Śledź w gardle czyli Holandia
Dawno nie czytałem na naszym blogu Any. A na innych blogach i owszem. Zbulwersowany tą niewiernością postanowiłem napisać własne kulinarne refleksje z krainy depresji. I to Anę pewnie tak zirytuje, że wróci z wycieczki na inne blogi.
Niderlandy nigdy nie słynęły z wyrafinowanej kuchni. Ten kraj rybaków i rolników oraz kupców zamieszkiwali ludzie ciężko pracujący, walczący z morzem o każdą piędź ziemi. Ciężka praca wymagała zaś solidnych posiłków by zregenerować nadwątlone siły. A jak tego dokonać w najprostszy sposób? Kto był w Holandii i jadł hotspot ten zna odpowiedź. Dania jednogarnkowe to niderlandzka recepta na pożywne odżywianie się. W skład potrawy wchodzą kartofle, warzywa – głównie cebula i marchewka – oraz wołowina. Wszystko długo dusi się jednocześnie tworząc bardzo apetyczny konglomerat zapachów i smaków.
Drugą słynną potrawą tego typu jest stampot. Różni się od poprzedniej tym, że w garnku duszone warzywa, kartofle i wieprzowinę z dodatkiem masła ubija się i podaje w postaci gęstego puree.
Archeologowie dokopali się w Holandii do kamiennych kadzi, które służyły do produkcji sera podobno już dwa tysiące lat temu. A było to w okolicach portowego miasta Edam. Ser edammer do dziś ma markę jednego z najlepszych na świecie. Choć są koneserzy przedkładający nad edamski woń i smak goudy – sera produkowanego w mieście o tej samej nazwie.
Dodać należy, że goudę od setek lat produkuje się w olbrzymich bryłach przypominających beczki. Ta gigantomania wynikała z przyczyn transportowych. Łatwiej było toczyć „beczkę” goudy niż nosić na statki mniejsze ale też ciężkie bryły czy raczej gomóły edammera. A sery niderlandzkie były eksportowane od tysiąca lat do wielu krajów Europy, od basenu Morza Bałtyckiego poczynając na Morzy Śródziemnym kończąc. I edamski i gouda znane były mieszkańcom Italii.
Pierwszy raz przed laty odwiedziliśmy Holandię w końcu maja lub pierwszych dniach czerwca. W Amsterdamie zauważyliśmy grupki ludzi przy kioskach z rybami. Wszyscy zachowywali się identycznie. Zadzierali głowy, otwierali usta i wpuszczali w nie jakieś rybki trzymane za ogon. Po chwili wyciągali ościsty kręgosłup i wyrzucali do koszy na śmieci.
Zaciekawieni podeszliśmy bliżej. Okazało się, że rozpoczął się sezon na matjasy. Te tłuste śledzie o delikatnym mięsie stanowią w Holandii symbol początku lata. Uliczni sprzedawcy mają wówczas swoje żniwa. Każdy bowiem musi zjeść choć kilka tych śledzików. Nie wahaliśmy się ani chwili. Za parę guldenów kupiliśmy porcję matjasów i ? z lękiem spróbowaliśmy pierwszego. Był pyszny. Następne poszły piorunem.
Do specjalności holenderskich godnych polecenia zaliczyć należ limburski placek zwany vlaai. Dawniej był on pieczony z ciasta chlebowego. Dziś bardziej przypomina tort i bywa nadziewany truskawkami, śliwkami, wiśniami, agrestem. Najmniej nam spodobał się placek faszerowany rozgotowanym ryżem. A najsmaczniejszy był pokryty z wierzchu słodka kruszonką.
Wśród słynnych tutejszych deserów wyróżnić należy kandyzowany imbir oraz lukrecję. Ciągnące się jak guma cukierki z lukrecji są bardzo tu popularne. A niektóre z nich – ku zdumieniu cudzoziemców – wcale nie są słodkie lecz wręcz przeciwnie bywają słonawe.
Holendrzy przed kilkuset laty zmonopolizowali na dłuższy czas, po krwawej wojnie o Wyspy Korzenne, handel przyprawami. Cynamon, goździki, pieprz przywożone do Europy wzbogaciły tutejszych kupców, armatorów, żeglarzy i państwo. Przyprawy korzenne odcisnęły także trwały ślad w holenderskiej kuchni. Najlepszym tego przykładem jest balkenbrij, którego nie można nie spróbować. A jest to salceson, który smaży się z dodatkiem goździków, cynamonu, gałki i kwiatu muszkatołowca oraz tymianku. Jeśli w restauracji pachnie jak w perfumerii i sklepie z ziołami jednocześnie to znak, że balkenbrij jest w karcie. Mamy więc szczęście i zamawiamy.
Do posiłków pija się piwo. Nam najbardziej przypadł do gustu grolsch. Ale gatunków słynnych w świecie jest tu znacznie więcej. Bywają oczywiście i mocniejsze trunki np. najsłynniejsza chyba holenderska wódka czyli genever. Receptę na tę jałowcówkę opracował ponad 400 lat temu profesor uniwersytetu w Lejdzie – Franciszek de Bove. Uczony ów szukał remedium na skutki obżarstwa i wyprodukował napój z jęczmienia, żyta, kukurydzy i jałowca. Proporcje zaś dobrał tak, że aromat jałowca zdominował trunek. W ten sposób uratował zdrowie swych rodaków i zapracował na ich dozgonną wdzięczność. O innych zasługach uczonego z Lejdy świat nie pamięta.
Komentarze
Ana mieszka w Goudzie 🙂
Ja idę spać (najwyższy czas) a dla Was parę zdjęć wykonanych przez Anę z rzeczonego miejsca. Mam kawałek w lodówce, ale o tej porze lepiej nie maszerowac do lodówki!
Dobranoc i dzień dobry!
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Ana_z_Krainy_Wiatrakow/Kaasmarkt-Gouda/
W Holandii nie ma gór 🙂
Niewierność jest rzeczą ludzką. Sam trochę się poszwędałem, zanim nowy wpis się ukazał i spotkałem więcej naszych. Przeczytałem Torlina u Szostkiewicza pod poprzednim jeszcze wpisem, gdzie można znaleźć mowę pogrzebową wygłoszoną przez Michnika. Sam słyszałem ją przez radio jadąc samochodem. Nie dane mi było słyszeć samego początku, bo musiałem akurat skupić się bardziej na ruchu ulicznym. Przemówienie zrobiło na mnie złe wrażenie. Mowa o policjantach pamięci wydała mi się w tym miejscu niewłaściwa. Jednak słysząc potem sam początek, z którego wynikała przyczyna zajęcia się IPN-em i spółką, stwierdziłem, iż byłem w błedzie. Uważam, że w kontekście wcześniejszych zdarzeń, które Michnik przywołał, zarzuty pod adresem autora tej mowy są bezzasadne, a sama mowa powinna się znaleźć w następnym wydaniu środowej głównej nagrody. Przy tym zaznaczam, że od dłuższego już czasu nie jestem fanem Adama Michnika, choć kiedyś byłem wielkim. Nadal zresztą go szanuję, natomiast nie wszystko, co robi, znajduje moje uznanie. Niektóre rzeczy nie znajdują uznania do tego stopnia, że prestałem już kilka lat temu kupować Wyborczą. Jednak na pewno powodem chłodniejszego stosunku nie są uchybienia zasadom, których przestrzeganie decyduje o uznaniu za człowieka kulturalnego. Brak kultury wytknął ktoś na blogu Pna Szostkiewicza. To już kuriozum. To mnie akurat zupełnie nie obchodzi. Co ciekawe, wspomniane zastrzeżenia pochodzą chyba z kóół wielbiących osoby wykrzykująe przedwczoraj „Hańba, hańba”. Postanowiłem sobie co najmniej przez kilka dni do innych blogów nie zaglądać, bo można tylko nerwy stracić. Słuszna uwaga Torlina, że i blog Pana Szostkiewicza upodobnił się do prowadzonego przez DP. Zastanawiam się, czy to nie zorganizowana akcja określonych środowisk przeciwko „Polityce”. Radzę wykazać czujność i nie polemizować z nowymi blogowiczami o ND-ckich poglądach, jeżeli pojawią się w naszej jadalni.
Dalszy ciąg wpisu, ale w zupełnie innej beczce, bo w takiej po Goudzie. Pan Piotr zapomniał o frykat(d)elach na Cejlonie, które są pamiątką właśnie po Holendrach, a nie Duńczykach, których trzeba było wymienić, aby zdobyć nagrodę jakiś czas temu. Przypuszczałem, że Holendrzy przejęli ten frykas od Belgów i chyba miałem rację. Doskonały film francuski pt. „Dalej niż północ” ukazujący region Nord Pas-de-Calais zwraca uwagę m.in. na odrębność kuchni tego regionu. Na lunch nie chodzi się tam do restauracji czy bistra tylko do baraku z frytkami, gdzie kupuje się „frykatelle”. Oczywiście nie przyprawiane kokosem. Region pokazywany był oczami Francuzów z południa, ale zrobiony przez miłośników regionu. Znam ten region, w tym małe osiedl pogórnicze, i mogę zaświadczyć, że jedzą tam równie smacznie, jak w pozostałych regionach Francji, choć może są pewne odrębności. Muszę też potwierdzić, coś co w filmie zostało wytknięte słusznie. Do śniadania miejscowi pijają „kawę” z wielkich miseczek, prawie salaterek, z dużym dodatkiem cykorii i minimalną ilością samej kawy. Są gotowe mieszanki kawy już z cykorią. Odwrotnie niż w pozostałych regionach, gdzie łykają rano expresso. Pamiętam taką kawę o nazwie „Grande mere” (babcia). Po prostu okropność. Ale byłem tam dłużej ponbad czterdzieści lat temu i mogły się od tego czasu zmienić obyczaje. Potem bywając piłem i jadłem, co mi pasowało i nie próbowałem zaglądać do garnków domowych.
Edam i Gouda to tematy ogromne. Próbowałem kupić edammer w Edamie i nie udało mi się, bo ceny wszędzie były mniej więcej o 50% wyższe niż w Hadze czy Amsterdamie. Do Goudy już nie jeździłem. Goudy nakupiliśmy w Hadze w sklepie przy hali targowej (mała, kryta hala w centrum miasta) i gatunków oraz odmian goudy były tam chyba dziesiątki, a najdroższ była znacznie tańsza od najtańszej oryginalnej goudy kupowanej w Polsce. Nie pamiętam zróżnicowania cen w ramach goudy, ale napewno najdroższa była od najtańszej droższa przynajmniej czterokrotnie. Wyznacznikiem ceny był nie tylko wiek, ale i parę innych czynników. Nie pamiętam szczegółów, bo zwiedzając Hagę ser nie był rzeczą najważniejszą. Może Nirrod i Ana trochę to przybliżą.
cześć stare pierniki!
wracam
:::
uwielbiam śledzie (to wiecie)
matjasy po prostu kocham
a stampot robię sobie najmniej co dwa tygodnie
:::
nie ma co, bardzo piątkowy dziś temat
Brzucho, witaj. Ser i śledzie to na pewno temat piątkowy. Pytałem o Ciebie, ale nikt nie potrafił wyjaśnić, gdzie zniknąłeś. Podejrzewałem, że na Litwie, gdzie się wybierałeś.
na Litwę jeszcze nie dotarłem
nagrywałem program dla TVP Poloni o Nocy Śledziożerców
więc trochę byłem w Szczecinie
byłem w BielskuB
w stolicy też jadłem pierogi
a ogólnie to zasuwałem
i postanowiłem sobie zrobić mały odwyk ..blogowy
Rokrocznie i to od wielu lat, od tak dawna ze już nawet nikt nie pamięta od kiedy, pierwsza beczka śledzi wędruje na dwór królewski.
Nie tylko, cysorz to ma klawe życie, królowa również.
A nirrod nie jada śledzi. 🙁
Jeszcze tylko jedna sprawa. Wiem i mam na to dowody ze ASzysz tutaj bywa. Pisałeś ASzyszu kiedyś o wejściu w posiadanie laski. Podczas pobytu na wybrzeżu. Będę w kolebce etosu i nie chciałbym marnować czasu na szukanie towaru, który sprawdził tak znakomity ekspert. Podaj adres gdzie szukać tych lasek na widok których ślinka leci a i paluszki lizać można. 🙂
Nikogo nie pytawszy udzielam niżej podpisanemu urlopu na czas zależny od natury.
arcadius 😆
ASzyszu
naturalnie ze tym razem mam na myśli laski kindziuka 😆
św wieje i tak niech pozostanie
Gospodarz mnie dzisiaj na pokuszenie wodzi.
Stanislawie, ta hala, w ktorej sery kupowales, to Markthof i znajduje sie jakies 100m od mojego domu.
Zaczne od ryb jak gdzies sie pomyle, to Ana mnie wyprostuje.
Sledzie dobry sprzedawca wyfiletuje, tak ze jedzenie nie powinno byc problemem. Zostanie tylko ogonek. Je sie to z cebulka i ogorkiem konserwowym. To wersja tradycyjna, ale jak to z jedzeniem bywa, kazdy je na swoj sposob. Ulubiony, bez cebulki i ogorka.
Bedac na zachodzie Holandii nie nalezy przegapic kibbeling, ktory juz kiedys na blogu byl omawiany. tradycyjnie byly to male kawalki dorsza obtaczane w ciescie i smazone w glebokim tluszczu. Obecnie uzywa sie tansze gatunki ryb. Najlepsze jak do tej pory jadlam w Hadze na stacji kolejowej Hollands Spoor.
c.d.n.
te matjasy Holandrzy nazywaja bardzo skromnie hollandse nieuwe 😉
A propos starych pierników – ja w Holandii lubię to:
http://en.wikipedia.org/wiki/Speculaas
Stampot, to nie jest jedna potrawa. Co je laczy, to duszone ziemniaki. I tak moze byc stampot z jarmuzem i rookworst (przerosnieta, wedzona parowka), moze byc z endywia lub z kiszona kapusta.
W kazdym domu je sie to inaczej. Ulubiony serwuje jarmuz z maselkiem i octem winnym, u znajomych jadlam z sosem pieczeniowy.
Stampot z endywia moze zawierac rowniez skwarki i kawalki zoltego sera, ale nie jest to konieczne. Rozniez do niego czasem dodaje sie sos pieczeniowy.
c.d.n.
Arcadius pisze:
Wiem i mam na to dowody ze ASzysz tutaj bywa.
Widzę Arcadius ,że jesteś kolejną osobą która uwierzyła w Życie Pozablogowe 🙂
Myślałem, że Dorota robi aluzję do mojej skromnej osoby, ale znalazłem lepsze odniesienie w Brzuchoym powitaniu. Dziękuję Nirrod za informację, bo dzięki niej będę mógł odnaleźć tę halę w przyszłości, a warto. Dla zamieszkałych w Polsce: jest ser bursztyn krajowej produkcji całkiem wart spróbowania. Producent: Spomlek z Radzynia Podlaskiego.
Stanislawie, jakby Cie w strone Hagi nioslo, to sa miejsca, gdzie mozna kupic ser o wiele lepszy i duzo tanszy. O tym za chwile, bo sery to temat rzeka. A ja jeszcze czasem musze popracowac.
A’propos korzeni – http://gotowanie.onet.pl/23566,0,1,swiateczny_chlebek_korzenny,ksiazka_przepis.html , 🙂
Stanisławie, jakżebym mogła… równie dobrze mogłaby to być aluzja do i mojej nienajmłodszej osoby 😆
Przesyłam pozdrowienia z wczorajszego Krakowa od jednego z aktywnych tu blogowiczów 😉
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=187
Mam taką dobrą pracę, która co chwilę się zacina. Moja praca polega głównie na koordynacji i ciągle muszę czekać aż ktoś dorobi brakujący kawałek, a to daje mi częste chwile, w których nie ma co robić. To znaczy jest, ale to z kolei nie są rzeczy możliwe do robienia w 10-minutowych kawałkach. Te ciągłe rzeczy robię głównie w domu i dlatego mam mało czasu dla blogowania wieczorami. Są jeszcze dni, gdy jest kilka zebrań z 10 – 20 minutowymi przerwami pomiędzy. Też świetna okazja do oddania się blogowi. Najgorzej, jak jest narada w środę o 8:00. Raz sam taki termin wyznaczyłem niestety. Lepszego nie było. W kazdym razie warunki są do blogowania, ale okupione pracą w domu. Niby tylko, gdy jest coś pilnego, ale wszystko się okazuje pilne. Wszyscy są do tego przyzwyczjenie i prawie wszyscy przychodzą do pracy o pół godziny przed czasem. I co rusz wpadają w czasie urlopu, jeżeli nie wyjechali. Jeszce nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałem poza ścisłym personelem kierowniczym.
Nirrod, będę wdzięczny na namiary na lepszy i tańszy ser. A Dorota z Sąsiedztwa przywołuje Kraków. To miasto mojej tęsknoty. Mieszkałem tam na studiach. Miałem okazję poznać tam wiele ciekawych osób z kręgów towarzyskich mojej rodziny bliższej i dalszej. Sporo ze świata teatralnego, ale było też sporo osób dobrze znanych z kart historii. Jak wiele z nich mogłoby stanowić wzór dla dzisiejszej „elity”. Co jakiś czas i obecnie spotykam osoby zbliżonego formatu i to mnie pocno podnosi na duchu. To, że w większości nie garną się do polityki, wcale mnie nie dziwi, ale i w polityce trafiają się rodzynki.
Sery. Jak zabieram kontrabande serowa do Poznania, badz jak kupuje ser dla siebie, to pochodzi on zazwyczaj z rynku. W Hadze 4x w tygodniu jest rynek Haagse Markt. Na tym rynku w piatki i soboty pojawia sie ?De Reeuwijkse Kaasboertjes?. Mozna go poznac po duzej, zoltej, okraglej tablicy ktora wisi nad jego kramem.
Tak czy inaczej ser najlepiec kupowac na rynku, bo jest tanszy I czesto lokalny. Jedyne, na co radze zwrocic uwage to, czy nie jest stary. Mozna poznac po grubosci ciemniejszego ?paska?przy brzegu kawalka.
Tak sobie mysle Stanislawie, ze jak bedziesz w okolicy, to po prostu daj znac. Zostaniesz kulinarnie oprowadzony po Hadze 😉
Jestem,jestem i nigdzie sie nie wlocze,a do blogu zagladam ,ze tak powiem „inkognito” 😉
Gospodarz napisal o sledziach,nalezy mu wierzyc,ze sa bardzo smaczne,bo ja choc w krainie sledzia mieszkam ,smaku nie znaju,bo ich nie cierpie !! 🙁
Kuchnia holenderska,ta tradycyjna rzeczywiscie jest bardzo prosta.Bardzo jeszcze holubiona przez starsze pokolenie.Musze przyznac,ze w pierwszych miesiacach mego pobytu w Krainie Wiatrakow,a mieszkalismy wtedy u tesciow,usychalam po prostu za nasza kuchnia.
Zaraz na swoim,przestawilam rodzine na wlasiwe kulinarne tory 🙂
Z rybek,ktore warto u nas sprobowac,juz Nirrod wspominala,to kibbeling!
Na targach sa zawsze rybne stragany i tam mozna go kupic i „rencami’jesc!
W tej chwili w kazdy czwartek jest serowy rynek w Goudzie,Alicja podrzucila zdjecia.Ladna atrakcja dla turystow.Przy okazji dorzuce,ze Gouda slynie nie tylko z sera,ale ze swoich ciastek o nazwie „stroopwafel”.
Jest to okragle,plaskei ciastko przelozone cienka warstwa miodu.Wlasciwie je sie go na cieplo,wtedy najlepiej smakuje!
No mysle,ze nadrobilam choc ciutke swa nieobecnosc? 😉
Czesto,jak czytam wspaniale opisy Gospodarza,czy Pana Lulka,to sama zadaje sobie pytanie,czy ja przez te 50-lat wogole zylam 😉 😆
Pozdrawiam i uciekam,bo gramy wieczorem w turnieju weteranow,wiec trzeba o sily zadbac!
Tymczasem……………..
Ps.Nirrod czekaj na poczte,ok?!
Czekam dzielnie.
Stroopwafels mozna w Polsce juz kupic, ale cene maja straszliwa.
Tu Pyra
Modzież z psem na plaży, a ja upiekłam kruszaniec -kompromitację i dopilnowałam gotowania słoików z kompotami. Placek jest kompromitujący, bo zapomniałam dać warstwe drylowanych wiśni, zrobiłam placek, a potem palcem wciskałam wiśnie w pianę. Upiec się upiekł, jak będzie smakował, nie wiem. Ryba pyszczyła i mówiła, że demonstruje i nie zje ani kawaŁKA. nIE WIEM CZY DOTERZYMA, JEST łasuchem. Dzisiaj drugi dzień pogodny i bez deszczu. Ot, złośliwość losu. Kończy się urlop i zaczyna pogoda. Cieszę się, że Ana się odezwaŁA I ŻE bRZUCHO WRÓCIŁ Z NIEBYTU. Jeszcze musi znaleźć się ASzysz i Iżyk z zdaupia.
Powiem ladnie dzien dobry i zmykam bo u nas juz polnoc nastala.
Holandia zauroczyla mnie tulipanami choc z ryb najbardziej lubie sledzie. Sert tyz maja mniam-mniam.
Udanego weekend’u Wam zycze
Pozdrawiam
Echidna
Pyro twego kruszanca,chetnie bym zjadla!! Nawet z wciskanymi wisniami,ktorych w mojej krainie nie uwidzisz 😉
Ze slodkosci sa tu jeszcze bardzo popularne (Nirrod poswiadczy) takie ‚ichnie”slodkie bliny o nazwie poffertjes!Sa to malutkie,wielkosci duzej monety blinki.Podaje je sie z cukrem,badz bita smietana,czy innymi dodatkami.Kiedys Clintonowie smalowali je w Delftach.Miasto obok Hagi na pewno godne uwagi.Wyszlo do rymu-no juz musze uciekac,czas ponagla!
Rakieta na plecy i w droge 😉
Czy ja juz w ramach mojego wymadrzania sie powiedzialam, ze goudy nie robi sie w Goudzie? Ser tak sie nazywa, bo tam byl rynek, na ktorym go sprzedawano.
Poffertjes sa pyszne. Szczegolnie z maslem i cukrem. No i sa jeszcze kruidenoten i haagse hopjes, i…
Łotr skasował mi wpis – powiedział, że kod niepoprawny. Zanim wysłałam, sprawdziłam dwa razy.
Na chójkę by Łotra!
Miłośnicy śledzi, do których się zaliczam – do Szwecji!
Wczoraj w Bałtyku kupiłam SuperFish – śledzie marynowane w sosie śmietanowym. Przez litość nie wskażę producenta. Było to bardzo słodko-kwaśne, z podkreśleniem słodkości. Ja wiem, że to przypadłość ogólnoświatowa i marynowane śledzie zawsze są nie wiadomo po co za bardzo podcukrzane, no ale są granice! Okazało się, że nie ma.
Z Holandii znam tylko sery i piwo – jedno i drugie godne polecenia. Nigdy tam nie jadłam w żadnych restauracjach czy barach, poza kromuchą zakupioną na stacji benzynowej, kompozycja do wyboru, kromucha pyszna, oczywiście z serem i pysznym holenderskim masłem.
Stanisławie,
co Ty robiłeś, że tak wszędzie po świecie, niczym Latający Holender? 😉
Ja tylko na 5 minut.
Jadę na wesele. Zdam sprawozdanie kulinarne!!!
Zapowiada się ciekawie bo to wesele polsko-angielsko-czeskie ( choć pobierają się tylko 2 osoby) 🙂
Przypomniał mi się stary przepis na bliny z kwaśnego mleka, skoro Nirrod i Ana wspomniały o tych holenderskich blinach. Ciekawam, czy to ma coś wspólnego z moim przepisem 😉
Rozbełtać kwaśne mleko, powoli dodawać mąki tyle, by zrobiło się lejące ciasto mniej więcej naleśnikowej konsystencji, sól – i pół łyżeczki sody.
Piec na rozgrzanym oleju niewielkie placuszki, posypać deczko cukrem, najlepsze oczywiście prosto z patelni, na goraco. Nie mają byc sztywne, trzeba wyczuć odpowiednia ilość mąki, żeby nie za dużo.
Tutaj robiłam je z mojej ulubionej maślanki, która jest dosyć gęsta, wyszły bardzo dobrze.
Marialko,
nie zapomnij o aparacie foto! Moze weselny tort będzie wart fotki, albo jakieś potrawy?
I baw się dobrze!
Alicji dedykuję wierszyk :
„”””Chrząszcz brzmi w trzcinie, w Szczebrzeszynie,
gdzie przepiórki trzy podpatrzyły…..””””
Chyba kumo kumasz? 😉
Pani Dorotecko kochaniutko, to juz mi Bobik donosil, ze bylo mu z Panciom bardzo bardzo milo. A w ogole to nie rozumie dlaczego ktos chce czytac jego, bobikowe wiersze. Musialam wejsc na wysikiego konia, zeby to Psu wytlumaczyc.
Ide sie dalej wsciekac na brytyjska spoleczna sluzbe zdrowia. Dziekujcie Bogu, ze w Polsce jest jeszcze przynajmniej korupcja wsrod lekarzy, ktora jednak daje nadzieje na zalatwienie czegokolwiek.
Antek 🙂
Kumam, kumam! Widzisz, jak fruwa?! 😉
Heleno 😯
Właśnie przyszło mi do głowy, że w razie draki rzeczywiscie, gdybym tu poszła do lekarza z kopertą, żeby coś popchnąć, załatwić i tak dalej, to oczy by zrobił takie 😯 i zupełnie, ale to zupełnie nie zrozumiał, o co mi chodzi i po co ja mu to wciskam, żebym nawet tłumaczyła jak krowie na pastwisku!
Dobry wieczór
Wczoraj obrałem ze skórki 2 kabaczki duże, miąższ wydłubałem łyżką i pociąłem w grubawe plasterki. W rondlu podsmażyłem 30 dkg boczku wędzonego,3/4 kg kiełbasy a na koniec 4 duże cebule cięte w plastry i pół główki czosnku też pociętego w plasterki. Do tego wrzuciłem kabaczki, dolałem trochę wody, kostkę rosołową i poddusiłem. Kilka dużych, przejrzałych pomidorów sparzyłem i pokrojone zagotowałem w garnku aż się rozpadły. Do nich 4 papryki czerwone, 2 zielone-też cięte w plastry. Gdy odparowało zmieszałem z miękkimi już kabaczkami i pogotowałem jeszcze chwilę. Wcześniej doprawiłem łyżeczką ostrej papryki, solą, pieprzem i cukrem. Ekstra!!! Wczoraj kilkakrotnie podgrzewaliśmy więc niestety kabaczki zamieniły się w papę, coś w rodzaju gęstego sosu ale mimo tego mankamentu potrawa zyskuje na odgrzewaniu. A jest jej tak dużo, że przewiduję jeść ją do niedzieli.
Pozdrawiam
Dziś dzień aklimatyzacji. W moim ogrodzie w cieniu 32 st.C. Bardzo to lubimy. Przez trzy godziny siedzielismy na werandzie przy komputerach. Basia zaczczęła przygotowania do poszerzenia „W kuchni babci i wnuczki” a ja kończę (zostały jeszcze trzy kraje – Rosja, Szwajcaria i Szwcja) wędrówkę po stołach Europy.
Zrobiliśmy też wspólnie wiejski obiad na upalny dzień: kartofle prosto z pola ugotowane i podane ze świeżym koperkiem do zimnego jogurtu ( o zsiadłym mleku już dawno zapomnielismy). Do tego filety z okonia nilowego. Najpierw zamarynowałem rybę w soli, pieprzu, imbirze, kminie rzymskim, tabasco i odrobinie cytryny. Potem czyli po 2 godzinach, obtoczyłem filety w mące i usmażyłem na oliwie z masłem. Do tego lodowante pinot grigio z Santa Margherita. Na deser florentynki. Teraz Basia udaje , że słucha radia (a drzemie rzecz jasna). A ja sączę resztki wina i porozumiewam się z Wami. Jest rozkosznie.
Jutro postaramy się pracować od wczesnego ranka, by poniedziałek oddać wydawcy to, na co czeka.
Wojciechu,
można liczyć na nasiona kabaczków?! Jeśli masz więcej, ususz kilkanascie nasion dla mnie – jeśli nie będziesz na Zjezdzie, może podeślesz Gospodarzowi dla mnie?
Bardzo bym była wdzięczna, bo tu nie widzę kabaczków 🙁
Jaka tam koperta! Nawet bukiet fiolkow bylby „nieobyczajny”, jak powiedzial mi maz kolezanki redakcyjnej. ktorego zapytalam, czy moge zaniesc lekarzowi kwiatki. Dzis usilowalam naklonic lekarke z przychodni aby dala mojej E tabletki z marijuana, jedyny znany rozkurczowy srodek w przyopadku chorych z bardzo zaawansowanym SM. Grozilam, ze wyjde do parku i krzykne: kto mi sprzeda dzialke marijuany? Proponowala mi psychoterapie dla E. Wybuchnelam placzem i zaproponowalam aby psychoterapie wsadzila sobie w niewymawialne. Znow zaproponowala psychoterapie. Blagalam, zeby zadzwonila do laboratorium rentegowskiego i namowila na przyslanie zdjec kolana wczesniej niz za dwa tygopdnie. Proponowala mi psuchoterapie. Powiedzialam, ze moja popdopieczna lezy na podlodze, nie jest w stanie sie podniesc i blaga o rychla smierc. I ze ma pelna farmakopee srodkow aby sie tak stalo.
Wtedy zgodzila sie przyjsc i obejrzec jej stan.
Przyszla i zapewnila, ze dostanie znakomita psychoterapie. Poprosilysmy ja zeby dala skierowanie do prywatnej kliniki (takie skierowanie MUSI byc, inaczej cie nie przyjma). I uslyszxalam, ze ona nie wierzy , qrva, w prywatna medycyne i nie „dziala w jej systemie”. Prdlona socjalistka sie znalazla. Ale przysle psychoterapeute.
Heleno,
spieszę się, więc tylko krótko – u nas marihuana jest przepisywana pacjentom , przede wszystkim pacjentom takim jak E. oraz pacjentom chorym na raka – marihuana pobudza apetyt, a to wazne i pacjentów zwłaszcza rakowych i w ogóle ma rozliczne dobroczynne działania. Powiedz tej durnej babie, ze leki chemiczne to też trucizna, bo jedno leczy, a drugie niszczy – ja nie rozumiem, dlaczego nie korzystać z dobrodziejstw marihuany! A morfina na koniec to jest OK?! 😯
Napiszę więcej, jak wrócę – kiedyś prowadziłam spore badania na ten temat, bo moja przyjaciółka umierała na raka. Niemcy też nie dopuszczaja takiej możliwości, bo to narkotyk… Co za idiotyzm!
Czyli u nas w służbie zdrowia nie najgorzej….
To co piszesz Heleno, jakbym skądś znała 😉 ale u nas choć prywatnie można bez skierowania 😯 😯 😯
Moja babcia przed śmiercią strasznie się wymęczyła przez pół roku. Osiemdziesięcioletnią kobietę posłali na rehabilitację. Nie wytrzymała z bólu całej serii tych „dobrodziejstw”, po powrocie do domu bóle w ogóle nie ustawały, a lekarz, który ma szczęście, że nie znam namiarów na niego (działo się to 400 km od mojego miejsca zamieszkania) leczył babcię homeopatią 😯 Gdy od lerzenia rozwinęło się zapalenie płuc, nawet nie zbadał, wmawiał, że tylko morfina, ale to dla tych z nowotworami więc i tak nikt nie przepisze, a gorączka i cierpienia czy brak sił- tak to już jest u osób starszych. Inni lekarze nie chcieli przychodzić skoro pacientka ma opiekę medyczną. Nie pozostało nic innego jak się przerzegnać i spróbować przewieźć babcię na Mazowsze. Okazało się, ze za późno…..
A zaczęło się od wyrostków w stawach biodrowych!!!!
Zeby nie klepać po próżnicy, podaję sznureczek. W tym kraju rozwiązano sprawę – nie bez walki, ale udało się. Jak powiadam, syntetyczne leki to też trucizna, morfina to hardcore drug, a marihuana zaliczana jest do miękkich i ma określone właściwości, przydatne pacjentom w bólu, przy jadłowstręcie i sprawie, która poruszasz – środek rozkurczowy. U nas są plantacje kontrolowane, żeby te apteczne „skręty” były odpowiedniej jakości. Przecież na ulicy nie wiesz, co kupujesz, chyba, ze masz zaufanego dilera. No i koszty, koszty!
Kiedyś, jeszcze zanim u nas zalegalizowano marychę *for medicinal use*, była dyskusja na ten temat. Lekarze znający się na rzeczy tłumaczyli, że każdy narkotyk działa inaczej u osoby chorej i w bólu, a inaczej u osoby zdrowej. Zdrowa jest na haju, bo narkotyk „nie ma co robić”, a tymczasem u osoby chorej narkotyk atakuje ośrodki bólu i żaden „haj” nie występuje. Dyskutowano też sprawy nałogu. Jakiego nałogu, pytam, u osoby terminalnie chorej zwłaszcza?! Może Ci się to przyda, Heleno, poczytaj:
http://canadaonline.about.com/cs/marijuana/a/medmarijuana.htm
leżenia oczywiście! 😳
No właśnie- po co obawy o nałóg u osoby właśnie przeżywającej ostatnie swe miesiące czy dni?!
Gdyby mi kto na wszystko sugerował psychoterapię, to……………
Ta krowa z brytyjskiej służby zdrowia powinna przeczytać, jak w innych krajach się rozwiązuje te sprawy. Tak jak mówię, syntetykami szpikuje się pacjentów bez litości, a ziele jest „be”. U nas o ustanowienie tego prawa walczył Sven Robinson, poseł do parlamentu – jego znajoma umierała na Lou Garrick Disease, to forma zaniku mięśni, także zaniku funkcji organów wewnętrznych – na przykład przełyk przestaje przesuwać pożywienie i tak dalej. Dziewczyna zmarła z głodu i w cierpieniu, to wstrząsnęło Kanadą i obywatele zaczęli się domagać odpowiednich regulacji w tej sprawie. Ale gdyby się Sven nie uparł i nie pchał sprawy, nie wiadomo, kiedy by ustalono odpowiednie przepisy. Rzecz dyskutowana była od dawna przez lekarzy, którzy uważali, że nic złego w zielsku, które robi tyle dobrego, na co mieli dowody. Prywatnie mogli doradzić, ale służbowo – nie, bo wszyscy tutaj szanuja prawo.
Dlatego lekarzom leżała ta sprawa na sercu, żeby bez łamania prawa mogli pacjentowi zapisać, doradzić.
Zwyczajnie pomóc w cierpieniu.
Alez u nas tabletki na bazie canabis sa w legalnym uzyciu od paru lat! Rzecz w tym ze jej lekarz dmowy nie ma prawa zapisac, a neurolog ich nie uznaje i zachnal sie kiedy zostal poproszony. Nie mialabym najmniejszych oporow przed kupieniem E. marijuany u dealera w parku, rzecz jednak w tym, ze ona nie potrafi palic i krztusi sie przy zaciaganiu.
Wiec tabletki sa jedynym wyjsciem. A w dodatku jest OKROPNIE uprzejma i dobrze wychowana i nie umie czegokolwierk zazadac. Wiec awantury spadaja na mnie. Peka mi serce kiedy patrze na jej cierpienie. Bardzo pomaga jej na pare godzin pan Zbyszek, ktory robi z nia cwiczenia. Jest sepcjalista od kontuzji sportowych i personal training, po AWFie, nawet nie fizjoterapeuta, ale wie co robi i powoduje, ze strasznie bolesny przykurcz w nodze ustepuje na 3-4 godziny. POtem powraca. E. oplaca go prywatnie, bo sluzba zdrowia nie ma peiniedzy na fizjoterapeute. Przyslali w zeszlym tygodniu jakas panienke, rzekomo fizjo, i ona ma w przyszly czwartek przyjsc i uczyc sie od naszego! Mnie pan Zbyszek pokazal pare trikow i robie to codziennie z E, 2-3 razy dziennie. Ale to nie to samo co Zbyszek. Dobry fizjo potrafi zrobic cuda, mnie wyleczyl kiedys nasz pracowniczy w 4 sesje z bolu w ramieniu, ktory nie ustepowal od ponad roku. Z pomoca cwiczen i takiego aparatu, ktory z pomoca superdzwiekow rozmasowuje miesnie. Ale panienka przyslana ze szpitala ani nie ma takiego aparatu, ani nie wie jak go uzywac , bobysmy kupily . Jedyna nadzieja, ze pan Zbyszek sie nauczy. Ale on sie boi robic za wiele dopoki nie zobaczy rentgena.
Mimo wszystko mam nadzieje, ze postraszylam lekarke odpowiedzialnoscia i ze ona zadziala w przyszlym tygodniu. To znaczy wydobedzie ten rentgen zrobiony we wtorek oraz porozmawia z neurologiem. Tymczasem przez weekend E. musi jakos to przezyc.
Ta lekarka wyglosila do mnie dzis przemowe, zupelnie jak masnifest partyjny: we have a dedicated team of health care workers, who are very good in everything they do and are really dedicated health care workers….
Ale ja do niej tez wyglosilam pare slow, trust me.
Helenko, może są jakieś przychodnie zajmujące się leczeniem bólu i jako w nim się specjalizujące będą w stanie pomóc Twojej przyjaciółce?
Owszem sa, ale trzeba miec skierowanie. A my zamiast tego mamy „very dedicated team of health care workers” etc. A rzeczony team musi dokonac assessment. A assessment potrwa pare tygodni – 5-6.
W Polsce byłby jeszcze telewizyjny program interwencyjny, jeśli redaktor zechciałby się zainteresować.
W POlsce jest znacznie skuteczniejsza instytucja niz program telewizyjny. Wymyslona przez starozytnych Fenicjan.
To jest straszna granda. Przyznam się, że nie wiem, jaka procedura jest tutaj, pewnie też jakieś komisje lekarskie, bo jeden lekarz na siebie nie wziąłby odpowiedzialności za „narkotyk”, jak znam tutejsze życie.
Heleno,
jeszcze pozostaje Amsterdam i ciasteczka z zielskiem 🙂
Nie wiem, jak oni to robią, ale sama widziałam takie ciasteczka. Nie próbowałam, a zreszta byliśmy w tej kawiarence z małolatem 😯 i szybko wyszliśmy.
Nie muszą być tabletki, może to być zapieczone w ciastku – kruche, małe ciasteczka, mój kolega z Belgii mi opowiadał, jak przestał palić – przerzucił się. To było dla haju, od razu mówię.
Spróbuj sie zorientować w tej sprawie.
„dedicated health care workers” mogą być dedicated like hell, ale trzeba być otwartym na potrzeby pacjenta, a nie trzymać sie litery prawa czy przepisów, zazwyczaj niespecjalnie elastycznych.
Eh, życie….
Przykro mi, że się nie przydałam. Bezsilność i bezradność osoby chorej jest fatalna, zbija z nóg każdego. Lekarze mogliby być bardziej wyczuleni na cierpienie niż na procedury. Przecież nie są tak głupi by nie rozumieć co jest pilniejsze. Przecież muszą mieć w swoich głowach miejsce na serce i rozsądek. Perfekcjonizm wobec procedur przypomina czasem urządzenie pod nazwą dziurkacz. Dokładnie, ale mało może.
Heleno,
na początek możesz spróbować z herbatą z marihuany, bo chyba działkę dostaniesz bez trudu. U nas wielu uprawia sobie konopie w ogrodzie. Łyżeczkę kwiatów konopi zalać 1/2 l wrzątku, przez 45 minut ogrzewać w temp. 85 stopni. Aromatyzować wanilią, cynamonem lub miętą.
Na noc polecają dla chorych na MS 1/4 l wody i 1/4 l mleka, cynamon i cukier do smaku.
Jeśli bolesne skurcze ograniczają się do określonej grupy mięśni (kolano?) dobre działanie ma zastrzyk z botoxu.
W Polsce lekarz nie umiejący zapobiec bólom jest ZOBOWIĄZANY do skierowania do innego lekarza ew. odpowiedniego ośrodka zajmującego się tylko walką z bólem (sa w większych miastach). Pacjent nie powinien cierpieć, chyba że są to wyjątkowe, oporne na leczenie przypadki.
TEORIA!!!! W rzeczywistości lekarze dbają, by specjalistyczne ośrodki nie były za bardzo oblegane.
Ciekawe tylko jaki tego powód- ignorancja czy wytyczne….
Nemo, herbate sprobuje.
Natomiast o botox E. dzis prosila te lekarke, kiedy wreszcie do niej przyszla. Ale najpierw trzeba wyjasnic co z tym kolanem, bo mam wrazenie, ze tam jest stan zapalny (jest znacznie cieplejsze niz drugie, choc lekarka dzis sie z tym nie zgodzila), zas objawy neurologiczne sa skutkiem tego zapalenia.
Rzecz w tym, ze ona juz dostala kilka roznych lekarstw przecowbolowych i one jej nie pomagaja, tak samo jak perzciwskurczowe. Wczoraj sprobowala nowy srodek, ktory nie tylko nie pomogl jej zasnac ( nie spi od tygodni z bolu), ale spowodowal, ze dzis nie mogla sie nanwet zsunac bez mojej pomocy z lozka na podloge. Oni wyprobowuja na niej wszystkie srodki, zamiast dac to co wiadomo, ze pomaga.
Heleno,
bardzo przepraszam, ale czy ktoś nie mógłby Ci przysłać po polsku (czyli na lewo) tego, co pomoże E.?
PS. jeżeli Ty czujesz, że jest cieplejsze, to znaczy że jest. Ty jesteś z E. stale, wiesz lepiej.
Nie, bo te srodki musza byc brane pod okiem lekarza. Tam na pewno jest stan zapalny. Nie mam co do tego watpliwosci, ani E. nie ma.
Poszlam teraz do niej sprawdzic i powiedziala mi, ze spala cala godzine!
Ciekawa rzecz dzieje sie z kotami. One sie przeprowadzily kompletnie do niej i nie opuszczaja miejsca w ktorym przebywa. Jeden ma warte na schodach do sypialni, drugi polozyl sie przy wejsciu do sypialni. M. ktory spi zawsze na moim fotelu w sypialni, nie pojawil sie tu od pary tygodni.
Moja siostra chorowała na SM. Jeszcze do niedawna choroba ta nie była w Polsce zaklasyfikowana jako przewlekła. Poziom opieki w Polsce nad chorymi na SM i ich liczba objęta skuteczną opieką lekarsko-rehabilitacyjną stawia nasz kraj poniżej Bułgarii i Rumunii. Biorąc pod uwagę jakość życia mojej siostry w ostatnich latach to chyba się nawet cieszę, że niedawno umarła i się tak potwornie nie męczy.
Och, Puchala…
Ale maryśki nie chciała spróbować…:-(
Puchala,
mój Brat w końcowym stadium raka – też nie chciał sobie ulżyć, uparł się nie wiedzieć czemu, a potem to już było nieważne i morfina.
Wszystkim Annom, Ankom , Aniom i Anom Wiatrakowym życzę wszystkiego najlepszego w Dniu Imienin!
(i powoli ewakuuję się do wyrka!)
Zdrowie wzniesiem w stosownym czasie, dzisiaj (jutro) mamy jakąś imprezę u Bonnie i Rogera 😉
Anny,
Wszystkiego najlepszego w dniu Waszych imienin!!!
Annom – zdrowia i szczęścia życzę!
Ten piękny dzień to prezent dla Ann. Wszystkim solenizantkom życzę smacznego dnia i jeszcze smaczniejszych kolejnych. I z niezrozumiałych dla postronnych powodów życzenia wysyłam także Nemo.
Bawcie się wszyscy wesoło, bo jak pisał Szekspir (lekko parafrazując mistrza, który podobno nie istniał) musi ktoś pracować (to ja) by bawić się mógł ktoś (to Wy)!
PS.
U nas już po żniwach czego świadectwem jest powrót do domu myszy. Są piękne!
Wszystkim Aniom naj, naj, naj.
Nawet kod mam „Aniny” – a111
Gospodarzu,
wielkie dzięki 😀 Ja również życzę wszystkim Annom, a blogowym w szczególności pięknego dnia i dobrego apetytu na życie 🙂
U mnie wprawdzie od rana deszczowo, ale po tygodniu słońca i nieprzyjemnego wschodniego wiatru przyda się trochę wilgoci 😉 Wybieram się kolejny raz na grzyby, może tym razem znajdziemy więcej, niż garść kurek i dziurę w oponie, jak ostatnio 🙁
Od wczoraj znam kolejną substancję uzależniającą i to w wysokim stopniu 😎 Jest to kawior bakłażanowy wg Heleny. Zrobiłam wczoraj z 3 rumuńskich bakłażanów, węgierskiej papryki, włoskich pomidorów i własnej cebuli oraz czosnku. Znakomity! Już prawie wszystko zjadłam 😳 Dodałam całe peperoncino (bez pestek), więc Osobisty nie rusza, bo za ostre 🙄
A teraz – na grzyby!
Wszystkim Aniom zycze caly rok takiego dnia jaki mamy dzis nad Tamiza.
Nemo, nie mozna zrobic mi wiekszej przjemnosci, niz pochwalic kawior baklazanowy wedle mojej Mamy, moj soul food, robiony w domu odkad siebie pamietam. Kiedy przyjedzdzamy z E. do niej na Floryde, to pierwsze co nam pakazuje to kawior – specjalnie dla E., ktora tez uwielbia. Jest tego zazwyczaj cala miednica (oni to tam maja lodowki w tej Ameryce!), bo, jak powiada, dla mniejszej ilosci to szkoda kuchnie brudzic. A wiec 5-6 gigantycznych baklazanow, tylez samo czerwonej i zoltej papryki, ze trzy duze cebule, pomodory(ale tylko wtedy kiedy sa dobre, w przeciwnym razie puszka wloskich) czasem pare cukinii, ze dwie glowki upieczoeggo duzego czosnku, no i jej secret ingredient – cwierc butelki ketchupu. Oliwa, sol, cukier, troche octu, jalapenio, pieprz.
Cudowny kolor starego zlota – nazajutrz po zrobieniu. Posiekana zielona pietruszka. Zabiera nam 2-3 dni uporanie sie z ta iloscia kawioru. No sweat.
Robie czasami w Londynie, ale nie man takiej lodowki, zeby sie miednica zmiescila. Wiec dwie kamionki – wieksza dla E., mniejsza dla gosci, ktorzy i tak zawsze biora ode mnie przepis.
Witajcie,
skladam rowniez wszystkim dzisiejszym solenizantkom Wszystkiego Najlepszego!!!!!!!!!!!!! 🙂
Dziekujac rowniez za zyczenia w imieniu Anek 🙂
Czesc slodka na turnieju juz zaliczylam.Bylo ciasto, o ktorym Gospodarz wspominal.Kolacja bedzie chinsko-indyjska!!
Uciekam,bo czekaja nas kolejne „wystepy” 😉
Pozdrowienia.
Wszystkim Annom życia tak urokliwego, jak imię które noszą.
Wieczorny toast będzie duży i solenny, bo Was dużo, a mój córasek też Anna 🙂
😯
http://alicja.homelinux.com/news/img_4851.jpg
Nemo,
wyłaz z tego nicka, bo ominą Cię życzenia! To bydlę na zdjęciu powyżej prawdopodobnie dobijało się, żeby mu coś nalać, bo trzeba wypić zdrowie Anny. Tymczasem u mnie z rana rumianek 😯
Nic nie szkodzi – zdrowie Anny!
Swietny moment uchwycilas, Alicjo. Swietny!
Alicjo, my się tu wytapiamy.
Upał bezlitosny, nawet wiatr nie chłodzi. Koty od rana leżały na dartego orła. Chętnie sama bym tak padła, ale jestem w pracy.
Alicjo,
według mojego kalendarza imnieniny dzisiaj obchodzą: Anna, Grażyna, Hanna i… nemo 🙂
Mam 5 garści kurek, 3 borowiki i przemoczone ubranie 🙁 Zbieranie grzybów w mojej okolicy wymaga kondycji, odwagi i samozaparcia oraz dobrej orientacji w terenie. Chodzi się po leśnych ostępach na stromych skalistych zboczach, tak średnio 200 m w górę i tyleż z powrotem, Tymczasem moja siostra donosi z Dolnego Sląska o zebranych wczoraj 200 prawdziwkach 😯
Zwierz niesamowity 😯 Czy on Ci to piórko przyniósł w prezencie?
Heleno,
zauważ, że po prawej jest ta lodówa „amerykańska”, w której można krowę schować i jeszcze miejsce będzie na michę kawioru 😉
A o tym, ze ćwierć butelki (jaka pojemność, litr?) keczupu do kawioru to nie mówiłaś!
Ach, i jeszcze coś – otóż w „Baltic Deli” od jakiegoś czasu pojawił się kwas chlebowy, nie pamietam, czyja produkcja. Kupiliśmy, ale zachwycona nie byłam, bo jakiś taki słodki i w ogóle. A ostatnio pojawił się …rosyjski, prosto z Moskwy! I ten owszem, dobry i orzezwiający. Nawet bukwy są rosyjskie – Staryj brożenia kwas, z trudem odsylabowałam 😯
I dalej, że staryj kłasiczeskij, czy jakos tak (gdzie są moje okulary?!)
Ma ktoś przepis na kwas chlebowy? Bo to jest dobra rzecz!
nemo, u nas w Pyrlandii grzybów niet, żadnych. Za mało deszczu. Możesz przekazać siostrze ode mnie wyrazy zazdrości.
Nemo,
to nie piórko, to ogon! Zwierzowy! To miewa od łeba do ogona i 50 cm w porywach 😯
Ogólnie nazywa się to Gray Squirrel, ale czarne też występują i to jest jedna i ta sama wiewióra, chociaż inaczej „upierzona”
http://www.fcps.edu/islandcreekes/ecology/eastern_gray_squirrel.htm
Ach, to on jest do góry ogonem 😉
Za próbę zrobienia zdjęcia takiemu squirrelowi na kampusie w Ann Arbor jakiś cieć zbeształ nas mówiąc, że zastępowanie drogi takiemu spaślakowi to jest animal harrassement 😯
Wyobrażasz sobie nemo, że ten spaślak usiłował mi się włamać do chałupy?!
Animal harrassement my ass, przecież gdyby się to wdarło do chałupy, to pewnie i lodówkę by otworzyło!
Opowiadała mi znajoma, której przydarzyła się taka wizyta – nie mogła uwierzyć, że jedna wiewióra może tyle szkody narobić, była pewna, że jakaś banda zbójców szukała ukrytych skarbów czy czegoś.
Wiewióra rozdarła taka właśnie przeciwkomarcową siatkę metalową, a to są mocne siatki – splądrowała całą kuchnię, wywaliła wszelkie cukry, mąki i tak dalej na podłogę, szafki otwierała bez problemu. Nie tykała naczyń i garów, tylko interesowało ją jadalne.
Niestety, w salonie zainteresowały ją kanapy i fotele… resztę można sobie wyobrazić, kuba-rozpruwacz! No więc znajoma na ten widok – trzeba zadzwonić na policję, włamanie! I wtedy w kątku spostrzegła szarego spaślaka – wiedział, jak się włamać, ale wyjść to już nie bardzo.
Przepis na kwas z rosyjskiego forum kobiecego w USA
http://russianwomenshome.com/simplemachinesforum/index.php?
topic=561.0
POPRAWKA!
http://russianwomenshome.com/simplemachinesforum/index.php?topic=561.0
Heleno,
widziałaś komentarze poniżej? Ze „żona kupiła kwas” i ze nie był taki wspaniały – za dużo cukru! To samo, co ja mowię. Dzięki za sznureczek, wykorzystam.
Z kupnym kwasem trzeba czasami uwazac. W moim sklepie rosykskim bylo wiele gatunkow, wiekszosc do d : za slodkie, barwione karamelem, pelno wszelkich konserwantow.
Prawdziwy kwas chlebowu nie nadaje sie do sprzedzy w butelkach. gdyz jesli dalej fermentuje, moze butelke rozedrzec, musi lezec na boku i musi byc korkowana, a nie zakrecana.
W Rosji w moich czasacg kwas sprzedawano z takich wozow-cystern, jedna cysterna na kwas slodki, jedna na wytrawny – moim zdaniem lepszy i jedyny jaki sie nadaje na okroszke.
Kiedy przyjechalam jako dziecko do Polski i odkrylam ku swemu niemilemu zaskoczeniu, ze nie sprzedaja tu kwasu, rozwinelam cala jego produkcje. Kupowalam chleb kwasny razowiec, kroilam na kromki, suszylam w piecu, zalewalam w czystym wiedrze woda, odcedzalam. butelkowalam, wsadzalam korek i zakrecalam na nim kawalek szmatki, zeby nie wylecial i ukladalam w piwnicy, gdzie jest idealna temperatura do przechowywania kwasu.Dwa rodzynki na butelke. Robilam ok. 10 butelek, a jak sie konczyly rozpoczynalam nowa produkcje. Moj kwas byl bardzo dobry. Mama przyznaczyla mi na produkcje wiadro, lniany recznik do wykladania durszlaku, korki, butelki i male kawalki pocietego przescieradla do obiwazywania. Ani razu mi kwas nie wybuchl (co sie zdarza jesli nie przestanie fermentowac) i wszyscy byli okropnie ze mnie zadowoleni.
Pamietam ze przepis pochodzil ze slynnej ksiazki kucharskiej „Kniga o wkusnoj i zdorowoj piszcie”, wydawanej wielokrotnie. Nasz egzemplarz mial na marginesach liczne cytaty z przemowien Zdanowa – ministra spraw wewnetrznych i strasznego bandyty. Ale ksiazka byla bardzo dobra.
Kupilam w zeszlym roku butelke ukrainskiego kwasu, bo bardzo rozbawila mnie butelka, a raczej nalepa. . Nazywal sie „Julkin kwas” i na nalepce narysowana byla bardzo kolorowa, ludowo ubrana Julka, grube jasne warkocze ulozone wokol glowy w „korone”, a w reku trzymala dzbanek z kwasem i szklanke.
I Julka byla wypisz-wymaluj Julia Timoszenko! Probowalam odmoczyc nalepke w cieplej wodzie, ale mi sie rozpadla. Zas kwas byl ohydny. Potem wyprobowalam lepszy „Kwas na okroszke” (Okroszkowyj kwas) , na nalepce byl namalowany brodaty mnich z dzbaniekm i szklanka kwasu. Niestety nie umywal sie do Julki, jesli chodzi o urode i bogactwo warkocza..
Pieknie dziekuje za zyczenia.
Czy nasza nemo to moze Miroslawa w pozablogowym zyciu?
Najlepsze zyczenia dla moich wspol-solenizantek.
Dzienjest u nas cieply i wilgotny.
Zakupy zrobione, dom sprzatniety. Teraz tylko debata wewnetrzna czy na obiad ma byc lekki rosolek czy botwinka. Pewnie rosol wygra.
Powiem wam, ze w ramach biegania za organicznym miesem odkrylam farme w Ontario, ktora hoduje stare, szlachetniejsze i mniej „kurczakowe” gatunki prosiat: typ Berkshire, tez swinie o rudej siersci oraz dziki. Za oplata farmer przerabia czesc swini na wedzonki, szynki i kielbasy a reszta jest popakowana w 10 funtowe paczki pokrojonej wedle zyczen swininy. Jest to mieso drogie, ale podobno o nadzwyczjnym smaku i wygladzie. Zamowilam juz moja swinke Berkshire (ma czarna siersc), ale teraz musze sie udac i dokupic do mojej swinki zamrazarke. Co prawda przyjaciele obiecali sie podzielic, ale obawiam sie, ze moja lodowka i tak tego nie wytrzyma. A zamrazarka i tak sie przyda na zamrazanie pomidorow i owocow. Moze. Tak sobie to tlumacze.
Oczywiscie umieszcze „recenzje” z degustacji…
Sorry za gadulstwo, ciagne dalej.
Sprobowalam wyobrazic sobie podobna nalepke w Polsce, np Braszcz z burakow Jarka, a na nalepce charakteryzstyczna fizjonomia z browadka niezbyt postawnego mezczyzny.
Chyba nadawaloby sie to do prokuratury? 🙂 🙂 🙂
http://en.wikipedia.org/wiki/Berkshire_(pig)
Berkshiry to najstarsza brytyjska rasa swin. Aniu, czy ten farmer hoduje je na sweizym powietrzu? Te swinie uwielbiaja chodzic dio lasu i tam sobie kopac i wyszukiwac jedzenie.
Raczej to:
http://en.wikipedia.org/wiki/Image:Adelaide_champion_Berkshire_boar_2005.jpg
Nie odmawiam Julii T. urody, ładna jest kobita, ale z tym warkoczem to juz mogłaby sobie dać spokój – wygląda, jak Julcia z zespołu pieśni i tańca.
Aniu Z.
Nieco dalej na północ od Ciebie jest cała masa farm bardzo ekologicznych, bo tam amisze mieszkają. Znam te tereny, bo czasami via Kitchener (częściej przez Guelph) jezdzimy do Kincardine, a tam mam koleżankę, która nie je nic ze sklepu, musi być organiczne – i ma swoje ulubione farmy amiszowe.
Wszystko tam można kupić – od pietruszki po wołu.
Tak, Heleno, mozna je zobaczyc na http://www.perthporkproducts.com
Zasze sie usmiecham jak sobie przypomne twoich Romow chwalacych twoje wieprzowe kotlety w sosie smietanowym po zydowsku. Sprobuje takie zrobic, bo powtarzajac za Bobikiem musi to byc sam cymes.
właśnie w tym tygodniu kupiłem książkę
„Kniga o wkusynoj i zdorowoj piszcie” z 53 roku
przypominam sobie cały mój rosyjski
aby dociec przepisów
wszystkim Aniom salut!
..szampanem
To sa Mennonici (Mennonites) Alicjo. Wiekszosc z nich sie przesiedlila tutaj z Pennsylwanii, gdzie sa Amishe, duzo przyjeczlo z powrotem z Meksyku. Mamy tez miejskich Mennonitow z Manitoby.
Sa Nowego lub Starego obrzadku. Stary obrzadek wciaz zyje bez elektycznosci i jezdzi bryczkami konnymi. Nielatwo jest byc mennonicka kobieta.
Tez mamy taka zaprzyjazniona farme, ale oni nie hoduja starych swinskich ras.
To moja nalepa z moskiewskiego kwasu:
http://alicja.homelinux.com/news/img_4858.jpg
Wszystkim dzisiejszym Solenizantkom, bywającym, piszącym, czytającym, jawnym, ukrytym pod pseudonimami, tym które wpadły tu na chwilkę czy to z Łodzi czy Biłgoraja, tym które uśmiechają się czytając tutejsze słowne popisy i przepisy, tym które to irytuje…najlepsze życzenia!!
Nie zapominam również o pojeździe bez którego pancerni nie ruszyliby się z miejsca! Dzisiaj też i Rudego święto.
Mimo że toasty stosowne wzniesiemy za Was z Antkową w miejscu pozakomputerowym, będzie tak jakoby byśmy tu byli.
Za Wasze szczęście i marzenia!!
Brzucho!
Nasza tez byla chyba z 1953 r.!!!! Czy jest ona sporego formatu, brazowa oprawna w sztuczna skore – taka, ktora mozna przetrzec szmata, jak sie zachlapie w kuchni? Czy sa cytaty ze Zdanowa ? Typu: „Radzieckaa Nasza Ojczyzna dba o wyzywienie narodow wszystkich naszych socjalistycznych republik”?
Bylby tio zaiste niezwykly zbieg okolicznosci! Czy mozesz mi przepisac przepis na kwas chlebowy?
Aniu,
Krysia Zdrowotna (bo tak ją nazywamy) jezdzi do tych farm bliżej Kincardine – twierdzi, że to są amisze, to ja za nią powtarzam. W gruncie rzeczy ja nie widzę różnicy między jednymi a drugimi, bo nigdy się nie zagłębiałam w ten temat. Często, jadąc tam, spotykamy na drogach bryczki, i dzieci w tradycyjnych strojach – idące na piechotę ze szkoły, bo nie wolno im dojeżdżać autobusem szkolnym, a odległości od szkoły są kilkukilometrowe! Otóż zastanawiam się, ile z tych dzieci będzie podtrzymywać tradycję. Pamiętacie film „Witness”?
I jeszcze taka malutka nota na koniec – co do Krysi Zdrowotnej, to nikt tak nie dbał o zdrowie i ciało jak ona. Wszystko musiało być organiczne, sprawdzone, ona tych swoich amiszów musiała znać, zaglądać im do kurników i tak dalej. Wszystko według zaleceń – ile szklanek wody dziennie, ile tego, tamtego. Nie bez kozery dalismy jej taki przydomek, bo Krysia nas zamęczała wskazówkami, co powinniśmy i jak powinniśmy. Krysia, rok czy dwa starsza ode mnie, jest w ostatnim stadium rozsypanego wszędzie raka.
Może jednak nie warto się zamartwiać, co zdrowe, organiczne i nie wiadomo jakie, to jest nieustanny stres, zjeść – nie zjeść? Może jednak lepiej – po prostu żyć i nie przejmować się?
Troche przysmędziłam, ale Krysia mi leży na sercu, bo jest z nią bardzo zle i tak sobie myślę – Krysiu, przejmowałaś się tym wszystkim na darmo 🙁
Dopiero mogłem się dostać do ulubionego stołu. Najserdeczniejsze życzenia wszystkim Aniom. Nirrod bardzo dziękuje za informację i nadzwyczaj miłą perspektywę, może do spełnienia w przyszłym roku.
Alicjo, moje podróże miały związek z pracą w minimalnym zakresie, chociaż Izrael zwiedzałem służbowo. Od dzieciństwa marzyłem o podróżach i ożeniłem się z osobą, której nie żal było wydawać wszystkiego na zwiedzanie. I bardzo się cieszę, że nasze dzieci też połknęły tego bakcyla i zdążyły już zwiedzić dużo więcej od nas. Ale Holandię zacząłem poznawać jeszcze na studiach, gdy odbywałem praktykę w Antwerpii. Londyn też poznałem jeszcze na studiach i to dokładnie. Zresztą naszą zasadą jest zwiedzanie dokładne. Dlatego trochę boimy się podróży do Maroka z biurem turystycznym. To wbrew zasadom naszym, ale tak wyszło w tym roku.
Cymes to z definicji coś pysznego i pracochłonnego, ale często jako cymes podają podsmażaną marchewkę na słodko. Nie przepadam.
Alicjo, bardzo szkoda Krysi. Na pewno jednak nie rozchorowala sie od zdrowego jedzenia.
Ja szukam organicznego pozywienia ze wzgledu na smak i przyzwoitosc wobec zwierzat, a nie zeby sie umartwiac. Supermarketowe mieso i wyroby tak mi nie smakuje jak organiczne (np kurczak sklepowy jest prawie niejadalny, non?). Slodka Alicjo, ja niestety jestem z tych przejmujacych sie, ale w granicach umiarkowanych.
Po co kwas kupować? Robi się łatwo, tylko trzeba podsuszyć trochę razowego chleba – ze skórką najlepiej. I trzeba zadbać o dobre butelki albo postarać się o ręczną kapslownicę za grosze. Mama taką, bo czasem ważę piwo to i do kwasu się przydaje. I trzeba pamiętać, że rodzynki daje się dla wtórnej fermentacji, więc po jednej na butelkę starcza, a więcej niż dwie, to pewne rozsadzenie butelki.
Aniu,
Krysia jest ekstremą w tym – i ironia losu, ze w nia trafiło, bo ona wierzyła, ze jak wszystko według, to nic takiego nie ma prawa sie przydarzyć. Ja jestem za umiarkowaniem, podobnie jak Ty.
Lecę, choc burza okropna 🙁
Dzień dobry
Sobota po trudnym i obfitującym w napięcia tygodniu powinna służyć rozładowaniu emocji. Trudno je rozładować kręcąc się z filiżanką kawy po domu i czytając stresujące wiadomości prasowe. Chciałbym zaproponować szanownym blogowiczom kilka godzin rozluźniającej terapii nad potrawą, który nazwałem ?Gulasz Gogol Bordello?. Czas wykonania potrawy wynosi koło 5 godzin, dlatego też mój tekst jest dłuższy niż zazwyczaj.
W związku z przetaczającą się przez naszą pszenno ? buraczaną krainę dyskusją o drożyźnie podaję również specyfikację kosztów potrawy. Do przygotowania gulaszu niezbędny jest rower ? składak zaopatrzony w 2-3 podstawowe przerzutki oraz wygodne siodełko. To właściwie wszystko w co rower powinien być zaopatrzony ? zbędne są światła, dzwonki, liczniki, błotniki, odblaski, bagażnik, sakwy i inne snobistyczne dodatki utrudniające jazdę. Kosztów zakupu tego typu roweru zazwyczaj nie ponosimy, bo albo dostaliśmy go kilkadziesiąt lat temu jako upominek komunijny, albo upchnęli go nam w cenie złomu znajomi byle się go pozbyć (złom 75 groszy za kilogram. 20 kg.- 15 zł. co stanowi 3,9 euro). Inną niezbędną dla wykonania gulaszu rzeczą jest plecak. Proponuję ze względu na koszty korzystać z plecaków wręczanych w ramach upominków uczestnikom rozmaitych konferencji. Sam korzystam z plecaka ?pfizer-Sekcja Psychogeriatrii i choroby Alzheimera Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego Konferencja Naukowo-Szkoleniowa Wrocław, 15 grudnia 2001?. Przeszedłem z nim Portugalię, Hiszpanię, Czechy, wschodnie landy Niemiec i mnie nie zawiódł. Jedyne wymogi, które powinien spełniać tego rodzaju plecak to hermetyczne wnętrze i szelki na tyle mocne, by nie oderwał się raptownie od pleców. Ostatnim przedmiotem niezbędnym do przeżycia terapii ?Gulasz Gogol Bordello? jest elektroniczny nośnik informacji tzw. USB. Pojemne USB kosztuje koło 120 zł (40 euro). Warto zainwestować, bo nośnik służył nam będzie również do przygotowywania innych potraw. Kilka dni przed planowanym gotowaniem gulaszu należy poprosić znajome małolaty o skopiowanie na nośniku dyskografii ukraińskiego zespołu ?Gogol Bordello? nagrywającego swe utwory w Nowym Jorku. Legalistów z góry uprzedzam, że w sklepach muzycznych nie znajdą legalnych płyt tej kapeli z tej racji, że przez tutejszą branżę muzyczną jest uznawana za nie sprzedającą się. Można oczywiście zakupić płyty drogą wysyłkową ale to przedłuża czas i zwiększa koszty. Koszt kradzieży z sieci muzyki ?Gogoll Bordello? wynosi 2 piwa tyskie (5 zł ? 1,6 euro)
Do gotowania gulaszu przystępujemy w sobotni ranek, tuż po przebudzeniu, czyli koło 11. Po mocnej, słodko ? gorzkiej kawie, lecz bez śniadania siadamy na rower i powoli rozgrzewając mięśnie jedziemy około 8 km do najbliższego miasta. Najpierw lekka zaprawa i regulacja oddechu wśród lasów i pól a potem szybki wyskok na drogę pełną trąbiących samochodów. Tam dajemy się ponieść pędowi i w dusznym zapachu benzyny mkniemy w kierunku najbliższego targu. Nie pozwólmy, by jakieś światła, znaki drogowe i skrzyżowania zatrzymywały nas po drodze. Dajmy wyraz swej wolności i anarchii pędząc chodnikami i budząc strach przechodniów. Na targu, zdyszani i spoceni, kupujemy kilogram mięsa na gulasz (12 zł ? 4 euro), 30 dkg. przerośniętej słoniny (1,5 zł ? 0,5 euro), kilogram wielkich i przejrzałych pomidorów (3zl ? 1 euro), kilogram czerwonej i zielonej, przejrzałej papryki (4 zł ? 1,2 euro), kilogram cebuli (2 zł ? 0,6 euro), czosnek (1,5 zł ? 0,5 euro), jednego kabaczka (2 zł ? 0,6 euro), wino czerwone wytrawne (12 zł ? 4 euro), papierosy ?Mocne? (7 zł ? 1,7 euro) i Gazetę Wyborczą (1,5 zł ? 0,5 euro). Zakupione produkty zawijamy w foliowe woreczki i pakujemy do plecaka pamiętając by rozciekłe pomidory umieścić na samej górze. Wino owijamy Gazetą Wyborczą aby dzięki papierowej amortyzacji ocalało w razie kolizji drogowej. Objuczeni zakupami wracamy tą samą drogą i w podobnym stylu do domu. Będzie nam ciężko ? pot szczypiący w oczy i ból przemęczonych mięśni. Ale warto wypocić całotygodniowe toksyny i pozbyć się tkwiących w nas cywilizacyjnych trucizn. W kuchni rozpakowujemy produkty. Jeśli zostały zmiażdżone i puściły sok wylewamy go z plecaka do zlewu. Tu dygresja ?plecak właśnie dlatego musi być hermetyczny, by sok ze zmiażdżonych pomidorów nie rozlewał się nam w czasie jazdy po plecach i tyłku. Pierwszy etap przygotowania potrawy tj. zakup i dowóz produktów dla nie schorowanego osobnika w wieku 50 ? ciu lat winien trwać nie dłużej niż 2,5 godziny w upał.
Do przygotowania gulaszu niezbędna jest kuchnia zaopatrzona w niezbędne urządzenia tj. źródło ciepła, 2 rondle, ostry nóż i szklankę. Zanim przystąpimy do przygotowania potrawy myjemy dłonie (uwaga ? tylko dłonie, reszta ciała musi pozostać spocona), zapraszamy do kuchni koty i z odtwarzacza puszczamy muzykę grupy ?Gogol Bordello?. Gotowanie rozpoczynamy od pokrojenia mięsa w kostkę gulaszową ? zbędne strzępy błon i tłuszczu rzucamy kotom, które od tego momentu będą świadkami naszej terapii. Mięso doprawiamy solą, pieprzem, papryką i odstawiamy na bok. Słoninę kroimy w plastry i wrzucamy do rozgrzanego rondla. Gdy wytopi się a plastry nabiorą złotej barwy do rondla wrzucamy mięso i również opiekamy na złoto. Na koniec dokładamy garść ząbków czosnku i kilka cebul pokrojonych w ćwiartki. Po kilku minutach smażenia zalewamy wodą, dokładamy kostkę rosołową i dusimy na małym ogniu. Następnie wzmacniamy głośność utworów ?Gogol Bordello? i przystępujemy do obróbki pomidorów. Ze sparzonych ściągamy palcami skórkę (zmysłowa czynność) poczym miażdżymy je w dłoniach ( jeszcze bardziej zmysłowe!) i wrzucamy do drugiego rondla z rozgrzanym olejem. Nie przejmujmy się tryskającym na spoconą podkoszulkę sokiem ? to niezbędny element terapii. Kabaczka przekrawamy na pół i wyrywamy z niego palcami miąższ ( zmysłowe!!!). Następnie obieramy skórkę i tniemy go na kostki wielkości kawałków mięsa duszących się w rondlu. Paprykę kroimy na plastry i dodajemy do rozgotowanych pomidorów. Po kilku minutach odstawiamy garnek. Będzie nam potrzebny dopiero wtedy, gdy duszące się w drugim rondlu mięso zmięknie. Znów zwiększmy głośność naszej ukraińskiej kapeli, odpalamy papierosa ?mocnego? i przeglądamy nagłówki ?Wyborczej? szukając artykułu na wielki finał. Po wybraniu odpowiednio ciekawego tekstu dajemy się ponieść muzyce i zaczynamy tańczyć. Jest całkowicie obojętne czy będziemy tańczyć anarchistyczne pogo, słodkie disco z lat 70 ?tych lub wczesne kawałki Elvisa. Równie dobrze możemy zapleść się w kwiat lotosu i oddać buddyjskiej filozofii, lub ? to ważne w przypadku katolików ? możemy kiwając się rytmicznie odmawiać koronki. Istotne jest tylko byśmy nad parującym garem symbolizującym ognisko dali wyraz ekspresji swego ciała i wrócili do tajemnych źródeł muzyki nadającej rytm naszemu życiu. To czas wyzwolenia! Ale ogarnięci tańcem nie zapomnijmy próbować gotującej się potrawy. Każda łyżka sosu doda osłabionemu organizmowi sił i wzmocni nas w tej próbie.
Gdy mięso zmięknie dodajemy do niego kabaczka i po kilku minutach gotowania wlewamy do rondla z pomidorami i papryką. I znów zwiększamy głośność ?Gogol Bordello? aż chrypną głośniki. Wtedy odkorkowujemy butelkę czerwonego wina, pół szklanki wlewamy do gulaszu a resztę tańcząc wypijamy wprost z butelki. I niech ścieka wino po brodzie, niech nam plami ubranie! Kilka minut wielkiego finału warte jest tego doświadczenia. Zwykle w tym momencie zwabiony(na) głośną muzyką wylega z zakamarków domu nasz sakramentalny partner(rka) lub kohabitant(tka). Nie zwracajmy uwagi na jego(jej)pełne dezaprobaty i pogardy spojrzenia. Tańczmy upajając się winem i zapachem gulaszu. Miarą naszego sukcesu i wyzwolenia będzie przecież podjadany ukradkiem z rondla gulasz.
Jeszcze tylko łyżeczka ostrej papryki lub chili i 5 litrów potrawy gotowe jest do konsumpcji. Ale my nie mamy już na to siły. Pijani i brudni, nieludzko zmęczeni padamy do łóżka z Gazetą wyborczą i zasypiamy słodko nad wybranym wcześniej artykułem. Dzisiejszej soboty usnąłem nad ?Teologami z IPN-u? autorstwa księdza Lutra. Usnąłem spokojnie, bo wiedziałem, że za kilka godzin zabiję kwaśny posmak wina ostrym smakiem gulaszu ?Gogol Bordello?. Wiedziałem, że gdy śpię gulasz zyskuje na smaku.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego tygodnia.
Wojtek!!
Odstresowany samym czytaniem się czuję, wino wypite już wcześniej,
w trakcie bordello pogrywało…
Padłem z rozkoszy, gdybyś akurat jechał rowerem, pozwoliłbym sie przejechać. To byłoby jak orgazm!
Pozdrawiam, w oczekiwaniem na następny odcinek.
Jesteś talent…
Fan-tek.
No, nie wiem jak gulasz, ale Gogol Bordello sa znakomici.
Tu z Madonna w La Isla Bonita:
http://www.youtube.com/watch?v=dZOnw2EXAaQ&feature=related
Choc nie tak literacko ja Wojtek, i bez podlewania winem, ale i ja przyrzadzam pyszny letni klasyczny obiad:
-botwinka
-pieczone nadziewane mlode kurczeta, ziemniaki i mizeria
-brzoskinie, jagody i lody
Po południu przestało padać, więc wybraliśmy się na inną grzybową górę. Ta była jeszcze bardziej stroma, vis a vis Eigeru. Na takie zbocza w Ementalu mówią „drei mal stotziger als senkrecht” czyli trzy razy bardziej stroma niż pionowa 😯 Było ciepło i świeżo po deszczu, we wspinaczce po trawiasto-wrzosowych zboczach towarzyszyły mi chmary gzów i innych krwiożerczych owadów z łatwością znajdujących milimetry gołej skóry nie posmarowanej repellentem 🙁 Po półgodzinie takiego biełgania się (sposób poruszania pomiędzy chodzeniem i czołganiem, popularny w jaskiniach) z kurczowym trzymaniem pudełka z jagodami w jednej ręce drugą wymachując szmacianym workiem na grzyby w celu odpędzenia namolnych owadów chciałam się już poddać, kiedy spostrzegłam coś żółtego pod wrzosami na zboczu powyżej – kurki! I to całe mnóstwo – kilkadziesiąt dużych osobników w promieniu 1 metra! Osobistemu oko zbielało, jak to zobaczył 😎 Później znalazł jednak kilka prawdziwków i się zrehabilitował. Zebraliśmy około litra poziomek i garść jagód (jeszcze kwaśne), aż kolejna burza przegoniła nas do domu. Teraz te grzyby trzeba oczyścić, ale to zajęcie Osobistego 😉
Wojtku,
ten Gogol Bordello jest super 🙂
Bardzo dziękuję wszystkim za miłe życzenia i wzajemnie -życzę dzisiejszym i wcześniejszym solenizantom smacznego, miłego życia i mnóstwa kulinarnych przygód i spełnień 🙂 . Przepis Wojtka bardzo podziałał mi na wyobraźnie i myślę, że w przyszłym tygodniu spróbuję się z nim zmierzyć -zmniejszając co najmniej o połowę proporcje 🙂 . O grzybach na razie tylko słyszałam, za to co drugi dzień raczę rodzinkę pierogami z jagodami 🙂 , sama lubię, a na razie nikt nie protestuje. Generalnie ostatnio walczę z urodzajem papierówek robiąc przeciery na zimę, a jako produkt uboczny zawsze wyjdzie mi jakaś krucha lub biszkoptowa szarlotka. Dzisiejsze imieniny świętowałam w małym gronie rodzinnym- główną uroczystość przenosząc na następny tydzień kiedy to bliscy wrócą z wakacyjnych wojaży. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam wszystkich serdecznie i już prawie po wakacyjnie
Piękny kod miałam, prawdziwie imieninowy 777b, ten też jest niezły 7c7b, więc jeszcze wyślę -na szczęście 😆 A teraz to już dobranoc wszystkim
Wróciliśmy z imprezy – oczywiscie garrage party i ze cztery burze się przewaliły, a ponieważ Gospodarze szczodrze serwowali, niech ja lepiej idę spać! 🙂
U nas ciągle Anny, ale rozłożę to sobie na cały weekend, dobra? 😉
Jako katoliczka czuję się mile wyróżniona specjalnymi instrukcjami Wojtka z Przytoka choć mam wrażenie ,że nie bardzo on wie- co to są koronki. Lubiąc równowagę, zapytuję, czy potrawa wyjdzie równie smaczna, gdy bujać się w modlitwach będą żydzi czy np. muzułmanie…Jeśli tak- to uważam specjalne fory dla katolików za zbyteczne.
Miłego dnia, zwłaszcza dla poświątecznych Ann i Anek.
Jak błogo po dłuższej blogowstrzemięźliwości
czytają się przepisy Wojtka.
Małgosiu,
nie musisz tracić równowagi:
słonina nie zawsze pochodzi od słonia,
toć muzulmanin raczej nie będzie bujać się
nad gulaszem Gogol Bordello,
a wersja koszerna pewnie nie będzie odbiegać
smakiem od oryginału 😉
Od wczoraj piję za nieustające zdrowie
Osobistej, Rudych, Kapitanów
jako i innych Ann i Anien 🙂
Prost!
PAN LULEK PISZE:
Dziwne rzeczy dzieja sie na tym komputerowym swiecie. Dosyc dawno temu przestalem wierzyc w fachowców.
Kilka slów o tym co mi sie niedawno przytrafilo.
Dzielnica Liesing czyli 23 Bezirk znajduje sie na poludniu Wiednia. Jeszcze okolo stu laty bylo to samodzielne miesteczko. Slady w postaci ratuszu i rynku miejskiego pozostaly do dzisiaj. Zupelnie na skraju byl kiedys browar i cala biedna dzielnica gdzie trudno bylo powiedziec, wies czy miasto. Wiele firm transportowych z konmi, które rozwozily piwo. Potem zabudowania przebudowywano na inne cele, w tym, na podmiejskie restauracje. Niektóre z nich z biegiem czasu staly sie eleganckimi lokalami dokad urywali sie w randkowych celach ludzie z towarzystwa. Jednym z takich lokali jest restauracja Stasta. Dziwna nazwa, nigdy nie doszedlem do zródel tej nazwy. Dla mnie wazny lokal gdyz kiedys przed wielu laty opijalismy w gronie przyjaciól wazne zyciowe wydarzenie. Bylem akurat w Wiedniu i po poludniu mialem umówione spotkanie. Pomyslalem sobie, zobacze stare katy i zjem obiad. Kuchnie mieli i maja doskonala.
Oczywiscie nikt mnie nie poznal. Tyle lat. Zapytalem kelnera czy maja wino z Feuersbrunn. Jest to miejscowosc na pólnoc od Wiednia znane ze znakomitych win. Dalej zapytalem czy od Antona Bauera. Naszego przyjaciela, winiarza u którego tradycyjnie bywalismy na winobraniu. Kelner, starszy pan, popatrzyl i powiedzial, ze Anton nie zyje. Oczywiscie odpowiedzialem i powiedzialem jak zginal w wypadku. Mnie chodzi o nastepce, tez Antona. Juz bylem swój. Zasugerowal zmiane stolika, gdzie jest bardziej zacisznie i nie podajac karty zlozyl propozycje obiadu. Najwyzszy komlement dostepny wylacznie dla stalych gosci lokalu. Oczywiscie zamówilem. W tym momencie do stolika podszedla autentyczny obdartus przy którym ja, w moich polatanych spodniach, wygladalem jak szczyt elegancji i powiedzial, ze jest glodny. Siadaj mówie. Byl o dziwo czysty. Nie lecial. Kelner podszedl a ja poprosilem o podanie karty. Niezbyt chetnie ale podal. Mój gosc zabral sie ze znawstwem za studiowanie karty w tym szczególnie karty win. Zamówil u kelner, bez zajaknienia obiad, bez deseru, zaznaczajac, za na deser zdecyduje sie w stosownym momencie. Mówil piekna, czysta niemczyzna uzywajac dosyc skompikowanych zwrotów. Obiady wyladowaly na stole a on zaczal jesc. Elegancko, jakby cale zycie nic nie robil tylko jadal przy najwytworniejszych stolach. Ludzi bylo niewielu w lokalu a kelner zorientowal sie, ze cos jest nie tak jak zwykle i po prost zaczal nas obslugiwac. Dolewal wina, wode a na koncu uklonil sie, autentycznie, i zapytal, czy moze zaproponowac desery. Naturalnie, mój gosc lody a ja. No zgadnijcie co. Oczywiscie nalesniki powidlami z czarnej porzeczki. Na zakonczenie mala kawka, dla mnie czarna a gosc melange do tego po kieliszeczku na dobre trawienie. Nawet nie myslalem co to bedzie kosztowac. Od czasu do czasu nalezy popelniac grzech lub dobry uczynek. Skoro czlowiek glodny, to pomyslalem sobie, ze bedzie to uczynek dobry.
Placic. Razem czy osobno. Razem oczywiscie. Skoro czlowiek nie ma pieniedzy. Kelner przyniósl rachunek, nawet nie zauwazylem sumy a ten skubaniec wyjal z kieszonku zlota karte Visa. Zamurowalo mnie i kelnera. Ten skubaniec usmiechnal sie i powiedziel, ze on niema pieniedzy co nie oznacza, ze niema czym placic. Wtedy mnie wzielli djabli. Wyciagnalem z portmonetki monete dwa Euro i polozylem na tej zlotej karcie. Oczy kelnera byly jak plyty CD. Chodzi o srednice.
Dwa Euro napiwku, to tez nie jest malo. Przyniósl automat, gosc wystukal kod i poszly konie po betonie. Wrócil kelner z szefem lokalu, który w uklonach zapytal, czy na trawienie moze zaserwowac po kieliszku wlasnej domowej nalewki. Byla pyszna. Wyszlismy z lokali a ten mój wspólbiesiadnik zapytal dlaczego dalem kelnerowi te dwa Euro. Dlatego odpowiedzialem, ze jest to jedyny sposób zeby i on cos dostal. Wszystko co idzie z karty dostaje wlasciciel z krzywda personelu.
Pierwsze slysze, powiedzial. Rodzice wyjechali za granice a tatus zostawil mi karte kredytowa. W banku powiedzieli jak sie nia poslugiwac ale o napiwkach nic nie mówili. Zawsze zaokraglalem rachunki, krzywdzac personel. Powinienes w takim razie zmienic bank skoro ciebie nie nauczyli co masz robic. Pamietaj, ze elegancki mezczyzna w kieszonce w której kiedy nosilo sie prezerwatywy nosi zawsze kilka drobnych monet na takie potrzeby jak dla babci klozetowej albo kelnera. Brakuje ci dobrego wychowania. Porozmawiaj na ten temat z twoim bankiem. No tak, powiedzial, tyle ze u mnie w banku obsluguje mnie pani, która pewnie niema kieszonki na prezerwatywy. No to drobniaki nosi w damskiej torebce bo chyba nie potrzebuje prezerwatyw na wlasne potrzeby.
Chociaz w naszych czasach powszechnej emancypacji nigdy nie wiadomo.
Rozstalismy sie po przyjacielsku i chyba nigdy wiecej nie spotkamy sie.
Jedno napewno nie ulega watpliwosci. Nie strój czyni czlowieka, tylko jego karta kredytowa i stan konta.
PAN LULEK PISZE:
Wojtek z Przytoka znalazl znakomite, uniwersalne slowo.
Chodzi mi oczywiscie o slowo „Bordello”
Sadze, ze mozna je laczyc z bardzo róznami innym slowami i powstana znakomite celne okreslenia. Cos chyba nowego tak jak gdyby ” Trwa mac”. Proponuje pomóc Autorowi wynalazku i wrzucic kilka nowych kombinacji.
Gogol Bordello czyli gulasz Wojtka z Potoka
Bordello Ravela. Wczoraj bylem na zamku na zamknieciu wystawy obrazów i rzezb Doris Dittrich. Bylo sporo ludzi, dobre wina i kanapki. Partner mamy Doris, która rzezbi ceramike, byl z oryginalnego zawodu cukiernikiem. Przypomnial sobie o wyuczonym zawodzie i zafundowal nam proste jak drut rogaliki. Rogaliki rogalikowe sa w Wiedniu, bo tam mieszkaja Turcy. Zamek nigdy nie byl zdobyty to i rogaliki sa proste, powiedzial.
Szkoda, ze Maz Uczony, Pan Profesor Bralczyk wybyl na wakacje. Kiedy wróci to napewno zajmie stosunek w sprawie Bordello Wojtka z Potoka.
Miedzynarodowe wydaje sie byc to slowo.
Bordello.
Brzmi znakomicie. U nas w koncu wrzesnia wybory parlamentarne. Naród na urlopie i nikt niczego nie bierze na powaznie. Moze we wrzesniu.
Ot, takie Bordello wyborcze. Czas dospac, bo dzisiaj pierwsze pedzenie po generalnym remoncie aparatury
Pan Lulek
Alicja jak zwykle ranny ptaszek, a tego za oknem, co tak drze dziób, jak kiedyś dorwę, to mu dam w ucho. Jak można zakłócać ludziom sen, pytam?!
Będzie mi tu wyśpiewywał…
Idę dospać.
Wszystkim Aniom Wszystkiego Najlepszego!
Heleno, zebym miala pewnosci, ze dojdzie nie sprawiajac Ci klopotow, to bym zaraz poleciala do siasiada dokonac odpowiednich zakupow.
Popytam znajomych o przeps na space cake, moze uda ci sie dostac skladniki.
Panie Lulku piekna historia. Ulubiony, gydby cos mi sie stalo, tak planuje spedzic starosc – obszarpany wloczegoa z karta kredytowa.
P.S. Ano doszlo.
SPECJALNIE DLA TERESKI:
Arnold Schwarzenegger wprowadza zakaz dotyczacy uzywania ceresu w restauracjach.
http://www.tvn24.pl/12691,1558699,0,1,kalifornia-bez-tluszczu,wiadomosc.html
Dziękuję Helenko, ciekawe czemu dopiero od 2010 roku, ciekawe czy będą następni, ciekawe kiedy w Polsce, skoro tu tak bardzo brakuje pieniędzy na opiekę zdrowotną.
Ciekawe, kiedy akrylamidy, np tu – http://www.nil.org.pl/xml/oil/oil67/gazeta/numery/n2002/n200205/n20020511 .
Doczytałam, że Nemo jest okazja życzyć oficjalnie zdrówka i w każdy dzień radości. Życzę z przyjemnością.
Jak też Osobistej i Rudej. Sto lat!
Jeszcze raz bardzo dziekuje. Kolejny piekny dzien. Moj ogrod i dom tak zarosl winoroslami, ze musze teraz uwolnic od nich moje drzewa, krzaki i rosliny. Myslalam, ze to walka z wiatrakami, ale po dwoch godzinach pracy jakby przejrzalo. Teraz kawa i Linda z „Nigdy nie bedzie takiego lata”- dzieki Antku za link.
Jak zwykle ten blog bawi i uczy.
Dziekuje wszystkim. Serdeczne 100 lat wspol-solenizantkom.
Czy Gospodarze sa nad Narwia czy w Sri Lance?
Od 2010 r. zapewne dlatego, ze musi on dac wystarczajace uorzedzeniie zakladom zbiorowego zywienia, inaczej mialby rewolucje. Ponadto musi to cgyba zatwierdzic legislatura stanowa.
Sadze, ze bedzie mocno krytykowany przez tych wszystkich, ktorzy nie lubia aby szeroko pojete „panstwo” bylo ich nianka i wprowadzalo tego typu edykty. Pamietam jaka awantura byla przed laty w Nowym Jorku, kiedy burmistrz Ed Koch chcial oczyscic nasze 24-godzinne metro z bezdomnych, glownie narkoamow i zwichnietych alkoholikow, ktorzy tam w podziemiach urzadzali siebie nocleg. Koch chcial wszystkich przeprowadzic do schronisk – z lozkami, czysta bielizna, lazienkami etc. Ale Stowarzyszenie na rzecz Wolnosci Obywatelskich (Civil Liberties Union) podnioslo taki raban, ze caly pomysl upadl.
Kazdy ma prawo odzywaiac sie jak mu sie podoba, jednak problem z zywieniem zbiorowuym jest taki, ze my nie wiemy, co oni nam dodaja do produktow. My w Europie walczyny od lat aby gotowe produkty zawieraly informacje, czy dodawane sa do nich tluszcze utwardzone. Trudno jednak na croissancie czy bajglu taka infoermache umiescic, a te wlasnie tluszcze wodoryzxowane powoduja, ze pieczywo dluzej sie trzyma.
Ale mysle ze to rizporzdzenie gubernartora Kalifornii wejdzie w zycie w przewidzianym terminie. Ma ono oczywoscie zasadnicza role pedagogiczna, bo wysyla jasny sygnal do spoleczenstwa, ze trans tl;uszcze sa okropna zaraza, ktora nie tylko zatyka arterie, ale zwieksza mozliwosc zapadniecia np na raka piersi.
Nemo Droga, chetnie bym oczywiscie dostala dzialke czy dwie, chocby na wyprobowanie (jesli nie E. to ja sama 🙂 ), ale oni sa dzis na pocztach tacy czujni, ze wyladowalabym z miejsca w kryminale. A system wymiaru sprawiedliwosci, podobnie jak i medycyna, jest tu, kurcze, niekorumpowalny. Cholera by ich wziela. 🙂 🙂 🙂
PS Od 30 lat nie mialam w ustach skreta. Kurcze, chyba to starosc albo co….
Heleno, nie znasz kogos kolo 20ki? pewnie bedzie wiedzial, gdzie dostac. 😉
Takze Kanada jest waznym importerem marijuany. Rynek poza wlasnym to US, ale tam trzeba byc bardzo bogatym, zeby pozwolic sobie na lepszych prawnikow niz ci na jakich moze sobie oplacac panstwowa prokuratura, bo w razie czego nie ma zartow: co w Kanadzie mozesz odsiedziec w week-endy w pol roku, to w Stanach 5 lub dziesiec lat.
Marijuana w Kanadzie jest tansza niz papierosy. Posiadanie nie jest przestepstwem, sprzedawanie i kupowanie tak. Jak kiedys w PRL-u dolary amerykanskie. Osobiscie jako osoba zalezna od nikotyy: rzucialam palenie 12 lat temu, nie chce juz nic wiecej palic. Ale herbatka?
Nirrod, dzisiejsza mlodziez to jest do niczego. Oni juz o niczym innym nie mysla tylko o zrobieniu kariery i wyprostowaniu sobie zebow.
Musialabym szukac kogos w moim pokoleniu, bo tylko nam jeszcze zostaly jakies idealy. Eeeech…
Aniu Z. 😯
Trawę paliłam dwa razy w życiu – raz na koncercie Pink Floyd w 87 roku (omal nie umarłam od dwóch machów, kolega twierdzi, że dlatego, że za bardzo się przejęłam rolą), a potem drugi raz w Belgii u przyjaciół – z tym, że to właśnie ten przedział wiekowy, rocznik naszego syna. Głupawka była przednia, tylko nie wiem, od czego bardziej – wina, piwa czy trawy (ja zostałam przy winie, mimo, że byliśmy w kolebce Stella Artois – Leuwen). A powinnam była się skupić na badaniach naukowych!
Kto by to robił w wakacje, swoja drogą… 😉
Potem dostałam nasionko. Wyrosło pięknie, tylko… impotent, czyli męski osobnik, a taki, zeby nie wiem ile palić – nie daje kopa. Ma być baba, ta kopie! W ub. roku kumpel był w Himalajach, przytargał z Nepalu ziaren sto z groszem, z czego ja dostałam 7 – żadne nie wzeszło, no więc chyba na tym kończy się moja kariera dilera narko 🙁
Ponizej – Alicja z chłopakami pod wpływem, nie kombinujcie, Jerzor robił zdjęcie i miał oko na całokształt!
http://alicja.homelinux.com/news/bel06.jpg
Aniu Z.
Zajrzyj do poczty.
Czas i pogoda na margarite.
Alicjo, masz piękne czoło. Mnie się nie zdarzyło sprawdzać funkcjonowania pod wpływem jw. Mam żałować?
Helenko, pada? Tu świeci.
http://alicja.homelinux.com/news/img_4863.jpg
Alicjo: wygladacie na zadowolonych, cala trojka, ale Chryste czy wy nie siedzicie na krawedzi barierki balkonowej? Mam nadzieje, ze mieszkanie bylo na niskim parterze
Pierwsze pietro Aniu, niewysokie, Rynek Leuwen 🙂
I jakos nie spadlismy, czego dowodem jest moje stukanie.
Ja nie wiem, jak działa mary, bo wcześniej na powitanie chłopcy wypili mnóstwo piwa, a ja butelkę wina.
Tereso,
ja całe życie uważałam, że mam za wysokie czoło i znowu, ku zgorszeniu Jerzora, grzywkę sobie kazałam.
On też „odkryj śliczne czółko” – to czemu ja tego ślicznego tak u siebie nie lubię?!
Nie można wszystkim dogodzić 🙁
Zwłaszcza sobie 🙂
Mowilam, ze tak bedzie, jak socjalisci dojda do wladzy.
Za pani Thatcher nie zdarzylo sie, zeby w czasie fali najwiekszych upalow w roku zabraklo w sprzedzay kostek lodu. W calej dzelnicy.
Niedlugo bedziemy chodzic po Londynie przystrojeni w rolki papieru toaletowego.
Ide do supermarketu naprzeciw. Sa kostki lodu? – Wyszly!
Ide do nastepnego supermarketu. Sa kostki?
– Nie ma!.
– A dlaczego nie ma?
-Bo sa upaly – odpowiada Eisnstein przy kasie.
– Ale jak sa upaly, to wlasnie jest czas zarabiac na zamrozonej wodzie z kranu To sie nazywa kapitalizm – tlumacze.
Puste spojrzenie kompletnego debila spod turbanu.
Sperawsdzam jeszcze dwa sklepy hunduskie. Kostek nie ma.
Dochodze do rosujskiego.
-Sa kostki?
– Skolko ugodno! – odpowiada syn afganskiego weterana, wlasciciela sklpu.
Trzebaz zatem bylo krwawej rewolucji, zamordowania carskiej rodziny, 70 lat jarzma politycznego i gospodarczegi, paru wojen i wreszcie wyzwolenia, aby zrozumiec co to jest kapitalizm i ze w czasie upalu mozna sprzedawac wode z kranu za 3 funty od 2-kilogramowego worka!
Przesadzasz, Heleno.
Przecież United Kingdom to najlepszy kraj na świecie, a królowa to ho-ho, co często podkreślasz.
Ja natomiast powiadam, ze precz z królową z Kanady, niech sobie rządzi na wyspach i niech moje podatki nie idą na utrzymywanie jej reprezentanta tutaj, co już wielokrotnie podkreślałam. Także na forumie rzadowym tutaj.
Socjalizm to takie slowo zaklecie dla nierobow,a kapitalizm jest dobry dla tych zdolniejszych.Nie ma zlotego srodka ale trzeba go szukac zeby lodu nie zabraklo latem a opalu zimowa pora.
A poki co domowym sposobem,woda z kranu+zamrazlnik=lod.
Przyjechali młodzi z urlopu w Danii i Włoszech i nie ma czasu na nic. Ale z Heleną się nie zgadzam, że młodzi myśła wyłącznie o karierze. Są i inni. A kapitalizm jest najlepszy tylko na takiej samej zasadzie jak demokracja jako najlepszy system polityczny. To znaczy fatalny, ale nie ma lepszych. I to mówię ja, liberał ekonomiczny ze stopniem naukowym z tej dziedziny. Najlepiej widzę, ile tu mankamentów i zagrożeń dla najsłabszych, często nie ze swojej winy.
Pan Lulek pisze :
Do Was, malutka prosba zebyscie przeczytali albo wrzucili do kosza albo w calosci opublikowali na blogu.
Dzien dzisiejszy pelen byl niespodzianek. Normalnie jak to niedziela Pana Lulka. Aparatura do pedzenia zostala poddana remontowi kapitalnemu. Trwalo to cale trzy miesiace.Spawali, nitowali i wiercili. W koncu zameldowali, ze maszyneria jest na chodzie. Walter, mój przyjaciel i partner od pedzenia zapowiedzial na dzisiaj przeciecie wstegi. Punktualnie o godzinie 8.00. Trudno powiedziec, ze publika dopisala tlumnie. Byl Walter, szef firmy która wykonala remont i ja skromny przestawiciel klasy robotnicze ale równiez bylo nie bylo sila fachowa. Punktualnie rozpoczelismy montaz aparatury. Wszystko pasowalo jak ulal. Czulo sie te fachowa reke. Spogladnalem no dziedziniec i zauwazylem, ze wlasciciel firmy remontowej przyjechal srebrnym Mercedesem zaprzezonym do przyczepki na której stala beczka w blekitnym kolorze. Cos mnie tknelo. Jako czlowiek któremu w waznych chwilach siedzi na ramieniu Djabel Stróz. Oczywiscie obecny, zapytalem fachowca ile kosztuje ta naprawa. Ku zdumieniu Waltera odpowiedz byla 12 Euro plus przepedzenia beczki, która stoi na przyczepce. Mialem juz zawodnika w reku. Wszedl ze mna w stosunek gospodarczy,
Dobra jest. Ciagnij beczke mówie. Wydalem krótkie zdecydowane rozkazy. Zaczynamy od pedzenia gorzaly dla goscia. Po prostu próba generalna po kapitalnym remoncie. Kociol kaprysil, ciagle dymil i nie chcial wystartowac. Normalnie jak to po dlugiej przerwie. Nic nie pomagalo az tu nagle znalazlem w szafce kilkanascie buteleczek metylowego spirytusu. Normalka z poczatku drugiego przebiegu. Decyzja byla natychmiastowa. Trzy flaszki 1/4 litra na rozpalke a pozostale osiem dla mojego samochodziku. Wystartowal ogien punktualnie o godzinie 8.30 Z biciem dzwonów na rozpoczecie mszy niedzielnej w naszym kosciele. Dalej poszlo gladko. Samochodzik otrzymal swoje dwa litry a mysmy pedzili. Cale cztery przebiegi bo beczka byla duza. Potem poprawilismy drugim przebiegiem zeby miec sprawe z glowy. Zona Waltera, Maria, przygotowala wspanialy obiad, do spozycia na stanowisku pracy jako posilek regeneracyjny. Potem byla kawa z ciastkami. Wszystko przy funkcjonujacej aparaturze. Fachowiec otrzymal kilkanascie litrów gotowego produktu oraz informacje, ze koszyczkowe dla Pani Domu wynosi dokladnie wspomniane 12 Euro. Bylismy kwíta. Klasa robotnicza tez cos uczknela w naturze.
Tu zaczela sie druga czesc mojej dzisiejszej przygody. Samochodzik odmówil startu. Nic nie pomagalo. W koncu postanowilismy spróbowac z górki na pych. Ile bylo zabawy, trudno opowiedziec. Kiedy wreszcie wystartowal, to zostawil wszystkie inne samochody w pobitym polu. Przypuszczamy, ze znalazlem przyczyne odmowy startu.
Jesli ktos przyjmie w jednym ciagu dwa litry napitku ponad 80 %, to tez niema wielkiej ochoty na motoryzacyjne przygody.
Pieknie Wam sie klaniam. Jesli macie ochote, to wklejcie te pisanine na blogu albo wyslijcie do Alicji a ona bedze chyba wiedziala co z tym zrobic
Pan Lulek
dla Heleny i innych zainteresowanych
Kwas chlebowy ..wg wspomnianej radzieckiej do dna książki
:::
przepis na 10-12 butelek
:::
1 kg razowego chleba
25g drożdży
200g cukru
20g mięty
50g rodzynek (?) ..”izjuma”
chleb pokroić w kromki i wysuszyć w piecu (piekarniku), nie przypalić!
kromki przełożyć do dużego naczynia (garnek)
zalać wrzątkiem, zakryć, odstawić na 3-4 godziny
po tym czasie przecedzić, dodać drożdże, cukier i miętę
nakryć serwetą i odstawić na 5-6 godzin
kiedy kwas zacznie się pienić, należy powtórnie przecedzić (przez płótno)
rozlać do butelek dodając do każdej trochę tego „izjuma”
zakorkować (korki wcześniej namoczyć) i obwiązać szpagatem
wynieść w chłodne miejsce
po 2-3 dniach kwas będzie gotowy
Amen
Nie mysle, Alu, zeby nam, gosciom w naszych goscinnych krajach zamieszkania, wypadalo podwazac istniejacy w nich system konstytucyjny. Nawet jesli masz obywatelstwo, jestes jednak gosciem, i nim pozostaniesz.
Twoje podatki w zadem sposob nie ida na utrzymanie Dworu. Moje, owszem, ida – ok. 1 funta i 13 pensow miesiecznie . Za to nie moglabym nawet kupic worka z lodem.
Jestem ponadto wdzieczna tez losowi, ze moja tu glowa Panstwa jest kulturalna, madra i bardzo doswiadczona politycznie kobieta, a nie psychowaty kurdupel z problemami . I ze dzieki niej i roli jaka spelnia Szkoci nie zabijaja Walijczykow. Walijczycy nie podkladaja bomb Anglikom, zas Anglicy nie domagaja sie wyrzucenia do Irlandii wszystkich Irlandczykow. Dzieki czemu jest to Zjednoczone Krolestwo kilku krajow.
Jestem wdzieczna temu krajowi, ze pozwala mi korzystac z dobrodziejstw swojego demokratucznego ladu i systemu konstytucyjnego.
Alexm – lod mi jest potrzebny do margarity, ale to tylko pare kostek, reszta obkladam moja bardzo chora przyjaciolke, ktora w czasie upalow cierpi. Nie starczyloby mi zamrazalnika na tyle, co potrzebuje. Dzis okladalam ja workami z mrozonym groszkiem oraz plastikowymi butelkami z zamrozona woda. Ale butelki sa niewygodne.
Ale faktem jest, ze, mlodzi dzis czesciej mysla o rzeczach powaznych, jak globalne ocieplenie , niz moje pokolenie przed laty.
Ale za to mniej czytaja!
Heleno,
patent Jerzora (tennis elbow) – groszek lub kukurydza w torebkach kilogramowych mniej więcej i trzymać w zamrażalniku – że też nie wpadło mi to do głowy wcześniej! Jerzor trzyma przynajmniej 2 torebki groszku.
Ja wcale nie myślę o Kanadzie jako o gościnnym kraju – to ja ten kraj wybrałam ( mogłam wybrać inny) i od lat wielu mam obywatelstwo kanadyjskie. Zadnym gosciem nie jestem, skoro pracowałam lat wiele i płaciłam podatki. Jestem u siebie.
…a co do podatków, to niestety, idą, na utrzymanie general governor, przedstawiciela Twojej i, niestety, mojej królowej by default, to są sumy idące w miliony, w zależności od apetytów przedstawiciela/przedstawicielki. Wszystko z naszych kieszeni.
Nie podoba mi się to i nigdy nie podobało, i dawałam wyraz. Przyznam Elżbiecie jedno – ona wcale nie ma parcia na bycie królową w Australii czy tutaj, wypowiadała się na ten temat. To starzy Anglos za wszelka cenę trzymają sie tego, co mnie śmieszyło do czasu (snobizm, a niech…), ale jak ja za to muszę płacić, to sobie wypraszam.
a propos stosunków królewsko irlandzkich, polecam film „Crying game”.
A co to znaczy „stosunki krolewsko-irlandzkie”? Bo o takich jak zyje nie slyszlam.
Jest mala szansa ze film obejrze, gdyz tu przeszedl on bez echa, zwinal sie po dwoch tygodniach i raczej nikla nadzieja, ze zostanie wznowiony.