Powtórka ze staropolskiej kuchni
Nie mamy się czego wstydzić: tradycyjna kuchnia polska była smakowita i choć czerpała pełnymi garściami z kuchni innych, odwiedzanych często przez Polaków krajów-była w istocie oryginalna przetwarzając i wchłaniając wszelkie obce wpływy i jednocześnie dostosowując do naszego smaku.
Wielkim atutem była dostępność na polskim rynku wspaniałych składników: doskonałych ryb (chwalonych przez cudzoziemców), dziczyzny, najlepszej jakości nabiału.
Szkoda, że zapominamy o wspaniałościach polskiego stołu żywiąc się z pośpiechu hamburgerami i niby-pizzą zjadaną w biegu.
Polskie posiłki wymagały nie tylko najlepszych produktów, starannego ich wykonania jak i chwili czasu do delektowania się zarówno daniami jak i towarzystwem.
Stare przepisy nie zawsze są natomiast pracochłonne i wbrew temu, co przywykliśmy sądzić nie muszą być ciężkie ani tłuste. Oto parę przykładów. Możecie je wypróbować w ten kolejny długi weekend.
Auszpik ze szczupaka
Około 1,2-1,5 kg szczupaka w całości, łącznie z głową ,2 marchwie,1 pietruszka,2 cebule, kawałek selera,por,2 ziarna pieprzu,2 ziarna ziela angielskiego, sól, pieprz mielony.
Na majonez:1 jajko,1 łyżka dobrej musztardy,1 szklanka oleju, szczypta cukru pudru, kilka kropel soku cytrynowego, sól.
Szczupaka sprawić (wedle staropolskiej nomenklatury „ogolić”, czyli oskrobać), pokroić w dzwonka albo pozostawić w całości, jeżeli dysponuje się rynienką do gotowania ryb, opatrzoną specjalną wkładką. Pozwala ona na włożenie do rynienki i wyjęcie z niej ryby w całości. Głowę ryby oraz wszystkie płetwy i resztki skóry ugotować w wywarze z włoszczyzny, z pieprzem, zielem i niewielką ilością soli. Kiedy mięso ryby jest już miękkie(po 20 minutach powolnego gotowania), wyjąć, pozostawiając resztę rybiej tuszy i jeszcze gotować, aż wygotuje się większość wywaru i zacznie lekko gęstnieć.
Wywar, teraz już nazywany auszpikiem, czyli galaretę , wystudzić. Kiedy zacznie się ścinać polać nią oziębioną i ułożoną na półmisku rybę. Przygotować majonez: wszystkie składniki muszą mieć jednakową temperaturę. Wbić jajko do kielicha malaksera, dodać musztardę, wlewać cienkim strumyczkiem olej, na koniec dodać cukier, sól i sok cytrynowy, zamieszać (w tę samą stronę) i podać gotowy majonez w sosjerce jako dodatek do auszpiku.
Kurczęta jak kuropatwy
2 małe kurczaki(każdy poniżej 1 kg),4 plasterki świeżej słoniny,8 ziaren jałowca,sól,2 łyżki tartej bułki,1 kostka bulionowa rozpuszczona w 1 szklance wody.
Kurczęta sprawić w przeddzień, natrzeć utłuczonymi ziarnami jałowca i solą, odłożyć na 12-24 godziny. Owinąć słoniną i zrumienić w piekarniku na silnym ogniu. Rumiane kurczaki przełożyć do garnka, podlać rozpuszczonym bulionem, posypać tartą bułką i dusić aż kurczęta będą miękkie. Podawać przekrojone na połówki lub ćwiartki i polane sosem.
Ozór na szaro
Ozór wołowy,włoszczyzna:2 marchwie,1 pietruszka, por, kawałek selera, cebula ,ząbek czosnku, sól.
Na sos :1 łyżka masła,1 łyżka maki,1 szklanka rosołu warzywnego z kostki, 1/2 cytryny,2 łyżeczki cukru, po garści rodzynek i migdałów,1 łyżeczka ciemnego cukru trzcinowego (niekoniecznie).
Jako dodatek może, choć nie musi być kieliszek czerwonego wina-nie jest to jednak niezbędne. Ozór oczyścić z wszelkich niejadalnych części. Wraz z warzywami i ząbkiem czosnku gotować do miękkości.
Przygotować sos: zrobić zasmażkę z masła i mąki. Kiedy lekko się ozłoci, dodać szklankę rosołu warzywnego, sok cytrynowy, migdały i rodzynki oraz cukier. Jeśli mamy cukier trzcinowy -rozpuścić go i chwilę gotować w osobnym garnuszku. Kiedy zaczyna się pienić, dodać do sosu, aby nadać kolor. Zagotować sos.
Ugotowany ozór wyjąć z wywaru, zdjąć skórę, pokroić w ukośne plastry, polać sosem.
Perduty
4-6 jaj, 4 szklanki wody,3 łyżki octu,1/2 łyżeczki soli.
Na sos:1 szklanka wody z 1 łyżeczką soku cytrynowego,1 cebula dymka,1 łyżka mąki,2-3 łyżki śmietany, cukier i sól do smaku.
Przygotować sos: posiekaną drobno cebulę ugotować w wodzie z sokiem, cukrem i solą. Dodać mąkę wymieszaną ze śmietaną.
Zagotować wodę z octem i solą. Jajka wybijać do filiżanki i ostrożnie wpuszczać do wrzącej wody. Delikatnie, łyżką popychać białko pomagając ukształtować się jajku w formie jaką miało w skorupce. Kiedy białko się zetnie, wyjąć ostrożnie łyżką cedzakową. Jajka włożyć do gorącego sosu i podać z ziemniakami puree.
Komentarze
Croutons, indeed. Skleroza!
Pyro, wlasnie takie zamrozone ciasto trzymam w lodowce na tarte z grylowanymi jarzynami i kozim serem. Jutro przyjezdza na trzy tygodnie moja Matka, ktora zachwyca sie wszystkim co ugotuje czu upieke. Potem na jeden dzien wpadnie jej ukochana rodzina ze Swansea (Walia) – mlode malzenstwo z nastoletnimi synami. Z synami konczy sie przy stole zawsze tak, ze lapie za telefon i zamawiam ich najukochansze jedzenie pod sloncem – pizze z ananasem! Mozna sie zalamac!
A propos ciasta francuskiego, to porcja (270 g) swiezego, juz rozwalkowanego do srednicy 33 cm i z podkladka pergaminowa (tylko klasc do formy) kosztuje tu rowne 2 franki (4,60 zl), nierozwalkowane jest jeszcze tansze. A mowia, ze Szwajcaria to drogi kraj 🙂 Pyro, ciesze sie, ze ciasto Ci sie udalo, choc bylo kruche. A jak tam Twoja lodowka? Juz w porzadku?
Pozdrawiam serdecznie
Auszpik ze szczupakow lowionych przez mojego ojca robila moja mama. Skora z duzego szczupaka byla faszerowana masa z miesa szczupaczego, zoltek, bulki namoczonej w mleku, cebuli i przypraw i gotowana w serwecie w wywarze z warzyw i ryb. Po ugotowaniu szczupak ladowal na polmisku w towarzystwie plasterkow ugotowanej marchewki i byl zalewany galaretka rybna. Pamietam do tej pory smak i zapach tego dania. Z takiego szczupaka w auszpiku, jak podaje gospodarz, smakowala mi tylko galaretka, bo z leku przed osciami dzieci nie jadaly samej ryby, no, chyba ze to byl wegorz. Czy ktos z Was jadal piskorze? Czy mozna je jeszcze gdzies kupic?
Nemo, w moim domu robiono szczupaka dokladnie tak samo – nadziewano skore, gotowano w jarzynach, dzielono na plastry, ukladano na plaskim talerzu , zalewano galereta z wywaru, okladano marchewka i pietruszka.. Przy ikazji: szczupaka i inne ryby najlepiej oskrobac z lusek takimi ostymi grabkami do wyczesywania psa z klakow.
Kiedys w Borach Tucholskich dostalam od Renaty zadanie sprawienia dwoch szcupakow i musialam pozyczyc instrument od labradora. Poszlo jak z platka. Od tego czasu trzymam w szufladzie kuchennej takie grabki – nie zebym czesto ich uzywala! Bo jednak tez ide na latwizne i kaze rybiarzowi w sklepie sprawic mi rybe po kupieniu. Wielka oszczednosc na gazetach.
A teraz – A NIE MOWILAM!
Wlasnie przecztalam, ze z tym wybudzeniem ze spiaczki po 19 latach to lipa! Pewnie, ze lipa! Gdyby bylo to prawda, bylaby to sensacja miedzynarodowa i czytalabym o tym na pierwszej stronie Timesa. Zas szpital wydalby specjalne oswiadczenie w teh sprawie i do Polski ciagnelyby pielgrzymki specjalistow, a nie dziennikarzy prasy codziennej.
Profesor Helena XYZ powinna byc zatrudniona przez WHO.
o właśnie, czasem nerw mi puszcza, kiedy czytam zachwyty nad jakimiś tam pludrackimi czy inszymi italjańskimi kuchniami, nie służącymi Polakom, kiedy nasza własna kuchnia staropolska to źródło doskonałych i zdrowych przepisów. „Cudze chwalicie, swego nie znacie” 🙂
Kuchnia staropolska to coś dla mnie. Wiele na ten temat krąży legend – a to , że przepis zaczyna się od słów „weż kwartę żółtków”… No i niby prawda, tylko już się nie pisze, że z tego przepisu wychodziło 8 bab łokciowych! Jeżeli zaś nie ma rynienki do gotowania dużych ryb, to jeden z poradników domowych radzi rybę zwinąć w kółko i wpakować do smaku w wielkim rondlu. Po ugotowaniu należy dużą łyżkę cedzakową podłozyć pod głowę, a ręą w rękawicy złapać za ogon, przenieść natychmiast na ogrzany półmisek , wyprostowująć rybeńkę. W moim domu rodzinnym też robiono szczupaka faszerowanego, gotowanego w serwecie, ale i szczupaka „jako takiego” do galarety . Ten drugi musiał być b.duży – mniej ościsty. A teraz sos szary do ozora, perdutów, moletek itp przysmaków – nigdy nie stosuję żadnego innego cukru tylko karmel (lubię mieć słoiczek w szafce) Chodzi o to unikalne połączenie dyskretnej goryczki i słodyczy. Karmel do sosów musi być intensywny – ciemny, trzeba uważać przy dawkowaniu. Alicjo – ten siostrzeniec to ten sam, który przytulił się do Angoli?
Zapomniałam Wam napisać, że na dzisiaj (jakby nie było święto) robię 2 potrawy do wyboru (resztę się zamrozi na inny dzień), a więc : jest gulasz z szynki wieprzowej w prawdziwkami – do ryżu, makaronu albo coś tam innego (chyba spatzle też by pasowały) ale i steki z karkówki chudej, bardzo na ostro, w sosie cebulowym. To można jeść z chlebem. Będzie też micha mizerii i sałatka z pomidorów. Ciasta żadnego nie robiłam. Deseru nie przewiduję, chyba, że zrobię kawę mrożoną. Mam świeży likierek truskawkowy , robiony trochę metodą limoncello. Wyszedł nieźle, trochę za mocarny. Co tam, mniejsze kieliszki się użyje.
Słyszałem o tym cudzie w poniedziałek na jazzradio Berlin. Godne polecenia:
http://www.jazzradio.net/play.php
jako news za Odry. Bez komentarza. W głowie dodałem sobie: byłaby to wspaniała historyjka.
Tenże sam ci, Pyro. Czekali na Stefka parę lat, więc szczęśliwi do imentu.
A propos kuchni staropolskiej, polecam Barbary Adamczewskiej „Kuchnię polską na nowo odkrytą” – Pani Basia przytacza stare przepisy przerobione niejako na dzisiejsze potrzeby i nasze rozumienie „kwarty żółtków”.
A z italiańskiej kuchni za sprawą Bony chyba coś niecoś się przemyciło, i to dawno temu, borsuku 🙂
A co do tego „cudownego wybudzenia”, chyba tydzień temu czytałam artykuł w GW na ten temat i stwierdzenie, że „żona pana (zapomniałam nazwisko) upiera się, że to nie była żadna śpiączka”, tylko człowiek nie mógł się poruszać ani mówić.
Całkiem być może, że gdyby wcześnie wziął się za niego specjalista od rehabilitacji, to o wiele wcześniej ten pan zacząłby funkcjonować. Ale lekarze wcześnie spisali go na straty, zdiagnozowali śpiączkę, no i już. Prawdopodobnie nie pierwsza taka pomyłka, może teraz będą się uważniej przyglądać takim przypadkom.
Ale gazety wiadomo… chwytaja wiadomość i dmuchają w balon. Wiadomość podawano we wszystkich amerykańskich i kanadyjskich prime time news kilka dni temu.
O, przepraszam. To dziennikarze „zdiagnozowali”, nie lekarze – właśnie czytam oświadczenie szpitala (w GW) !
A czy „perduty” to nie jest jakies brzydkie slowo? Np. Perduty gadasz!
Heleno, jestes niezrownana 🙂
Perduty gadal juz Marcel Proust w swojej slynnej „La recherche du temps perdu”, ale tez odzywial sie magdalenkami, to co mogl gadac?
W magdalence doszlo do jakiegos slynnego spotkania, co jeszcze czkawka odbija ( i dlatego jest to temat kulinarny).
Cytat :
„Zwiąż nitką po sześć wiśni z ogonkami, zanurz je w nalewce wiśniowej i połóż w cukrze. Następnie zrób ciasto jak na pączki z dodatkiem kieliszka wina; maczać w nim wiśnie, smażyć w smalcu i posypać cukrem z cytryną”
Wie ktoś skąd to ? Zagadka 🙂
Pan Gospodarz jest niewatpliwie rasowym dziennikarzem. Jak pisze, ze nie napisze, to nie napisze. A jak pisze, ze napisze, to tylko pisze. Wyprawil mnie na dwa dni na wyprawe krajoznawcza w sprawie win rozowych i bylem. Objechalem kawalek wschodniej Austrii, odwiedzilem przyjaciol i odwiedzilem kilka starych katow.
Teraz pisze cos w rodzaju Wypracowynia Domowego poniewaz Klasowka nie odbyla sie.
To co pisze jest synteza mojej wiedzy o austriackich winach rozowych zebranej podczas ostatniej ekspedycji naukowej w teren.
Najpierw uhudlery ale o tym to juz pisalem. Jest to w gruncie rzeczy jedyny rodzaj autentycznego wina rozowego. Tak zwane odmiany samonosne. Zawsze bardzo pachnace, czesto malinami.
Wino rozowe klasyczne moze byc produkowane na dwa sposoby.
Po pierwsze, zaraz po zebraniu czerwonych winogron wyciska sie je i w rezultacie otrzymuje wino rozowe o smaku identycznym z czerwonym odpowiednikiem. Wina te sa z reguly winami wytrawnymi, lekkimi. Bywaja dosladzane, procedura ta jest dozwolona w okreslonych granicach.
Po drugie, wina z mieszanych winogron bialych i czerwonych. Kazde pole winne posiada rozne kolory winorosli i tego sie praktycznie nie da uniknac. Podczas winobrania mozna sortowac obydwa kolory ale czesto z rozmyslem pozostawia sie mieszanke i wychodza z tego wina Couve zaleznie od proporcji jasno czerwone prawie rozowe albo ciemne biale tez rozowe tylko jak gdyby z innej strony.
Byc moze sa jeszcze inne metody robienia win rozowych mnie udalo sie zebrac wiadomosci o tych tylko metodach o czym donosze w moim wypracowaniu domowym.
Z ekspedycji przawiozlem nieco zbiorow. Niestey ze wzgledu na chorobe abstynencji w ktora niedawno wpadlem, degustacji dokonal sasiad potwierdzajec wysoka jakosc zebranych egzemplarzy.
Czuje sie troche jak ornitolog ktory podglada ptaki, wie o nich wiele ale sam nie potrafi fruwac.
Co zas sie tyczy tego, ze wina przed czwartym rokiem nie nalezy pic jest to kompletna nieprawda. Wino pije sie juz wtedy kiedy jest jeszcze na krzaku. Pijanie i w ogole kupowanie starych butelek jest procedura ryzykowna bo w butelce moze byc ocet olbo cos metnego tylko smakiem przypominajace wino. Bywaja wyjatki ale z tym jest jak z damska niewinnoscia. Produkt jednorazowego uzytku. Czasami smakuje.
Na tym poprzestaje i jezeli Gospodarz napisze, ze bedzie o pieczeni z pingwinow to ja na pewno nie polece na Antarktyke, zeby przygotowac sie do klasowki. Jesli zas bedzie o pieczeni z zubra to tez nie pojade od razu do Puszczy Bialowieskiej.
Jak zwykle przyjacielski tym razem z ograniczona odpowiedzialnoscia
Pan Lulek
Panie Lulek!
To wszystko prawda, co Pan napisał o winach różowych (albo kto tam Pana wie, może wpuszcza Pan nas w maliny, o których Pan wspomina!), ja dodam jeszcze jedno rose’ – co roku robie wino z rabarbaru.
Rabarbar plus nieco soku z białych winogron, sok malinowy, cukier, drożdże winne. Zwykle nastawiam w maju, ale dzisiaj czerwiec, a rabarbar w ogródku. Nic to, za parę dni do dzieła!
Ten rabarbar jest do picia w jakieś 5-6 tygodni, zawsze nam wychodzi sierpień. Pyszny z kostkami lodu, w których to kostkach można zamrozić jagody, maliny albo kwiatki ogórecznika. Goście mdleją z zachwytu, jeśli nie nad smakiem wina, to przynajmniej nad prezentacją!
P.S. Tylko nie pieczeń z pingwina! To mój wielki przyjaciel!
Panie Lulku, nikt nie twierdzil, ze wino musi miec co najmniej 4 lata, ale tu chodzilo o calkiem konkretne gatunki Barolo i Oreno, ktore dojrzewaja dlugo i szkoda otwierac butelke za wczesnie. Sa wina dobre po roku (wiekszosc bialych) i po dwoch, a nawet po 2-3 miesiacach, ale tylko przez krotki czas. Czeresnie i zielone jablka mozna tez spozywac przed czasem, ale co to za przyjemnosc.
Dzisiejsze technologie winiarskie pozwalaja na rozlozenie surowcow na czynniki pierwsze i skomponowanie wina o dowolnym smaku, natychmiast gotowego do spozycia. We Wloszech w latach 90-tych wykryto miejscowosci bez winnic produkujace hektolitry wina z bogwieczego przywozonego noca cysternami. Powstal nawet ponury dowcip o starym wloskim winiarzu, ktory na lozu smierci postanowil zdradzic synom najwiekszy sekret, a mianowicie, ze wino mozna robic nawet z WINOGRON!
nemo !
Wspanialy dowcip. Sa kraje i producenci ktorzy produkuja wina tylko na sprzedaz, najlepiej za granice i to im dalej tym bezpieczniej.
Co jednak prawdziwy winiarz to i oryginalny smak. Stara zasada mowi: jedz jedzenie i pij wino kraju w ktorym sie aktualnie znajdujesz, wtedy sie w smakach rozsmakujesz. Zawsze tak robie i dobrze na tym wychodze.
Wina domowego, rabarbarowego jeszcze nie probowalem, musi byc pychota. Wina porzeczkowe zaczynaja byc coraz bardziej u nas popularne. Znane sa dwa glowne linie smakowe. Obydwie sprzedaje firma Metro, inni pewnie tez. Lekkie dobrze odswierzajace. Cos na upalne lato. Skoro jestem przy klawiaturze. Okolice Zielonej Gory byly kiedys krajem winnym. Podobno ichnie wina mialy smak podobny do win mozelskich. Czy znajdzie sie ktos kto sprobuje odrodzic na wieksza skale te sztuke.
Dziekuje jeszcze raz
Pan Lulek
Porzeczkowe (z czerwonych) też robię. Potwierdzam, co powiada Nemo – z winogron można także robić wino 🙂
Ale z rabarbaru bez drożdży winnych wina by nie było (a jeśli, to ja nic o tym nie wiem, czy mozna użyć coś innego do zastartowania fermentacji, niz drożdże winne).
Panie Lulek, trafił Pan – takie wina są doskonałe w letnie gorące popołudnia. Co do mnie, robię je zdecydowanie wytrawne, bo takie lubię.
Za pare lat przybędzie porzeczka czarna, w tym roku zaledwie kilka gron, dwa malutkie krzaczki, ale się przyjęły.
Wina porzeczkowe, wiśniowe, wino z jabłek – papierówek – łza się w oku kręci. Moja Teściowa robiła genialne wina owocowe. Do picia były gdzieś po 6 – 8 miesiącach, a „jabcok” pięknie się starzał tak do 8 lat. Potem lepiej było go wypić. Ja się już w winiarstwo nigdy potem nie bawiłam, bo to dzieci rosły, miejsce było potrzebne, a w samie przyzwoity węgrzyn w latach 70-tych kosztował parę złotych butelka i stać mnie było na kupowanie kilku kartonów parę razy do roku. Tani jak barszcz wytrawny Furmint służył u mnie w domu do masowej produkcji szprycerów w lecie i jedyna trudność stanowiło wtedy zdobycie cytryny. Wina różowe, hm. pisałam już, że Anka kupiła karton włoskiego różowego 2 lata temu od likwidatora sklepu i był to za mojej pamięci najgorszy sikacz, jaki był w naszym domu – kwaśny, cierpki i ja się uperam, że jechał drożdżami. W okresie tegorocznej Wielkanocy otwarłam ostatnie dwie butelki łudząc się, że wyszlachetniało przez ten czas. A gdzież tam. Jedna butelka miała cechy poprzedniczek, a druga była już skwaśniała zupełnie. Potem przeczytałam, że wina różowe wcześnie „umierają” i nie należy ich długo trzymać. W warunkach imprezowych lubię, jeżeli na stole są różowe wina musujące – ładnie wyglądają, a ja ich i tak nie piję. Przepadam zresztą za ruskim szampanem półwytrawnym, tym z głębokiego socjalizmu.
>Czy znajdzie sie ktos kto sprobuje odrodzic na wieksza skale te sztuke.
Ależ, ależ! Mało, że się znajdzie, takich szaleńców jest już spora gromadka…i w rzeczy samej, odradzają się w tej chwili przynajmniej dwa regiony winiarskie w Polsce, właśnie w okolicach Zielonej Góry oraz na Podkarpaciu. W dniach 8-16 września odbędzie się zresztą oficjalne winobranie w Zielonej Górze…
Zresztą, (dopiero co napisałem krótką notkę o tym u siebie…) największym problemem z produkcją wina w Polsce są przepisy, a nie klimat. Spokojnie można uprawiać wino z winogron odmian mieszańcowych (w kategorii win stołowych w niczym, wbrew wielu obiegowym twierdzeniom, nie gorszych, niż odmian klasycznych, a często dorównujących bez problemu winom wysoko-jakościowym), a jak dochodzą do mnie informacje z jednego z źródeł zalinkownaych na moim blogu – w dobrej lokalizacji udaje się znakomicie także Riesling, Pinot Grigio i nawet Pinot Noir. Próby z Cabernet Sauvignon nie udały się, ale nikt też się tu cudów nie spodziewał…
Pozdrawiam!
Heleno – rzadko coś komuś zazdroszczę, ale tym razem padło na Ciebie – tej Mamy, która przyjeżdża wychwalać córkę za cokolwiek Ci zawiszczę. Moja też była przekonana, że ósmy cud świata powiła, co zresztą na codzień bywało uciążliwe dla otoczenia. Absolutna lojalność wobec córki , kłóciła się w pojęciu Starszej Pani z lojalnością wobec jej domowników. W efekcie po powrocie z pracy musiałam wysłuchiwać długiej listy przewinień mojej własnej progenitury, przy czym na plan pierwszy wysuwał się wilczy apetyt mojego syna. Nie wiem, czy Babcia bała się, że to ona zostanie oskarżona o spustoszenie w lodówce, czy zapomniała ile jej dzieci w pewnym wieku potrafiły spałaszować. Obgryzałam wtedy palce ze złości, ale z latami mi przeszło. Tak czy owak była to jedyna osoba na świecie przekonana o Pyrowej wielkości, urodzie i wszelakich talentach. Dobrze mieć jedną taką osobę w życiorysie.
U mnie w domu na Ziemi Lubuskiej robilo sie wino z porzeczek czerwonych i czarnych (osobno) i z winogron, ktore porastaly poludniowa sciane poniemieckiego domu. Na lewo od werandy byly winogrona rozowolila, a na prawo biale. Wino wychodzilo wspaniale, lekko rozowe, polwytrawne, wiec trzymalo sie dobrze. Ksiadz poczestowany kieliszkiem przy koledzie usilowal wyludzic, a nawet kupic to wino na mszalne, ale bezskutecznie. A ja mam na sumieniu 20-litrowy gasior wina porzeczkowego juz dojrzalego do konsumpcji, ktory zostal trafiony u podstawy drewnianym sabotem, oczywiscie niechcacy. Jak na spowolnionym filmie poplynelo czerwonym strumieniem na dywan i cala podloge…
A do Zielonej Gory jezdzilo sie na Winobranie z barwnymi korowodami tancerzy i folkloru z krajow prawdziwie winiarskich.
Ha. Zmienilem komputer i teraz juz nie mam polskich liter…
Co do tych „krajow prawdziwie winiarskich” – to w koncu Zielona Gora nalezala do kraju prawdziwie winiarskiego przez czas dluzszy…
Oczywiscie rozumiem, ze chodzi tez o dlugowieczna tradycje, zarowno winiarzy, jak i konsumentow; ale m.in. postep technologiczny sprawil, ze w Polsce da sie robic „normalne” wino, o jakosci przewyzszajacej wiekszosc niskiej polki win z Zachodu. Wiem, ze to brzmi jak herezja, ale jestem gleboko przekonany o tym co napisalem powyzej.
Jest szansa, ze z czasem w Polsce odrodzi sie (narodzi? 😉 tradycja winiarska. UE zakwalifikowala Polske w kazdym razie do krajow w ktorych mozna produkowac wino jakosciowe. Z konsumentami pojdzie trudniej, niz z UE, bo wiedza i o winach i tradycja spozywania wina do posilku jest w Polsce raczej egzotyczna. Pozostaje jednak optymista; w USA wielka zmiana przyzywczajen konsumenckich (od slodkawych „jug wine” do jakosciowych) zajela jakies 25 lat, ale udala sie calkiem dobrze. Nie trzeba wiec wiekow, tylko paru zdeterminowanych ludzi i…dobrego wina.
Mam wrazenie, ze oba te warunki sa spelnione – teraz wystarczy poczekac te 25 lat 😉
PS. Co do produkcj win domowych wszelkiego rodzaju polecam ponizszy link:
http://www.wino.org.pl/forum/index.php
Ludzie, czyzbym nacisnal niechcacy wlasciwy przycisk. O winach polskich w Polsce. Na Podkarpaciu od poludniowej strony wyobrazam sobie dobre wina typu tokaje. W okolicach Tokaju na Wegrzech, na moje odczucie jest podobny mikroklimat. Poludniowe zbocza wzgorz zagospodarowac i wtedy beda do Polski przyjezdzali zbieracze z innych krajow. Zanim pojawi sie nowe wino uplywa minimum 3 lata. Troche zbyt malo czasu zeby wywolac pozytywna reakcje rynku. Zmienne temperatury, ostre slonce i wczesne przymrozki pozwalaja robic super wina tak zwane ” spät lese „. Ciezkie, slodkie naturalna slodycza, pite na zakonczenie wieczoru po ktorym pozostaje godzinami posmak.
Jesli chodzi o Ziemie Lubuska to mam odczucie jakby bylo przed wybuchem wulkanu a po kilku latach poplynie strumieniami.
Jesli nic specjalnego nie stanie na przeszkodzie mozeby zaczac blogowanie o polskich miodach syconych. Chyba znajomosc rzeczy nie zginela w narodzie.
Dobranoc
Pan Lulek
Na pierwsze winobranie do Polski zapisuje sie juz teraz. Przyjadem z wlasnymi nozycami, odrobina doswiadczenia i otwartym sercem. Moze do tej pory wylecze sie z tej choroby abstynencji.
Panie Lulek!
To Pan jeszcze się nie wyleczył?! A mówiłam, że wpuszcza nas Pan w maliny, pisząc o tym różowym. Jak można pisać o winie, nie popróbowawszy?
Ja właśnie popijam jakieś d’Abruzzo, bo się napracowałam i należy mi się chwila odpoczynku.
Wytyczyłam kawałek ogródka pod patio z płyt betonowych (wymiary 3×3 m), plan dyskutowany od lat, ale nigdy nie wdrożony. Mnie się wydawało, że to jak najbardziej męska robota, ale tak mi się wydawało wiele razy w różnych sprawach.
Tym razem wymierzyłam i żeby uciąć wszelkie dyskusje, okopałam „zręby”, że się tak wyrażę. Nie ma odwrotu i dyskusji, czy nam potrzebne, czy nie za duże, a po co nam… i tak dalej.
http://alicja.dyns.cx/news/Galeria_Budy/Ala/patio/
Co na obiad? Pyzy z sosem grzybowym, przytomnie namoczyłam kilka prawdziwków od Tereski, a pyzy są z polskiego sklepu, import z Polski, mrożone. Składniki: tarte surowe ziemniaki, ziemniaki gotowane, mąka pszenna. Nie podaja proporcji, ale ja mąki pszennej w tym nie czuję, tylko ziemniaki. Już mi się pomieszało, co jest co, ale wychodzi na to, że to Pyry kluski śląskie, a moje pyzy 🙂
P.S. Co do zagadki o wiśniach w smalcu smażonych, to cytat podwójny, bo z książki Tadeusza Olszańskiego „Kuchnia erotyczna”, a p.Tadeusz cytuje przepis Magdaleny Samozwaniec.
Nikt nie wygrał!
A książkę polecam, jest świetna, ja mam wydanie pierwsze z 1994, Iskry. Gospodarz się nie obrazi, że promuję konkurencję, bo Gospodarz doskonale „konkurencję” zna, o czym parę razy wspominał na blogu.
Sofanes, zauważyłam sznureczek do „Kurdesz” u Ciebie – znam tę stronę:)
Porzeczkowe to i ja robiłem. Z czerwonych z niewielką domieszką czarnych.
Z dzieciństwa pamiętam, że zawsze w piwnicy stał gąsior – taki dwudziestopięcilitrowy – domowego jabcoka, bo jabłoni w ogrodzie było moc. Pożytek z zawartości odkrylem gdzieś tak w szóstej klasie podstawówki. W środy urywało się z lekcji chemii, uszczuplało nieco zawartość gąsiora, oglądało o 9.00 powtórkę „Świętego” poczem w wyśmienitych humorach wracało do szkoły…
Kiedyś mój ojciec zdestylował zmętniałą już kilkulitrową zawartość takiego zapomnianego jabcogąsiora, przelał do butelek po koniakach od wdzięcznych pacjentów i częstował czasem gości. Ochom i achom nie było końca, zwłaszcza jak okazało się, że to nie tylko pić się dało ale i zapalić.
Teraz robię jedynie likier z aronii bo ta rośnie przy nowym domu – porzeczki zostały na starych śmieciach a jabłonki dopiero co posadzone.
Uprawa i produkcja wina ma również entuzjastów w Szwecji. W 2005 istniały tu 4 przedsiębiorstwa produkujące i sprzedające wino, w ilościach niemal laboratoryjnych. Zgodnie z przepisami unijnymi można nawet otrzymać dopłaty do wina uprawianego „ekologicznie” w wysokości 7500 SEK na hektar 😉
pewnie wyjde na konserwe, ale jak czytam WINO z jablek, porzeczek, czy innych wisni, to jakos nie bardzo mi pasuje, brzmi to nieco jak wyrob czekoladopodobny zwany czekolada, bo w koncu co? i z buraka tez da sie cos upedzic, a to tego pewnie jeszcze bedzie czerwone, ale, czy aby wino? wiory z tartaku, przy odpowiednim zaparciu tez sfermentuja, oczywiscie wiem, ze tak to u nas nazewnie dziala, ale gdzies mi to przeszkadza, o tyle bardziej, ze jestem po lekturze niezasluzonej nagrody- „Histori Swiata w szesciu szklankach” i taki mi sie formalizm obudzil, pijam wszystko, szczegolnie chetnie, jak dobre, ale nie wszystko ponizej 20% zaszczycam nazwa wina, co oczywiscie niczego nie ujmuje tego typu napitkom
Zastanawiam sie, czy z tymi przepisami unijnymi to aby nie przesada. O co biega? O to, żeby biurokraci mieli pracę?!
Nie myślcie sobie, że tu lepiej… jak wyszła heca z chorobą wściekłych krów, to Kanada zażądała sobie, żeby francuskie sery (camemmbert, brie etc) były robione z homogenizowanego mleka. No wiecie co?! Francuzi powiedzieli – a takiego! (Kozakiewicza gest) i podnieśli cenę na ich sery.
I słusznie. Po co zmieniać, jak jest dobre i nikomu nie zaszkodziło?!
Sławek,
Ty mnie nie denerwuj, tylko przyjedz do nas na moje wino porzeczkowe czy rabarbarowe 🙂
Chyba nigdy nie piłeś dobrego, owocowego wina, żałuj!
Wina owocowe mają swoje miejsce w kategorii „WINA”!
Moje wina owocowe maja mniej wiecej 11-12%, co sie mieści w granicach procentowych wina jak najbardziej. Mocarne wino to góra 14% , chyba mnie znający się na rzeczy Sofanes poprze. Jak mnie nie poprze, to skoryguje, ale to on sie zna, nie ja, amatorka.
chodzlo o mleko sterylizowane, ale to byla glownie inicjatywa States U. rozszezona na inne zabojackie produkty , a tu pretekst byl latwy, bo podparty brukselskim technokrata, z zemsty za odmowe udzialu w irackiej przygodzie
Alicja, ja nie dokladnie o tym pisalem, Twoj wyrob, wierze jest najlepszy na swiecie, ale, czy to na pewno wino?, odnosnie procentow to blisko bijesz, choc sa takie nieco mocniej kopiace, np. czerwone z Poludniowej Afryki, czy Chile, czasami do 14, no i porto jeszcze bardziej voltonosne-17-18.
O nie, Sławku, to byłoprzed Irakiem, i Kanada w Iraku nie uczestniczy 🙂
To chodziło o te wściekłe krowy, tym bardziej, ze jakieś tam znaleziono w kanadyjskiej prowincji Alberta. Ale ale… to były krowy mięsne w Albercie, a nie mleczne, a we Francji juz nie pamietam, czy w ogóle jakieś były.
Nie ma to, jak się zaperzyć bez pomyślunku, i w tym wypadku tak było.
Mleko sterylizowane/homogenizowane (to jest to samo) to jest według norm mleko podgrzane do temperatury 70 stopni, powinno zabijać wszelką zarazę.
Powtarzam za moją Mamą, która w mleczarskim przemyśle przepracowała parę dobrych lat.
porto to porto – nie wino 🙂
Pisalam wcześniej, że italiańska valpolicella moze śmiało kopać 14%, ale to jest chyba granica drożdży winnych bez wzmacniania czyms innym, niech się znawcy wypowiedzą 🙂
Sławek,
jeśli chodzi o „czy to na pewno wino” – niech Ci odpowiedzą znawcy. Zajzajer ani jakis tam moonshine (bimber) to na pewno nie jest.
Piątkowy poranek i już 22 stopnie na plusie. Przeszkadza mi taka pogoda , jak w tym roku. Trzy dni prawie tropikalne upały, trzy dni chłodów, jak na Kamczatce i żadnych dni przejściowych. Nie będę specjalnie skromna i pochwalę się, że z mojego gulaszu z prawdziwkami + ryż brunatny wyszło takie risotto, że palce lizać. Teraz już ta wersja wejdzie w moją książkę wyjątkowo udanych pomysłów. Chciałabym tylko zaznaczyć, że nie było żadnego moczenia i gotowania grzybów oddxielnie. Dawno zauważyłam, że grzyby suszone dodane do mięsa odpowiednio wcześnie (po pierwszym podlaniu) i nierozdrobnione tylko połamane na 2 -3 kawałki, dają sos bardziej aromatyczny i smaczny, a zanim mięso dojdzie, to i grzyby są ugotowane czy uduszone.
Dzień dobry Pyro!
Czwarta rano, a mnie tu księżyc zagląda w okno – jak sie ma ku pełni, to ja jak wilkołak, chyba mi rosną zęby przednie albo co, spać nie mogę. I tak dobrze, że do tej pory spałam! U mnie ostatnie 3 dni to zamróz prawie, a dzisiaj ma być 30C, nie wiem, co to jest – wszystko bez te atomy, czy co?! A już nie chcę mówić, jakie łamańce w kościach, ja stary reumatyk od kołyski prawie.
Potrzebuję dobrego przepisu na żeberka, bo jutro będę miala wiekszą ilość ludzi.
Pan J. rzucił hasło, że żeberka, co mnie zdumiało, bo w zyciu żeberek nie robiłam, a żyję niespecjalnie krótko. Może faktycznie czas zaszaleć żeberkowo?
Zeberka marynowane
2kg zeberek – najlepiej juz pokrojone na kawalki po 4 kosci
sol, swiezo mielony pieprz
zeberka umyc, osuszyc, natrzec sola i pieprzem
Marynata:
1 kawaleczek swiezego imbiru – utrzec na tarce
sok z 1 cytryny
1 filizanka sosu sojowego
1/2 filizanki sake lub sherry
3 lyzki miodu
3 lyzki ketchupu
1-2 lyzki sambal oelek
wszystkie skladniki wymieszac, zagotowac i goraca marynata zalac zeberka. Marynowac przez godzine, obrocic kilka razy. Piec w brytfance na grillu lub w piekarniku smarujac od czasu do czasu marynata, az beda miekkie.
Inna wersja (tradycyjna w moim domu rodzinnym) to zeberka duszone ze sliwkami suszonymi, ale sliwki musza byc wegierki, kwaskowate, a nie mdle kalifornijskie.
Ha, ależ dyskusja rozgorzała, „czy to wino, czy nie wino…” 😉
Bez przesady, ja raczej także za amatora się uważam, ale proszę bardzo, wyrażę swoje zdanie…w punktach:
1) Alkoholowa moc wina spokojnie może zawierać się od 10 do mniej więcej 15%. Takie są zwyczajowe widełki; nie jestem pewien, czy jest jakaś obowiązująca definicja. Taki poziom alkoholu ma dwa uzasadnienia:
pierwsze jest takie, że ilość cukru w owocach winogron przerabianego na akohol najczęściej po sfermentowaniu daje wyżej wspomniany poziom etanolu…a drugie uzasadnienie – przynajmniej 10% alkoholu daje lepsze konserwowanie wina (choć to już granica, 11% jest dużo lepsze…).
Teoretycznie, z winogron w krajach ciepłych (a w domu po dosypaniu cukru) można by uzyskać jeszcze mocniejsze wina. Sky is the limit…a raczej drożdże. 20% jednak leży w zasięgu, z odpowiednim szczepem i w odpowiednich warunkach – tyle tylko, że nie ma takiej potrzeby; 20% wino smakowałoby nie za dobrze. To już lepiej zrobić nalewkę…
Porto, rzecz jasna, zalicza się do win tzw. wzmacnianych, obok madery czy sherry. Dodaje się do nich dodatkowo alkohol podczas/albo po fermentacji.
Co do win owocowych – „prawdziwym” dobrym winom, moim zdaniem, nie mają szans dorównać. Ale piłem np. komercyjnie sprzedawane wino z czarnej porzeczki (tak, z czarnej porzeczki, w USA!) i był to zupełnie smaczny napitek. Tyle tylko, że to zupełnie inna kategoria; a czy nazywać je winem? To chyba kwestia języka i tradycji bardziej, niż sprecyzowanych zasad. Mnie to nie przeszkadza, bo nie przeszkodzi mi to w zakupie dobrego wina z winogron…;-)
Aha, muszę uściślić, bo moje stwierdzenie, że wino o zawartości alkoholu do 20% niedobre by było, tuż obok dywagacji o winach wzmacnianych dziwnie jakoś brzmi…
Ale właśnie o to chodzi – wina wzmacniane są robione w specyficzny sposób, ze specyficznych szczepów; a dodawany do nich „ekstra” alkohol to rzadko czysty etanol, częściej np. brandy.
Wina „normalne” zaś tworzone są z winogron, które osiągnęły pewien stan równowagi – cukrów, kwasowości, innych związków – i przetrzymywanie ich na krzaku, by miały więcej cukru, doprowadziłoby później do katastrofalnego smaku wina. Jak już pisałem jednak, jak ktoś się uprze, to pewnie da się zrobić 17% Cabernet Sauvignon. Ale to by było naprawdę szalone…