A w Tusinku nadal smacznie

 
Zrobiliśmy w miniony poniedziałek sobie wycieczkę. Pojechaliśmy z sąsiadami czyli Anią i Andrzejem H. na Mazury. Pretekstem był odbiór Zuzi z domu letniego jej koleżanki i przewiezienie do naszego ale przy okazji mieliśmy nadzieję na kupno mazurskich ryb i obiad w naszym ulubionym zajeździe w Tusinku.

Podróż nie była męcząca bo to niewiele ponad 100 km w jedna stronę a mijane okolice piękne. Stwierdziliśmy też naocznie, że znacznie przybyło nam rodzin bocianich. Mijaliśmy takie wsie, w których bocianie gniazda były na każdym słupie linii elektrycznej. I w każdym pełna rodzina.

 Tuż przed dojazdem do celu czyli miejscowości Narty zatrzymaliśmy się w Jedwabnie pod znanym nam sklepem z rybami. Kupiliśmy wędzonego suma, sielawę i węgorza. Mimo podwójnego opakowania całe auto zaczęło pachnieć jak wędzarnia ale dla łasuchów taki zapach milszy niż Chanel.

Zuzię zastaliśmy kwitnącą. Podziękowaliśmy gospodarzom, uściskaliśmy serdecznie  i natychmiast ruszyliśmy w dalszą drogę – do Szczytna i dalej w kierunku Ostrołęki. Tuż za Rozogami, po prawej stronie szosy leży Tusinek. Dom mieszczący restaurację porośnięty pięknie dzikim winem. Przed drzwiami pomidory i inne warzywa z tutejszych upraw oraz cennik wszystkich innych warzyw.

 

Wewnątrz – jak zwykle – miła woń ziół ale i wędlin oraz smakowitości, które przyrządzane są w kuchni. Na początek kupiliśmy pomidory, szynkę, miód, razowiec i kilka podpłomyków pakowanych w tekturowe pudełka jak te do pizzy.

 

Zasiedliśmy przy stole na powietrzu z widokiem na padok gdzie kłusowały wierzchowce. W oddali widać było zabudowania gospodarskie oraz dom dla letników.

Wybór obiadu był prosty: chłodnik (fantastyczny) i dwa rodzaje drugiego – dla pań pierogi z mięsem, dla panów koźlęcina z grilla. Deser wspólny – pierogi z jagodami.

 

Jakość wszystkich dań była jeszcze lepsza niż podczas poprzedniego pobytu. Tusinek jest jednym z niewielu zajazdów, który trzyma (a nawet podwyższa jak widać) poziom. Mamy przyjaciół (np. naczelny Playboya Marcin M.), którzy ilekroć są na Mazurach to potrafią nadłożyć sporo kilometrów byle tylko zjeść coś w Tusinku.

 

Dalsza droga była już bez przystanków. Spieszyliśmy się do domu, bo tam już na Zuzię czekała kolejna przyjaciółka – Jula, która spędzi u nas tydzień. Ale wkrótce wrócimy w te strony. Mamy ważny powód by odwiedzić Ostrołękę. Mimo, że mieszkańcy tego miasta mają obyczaj rozmyślnego irytowania przy(czy raczej prze)jezdnych. Ale co tam. Żurnaliści a zwłaszcza ci kulinarni, stale są narażeni na stresy.I odporni.