panie Gospodarzu, piekne dzieki za informacje !
Daje slowo, ze nie bede politykowac. Chociaz prawde mowiac kiedy czytam wpisy do innych blogow to mam co do tego watpliwosci. Rozumiem rowniez, ze nie nalezy dobierac sie do skory blogowlascicielom i innym uczestnikom a jezeli to nie robic sobie z nich zartow. Na probe wpisze jednak cos co chyba jednak nie przekracza granic dopuszczalnych a jezeli, to tylko odrobinke. Ostatnia czytalem ponownie w jezyku oryginalu znakomita ksiezke radzieckich autorow Ilfa i Pietrowa pod tytulem:
” Dwanascie krzesel albo zloty cielak „. Pyszna zabawa. Glowny bohater, znakomity Wielki Kombinator noszacy nazwisko Ostap Bender uzywa kombinacji myslowych poczytnego dziennikarza Daniela Passenta.
Ja uczylem sie jezyka rosyjskiego z tej wlasnie ksiazki. Nie przypuszczalem iz mozliwe bylo az takie wyprzedzenie.
W tej ksiazce jest tez o jedzeniu w tamtych czasach. Warto przeczytac.
Pan Lulek
O, drodzy Przyjaciele – jak miło „dusznie” (tak mawiają przyjaciele Moskale) słowiczo i w ogóle – ornitologicznie. Bajka nie jest jedynym psem melomanem. Mój kumpel miał psa, kóry przepadał za muzyką chóralną, oratoryjną wszelką podobną. Siadał, bestia, na wprost grającego ustrojstwa i cicho, ale nieomylnie rytmicznie popiskiwał. Śmieszne to było do wypęku i irytujące, że hej. Nieskromnie przyznam się po półwieczu, że muzyka miała służyć do podrywki o wiele młodszej Pyry. Rozumiecie jednak, że co to za podrywka z muzykalnym Burkiem w tle? Od tej pory to ja wolę inne zestawy instumentów, a z chórów lubię tylko duże, męskie (np Aleksandrowa), gregoriańskie itp. Oratoria nieodmiennie przypominają mi o.m.c. romas pod psem. Na dzisiejszy obiadek miałyśmy chłopskie frytki z młodych ziemniaków i michę mizerii. Na mięsiwo nie pora. Szparagów jestem w tym roku pełniusieńka, bywały na stole przynajmniej 3 x w tygodniu pod różnymi postaciami, przy czym na stałe wpisałam w swój repertuar Helenki szparagi w szynce i Nemo – placek szparagowy, o , wypróbowałam jeszcze szparagi pieczone Ancy chyba? Mis 2 – czy wreszcie spróbowałeś szparagów? Nie chwaliłeś się wcale
Panowie od kwiczołów : pamiętacie może z Wańkowiczowskiego „Ziela na kraterze” kwiczoły przy projektowaniu Domeczku na oficerskim, przedwojennym Żoliborzu ? Kto zapomniał – przypominam. P. Melchior projektował potężną szafę – kredens do jadalni z ukrytą wewnątrz windą do kuchni. Planował setki szufladek na przyprawy metodą 1 cietrzew = 4 dropie + 16 indyków itd aż do malutkich kweiczołów. Strasznie dojadł rodzinie tym planowaniem i oddtąd Królik (czyli p. Zofia) ilekroć mąż się ponuro zamyślał nad marnośccią świata tego, żona kwitowała krótkim pytaniem : „Co, Misiu, kwiczoły?”. Now własnie Chłopaki – kwiczoły?
Panie Lulku, dziękuję za wczorajszą opowieść o szparagach.
A propos ziemniaków (pan Piotr pisze, że należy je pochłaniać w znacznych ilościach, bo zdrowe), wyczytałam kiedyś gdzieś, że nie należy ich jadać razem z mięsem (schabowy + ziemniaki na przykład), bo to najgorsze połączenie, niezdrowe i takie tam…
Ja ziemniaki jadam bardzo rzadko, pewnie dlatego, że ciągle (jak byłam dzieckiem) były na obiad. Teraz już nie mogę. Ziemiaki, klopsik, mizeria; ziemniaki, ryba; ziemniaki, jajo i tak non stop. Nie jadało się kiedyś ryżu i makaronu? Ja nie pamietam. Oj.
Pyro nie jadłem . Do moich sklepików nie przywożą a biegać dalej nie mam czasu. 🙁
Panie Lulku, nie wiem o jakiej ksiazce Ilfa i Pietrowa Pan mowisz, nie slyszalam o „Dwunastu krzeslach albo zlotym cielaku”. Zanne mi sa natomiast od dawna dwie powiesci Ilfa i Pietrowa, z ktorych jedna nazywa sie „Dwanascie krzesel”, zas inna „Zloty cielak” i obie laczy postac glownego bohatera – Wielkiego Kombinatora Ostapa Bendera, ktorego tatus byl „tureckim poddanym”. I kompletnie nie przypomina mi Ostapa postac Daniela Passenta.
O „Zlotym celaku” myslalam ostatnio w kontekscie Polski, a konkretnie przypomnialo mi sie slynny slogan wypisany na duzej tablicy na wybrzezu Morza Czarnego: „Ratowanie tonacych jest dzielem rak samych tonacych!”. A bylo to w latatrch NEPu – Nowej Polityki Ekonomicznej.
No. wlasnie.
Dzień dobry wszystkim z mojego południa, dopiero się doczołgałam do maszyny – widzę, że gorąco nie tylko u mnie. Może nie tyle gorąco, ale duszno.
W weekend nie było wiatru, w porywach Wojtek wyłapał 12km/godz, ale to przecież żaden wiatr. Niepocieszony był, trudno. Po starociach powłóczyliśmy sie wczoraj, zawsze na rynku w niedzielę wystawiają różni z „antykami”, z tym, że to wszystko jest drogie. Zachciało mi się sporego kufra, no ale ceny …
A do mnie na ogródek przylatują kardynały i coś wrzaskliwego jak sroka, pdobne do sroki, ale nie sroka to, tylko blue jay, też ma czubek! Zresztą, kardynały podobnie.
Pyro, a może faktycznie liście młodych buraczków? Albo lebioda! Sławek, papaya smakuje podobnie tak te małe melonopodobne, kantalupy na przykład, słodkawe z „nuta” dyni powiedziałabym, ale mają coś, co ja bardzo lubię, mianowicie pestki. Pestki są jadalne, w smaku przypominaja mi coś, co można by ująć jako intensyny, do kwadratu smak rzeżuchy.
Jak dla mnie – mniejsza o miąższ, ale pestki, jak najbardziej! Podobno się suszy i używa zamiast pieprzu. Idę nadrobić czytanie wpisów.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Muszelki/
Droga Heleno !
Mowimy o tym samym. Te dwie ksiazki wydane byly w moich mlodzienczych czasach w jezyku rosyjskim pod wspolnym tytulem
” Dwienadcat stuliew ili zolotoj tielonok „. Z roznych burz dziejowych uratowalem tenze egzemplarz w jezyku rosyjskim. Rok wydania 1959 w Moskwie. Mam w domu na honorowym miejscu. Oczywiscie, ze Ostap Bender, obok Wojaka Szwejka byli moimi wzorcami zyciowymi. Istotnie posiadal on za tatusia tureckiego poddanego. Jedna z najpiekniejszych scen jest wtedy gdy Ostapowi na rumunskiej granicy usilowano przemoca zdjac buty a on krzyczal: Buty, sapogi, butesku. Wskazuje to na niewatpliwe wplywy jezykow slowianskich na jezyk rumunski i chyba cala kulture Siedmiogrodzka.
Przytoczona przez Ciebie slogan znad Morzem Czarnym jest tez wspanialy. Przetlumaczylbym go na: ” Bij kto w Boga wiezy, ratuj sie kto moze „. A co jest teraz, moze nie NEP. Co zas do podobienstw to moze by tak zapytac Pana Redaktora Daniela Passenta, czy jego znakomite dzielo zycia nie posiada odrobiny inspiracji tego Ostapa Bendera. Jesli tak, to
gratulacje, dla Passenta. Sadze, ze Pan Redaktor Daniel Passent czytal te ksiazke albo jesli chcesz, te ksiazki w jezyku oryginalu.
Nie przypuszczalem Heleno, ze w blogu Pana Redaktora Piotra Adamczewskiego znajde tak bratnia dusze.
Zafascynowany
Pan Lulek
A ja ostatnio jadłem dobrą sałatkę. Piłem także parę dobrych winek lokalnych w przybytkach winnotwórczych wzdłuż Missouri, gdzie z Drogą Małżonką podczas weekendu odwiedzaliśmy naszą znajomą, pracującą dla G. W. University w St. Louis. Znajoma, zarabiająca tam jakieś piętnastokroć tego, co na polskiej uczelni, robiąca porządną naukę, i – last, but not least – przebywająca w bliskości winnic nad Missouri zdecydowała się zostać w USA na stałe.
Zważywszy na zagęszczenie wyżej wspomnianych winnych przybytków na milę kwadratową okolic Missouri, ja się jej nie dziwię…
Opisywana Koleżanka nasza przeszła do historii dorabiając do stypendium (w czasach gdy jeszcze pracowała w Warszawie) poprzez wynajmowanie mieszkania przy rondzie ONZ Jerzemu Pilchowi, które uwiecznione zostało po wsze czasy w „Pod mocnym aniołem”.
Tak mi się na wspominki zebrało, bo przypomniały mi się czasy, gdy jeszcze kilka lat temu spotykaliśmy się czasem w tymże mieszkaniu (już po wyprowadzce J. Pilcha 😉 na nocne Polaków rozmowy…do sklepu nocnego na rondzie ONZ rzeczywiście nie było daleko (a jeszcze był jeden na Ogrodowej, kawałek dalej, to za to moje rodzinne strony 😉
Niby wiele się nie zmieniło – znowu noc, znowu płyny o zawartości związków przyspieszających krążenie…tylko za oknem Gateway Arch, a nie PKiN, i jakoś tak smutniej..?
Ale żeby nie było, że nie piszę o jedzeniu – kiedy przyjechaliśmy, podjęci zostaliśmy świetną sałatką ze szpinaku, rucoli, truskawek, migdałów i mango. Podlane to było malinowym octem i było nad wyraz smakowite.
Polecam…
>slawek 2007-06-11 godz.14:20
Może Bajce i cieknie ślina?Ale złap słowika w krzakach po ciemku!
No,a Ty złapałeś mnie na grzesznym spożyciu cholesterolu!
Na patelni podsmażam troszkę boczku lub wędzonki,dorzucam zgniecione ząbki czosnku i prawie natychmiast wrzucam obgotowane(blanszowane!)liście szpinaku z lubczykiem.Trochę mieszania i już!
Pozdrawiam!
a.j
… a propos tego podsmażania boczku na chrupko na oleju – podsmażam boczek na chrupko bez żadnego oleju, wszak z boczku tłuszcz się sam wytapia. Do czego ten olej potrzebny – daje lepszy smak?
Misiu2, też nic nie robię z moją trawą, tylko koszę, nawet nie podlewam, niech sobie radzi sama. Babkę lancetowatą truchę usuwamy ręcznie, wykopując z korzeniami, bo niestety, panowszy się bardzo. Ale da się utrzymać w cuglach. Moja koleżanka miała przepiękny ekologiczny ogródek. Zioła, winorośle, mnóstwo macierzanki – nawet trawy nie ścinała, tylko przez parę lat z uporem ja tępiła wyrywając, a
potem górę wzięły tymianki, macierzanki, jakieś lny i cała masa innych rzeczy. Poszukam zdjęć przy okazji i pokażę ten ogródek, przez kilka lat trzeba było sie przyłożyć, ale potem ogródek „sam działał”.
A jak pachniało i ile tam było motyli i innych żuczków! I Ela sprzedała ten dom w tym roku 🙁
Podaje typ z Angielskiego Domu Panujacego. Prince Charles nie kosi traw az do konca czerwca. Podobno lepiej trzymaja sie rozne zwierzaczki a trawa lepiej regeneruje. Bylo w telewizji. Tyle, ze u nich inny klimat, wilgotny a poza tym jego ogrodek to 43 hektary a moj 400 metrow kwadratowych. Podlug stawu grobla. Ale i tak jest co robic i nie potrzeba pomocnikow.
Do jutra
Pan Lulek
Witajcie,
u mnie,dzisiaj zwyczajny kalafior a la polonaise z mlodymi ziemniakami i mini wieprzowymi filetami.A na deser micha swiezych czeresni!!Hm pyszne byly 😀
Rzecz ciekawa,ze w mojej krainie prawie nieznane sa Wisnie.Wydawalo mi sie,ze powinny byc w calej Europie?A tu niespodzienka.Nie mozna ich kupic ani na targu,ani w sklepach!!!!!
Troche mi zal,bo przeciez wspaniale sa z nich konfitury i kompoty!!No i moje ulubione zwlaszcza latem,zupy owocowe.
Pozdrawiam.
Ana,
możemy sobie ręce podać, sour cherries (wiśnie) tutaj to też rzadkość, chociaż przyuważyłam już farmę, gdzie mają parę drzewek. Ale mimo że to jest taka farma typu „zbieraj sam”, te wiśnie są zastrzeżone dla właścicieli i nie dla stonki, co przyjeżdża na maliny i takie tam inne truskawki.
U mnie dzisiaj pieczary duże oraz szparagi, pieczary nadziewane według Nemo, a szparagi pomiędzy pieczarami, wszystko będzie posypane serem ze słynnego miasta, w którym zamieszkuje Ana, zapieczone razem na tacce z folii w b-b-q.
Jak ja przybedę na wadze, to zdaje się, że wiem, gdzie winniczków szukać!!! Już ja Wam nagadam!
Justyna pytała o szparagi, przede wszystkim sezon jest ważny, bo ich pełno i tanie, nie wspomniałam, że w sezonie to dzielę na pół, zamrażam dolną część na chłodnik, a górna część nadaje sie do jedzenia bez obierania, jest tak miękka. Odkąd jest sezon, codziennie są na talerzu, jak nie z wody, to zapiekane na różne sposoby, jako towarzyszące warzywko. I Szampaństwo Blogowiczostwo dostarczyło mnóstwo przepisów!
43 hektary trawy to nie ogrody, to łąki 🙂
Też bym nie kosiła, dopiero wtedy, kiedy nadawała by się na siano, bo przecież szkoda tego nie zużyć godziwie.
A u mnie wiśni pod dostatkiem , co roku muszę rozdać kilka wiader. Najlepsze i największe drzewo prawie czterdziestoletnie rośnie obok studni . Niestety chyba ostani rok bo pień rozdwojony i połowa obumarła . Ale to nic , bo z korzeni wyrosły trzy drzewka i mają sporo owoców . Sezon szykuje się całkiem udany bo drzewa przetrzymały mrozy wiosenne i owoców całe mnóstwo . Szkoda ,że do Holandi czy Kanady daleko bo chętnie bym się podzielił. Ale słoiki mogę przwieść podczas najbliższej wizyty w Amsterdamie 🙂
No teraz to Was zaskoczę. Po pracy znużony zasnąłem ciężkim snem i nagle budzi mnie warkot. Wychodzę w samych gaciach przed chałupę, patrzę a nad nią krąży czterech facetów na spadochronach z motorkami przypiętymi do siedzeń. Psy usiadły na trawniku zdumione i tak patrzyliśmy w niebo osłupiali. A oni krążyli, krążyli, krążyli… i w końcu warkocząc odlecieli. Więc co tam dudki, szpaki, słowiki, bociany i inne ptactwo o którym pisaliśmy. Faceci na motorowych lotnio – spadochronach to jest coś! Ostatnio taki masowy nalot widziałem w Leon w Hiszpanii. Utrudzony marszem zasnąłem na parkowej ławce i nagle warkot mnie zbudził. Lecieli – sam nie wiedziałem czy to sen czy jawa. Jest coś radosnego w takich napowietrznych podróżach. Patrzyłem na nich i pozazdrościłem im wolności. Cholera – może by tak spróbować. Kusząca myśl.
Pozdrawiam i dobrej nocy
Pozwole sobie zamiescic ilustracje do Wojtkowej relacji.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Motolotnia
Jak sie dobrze przyjrzec, widac lotniarza, choc nie slychac glosnego motorka, na tle slonca zachodzacego za Gorami Bystrzyckimi. Dzialo sie to w lipcu 2006 w Kotlinie Klodzkiej. Motolotnie w Helwecji sa zakazane wlasnie ze wzgledu na ryczace motorki. Ale tu jest dosyc gor do fruwania w naturalny sposob i w mojej okolicy codziennie kraza cale stada pojedynczych „materacy” i tandemow.
Misiu2- zyczliwy z Ciebie czlowiek,boc chciales sie nawet wisniami ze mna podzielic! Ja jednak szybciej do nich dotre,bo wybieram sie tego roku do kraju!!Jak tylko tam zjade,tom niczym stonka.Jem wszystko,no moze tylko trawe zostawiam krulikom 😉
Na koniec wizyty rodzina przytlacza mnie oczywiscie gora przetworow,ktore wioze do swojej krainy.Jest to oczywiscie scisle reglamentowana zywnosc i zadne intruzy z zewnatrz do niej dostepu nie maja!! 😉
Ps.Wojtku u nas tez znane sa takie spadochrony z motorkami.
Mnie kiedys ubawil opis przygody innego lotniarza.A wlasciwie „surfingarza”(?) Modne jest teraz slizganie sie na desce z dopietym spadochronem.No i jeden taki fikal po falach w Hadze.Az pewnego momentu buchnal silny wiatr i faceta ponioslo paredziesiat metrow w glab ladu.Na koniec uderzyl o balkon jakiegos apartamentu i powiozlo goscia pogotowie do szpitala 🙁
No i widzisz,czym takie latanie moze sie skonczyc?!
O Matko BOska, oczywiscie krolika mialo byc… 🙁
A.J. slowika po ciemku? pewnie zadna, nawet, Bajka sie nie zalapie, ale, co pomarzy, to jej, rozumiem i podzielam slabosc do boczku,
Alicja, mowisz babke lancetowata?, czyzby to byla tzw. wastkolistna?
jesli tak, to mam anegdote, w przestarej ksiazce wedkarskiej, moj Ojciec wyczytal, ze namoczona w spirytusie, to doskonaly srodek na odganianie komarow, nazbieralismy tego na lakach na Biskupinie, Stary zalal procentami dwa tygodnie do przodu, zeby sie przegryzlo i pojechalismy dwoma „syrenkami” z zaprzyjazniana rodzina w gorzowskie nad jezioro, oczywiscie na ryby, jezioro- Ostrowiec, komar cial niemozebnie, wszyscy bylismy zieloni od tego smarowania sie mikstura, jak Marsjanie, albo recepta stara byla, albo komary zmutowaly, skutek w kazdym razie zaden, wiec stanelo na tym, ze po trzech dniach Starym zal bylo voltow, a bylo czego zalowac, pozostale trzy litry, po rozcienczeniu, wprowadzali, chlorofilowo w organizm przez pozostale dwa tygodnie, oblewajac brzany z Obry, tudziez z Prosicznej, jako prawie szczeniak sie nie lapalem i pewnie dlatego pamietam,
z innej beczki, z tymi wisniami, na zachod od Odry, to rzeczywiscie nieco klopot, jesli juz znaja, to jako griotes w przeslodzonych konfiturach, ewentualnie kandyzowane i jako dodatek do ciast i ciasteczek, porzadnej, polskiej wersji na targu w sezonie nie uswiadczy, zal
podobnie jak papierowek, czy innych malinowek, rownie pomidorow, jak i jablek,
z drugiej strony, jak widze Francuza, ktory na drugim koncu globu prosi o stek z frytkami i roquefort i jest oburzony, ze nie daja, to wole z tymi wisniami poczekac na wizyte w Polsce, ot po prostu twierdze, ze miejscowe jedzenie jest napewno najlepszym sposobem uczenia sie ” innych” i od ” innych”
Taż sama, Sławek, wąskolistna, bo bywa jeszcze bardziej okrągła, ale lancetowatej więcej u mnie na hektarach. To dlaczego zaraza rosnąc sobie na hektarach nie chroni przed komarami?!
Ana, ten „surfing” to kite-surfing. Podobno jest to droga zabawa u nas, jeśli chodzi o sprzęt. Pierwszy raz lotniarzy widziałam w Austrii, bardzo mi się to podobało, ale tylko do oglądania, bo to też nie dla mnie, taka odważna to ja nie jestem. W rejonach Schnee Alpen lotniarze mają wspaniałe warunki naturalne, ot rozpędzasz się z góry i frrrrruuuuu! Te z motorkami to bez sensu, ale jak nie ma gór, to co zrobić, żeby się udać w przestworza?
Papierówki… czy to jeszcze istnieje?! Najpierwsze jabłka, i żarło sie jeszcze zielone, a rodzice straszyli sławetnym „skrętem kiszek”, żebyśmy tylko nie obżarli wszystkiego przed czasem, zanim zaczną żółknąć.
Najlepsze były te, co spadły z drzewa, przeważnie z tłustym robalem w środku, ale robala sie omijało 🙂
Jeszcze tylko pięknego ptaka Wam tu pokażę (pod wieczór kardynał usiadł na gałęzi, ale nie miałam paaratu pod ręką i odfrunął, jak tylko wstałam, żeby iść po aparat). Ten to ta moja wrzeszcząca sroka, blue jay. Lubi orzeszki ziemne i podobnie jak chipmunk, nawet będzie pozował, byle mu dać orzeszków.
http://alicja.homelinux.com/news/Blue_Jay.jpg
Papierówki istnieją jak najbardziej:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/transparent_blanche/
Taką właśnie jabłoń odmiany „Transparent Blanche” posadziłem na starych śmieciach – znaczy w poprzednim moim ogrodzie.
Została mi po niej akwarela namalowana przez sasiadkę na moje pięćdziesiąte chyba urodziny, jabłka żre już kto inny.