Pieśń obżartucha
Niemal pół wieku temu bard studencki Jacek Kleyff śpiewał o rozpustniku, który „dobry kawior miodem słodzi, obżartości swej dogodzi”. Ten piękny acz dosadny zwrot zaczerpnął z pieśni ludowej, do której dotrzeć mi się nie udało. Natomiast stan opisany przez poetę udało mi się osiągnąć w miniony weekend. I choć akurat kawioru na moim stole nie było, to obżartości swej (i moich przyjaciół mam nadzieję także) dogodziłem. Oj, dogodziłem!
A zaczęło się już w piątek. W ten to wieczór moja macierzysta „Polityka” hucznie świętowała swoje 50 urodziny. Opis uroczystości znajdziecie Państwo w kolejnym wydaniu tygodnika z dokładnym wyliczeniem gości, wśród których znaleźli się prominentni politycy (m.in. prezydent, pięciu premierów, marszałek Sejmu, ministrowie ale wszystkim należy dodać słówko „były”; z aktualnych władz tzw. IV RP nie było nikogo), pisarze, filmowcy, aktorzy, uczeni oraz pracownicy i współpracownicy pisma ze wszystkich epok i zakrętów historii.
Nas – blogowiczów kulinarnych – uroczystość jubileuszowa interesuje oczywiście tylko w aspekcie stołu. A mebel ten stał na każdym redakcyjnym piętrze i do tego uginał się pod ciężarem doskonałego jadła oraz trunków. Opis tego wszystkiego co można było zjeść byłby jednak zbyt obszerny i miejscami monotonny. Znów więc odsyłam ciekawych do papierowego (bądź internetowego) wydania „Polityki”.
Wspomnieć jednak muszę o jubileuszowej loterii. Każdy gość przybyły na spotkanie otrzymywał kupon, na którym oprócz programu uroczystości widniał numer losu. Tuż przed północą tzw. „sierotka”, a była to szefowa ekonomiczna naszej firmy, sięgała do wielkiej urny i wyciągała wygrywające numerki. Ogłaszał je redaktor naczelny „Forum” i wzywał szczęśliwców po nagrody. Do wygrania było wiele kompletów czterotomowego wydania „Wielkich mów” opracowanych i edytowanych przez redakcję, weekend dla dwóch osób w naszym wspaniałym i pięknie usytuowanym pod Nidzicą Domu Pracy Twórczej Nibork oraz – i tu dochodzimy do sedna – kolacja dla dwóch osób w towarzystwie autorów książek kulinarnych w dowolnie wybranej restauracji. Tymi autorami oczywiście jesteśmy my czyli Adamczewscy. Nie tylko nakarmimy i napoimy – na koszt redakcji – posiadaczy szczęśliwego numerka, ale postaramy się ten wieczór im uprzyjemnić dodatkowymi upominkami czyli najnowszymi wydaniami naszych książek. Zadanie zaś mamy o tyle łatwe, że dobrze znamy gust podejmowanej pary. Wygrała nas bowiem Ania Jaranowska, żona Michała Jaranowskiego, przed laty kierownika działu zagranicznego „Polityki”, później wieloletniego korespondenta polskiej prasy w Bonn, a dziś korespondenta niemieckiej rozgłośni radiowej Deutsche Welle w Warszawie.
Po długim i wyczerpującym balu piątkowym nie było nam dane wypocząć w sobotę. Stąd tytuł dzisiejszego wpisu. W sobotni wieczór bowiem podejmowaliśmy w domu szóstkę bliskich przyjaciół, wytrawnych smakoszy i znawców win. Każda para w dodatku znana jest z doskonałej kuchni we własnym domu. Nie było więc łatwo im zaimponować. A jednak udało się! Komplementy, które usłyszeliśmy po kolacji nie były wcale zdawkowe, ani wywołane nadmiernym spożyciem trunków. Choć wina było dość, to pito je ze znawstwem i umiarem.
Jak wyglądał stół pokazuje zdjęcie. A co na nim było opowiem i tym razem dołączę stosowne przepisy, bo i Państwo winniście mieć z tego jakieś korzyści.
Menu wyglądało następująco: pasztet z kilku gatunków mięs ( ze sporym udziałem zająca i przepiórek), mus z wędzonego pstrąga zawijany w płaty łososia, sałata z roszponki, szpinaku, rukoli, wiórków marchewki, awokado i sosu winegret do tego dwa wina: sauterne (do pasztetu) i weneckie soave do musu. Danie główne – to kotleciki jagnięce marynowane w oliwie z czosnkiem i rozmarynem podane z pieczonymi kartofelkami także z rozmarynem. Tu pojawiło się czerwone argentyńskie wino Jeana Bousqueta Malbec Tupungato. Mieliśmy jeszcze siły by przed kawą skosztować kilka serów. Do wyboru były: bardzo dojrzała (18-miesięczna) gouda black label, ostry także holenderski robusto parrano oraz francuska rolada z ziołami i niezwykle wonny alzacki munster lisbeth. Przy kawie, kto jeszcze był o siłach mógł raczyć się sernikiem.
A teraz obiecane przepisy:
Mus z wędzonego pstrąga
50 dag wędzonego pstrąga, szklanka śmietany, 3 łyżeczki żelatyny, kilka plastrów wędzonego łososia, sól, pieprz
Obrać rybę i wyjąć ości. Zmielić w maszynce, dodać ubitą śmietanę, rozpuszczoną żelatynę, sól i pieprz do smaku. Uformować masę. Prostokątną foremkę wyłożyć plastrami łososia tak by znacznie wystawały poza brzegi. Napełnić foremkę masą rybną. Uformować równo. Owinąć z wierzchu łososiem. Wstawić na kilka godzin do lodówki. Po zastygnięciu wyjąć z foremki i pokroić w plastry.
Kotlety jagnięce z kostką
Kotlety jagnięce; marynata: 8 liści szałwii,1 gałązka rozmarynu, 2 liście laurowe, 2 ząbki czosnku,4 łyżki stołowe oliwy extra vergine
Obrany czosnek i zioła rozetrzeć na proszek w moździerzu. Lekko podgrzać oliwę i wymieszać z ziołami. Odstawić na godzinę. Mięso pozbawione łoju i błon umyć i osuszyć ściereczką. Natrzeć mocno marynatą. Ułożyć w folii aluminiowej lub brytfannie i zalać resztą oliwy. Odłożyć na 3 godziny. Po tym czasie mięso osuszyć i piec na grillu (lub patelni prążkowanej) lekko oliwionym po około 5 – 6 min. z każdej strony. W ostatniej chwili kotlety posolić.
Komentarze
Panie Piotrze
Pozazdrościć tylko można imprez i wyżerki.Mnie los doświadczył ostatnio pielęgnacją chorej połowicy i do biesiadowania niestety nie miałem głowy. Żona zwykle pod koniec zimy zaczyna się krytycznie przyglądać swojej figurze i aktywizuje się ruchowo.W tym roku akcja „odchudzanie”przybrała wyjątkowo ekstremalne formy.Obok diety(nie je chleba)zaplikowała sobie spacery na długich dystansach-właściwie marszobiegi,których nawet psy nie były w stanie kondycyjnie wytrzymać.W przerwach między gonitwami po lesie codzienne wycieczki na basen i wieczorne sesje aerobiku do kompletnego zziajania.Tydzień temu,gdy spocona wróciła z lasu uznała,że to jeszcze za mało i zabrała się do rąbania siekierą kloców akacjowych(mróz był).To moja robota ale nie śmiałem jej przerywać bo bym się naraził za docinki za pozimowy brzuch i gnuśność życiową.Więc milczałem czekając co będzie dalej.Długo się nie naczekałem-nocą już były jęki i płacze.Zapalenie korzonków!Więc tydzień minął w oparach jakiś upiornych azjatyckich maści rozgrzewających.Takie oto skutki przynosi nadmierny krytycyzm w ocenie swej figury.A najbardziej zabawne jest to,że żona jest szczupłą i zgrabną kobietą.Widać każdy widzi w lustrze to co chce widzieć. Ostrzegam więc szanownych blogowiczów(wiczki) przed nadmiernym wysiłkiem fizycznym i zbijaniem pozimowych kilogramów.Zdecydowanie zdrowsze jest ucztowanie o którym z takim znawstwem i smakiem Pan pisze.
Pozdrawiam serdecznie
Serdeczne slowa wspolczucia dla Pani Wojtkowej-z-Przytokowej, ale jednoczesnie slowa zawisci, ze tak serio wziela sie za siebie – bardzo mi imponuja takie opowiesci – basen, i biegi, i aerobiki. I jeszcze drwa narabie!.
Kotlety jagniece z kostka niestety, bardzo lubimy. Jak tylko przynosze je od rzeznika, zaczyna sie w kuchni dziki taniec moich dwu kumpli i zalosliwe miauczenie i popedzanie. P.i M. pierwsi zawsze wyprobowuja.
Natomiast nigdy nie obcinam loju – dopiero na talerzu – bo mam wrazenie, ze jagniecina wtedy jest mieksza i soczystsza.
Kotlety jagnięce pyszne są.Dawno temu,gdy mieszkałem jeszcze w Karkonoszach,kupowałem jagnięta u tamtejszych górali.No i było Wielkie Żarcie!Myślę,że podstawą dobrego smaku jagnięciny jest trafiona marynata i oczyszczenie mięsa z błon i łoju.Przyznam się iż nie przyrządzalem kotlecików z kostką.Mam mieszane uczucia co do kostek przy kotletach-zarówno schabowych jak i jagnięcych.Na czym właściwie polega urok kostki przy kotlecie?Czyżby chodziło o obgryzanie kostki?
Litości!
Nie przed śniadaniem takie opisy!
A widzi Pan – przybyli „byli”, i chyba łatwo zgadnąć kto. Pies tańcował z obecnymi. Zaraz biegnę na wydanie internetowe, pooglądać zdjęcia.
Wojtku z Przytoka, wczoraj przyganiał kocioł garnkowi, czyli mąż mnie, że chyba za mało się ruszam .
Nie ćwiczę, nie będę, nie mam w zwyczaju i mam w nosie. Ale jak przyszło co do czego, czyli przetestowania kto jaki jest, ściślej – zgiąć się wpół i dłonie oprzeć o podłogę przy idealnie wyprostowanych nogach, to jak myślisz, kto bez wysiłku to zrobił? No właśnie!
Alicjo
No to Ci mogę tylko pozazdrościć.W życiu nie zrobię tego ćwiczenia i to nie z powodu brzucha.Sztywny jestem po prostu jakbym kij połknął.Bardzo mi Twoja elastyczność imponuje a mąż powinien posypywać głowę na znak pokuty za przycinki.Moj Boże!Oprzeć dłonie o podłogę przy idealnie wyprostowanych nogach-chyba bym się rozsypał!
Pozdrawiam
No dobra… powiem Ci na pocieszenie Wojciechu, że mężczyzni na ogół są nieco sztywni. Ale niech mi tu nie smędzi, że ja się za mało ruszam! Ja się ruszam z sensem, a nie para w gwizdek, a taniec z odkurzaczem albo inną mietłą to co?! Ukłony dla Pani Wojtkowej za rąbanie kloców, u mnie to akurat zajęcie tego sztywniejszego, nie przebaczyłby, gdyby mu jakiś kloc rozpłatać i pozbawić go rozrywki. Lubmerjack typowo kanadyjski – no ale nie na darmo w Kanadzie od ćwierć wieku!
A jeszcze mnie naszła taka refleksja a propos obchodów 50-lecia Polityki (poczytałam trochę na sieci), że pewnie bardzo dobrze się stało, że „obecni” byli nieobecni. Przynajmniej mieliście fajną imprezę!
Piękny obrus na stole, Panie Piotrze.
O proszę. Znowu baranina. Zaczyna za mną chodzić coraz bardziej! A co do ziół na parapecie, to oprócz rozmarynu ciągle kwitnącego mam jeszcze szałwię! Straszna pijaczka, jak jej nie podlać co drugi dzień, to zaraz pada na twarz. Urodziwa to ona nie jest, bo trochę sztucznie przeciągam jej żywot i forsuję za bardzo (to chyba jest roślina jednoroczna), ale do mięs przeróżnych listek tu czy tam się przyda.
Ja tam się nie znam, ale nic mi tak nie smakuje, jak mięso przy kości, czy to schabowy, czy cokolwiek, a już zwłaszcza udko lub skrzydełko kurczaka. Coś w tej kostce jest…
No wlasnie Alicjo,nie ma to jak kosci! Ja nawet moge same gnaty obgryzac,niczym psisko.A juz nie daj Bog jak jest wspanialy szpik do wyzzsania,nikomu nie oddam
Mysle,ze sa dwa rodzaje kotlecikow baranich.Te z kostka w srodku piecze sie z tluszczem,natomiast te z dluzsza kostka bez.
Ps.na ucho Wam zdradze,ze moj malzonek postanowil biegac.Kupil nawet stosowne buty.Raz pibiegl i owszem.Teraz buty stoja na polce pare miesiecy!Zastanawiam sie na ktory rok zaplanowal kolejny bieg 😆
Zastanawiam sie ktorego
Oj mialy byc pozdrowienia,a zostaly jakies resztki zdania…….. 🙁
No dobra. Przybył listonosz. Jeszcze raz serdeczne dzięki Panie Piotrze za wspaniały prezent.
Teraz się oddalam, bo za parę godzin wróci z pracy ten trochę sztywniejszy w krzyżu i będziemy sobie wyrywać z rąk książkę! To ja poczytam teraz, a potem odpuszcze mu na chwilę. Zadnych obiadów dzisiaj, żadnych zajęć i dziergania! Niech się robi samo, lodówka jest w kuchni, a w niej różne rzeczy.
Matko, a ile autografów! W książce, nie w lodówce!
Pora na donosy:
str.116
„Piotr Adamczewski zajął mocną pozycję wśród wielkich polskich żarłoków, którzy uczą Polaków, co jeść i jak jeść, i opowiadają o tym z wielkim smakiem.”
No macie! Wielki żarłok polski nas złapał w sieć!
Internetową! 🙂
Pyra wspominała o miesięczniku „TY i JA”.
Chciałam się pochwalić, że mam ich sporą ilość. Trzymam i czasami oglądam sobie. Mam dla nich dużo ciepłych uczuć.
Tak się pochwaliłam, bo głównie Was czytam.
Pozdrówko.