Kilka słów o gotowaniu dawniej i dziś

Uczymy się tylu różnych rzeczy, że najczęściej zapominamy o nauczeniu się ułatwiania sobie codziennego życia.

A właśnie wiedza na ten temat pozwoliłaby szybciej , bez wysiłku i lepiej uporać się z prozaicznymi pracami niezbędnymi do dobrego funkcjonowania domu i rodziny. Młode dziewczęta zasad dobrego gospodarowania uczono w domu. Nawet jeśli gospodarstwo domowe i zarządzanie kuchnią nie miało być nigdy w przyszłości przedmiotem zainteresowania młodej panny i tak dawano jej potężną porcję wiedzy na ten temat. Uczyły ją ciotki, babki, rezydentki – wreszcie matka.

Panny przechodziły też solidny kurs organizowania pracy w gospodarstwie czyli dbania o właściwe funkcjonowanie machiny zwanej domem na renomowanych pensjach. O tym, jakie znaczenie przywiązywano do tej nauki świadczyć może choćby fakt, że nauczycielkami bywały sławne autorki poradników kulinarnych i gospodarskich oraz będących do dziś w użyciu, doskonałych książek kucharskich.

Pojawiło się wówczas wiele autorek, które skodyfikowały wszystkie mądrości gospodarskie. I przyznać trzeba, że większość reguł z dawnego czasu nie straciło aktualności do dziś. To wówczas właśnie powstał fundament naszego współczesnego gospodarowania. Lucyna Ćwierczakiewiczowa, której najbardziej intensywna i budząca powszechny respekt praca przypadała na połowę XIX wieku, oprócz tego, że wydawała cały szereg książek, wykładała na pensjach pań Porazińskiej i Smolikowskiej. Ta mądra ta kobieta, którą bez wątpienia nazwać można pierwszą w naszym kraju businesswoman, prowadziła znakomicie prosperujący interes, jakim było poradnictwo gospodarskie, sprzedawała niebotyczne jak na owe czasy nakłady swych książek, zarabiała krocie i była wyrocznią we wszystkich sprawach z dziedziny gospodarstwa. Dziennikarka, pisarka, nauczycielka i przy tym wszystkim znakomita pani domu twierdziła, że „tylko kobieta prawdziwie inteligentna i wykształcona zdolna jest rządzić domem z korzyścią dla rodziny”.

Dziś gdy w obliczu „wejścia do Europy” zaczęto się zastanawiać, co jest niezaprzeczalnym naszym wkładem w kulturę kulinarną kontynentu, usłyszeć można było wiele kuriozalnych sądów, nawet i ten, że kuchnia polska nie istnieje.

Kuchnia polska na szczęście istnieje i – podobnie jak wiele innych kuchni – stanowi połączenie tradycji rodzimej, wpływów obcych i lokalnych możliwości aprowizacyjnych .

Z licznych podróży Polacy przywozili w ciągu wieków przepisy, przybywający do nas cudzoziemcy także chętnie dzielili się swoimi umiejętnościami .Tak to wiele potraw usadowiło się na polskim stole, jakby były tu zawsze i jakby wyrosły jedynie z naszej tradycji. A tymczasem nie są polskie ani makowce, ani serniki, ani gołąbki czy naleśniki.

W ramach polskiej kuchni, każdy region miał swoją specyfikę, zachowywaną w wielu potrawach zresztą do dziś, utrwaloną także przez granice zaborów. Wprawdzie w każdym barze w całej Polsce możemy zamówić kołduny, ale wiadomo, że ich kresowe pochodzenie sprawia, iż najlepiej smakują te ze wschodnich regionów.

Zaś modrą kapustę najczęściej zjemy w Zagłębiu Dąbrowskim i na Śląsku, a najlepsze ryby usmażą nam Kaszubi.

Z jakim kulinarnym posagiem przychodzimy do Unii ? Czy mamy co zaproponować wspólnej skarbnicy sztuki kulinarnej?

Warto poznać potrawy, które pokoleniu dziadków czy pradziadków smakowały i które mogą tworzyć kanon dań rodzimych, a mogą się znaleźć na polskim stole także dziś.

Spróbujmy wspólnie ułożyć podstawowe polskie menu, którym zaimponowalibyśmy cudzoziemcom. A fakt, że mieszkamy w różnych regionach Polski (a nawet świata) ułatwi nam to zadanie.

Zacznijmy więc od zup. Polskie zupy są wprost doskonałe. Moje ulubione zaś to krupnik, barszcz ukraiński, żurek i szczawiowa.

Po zupie proponuję: rydze z patelni, zrazy z kaszą gryczaną, kotlet huzarski, kurczę faszerowane i oczywiście sandacz po polsku z jajkiem.

A na deser drożdżowa baba, sękacz i kisiel żurawinowy.

I to jest początek. Reszta w Waszych rękach i głowach oczywiście!