Na bazarze w Santiago
Niewiele już zostało miejsc na naszym globie gdzie by mnie nie zaniosło w poszukiwaniu nowych smaków i wrażeń. Nie lubię jednak wielogodzinnych lotów. Prawdę mówiąc boję się każdej podróży samolotem, uważając nie bez racji, że fruwający człowiek to nie jest stan normalny. A jednak ponownie dałem się skusić i… nie żałuję tego. Byłem w Chile, Peru i Argentynie. A co tam jadłem opiszę.
Wylatywaliśmy z Warszawy pokrytej pierwszym śniegiem, przedmuchiwanej lodowatym wiatrem i nasiąkniętej obrzydliwą wilgocią. Po krótkiej przesiadce w Paryżu i siedemnastogodzinnym locie wielkim Boeingiem 777 przebyliśmy Atlantyk, przemknęliśmy nad Andami oglądając ośnieżony szczyt Aconcagua (6960 m npm) i wylądowaliśmy w Santiago de Chile. Tu zaś wiosna pełna soczystej zieleni, kwiatów i ciepłego słońca zwolna przechodziła w lato. Upał jeszcze nie dawał się we znaki, ale było na tyle gorąco, że codzienna kąpiel w przydomowym basenie okazywała się absolutnie niezbędna. Dlatego dokładnie precyzuję miejsce kąpieli, że mimo czterotysięcznego, liczonego w kilometrach, wybrzeża nie udało mi się w Chile zanurzyć w Pacyfiku głębiej niż do kolan. Tu mogliby pływać zahartowani członkowie klubu morsów. Zimny prąd bowiem powoduje, że z parzącego stopy piasku wchodzi się do wody, której temperatura nie przekracza 6 stopni Celsjusza.
Ocean może jednak dać człowiekowi wiele rozkoszy. Ryby i owoce morza są tu tak wielkie i tak pyszne jak nigdzie indziej.
Almejas, choritos, cholgas, machas, loco – to wszystko mieszka w Pacyfiku chowając się przed kucharzami w większych bądź mniejszych muszlach. Wyłowione zaś może być gotowane w winie z warzywami, pieczone, smażone lub przyrządzane pil pil czyli wrzucane do wrzącej oliwy z ostrymi przyprawami.
Równie pięknie brzmią nazwy tutejszych ryb: congrio, corvina, trucha, sierra, vieja, robalo. I ręczę głową, że wszystkie doskonale smakują. Bez względu na sposób przyrządzania. Nawet na surowo.
Na targu bowiem lub w hali rybnej zatrzymanie się przy stoisku z owocami morza powoduje natychmiastową reakcję kupca. W ułamku sekundy leżą przed tobą świeżo otwarte muszle różnych gatunków małży, które wdzięcznie wyginają się i prężą, bo szczypie je sok z wyciśniętej cytryny. Nie ma wyjścia – trzeba skrócić męki stworzenia i połknąć rozsmakowując się z każdym kęsem i każdą nową muszlą. Ten poczęstunek jest bezpłatny. Niemal każdy jednak, a zwłaszcza cudzoziemiec, czuje się w obowiązku kupienia czegoś u tak gościnnego i miłego kupca. Może to być wielki łosoś, znacznie mniejszy choć nie mniej smaczny turbot czy tygrysie krewetki. Można wziąć też na południową przekąskę ceviche czyli marynowane surowe ryby drobno pokrojone i obficie skropione sokiem cytrynowym, lub narybek węgorza doskonale nadający się na pil pil.
Chilijskie knajpy, knajpki, knajpeczki zapełniają się około dziesiątej wieczorem. My, przyzwyczajeni do innego niż tutejszy rytmu posiłków zjawialiśmy się w wybranej restauracji już o dziewiątej wieczorem. Zawsze byliśmy pierwszymi gośćmi. Mieliśmy więc czas na zwiedzenie lokalu, czasem nawet zaplecza, podziwianie wystroju i kontemplowanie piwniczki pełnej win.
Właśnie, wina. To jedno z bogactw Chile. Tutejsze winnice należą do najlepszych na świecie. Klimat bowiem, zwłaszcza w okolicach Santiago, jest niemalże identyczny z klimatem południowej Francji i Włoch. Gorące i suche lato, ciepła i bezśnieżna zima, wiosna i jesień bezszelestnie przechodzące w kolejne pory roku. Winorośl przywieziona tu przed wieloma laty z Hiszpanii i Francji znalazła doskonałe warunki wegetacji.
Chilijskie wina robią karierę i nad Wisłą. Bardzo mnie to cieszy. Cabernet sauvignon z winnicy Leon Macul albo merlot z Concha y Toro, którymi popijałem pieczony udziec jagnięcy czy ćwiartkę młodego koźlaka duszonego w warzywach były najwyższej próby.
Komentarze
Chile – moje marzenie. Pewnie niespełnione. Nawet na pewno.
Pozdrawiam Pana, Panie Piotrze i wszystkich współblogowiczów z okazji 3 Świąt (bo to drugie bardzo mi się podoba, identycznie jak pierwsze i trzecie).
A ja mam wszystkie Święta bardzo pracowite, siedzę murem przy komputerze przez wszystkie te dni i świata nie oglądam. Tak to jest, jak ktoś pracuje w domu.
Torlinie nie bądż pesymistą . Czy dwadzieścia pięć lat temu przypuszczałes ,że po Europie będziemy jeżdźić z dowodem osobistym kupując biletlotniczy za kilkaset złotych . Podróż do Paryża zaplanowana dwa miesiące wcześniej kosztuje tyle samo co wyjazd do Zakopanego. Na początku lat osiemdziesiątych patrzyłem z zazdrością na swojego szefa który kilka razy w roku wyjeżdżał na targi do Europy zachodniej. Teraz robię to samo z tą różnicą, że wsiadam do autobusu na dworcu w moim mieście i mogę dojechać do dowolnego miasta w Europie . Nikt nie pyta się dlaczego i po powrocie nikt nie karze oddawać paszportu i pisać obszernych sprawozdań w stylu: kto z kim kto na kim i po co.
Za chwilę gdy powstaną tanie linie przewożące ludzi przez Atlantyk , będzie można polecieć do Meksyku Peru Ekwadoru za 1500 zł i spędzić dwa tygodnie lub miesiąć znacznie taniej niż nad Bałtykiem lub Tatrach. Marzenia tego typu jak wyjazd na drugi koniec świata są do spełnienia , z innymi bywa znacznie gorzej . Pozdrawiam
Pyro! Nie waz sie wychodzic dzis o 1-ej na Plac Wolnosci w celu ganiania kapsli. Wlasnie wysluchalam w radiu, ze w Poznaniu beda sie dzis odbywaly „wyscigi kapsli”. Wprawdziue nie wiem co to jest „wyscig kapsli”, ale wyglada mi na jakas paskudna impreze organizowana przez IPN. Pewnie beda psami sczuc tych „kapsli”. Prosze Cie, nie wychodz z domu.
Heleno
Wyścigi kapsli to ulubiona zabaw wszystkich dzieci w latach 70. To takie Wyścigi Pokoju w których kolarzy zastępują kapsle od piwaczy innych napoi a trasę wyścigu rysuje się kredą po asfalcie lub na piasku robi tor wyścigowy butem. Jest Start Meta Premie lotne . Wygrywa ten kto najszybciej przypstryka swojego kapsla do mety.
Nie wiem czy to pogoda sprawiła czy inny czort ale wróciliśmy z wycieczki nie całkiem zadowoleni.
Tykocin wprawdzie sprawił na nas jak najlepsze wrażenie. Zadbane, piękne miasteczko, mili ludzie chętni do rozmów i porad. Przepiękny barokowy kościół z wmurowanymi tablicami ku czci właścicieli miasta i okolicznych majątków. I tylko zimno wewnątrz świątyni takie, że szybciutko wybiegliśmy na zewnątrz.
Słynna synagoga o tej porze do obejrzenia tylko z zewnątrz.
Do rezerwatów bagiennych nie dotarliśmy. Choć równie blisko stąd nad Biebrzę jak i na bagna narwiańskie. Wystraszyły nas ciężkie ołowiane chmury, które po chwili sieknęły taka ulewą, że żaden parasol nie pomógł i musieliśmy schronić się w samochodzie.
Parę kilometrów za miastem (są drogowskazy) w Kiermusach jest kilka gospodarstw agroturystycznych. Zatrzymaliśmy się w Dworze nad Łąkami, a właściwie w Karczmie Rzym (nazwa oczywiście z mickiewiczowskiego Pana Twardowskiego). I Dwór (oraz czworaki) i Karczma są świeżej daty ale pięknie wystylizowane i zachęcają do wejścia. W Karczmie dość mroczno ale gdy wzrok przywyknie widać solidne stoły i siedziska, kominek (całkiem prawdziwy) ozdoby zwisające z powały ? słowem wszystko co w takim przybytku być powinno.
Do tego sympatyczna obsługa ? miłe dziewczyny i chłopcy znający się na kelnerowaniu i kuchni. A kuchnia przyznać muszę całkiem, całkiem. Tutejsze śledzie i staropolskie i żydowskie to prawdziwy majstersztyk. Potem zupa ogórkowa z kartoflami przypominająca dawne czasy, gdy to Babcia E. obiadki robiła. Na drugie zjedliśmy roladę cielęcą i karkówkę w ziołach. Mięso delikatne ( w przypadku karkówki pozbawione nadmiaru tłuszczu), kruche. Zapiekane kartofle chrupiące. A zestaw jarzyn wprost fantastyczny. W trzech glinianych garnuszkach fasolka szparagowa z czosnkiem i podlana tartą bułką przyrumieniona na maśle, czerwona kapusta oraz zielona sałata ze śmietaną.
Desery odpuściliśmy, bo ociekały kremami i bitą śmietaną. Tylko herbata i kawa.
Ach, zapomniałem o podpiwku. Nie piłem go od czasów dzieciństwa. Był doskonały.
Wszystko razem kosztowało trochę ponad 130 zł. Czyli karczma wiejska ale ceny i owszem warszawskie. Ale nie ma co narzekać bo było smacznie.
Żegnając nas i zapraszając na kolejne obiadki dziewczę z Rzymu poleciło nam zwiedzanie zamku (to pewnie o ten zamek pytała Pyra). Pokazała nam drogę i dodała, że to właściciel całości zamek wybudował, bo taką ma fantazję. I tu właśnie skończyła się cała frajda. Stylizowany dworek i karczmę jesteśmy w stanie znieść ale zamczysko!?
Od tej pory zaczął nam też przeszkadzać pseudostaropolski język w karcie dań i napisy na płocie. Jeśli chcecie to zajrzyjcie do Internetu pod Karczma Rzym w Kiermusach. Ciekaw jestem Waszej tolerancji dla pseudo staroci i języka, który ma ze staropolskim tyle ile ja z baletem.
Więcej narzekać nie będę, bo szkoda czasu na banialuki. Zwłaszcza, że w drodze powrotnej kupiliśmy tuż przed Wyszkowem prawie kilogram małych okoni, już oskrobanych i wypatroszonych, które dziś będą na obiad. To znacznie poprawiło humor. Teraz dla nabrania apetytu jedziemy na wycieczkę rowerową do pobliskich sąsiadów. Po powrocie ja zabiorę się do kucharzenia a Basia do pisania książki.
A na dworze zimno jak by to już byli ogrodnicy albo zimna Zośka.
Obejrzalam Karczme Rzym – staroposzczyzna jak staropolszczyzna, widzialam gorsza. zaniepokojenie natomiast wzbudila „Kapela Jankiela” – strach pomuyslec, mam nadzieje, ze „Jankiel” i jego kapela nie zydlacza.
Misiu, dziekuje za wyjasnienie czym sa „wyscigli kapsli”, sam przyznasz, ze brzmialo to niebezpiecznie i bardzo sie obawialam o dobro i spokoj ducha Pyry.
Wczoraj wrocilam z zakupow z genialna ksiazka kucharska: Fresh Spanish, Sergio Vasquesa. Do kupna zachecila mnie okladka z cudownym zdjeciem upieczonych w dziewiczej oliwie i przesypanych gruba sola Pimiento Padron. Jadlysmy takie z Renatka i Zosia w Andaluzji i wpadlysmy w zachwyt. Mylsalam, ze Padron w tym wypadku znaczy „po gospodarsku”, ale nie, jest to nazwa malych slodkich zielonych papryczek, jednak co dziesiata mniej wiecej trafia sie tak ostra, ze ho!
Ksiazka ma nie tylko klasyczne hiszpanskie dania, jak przystaweczki tapas czy rozne rodzaje gazpaczo, ale takze mniej znajome dania z kuchni katalonskiej i baskijskiej. WSzystko ilustrowane znakomitymi zdjeciami. Zaraz wypropbuje szpinak po katalonsku i orzechami piniowymi i rodzynkami z dodatkiem czosnku, a jak!
Strasaznie mnie ucieszyl przepis na ajo blanco con uvas, nazywany czasem bialym gazpaczo czyli chlodnik migdalowo-czosnkowo-winogronowy.
Jadlam to pierwszy raz w cudownym miejscu – restauracji na terenie Alhambry, a potem szukalysmy z dziewczynkami tylko takich restauracji gdzie podajo ajo blanco. Nie zawsze sie udawalo i czasami bylo dosc drogie.
Przepisy w nowej ksiazce sa latwe i przejrzyste, a Wojtek z P poswiadczy jak genialna jest kuchnia hiszpanska, pomimo, ze nie cieszy sie w Europie renoma taka jak wloska czy francuska.
A oto przepis na ajo blanco, ktory wyprobuje jak przyjedzie Renata:
Skladniki:
4 kromki bialego, „jednodniowego” cleba z odcieta skorka;
100 gramow migdalow z usunieta skorka (zlac wrzatkiem i zdjac);
2 zabki czosnku drobniutko posiekanego;
4 lyzki oliwy dziewiczej plus troszke oliwy do skpropienia zupu juz rozlanej na talerze;
4 lyzki octu czerwonego winnego;
1 litr lodowatej wody;
100 gramow bialych lub zielonych winogronek ze sciagnieta skorka, grubo posiekanych.
Metoda:
1. Na 5-6 minut zalac w misce chleb zimna woda (ale nie ta lodowata).
2. Poki chleb sie moczy, spulweryzowac migdaly i czosnek w – no, jak sie to nazywa? – food processor, wlaczajac kilkakrotnie funkcje pulsujaca.
3. Odcisnac namoczony chleb z wody, dodac do migdalow z czosnkiem w maszynie i starannie zmiksowac. Nie wylaczajac maszyny dodac oliwe i ocet, miksowac na gladka mase, Wlac cienka strozka lodowata wode, nie przerywajac miksowania, az sie zrobi gladka masa.
4. Przelac cala mase przez geste sitko, wyciskajac jak najwiecej plynu. Dodac sol, wstawic do lodowki na 8-10 godzin lub na noc.
5. Tuz przed podaniem, po rozlaniu ajo blanco do glebokich talerzy lub misek, udekrowac grubo posiekanymi winogronami i skropic po wierzchu oliwa.
Porcja – 330 kkal, migdaly sa bogate w witamine E, a takze calkiem bogate w wit. B.
A poza tym swietna wiadomosc z pierwszych stron brytyjskiej prasy,
Garsc lub dwie orzechow pistacjowych dziennie fenomenalnie obniza zly cholesterol – o ok 9% miesiecznie. Nareszcie cos kaza jesc, zamiast zakazywac! Chcialabym sie dowiedziec , ze papierosy przedluzaja zycie, nie, Pyro? Jak Ci idzie?
A strozka pisze sie struzka poprawnie po polsku, Helenko.
Trochę szkoda ,że chłodniki są u nas mało popularne . Co prawda upałów takich jak w Hiszpanii czy Azji Srodkowej nie ma .
Zawsze waro popularyzować to co dobre. Szkoda tylko że owoce południowe nie smakują tak jak tam gdzie rosną. Niestety , wszystkie są zrywane niedojrzałe a potem do chemii i w drogę. Ale lato coraz bliżej i będzie można rozkoszować się naszymi owocami.
Jak mieszkałem w Kościelisku to we wrześniu wędrowałem wysoko w góry i po drodze zajadałem -jak stary Miś- ostatnie jagody i maliny. Smak jakiego na próżno szukać w sklepie czy targowisku
http://www.prezentacje.pl/rzym/jadlo/
To jednak ta w Suchej Beskidzkiej, o której wspominałam, jest autentyczną knajpą z pocz.18-go wieku. Byłam tam raz, ciemne wnętrze, wystrój drewniany, szerokie ławy, z powały zwisają tzw.pająki i różne takie. Byłam tam w 1988 roku – jadłam tylko żurek z jajkiem, bo to było w porze przedobiedniej, a udawałam się w gości (wiadomo, czym chata bogata…).
Dzień dobry
W końcu się wyspałem w majowe święto. Zimna noc i otwarte okno ( kotka musi czasem zostawić kociaki ) sprzyjały mocnemu spaniu. We wsi trochę flag na domach tych, którym zależy na ośmiogodzinnym dniu pracy i porządnych zarobkach. Ci który bliżej do św Józefa Robotnika kwiaty wymienili pod krzyżem. Mnie najbliżej do kilku tysięcy gitarzystów, którzy za godzinę zagrają na rynku we Wrocławiu Hendrixsa- to imponujące iż tyle ludzi za swoje pieniądze zjeżdża z całej Polski i Europy by razem przeżyć chwilę muzycznego wzruszenia. Świętuję gotując gulasz. Mięso zaprawiłem wczoraj marynatą „ognistą”-Kamis, dziś podsmażyłem i duszę z warzywami w wielkim garze o grubym dnie. Na koniec doprawię winem i podam Wojtkowej z kaszą i małosolnymi. Pewnie, mimo zimna, zjemy na ogrodzie. Nastrój świąteczny podkreśla radio(III program) folkową muzyką z czasów wielkiego kryzysu w Ameryce i brygad międzynarodowych z okresu wojny domowej w Hiszpanii. Po późnym obiedzie planuję rąbać drzewo aby spalić kalorie a wieczorem piwo z przyjaciółmi w tutejszym barze.
Pozdrawiam serdecznie
Ta podrabiana też nie brzydka. Ale co autentyczne to autentyczne. Nawet betonowe schody tego specjalnie nie oszpecą . I nazwy dań brzmią dobrze. Mnie irytują wszelkie podróbki i stylizacje, które na kilometr tchną obłudą. Po co dziś budować zamek (można go obejrzeć na witrynie), który jest zupełnie nieautentyczny i zaprojektowany jak sen pijanego architekta. Nie lepiej poprzenosić prawdziwe i przeznaczone do rozbiórki chłopskie chaty? A zamiast wypisywać nazwy zwykłego kotleta w języku sobie kompletnie obcym mimo, że jest polski nazywać kotlet po imieniu.
Tymczasem udało mi się zrobic obiad a Basia skończyła kolejny rozdział dla emigrantów.
Śledzie po żydowsku czyli tylko z czosnkiem i cebulka oraz odrobiną papryki były wspaniałe. Myślę, że to były te atlantyckie od Heleny. A po staropolsku z cynamonem i rodzynkami też niezgorsze. Do tego po maleńkim kieliszeczku zamrożonej czystej.
Potem (bo to sezon a przecież trawa krótko, to trzeba korzystać) znów szparagi z masełkiem.
A jedynym daniem były okonie (małe) smażone w głębokiej oliwie jak skwareczki. Tylko posolone i obtoczone w mące.
I znów bez deseru. Tylko herbata z sucharkami.
A za chwilę wędrówka po łąkach. Może wreszcie spotkamy łosia, który mieszka w pobliżu, albo dziki, które stale ryją naszą łąkę, albo chociaż lisa. Wczoraj porwał najlepszą nioskę Pani Reni od której stale kupuję jajka.
Wieczorem znów zagłębimy się w lekturze. Ten turecki noblista Orhan Pamuk wciąga mnie coraz bardziej.
Witam,
Gra w kapsle… tyle wspomnien !
Techniki produkowania wlasnych ekip, rysowanie trasy ma ziemi, ustalanie regol (czy linia sie liczy, czy nie, czy „przesuwanki” ida, czy nie, czy mozna stosowan olowiaki na „kiszkach”), wszyscy chlopcy z podworka pstrykaja kapslami, przekomarzaja sie, az w koncu ktos wygrywal. Aktywnosc wzrastala w okresie Wyscigu Pokoju, kiedy to szlo sie rownolegle z wyscigiem, jeden etap dziennie.
Zabawa jak zabawa. Z perspektywy lat wszystko wyglada ladnie i rozczulajaco. Ale kapsle trzymaly nas na swiezym powietrzu, co juz nalezy uznac za ogromny sukces calej zabawy. IPhieN pewnie dokopie sie w grze w kapsle do pierwiastkow indoktrynacji, watkow komunistycznych oraz do elementow opresji (w koncu niektorzy z kolegow ubierali swoich „zawodnikow” w barwy kolarzy CCCP – trudno, zeby wsztscy byli Szozdami i Szurkowskimi), ze nie wspomne o swiadomym zaniedbywaniu nabozenstw majowych z powodu tego, ze ich pora kolidowala z kolejnym etapem rozgrywanym na podworku i pewnie trzeba bedzie sie spowiadac rowniez i z tego epizodu naszej przeszlosci/mlodosci, ale niech tam, nie IPhieNy maja cos na pozarcie. W koncu chlopaki tez musza zarobic czyms na swoje wino chilijskie.
Wina chilijskie… Nie wiem, czy Chile zmienilo swoje przepisy dotyczace stosowania pestycydow i herbicydow. Byc moze normy te zostaly zmienione, zeby sprostac wymogom rynku europejskiego. A wina jak wina. Osobiscie najbardziej z tego regionu swiata lubie argentynski Trapiche.
W Kanadzie nie ma wolnego na 1-go Maja. Nie ma pochodow ani festynow. Pracujemy, a wiec czynem produkcyjnym podkrkeslamy donioslosc majowego swieta ludu pracujacego miast i wsi.
Niech sie swieci 1 Maja,
Jacobsky
Mowiac zas o kapslach – gdzie sie podziala Pyra? Moze poszla na ten Plac Wolnosci wbrew moim blaganiom? Moze bierze udzial w Pochodzie? Pyyrooooooo!!!!!!!!!!! Auuuuuuuuuuuu!
Panie Piotrze,
latac, to ja sie nie boje, i lubie latac samolotem. W koncu, jak to powiedzial jeden z pionierow lotnictwa: zeby cos w zyciu osiagnac trzeba sie zdrowo nalatac…
Czego natomiast boje sie jak ognia to jedzenie w samolocie. Nie dlatego, ze boje sie zatrucia – nie ma czym. Podawane jedzenie jest tak wysterylizowane, ze nawet najbardziej tolerancyjna bakteria na nim nie wyrosnie. Ja po prostu nie moge strawic tego, co podaja w samolocie. Kiedy po 8 godzinach samolot laduje na lotnisku, ja mam za soba dwa posilki, ktore to posilki siedza w zoladku jak dwa kamienie.
Probowalem roznych metod. Wzmozone picie alkoholu nie pomaga, bo im wiecej sie pije, tym bardziej pic sie chce, co w suchej jak pieprz atmosferze samolotu oznacza samobojstwo na raty, a wiec w najgorszej z mozliwych form. Probowalem roznego rodzaju „dopalaczy” na trawienie (Acid-Aid itp), ale bez rezultatu. Probowale nie jesc, ale to tez nie jest wyjscie, bo potem i tak trzeba nadrabiac na lotnisku czekajac na przesiadke, a lotniskowe jedzenie rowniez mozna potluc o kant stolu (na drogie restauracje w strefie tranzytowej nie stac mnie; nawet kawa za 5 euro wydaje mi sie byc wynaturzeniem). Nic nie dziala. Latac musze, jesc musze, a nie idzie pogodzic tych dwoch rzeczy. Pozostaje biznes, ale money-money – to nie na moja kieszen.
Prosze poradzic, jak kulinarnie przezyc dlugi lot samolotem.
Bede wdzieczny za kazdy strzepek informacji.
Jacobsky
Świątecznie dziś jakoś tak.
Gospodarz pisze o Argentynie i podpiwku.
Ach te butelki podpiwka stawiane w cieple na parę dni przed świętami. Niektóre nie wytrzymywały rosnącego ciśnienia i strzelały korkami na wiwat! Aż sufit trzeba było malować.
Dziś moja finka spytała czy bym nie nasmażył placków na lunch. Czemu nie – nasmażyłem. Pszennych drożdżowych z jabłkami smażonych na oleju.
Najpierw na patelnię nieco oleju do frytkownicy bo ten dobrze znosi gorąc. Na to odrobinę wspaniałego, na zimno tłoczonego rzepakowego. Coś w rodzaju „extra virgin” z rzepaku.
Placki polane syropem klonowym z Kanady – jak święto to święto.
Wieczorem zrobię risotto – suszone prawdziwki już dawno się moczą – do którego jak znalazł będzie ta butelka argentyńskiego białego wina co ją ktoś kiedyś przyniósł.
I tort upiekę – Sachera z mnóstwem czekolady i dżemem morelowym. Śmietany ubiję bo ta obniża zły cholesterol – zwłaszcza na pierwszego maja.
Niech się święci garnki lepią !!!
dla anegdoty dodam, ze w zabolandzie na 1 maja ofiarowuje sie, w teorii dziko rosnace, konwalie ulubionej jednostce, ma sie to nijak do pochodow i transparentow, no ale w koncu wolny dzien od roboty i rece trza czyms zajac, jesli sie maszerowac nie idzie, niech sie swieci
Wstyd powiedzię ale my zabieramy własne kanapki. I korzystamy wyłącznie z napojów. Najchętnie z wody, soków i wina. Resztę oddajemy albo nie bierzemy.
To mi przypomina dziecinne podróże pociagiem na wakacje. Też Babcia eufrozyna przygotowywała wałówkę. a teraz sami to robimy.
I widzę, że coraz większa liczba pasażerów sięga po własną wałówkę. Smaczne to, zdrowe i można dopasować do trasy oraz spodziewanego trunku. Smacznego!
Jakobsky, co se polatasz, to Twoje, ale o powaznym jedzeniu na pokladzie zapomnij, wiem ze jest to niedobra nowina, ale teraz wszyscy ida w oszczednosc , nawet te, tzw. buissnes class, jesli chodzi o posilki, to raczej oszustwo, po prostu rozmrozone i nie zawsze do konca, danko z innej szuflady, w czasach , kiedy jeszcze latal Concord, taki tutejszy Tu 144, dawali fois gras, szampana i krwiste z frytkami, teraz, to juz legeda, podobnie jak PLL Lot ze schabowym i prince polo, o ktorym mi opowiadano, jedynie jadalne w samolocie, to lektura i sen, o tyle prawdziwe, ze sam o nich decydujesz, no chyba, ze chlop obok chrapie
babcia z malej? oj, faut pas
znow sie czepiam, ale czytam, za to
Kiedyś pisałem że do placków i naleśników używam wyłącznie oleju z pestek winogron . Olej rzepakowy nadaje się do frytek .
Placuszki z jabłkiem posypane cukrem pudrem smakują wybornie a że olej kosztuje parę razy więcej od najlepszego rzepakowego mówi się trudno Czasem człowiek wydaje tyle pieniędzy na bzdety , ze na drobnych przyjemnościach nie należy oszczędzać
Panie Piotrze, Slawku,
dziekuje za porady. I za przestrogi.
Myslalem o wlasnym prowiancie na droge. Chyba sprobuje nastepnym razem.
Pozdrawiam,
Jacobsky
z tym olejem to jest tak, ze rzepakowy i arachidowy sa bezwzglednie wskazane do wszelkiego smazenia, reszta raczej niechetnie, a to ze wzgledu na ichnia, niska temperature wrzenia i co sie z tym wiaze rozkladu, uwalnialacego, czy wrecz tworzacego nawet substancje rakotworcze, wniosek: frytki w rzepaku, salata z oliwa, niech sie swieci
ojej z pestek winogron jest odlot smakowy, na „surowo” nie powinno sie na nim smazyc, zal
No popatrz pan!
Już myślałem, że dałem porządną plamę rzepakową. Nic to – olejem!
Do tortu użyłem zaś masła niesolonego, jajek od kur ekologicznych, czekolady duńskiej o zawartości kakao 50%, domieszałem nieco fińskiej o zawartości 70% bo duńska się w połowie skończyła.
Tort się piecze, miskę wylizałem doszczętnie – toć to święto.
Do risotto użyję jednak oliwy superdziwiczej bo inaczej nie będę mógł spokojnie zasnąć.
Czego i wam – drodzy kulinariusze -życzę!
Andrzeju,
ja kupuję polską 70% , a w porywach (jak jest w polskim sklepie) 90% zawartości kakao. Wedla.
Kromka na lunch, czyn produkcyjny w ogrodzie w połowie wykonany.
Jacobsky, zanim własny prowiant, dowiedz się, jak to jest z lotami międzykontynentalnymi, kiedyś kazano mi wyrzucić dwa jabłka. Być może zakaz dotyczy tylko owoców, a może już nie dotyczy, bo przepisy ciągle się zmieniają.
Slawku, ,mysle, ze sie mylisz z tym olejem z pestek winogronowych. Jest bardzo lekki, kompletnie bezsmakowy i mozna na nim smazyc wszystko – moim zdaniem.
Ja do smazenia (ale nie tylko ) uzywam najchetniej oleju slonecznikowego – wtedy kiedy zalezy mi zeby nie bylo go czuc. Kiedy indziej oliwy zwlaszcza do ryb, ale takze do pieczenia jarzyn.
Wiem, ze rzepakowy zostal ostatnio zrehabilitowany, ale ja go nigdy nie kupuje, bo mi sie kojarzy z PRLem, kiedy mial on tyle szkodliwych substancji, ze nadawal sie na to by go uznano, za olej przemyslowy. Ciekawe, ze wiadomosc jak szkodliwy byl to olej zostala przemycona w jakims artykuliku w KObiecie i Zyciu. POdano tam, ze w polskim oleju rzepakowym jest 6-krotnie wiecej tych substancji szkodliwych niz wynosi europejska norma. POnadto pamietam te straszliwa historie w Hiszpanii sprzed 25 lat. Wtedy tez chodzilo o olej rzepakowy – industrial grade.
Poza tytm uprawa rzepaku obraza moje poczucie estetyczne. Jak widze (jadac przez np Francje ) ogromne polacie tego ostro elektrycznego zoltego zielska, to chce mi sie klac. I klne . Szkaradnosc tego jest nie do opisania. Psuje krajobraz.
A do dan chinskich – tylko arachidowy.
POnadto trzymam zawsze w lodowce olej z orzechow wloskich lub laskowych – do salatek. One musza byc trzymane w zimnie bo szybko jelczeja – choc u mnie nie maja szansy. Przepadam za tymi olejami, ktore bardzo przypominaja mi radziecki aromatyczny olej slonecznikowy pierwszego tloczenia, bardzo metny w zatluszczonej butelce. Pyszny. Pojawil sie u mnie ostatnio w sklepie rosyjskim i zniknal. I nie moge sie doprosic aby sprowadzili. Podobno zabraklo w hurtowni. Jesli sie jeszcze pojawi, zrobie roczny zapas. Na nim mozna smazyc wszystko. A jakie ziemniaki podsmazane wychodza! Boze! Nie znam lepszych.
Sławku smażenie naleśńików nie wymaga bardzo wysokiej temperatury dlatego jest idealny. Oliwy z oliwek włosi używają do smażenia wszystkiego i nic nie piszą o szkodliwości. Każdy olej przepalony jest szkodliwy. Dawniej do pieczenia pączków używało się białego tłuszczu wołowego który ma najwyższą temperaturę wrzenia ze wszystkich tłuszczów zwierzęcych poza tym jest bez zapachu
Heleno, masz racje, sprawdzilem, ten z pestek winogron jest pozytywny do smazenia, w miare odporny na zar, ale wziawszy pod uwage taryfy, uzywam tylko do salat, polecam arachidowy do wszelkich smazen, nie smaz wszystkiego na slonecznikowym, slabo odporny na wysokie temperatury, w zw.z tym, potencjalnie niesprzyjajacy zdrowiu w wersji smazonej, poza tym mocno wskazany na „surowo”,
lacze konwalie
Misiu, Wlosi robia z tym, co maja i nie beda halasowac faktem, ze, byc moze nie jest to najlepiej, obnizylaby sie frekwencja, robia to niezle i szybko, w zw. z tym klopot nie istnieje, sa dobrzy i robia smacznie, dowody jednak istnieja, ze olej z oliwek nie jest idealny do smazenia, chcesz konwalie? masz!
oj pamietam ten loj do paczkow, do tej pory w Belgii prawdziwe frytki na nim sie wykonuje, wlasnie ze wzgledu na wspomniana temp.
No, a już się wystraszyłam tym olejem z pestek, bo właśnie na nim smażę.
Jak robicie placki z jabłkami drożdżowe? Ja tylko takie z ciasta naleśnikowego, moja Babcia takie smażyła. Oj, chyba jutro usmażę, narobiliście mi smaku.
Czy Pyra nie wybierała się na majówkę?
Placki drożdżowe z jabłkami robię tak:
– szklanka mleka
– 20 g drożdży
– nieco cukru waniliowego
– trzy żółtka
– mąki pszennej dosypać
ukręcić drewnianą łyżką (koniecznie!) na dość luźne ciasto. Dolać nieco oleju i ukręcić – nie będzie chłonęło tyle tłuszczu przy smażeniu – Babcia tak kazała.
Białka ubić na pianę. Obrać parę jabłek. Zestrugać przy pomocy:
http://sv.wikipedia.org/wiki/Osthyvel
(absolutnie niezbędne!) w płatki do ciasta. Dodać pianę z białek, wymięszać, odstawić niech se podrośnie.
Smażyć na tym co komu wygodnie. Jeść poprószone cukrem-pudrem albo polane czymś dobrym.
Dzięki, Andrzeju. Mam taką strugaczkę do sera, ale nie mogę pojąć, dlaczego akurat tym trzeba. To nie znaczy, że ośmielę się dyskutować z Autorytetem!
Smacznego wieczoru życzę.
Andrzeju
zaskoczyłeś mnie z ubijaniem piany z białek i heblem do sera -jabłek . Smażąc placki, jabłka albo kroję nożem lub ścieram na tarce o dużych oczkach , wszystko zależy od jabłek i tego czy chcę aby placki były cienkie lub grube. Twój przepis kupiłem i wkrótce wypróbuję 🙂
Dobry wieczór. Wróciłam z majówki, słuchałam wilgi w rozkwitłych bzach i przywiozłam snop bzów – amarantowe, białe i liliowe. Pooddychałam sosną, świerkiem i młodą brzózką, nacieszyłam się rodziną i na jakiś czas mi tych atrakcji wystarczy. Zabrałam placek z sobą, brat wystąpił z gulaszem, bigosem i małosolnymi (jak Wojtek z P.), kawa była smolista i aromatyczna, a herbata do kitu Synuś wiózł nas 140 km w jedną stronę i na palcach obu rąk movgłabym policzyć flagi wywieszone z okazji święta. Nie natknęliśmy się również na żaden piknik, imprezę sportową, czy potańcówkę, a trasa nie wiodła pustynią, przeciwnie – Poznań, Kościan, Leszno, Wschowa, Głogów to ląd raczej gęsto zaludniony. Drogi doskonale ;rzejezdne jako, że zabrakło ciężarówek (zakaz poruszania się do 22.00).
Panie Piotrze – właśnie ten podrabiany zamek miałam na myśli. Ania z przyjaciółmi była 2 lata temu na wyprawie rowerowej wzdłuż wschodniej ściany i opowiadała o sarmackim disneylandzie. Byłam ciekawa, jak Pan to przyjmie.
Racuszki z jabłkami robię tak samo, jak Andrzej z tym, że jeżeli mają być delikatne zamiast słodkiego mleka używam zsiadłego albo nawet maślanki czy kefiru. Czasem dorzucam do ciasta jeszcze garść rodzynek, natomiast już nie pudruję po wierzchu (to robią tylko mężczyźni z mojej rodziny).
Oooo, witaj zgubo. Juz sie denerwowalam, ze ganialas kapsli czy kapsle ( patrz wyzej)
Kapsle, Helenko, kapsle. Ganiać nie ganiałam, bo nie umiem. Nie moje pokolenie i nie moja płeć. Myśmy wytrząsały z siebie miazmaty robiąc cudeńka ze skakanką (nie byłamw w tym dobra) Kapsle, zośka, nóż, to były chłopczyńskie sprawy. No i przekleństwo wszystkich szkolnych stołów i ławek – cymbergaj! Swego czasu nawet myślałam, że chłopcy nie wyrastają z tego nigdy – chłop 198, bary jak u Schwarzenegera, bucik nr 49, a w ręku grzebień, na stole 10-groszówka i, oczywiście, dwie nacięte kozikiem bramki. Turnieje odchodziły na skalę niemal mundialową. W tym wieku kiedy każda podfruwajka czuje się heroiną romansu i zwierza się przyjaciółkom z sercowych awantur, obiekty tych uczuć rżnęły w cymbergaja. O tempora! O Mores!
Jest jeszcze jedna wersja tych placuchów. Ze śmietaną i piwem zamiast piany z białek. Robiłem tylko raz.
Ukoronowanie dnia świątecznego: ten tort Sachera i w telewizorze film:
http://en.wikipedia.org/wiki/The_Man_Without_a_Past
Jak za dawnych dobrych czasów.
Niech źyje! Niech źyje!
Zrobiłem ciasto drożdzowe z krupczatki Poprzednie zjedli sąsiedzi. O matko ale się namęczyłem z wyrabianiem myślałem że nic z tego nie bedzie . Na początku wyszła taka klucha że chciałem wyrzucić do kosza ale dodałem mleka i kilkanaście minut pracowałem mikserem. Zawsze robiłem z innej mąki ale krupczatka była jedyną mąką w szafce. Do sklepu kawałek a rower się zepsuł… Po wyrobieniu wstawiłem do piekarnika ustawiłem na 50 stopni i po godzinie patrzę a tu ciasto wyrośnięte jak nigdy Potem 40 minut w 180 C . Z kilograma mąki wyszło trzy blaszki . W smaku też rewelacja. Cud . Rano podeślę zdjęcia do Alicji bo neostrada się ślimaczy