Smaczny Wrocław bywa niebezpieczny dla życia
Oczywiście w przeszłości. Dziś aż tak tragicznie nie jest. Sam opisałem co najmniej kilka świetnych lokali wrocławskich, a także wytwórnie pralinek czy wędliniarnie. A do takiego tytułu sprowokowała mnie świetna książka wydana przez wielce zasłużoną oficynę -Wydawnictwo Dolnośląskie – autorstwa Grzegorza Sobela i zatytułowana „Przy wrocławskim stole”. Swoim, a właściwie blogowym, obyczajem przytoczę parę co smakowitszych fragmentów tej książki. Smakoszy zaś zachęcam by sięgnęli po tom i przeczytali całość.
Dziś pierwszy fragment:
„Do największych smakoszy w mieście należeli niewątpliwie wrocławscy biskupi. A i zjeść, gdy już zasiedli do stołu, potrafili niemało. Już od wieków średnich ich kuchnia była bardzo wyrafinowana i pełna przypraw. Jak wynika z ceł pobieranych we Wrocławiu za panowania Henryka VI, ostatniego Piastowicza na wrocławskim tronie, wśród przywożonych do miasta towarów figurowały pieprz, imbir, cukier, szafran, gałka muszkatołowa, kminek, liść laurowy, migdały, rodzynki, sól z Krakowa, później notowano także przywóz goździków, fig i cynamonu.
Biskupi kucharze mieszkali i pracowali we wsi służebnej zwanej Coci Episcopi, czyli Kucharze Biskupa, osady – w późniejszych wiekach zaginionej – położonej koło Wojszyc na Krzykach. Nazwa osady zaświadcza jasno, do jakiego rodzaju służebności byli zobowiązani jej mieszkańcy wo?bec biskupa. A gotować musieli naprawdę znakomicie, skoro w 1249 r. biskup Tomasz I przekazał tę wieś drogą zamiany zakonowi niemieckiemu. Odstąpienie wsi zakonowi nie oznaczało bynajmniej, iż biskupi zaprzestali smacznie jadać i zaczęli uprawiać „wieczne” posty doczesne. Podczas posiłków oddawali się zresztą nie tylko rozkoszom podniebienia, lecz także uczcie duchowej, słuchając muzyki w wykonaniu własnej kapeli założonej już w 1360 r., a działającej jeszcze w drugiej połowie XIX w.
Nie brakowało też w mieście obżartuchów – m.in. wśród Henryków wrocławskich. Po rządzących kolejno w stolicy Śląska Henryku I Brodatym, Henryku II Pobożnym, Henryku III Białym i Henryku IV Prawym, zwanym też Probusem, na tronie książęcym zasiadał Henryk zwany Grubym lub Tłustym. Jeden z kronikarzy zapisał, iż „był to człowiek wielkich rozmiarów, a przy tym tak bardzo korpulentny, że pospolicie zwany był przez lud księciem Brzuchatym”. Pamiętajmy, iż nie odżywiano się wtedy racjonalnie, zwracając uwagę nie tyle na wartość odżywczą spożywanych produktów (bo i nie było do tego podstaw medycznych), ile na ich ilość. Kto nie zjadł dużo, nie mógł nabrać sił, jak wówczas powszechnie uważano. Jedzono więc obficie, zwłaszcza wśród bogatego patrycjatu i szlachetnie urodzonych. Nieuwaga przy suto zastawionym stole, a zwłaszcza nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, mogły jednak kosztować nawet życie. 4 lutego 1600 r. – jak podaje jedna z kronik wrocławskich – karczmarz na Piasku Jacob Krause dźgnął się podczas jedzenia rożnem w gardło. Zmarł tego samego wieczoru po wyznaniu grzechów i rozgrzeszeniu – wydało się przy tym, iż zjadł tego wieczoru aż cztery kolacje. Dodajmy jeszcze, iż wiele chorób, na jakie umierali ludzie, o czym również wiemy z kronik, wskazuje, że wynikały one z niewłaściwej diety. Jeden z biskupów wrocławskich zmarł na wątrobę, drugi zaś na kamienie, prawdopodobnie żółciowe. Wracając zaś do Henryka zwanego Brzuchatym, nietrudno nam się domyśleć, że przyczyną jego nadmiernej tuszy było piwo.”
Cztery kolacje! No, no! A Wy czasem nie chcecie jeść nawet jednej. I może dzięki temu przeżyjecie biskupa Jacoba. Zresztą dziś sztućce bywają bardziej bezpieczne dla stołowników.
–
Komentarze
Może będę pierwszy. Ja przede wszystkim składam hołd „Wydawnictwu Dolnośląskiemu”, wspaniałemu Wydawnictwu, którego książek mam mnóstwo u siebie w biblioteczce, ze szczególnym uwzględnieniem „A to Polska właśnie”. Pzdr
Witam! Chciałam złożyć najserdeczniejsze życzenia Wszystkim Mamom z blogu i nie tylko z blogu 🙂 Dużo, dużo zdrowia i wiele radości – Asia
Z łóżka wytrąciła mnie kolejna burza, w kąciku komputerowym czuję się najbezpieczniej i udaje mi się jako tako tej zarazy nie zauważać.
U mnie Dzień Matki już był (zawsze druga niedziela maja, ruchome swieto), ale tak się poczuwam matką-Polką, że z ochotą obchodzę polska datę, dziękuję, Asiu!
Telefon do mojej będzie w godziwej porze, toz to trzecia nad ranem.
Torlin…
Wrocław (i Wydawnictwo Dolnośląskie) *rulez*! W bibliotece mam bardzo dużo , dzięki niezrównanej Alsie przede wszystkim, która mi zakupuje, odkłada, przesyła etc.
Niniejszym składam u Alsy zamówienie, niech tam na mnie czeka gdzieś w kąciku do września – jestem taki Pan Lulek prawie, co to poduszki, kołdry i inne piernaty zamawia, wypadałoby uruchomić jakąś pocztę butelkową czy co?! 😯
…a z Dniem Matki nieodłącznie kojarzy mi się piosenka mojej krajanki z Kotliny Kłodzkiej. Być moze są lepsze nagrania, ale nie będę się tłukła po nocy i szukała, wystarczy, ze burza się burzy, uciekać pod kordełkę czy co?
http://www.youtube.com/watch?v=rjX7KHQVICk&feature=PlayList&p=796369B60F8E83E0&playnext=1&playnext_from=PL&index=1
p.s.
Panie Lulku,
jeszcze do poprzedniego wpisu – otóż chyba nie ma takiego adresu, gdzie sie spi tyle a tyle. Chyba, ze to jest… no, wiadomo!
Idę dospać, juz na pewno.
http://www.youtube.com/watch?v=fnS1C_3swCQ&feature=PlayList&p=6EDB23270F9F0A1A&playnext=1&playnext_from=PL&index=4
Panie Piotrze1
Rzecz jest sprzed dwóch lat, może to już nieaktualne, ale szukając materiałów do pracy wpadłem na tę stronę. Proszę potraktować przesyłkę jako ciekawostkę przyrodniczą (chciałem powiedzieć – kulinarną).
http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,87945,4402259.html
Dziękuję Torlinie. Szczęśliwie nie byłem nigdy w Corleone i – teraz – juz nie wybiorę się. Chyba, ze mi powiedza o niej cos dobrego.
Niezły kawałek mieli do przebycia ci kucharze! Nabędę wiadomą drogą dwa egzemplarze, jeden dla wiadomo kogo. 😉
Alicjo, przestań mi tak kadzić na blogu, bo jestem zażenowana i zrobię się zrównana. 🙂
Smakowitego dnia wszystkim mamom! 🙂
Alicja 09:26
„Krajanka” to był kiedyś taki makaron. Nie jestem pewien czy z Kotliny Kłodzkiej, bo do kupienia był nawet u nas na wsi.
Drugi taki makaron to był „kolanka”.
I byl jeszcze makaron „nitki”.
Muszę powiedzieć,że mój dzień rzeczywiście rozpoczął się
smakowicie. Moja Córa podała mi śniadanie do łóżka.
Oprócz jajecznicy,tostów i sałatki owocowej na tacy
znalazła się kremowa róża i serwetki w tym samym
kolorze, finezyjnie udrapowane. Poza tym w prezencie
otrzymałam poduszkę z napisem „Najlepsza Mama
na świecie”.Jest bardzo ładna,czerwona z ręcznie malowanymi
wzorami.Wprawdzie nie wiadmo, gdzie ją umieścić,bo do niczego
nie pasuje. Ale to nieważne – liczą się dobre intencje 🙂
POZDROWIENIA DLA WSZYSTKICH MAM !!!
Znani producenci makaronów np.”Malma” czy „Lubella”
nadal robią nitki i kolanka. A poza tym świderki, wstążki,
muszelki …….
Aha – zapomniałam dodać,że było to śniadanie przy świecach.
Też kremowych. A piękne słońce świeciło ( przez niedawno
umyte okno ) już od 5 rano !
A pamiętacie Dzień Matki z „Wojny domowej”?
Wlasnie
http://www.youtube.com/watch?v=6jL4XqQQ1es
Wszystkim Mamom szczęśliwego dnia i miłości dzieci.
Ciągle bardzo zajęty. Tygodniowa robota ponad miare wieczorem ukończona, ale gdzie indziej powstały zaległości. Akurat do 5 czerwca powinny się zniwelować, a w tym dniu po pracy wyjazd do Częstochowy (nocleg) i dalej do Zakopanego na 8 dni. Zakup oscypków na Rusinowej Polanie. Nie wiem, czy najlepsze, ale wystarczająco dobre.
Wieczór w Corleone wielce ryzykowny. Przede wszystkim Corleone to Sycylia i kuchni piemonckiej znać nie mogą. Co innego, gdyby byli z Sardynii. Poza tym w dawnych przewodnikach można przeczytać, że Corleone jest miasteczkiem wyjątkowo spokojnym i aż dziw, że od niego Puzo i Coppola przyjęli nazwisko „Rodziny”. Tymczasem od kilkunastu lat wiadomo, że tak spokojnie, bo to oko mafijnego cyklonu. Może nie pod względem załatwiania interesów, ale zamieszkiwania. Słusznie Pan Piotr nie zamierza odwiedzać.
Wrocław kuchnią stoi, między innymi. Teraz też zjeść tam można. Jak ktoś lubi naleśniki, lepiej nie trafi. Jest tam kilka naleśnikarni o bardzo wysokich ocenach bywalców. Mnie osobiście najbardzie „pasi” „Pastelowa” przy ul. Ruskiej.
Wystrój mało zachecający, obsługa również nie z górnej półki, ale naleśniki! Przede wszystkim wiedzą, że na wytrawne trzeba użyć mąki gryczanej. Jak ktoś chce innej, prosze bardzo. Nadzienia nieźle skomponowane. Słodkie bardzo dobre, a co najwazniejsze, bita śmietana, jak trzeba. Nic tak nie denerwuje, jak pryskanie deseru „śmietaną” ze spray’a. Do tego ceny bardzo umiarkowane.
W Trójmieście na dobrą naleśnikarnię nie trafiłem. Jest taka Lokomotywa przy Garncarskiej, ale to zupełnie nie to. Owszem, można zjeść bez przykrości, ale do zachwytu bardzo daleko.
Nie zamierzam odwiedzać krakowskiego Corleone. W sycylijskim oczywiście byłem. Dotarlismy tam na samym początku sjesty więc mieliśmy trudności ze znalezieniem trattorii, w której by nas nakarmili i napoili. W koncu na „polskiego papieża’ udało sie nam wedrzeć do zamkniętego już lokalu i nawet zakolegować się z właścicielem. A byliśmy w drodze z Palermo do Giardini Naxos pod Taorminą gdzie mieszkaliśmy dwa tygodnie. I tam było bardzo smacznie – mam na mysli Corleone. Niech krakowiacy biorą przykład z samego źródła!
No całe szczęście ! Stanisław dał znak życia, bo już
myślałam ,że udał się może na jakieś wakacje.
O tu proszę, wręcz odwrotnie.
Stanisławie -a czy znasz „Nasz Naleśnik” ?
Jest w Gdyni na Świetojańskiej,ale tamtejszych naleśników
jeszcze nie jadłam.
Natomiast mam naleśnikarnię tej sieci na sąsiedniej
ulicy u mnie w W-wie i zostałam fanką naleśnika :
szpinak+feta+pieczarki+cebula.
Ciekawe, dlaczego z Palermo do Taorminy przez Corleone. Najbardziej pasuje jako skrót do Agrigento. Przejazd przez dość suchą i kamienistą okolicę pełną swoistego uroku na pewien czas. Inne wytłumaczenie to szlak pecorino siciliano. Nie wiem, czy jest taki wytyczony, ale z grubsza pasuje.
Też we wnętrzu Sycylii zjedliśmy bardzo smacznie w miasteczku Caltagirone, które na tym blogu kiedyś nazwałem Castelgirone 😳
Nie jadłem w „Naszym Naleśniku”, ale jadłem całkiem niezłe naleśniki na kantorowym odcinku Abrahama. Byliśmy tam raz i niesłusznie o nim zapomnieliśmy. Po powrocie z urlopu wypróbujemy Świętojańską, bo w sieci powinny być podobne. W Warszawie do naleśnikarni raczej nie pójdziemy, bo jest gdzie chodzić lepiej. Chyba, że znów będziemy tak zmęczeni, że nie będzie chęci na restaurację przez duże R.
Danuśka, a czy zamiast pieczarek można do tego zestawu wziąć pomidory?
mmm… ten nalesnik brzmi bardzo smacznie. Narobilas mi Danusiu apetytu.
Trasa przez Corleone była przemyślana, bo tuż po wejściu na ekrany w Polsce „Ojca chrzestnego”. Droga dość trudna, bo przez górskie, wąskie i kręte drogi. W dodatku bez tzw. ograniczników na zewnętrznych krawędziach. Ja zaś mam silny lek wysokości. Ale przejechałem mimo, że drogę parokrotnie zagradzały nam stada owiec. Pasterze zachęcali: avanti, avanti! A ja się bałem, że gdy postrącam owieczki w przepaść to mi się dobiorą do skóry. Tymczasem te kudłate zwierzątka potrafią się utrzymać na stromych zboczach jak kot na drzewie.
A wokól kwitły żółte żarnowce.
Byłem tak zajęty, że na blogi w ogóle nie zaglądałem. Ale nieco bardziej zagłębiłem się w otrzymaną od Gospodarza książkę „Kill grill”. Wciąga, ale na pewno nie jest to dzieło dla młodzieży, nie tylko nie dla pietnastoletnich panienek, jak napisałem poprzednio. Co prawda doszedłem no miejsca, w którym autor przyznaje, że wzór kuchni, o jakim pisze, nie jest jedyny i modele grzeczniejsze też działają z sukcesem, ale opis tych mniej grzecznych bywa nieco szokujący.
Z ciekawszych uwag warto przytoczyć opinię, że jedynym stylem pracy kucharza (łącznie ze sposobem posługiwania się nożem) gwarantującym dobre wyniki jest ten francuski. Można prowadzic kuchnię włoską czy chińską, ale czynności kucharskie trzeba wykonywać po francusku. No cóż, tego nie jestem w stanie ocenić, ale Gospodarz na pewno jest. Oczywiście chodzi o gotowanie profesjonalne w restauracji.
Panie Piotrze, musiał Pan podróżować wiosną, skoro kwitły żarnowce. Ja byłem Na Sycylii dwa razy, ale oba w środku lata, gdy wewnątrz było bardzo sucho. Obiecuję sobie dobrze pojeździć po Sycylii na emeryturze, ale tych planów tyle, że nie wiadomo, jaką część uda się zrealizować. Na poczatek na pewno USA. Ale kiedy ta emerytura wreszcie przyjdzie, też trudno przewidzieć, bo to trochę jak z horyzontem.
Moja Mama wybrała się na spacer do Botanicznego – tego starego w Alejach, więc nie odbiera telefonu, ale siostra obiecała, ze jak wróci to da mi znać, że już mogę dzwonić. Dwa lata temu Mama była „bardziej na chodzie” i ze swoją przyjaciółką, chyba starszą też o dwa lata, często jeździły do Botanicznego w Powsinie. Kupiła mi tam sadzonki białych fiołków, które posadziłam dość od niechcenia pod domem – zawsze tam były begonie i te fiołki mi nie pasowały – w tym roku rozrosły się na ładną kępkę i zakwitły całkiem niedawno, czyli dużo później niż fiołki fioletowe (kwitły na Wielkanoc, po nich dwa tygodnie fiołki leśne – te większe i niepachnące).
Pogoda dzisiaj przepiękna, ale upał straszny. Według ICM-u w nocy ma padać, a jutro być dużo chłodniej, tak z 10 stopni, a może nawet więcej, mniej. Chwilowo za to wieje z południa. W domu przyjemnie chlodno, nawet wczoraj to się się przykryłam zimowym śpiworem jak popołudniu drzemałam – rozpusta! drzemka w dzień!
Na późne popołudnie dzisiaj zapowiedział się kowal, czyli podkuwacz. Miał być w ubiegłym tygodniu, potem w piątek w tym tygodniu, dzisiaj jest wtorek. Mówiłam, że kowale i weterynarze są równie nieprzewidywalni, żeby nie powiedzieć niesłowni, bo się mogą obrazić i w ogóle nie przyjadą.
Nie wiem jak sobie dam radę sama ze sobą, bo nie dość ze jestem stara i chora to jeszcze głupia. jaka stara taka głupia.
Droga do domu od bramy idzie pod górkę (u mnie wszystko jest albo pod górkę, albo z górki, cóż ciężkie gliny na morenie czołowej). Obok tej drogi lezy sobie kilka starych belek, tak, żeby się droga zanadto nie rozjeżdżała z jednej strony. Za belkami był rowek, zeby nim płynęła woda a nie po drodze. Rowek się co jakiś czas zamula i trzeba go wykopać od nowa. Różni pomagierzy mieli to zrobić, ale jakoś zawsze im to nie wychodziło. Ponieważ na poniedziałek zamówiłam dostawę piasku do posypania drogi, więc trzeba było rowek odkopać, żeby był widoczny i co by wywrotka nie zaczęła sypać właśnie po rowku. Wzięłam się za to w piątek wieczorem, zajęło mi naprawdę niewiele czasu, ale w sobotę już nie mogłam chodzić. O dziwo bardziej mnie bolało to zdrowe kolano niż to połamane. Przez niedzielę z trudem doszłam do siebie, zeby – o, ja głupia! – znowu pomachać łopatą. Na drogę wystarczyły trzy wywrotki, w miarę dobrze ten piach był rozsypany (rozciągnięty – jak mówią kierowcy), ale kilka górek było, dwie takie, ze osobowy samochód nie przejechałby i te trzeba było ręcznie rozsypać. Imperatyw kategoryczny – mieli przyjechać po klacz i zadną metodą by z przyczepką nie podjechali. Kobyłka młoda i głupia, trzeba ładować prosto ze stajni, a nie w plenerze.
Wzięłam grabie i łopatę, i ruszyłam do boju. Lekko zaczęłam kupkę bliżej domu i dałam sobie spokój. Jeszcze tylko powybierałam większe kamienie i podreptałam do domu paść na tapczan. Łyknęłam tabletki dla obolałych i podrzemałam pod śpiworkiem.
Wieczorem, za pomocą Wujka Leszka z traktorem i doczepionym do niego urzadzeniem składającym się z betonowego podkładu kolejowego i czegoś tam jeszcze oraz mojego zięcia z łopatą, droga została prawie doprowadzona do porządku. Może nie tak, jakbym sobie tego życzyła, ale po konia mogli wjechać na podwórze.
Natomiast dzisiaj chodzę jak przetrącona staruszka, zjechałam na zakupy i w Połczynie wyraźnie widziałam litość w oczach przechodniów.
No, to padnę jeszcze nim kowal zjedzie.
Stanisławie -myślę, że można, bo duszone pieczarki
nakładają osobno.
A na końcu po nałożeniu farszu i po złożeniu naleśnika
w kopertę polewają roztopionym masłem 🙂
Naleśnik o średnicy 40 cm kosztuje od 13 do 18 zł
w zalezności od farszu. Jeśli sobie ktoś życzy to są jeszcze
do pełni szczęścia sosy jogurtowe lub pomidorowe.
Żabo- nie padaj !!!
Czekamy na Twoje kolejne opowieści.
Może Pan Lulek ma stosowną nalewkę na Twoje dolegliwości ?
Ja,póki co mam tylko dobre słowo 🙂
A zatem życzę Ci zdrowia i cierpliwości do kowali oraz weterynarzy.
Gospodarzu…
a propos lęku wysokosci (też mam, chociaż latam, bo jak trzeba to trza…)… Jerzor specjalnie wynalazł na moja prosbę, proszę w fotelu zasiąść ze szklaneczka czegoś i napawać się 😉
http://www.youtube.com/watch?v=ZmDhRvvs5Xw
Dobra wiadomość, niedługo spróbuję.
Stara Żabo, to normalne, że zdrowa bardziej boli, gdy tę stale obolałą się oszczedza przy pracy. Razem z Ukochana też ledwie łazimy, bo pomimo nawału pracy niedzielę miałem wolną, czyli harówkę z łopatami przez cały dzień. Dopiero teraz jesteśmy naprawdę obolali. Ale to chyba przejdzie do wyjazdu w góry. A jak nie przejdzie, ograniczymy ambicje do Przysłupu Miętusiego i Gęsiej Szyi.
Szkoda,że temat naleśników nie został poruszony wcześniej,bo wówczas trafiłabym pod lepszy adres niż naleśnikarnia przy ul.Zygmuntowskiej w Gdyni.Szczegóły nieistotne – w każdym razie całkowite rozczarowanie.A miał być taki miły obiad w niedzielę po kinie.Tamtych adresów przy ul. Abrahama i Świętojańskiej nie znałam,chociaż chodzę tam dość często.
Widzę,że Danuśka ,choć warszawianka,dobrze jest obeznana z Gdynią.
Na lęk wysokości polecam górskie drogi w Maroku. W Europie, łącznie z Sycylią, takich się nie znajdzie. Barierek tam w ogóle nie znają, a dwa samochody się nie miną.
Poza Dniem Matki, dzisiaj jest dzien mojego Tescia. Równa rocznica 95 urodzin. Prywatnie od wielu lat, specjalista od skladania. Broni przed przewazajacym przeciwnikiem i konczenia wojen swiatowych. Ostatnio skonczyl Druga Wojne Swiatowa skladajac w okolicach Stuttgardu ostatnie dwa granaty reczne bedace jeszcze na wyposazeniu armii wegierskiej.
Pisalem o tym a Alicja zapewne zarchiwowala.
Pan Lulek
U mnie lęk wysokości pojawił się w wieku lat kilkunastu, ale w górach udawało mi się go przezwyciężać. Dawał znać o sobie na wysokich budynkach, gdzie bałem się podchodzić do barierek. A jeszcze w wieku lat 8 i 9 potrafiłem czytać książkę spuszczając nogi z dachu „Patrii” krynickiej, wcale nie płaskiego. Teraz przeszło mi chyba całkiem. Nie wiem, od czego to zależy, że to może pojawiać się i przechodzić.
Jakoś cicho na temat truskawek,a to już sezon się rozpoczyna i ceny truskawek gwałtownie spadają.W moim sklepie w Rumi wczoraj były po 6 zł,a dziś 4.50. Choć to przed obiadem,właśnie zjadłam sobie sporą porcję ze śmietaną.A co tam !Te w sprzedaży na razie są tu do nas skądś przywożone,ale niedługo będą tutejsze, kaszubskie.Podobno pogoda jest w tym roku idealna dla truskawek.Smacznego !
W tym rzecz, krystyno, że naleśnikarni wiele, ale dobrych naleśników jak na lekarstwo. Ja ostatnio staram się nie ryzykować, choć „Naszego Naleśnika” sprawdzę skoro wypróbowany chociaż w Warszawie.
Obejrzałem menu. W każdym mieście inne. Wydaje się najbardziej prawdopodone, że w „Naszym Nalesniku” zjemy kolacje w Częstochowie, jeśli dojedziemy przed 21.
Zabo serdecznie wspolczuje!
Wy tam sobie nic nie polecajcie, tylko obejrzyjcie filmik, który zamieściłam.
O dziwo, mój lęk wysokosci sprowadza się do tego, że bardzo boję się o innych przy krawędziach i takich tam. A sama *spoko* mogę się wspinać i w górach, „szóstka” z przewieszką to dla mnie nie przeszkoda włoić było (teraz… ciekawe!).
Dzisiaj znowu leczo, bo przeciez dla dwóch osób… o, ale resztę zamroziłam.
Also,
kadzę Ci, bo sie należy. Nie wzdragaj się tak. Poza tym trochę się polecam na przyszłość 😉
O, zaraz przychodzi Maciuś Złota Rączka, podobno cos tam założył tymczasowo w związku z tą kuchenką i dzisiaj poprawi – jakieś gniazdko elektryczne mamy nieprzepisowe, powiada. My tu wszystko mamy nieprzepisowe w tym domu chyba 😯
Krystyno,sentyment do Trójmiasta mam ogromny.
Prawie cała rodzina mojej,nieżyjącej już niestety Mamy,
tam mieszka. Moja Mama miała bardzo liczną rodzinę i
tylko ona, poprzez swoje małżeństwo trafiła do Warszawy.
Jak byłam dzieckiem to w czasie każdych wakacji
spędzałam 2-3 tygodnie w Gdyni u Babci.
Własnie wczoraj rozmawiałam przez telefon z jednym
z kuzynów.W lipcu szykuje nam się, bowiem wesele.
Odbędzie się w Gdyni na Kamiennej Górze.
Sentencja tygodnia, nie powiem, skąd wzięłam:
„Wszyscy powinni lokowac pieniadze w alkoholu – jest zdecydowanie najlepiej oprocentowany”
Stanisławie – mam nadzieję,że w Częstochowie i Gdyni
smażą równie dobre naleśniki jak na Kabatach w W-wie.
Alicjo – i tacy Francuzi lokują w winach z dobrych
roczników z najwyższych półek !
Po długiej nieobecności witam serdecznie Gospodarza i Blogowiczów.
Pewne zmiany zaszły w moim życiu więc po raz ostatni występuję pod nickiem Wojtek z Przytoka – po prostu stracił on aktualność. Od dziś będę pisał jako Kartka z podróży, ponieważ wybieram się w drogę. Mam zresztą nadzieję, że jak najdłużej ta włóczęga potrwa. Równocześnie zapraszam na blog: http://kartkazpodrozy.blog.onet.pl/. Postaram się jak najczęściej Was odwiedzać przesyłając korespondencje kulinarne z zadymionych barów południa Europy ( o ile oczywiście będę miał dostęp do internetu w zapadłych pueblach). Jeszcze raz pozdrawiam i przepraszam że krótko ale kupiłem sobie przenośny sprzęt do pisania i muszę go opanować a czasu do wyjazdu niewiele pozostało
Jeszcze trzy lata temu jako firma mieliśmy dwa mieszkania na Ursynowie, w tym jedno przy Pileckiego, z którego od czasu do czasu korzystaliśmy, bo służyło jako hotel firmowy dla zarządu czesto bywającego w W-wie. I nic o tej nalesnikarni nie wiedzieliśmy. A w ogrodzie botanicznym w Piasecznie przez parę tygodni pracowała córeczka na praktyce studenckiej. Mieszkała na terenie ogrodu, było tam bardzo miło, tylko pracy (w laboratorium PAN) miała tam bardzo dużo.
Danuśka,
ja lokuję i piję! Co się tam będę obcyndalać…. 😉 Życie mamy jedno!
Alicjo, to chyba naturalne, że odczuwa się lęk o bliskie osoby na krawędzi. To nie ma związku z lękiem wysokości.
WOJTEK!!!!!!!!!!!!
Wojtek, Wojtek, pamietasz….
http://alicja.homelinux.com/news/img_2489.jpg
Wojtku, depresja to strata czasu i wyrzadzanie sobie samemu krzywdy, wiec maszeruj w dobrym nastroju!
No tak, Wojtek ma blog, a komentarza wstawic nie ma jak.
Zdjęcie powyżej to nasz kórnicki spacer do jeziora zamknietego na kłódkę. Sfrustrowani, wróciliśmy do Pyry na palenie i picie, o siódmej rano. Ja nie palę, zaznaczam. I była to wisniówka Misia i juz więcej grzechów nie pamietam.
Morąg,
aleś życiową madrością rzuciła! Nikt o depresję się nie prosi, ona przychodzi, kiedy chce. Najczęściej w najbardziej niepożądanym momencie. To nie jest zabawa, to jest ciężka choroba. I niełatwa do wyleczenia. Coś o tym wiem.
Stanisławie-czyli nastał moment na wzniesienie toastu
za przyjaźń trójmiejsko-warszawską 🙂
Alicjo – a cóż warte byłoby lokowanie bez picia.
Wszak trzeba wiedzieć w co się lokuje !
Stanisławie,
u mnie to jest lęk o każdą istotę na krawędzi.
A ja mam koleżankę pogrążoną w depresji od ponad
3 tygodni.Rzucił ją narzeczony, a jeszcze na początku
kwietnia obdarował ją zaręczynowym pierścionkiem.
Usiłuję ją z tej depresji wydobywać,ale to ciężkie zadanie.
Myślę,że w końcu jej przejdzie,bo ma zaledwie 30 lat
i życie przed nią.
No… wisnióweczka o poranku z Wojtkiem z Przytoka 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_2492.jpg
Danuśka,
taka depresja to nie depresja. Wielkie mi co… nie tyle razy narzeczony rzucał albo był porzucany. Normalka, ślozy po…
Depresja o której pisałam, to choroba.
Tak,Alicjo rozumiem tę różnicę. Zdaję sobie sprawę z tego,
że prawdziwa depresja to choroba.
Napisałam o tej koleżance,bo od ponad 3 tygodni
ma po prostu ponury nastrój.
Dzień dobry! Chciałam się włączyć do dyskusji o Sycylii i poskarżyć na duchotę na dworze, kiedy nadeszła gwałtowna nawałnica z ulewnym deszczem i gradem 😯 W ciągu kwadransa temperatura na dworze obniżyła się o 15 stopni 😯 Chyba założę skarpetki 🙄
Wojtku z Przytoka,
życzę Ci bezpiecznej wędrówki i ciekawych refleksji, nie ociągaj się zbytnio z relacją, bośmy niezmiennie ciekawi Twoich przemyśleń i spostrzeżeń. Szerokiej drogi! Nick sobie jednak zostaw, to już jest marka 😎 Niezależnie, czy jeszcze do Przytoka wrócisz, czy nie…
Co do Sycylii, to najpiękniejsza jest wiosną, jesienią za to jest świeża oliwa… Byłam tam już kilkanaście razy i z całych Włoch ten region znam najlepiej, co nie znaczy, że byłam już wszędzie na tej wyspie 🙁 A z Palermo do Taorminy też już jechałam w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek, ale nie przez środek, tylko bardziej dookoła, przez Trapani, Aggrigento, Ragusę, Syrakuzy, Katanię… Najlepiej znam okolice Taorminy i zbocza Etny, na której (zboczu) mieszka siostra mojego szwagra ze swoim sycylijskim mężem. Kiedy jeszcze żył jej teść Don Francesco – avvocato z Katanii, bardzo lubiłam słuchać jego opowieści na temat gotowania tradycyjnych potraw sycylijskich.
A korzystając z obfitości truskawek robimy w domu
koktajle kefirowo-truskawkowe. Na dobry nastrój 🙂
A Wojtkowi – BUEN VIAJE !
Alicjo, kliknij na tytuł tj „Ranek we Wrocławiu”, otworzy się okienko i w nim komentuj do woli. Dzięki za zdjęcia, miłe wspomnienia do których będę wracał na wypieczonej słońcem Estramadurze.
Nemo, jak to mówią „Stare koty za płoty…” więc wolę nowy nick. Gdy się coś kończy coś nowego się zaczyna, więc jednak Kartka z podróży. No i postaram się zapracować na nową markę.
Pozdrowienia
Przyznam się teraz do pewnego szaleństwa 😉 Otóż w drodze powrotnej z Anglii zrobiliśmy stop w Brukseli, by odwiedzić Manneken Pisa i Atomium, zjeść frytki i gofry i pooddychać atmosferą europejskiej stolicy. Przy okazji włóczęgi po mieście dotarliśmy do Gallerie de la Reine, a w niej do najlepszego sklepu z czekoladą – Neuhaus. Tam trochę mnie poniosło i za 50 euro nabyłam kilogramowe pudło ze wszystkimi rodzajami pralin tam produkowanych 😎 Trochę się powstrzymywałam z rozpoczęciem degustacji, bo ta konfirmacja 🙄 ale dziś puściły hamulce i złamałam pieczęć na opakowaniu…
A gdzie jest Pyra???
…to też moje pytanie, Janie, ale sie powstrzymywałam… pewnie cos na sieci!
Alicjo, ja tez wiem i juz sie wycwanilam, jak sie pojawia to ja za leb i do dzialania.
Szaleństwa w Belgii?!
No wiesz co, nemo… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/bel06.jpg
To som. I to bynajmniej nie po czekoladzie… Jerz i owszem zajadał i robił zdjęcia. Myśmy konsumowali… te takie tam. No co?! Raz trzeba spróbować, bo raz sie żyje!
O masz. Wpusciliscie mnie w jakieś tam te… to macie, skumbrie w tomacie:
http://alicja.homelinux.com/news/hpim3056.jpg
Wojtek Frączak i ja 😉
nemo,
Ja też kiedyś w drodze powrotnej z Lubeki na lotnisku takie pudełko czekoladek wykonałem. Do dziś nie żałuję.
Najlepsze to było to, że po zjedzeniu czekoladek z górnej warstwy odkryliśmy warstwę dolną w pudełku. Ale jak ty chcesz mieć wyrzuty sumienia to ty sobe je miej….
Wy tam czekoladkowi pamiętajcie, że najpewniej przechowa je Alicja. Zje jedną malutką, docenia, ale jedna jej wystarczy.Na rok albo trzy.
Bruksela i wiadomy sklep… cholera jasna, gdzie się podziały te zdjęcia?!
Na obiad resztki z niedzieli.
Pieczeń cielęca na zimno. ziemniaki spjurowane tym razem, sos – kurde molek – jeszcze lepszy niż wtedy. Wylizywałem palcyma z garczka.
Do tego resztka tego wina z odpadów. Nieco jakby słabsze ale z czerwonymi to tak, że trzeba butelkę wypijać so końca a nie zostawiać na zaś.
Czego ja tu jakąś taką sztuczną gwarą piszę?
P.S.
Czekoladki przechowywać przez rok to grzech! Trzeba się z tego spowiadać i jełczeją….
Gdzie sie podziala Pyra. Chyba Radek nie przegryzl kabli. Na wszelki wypadek chyba wartoby kupic pancerne.
Radek, daj glos.
Jutro przychodza firmy ubezpieczeniowe w sprawie zalanych mieszkan. Bedzie uciecha. Doniose.
Pan Lulek
so = do
Aszyszu,
ja tam nie żałuję 😉 To Osobisty był trochę zaszokowany przy zakupie, że tak od razu kilo, ale go wyprawiłam na zewnątrz, niech fotografuje. A tych warstw jest co najmniej cztery i każda czekoladka inna, do tego książeczka z obrazkiem i opisem każdej sztuki w 5 językach, w tym japoński 😎 Powstrzymywałam się z jedzeniem, chyba słusznie, bo mają wielki potencjał uzależniający 🙄
Kiedyś pisałem tu, że mój młodszy syn przed wyjazdem w podróż po świecie zostawił swoje winne zapasy „na przechowanie” bo mieszkanie wynajął ludziom. Leżały te zapasy zupełnie spokojnie. Latem jednak trochę trudno było utrzymać przyzwoitą temperaturę w komórce pomimo dodatkowej izolacji .
W tym roku resztka zapasów – 40 butelek najróźniejszej proweniencji (ach czegóż tam nie ma!) – została zapakowana do skrzynki. Warstwami przekładanymi taką folią bąbelkową. Skrzynka zaś (to z poznańska chyba – Pyra by wiedziała) wywieziona została do jednego z muzealnych magazynów. Klimatyzowane pomieszczenie, 12 stopni Celsjusza, stała wilgotność powietrza, instalacja alarmowa.
Niech sobie leżą. Będzie kiedyś jak znalazł…
Pan Maciek zakończył roboty, których Jerz by się nie.
Ja w tym czasie wpuszczona w komputer znalazłam ciekawe tanga. A co!
Nemo tego gościa, a mojego serdecznego przyjaciela, powinna rozpoznać…
http://alicja.homelinux.com/news/DSC00203.JPG
Argentyńskie!
Aszyszu,
poproszę o przepis na sos kurde molek 😉
Wino w muzeum może być. Czekoladki trzymać przez rok? 😯 Ja się obawiałam, czy im te 2 tygodnie nie zaszkodziły 🙄 W sklepie pakowano świeże, do tzw. ballotin – pudełek kartonowych o różnej pojemności, warstwami, bez plastikowych wytłoczek, więc pudełka niewielkie, gustownie owinięte i przewiązane wstążką.
nemo,
Jak z książeczką w pięciu językach to nie czekoladki tylko pomoc naukowa. Wytłumacz Osobistemu, że w celach poznawczych. Zresztą on zapewne sam już to dawno zrozumiał bez tłumaczenia. Rozsądny chłop przecieź.
Alicjo,
tego w czerwonym? Nie rozpoznaję 🙁
Aszyszu,
on to już chyba zrozumiał bez słów. Jak zobaczył ubytki w pudełku i usłyszał pierwsze recenzje (naukowe, ma się rozumieć), to również zapałał żądzą poznawczą (studium komparatystyczne, obiekt porównawczy – czekoladki helweckie) i będę musiała chyba przekrawać na pół 🙁 Bo ja tam opiniom z drugiej ręki (gęby?) nie ufam i sama muszę sprawdzić 🙄
Sos jak sos,
cebulę skroić, wędzonki trochę też i czostku tudzież marchwi oraz selera naciowego (francuska szkoła operowania nożem przyda się tu jak znalazł był). Na oliwie zeszklić nie przypalający – broń Boże!
Białego wina chlustnąć. Puszkę pomidorów całkowitych wcepić. Tomatem można nieco doprawić gdyby co. Pieprznąć młynkiem i posolić. Wszystko to oczywiście w tym żeliwnym garnku co to go się kupiło prawie trzydzieści lat temu. Do tego tę pieczeń cielęcą obrumienioną uprzednio i do piekarnika z termometrem wbitym tam gdzie trzeba. Po jakimś czasie wrzucić tam ze dwadzieścia małych cebulek a na sam koniec pudełko wyjętych uprzednio z zamrażalnika jesiennych kurek
http://www.svampguiden.com/art.asp?art=Cantharellus_tubaeformis
i garść bazylii z tej doniczki co na parapecie w kuchni. Nie żałować!
Mięso jest róźowawe gdy termometr pokazuje 70 stopni. Trwa to z godzinę albo trochę dłużej.
nemo,
jak tego w czerwonym nie rozpoznajesz, to gdzie i kiedy studiowałas geologie?!
nemo,
Sama widzisz, że chłop żądzą zapałał. Ja też tak czasem mam. Te czekoladki przekrawane na pół i komparatywnie dyskutowane to ja znam z własnej autopsji!
O! Była kiedys taka piosenka o żądzach… nie Kobuszewski przypadkiem?
Ale przy okazji znalazłam taką perełkę:
http://www.youtube.com/watch?v=NNyXKt61TNI
🙂
…”jak czekalem z lopotem spragnionych ust!”
(diakrytyki ominęlam z wiadomych powodów, „l” , a nie „ł”)
CUDO!
Dziś prawdziwych Cyganów juz nie ma….
Witam wszystkich Panstwa serdecznie! To moja premiera na blogu spowodowana zadza ogorka (i oczywiscie regularna lektura), a dokladniej inspiracji ogorkowych. Pragnienie potraw ogorkowych nasililo sie po spozyciu wspanialej zupy ogorkowej dzisiejszego popoludnia. Drazac temat marzy mi sie chlodnik ogorkowy i ogorki malosolne. Prosze o pomoc i sprawdzone przepisy. A moze ktos podsunie mi inne ‚inspiracje ogorkowe’? Takie ogorki swietne sa na letnie upaly…
Wojtku, cieszę się, że się odezwałeś przed odlotem. Szczęśliwej podróży i wielu wrażeń na które i my czekamy!
Alicjo,
to było ponad 30 lat temu, a wtedy takich starych w Instytucie nie było 🙄 Grono profesorskie oczywiście pomijam.
Aszyszu,
dzięki za przepis. Mam wszystkie wymagane składniki, nawet kurki 😯 No, selera naciowego chyba kupię, bo te w ogrodzie małe jeszcze.
No i pierwsze konsekwencje zmiany nicku.Nowego administrator nie zna więc blokuje. Ale co tam – poczekam. Dzięki Piotrze za życzenia
wyczytalam wlasnie, ze pocalunek wywodzi sie z czasow kiedy malpki karmily sie metoda z buzi do buzi
Tak, sezon truskawkowy rozpoczęty. Tanieją z dnia na dzień, dzisiaj rozrzut 5-7 zł za kilo. W sobotę drobne, ale czerwone były w Ursusie po 8 za łubiankę.
Jeśli trafią się jakieś równo czerwono dojrzałe to jutro już będą z kluchami, śmietaną i cukrem, takie smaczne, wyczekane wspomnienie dzieciństwa.
Dzisiaj namierzyłem Truskawa który spacerując sprężyście po trawniku, bezwstydnie prężył się przed zawstydzonymi Stokrotami.
http://picasaweb.google.pl/antekglina/Truskawa#slideshow/5340194317212677890
Tylko mi nie wmawiaj, nemo, ze jestes starsza ode mnie. Bogdana Komorniczaka nie pamiętasz?! (a nie zmienił się wcale, serio!) Ja pamiętam roczniki znacznie starsze, jak dla naprzykładu Jerzego A. 😉
Tu spotkanie tego rocznika…:
http://alicja.homelinux.com/news/Spotkanie_geolo/
az mi kod aaa9 wyskoczyl na tego Truskawka
Alicjo,
ani jednego nie poznaję, a tego Bogdana K. to ani z wyglądu, ani z nazwiska 🙁 Ludzie z mojego roku są mi znani, paru profesorów i asystentów pamiętam, reszta – czarna dziura. W instytucie nikt się chyba innymi rocznikami nie interesował, a jeżeli, to i tak zapomniał 🙁
Antku, 😆
głodnemu Truskawy na myśli 😉
Nemo…
ja lecę po rocznikach, bo tak mam (coś jednak z tego kronikarskiego zacięcia zostało na starość), jak nie poznajesz Pawła Aleksandrowskiego czy ogólnie znanego Andrzeja Kramka , no to nie wiem, gdzie Ty studiowałaś 😯
„Jestem pewien, że nie umiemy rozpoznać losu, jaki żłobią pod drugiej stronie życia dla nas boskie rylce. Muszą się nam objawić dopiero we właściwej dla człowieka postaci – czarno na białym. Bóg pisze lewą ręką i lustrzanym pismem”
mam kod 8888 chyba zagram w lotka
Morąg pisze:
wyczytalam wlasnie, ze pocalunek wywodzi sie z czasow kiedy malpki karmily sie metoda z buzi do buzi
Nie trzeba daleko szukać, Dobrze pamiętam jak Kurpianki na wsi do której jeździłem robiły to samo z własnymi dziećmi.
Gdzie tam Kurpiom do małpy.
ha ha…
Marek, polecam Desmonda Morrisa „Naga małpa” 😉
Doskonała książka, do której warto wracać. No tak, ale pewien młody człowiek, student biedny, Wojciech zresztą, pożyczył był ode mnie i wyjechał do Korei, prosiak jeden, i zapomniał oddać. Niech mu na zdrowie…
Witaj Wojtku! Zostan w Przytoku, czy też z Przytoka. Kartki z podróży mogą być w podtytule.
Kowal zadzwonił po piątej, że piec mu nie ciągnie (on remontuje duży dom za pomocą ekip bydowlanych, których cięgiem pilnuje, co by mu nie zchrzanili) i w związku z tym postara się być jutro. Dzięki temu – znaczy czekaniu na kowala – przeczytałabyłam dwie ostatnie Polityki i jedno Forum odebrane dzisiaj w kiosku. Drugie Forum będę miała na kolejne czekanie.
Wracając do domu widziałam załogę zbierającą truskawki na polu przy drodze, tej od krzyża do mnie. Ja mogę jeść surowe a po gotowanych puchnę. A po konfiturach nie. Gdzie tu logika?
Z indeksów glikemicznych wynika, że truskawki ze śmietaną (bitą lub nie) można jeść do woli. Nieomieszkam. I konfitury też usmażę, bo w ubiegłym roku nie dałam rady.
Z tych facetów, co w zimie kładli dach nad stajnią, część zginęła w wypadku samochodowym. Ten co się nie załapał na wypadek, dobrał sobie drugiego na wsi i mieli kończyć tę stajnie, znaczy drzwi itp. Strasznie im te drzwi nie pasują, więc zaczęli montować kółko do ganiania koni, już przez innych rozebrane. Nawet im to nieźle szło przez dwa dni. Trzeciego dnia mieli coś innego do roboty i nie przyszli. A potem już nie mogli, bo temu drugiemu zapaliła się chałupa i połowa dachu się spaliła. Przy okazji gaszenia rozpuścił się sufit. Teraz będą remontować tę chałupę. Jedyna nadzieja, że im będą potrzebne pieniądze i wtedy przyjdą. Kółka jest mniej więcej połowa a na środku są wysypane dwie wywrotki świeżego piasku (inny niż na drogę), których ja NA PEWNO nie będę rozsypywać. W każdym razie jest nie do użytku i nie mam gdzie ganiać ogierów.
Ptaszki też się karmią do dzióbka.
Przecież Pyra zapowiadała, ze jej maszyneria poszła do naprawy i z tydzień to zajmie. Miała pożyczoną ze szkoły, ale może tylko na wolne dni?
Jakoś cicho przeszedł dzisiejszy wpis Wojtka, Alicja jedynie po raz kolejny wspomniała zamknięte kłódki. A On właśnie te kłódki zerwał i poszedł sobie przed siebie.
Co się stało w życiu, z życiem, tego nieznanego mi osobiście faceta że musiał spakować plecak i iść, a nie jest to urlop w Egipcie czy Maroku, a nie wie kiedy wróci. Komentarze pod jego pierwszym wpisem własnie takie jakby pojechał na urlop, jedź Wojtek, czniaj to wszystko, pisz, jesteś najważniejszy, będzie co czytać. Egoiści? Ale Wojtek nie Cejrowski, nie bedzie transmitował za kasę opisów swoich wojaży, zostawił swoje Przytokowe życie, żonę, córki. Wydawało się że wszystko udane.
Lubiłem czytać co pisze i pewnie będę podczytywał jego bloga, silna , trochę egoista, artysta, twardy facet ale dlaczego? Kaprys? Ucieczka? Przed czym, przed kim??
Przyznam nie rozumiem, nie czuję blusa.
Wojtek!
Będziesz to czytał, napisz co się wydarzyło złego że aż tak musisz?
Czemu pytam tu? Bo nikt nie zadał pytania, nikt nie zauważył, czy delikatnie przemilczał? A mnie, choć to nie mój problem, zastanowiło, ot taka współblogowa ciekawość.
Że moje dyrdymały nie pobudzają do pisania, to rozumiem, ale że wpis Wojtka nie wzbudził emocji, już nie. Żarcie wzbudza większe?
Ps. Ogólnie znanego też, kurka nie znam.
e tam…
Antku, Wojtek to nie taki twardzieł, za jakiego sie podaje, owszem, wrażliwy i ażnadto. Co Ty sobie myslisz, ze myśmy nad to jezioro na kłódkę to tak bez słowa, i wisniówke Pyry to tez bez gadania?! Starczyło nam doby, żeby sie nagadać.
Ale za Wojtka nie będę sie wypowiadać, chociaż czuję bluesa.
http://www.youtube.com/watch?v=jNrfHcPdQO4&feature=related
Antku,
emocje są jak najbardziej, ale jak się facet sprężył i napisał kilka zdań, to nie można tak od razu chwycić za klapy, przycisnąć i zażądać: gadaj! 😯 Ja tu czuję większy dramat i materiał na kolejną powieść…
W ramach diety i czekania na kowala udusiłam dwa biusty kurczacze, znaczy dwie połówki. Niby, ze nie powinnam jeść smażonego, to już chyba za duże poświęcenie, ale co jakiś czas mogę się powstrzymać. Wsadziłam do garnka trochę masła i oleju słonecznikowego, różne ziółka suche i garść grzybków od Leśniczyny, trochę wody, obgotowałam mięsko i potem dusiłam ze 40 minut pod pokrywką. Bardzo dobre wyszło, sosik też.
Jak kiedyś mi się nie trafiał żaden śmieszny kod, to teraz co i raz. Ten jest 1d1d – szkoda go zmarnować, a więc:
Dobranoc!
przyznam, ze chwilowe pokazanie sie Wojtka tez z premedytacja przemilczalem, sadzac, ze za duzo za tym stoi, zeby nagabywac jak o przepis na jajecznice, opowie, to sie dowiemy, na razie zycze dobrej drogi i cierpliwosci na jej przebywanie
O masz. I wcięło mi wpis o moim Tacie weterynarzu (mama takze zarówno wet), i jego równie wspaniałym bracie weterynarzu, a moim wujku Gienku! Cholera by to! To miało byc względem „dziś prawdziwych weterynarzy juz nie ma…”
Siedzimy przy kolacji wigilijnej, telefon…
-panie Cześku Zazula się cieli, nie da rady chyba sama… przyskoczy pan?! No to Czesiek w autko albo co tam, leciał i ratował. Odkąd pamietam, Tata był zawsze na zawołanie, nieważne, czy miał akurat dyżur czy nie. Wszyscy go w okolicy znali i on znał wszystkich. No a ja każdej wiosny biegałam z tak zwanym kwitariuszem z Tatą na szczepienia psów (wścieklizna) i świń (rózyca).Tata szczepił, ja zapisywałam. w tym tam. Bardzo dumna byłam, i patrzcie, skąd mi się pozycja sekretarki wzięła… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Tata-Cieplowody1956.jpg
Sławek, ja z Tobą się jak najbardziej, cierpliwości.
No, to prawdziwy weretynarz. Wierzcie mi!
http://alicja.homelinux.com/news/Tata06.jpg
Wszyscy spią. To już dobranoc, Alicjo!
A mnie Rudego żal …
Tylko czy Wojtek to Odys ?
Panie Piotrze, chciałbym podziękować tą drogą za miły komentarz mojej książki „Przy wrocławskim stole” na antenie TOK FM. Polecam lekturę „Kuchni Wrocławia”, której jestem współautorem.
Serdecznie pozdrawiam
Grzegorz Sobel