Święta czyli próba charakterów
No i skończyło się. Wróciłem do Warszawy i czytam jakie przeżywaliście męki. A ja nie. Po pierwsze nie objadłem się, bo mam silny charakter i wyćwiczony w licznych okresach tycia i chudnięcia. Jem więc do chwili gdy mi smakuje. Potem przestaję i już.
Tak było i tym razem. Był żur, były jaja na twardo (głównie do walk na twardość skorupki – zwyciężyła Zuzia), domowa, szynka, domowe kiełbasy, kura faszerowana, schab pieczony oraz pieczone w słonince przepiórki. Do tego sos tatarski, nasze własne kartofle w postaci puree i białe wino Sancerre z 2001 r. Na deser cztery mazurki ale mnie interesował tylko cygański czyli z bakaliami. Był też delikatny jak puch sernik. Tym razem wszystko produkcji Basi, bo ja wydawałem m.in. dla Was, poświąteczny numer Polityki, który już jutro będzie w kioskach.
A po śniadaniu i lekturze książki Wojtka z Przytoka wspomaganej czerwonym hiszpańskim winem z Pirenejów (to ze względu na akcję książki) kilkugodzinny spacer przez las (Puszcza Biała) i łąki w pobliżu Narwi. I wszystko spalone. Żadnych zbędnych kalorii.
Sobota była słoneczna choć chłodna. W lesie żadnych ludzi ale i zwierząt nie spotkaliśmy. Choć nasz kawałek puszczy obfituje w stada dzików, chmary saren, są też łosie, a o zającach już nie wspomnę. Na łąkach mieszkają żurawie, nad rzeką (Narew) są liczne łabędzie, kaczki, nurki, zimorodki, bekasy, orły. Słowem tłok jak nad Okęciem. Nie spotkaliśmy jednak nic – widocznie i ptactwo świętowało. Słychać było tylko wilgi co zwiastowało deszcz i sprawdziło się. W niedzielę lało od rana i temperatura spadła do 3 stopni C. Na obiad wróciliśmy więc do Warszawy.
Tu – już bez córki i wnucząt – zjedliśmy lekki obiadek składający się z zimnych mięs i przywiezionego z Londyny sera o nazwie stilton. To jedna z niewielu rzeczy, która naprawdę udała się Anglikom. W zapachu, smaku i wyglądzie przypomina on francuskiego roqueforta ale jest nieco spokojniejszy. Nie tak aromatyczny i nie tak pikantny. Do tego argentyńskie czerwone wino malbec i mogę rzec, że święta były udane nad wyraz.
A dzięki szybszemu powrotowi mogę spokojnie pracować, natomiast wieczorem dokończę dzieło Wojtka. A zapowiada się dobrze. Ma facet talent narracyjny. Zresztą nie tylko to jest zaletą jego książki. Mnie najbardziej fascynują refleksje o samotności, poszukiwaniu Boga, przełamywaniu własnej słabości oraz przemian w kraju. Resztę uwag przekażę Autorowi.
W tym – nieco skróconym – tygodniu postaram się spełnić życzenie nowego kolegi czyli Misia2 i napiszę coś o chlebie, bo to naprawdę fascynujący temat. A chleb piekę przecież często i przy niemal wszystkich uroczystych okazjach!
Komentarze
Mieszkam w Puszczy Białej i u mnie niedziela była słoneczna, chociaż wietrzna i dopiero w poniedziałek się niemile rozpadało.
Z pysznych rzeczy na śniadaniu zjadłam pastę ze szpinaku, z dodatkiem płatków migdałowych. Chetnie zjadłabym jej więcej, ale jest b. kaloryczna.
Pozdrawiam ciepło Nella
Panie Piotrze cieszę się że w tym tygodniu będzie o chlebie bowiem całe moje dzieciństwo upłynęło w cieniu piekarni młynów wodnych jednym słowem zapachu chleba. Moja babcia była właścicielką młyna wodnego na Rozodze i jako dzieci urządzaliśmy gonitwy po młynie a spiętrzona woda przed śluzą służyła nam za kąpielisko. Bracia i siostra mojej mamy byli piekarzami i prowadzili piekarnię we wsi na skraju Puszczy Białej . W naszej kulturze to zapach gorącego chleba jest najważniejszym zapachem towarzyszącym człowiekowi. Jako dziecko spędzałem wszystkie wakacje albo u babci albo u ciotki prowadzącej piekarnie. Wtedy jeszcze w piecu chlebowym paliło się drewnem i może przez to chleb smakował zupełnie inaczej. Tak samo jest z pizzą z pieca opalanego drewnem.
Szkoda ,że sam nie umiem przygotować zakwasu i upiec tradycyjnego chleba.
Panie Piotrze
Dzięki za miłe słowa o książce. To ważne, że dobrze się czyta. Dla mnie ta opinia jest dziś tym cenniejsza bo fatalnie się czuję. Mogę powiedzieć, że to pierwsza optymistyczna rzecz, która mnie od rana spotkała. Niestety w święta nie sprostałem próbie charakteru. Ogarnęło mnie wczoraj jakieś dziwne kompulsywne łaknienie. Jadłem, jadłem, jadłem… . Córcia mnie po lesie przegoniła wieczorem, wlokłem się za nią poganiany jak Łysek z pokładu Idy a potem dalej do stołu. Głód mnie obudził koło północy, chwilę myślałem na co mam ochotę i znów do lodówki po galaretę z ozorów. Tak więc jestem od rana senny i ociężały, myśli nie mogę zebrać i odpycham od siebie różne sprawy. Najchętniej schował bym się gdzieś w kąciku i przespał paskudne samopoczucie. Pogoda też nie rozpieszcza: szaro, buro, chmury nisko zawieszone i zimny wiatr. Deszcz co chwila kropi a ja w marynarce, bo kurtki zapomniałem. No i ludzie wokół rozdrażnieni bo też mają „zespół dnia drugiego” a to z powodu przejedzenia a to z nadużycia trunków. Takie właśnie refleksje i obserwacje mam we wtorkowe przedpołudnie. Jednym słowem płacę cenę za słabość charakteru. Jedyna nadzieja, że do wieczora minie.
Pozdrawiam serdecznie
Dzień dobry!
Ja się czułam ociężała nie z powodu jadła, tylko jak lodowka pełna, a jeszcze człowiek ciagle o jedzeniu i zwyczajach światecznych czyta, to z samej imaginacji mu się robi pełno w żołądku. Przynajmniej ja tak mam. Zespół dnia drugiego? Latwo uniknąć, jak nie ma drugiego dnia świąt, jak tutaj. Kto miał mieć zespół, miał wczoraj.
Nie narzekajcie na pogodę, bo ja miałam mróz, wiatrzysko i co chwilą śnieg popadywał – wystarczy?
Dalej jest buro i zimno, i na najbliższe dni nie zapowiada się żadna poprawa, a tafla lodu na jeziorze jak była, tak jest. I jakoś trzeba przeżyć, aby do wiosny! I tym optymistycznym okrzykiem …
Wojtku Jogurt naturalny z otrębami na obiad i mocna kawa od czasu do czasu na rozgrzewkę. Pogoda taka jak wszędzie czyli zimny wtorek . Rano rozpaliłem w kominku w starej pracowni zrobiło się ciepło i miło . Ciągle myślę o twoim starym drewnianym 1oo letnim domu i o tym jakimi jesteśmy ekologicznymi barbarzyńcami . Ciągle nam wszystkiego mało i mało. Niedawno byłem u kolegi który ma drewnianą chatę na dużej zalesionej działce . Kolega przeniósł starą kurpiowską chałupę na nowe miejsce . Pewnie taniej i szybciej by wyszło gdyby postawił nowy dom z pustaka ale nie pachniałoby drewnem i czymś co nazywa się klimatem.
Hej, wy leniwce poswiateczne! Ja mam za soba wczorajszy 15 km bieg na nartach (idealne warunki, snieg kaszowaty, trasa wypreparowana, 5 osob biegajacych) na wysokosci 1600-1700 mnpm, skopanie pol ogrodka i zasadzenie ca 10 kg ziemniakow. Dzis rozsadzam do doniczek ok. 130 sadzonek pomidorow (7 odmian), ktore wyrosly z nasionek owocow osobiscie zjedzonych. Jak co roku musze znalezc chetnych na adopcje tych pomidorkow. Chetni sa, ale natychmiast wciskaja mi sadzonki swoich roslinek, ktore upycham w moim ogrodzie.
Jak glosi japonska madrosc zyciowa:
Chcesz byc szczesliwy jeden dzien – upij sie. Chcesz byc szczesliwy jeden rok – ozen sie. Chcesz byc szczesliwy cale zycie – spraw sobie ogrodek.
Misiu 2, ja znam przepis na zakwas, chcesz?
Oj, ja nie mam syndromu dnia drugiego, bo jadłyśmy z umiarem. To jest zresztą takie zjawisko psychologiczne – jak puchy w lodówce i w portfelu, to człek myśli, co by tu zjeść i wypić; natomiast pełna lodówka i kilka godnych butelczyn, znakomicie wpływa na zmniejszenie apetytu. Gości niemal nie miałyśmy, bo syn z rodziną wpadli tylko na kawę wczoraj, jeść niczego nie chcieli. Tym sposobem dzisiaj i jutro zjemy „świąteczne” obiady czyli to, co było przeznaczone na świąteczny obiad. Zostało jeszcze pół babki, trochę sałatki, połowa galarety i trochę wędlin. Do jutrzejszego wieczora śladu po świętach nie zostanie. I dobrze. Przy względnej obfitości mięs, wędlin i jaj, największe powodzenie miała sałatka z pieczarek, zielonego groszku, szczypiorki i sera zielonego. W każdym bądź razie, salaterka po tej sałatce była umyta już wczoraj w południe. Też mi pachnie świeży, wiejski chleb. Ja pochodzę z mieszczańskiej rodziny i o ile wiem od połowy XIX w. bliskich krewnych na wsi nie mieliśmy, ale trochę się po wsiach przecież jeździło. Kilkakrotnie próbowałam piec chleb – bułka pszenna, owszem, upiekła się, ale chleb żytni, porządny, z grubą skórką, pachnący – figa. Zakalec mi się upiekł wielki, jak nie wiem co. Ciasto rosło jak głupie, a potem się rozlazło na boki w płaski placek z zakalcem. Nie wiem, co sknociłam ( i to 3 razy) bo wiernie trzymałam się przepisu. Mam kompleks – bo jakże: ciasto francuskie upiekę, ciasto parzone też, rozmaite smakowite frykasy, a chleba upiec nie potrafię? Może kurs na blogu p. Piotra mnie czegoś nauczy?
Pewnie że chcę, proszę o publikacje albo proszę poczekać gdy pojawi się artykuł Pana Piotra
http://www.kuradomowa.com/kuchnia/pieczenie_chleba.shtml
Misiu, to do wprawienia sie w odpowiedni nastroj i ustalenia, czy zaliczasz sie do panstwa, czy do czeladzi (maka!). Wieczorem wpisze przepis na zakwas (zaczyn), a teraz lece do pomidorow.
http://www.chleb.info.pl/zakwasnawesolo.htm
To jeden z przepisow. Wieczorem wstawie moj, krotszy.
Na chwilę odstawię chlebowe ciągoty do kąta. Gdzieś tu, obok jest wspomnienie o pierwszej Solidarności i o Jacku Kaczmarskim („Epitafium Kaczmarskiego) A ja chcę Wam polecić innego, zapoznanego barda tego okresu : Grzesia Tomczaka. Jest taki poeta w Poznaniu, na codzień pracownik Biblioteki Uniwersyteckiej, wtedy i do dzisiaj autor uroczych ballad. Do powszechnej świadomości przebiła się jedna jego piosenka, ta z refrenem „Ty, to masz szczęście/ że w tym momencie? żyć ci przyszło/ w kraju nad Wisłą…” Śpiewała ją wtedy Maryla Rodowicz. Wolę, kiedy śpiewa Grześ. Cztery lata temu Tomczak wydał płytę. Jest świetnie zrobiona, a rozeszła się w niewielkim tylko nakładzie. Zakochałam się w tych śpiewanych wierszach, prościutkich i wyrafinowanych do amoku. Słuchałam na okrągło. Jeszcze dzisiaj, po tych 4 latach, kiedy wokoło smutno i szaro, lubię jak z głośnikaa dobiego „Ukraina jest zielona/ w dole i na nieboskłonach,/ od Prypeci aż po Bug./ Boże, jakbym tam pojechać mógł/ żeby spotkać na pagórcach/ w Drohobyczu Bruno Szulca….” albo o wędrującym mędrcu, który udziela rady ” Kiedy idziesz – idź! Kiedy siedzisz – siedź!/ Pierwsze kroki stawiaj w chmurach/ choćbyś wiedział,/ że nie wskurasz w takich chmurach nic. Absolutnie nic!” i wiele, wiele innych. A niemal wszystkie dedykowane żonie – tak, jak np „Niebieska piosenka”. Z całego serca namawiam : jeżeli dostaniecie gdzieś tę płytę – kupcie. A jeżeli nie będzie, to Ania prześle chętnym pliki do pobrania, ale nie na blogu, tylko na nr poczty e-maile
Witam po Świętach! Miałam takie tłumy gości, że została jedna porcja galarety, jedna pisanka i kawałek szynki. I bardzo dobrze, bo zawsze było za dużo! Pyro, Twoje sosy miały ogromne powodzenie, dzięki za przepis, będą już na stałe w moim domu, zwłaszcza, że roboty przy nich niewiele.
Grzesia Tomczaka nie znam, tylko tę piosenkę w wykonaniu Rodowicz, znakomitą. Poszukam płyty, a jeśli nie znajdę, to zgłoszę się do Pyry.
Teraz lecę do garów, będzie panga pieczona z warzywami.
Wyrazy współczucia dla wszystkich z syndromem – aby do wieczora!
Bardzo proszę, kto chce sięgnąć i pobrać:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Muzyka/Grzegorz_Tomczak/
Pliki od Ani, wygodnie pomieściłam u mnie, kto chce ściągnąć, proszę bardzo.
Idę do jakichś zajęć, ogarnąć to i owo i cos zaplanować na resztę tygodnia, front robót jakiś.
Nemo, masz za duży ogród. Ja miałam 6×4 metry, zaczęłam sie wygłupiać z pomidorami, ogórkami i nawet jakimiś buraczkami tec., ale życie to szybko skorygowało. Po 4 latach ogórki z konieczności rosnące w tym samym miejscu (puszczałam je na palikach, w górę) doszły do słusznego wniosku, że przysługuje im jakiś inny kawałek gleby, bo inaczej zaczną chorować. I zaczęły. Najdłużej ostały pomidory, a miałam piękne okazy. Niestety, też się zbuntowały, a poza tym były to najdroższe pomidory świata. Poza tym u mnie ogródek sasiaduje z lasem, wszelkiego rodzaju zaraza stamtąd przychodzi, o roślinnej mówię, że o cieniu nie wspomnę. Teraz zostały pół-beczki z ziołami, arugula sama się rozsiewająca, gdzie jej się podoba, trzy krzaki porzeczek, trochę malin i krzak jagód. Czasami mnie nachodzi tęsknota, ale zaraz mija. Walka z wiatrakami. Jak nie ślimaki, to inna cholera, plus ok. 4-5 godzin słońca. Niech wystarczy, co mam.
A na obiad resztki indyka, sałata. A może sałata ze skrawkami piersi indyka, prostsze.
Słońce wyszło zza chmur i otuchę w serce wlało. Już trochę lepiej i lżej mi się żyje. Czytam o chlebie i czuję, że to dobry pomysł na poświąteczne leczenie. Chlebek lekko posolony, do tego gorzka herbata albo napar z mięty. Tak pociągnę do jutra rana i może post mnie uleczy.
Misiu 2, mój dom zbudowano w 1906 częściowo z muru pruskiego. Za to stodołę i chlewiki z lat 20-stych zbudowano z pustaków, ale nietypowych i teraz niespotykanych. Gdy wypytywałem chłopów skąd te pustaki i powszechne we wsi cementowe dachówki powiedzieli mi, że to uboczne efekty budowy fortyfikacji na Odrze chroniących strategicznie Berlin. Po prostu niemieccy bauerzy kradli cement z budowy nadodrzańskich bunkrów i stawiali za jego pomocą budynki gospodarcze. Zabawne, bo tego typu „zapobiegliwość” w opini społecznej kojarzona jest zwykle z socjalizmem i PRL-em. A tu okazuje się, że w Niemczech weimarskich i hitlerowskich też takie praktyki były powszechne. Teraz w pustakach uwiły sobie gniazda szerszenie, z którymi przez kilka lat nie mogłem się uporać i w końcu pogodziłem się z ich sąsiedztwem. Mają też w nich gniazda ptaki i stodoła przypomina czasem muszlę koncertową. No a samochody, które w niej garażujemy obs…ane są zwykle od góry do dołu. I chwała Bogu, bo to szczęscie gdy ptak narobi i pewnie dzięki temu od lat nie mieliśmy wypadków.
Pozdrawiam
Hej, tam, sluchajcie, a mozna ten chlebek tak jakos,,, bez tego,,, jak mu.. zakwasu?
Ja nie mam dostepu do internetu i nie bede miala do , na oko, konca tygodnia – w rozpedzie zaprowadzania porzadkow wykasowalam sobie sztywne lacza, wiec musz mi przyslac nowa dyskietke. Ze zlosci rozwalilam tez klawiature. POdobno teraz mozna miec besprzewodowa. Teraz korzystam z komputera E, ktora pojechala na jakiegos waznego brydza.
W swieta sie nie przejadalam. Pojechalysmy z E, odwiedzic nasza 90-letnia przyjaciolke, Jasie i zawiozlysmy kupne makowce i mazurki. Nie tknelam ani kawalatka! A potem ogladalysmy The Queen na dvd, dochodzac chorem do wniosku, ze jest to film przede wszystkim dla cudzoziemcow. My, ktore czytalysmy w tym czasie komentarze w powaznej prasie ( a ja dodatkowo obslugiwalam radiowo pogrzeb) wiedzialysmy badzo dobrze jakiego gwaltu na monarchini dokonal Tony Blair. Pamietam potworne zgorszenie E, kieduy sluchajac przemowienia krolowej, uslyszala z jej ust wyrazenie „i jako babcia”. Bardzo nam bylo zal krolowej, ze zmuszano ja do populistycznych wygibasow.Widzialysmy bardzo dobrze jak fatalnie czula sie w narzuconej jej roli „ludowej krolowej”. Helen Mirren niezla, choc nie do konca rozumiem, dlaczego te akurat jej role uznano za genialna.
A dzis pognalam na wuef i plywalnie. Na mojej „powolnej” sciezce w basenie byl straszny tlok – oprocz mnie jeszcze 2 osoby, a ja jestem przyzwyczajona do samotnosci.
Ale bylam bardzo zadowolona jak wychodzilam – bo ledwo sie zmusilam, zeby isc do klubu.
Jutroi zamierzam pojechac do sklepu ogrodniczego i kupic sadzonki do skrzyni na oknie i do pojkemnikow przed domem. Wiosna jest taka, ze wszyscy juz chodza w krotkich rekawach. A przed domem stoja czeresnie cale obsypane kwieciem. Wczoraj w czeresniach olsniewajaco spiewal kos.
jak już ma być o chlebie, to ja poproszę o przepis którego nie udało mi się znaleźć – na podpłomyki
U nas wiosna tez jest piekna.
Przez cztery dni nie zsiadalam prawie z roweru.Objechalismy (maz i ja) pol regionu.Mnostwo tu ptaszydel wszelakich;kormoranow,czajek,bazantow ,no i cala moc dzikich gesi i kaczek.
Odkrylismy nowe sciezki dla piechurow,a w czasie odpoczynku wyjatkowo smakowalo wlasne ciasto i kawa z termosu!
Ale juz po swietach i czas do roboty sie zabierac i……………piec chleb!
Chleb,to jest to,czego mnie najbardziej na obczyznie brakuje.
Czekam,wiec na wiesci od gospodarza w sprawie wypiek tego smakolyku.
Pozdrawiam.
Borsuku, do pieczenia podpłomyków niezbędna jest kuchnia węglowa. Moja babcia piekla je na płycie kuchennej z resztek ciasta pierogowego. to były okrągłe placki grubości ok. jednego centymetra. Piekło się je, aż pojawiały się takie jakby bąble, wtedy należało odwrócić i to samo. Zajadałam się tym w dzieciństwie. Nie jestem pewna, czy tak powinno się to robić, ale tyle zapamiętałam.
http://survival.strefa.pl/chleb.htm
Borsuku, podplomyki mojej cioci byly pieczone z ciasta chlebowego na plycie kuchennej i pogryzane w oczekiwaniu na chleb wlasciwy. Mysle, ze na patelni teflonowej tez sie je da upiec. Ja mam doswiadczenia biwakowe z pieczeniem chleba (wezyka) na patyku nad ogniskiem. Nic nie smakuje tak dobrze po dlugiej wedrowce, jak chleb zrobiony „tymi recami” i tesknie wyczekiwany przez glodne towarzystwo przy ognisku. TezAlicja ma racje, podplomyki moga byc z ciasta pierogowego. To wlasciwie najstarsza forma chleba, takie ciapaty, tortille i inne placki z maki i wody (+ew. sol) pieczone na kamieniu, w glinianym piecu czy w popiele.
Tylko nie teflon , tylko nie teflon . W temperaturze powyżej 250 stopni następuje uwalnianie i przekształcanie stabilizatora znajdującego się w teflonie w substancje silnie rakotwórczą. Dlatego też patelnie teflonowe nie nadają się do smażenia wysokotemperaturowego!!!
Polecam niezły finski wynalazek:
http://www.muurikka.fi/default.asp?toc=59&inc=&lang=en
Cała seria „patelni” z grubego żelwa znakomicie nadających się do smażenia i pieczenia nad ogniskiem lub płomieniem gazowym. Ta żeliwna masywność czyni niemal cuda.
Nemo pewnie zna a ja mam bardzo miłe wspomnienia zawierające taką właśnie metrową Muurikkę, naleśniki, kurczaki, samogon, pomost i jezioro…
Andrzeju, dzieki za ten link. Super jest ten kociol do gotowania misjonarzy (Hulju – bath) 🙂 Bardzo mile wspominam z Laponii smazenie nalesnikow na takiej ciezkiej patelni nad ogniskiem i akrobacje przy odwracaniu ich w powietrzu. Niektore juz nie ladowaly, bo byle lapane przez bezczelne ptaki kuukkeli, taki rodzaj sojki syberyjskiej bodajze. Ryby i mieso renifera byly pieczone w malym zamknietym piecyku nad ogniskiem.
Co do teflonu, to Mis pewnie ma racje, ale nie wiem, czy przy pieczeniu (na sucho) podplomykow konieczne jest az 250°C.
ech, aż mi ślina pociekła na wspomnienie tych placków z ciasta pierogowego – moja babcia też takie robiła 🙂
czyli te klasyczne, staropolskie podpłomyki to po prostu mąka plus woda i na patelnię? OK 🙂
a na razie odżywiam się od wczoraj samym chlebem (orkiszowym ze sklepu) po wczorajszym ciężkim zatruciu. Do tego zielona herbata. Przynajmniej organizm mi się oczyści
aj, był bym zapomniał – nemo, wielkie dzięki za linka do zielonej kuchni