Zgadnij co gotujemy (39)
Ruszamy do kolejnej zabawy. Tym razem nagrodą będzie książka Barbary „Polskie posty” wydana przed Wielkanocą w oficynie Nowy Świat i ciesząca się dużym wzięciem na rynku. Oczywiście będzie autograf autorki, serdeczna dedykacja dla zwycięzcy oraz – na przyprzążkę – mój podpis jako sprawcy tego wszystkiego.
A oto dzisiejsze pytania, które dotyczyć będą ludzi wsławionych działalnością na kucharskiej niwie:
- Jak nazywał się twórca Orderu Pomiana przyznawanego m.in. za rozsławianie dobrej kuchni?
- Słynny kucharz króla Stanisława Augusta Poniatowskiego przygotowujący m.in. obiady czwartkowe nie był Polakiem – jak się nazywał i skąd się wywodził?
- W starożytnym Rzymie smakoszy było wielu, ale tylko jeden stworzył wiekopomne dzieło kulinarne i to aż w 10 tomach – kto to był?
Na odpowiedzi jak zwykle czekam pod adresem internet@polityka.com.pl. Kto pierwszy przyśle trzy prawidłowe odpowiedzi, ten będzie właścicielem „Postów polskich”. Czekam z niecierpliwością!
Komentarze
Nie chwaląc się, mam „Polskie posty”. Teraz sobie spokojnie pokibicuję wszystkim innym odgadującym. A wiecie co się dzieje w tej chwili w mojej kuchni ? Nie wiecie! A tam sobie powolutku, przez grubą białą flanelę sączy się likier cytrynowy. Potem jeszcze na tydzień zleję do słoja i znowu będę filtrowała i tak da capo.. O.
Już po problemie. Pan Dariusz z Bełchatowa odpowiedział szybko i bezbłędnie. Trzej bohaterowie quizu to: Tadeusz Przypkowski z Jędrzejowa, Paweł Tremo – francuski mistrz patelni i Apicjusz – Rzymianin autor wiekopomnego dzieła kulinarnego w 10 tomach. Gratulacje!
Książka z autografami i dedykacją w drodze. „Polskie posty” wydane przez Nowy Świat przydadzą się napewno niejednokrotnie. I to nie tylko w postne dni.
Witam po kilkudniowej nieobecności. Trochę podróżowałem w Karkonosze i do puszczy noteckiej, potem młyn zawodowy i stresy więc nie pisałem, bo było by gorzko a akurat na blogu Gospodarza staram się pisać optymistycznie. Dziś kupiłem cynadry, niestety czekały na mnie kilka dni więc moja Pani od mięsa je zamroziła. Mam nadzieję, że nie odbije się to na smaku nerek duszonych w winie wg przepisu Pyry. Torlinie ciekawe pytania mi zadałeś na temat planowanej podróży. Bardzo inspirujące-odpowiem Ci niebawem. Borsuku co z książką nie wiem, wydawca pewnie zbiera się do przeczytania. Na razie drukuję jeden egzemplarz na tydzień domowym sposobem i puszczam do ludzi. No i cieszę się z sympatycznych reakcji młodych współpracownic, które po lekturze patrzą na mnie z zainteresowaniem i to jest emocjonalnie podkręcające (odmładzające cha cha).
Pozdrawiam serdecznie i do jutra
Wszystkim radzącym mi w sprawie czarnej porzeczki dziekuję i spieszę donieść, że obleciałam wszystkie okoliczne sklepy ogrodnicze i tym podobne stoiska. Innymi słowy, zmobilizowałam się do wzmożonych poszukiwań – bo nie to, że tu nie ma, tylko „bywa”, i czasem bywa nie to albo nie takie, jak być powinno.
W jednym sklepie znalazłam – dwie sadzonki z liściami już na tyle rozwiniętymi, że jest nadzieja, że się przyjmą, no i poza tym rozpoznaję liście i wiem, że to czarna porzeczka, napisano, że odmiana Crandall.
Tak więc będą porzeczki – nie w tym roku pewnie, ale będą. Już wsadziłam, lecę podgrabić ładnie.
P.S. Teraz zachciało mi się agrestu, widziałam ładne sadzonki, ale gdzie ja to zmieszczę?!
Misiu, ooooooooo, jak pieknie! Dziekuje! W jaki sposob, ja anonimowa H., zostalam zdekonspirowana (Ty i mt7). Jestem totalnie zafascynowana.
Mam zepsuty komputer, ktory jutro pojedzie na badania i leczenie. Wiec zagladam tu na blogi tylko raz dziennie/ Zadzwon do mnie jak bedziesz w Londynie – 8840 `1861
Alicjo!
Jestem obłąkańczym wielbicielem czarnej porzeczki z krzaka. U nas w domu już dawno niczego się z czarnej porzeczki nie robi, bo – jak powiedziała kiedyś moja córka jako mała dziewczynka do znajomej – „tata wszystkie krzaki objadł”.
A inni się dziwią: „pluskwami ci one nie pachną? Ja tak bym nie mogła”.
Heleno zostałaś rozpracowana metodą dedukcji i uważnego czytelnictwa 🙂
Czasem bywam sprytny jak mój idol Jaś Fasola. Chciałem nawet pójść w ślady JF i odbyłem w dniu dzisiejszym rozmowę w sprawie pracy w muzeum ale się okazało ,że obrazy to i owszem potrafię oprawiać najlepiej ale żeby obraz powieśić w muzeum na gwoździu to muszę mieć wyższe wykształcenie plastyczne. Nie bardzo obchodziło dyrekcję to że moje obrazy wiszą w domach i kościołach na całym świecie i zdobywałem złote medale na wystawach ważne są kwalifikacje na papierze…
Pluskwami?! Ludzie nie wiedzą, co mówia! Ja uwielbiam, mogę jeść garściami, najchętniej prosto z krzaka. Nie interesują mnie dżemy i kompoty, bo dwa krzaki (na razie!) to za mało, ale chętnie bym powtórzyła wino Taty (mniej słodkie jednak) oraz może pokusiłabym się o jakąś nalewkę. Widzę, że jest na blogu kilku znawców przedmiotu i nie potrzeba do tego spirytusu (u nas nie do dostania), czyli mogę próbować. Tylko na pewno nie w tym roku – ale za 2-3 lata…
Wojtku
ja z chęcią kupił bym taki pojedynczy egzemplarz. Posiadanie takiego wyjątkowego egzemplarza było by dla mnie i nie lada gratką (jestem bibliofilem) i zarazem zaszczytem :-), że nie wspomnę o wspaniałej lekturze.
Jeśli możesz, proszę o kontakt na jan_nieznany@o2.pl w sprawie książki.
Alicjo, polecam gotowa juz nalewke z czrnej porzeczki, tzw Cassis (samo miasto Cassis tez sliczne i tez polecam).
Kir Royal (royale?): jedna trzecia kieliszka Cassis do dwoch wytrawnego szampana, koniecznie powtorzyc dwa razy…
Cos jest w tym smaku pluskwy, ale… parmezan pachnie stechla skarpeta a tez pyszny przeciez…
a.
Anno,
cassis jest w sklepie, a ja chcę sama 🙂
A propos – jaki smak ma pluskwa? Ja bym tego świństwa nie tylko nie jadła, ale i omijała je z daleka. Jestem uczulona, pogryzły mnie raz w Paryżu i cierpiałam długie 2 miesiące!
Szampan z cassis (przepis jak Twój) zawsze serwuje moja znajoma, pochodzi z Paryża, ale jeden taki, co zdobywał Normandię, przy okazji zdobył Marie i wywiózł ją do Kanady.
Misiu2,
tak jest i u mnie – nie ma dyplomu, to sprzedawaj swoją sztukę na kiermaszach, w przykościelnych budynkach, urządzających kiermasze dla różnych artystów amatorów, na targach, na imprezach dla rzemieślników. Po prostu nie jesteś artystą, jeśli jesteś bez dyplomu, tak oni powiadają.
O zorganizowaniu wystawy przez szacowną instytucję typu duża galeria sztuki lub muzeum mowy nie ma, tu mówię o np. kanadyjskim Museum for Textiles, co by się nadawało pod moja działalność. Najwyżej można się podpiąć pod jakiegoś artystę, ale artysta z dyplomem nie chce podpinek, po co mu konkurencja.
Jedynie małe, prywatne galerie idą na to chętnie, bo zależy im na ruchu, na nowościach, na czymś ciekawym. I w ogóle dużo by o tym pisać… bo tu nie chodzi tylko o robienie jakichś pieniędzy , ale o uznanie – to jest bardzo często motywacją do dalszej działalności, jeśli nie jest to motywacja podstawowa.
Pozdrowienia śpiochy, u Was już noc !
Alicja,
a probowalas doroczne targi rzemiosla artystycznego w Montrealu ? Co roku, akurat przed Gwiazdka, przez 10 dni.
Alicjo
Ja mam gdzie sprzedawać i komu ale niestety koszty prowadzenia działalności tak wzrosły, że pochłaniają ogromną część przychodów. Ciągle zastanawiam się nad zmianą formuły działalności i stąd wizyta z zapytaniem o pracę na pełny etat . Pogarsza mi się wzrok i nie mogę pracować tyle co dawniej a koszty rosną. O wyjazdach i sprzedaży na targach nawet nie myślę bo nie mogę prowadzić samochody i w tym cały problem.
Sama wiesz ile trzeba się nadłubać by zostało trochę w kieszeni.
Zakłady ramiarskie zajmujące się tylko oprawą też ledwie zipią . Odwiedzam kolegów w Warszawie i mówią ,że z roku na rok jest coraz gorzej. Jednostkowa cena oprawy utrzymuje się na poziomie sprzed dziesięciu lat.
Miś2, Alicja – jak ja Was dobrze rozumiem. Z tymi formalnymi kwalifikacjami jest jakiś obłęd. O ile można jeszcze zrozumieć wymóg dyplomu od , ja wiem?, doradcy finansowego, oficera, czy księgowego, to co dyplom ma wspólnego z talentem? Na tej podstawie można by odmówić wystawy Rubensowi i Buanarotti. Ale i w innych zawodach bywają śmieszne sprawy na tym tle. Pracując w muzeum 3 lata, zetknęłam się z taką sprawą: kierowcą i człowiekiem od wieszania obrazów był w naszym muzeum Andrzej S. – człowiek z ukończonymi studiami historycznymi, wybitnie zdolny (indywidualny tok studiów) ale bez dyplomu. Wcześnie ożenił się, jedno, drugie dziecko, trzeba było zarobić, nie napisał i nie obronił pracy magisterskiej. Wiedział więcej, niż połowa „pracowników naukowych”, a trzymany był z dobroci serca. Prawda, że przyjaźnił się z wszystkimi, to był przyzwoity człowiek, ale i tak pozostał kierowcą i pracownikiem do specjalnych poruczeń. W instytucji wojskowej znakomity organizator w stopniu pplk nie mógł zostać kierownikiem Klubu WL (rodzaj dużego domu kultury) bo nie był magistrem, więc został zastępcą. Na kierownika przyszedł facet po rehabilitacji na AWF. Przez lata nie mogłam zrozumieć w jaki sposób specjalista od masażu leczniczego jest lepszy od faceta, który przez 20 lat kierował róznymi ośrodkami kultury. Przecież i tak od roboty merytorycznej mieli cywilnych specjalistów.
Alicjo – jest jeszcze jedna droga do galerii – prasa. Podłapać znanego i cenionego krytyka i sprowokować dobry artykuł w liczącym się tytule. to powinno załatwić sprawę. Ja tam nie wiem, ale podobno za tą wielką kałużą liczy się przebojowość, więc idź pod kanadyjską Samosierrę.
Wielce smakowita Pyro !
Slinka mi ciecze na mysl o Twoich likierach cytrynowych. Najlepszy likier cytrynowy robilem z owocow zwanch limeta. Jest to odmiana cytryn tylko zielone w kolorze i o mocniejszym aromacie. Szkode, ze od czterech tygodni jestem abstynentem. Chetnie bym poprobowal. Pierwszy raz slysze o filtrowaniu flanela. Kolorowa, w kwiatki czy biala. Filtrowalem Vliselina to taki rodzaj tkaniny o konsystencji podobnej do filcu. Potem wyrzuca sie to na kompost a kwiaty nawozone takim kompostem kiwaja sie tak jakos dziwnie. Nawet bez wiatru.
Dzisiaj napisze troche o winach z Dolnej Austrii i Wiednia bo to w gruncie rzeczy ten sam region. W nie tak znowu odleglych czasach winnice w okresie dojrzewania wina byly pilnowane przed zlodziejami. Chodzili i podkradali. Straznicy siedzieli w malych budkach uzbrojeni w srutowki. Teraz nikt niczego nie pilnuje ale i nie kradna. Wino zaczyna sie zatem na krzaku.
Chodzac na spacery po winnicach podjadalismy zawsze jeszcze przed oficjalnym winobraniem. Niektorzy winiarze jeszcze przed glownym zbiorem zbieraja winogrona i robie z nich szturm.
Kolejnym winnym etapem jest swiezo wycisniety sok wingronowy ktory nazywa sie most. Nie mylic z mostem z jablek i gruszek. Most po kilku dniach zaczyna fermentowac i zaczyna sie etap zwany szturmem. Pyszny napoj w dwu kolorach bialym i czerwonym. Niektorzy mieszaja go z woda mineralna. Sa dwie charakterystczne cechy mostu winnego. Po pierwsze do wina przy wznoszeniu toastu mowi sie na zdrowie ( zum wohl ) do szturmu ktorym tez mozna toasty wznosic mowi sie smacznego ( mallzeit ).
Po drugie szturm czysci organizm. Doslownie, gwaltownie i zdrowo. W okresie szturmu w okolicach Wiednia odbywaja sie kuracje odczudzajace. Kuracjusze poruszaje sie w okolicach wiadomych miejsc odosobnienia, zeby zdazyc na czas. Odzienie musi byc tez odpowiednie bez niepotrzebnych klamerek, haftek itp. Rzecz ciekawa ale w innych okolicach winnych most w takiej dwukolorowej postaci nie wystepuje. Jest brazowy chociaz tez dobry w smaku ale niema takich ostrych i niezbednych wlasciwosci przeczyszczajacych. Etapem nastepnych jest staubiger. Slowo trudne do przetlumaczenia, bierze sie stad, ze w mlodym winie unosza sie jak gdyby pylki kurzu ( staub ). Faza ta jest bardzo krotkotrwala i potem klaruje sie wino w tak zwany heuriger. Nazwa bierze sie stad, ze Heuer oznacza rok biezacy. stad heuriger. Wino z roku biezacego. Wino z roku ubieglego jest chrzczone i otrzymuje wlasna oryginalna nazwe. Gruner Veltliner, Welsch Riesling itp. Heuriger to tylku wino biale. Jako, ze bez imienia, odrobine tansze. Tak do roku nastepnego. Jak to na chrzcie, jest, ale tylko matka chrzestna mianowana przez rodzine winiarzy kazdego roku. Na beczkach jest kreda wypisany rok i nazwa wina. Moja zona byla kiedys matka chrzestna co kosztowalo mnie to kupe pieniedzy bo z tej okazji musiala sie od nowa ubrac.
Osobna grupa wina jest tzw. schpätlese czyli wino robione z jagod zbieranych po pierwszych mrozach. Nadaja sie do tego slodkie odmiany jak na przyklad Muskatel Ottonel. Sa to ciezkie slodkie wina deserowa pijane na zakonczenie biesiady w ilosciach pol osemki.
I to by bylo na tyle. Z uklonami.
Pan Lulek
Drodzy ogrodnicy,
Popularny tu ostatnio sposób na urozmaicanie a także lepsze wykorzystanie przestrzeni w ogrodzie to:
http://www.alltomtradgard.se/gaRDENINGLISTS/rose.php?id=3321&list=26
Używa się do tego standartowych „kołnierzy” do europalet. Kołnierze te da się ustawiać „jedne na drugich” czyli można sobie stworzyć dobre warunki do sadzenie, pielęgnowania i zbierania.
Pewnie dałoby się tam nawet porzeczki i agrest zasadzić…
Szanowny Gospodarzu !
Jeden z blogowiczow zaproponowal wskanialy tytul. „Wielka Ksiega Smakoszy „. Oczywiscie. Cala noc nie zmruzylem oka. Znakomity pomysl.
Moim zdaniem powinno to byc cos w rodzaju encyklopedii lub lexykonu. Sadze, ze jako wzor moznaby przyjac Brockhausa lub Lexykon czasopisma GEO. Obydwa znakomite wydawnictwa. Ograniczylbym sie do 13 tomow. Dobra liczba. W miare potrzeby mozna dopisywac suplementy. Mam w domu taki jeden suplement Brockhausa z 1897 roku. Czytanie jest wspaniala zabawa. Ostatni tom 13 poswiecilbym potrawom jednorazowym, zejsciowym.
Jednorazowym, albowiem ugoszczona osoba nie bylaby w stanie zjesc cokolwiek wiecej poniewaz zeszlaby z tego swiata. Dlatego nazwa rodzaju potraw zejsciowe.
W ogrodku zaczynaja kwitmac konwalie. Wyrabiano z nich napoj zwany Belladonna stosowany juz w starozytnym Rzymie dla pozbywania sie niewygodnych osob. Jako nastepna moglaby byc cykuta, ta od Sokratesa.
Przepisow znalazloby sie sporo a w naszych niespokojnych czasach tom ten sadze sprzedawalby sie znakomicie nawet jako osobna pozycja. Calosc dziela ktorego przygotowaniem zajalbys sie niewatpliwie Ty a wszyscy blogowicze podrzucaliby tylko materialy moglby miec jako patrona Swietego Lukullusa a jesli on przypadkiem nie byl swietym moznaby znalezc wielu braci zakonnych ktorzy uzyczyliby swego imenia i miejmy nadzieje blogoslawienstwa. Ze wspomne tylko o Swietym Franciszku z Asyzu.
Soli do dziela napewno dodalaby Swieta Barbara. Patronka ogniska domowago naszego Gospodarz i calej gorniczej braci.
Glosowac nad Twoja kandydatura niema potrzeby bo i tak przyjmujemy wszystko przez aklamacje.
Za chwile jade z przyjaciolmi na Wegry w kulinarnych celach a po powrocie zloze sprawozdanie czyli doniose jak tam bylo.
Pan Lulek
W trakcie porannego spaceru zahaczyłem o tutejszy ryneczek. Dwa razy w tygodniu zamykają ulice miedzy skrzyżowaniami. Tam ustawiają sprzedawcy samochody, budują stragany i odbywa się sprzedaż od 8.oo do 14.oo.(raz znalazłem się tam parę minut po zamknięciu i transakcja nie doszła do skutku pomimo, ze znajomy pochodzi z Anatolii, przepraszał i tłumaczył, ale kasa wybija datę i godzinę i może być to kontrolowane. Dzisiaj uwagę moja zwrócił rabarbar…. Powrócił smak sprzed lat. Tak przyrządzony konsumowałem jeden jedyny raz. Było to w pobliżu Tarify, w regionalnej knajpie, podawane przed posiłkiem, bez zamówienia. Uprzyjemniało czas w oczekiwaniu na posiłek. Zrobione podobnie jak oliwki. Oliwa, ocet winny, czosnek oraz cukier, sól i inne przyprawy były wyczuwalne. Rabarbar rozpływał się na podniebieniu. Parokrotnie próbowałem zrekonstruować tę przekąskę , lecz rezultaty tego przedsięwzięcia nie zasługują na pisanie o tym. Zjeść by się zjadło.
Podobnie jest z miętówka. Na wyspie Sal, nie filtrowano tego płynu przez flanelki. Alkohol pędzono z trzciny cukrowej i dodawano do niego wyciskaną cytrynę, obraną w jednym kawałku skórę limonety zobaczyć można było dopiero, gdy dno flaszki wyschło. Mętny był ten roztwór (nazywano to grogue), a ja po nim również. Smakował do tego stopnia, ze zapragnąłem to podrobić. Znajomy dostarczał spirytus po cztery euro butelka. Zdziwiony byłem ceną, ale eksperymenty trwały w najlepsze, do momentu, kiedy uświadomiłem sobie, ze ów znajomy mógłby któregoś pięknego dnia resztę należności odebrać w naturze. Na myśl o tym dostałem dreszczy, ze posmarowałem ciało rozgrzewająca maścią. W moim przypadku to pomogło.
Alicjo, jeżeli mogę Tobie radzić, to tylko skandal nie smarowanie. Skandal i to pisany przez duże S.
Ogłoś np. ? ?Jestem pierwszą córką Andy Worhola?
Media same się do Ciebie zgłoszą. One potrzebują sensacji.
Pozdrawiam wszystkie łakomczuchy.
Na moje pytanie skad wzial sie Sznycel Wiedenski nie otrzymalem odpowiedzi. Nic dziwnego bo tego naprawde nikt nie wie. Przytaczam opinie uslyszana od kulinarnego eksperta. Cytuje. Sznycel Wiedenski jest to cienki plat cielecego miesa panierowany i pieczony. Naleza do specjalnosci kuchni wiedenskiej. Prawdopodobnie pochodzi z polnocnych Wloch gdzie nazywa sie Costoletta alla milanese. Byl przygotowywany podobnie jak nieco grubsze kotlety i przywedrowal w 14 lub 15 stuleciu do Wiednia. Inna teoria glosi, ze zostal wziety do niewoli w Mediolanie i w roku 1857 Marszalek Polny Radetzky przywiozl go jako lup wojenny do Wiednia.
Okreslenie Kotlet Wiedenski zaczelo sie pojawiac w koncu XIX stulecia. Nawet w znanych niegdys ksiazkach kucharskich z poczatkow XX wieku okreslano go jako Szycel Cielecy w tartej bulce. Chociaz na swiatowej Wystawie w Wiedniu w 1911 roku mowiono juz o Sznyclu Wiedenskim. Osobiscie jestem zdania, ze to jednak Marszalek Polny Radecki ostatecznie przywiozl go w plecaku do Wiednia. Przeciez nie od rzecza podczas Koncertu Noworocznego Filharmonicy Wiedenscy na zakonczenie graja wlasnie Marsza Radetzkyego. Co do wielkosci powinien byc co najmnie taki duzy jak talerz. Sznycel Wiedenski, obowiazkowo z miesa cielecego, podawany jest na rozne sposoby. Po pierwsze z cwiartkami cytryny ktore wyciska sie palcami, z plasterkami cytryny. Plasterek ten przyciska sie widelcem do kotleta a nozen wyciska sok. Te dwa sposoby nie sa jednakze oryginalne. Dalej podaje sie z ziemniakami z pietruszka lub salatka z ziemniakow. Bywa podawany z ziemniakami puree, nawet z ryzem albo o zgrozo z frytkami lub pieczonymi ziemniakami. Do tego moze byc zielona salata. Wino w zasadzie biale, wytrawne. Welsch Riesling, Grüner Veltliner.
W ostatnich czasach, ale nielegalnie, podawane sa kotlety swinskie robione w taki sam sposob, nazywane rowniez Wiener Schnizel. Poprawnie nalezy mowic Swinski Sznicel na sposob wiedenski.
Tyle na temat Wiedenskiego Sznicla.
Pozdrowienia
Pan Lulek