Protokół sprawozdawczo-odbiorczy z działalności w ostatnim tygodniu listopada i pierwszym tygodniu grudnia pierwszego roku IV RP
Ja, kundel IV RP, (jedna babcia Eufrozyna – Greczynka, druga Helena – Polka, jeden dziadek spolonizowany Czech – Torchalski, którego to dziadek zwał się jeszcze Trchalski i przybył do Warszawy w 1809 r., oraz drugi Adamczewski – szlachetka z Mazowsza) ostanie dni spędziłem przy kuchni lub w jej cieniu. Sprawozdaję więc Państwu jak na spowiedzi, by nie utrudniać śledztwa.
W ostatnim tygodniu listopada (co ujawniłem w blogu społeczeństwu) zacząłem przygotowania do polskiego święta górniczego Barburki (pisownia śląska), co połączyłem z prywatą, bo żyję w związku od 43 lat z jedną Barbarą. Wytrybowałem więc i oczyściłem z błon oraz łoju udziec polskiego barana. Natarłem go octem, cukrem, obłożyłem cebulą, ziarnami pieprzu i ziela angielskiego, a także liśćmi bobkowymi (a nie kosmopolitycznym laurem). Gdy rozpoczął ów baran proces marynowania, żona jednego z gości (który nawiasem mówiąc wyjechał do Paryża zamiast na Mokotów, by czcić górnicze święto) powiedziała wzdychając, że niczego tak nie brzydzi się jak baraniny oraz czerwonego wina.
Baran więc skoczył do zamrażarki, a jego miejsce zajęła też polska indyczka i kawał wieprzowej polędwicy. Wieprzowinę zmieliłem, podsmażyłem z cebulą i czosnkiem (to te greckie wpływy) i wraz z namoczoną w mleku bułą oraz papryką wepchnąłem w środek ptaka. Indyczka trafiła do pieca.
Ja natomiast zająłem się pieczeniem chleba z mąki pszennej (z mazowieckich pól koło Szymanowa), otrębów, orzechów, pestek słonecznika, majeranku, czarnuszki oraz drożdży wyrośniętych w ciepłej mazowieckiej wodzie. (Przepis na witrynie adamczewscy.pl) Rezultat na zdjęciu.
Gdy chleb piekł się w prodiżu, a indyczka (patrz zdjęcie) w piekarniku podjąłem ryzykowne działania w kwestii sosu. Rozpuściłem kawał gorzkiej czekolady, dolałem białego wina, śmietany i dosypałem ostrej papryki. Na tym przygotowania zakończyłem.
W winiarce leżały gęstym szeregiem butle Sangiovese Primitivo z włoskiego południa.
Goście przyszli, zjedli i poszli. A ja miałem pełne ręce sprzątania.
W poniedziałek – promocja w „Polityce” dwóch książek: „Nowości na talerzu” pióra solenizantki i „Krwawa historia smaku” – moja. (I tu wylazł mój krwiożerczy charakter!)
Przyszło ponad sto osób. Byli znani i nieznani, czytelnicy i słuchacze. A na estradzie red. Dorota Wellman (męcząca pytaniami autorkę) i dr Mirosław Pęczak (pastwiący się z wielką wprawą nade mną).
Trwało to zaledwie 70 minut. Potem zaś w pięć minut zniknęło wszystko ze stołów. A było to: wino znad południowych mórz, chleb Piotra, sękacze z Bielska Podlaskiego, serniki i pączki z Warszawy oraz sery francuskie podarowane przez firmę Lait France. Sery zjedzono najszybciej mimo, że było ich multum. Myślę, że z przyczyny ich naturalnego zapachu. Pachniały zaś najmocniej te najlepsze: Petit Munster Lisbeth z Metz i Fourme d’Ambert z Owernii. Żaden niedomyty młodzian nie wydaje tak apetycznego zapachu jak one. A publiczność stanęła na wysokości zadania i sery pokonała.
Potem jeszcze przez pół godziny rozdawaliśmy autografy i wywiady. Tu największym sukcesem była prośba samej Janiny Paradowskiej o specjalnie czułą dedykację dla jej krakowskiego fryzjera (na „Krwawej historii smaku” – ale ten fryzjer to chyba sadysta), który odmówił dalszych usług w przypadku nie zdobycia książki z autografem! (Sprawdźcie fryzurę red. Janiny!)
Przez kolejne dni redakcja „Polityki” wracała do równowagi i stanu pełnej higieny (myślę o atmosferze, czyli powietrzu), a czytelnicy i słuchacze do zdrowia (psychicznego) zakłóconego lekturą zdrożnych książek.
A teraz już adwent i wszyscy poszczą. (Nawiasem mówiąc następna książka to „Posty polskie” Barbary!)
Do zobaczenia na następnej wyżerce!
Komentarze
Panie Piotrze.
Z własnej głupoty list do Pana wpisałam na blogu prof. Bralczyka (nick Cappa)
Przenieść owego wpisu nie umiem. Bardzo przepraszam. Prócz apelu o recepturę na miękkie pierniki, są tam i atencje pod adresem pp Adamczyków. Jednocześnie chcę donierść, że właśnie nastawiłam już gar bigosu. Będzie gotów w sobotę. Zapakowany w słoiki i pojemniki, zamrożony, doczeka świąt i każdej innej okazji. Raz w życiu pochwalę się nieskromnie – jest to najlepszy bigos od Poznania, do Wilejki. Przynajmniej takie jest zdanie mojej rodziny.
Oj, Pyro kochana, coś źle z koncentracją, a to list do Bralczyka zamiast do mnie, a to komplementy dla Adamczyków, choć my to Adamczewscy. Ale jako człek wyrozumiały i nieobraźliwy przepis na piernik dostarczam. I to wraz z życzeniami udanego wypieku.
Piernik
3 szklanki mąki pszennej,1,5 szklanki cukru, ? kg miodu, ? kostki masła, 3 jaja, 3 łyżki oliwy, 1 szklanka mleka,1 kopiasta łyżeczka sody, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżeczka zmielonych goździków, ? startej gałki muszkatołowej, bakalie wg. gustu
1 szklankę maki, miód, cukier, masło wymieszać i gotować w garnku mieszając aż do osiągnięcia lekko złotawego koloru. Odstawić i dodawać powoli mleko bez przerwy mieszając. Dodać przyprawy i sodę oraz żółtka na przemian z mąką. Na koniec dodać ubitą pianę z białek, wymieszać delikatnie i wlać do formy (potrzebne 2 średniej wielkości) wysmarowanej masłem i posypanej tartą bułką. Piec w temperaturze 180 st. C około 45 minut
Smacznego!
I ja tam byłam, choc wina nie piłam. Wszystko się zgadza Panie Piotrze – np. smak chleba … I jak tu teraz, mając go w pamięci kubków smakowych, zjeść pieczywo ze spożywczaka???
Sery- aksamitne, cudnie cuchnące – no pycha po prostu. Zatem wszystko się zgadza, poza jednym – liczby przybyłych. Toż to był tłum! Ściany wielkiej sali medialnej obklejone były wielbicielami, krzesła dostawiane naprędce stały wszędzie, ja tam widziałam kilkaset osób! Gratuluję
Cicha wielbicielka
Dzięki p. Piotrze ale mam doskonałe wyniki jeśli chodzi o piernik, jako taki. Mnie nie miękną małe pierniczki – te zdobione lukrem, czekoladą i innym dobrodziejstwem, którymi przegryza się potem właśnie węgrzyna albo inny smakowity napitek.
Jeszcze raz przepraszam. Nie wiem, czy należytą wymówką jest fakt pochowania własnego męża po 49 latach wspólnego życia. Dziś mija 10 dni.
Oj, chyba wygralam w „Zgadnij, co gotujemy?” ! Chyba powinnam podac swoj adres? Na wszelki wypadek wysle pod ten adres , na ktory wysylamy odpowiedzi, zeby ksiazka trafila pod moja strzeche.
Po raz pierwszy mi sie udalo (z tymi Kaszubami to strzelalam!), ale mysle, ze mi sie nalezy, bo zeby zdazyc na czas, musze albo nad ranem sie klasc spac, albo switem bladym wstawac, jedno i drugie niewygodne!
Pyro, przykra sprawa, przyjmij wyrazy serdecznego wspolczucia. Zycze rodzinnych swiat mimo wszystko.
Dołączam swoje uściski dla Pyry. W święta też będziemy o Niej myśleć.
A Alicji gratuluję. Zwłaszcza tego wczesnego wstawania. Bo to – jak widać – przynosi świetne rezultaty.
Po rannej herbatce ciag dalszy – to jakas dama z Panskich gosci niczego sie tak nie brzydzi, jak baraniny i czerwonego wina?! Zboczona jakas czy co?! Nie zapraszac wiecej zolzy!
Ksiazka o postach chyba na czasie, moze nie z okazji adwentu, ale po swietach to sie przyda, oj przyda!
Dla mnie tutaj to 24-ty adwent i jakie bylo moje zdumienie, gdy okazalo sie, ze adwent polnocnoamerykanski polega na urzadzaniu roznych „christmas parties” jak grudzien dlugi, az do swiat. W pracy obowiazkowo, w stowarzyszeniach i tym podobnych, do ktorych ewentualnie sie nalezy rowniez, oraz w kolkach towarzyskich. Nieustajace pasmo spotkan towarzyskich i pojadania – popijania, nijak sie to mialo do adwentowego poszczenia, a i szybko weszlo w krew. Co kraj, to obyczaj, slyszalam, ze i w Polsce pod tym wzgledem zelzalo.
Ja trochę nie na temat. Chciałbym się spytać Pana jako autorytetu. Zrobiłem sobie dzisiaj pangę w jarzynach z pieczarkami w sosie śmietanowo – cytrynowym, a po obiedzie siadłem do komputera i przeczytałem
http://olalazar.blox.pl/2006/10/Panga.html
Panie Piotrze, bardzo Pana proszę, niech Pan napisze, czy to jest prawda. Słyszał Pan o tym?
Śledzę pilnie doniesienia na temat żywności i nie udało mi się nigdzie znaleźć tak alarmujących informacji.
Wierzę w kontrole Unii Europejskiej, która w podobnych sprawach jest bardzo rygorystyczna.
Uspokoiła mnie też informacja, że tę walkę z pangą podjęli Francuzi, których ryby kosztują dwukrotnie więcej. Myślę, że to może być główna przyczyna alarmu.
Mam w pamięci wojnę łososiową toczoną między USA a Norwegią. Jedni drugim zarzucali handel skażonymi rybami (w podobnym tonie jak teraz walka z pangą). Potem sprawa ucichła i okazało się, że łososie amerykańskie i norweskie są równie dobre.
Nie chce mi się też wierzyć, że w kraju tak biednym jak Wietnam stać hodowców na kosztowne operacje hormonalne dokonywane na rybach.
Ale będę dalej drążył temat. Równocześnie będę jadał z równą częstotliwością jak dotąd pangę zapiekaną pod parmezanem.
To ja też. Wielkie dzięki.
O to, to wlasnie! Jesli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kase. Za tanie? Ktos za tym stoi i nas truje.
A ludzkosc jakos sie broni i zyje coraz dluzej, zauwazcie.
A propos pangi (albo soli, co ja z braku pangi robie) zapiekanej pod parmezanem, wyobrazam sobie z dodatkiem pieczarek, jak najbardziej! Niedawno dodalam brokuly, tez smakowalo! Ten przepis z parmezanem ma to do siebie, ze jest bardzo prosty, a ewentualny gosc mysli, ze sie czlowiek nabiegal i narobil. I o to biega!