Weekend z Martą
Znam Martę Gessler od lat i od lat jej zazdroszczę: pogody ducha, energii, pomysłów. Spotykamy się parę razy w roku przy różnych okazjach, czasem w jej cudownej restauracji czyli „Qchni Artystycznej”, która ma w sobie coś takiego, że nawet człeka bez nadmiaru fantazji jest w stanie zarazić lekkim szaleństwem i popchnąć do zdumiewających (innych i jego samego także) czynów. I oto Marta informuje, że znów ma wspaniały choć nieco przewrotny pomysł. Zaprasza wszystkich miłośników kuchni z fantazją do swego lokalu, gdzie w każdy weekend do końca marca, goście pod okiem Marty będą tworzyć własne i niepowtarzalne dzieła kulinarne.
Ta zabawa ma swoja nazwę: to food design. Goście będą wyposażeni w nożyczki, ciasto, cztery słoiki z różnymi rodzajami pesto, parmezan – i z tego zestawu będą mogli stworzyć swoje własne danie. Marta Gessler zaś podczas tych spotkań zaprezentuje także trendy kulinarne na 2013 rok.
Fot. Marcin Klaban
Food Design to filozofia, która odwraca podejście do jedzenia: posiłek, zamiast środkiem zaspokajania głodu, staje się artystycznym wydarzeniem. W restauracji mieszczącej się w Centrum Sztuki Współczesnej każdy będzie mógł spróbować swoich sił jako food designer, np. wycinając makaron, który następnie, ugotowany, trafi na jego stół wraz z samodzielnie wybranymi dodatkami.
Marta Gessler uważana jest za jedną z prekursorek polskiego food design. Znana jest z licznych eksperymentów w obrębie gotowania i wzornictwa, które realizuje w swojej restauracji i autorskiej kwiaciarni Warsztat Woni. Dla Magdaleny Abakanowicz, rzeźbiarki, przygotowała obrusy i naczynia z chleba, w trakcie ostatnich wakacji wraz z warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej zorganizowała weekendowe wydarzenie, w skład którego wchodziły degustacje ekologicznej żywności i niezwykła wystawa stworzona z instalacji roślinnych. Od lat promuje świadomą kuchnię, opartą głównie na lokalnych i sezonowych produktach, ekologii i twórczym podejściu do przygotowywanych posiłków.
Taki weekend z Martą po poprostu pyszna zabawa!
PS.
Bywalców blogu i przypadkowych przechodniów zachecam do zajrzenia pod adres www.serypolskie.pl To nowa inicjatywa naszego przyjaciela Giena czyli Brzucha. Po wymyśleniu nazwy – sery zagrodowe – i objechaniu całej Polski w poszukiwaniu małych serowarni, Brzucho założył sklep internetowy, w którym wszystkie te smakowitości można kupić. Chyba w tym roku uda mu się także uruchomić sklep normalny połączony z miejscem do prezentowania serów i ich degustacji. Znając Giena wiem, że wszystko się dobrze potoczy. Powodzenia Brzucho!
Komentarze
dzień dobry ..
Pani Marta to ta lepsza Pani Gessler … 🙂 …
Brzucho zdrowia dla wszystkich inicjatyw … 🙂
dla wszystkich blogowe przytulaski .. 🙂
Dzień dobry.
Trochę dziwny pomysł – do restauracji przychodzę zjeść i tym samym ominąć gotowanie we własnej kuchni, w której mam okazję wiele razy się wykazać i artystycznie spełnić w tym względzie 🙄
Przy stole chciałabym zasiąść w towarzystwie, pogadać, popijając jakiś aperitif.
Może to się spodoba, myślę, że watpię…
Gospodarz napisał „weekendowe wydarzenie”, co mnie ucieszyło, bo „eventy” już mi bokiem wychodzą, jak czytam polską prasę. Przydałoby się też spolszczyć „food design”, podejrzewam, że to termin przejęty, podobnie jak slow food.
Brzucho,
gratulacje, Tyś uparty i dążysz do celu 🙂
Za granicę nie wysyłacie tych serów? Podejrzewam, że nie 🙁
O matko, idę spać!
Dobranoc!
Miało być „W restauracji przy stole…”
Spadam…
„Wlazłam”, popatrzyłam na sery oraz przepisy i teraz udaję się do rzeczywistości piątkowego późnego popołudnia. Czyli do kuchni. Obiad szykować. Nic z serów. Kotlety ziemniaczane z sosem borowikowym. Ten ostatni niestety z opakowania bo grzybków „niet”.
Brzucho – powodzenia.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Jakoś radośnie mnie nastroił dzisiejszy artykuł Gospodarza,a to nie bez znaczenia przy tej deszczowo-szarej pogodzie.Że Brzucho otworzył sklep z serami to wspaniała nowina.Gratulacje i oby naszemu Koledze dobrze się wiodło na nowej drodze życia 🙂
Tworzenie pięknych kompozycji w kuchni o ogromna przyjemność i dla tego,kto je wymyśla i dla tego,kto orzymuje taki malarski talerz.
Nie chodzi o to,by na talerzu nie było praktycznie nic do jedzenia,ale by był również przyjemnością dla oka.Wczoraj ta przyjemność nam się trafiła.Jeśli macie ochotę na dobre włoskie jedzenie,to wybierzcie się do „Mela Verde”.Sałaty piękne podane na super talarzach-szczególnie dobra i bardzo malarska ta ze szpinakiem i pecorino.Mule w białym winie rewelacyjne,a tagliatelle nero z krewetkami i pomidorami mogłabym znowu dzisiaj zjeść na obiad 😉 Pierś indycza w sosie balsamico-miodowym też była bez zarzutu.
A przy okazji dostałam od koleżanki wycinek z gazety na temat książki „Białe trufle” (he,he) z zaleceniem,że to na pewno lektura dla mnie i że muszę ją kupić.Cóż mi zatem pozostaje ? Kupię 🙂
Coś mi się kołacze,że Małgosia też zna „Mela Verde” i że też była zadowolona ze swojego obiadu.
Ciekawe, jak „byk” się dzisiaj miewa, bo wczoraraj wieczorem „te se” chyba popił. Jako trunkowy, wiem, co piszę.
A co do pomysłów p. Gessler – przerost formy nad treścią, ale jak ktoś to lubi…
Za dbałość Alicji o czystość języka polskiego – szacunek i brawa.
Wydaje się, że wypowiedzi a capelli są najlepszą ilustracją takiego „internacjonalnego’ bełkotu.
Genialny pomysł ten sklep z serami.
Do strony mam kilka zastrzeżeń.
Po pierwsze przydałoby się więcej Giena jako Firmy, Marki czy Brandu, jak wolimy. Sklep jest trochę anonimowy.
Po drugie i jeszcze ważniejsze: przy konkretnych serach absolutnie powinni być podani producenci. Chce się Brzucho ukrywać, trudno, ale kupujący ma prawo wiedzieć, kto to są ci „uśmiechnięci ludzie” albo pani Bożena. Z kolei uśmiechnięci i pani Bożena mają prawo zobaczyć swoje nazwisko przy własnym produkcie. Oni też tworzą markę i jeśli zasmakuje nam ser Państwa Uśmiechniętych, jest prawdopodobne, że to ich serów będziemy szukać. Autor, autor!
Zajrzałam a stronę raz jeszcze. Brzucho! Ty W OGÓLE
O, samo wpadło!
Kontynuuję.
Brzucho – w ogóle nie podałeś producentów! Nawet w dziale „Partnerzy”! A ładnie to tak?
Chyba dziś jestem na etacie tej ciotki, co to siedzi na kanapie i ma za złe. Na food design też będę wybrzydzać. To znaczy, oczywiście, jeśli ktoś – na przykład Danuśka nasza kochana – lubi oglądać Modiglianiego na talerzu, to cudnie, niech se ogląda i ma dodatkową przyjemność. Moja mamuńcia natomiast strasznie darła się na nas, kiedy spóźnialiśmy się do stołu, bo uznawała jedzenie wyłącznie prosto z gara. No i tak i z domu zostało. Wdrukowało mi się bezpowrotnie, że jedzenie świeże, to jedzenie prosto z garnka, buchające niemal parą w nos. No i to wyklucza wszelkie rzeźbienie na talerzu, bo z każdą chwilą jedzonko traci tę absolutną świeżość. Pewnie to ta mamina sugestia, ale takie skomponowane i dopracowane żarełko wydaje mi się wymiędlone i niefajne. Ja chyba tak jak Alicja lubię. Ma być po prostu. Kotlet to kotlet, nie tworzywo malarsko-rzeźbiarskie. Dobrze zrobiony kotlet jest dziełem sam w sobie. Po co ma udawać Matejkę?…
No dobrze, więcej nie będę mędzić!
Danuśko, uwielbiam Twoją radość życia!!!
Echidno, u Ciebie dzisiaj to co u mnie wczoraj. Tyle że ja miałam te grzybki z puszczy rodem i zrobiłam sosik klasyczny. Dziś przerobię resztkę na zupę… i zjem z kaszą. Natomiast zastanawiam się nad kotlecikami ziemniaczanymi – pamiętam mamine, wydawały się konkretniejsze. Moje były baaaardzo delikatne. Wolałabym, żeby były mniej, ale nie wiem, jak mama to robiła? Wiecie może???
Zdjęcia i montaż: Mikołaj Gessler, syn Marty i Piotra. Muzyka: Craig David – Fill Me In (Wypełnij/napełnij/nakarm mnie
I love it 🙂
Nemo i Escoffier – Wy nic tylko krytykujecie i tyranizujecie. Karygodne.
Obrusy z chleba? Jestem oburzony, wstrząśnięty, zdegustowany i zachwycony. Pamiętam Gałczyńskiego osiołka, który biednej peruwiańskiej rodzinie za stół służył. Zbuntował się gdy chcieli z niego uczynić deskę do prasowania.
Co to jest weekend? 🙂
A torby z ryżu lajkujesz, Placku? — Bo one też takie jakieś wymiędlone (i rozkładają się podstępnie)… 🙂
Nisiu-ja tam Cię kocham,nawet jak zrzędzisz 😉
Jeszcze o tym Modiglianim na talerzu.Dwa dni temu,kiedy wróciałam do domu zastałam stół pięknie nakryty do obiadu.Nie było żadnej okazji. Osobisty Wędkarz przygotował przystawkę z awokado,krewetek i majonezu.To danie można podać bardzo różnie:można pacnąć łychę
każdemu na talerz,można zaserwować w polówce awokado,można udekorować dodatkowo talerz,tym i owym.Można po prostu postawić michę na stole i niech każdy sobie nakłada.A chłop się postarał, uformował piękne kółka (za pomocą takiej specjalnej obręczy) i udekorował sałatą i pomidrami.To było po pierwsze miłe,po drugie ładne,a po trzecie bardzo dobre 🙂
Nsiu-może Mama dodawała bułkę tartą albo jakieś np.płatki owsiane ?
Dzień dobry.
Moje kotlety kartoflane przypominają mi odsmażane kopytka i przestałam je robić.
Od rana musiałam myć podłogę w dużym pokoju – to już z rozpędu korytarz i kuchnia, a wszystko przez jamnika. Martwiłyśmy się Młodszą, bo ogonek postawiony jak chorągiewka od 3 dni był smutnie skierowany w dół i pies nie pozwoli go dotknąć i w ogóle zrobił się marudny. Wczoraj trafił do przychodni, a tam się okazało, że ma zapalenie nerwu ogonowego (coś takiego jak ludzkie korzonki) i że to musi go bardzo boleć. Dostał 2 zastrzyki i w sobotę do kontroli. W tych zastrzykach chyba był m.in. środek nasenny, bo pies cały czas śpi. Widocznie obudził się w nocy, nikt z nim nie wyszedł, ja przy śniadaniu zauważyłam ogromną błyszczącą kałużę w dużym pokoju. Oj, oj, tam panele na podłodze… Zmyłam, wytarłam nie wiem, czy podłoga to przeżyje.
Ja jestem zachwycona 🙂 Jakie piękne nakrycie stołu . Przy takim stole z przyjemnością można zasiąść . Nawet kotlet w takim otoczeniu pięknie by sie prezentował.
Czasami prezentujecie na zdjęciach wasze stoły i widze , że nie zawsze są one estetyczne .
Dla mnie jak ładne i z dobrego źródła – to automatycznie smaczne (jeszcze jedno ucieleśnienie triady piękno-dobro-prawda ;)) — też to mam po Mamie (Cioci, poniekąd Babciach)… 🙂
A pomysł interakcyjny opisany przez Gospodarza powinien się spodobać wielu dorosłym, młodszym i rodzinom… na ile znam i rozpoznaję trendy… w tym „wychowawcze” 🙂
Modigliani do sałaty to także duże nieporozumienie – bardziej pasuje do czegoś podłużnego, jesiotra w całości czy pieczeni ze strusia. Nie narzekam, stwierdzam fakt.
A cappello – ja nawet rozkład jazdy lubię. Rozkład PKP nie 🙂
Czy zauważyłaś, że nad stołem pani Gesdsler wiszą Torby Nadziei> 🙂
Moje pieczęcie z kartofli nie miały sobie równych.
Na wszelki wypadek zastrzegam sobie nazwę Moonshine Workshops.
Lingwistyczny Rozkład jazdy…
Już widzę, Placku… 🙂
Nie, to Moje pieczęcie z kartofli nie miały Sobie równych ❗
😐
😀
😳
Zabawy sytych społeczeństw. Zawsze to lepsze, niż bierne wgapianie się w telewizor. Jak gości bawi, to dlaczego nie? Jak dla mnie, też takie co parą bucha z garnka i tłuszczem skwierczy z patelni, a najgorszą recenzję w restauracji zbiera u mnie odgrzewany drób czy kotlet z mikrofali. Bawić się będę jutro przy produkcji faworków i róż karnawałowych.
…zastrzeg(ł)am sobie nazwę „ósma pieczęć” i „ósma pieczeń” we wszystkich językach!
Placku, widziałam jeden obraz Modiglianiego, na którym baba miała oblicze jak sałata masłowa.
Danuśko, dzięki, trzymasz mnie na duchu upadającym. Mama może pchała tam mąkę albo tę bułkę?
Jeśli chodzi o rzeźbienie w zimnym jedzeniu, to nie mam nic naprzeciwko. Mnie chodziło o gorące.
Placek, muszę czasem pozrzędzić!!!
I kapcia stale się zmienia!
Będę zaraz rzeźbić w bułeczkach. Nie wiem, co z tego wyjdzie, bo one drożdżowe. Dwadzieścia ma wyjść. Może by kto wpadł na bułeczki-nie-wiadomo-czy-udane?
Z masłem i dżemkiem.
Nisiu – „Przytulaj i wrzeszcz, wrzeszcz i przytulaj” 🙂
Jedno mnie niepokoi – pan Brzucho chudnie w oczach. Chudy Zagłoba, wysoki Wołodyjowski, Czysta Żołądkowa Gorzka. Szaleństwo.
Niech żyje związek partnerski Mientkiewicz – Kondrat, niech żyją owce, niech żyją winogrona.
Nisiu – Podziwiam Cię; rzeźbić w maśle jest łatwiej.
niech milczą owce… chyba… 🙄
A cappello – Muszę się wybrać do kina, na coś szwedzkiego z wątróbką. Dziękuję 🙂
Świat jest pełen zagadek. Przykład; Warsztat Woni mieści się przy ulicy Burakowskiej. Dlaczego?
Jeszcze parę zachwytów, oddechów.
A to mój warsztat woni. Otwarcie niebawem!
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/Kwiatuszki
Tym kierowcą z fają posmarowałabym sobie bułeczkę.
Rzeźbione i podane na ciepło 🙂
https://picasaweb.google.com/zosiarusak/CukinieMagdy?authkey=Gv1sRgCLin6dqq6bKfnwE&feat=email#5839926466827853858
Placku-uwaga z wątróbkami !
Operacja w szpitalu.Nagle gaśnie światło. Po chwili się zapala.
Lekarze i asystentki ze zdziwieniem zauważają, że pacjent zniknął ze stołu. Starszy lekarz mówi :
– Tylko spokojnie i bez paniki. Pod narkozą nie mógł uciec daleko….
Tym bardziej, że jego wątroba jest w moich rękach.
Ło matko, inwazja a capelli.
Nie „lakuję”!
Bueeee…
Ładne i z dobrego źródła to niekoniecznie od razu smaczne, jednak potrzeba do tego trochę więcej np. umiejętności kucharza.
Placku dziękuje bardzo za film, sama przyjemność oglądania.
Alicjo, w tym wydarzeniu chodzi dokładnie o to, idziesz głównie po to aby pobawić się w gotowanie, dlatego to ten słynny event a nie wyjście do restauracji. Ostatnio modne też jest oprócz design food, wyjście do restauracji w celu nauki np. wyrobu i ugotowania makaronu zwanego też pastą.
Piękna rzeźba cukiniowa. Czy obraz?
Urzeźbiony w stanie zimnym i potem podgrzany, tak?
Ja nie lubię, kiedy mi rzeźbią na talerzu z gorącego jedzonka. Nikt me nie rozume!!!
I jeszcze głupia kapcia ma fanaberie!!!
Dzień dobry 🙂
Nisiu, ja rozumiem 😀
Wgryzam się w Brzucha 🙄
Ja tez rozumiem 🙂 i nie umiem sobie wyobrazić np. kotleta schabowego w formie kwiatu na talerzu ale inne rzeczy już może bardziej. Chodzi chyba o to, że w powinno się choć trochę zwracać uwagę na formę podawanego jedzenia a nie tylko „pacnąć łychę na talerz” ( Danuśka 🙂 ). O ile w większych miastach zaczyna się zwracać uwagę na wygląd jedzenia, wystrój wnętrz to bardzo częsty jest jeszcze wystrój powiedziałabym „rodzimy westernowy”, a może być smacznie i tak przyjemnie jak u Pani Marty lub np. Gordona Ramseya
Nisiu, o Brzucho jest w zakładce Brzucho chyba, że wg Ciebie to nadal mało 🙂 ,a producentów podejrzewam Brzucho ukrywa ze względów biznesowych.
Nisiu-tak,wyrzeźbione na zimno i podane na ciepło.
Sposób kuzynki Mady na serwowanie raczej rozciapanego i mało malarskiego ratatuja 😉
Haneczko i Alino-czy wczoraj gotowałyście muzycznie ?
Nawet,jeśli nie,to już Vivaldi odkrył,że mamy 4 pory roku,zatem na pewno jeszcze zdążycie 😉
Haneczko!!! Ja Cię ajlowju!!!
Duże M, widziałam Brzucha w zakładce, ale to robi wrażenie, jakby on tam był gościem, a nie gospodarzem. A co do autorstwa serów bedę się upierała, bo to trochę tak jakby ktoś wydał i książki moje bez nazwiska. To z punktu widzenia autora-producenta. Z punktu widzenia konsumenta: chcę wiedzieć, kto i gdzie robił ser, który zjadam.
Brzucho nie jest byle kim i jego Osoba jest Marką. Na jego miejscu bym to wykorzystała. Natomiast podanie producentów potraktowałabym jako obowiązek, a nie prawo sprzedawcy.
Alem-żem się wykształciła w tym biznesie!
Już dziesięć lat temu koledzy mi tłumaczyli, co to jest Marka czyli Brand i jak na nią reaguje Target.
Danuśko, w Bretanii kucharz z ratatuja stawiał babki na talerzu.
Danuśka, wczoraj były ruskie ze śmietaną, więc dusza mi śpiewała 😀
Dzisiaj placki kurczacze, czyli coś tam zanucimy, ale nie żeby zaraz tromby 😉
Nisiu-ło Matko,to jakiś playboy,a nie kucharz 😉
Haneczko 😀
Ja się nie upieram, jakby powiedział Placek 🙂 tylko staram się zrozumieć Brzucha. Myślę, że on chętnie pozna Twoje uwagi, czy coś zmieni zobaczymy. A może nam Brzucho wytłumaczy dlaczego tak kto wie ?
Strona jest przyjemna wizualnie, nie upstrzona zbyt dużą liczbą różnych takich, ładne zdjęcia, czytelny układ ogólnie mi się podoba bardzo 🙂 ( nie odnoszę się do zastrzeżeń Nisi) A, że sery dobre to już wiemy.
Dzień dobry,
sery 🙂 http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/174681/9df1c16e82351bd6abc74d230391cd1e/
A kwiaty i bukiety w Warsztacie Woni są piękne
Taka sobie serowa niby bajeczka.
Był kiedyś sklep. Duży. Z serami. Na rogu wieżowca zwanego „Pod krukiem”. Dopadła mnie bajaderka* i już nie pomnę skąd ta nazwa, ale budynek nadal stoi. Choć nie ręczę by ostała się nazwa. Niegdyś to była ulica Marchlewskiego.
„Gieneralnie” był to sklep z nabiałem lecz królowały sery. Za to jakie! I jakie ceny! No nie wszystkie. Aż nagle wymiotło z półek wszystko. I jajka, i mleko, i przetwory mleczne, i oczywiście sery.
Nie minęło czasu mało-wiele gdy półki powoli wypełnił nabiał. Serowe zaś jednowładztwo objął kaszkawał. Ludziska kręcili nosami, narzekali lecz cierpliwie stali w długaśnym „ogonku” by z błyskiem w oku i serową paczką pod pachą opuścić podwoja upadłego królestwa.
A potem, w cichości swej kuchenki przygotowywali wymyślne designy: a to fast foody, a to fat foody, a to cud foody lub też sculpture foody na codzienne rodzinne eventy.
Pięknie rozkwitała kariera ulubieńca mas. Nawet hymn ułożono:
O kaszkawale
w kuchennym zapale
ja ciebie chwalę
i się nie żalę
że innych serów nie ma wcale
* a może sklerotka? nie pamiętam
E.
Duże M,
toż nie tłumacz mi jak krowie w rowie, ja rozumiem, o co chodzi – powątpiewam tylko, czy znajdzie się rzesza ludzi, którzy przyjdą do restauracji na swego rodzaju „zajęcia kulinarne”. Może i przyjdą, co daj pani Marcie Boże, ale to nie mój pomysł na obiad w restauracji.
Coś dla śmichu:
http://imgur.com/RhqFKjU
Alicjo, ależ właśnie to ostatnio bardzo rozpowszechnione zajęcia są 🙂 nawet Brzucho uczy robić sery, White Plate przeróżne ciasta, makarony, są warsztaty gotowania dla dzieci, inne restauracje jeszcze inne, pewnie Gospodarz z racji obowiązków pewnie dużo więcej jest w stanie wymienić. Czy dużo? Na zajęcia wspomnianego White Plate ciężko dostać bilety ( kupić zaproszenie brzmi dziwnie 🙂 ), które są w okolicach 150-200 zł.
Zajęcia to zajęcia, a restauracja to restauracja, moim zdaniem. I do takiej z zajęciami bym się nie udała, bo do restauracji idę się poleniwić w towarzystwie, posilić i być obsłużona. Ale to ja.
Zajrzałam na stronę serów PRZED śniadaniem, poczytałam o serach, zajrzałam na przepisy Brzucha…błąd! Najpierw trzeba było wtrząchnąć kromuchę! Pognałam do kuchni (kroma z goudą +).
Bardzo do mnie przemawia ten bakłażan i frontiera. Frontiery nie mam, zale któregoś dnia pokombinuję z jakimś innym serem, który będzie mi pasował do opisu frontiery.
Warsztaty Woni odległe, u mnie -12C, a w domu kwitnie wszystko mało wonne – kalanchoe, dwa storczyki, cyklamen i bezwonny kaktus. Figa wypusciła juz pierwsze liście, druga chyba sie puści lada chwila, a trzecia się wypięła i nie przyjęła. Nie to nie 🙄
Z kapciem wieczorem u mnie były jakieś przeboje (sprawdziłam w innych blogach „Polityki” – też), widocznie panowie od obsługi serwera coś tam gmerali, a kapeć leżał.
Podoba mi się przejrzystość strony sklepu Brzucha. Spodziewam się, że przepisów będzie przybywać.
Brzuchowi ufam 🙂
Absolutnie.
aaaaaaa, @bstynent/ka,a gdzie sie pan/i tak dlugo podziewal/a?
jesli myslisz, ze mam kaca, to sie grubo mylisz, na cos takiego trzeba zdrowo natyrac ;);
moim zdaniem gesslerowa jest madra, bo nie ma ambicji na marszalkinie sejmu,
wiecej takich…
Pyro,
u mnie do ugotowanych ziemniaków (rozgniecionych gładko) dodawano drobniutko pokrojoną i usmażoną cebulę (schłodzoną), kilka łyżek mąki, jajo, dyżurne. Formować niewielkie kotleciki, obtoczyć w bułce tartej i usmażyć. Proporcji nie podam, bo jak zwykle wszystko na oko, ale tej mąki nie za wiele.
Dobrze, że przypomniałaś, mam sporo ziemniaków z wczoraj 🙂
Alicjo – właśnie tak, jak napisałaś, a do okładania kapusty wigilijnej zamiast w bułce, to w siekanych orzechach – wtedy są to krokiety ziemniaczano – orzechowe do Wieczerzy. Tak, czy owak przestały mi jakiś czas temu smakować; natomiast chętnie jadam takie kotleciki z kapusty albo z kalafiora – ostatnio coraz rzadziej, bo kto to ma jeść?
Brzucho jest Wielki i niech mu się dobrze w tym serowym interesie powodzi!
Brzucho – odezwij się proszę.
Takie same kotlety kartoflane, jak podała Alicja, robiła moja Babcia. Zwykle był do nich sos pomidorowy. Bardzo je lubiłam.
Zamiast sosu pomidorowego użyję podgrzaną meksykańską salsę, taką niezbyt ostrą.
A propos sosów pomidorowych, robię je z pomidorów (najczęściej zapuszkowanych), bo przecier wydaje mi się za kwaśny.
Poodkurzałam, zabieram się za jakąś twórczość.
Pyszne faszerowane pieczarkami , do tego surówka z pora, jabłka i kiszonego ogórka .
Czytam po kawałeczku tę książkę M.Jaffe o dawnym Poznaniu i jak dotąd mam dwa bardzo niemiłe fakty do odnotowania:
1. pewne przypadłości zarządzania miastem, są chyba wieczne i odwieczne ( np w latach 70-tych XIX w ludzie denerwowali się, bo najpierw bukowano ulice, układano chodniki, a za kilka miesięcy zrywano wszystko żeby położyć wodociągi, a po roku sieć gazową);
2. dziwnie czytać o swoim mieście autora, dla którego też było to miasto rodzinne od kilku pokoleń, a który jest tak zdecydowanie anty-polonistyczny, wrogi i pogardzający moją nacją. Jego zdaniem Niemcy nie zajęli polskich miast – Niemcy weszli do własnych, przez nich zbudowanych, przez stulecia zarządzanych miast, które potem uległy polonizacji, z wyraźną szkodą dla cywilizacji i handlu.
Jestem bardzo ciekawa jak potoczyły się losy tego rodu w hitlerowskich Niemczech. A był to ród liczny, zamożny i absolutnie lojalny wobec niemieckiej władzy.
Eska – wreszcie wylazłaś z norki?
Wylazłam i bawię się w melioranta.
Eska – roztopy? Kopiesz rowy sprzętem do orania?
Dobry wieczór Blogu!
Pyro,
Moritz Jaffe ur. 1855 w Poznaniu zmarł w Berlinie, data nieznana.
Jego żona Felicja Schaps ur. 1869 we Wrocławiu, zmarła 17.08.1942 w KZ Theresienstadt.
Mieli dwoje dzieci (Bernhard i Lieselotte), których daty są nieznane.
Jeśli to ten Moritz (syn Bernarda Jaffe z Poznania) to miał on jeszcze 5 braci i siostrę.
Nemo – ten sam. Prof. Topolski podaje, że zmarł w 1926 w Berlinie, pozostawił kancelarię adwokacko – doradczą synowi. W Poznaniu mieszkali bracia – wszyscy emigrowali po 1918r (prawdopodobnie do Niemiec)
Ironia losu – Żydzi absolutnie osadzeni w kulturze i strukturach niemieckich, a tu śmierć wdowy w obozie w Terezinie… Obłęd zupełny.
Pyro,
oni (Niemcy) w tym Terezinie byli niebywale akuratni. Moja przyjaciółka zza gór znalazła właśnie (w czeskim archiwum) akt zgonu stryjecznego pradziadka jej męża (pradziadek wywędrował z Niemiec do Szwajcarii gdzieś tak 120 lat temu) w tymże obozie. Podany jest dzień (3 dni po wdowie Jaffe) i godzina oraz przyczyna – „Marasmus” czyli osłabienie mózgu z niedożywienia, czyli po prostu – z głodu 🙁
Znalazł się też grób prapradziadka w Heidesheim, skąd wywodzi się cały ród. Teraz próbują odtworzyć drzewo genealogiczne i odszukać dalszych krewnych…
Bardzo mi się podoba to co proponuje pani Marta Gesler, i smakowo i pachnąco 🙂
Chętnie bym poszła na taki kulinarny warsztat bo to okazja do nauczenia się czegoś nowego i podpatrzenia sposobu podania czy dekoracji.
Dzisiejszy temat to ładne uzupełnienie wczorajszej lektury o Escoffier. Obiecałam sobie, że nie będę już kupować kucharskich książek a tu taka ponęta, białe trufle zimą 🙂
Z obozem w Terezinie wiąże się anegdota początku lat 80-tych ub.w. Muzeum, w którym jakiś czas pracowałam, w ramach wymiany k/o urządało w Terezinie wystawę o martyrologii Wielkopolski. Wśród eksponatów był stary, z I wojny karabin maszynowy Maxim i karabin piechoty Mossin, wz 1898. Jak wiadomo broń w zbiorach jest destruktem – ma przewierconą komorę amunicyjną i niekompletny zamek. Na deklaracji celnej obydwie sztuki były wymienione, pozwolenie z KW MO dołączone, czyli niby wszystko w porządku. Niestety – bracia Czesi wpadli w totalną panikę i owe 2 sztuki dawnej broni i naszych dwóch kolegów zaaresztowano na granicy. Musiał pojechać pracownik MSZ i chyba Min.Kult zanim ich wypuszczono – wszystko trwało 2 dni.
Danuśko, codziennie jest trochę muzycznie ale Twoja wczorajsza muzyczna kompozycja będzie mi teraz towarzyszyć przy każdej tarcie, niekoniecznie ziemniaczanej 🙂
Miałam okazję podziwiać i spróbować cukini Magdy. Jest to prawdziwy majstersztyk. W wyjaśnieniach wydaje się proste ale trzeba umiejętności kuzynki Danuśki, która również w kuchni objawia swój malarski talent.
Z obozem w Terezinie wiąże się też mała książeczka, jedna z najważniejszych w moim życiu: „Terezińskie Requiem” Josefa Bora. Ktoś zna moze?
Pisać mi się nie chce z powodów różnych :
– marzną mi palce nad klawiaturą?
– nie mam nastroju? ha!…. a może nie mam na strój, ten Adama już się zestarzał, pognieciony jakiś, powycierany, sprany i poplamiony jednocześnie , obwisły nawet miejscami, wyszedł już z mody, na żaden bal już w nim nie wpuszczą.
– niech ce misie… ?
– zajęty jestem…?
Do wyboru, do koloru.
Ale że Ogonek z Przyjacielem, Arkadym, Ryśkiem, Johnym Walkerem, Kitem i Surfem sobie polecieli do Lajares zrobiło tu się znacząco luźniej, więc czemu nie?
Jak w systemie gorących biurek, wolne miejsce to przysiądę.
Yurek, wczoraj 15:49, ja Cię też!
Wszystkich!
Też bym tak pospacerował, tylko potrzebne byłyby dwie osoby do niesienia polskiej wersji językowej.
Nie będę się do niczego odnosił, Placek stara się jak może, ale nie jest do końca zrozumiany, tu trzeba walić wprost, by zostać zrozumianym a nie pseudointelektualniebełkocić, jak to kiedyś ktoś łaskaw był tu napisać o zbyt trudnych i niezrozumiałych mu tekstach naszej korespondentki z wartego przytulenia miasta K.
Boję się napisać, wartej przytulenia mieszkanki K… 🙂
Dzisiaj przerażony też został Trunkowy.
Nie bój, po trzecim wszystko zrozumiesz, albo stosuj niestosowaną radę Alicji i nie czytaj wpisów niesłusznych postaci.
Ale wtedy mniej będziesz pił.
Tak przy okazji, ja też coś ulokuję, to jest dla tych co nie chcą robić wycinanek z makaronu, tylko jeść, jeść, jeść, oni przyjdą, zrobią i nie zjedzą!!
Pamiętacie melodię?
Nie ma jak umami, piąty smak, Escoffier
Nie ma jak umami, korzeń, goździk, episjer.
lalalalalalalalalala lalalalala lalala
Dobry wieczór!
Kuchnia Artystyczna połączona z Warsztatem Woni 😉
http://thepolishbookstore.com/p/167961/kwiatowa-uczta-jadalne-kwiaty-w-100-przepisach
Placku, chętnie przystąpię do sekcji pieczęci, po kartoflach wspiąłem się na wyższy poziom wykonawstwa, wycinałem je z gumki myszki, takiej dużej, kreślarskiej. Przydawały się na rajdach turystycznych, zostały gdzieś w kronikach, a te pewnie dożywają gdzieś w zatęchłej piwnicy.
A Warsztat Woni na Burakowskiej jest jak najbardziej na właściwym miejscu, burak też pachnie, ziemiście, piaszczyście i botwinkowo,
A jeśli to burak z Fabryki Koronek to jeszcze wygląda.
Nisiu – znam i – więcej tego do ręki nie wezmę; podobnie jak opowiadań Borowskiego.
Antku – witaj. Jesteś w znakomitej formie.
Ja to sobie nawet znowu kupiłam, bo chcę mieć w domu, a poprzedni egzemplarz gdzieś zginął – ale też jakoś nie czytam. Kiedyś poczytam jeszcze. Z muzyką.
Tak Pyro, forma znakomita, nastrój przeciwpołożnie.
Dzięki! 🙂
Ostatnio czytałam „Farby wodne” Lidii Ostałowskiej:
http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/farby-wodne
Dina Gottliebova na początku przebywała w Theresienstadt.
Pyro – Johanna Eva Jaffé napisała książkę: „Jaffe Family, Posen Collection 1832-1986”: http://access.cjh.org/home.php?type=extid&term=480067#1
Nie wiem czy wszyscy Jaffe z Poznania byli spokrewnieni. Pani Johanna nie jest chyba potomkiem Moritza, ale może któregoś z jego braci?
Asiu – wszyscy byli spokrewnieni; też myślę, że jest to wnuczka Bernarda Jaffe, po którymś z synów. To była owszem, kupiecka rodzina ale sporo wśród nich intelektualistów, przedstawicieli wolnych zawodów itp.
O matko, Antek mi przypomniał, też wycinałam z dużej myszki. Bardzo koślawie, ale wycinałam 🙂
„Dodajesz komentarze zbyt szybko. Zwolnij troszkę” To ile musi minąć od 15:20 😯
Uczyli mnie wycinać linoryty. Dobrze, że się żaden nie zachował. Dała natura rączki ale bez talentu.
Ojciec Evy handlował drewnem, a matka pochodziła z rodziny bankierów warszawskich. Wspomina też historyka Filipa Jaffe. Eva urodziła się w Poznaniu, a potem jej ojciec przeniósł się z rodziną do Berlina. W kwietniu 1939 roku wyjechała do Londynu. Dokumentowała życie różnych gałęzi rodu Jaffe, wywodzących się od Mordechaja Jaffe z Poznania. Obecnie członkowie rodziny mieszkają w Niemczech, Anglii, USA i w Izraelu.
Asiu – oni wszyscy handlowali drewnem; Moritz też. Elias Meyer Jaffe (+1810) mieszkał w Lesznie. Jego syn, Marcus Eliasa, w podpoznańskim Swarzędzu, zaś wnuk Salomon (1801-1863) w Poznaniu zapisany jako handlarz. To był pierwszy radny miejski z tej rodziny. Oni wszyscy kolejno mieli po kilku synów. Wybitnym historykiem, wydawcą druków średniowiecznych, był np bratanek Salomona – Philip Jaffe. Skończę z tym, bo mi wyjdzie bibilijne ” A ezaw był synem Abrahama, syna…
Philip Jaffe popełnił samobójstwo w 1870 roku.
Z Moritzem był spokrewniony tak jak podaje Pyra, poprzez wspólnego pradziadka Dziadek Moritza (Salomon) był bratem ojca Philipa (Eliasa Marcusa)
Hej Antku! 🙂
Na zakończenie tego wątku 🙂 :
https://www.youtube.com/watch?v=RP0sZ9HvUyw
teraz pomyślcie o naszych rodzinach. Ile osób potrafi podać imiona pradziadków i jak babcia z domu? Nie mamy poczucia tej rodowej więzi, nie znamy dzieci kuzynów (ja nie znam 50%).
Ja znam imiona pradziadków, z obu stron, nazwiska panieńskie obu prababci. Dalej nic – pradziadków ze strony Mamy dobrze pamiętam, mimo, że miałam nie więcej (a prawdopodobnie mniej) niż 4 lata. Mam ich stare, przedwojenne zdjęcie…zeskanowane z rodzinnego albumu.
Pradziadków ze strony Taty nie poznałam, ale mam zdjęcie słynnej prababci Kundzi, co to paliła cygarety i czytała książki. Trochę przymałe i niewyraźne, dostałam skan od kuzyna, zrobił, jak umiał, starszy już pan.
Są rodziny, które utrzymują stały kontakt, organizują zjazdy, wymieniają informacje na temat rodziny. Oczywiście najlepiej jeżeli znajdzie się osoba, która potrafi i lubi takie imprezy organizować. Słyszałam o kilku takich, bardzo udanych spotkaniach.
(Znam imiona pradziadków i prapra, a po kądzieli to nawet i trzy razy pra i nazwiska panieńskie prababek 🙂 , ale moja siostra już się tym nie interesuje i na pewno nie wymieniłaby wszystkich pradziadków 🙂 ).
Ale pani Jaffe, też wszystkiego nie wiedziała, też prowadziła rozległe badania genealogiczne. A ponieważ rodzina była znana to i dokumentów jest więcej.
Tylko do prababć z obu stron, bez nazwisk panieńskich. Zdjęcia mam. Los był łaskawy, jestem podobna do tatowej 🙂
Asiu – ja potrafię to zorganizować i próbowałam – i w rodzinie Jarka i w swojej. Odzewu nie było, chętnych brak.
Jak nie ma chętnych, to nic z tego nie wyjdzie. Szkoda.
Za chwilę Marie gromniczne zaczną świętować 🙂
Nie znam ani jednej. Dobranoc.
Ja to zorganizowałam dla siebie chyba tylko, chociaż album rodzinny zeskanowałam i przegrałam na dyski dla rodzeństwa. Chyba nikt nie zaglądał na te zdjęcia…
Ostatnio zrobiłam kopię dla kuzynek, bo nie zgadało nam się wcześniej, że takie coś mam, a na zdjęciach albumowych jest ich ojciec, brat mojego), ciotki, babcia, dziadek! Były bardzo wdzięczne.
Ich ojciec przez wiele, wiele lat prowadził dziennik, pokazywał mi kiedyś (co za piękna kaligrafia!) i obiecał, że po śmierci będę mogła przeczytać. U kuzynek bywam przelotem i zawsze zapominam zapytać o te dzienniki. Obietnica wujka została dana w ich obecności, więc trudności by nie było, tylko zeby któraś z nas pamiętała 🙄
Jakieś piętnaście lat temu dzięki inicjatywie mojego Taty i jego kuzynki odbył się w Pułtusku zjazd rodzinny. Było około 50 osób i muszę przyznać, że niektóre z nich widziałam po raz pierwszy. Było to bardzo sympatyczne spotkanie. Pradziadków mogę wymienić, mam też zrobione przez Ojca drzewo genealogiczne jego rodziny. Od strony Mamy ojca znam ich historię od XIX wieku czyli prapradziadka, powstańca styczniowego.
Obiad. Jak to w piątek będzie z rybą. Również tradycyjnie będzie to sum. Ewa poszła na basen i przykazala, żeby nie panierować w jajku, znaczy się dietetycznie! Nie lubię schematów. Wykombinowałem, żeby skropić limonką. Limonka na zasadzie sprzężenia zwrotnego skojarzyła mi się z tequilą. No to skropiłem rybkę i swoje wątpia też. Dodałem nakrapianą fasolę z milonem dodatków oraz kwaszoną kapustę z kminkiem…
Jak sądzicie, czy Ewa to zdzierży? Bo jeszcze tequili wessałem nieco…
Drogi Antku – Pozwól, że zgadnę dlaczego tak rzadko się wpisujesz; z lenistwa i pogardy do nas, a to boli, ale życie to nie łoże z płatków róż, to znaczy nie moje. Moje to łoże Madeja 🙂
Do języka nienawiści nigdy nie przywyknę. Mam na myśli krowę w rowie. To bardzo łagodne i inteligentne zwierzęta które wiedzą, że szosami mkną stalowe pojazdy prowadzone wyłącznie przez nieumytych i pijanych Polaków. Nie wiem czy wiesz, ale Prusacy wstawiali wanny nawet do furmanek.
Nigdy nie doznałem zaszczytu poznania Marty Gessler, ale podziwiam tę niezwykle dzielną i utalentowaną kobietę. Co prawda nie posiada sieci restauraqcji w stylu barokowych burdeli, ale nikt nie jest doskonały.
Także sklepik Brzucha urzeka mnie swą zagrodową prostotą. Brandy i targety w stylu Jamie Olivera wciskają mi się pod powieki jak ziarenka pustynnego piasku, a oaza Brzucha pozwala mi od tego natrętnego świata odpocząć. Koszt przesyłki serowych skarbów do domu jest bardzo niski. Brakuje mi tylko strategicznego partnerstwa z panią Dorotą Szwarcman, ale to tylko kwestia czasu. Wiem tylko, że Wagner nie pasuje do żadnego sera i wina, a raczej do świni w całości.
Antku – Niczym się nie przejmuj. Pozwól, że spróbuję nieco poprawić Twój nastrój;
Goość do kelnera:
– Przepraszam, jak państwo przygotowujecie kurczaki?
– Normalnie, walimy im prosto z mostu że umrą.
Jak widzisz, bełkotać to ja potrafię, ale walić prosto z mostu już nie 🙂
P.S. Autorką „Białych Trufli” jest Nicole Mary Kelby, a Ty Alino, jak zwykle słusznie i niezwykle delikatnie, podałaś nam pełen tytuł w oryginale. Białe trufle w zimie, bo bez niej tytuł jest bez sensu 🙂
Dzięki uprzejmości Asi – album rodziny Jaffe
Placku! Jakiś czas temu (może to jest 8 lat a może 9, już nie wiem) zarzuciłem Ci dadaizm! Cofam te kalumnie! Ja cofam te ohydne kalumnie! Ja cofam wszystko co mnie się nie podobało! Ty jesteś jak zdrowie! I obyś taki był!
Krowa w rowie i już! Niektórzy mówią – krowa na pastwisku.
Wracam do czytania – Nowy będzie wiedział, co czytam 😉
Pyra
1 lutego o godz. 20:48
raz zarekwirowano mi wszystkie noze ( kuchenne! ale nie czesi 😉 );
trzy lata(sic) trwalo zanim je odzyskalem…
Dzien dobry,
Alicjo, ciesze sie bardzo i wiem co czytasz. Dla mnie to swietna literatura.
Podejrzalem troche do tylu – z przyjemnoscia przeczytalem wpis Gospodarza i komentarze. Podoba mi sie pomysl pani G., i nawet, jesli tam nie wstapie, to przecierz w ogole nie przeszkadza mi, ze inni znajduja tam okazje przyjemnego spedzenia czasu. W ogole akceptuje rozne innosci – jesli ktos jada inaczej, gotuje inaczej, ubiera sie inaczej, kocha inaczej itd. Dopoki mi nie przeszkadza ani nie szkodzi – ma moja pelna akceptacje. Pelna. Przeciez, jesli nie lubie, nie musze wchodzic do restauracji pani G, mam tysiace innych do wyboru. Jesli nie lubie potraw innej kuchni – jem kartoflanke. I tak ze wszystkim.
Nowy !!!!
Jak Ty piszesz – przeciez pisze sie tak – PRZECIEZ!!!! a nie „przecierz”.
Nowy,
zaczęłam po południu i właśnie skończyłam, odłożywszy na WŁAŚCIWĄ półkę.
Trochę znam okoliczności przyrody, bo tamtędy włóczyliśmy się nie tak dawno, znam klimat i opowieści mieszkańców, dlatego dosyć łatwo mi się czytało w sensie „miejsc dramatu”.
To nie jest łatwy kraj i długo nim nie będzie.
Ja wiem, dlatego Ci to zaproponowalem. Nie bylem tam, ale wydaje mi sie, ze autor oddaje tamtejsze klimaty. Polecam jego inne tytuly. Wszystkie!
Chyba się rzucę w posciel, oczy mię swędzą.
http://www.youtube.com/watch?v=8x8S5Mgimy0
Dobranoc!
http://www.youtube.com/watch?v=t2xR6KDuYYU
dzień dobry …
jesiennie za oknem …
z moich eksperymentów z zachowanie owoców na zimę muszę napisać, że wekowanie owoców bez cukru ciasno włożonych do słoików to nie jest dla mnie dobry pomysł bo fermentują jak się robi wg przepisu Pani L.Ć. …
natomiast powrót do dzieciństwa z kawą zbożową bardzo udany ….
Zadzwonil telefon. Cieply glos w sluchawce informuje : wagen nr. 4512 oczekuje przy klatce schodowej. Przyjemnosc jazdy byla podwojna, ona z piorami zrobionymi na irokeza w kolorze teczy spokojnie prowadzila auto, ja natomiast majac rozmowczynie po lewej stronie moglem spokojnie oddac sie przyjemnosci rozmowy.
Po dwudziestu minutach bylismy juz na Schoenefeld (bardzo lubie txl byku jest znacznie tanszy w dojezdzie, w razie czego masz dobre towarzystwo), a ze nie zdazylismy wyczerpac nawet jednego tematu, postanowilismy spotkac sie po moim powrocie.
Dopiero kiedy dotarlem do Check-in zauwazylem pekajace marmury pod torba ze sportowym sprzetem. 60kg bagazu to znacznie wiecej niz wazy Przyjaciel, ale Antek nie wie tego co wie Danuska, ze ani Przyjaciel ani Danuska nie sa wymienialne na bagaz, tak wiec oddalem torby w cudze rece i z drzacym sercem usunalem sie w cien. Zmiekczalem. Pozostal mi plecak z lifetabletem, telefon i aparat. Sama koniecznosc. Mimo to, czulem ze to tez wazy. Dalej juz wszystko jasne, poprostu zniknalem by sie odnalezc w zupelnie innych klimatach. Mam takie uczucie jakbym juz tutaj kiedys byl 😆
Niech no tylko przywykne do nowego stylu zycia klepne do Pyry maly wpisik, no chyba ze wywieje mi idee z glowy co wszystko mozliwe. Nikt mnie tutaj nie wyganial 😆
Dzień dobry, Placku – dziękuję za album 🙂
Kawa zbożowa? Nie chcieliśmy pić mleka – cała trójka, bo kożuchy itp Kwaśne, chętnie; słodkiego nie. Mama wpadła na pomysł, że będzie zaparzała dzieciakom zbożową kawę, mlekiem. Prócz „Turka” była kawa „dobrzynka” o lekko kakaowym posmaczku; ten posmaczek był z łusek ziarna kakaowego mieszanych w tej kawie. No i kłopoty Janeczki skończyły się natychmiast – bachory wypijały nader chętnie po 2 filiżanki kawy przed wyjściem do szkoły. Słodziliśmy tę kawę niemożebnie – 2-3 łyżeczki cukru na filiżankę. Nikt nie oponował. Jeszcze wciąż obowiązywało wańkowiczowskie „Cukier krzepi” i nikt nie mówił o białej trucinie.
Francuzi świętują dzisiaj „chandleur”, naleśniki pod różnymi postaciami ale najczęściej na stole króluje „crepe Suzette”. Może chcecie popatrzeć, jak się te naleśniki przygotowuje?
Nisiu, amatorko masła 🙂 Jest tego masła tu a jest, i w cieście i w końcowym etapie z pomarańczowym sokiem. A na koniec likier z pomarańczy, Grand Marnier albo Cointreau.
Mniam mniam 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=Cvn5zDofR3U
Alino – dziękuję; dzisiaj nie, ale w tych dniach zrobię z pewnością. Wszystko mam, a apetytu nabrałam.
o naleśniki … to ja zrobię dzisiaj na obiad owsiano-kukurydziane z nadzieniem kapusto-grzybowym … bez masła z olejem kokosowym …
Alinko, kocham masło, sok pomarańczowy i Grand Marnier, ale wszystko osobno i bez naleśników w komplecie… Naleśniki robię właściwie wyłącznie na słono, czasem chlapnę dżemem, jak mi jeden-dwa zostaną – i to delikatnie, bo nie przepadam za słodkim. Odsmażam, oczywiście, wyłącznie na maśle, na chrupko, niezależnie czy złożone w chusteczkę, czy zwinięte w krokiet. Grand Marniera lubię lać do lodów, czasem do kawy. Sok pomarańczowy, jeśli zimny, mogłabym pić litrami do wypęku i umarcia.
Lubię też, w małych ilościach, francuskie dżemy z gorzkich pomarańczy. A w miasteczku Audierne w południowej Bretanii jadłam kiedyś taki sorbet z gorzkiej pomarańczy, ze mi oczka wyszły na wierzch i zostały tam na długo. Pani powiedziała, że to jeden miejscowy robi takie cuda.
Zrobiłabym naleśniki, bo tak apetycznie gadacie, ale nie mam mleka i nie chce mi się po nie iść. Będzie zapiekanka: na dno plasterek boczku, kartofelek w plastrach, cebula, jajko, remanent z lodówki (cukinia, bakłażan, fenkuł), ser. Nie macie pojęcia, jak trudno zrobić coś takiego w wymiarze na jedną osobę! To tak jak z sałatką jarzynową: zawsze wychodzą góry, choć zaczyna się od jednej marchewki z rosołu…
Lato, Audierne i naleśniki (nie tylko z Audierne)
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/AudierneIBretonskieNalesniki
Co za przyjemne wspomnienia!
Alicjo, ten z cukrem nie mój!
Dzień dobry Blogu!
Szaro, buro, pada śnieg…
Na obiad spaghetti z sosem pomidorowym ze słoika (z własnych pomidorów), sałata.
Później trzeba będzie się wybrać do ogrodu po brukselkę i pory, zanim całkiem zasypie 🙄
Moja wersja crepes Suzette to naleśniki z klasycznego ciasta, nadziane podsmażonymi jabłkami, a potem podgrzane w sosie z masła, cukru, skórki pomarańczowej i soku z pomarańczy i cytryny, polane Grand Marnierem albo pomarańczówką od Pana Lulka i podpalone.
Dziś na kolację (ze śniadaniem) przybędą Młodzi, to im zrobię taki deser.
Kreatywność w kuchni
Nisia postponuje galaty bretońskie i nazywa je naleśnikami. Zgroza zupełna. Kupiłam paczkę tortili i wrzuciłam w lodówkę, leżą tam już miesiąc. Ma ktoś pomysł co z nimi zrobić? Jutro wieczorem będzie u nas 5 osób na piwie. Barbaro! Na pomoc, co w te placki po rozgrzaniu?
Pyro, a gdzieżbym ja chciała postponować cokolwiek z mojej ukochanej Bretanii? Słóweczko „galaty” pierwsze słyszę. Oni na to mówią „galettes”, ale ani galettes, ani crepes nie przestają być poczciwymi naleśnikami, hehe.
Hehe.
Hehe.
Och, Bretania!
Muszę tam wrócić!
Za wpis poprzedni dostałam teraz kapcię 8USD. Czemu nie? Pewnie Łotr jest tego samego zdania co ja i zamierza mi zapłacić w walucie.
Pyro,
ostry sos meksykański, pierś kurczaka usmażona w małych kawałeczkach, guacamole (avocado), sałata, zawijać i jeść.
Można też dodać pastę z czerwonej fasoli (refried beans), uduszone drobno pokrajane kolorowe papryki etc.
Ja robię na zimno, zazwyczaj latem, ale to mozna też zawinąć i podgrzać w piekarniku, jak najbardziej.
Pokroić sałatę lodową w dość cienkie paski
– pomidory, cebulę czerwoną w kostkę
– paprykę, w tym trochę ostrej, pokroić w kostkę
-można dodać drobniutko pokrojony ząbek-dwa czosnku
– wcześniej upieczone, zimne piersi kurczaka pokroić w dość drobne kawałki
– tę „sałatę” wymieszać, położyć na plackach, na to żółtego sera startego trochę.
Zawinąć placki, zajadać.
Na ciepło – zawinięte placki do wiadomego naczynia, przykryć folią i wstawić do piekarnika, ale nie na długo, po prostu na tyle, żeby były gorące.
Ja dodaję do tego trochę ostrej salsy (kupnej) i kwaśnej śmietany – do zimnych, ale śmietanę można podać osobno. Śmietana pasuje tylko do ostrej wersji, żeby lekko złagodzić tę ostrość.
Zamiast kurczaka może być pokrajana w plastry szynka na placku, może być wczorajsza pieczeń, może być też i bez mięsa.
Durny serwerze, nic nie podaję za szybko, ostatni komentarz wpisałam o twojej 6-tej rano 👿
Nisiu – owe galaty dawno w ten sposób spolszczono. Młodsza na widok takiego z szynką i jajkiem oblizuje się, jak Mruczek. Próbowałyśmy odtworzyć w domu – nie te mąki, nie daje się. A tych ośmiu zielonych wcale Ci nie zazdroszczę. Jakaś butelczynka wina się zmieści.
Dzień dobry, widzę, że zjawiam się w samą porę. Pyro, w tortille można zapakować prawie wszystko. Tylko trochę wyobraźni i w ostateczności – może to być tzw. przegląd lodówki. Czyli – drobno pokrojone kawałki jakowejś pieczeni, posiekana papryka, cebulka/szczypior, poszatkowana drobno surowa kapustka, plastry pomidora, okruchy sera np. feta, a żeby się to jakoś trzymało, można pokropić gęsta śmietaną, czy majonezem, ale tez taka masą z rozgniecionej ciemnej fasoli, przyprawionej na ostro. Meksykanie oczywiście dorzuciliby papryczki jalapeno, albo coś podobnie piekącego. Najlepiej naszykować sobie te wszystkie ingrediencje w osobnych miseczkach, tortille ostrożnie podgrzać (nie rumieniąc), ułożyć w stosik na ogrzanym talerzu i wtedy każdy sobie komponuje własna porcyjkę.
Przypomina mi się śmieszna historyjka, jak to ugotowałam wielki bigos żeby party miało swój polski akcent, zaproszeni Meksykanie zamiast chleba naszykowanego w koszyczku, poprosili o tortille, zawijali w nie bigos i twierdzili, że im bardzo ta polska potrawa smakuje 😀
Pyro,
zadzwoń do pani Mrożkowej, ona Ci najlepiej doradzi 😉
Właściwie w tortillę można zawinąć bardzo wiele rzeczy – ja robię sałatowo, z kurczakiem. Na gorąco nigdy nie robiłam, ale jadłam w meksykańskiej restauracji – jak to ma być przekąska do piwa, to można podać na zimno, bo z ciepłymi trochę kłopot, widelce, noże etc. A na zimno – każdy bierze w łapę i zajada 🙂
Otóż to, ja zawsze dodaję jalapeno, najlepsza jest marynowana.
Ja bym to sama zwinęła, bo jak jest kilka osób (liczę, że 5+2) to się zamieszanie zrobi przy stole.
Bigos w tortillę? Dobry pomysł 🙂
U mnie pada śnieg i wygląda bajkowo, jak taki pierwszy, zimowy dzień.
Stary śnieg był spłynął w środę.
W Meksyku zawsze tortille były podgrzewane przed zawinięciem, choć zawartość, (poza mięsem które krojono ciepłe, często tuz po opieczeniu na grillu) była chłodna, a jedzone zawsze w ręku, nie nożem i widelcem.
Zapomniałam jeszcze o quesadillas, czyli o tortillach nadzianych serem, który po podgrzaniu roztapiał się wspaniale. Ser także dosmaczano na ostro papryczką itp.
A tu przykłady 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=sygfe2DYneU
Oczywiście, można też nożem i widelcem, jak okoliczności bardziej eleganckie, nie garden party, czy bar przy drodze 🙂 Ale w porze południowego posiłku bardzo częsty obrazek przy ulicznych barach, eleganccy urzędnicy stojący w lekkim rozkroku, jedna ręką przytrzymując krawat, drugą pałaszują te swoje niebezpiecznie kapiące pękate zawiniątka 🙂
U mnie tez szaro, buro i pada śnieg. W związku z tym obiad był konkretny, czyli golonka duszona w warzywami. Do tego chrzan lub musztarda i bagietka. Duszenie dokonało się wczoraj, więc po nocnym leżakowaniu garnka z zawartością na tarasie można było zdjąć całą warstewkę tłuszczu, choć dzisiejsze golonki są mało tłuste. Takie danie robię najwyżej 2-3 razy do roku.
Jeśli ktoś odwiedzi cukiernię Sowy, to polecam ciasteczka „walentynki”. Nie wiem, czy to chwilowa nazwa , czy też całoroczna, ale ciastka są bardzo dobre – ciasto parzone , w środku masa lekko alkoholowa, a całość oblana gorzką czekoladą. Nie przesłodzone, wręcz mało słodkie.
Na słodkości, a konkretnie na pączki nastawiam się na czwartek. Do tego czasu wyostrzam sobie apetyt.
Pyro – mieć a nie mieć: szesnaście!
O galatach pierwsze słyszę. W internecie jest galata jako zimne nóżki, brrr.
Fantastyczne goloneczki wyszły zapakowane do gęsiarki czyli rzymskiego garnka z pokrywą. Czterem sztukom było tam już dość ciasno, bo choć goloneczki małe (przednie), to i garnek mały. Sól, pieprz, maryjanek – to ostatnio moje dyżurne – nie pamietam czy coś jeszcze, może gałązka świeżego rozmarynu – i były przepysznie upieczone, nawet się troszkę zrumieniły.
Nisiu, ile czasu w piekarniku, te golonki? Niczym nie polewasz? Mam takie naczynie, kupione w Alzacji (Roemertopf). Najczęściej piekłam w nim kurczaka z warzywami.
Golonki robię kilka razy w roku – najczęściej dla gości blogowych. Dla nas ze dwa razy. W odróżnieniu od Nisi ja gromko wołam o tylne nogi. Piekę w piwie, gotuję w wywarze z różnościami. Smakują. Siedźcie i współczujcie: nasmażyłyśmy 3 największe jakie są w domu półmiski faworków. Młodsza wałkowała i cięła, ja smażyłam, odsączałam, cukrzyłam i układałam na półmiskach. Teraz siedzę i stygnę – kuchnia jeszcze nie sprzątnięta; nie mam siły. Jeden półmisek posypany jest cukrem z cynamonem – na cześć Lulka – on takie lubił.
Alino, goląsie były w piecu dość długo, ale to na oko musisz. Jakieś dwie godziny? Wiesz, że w gęsiarce vel roemertopfie zaczyna się od zera, więc zanim się nagrzeje do dwustu, też trochę czasu mija. Przypraw golonki jak lubisz, upchnij w gęsiarce, zamknij i wsadź do pieca. Mniej więcej po półtorej godzinie zajrzyj, czy nie za dużo się z nich wytopiło, żebyś nie miała zupy golonkowej. O ile pamiętam, odlewałam część tłuszczu w trakcie pieczenia. Potem je odkryłam, żeby nabrały rumieńca. Tylko na tym etapie już trzeba uważać. Jakieś chłopy u mnie wtedy gościły i strasznie piali nad tymi golonkami.
Pysznie w tym wychodziły kawałki gęsi i kaczki. Wytopiło się z nich jeszcze więcej tłustego niż z goloneczek.
Świstak nie zobaczył swojego cienia …. 🙂
Nisiu z opisu zajętości czasu mniemam, że nowa książka powstaje? ….
Zapomniałam: niczym się nie polewa. W zamknietej gęsiarce wytwarza się para i wytapia tłuszcz z mięsa – to wystarcza. Mięsko jest soczyste. Jeśli nie zapomnisz o nim na etapie robienia mu tej pięknej skórki…
Jolinku, powstaje, ale idzie mi jak krew z nosa. Może byscie, Dziewczyny poczymały kciuki, czy co? Stale mi coś przeszkadza, ostatnio oczka jak króliczek posiadam na stanie…
Widzisz, Pyruniu, bo Ty się lubisz napracować. Ja szukam ulgowych rozwiązań. Z rzymskim garnkiem posypujesz mięcho, pakujesz do gara i zapominasz. Ono tam już samo wie, co robić, żeby się Pańcia nie zmęczyła zanadto.
Obawiam się, że na faworki nie ma takiego patentu…
A jak świstak nie zobaczy, to co?
Dzien dobry,
Pyro,
Quesadille rob, proste i nie bedzie balaganu na stole. Najlepsze jakie jadlam to na targu San Juan w Tonali z serem i kwiatami cukinii.
A na faworki to sie do teleportacji przygotowuje :).
To dalej zima Nisiu…
Pojechaliśmy na zakupy. Ja chciałam jakąś kurtę zimową w związku z tym zamkiem, co to mi się zepsował. Nic się do mnie nie uśmiechnęło, kompletnie nic, choć nie jestem wybredna. Sam drogi szajs, a tu już luty i mogliby sie pozbyć (=zniżyć ceny).
Wróciliśmy z dżinsami dla Jerzora i zakupiliśmy jakieś wina. Będziemy opijać te dżinsy, ale to wieczorem. Chyba kupię zamek i zaniosę kurtałkę do chińskiego sklepu, gdzie robią drobne skracanie, zwężanie, wszywanie.
Owszem, umiem szyć, bo z tego żyłam przez dobre 10 lat, ale nienawidzę wszywać zamków 👿
Czymam i czymam te kciuki.
Galata? Czy to nie tam, gdzie Turcy Zagłobie oko wykapali smołą?
Smacznego, bardzo apetycznie piszecie o naleśnikach, ale jestem najedzony do rozpuku. Był smażony filet z dorsza, do puree z ziemniaków z cebulka i połówką kalafiora. Do tego surówka na reszktach z lodówki i kawałkami suszonych pomidorów z oliwy.
W przeciwieństwie do Nisi mam to szczęście, że gotuję dla dwojga jednak, też nie mam właściwej miary i zjadłem dzisiaj równą połowę tego, co przygotowałem. Moja LP natomiast zostawiła sobie i dojada. Tzn, ciekawe czy zje, bo przypałem ją właśnie przy lodówce, z kawałkiem odłamanego pęta kiełbasy.
Jolly, o kurza twarz… świstacza.
Golonki można piec w różnych naczyniach, byle z przykrywką. Inaczej nie uzyskają należytej miękkości, którą należy sprawdzać co jakiś czas. A na koniec – wiadomo – pokrywkę zdejmujemy i mięso przypiekamy, chyba że ktoś woli nieprzypieczone.
Pepegor,
rozumiem Twoją LP – kawałek kabanosa lub innej kiebasy z lodówki do przegryzienia to grzech powszechny.
Wiarton Willie (Ontario, Kanada) oraz Punksutawney Phil (Pennsylvania, USA) też nie zobaczyli swojego cienia 🙁
Natomiast Shubenacadie Sam (Nova Scotia, Kanada) i owszem, wylazł z dziupli, zobaczył swój cień i zapowiedział, że jeszcze 6 tygodni zimy i po ptokach. Czyli po zimie.
Nie ma jeszcze doniesień, co zobaczyli Willow z Manitoby i Balzac Billy z Alberty. Oba Kanadole 😉
kawałek kabanosa to dobra przegryzka … ma tylko 100 kalorii … 😉
Nisiu to trzymamy a na kiedy termin? …
Nisiu, dziękuję 🙂 Przypomniałaś mi o tym naczyniu i przejrzałam przepisy.
Jest jeden z kiszoną kapustą i właśnie golonką, taki alzacki bigos 🙂
Jolly R. – żeby nie to smażenie, to nie byłoby czego jęczeć – moich faworków się nie wybija; lekko zagniata i hyc – do lodówki na 1,5 -2 h. Nie są twarde, ale praktycznie składają się z samych dziur i za mocno złapane w palce, rozpadają na kawałeczki.
Jolinku – ciszej nad tą trumną…
Cześć blogowa bando!
:::
Za życzliwe uwagi, za trzymanie kciuków, za to że jesteście
..serdecznie dziękuję 🙂
Pyro,
To wybijanie mnie nie przeraza, ja juz pisalam, ze to niezly sposob na pozbycie sie negatywnej energii, to smazenie to porazka! Pierwsze szesc porcji to sama radosc, a pozniej to placz i zgrzytanie zebami.
Jutro znowu rodzinniej i przy pełnym stole. Na powtarzające się życzenie będzie znowu ryba. Kupiłem to http://www.deutschesee.de/wissen/fischlexikon/meeraesche.html Można też znaleźć pod nazwą handlową : Cefal (chelon labrosus), a cena sensacyjnie przystępna, bo jedynie 6,90 e za kilo. Kupiłem więcej, bo łby i końce ogonow zadeponuję w zamrażarce jako depozyt na przyszłą zupę rybną. Całe tuszki, bez łusek zawinę w papier, a pod koniec rozwinę, aby mieć chrupką skórkę.
Brzucho – choćby raz na tydzień, wpadaj do nas. No, co to jest? Zapr4zyjaźnias się, a potem uciekasz gdzie pieprz rośnie.
Pyro droga
walę się w pierś (aż dudni)
OBIECUJĘ!
Pyro,
to ten przepis ? http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/01.CIASTA_etc/Faworki_wg.Pyry.html
Czytałam go już wcześniej, ale przeoczyłam informację, że ciasta nie trzeba wybijać.
Jolinku,
można by zaordynować sobie jeden dzień diety 1000 kalorii z samych kabanosów. Tylko trzeba by ustalić długość kawałków. 😉
Krystyno tak myślałam, że gdyby każdego dnia jeść tylko jeden produkt to po jakimś czasie przestałoby się mieć ochotę na jedzenie .. 😉 …
Tak, Krystyno, to ten przepis.
Jolinku,
moja znajoma w ramach odchudzania zarządziła sobie tydzień zupy z warzyw i słodkiej kapusty na wodzie, co to niby odchudza. Jesz tylko to, do wypęku. Po trzech dniach nie mogła patrzeć na swiństwo.
A ja dzisiaj jadę na proszony obiad, o!
Brzucho, powinieneś się walić w brzucho!
Mam nadzieję, ze nie uraziłam Cię uwagami do strony> To z życzliwości starej redaktorzycy.
Drogi Placku, pozwolisz że też tak familiarnie, sprawiłeś mi dużą radość swoim bełkotem, już nocą poprawiłeś mi nastrój świetnym dowcipem, pamiętam zaśmiałem się dokładnie o 1:00.
Słowa potrafią zabić (np. taka sekwencja : jak cie walne w dziub!) może zabić kurczaka!
Może więć zamiast walić z mostu, będzie Ci łatwiej z mostu zrzucać?
Kurczak wtedy ma jakąś szansę, ale krowa już niee.
Co do mojego lenistwa, pełna zgoda, ale moja podagra, czy jak to tam nazwałeś, ma zupełnie inne podłoże, czysto medyczne.
Jak mawiali starożytni syberianie : życie niejebajka, życie tojebitwa.
(przepraszamzacięłamisięspacja)
Co do wanien na furmankach, nie wiedziałem, ciekawe jak sobie radzili z grzaniem wody, ognisko pod, odpada – furmanka wszak łatwopalna, bo jak z odpływem wiem doskonale.
Dlatego i błoto w Prussiech było takie czyste i niekurzące.
Dzisiejsza cywilizacja jest bardziej postępowa, furmanki są w wannach.
Co do burdeli, sądzę że styl barokowy jest tam jak najbardziej na miejscu, wyobraź sobie burdel w stylu międzynarodowym, stal, beton, szkło i aluminium, weź się tam połóż!
Na swojej klawiaturze pod programowalnym przyciskiem mam wybór : język nienawiści ON, język nienawiści OFF.
Pisząc do Ciebie miałem jak zapewne zauważyłeś, OFF.
Nemo! heeej 🙂
Antku -przeczytałeś najpierw wpis Hartmana? Tak mi jakoś blisko wypada. To komplement; lubię przewrotność Hartmana.
Nie piekliśmy dzisiaj golonki,nie smażyliśmy ryb, naleśników ani faworków 🙁
Dzisiaj królową dnia była kura!Nie była to jednak kura w rosole,ani kurcze pieczone.
To była kura w liczbie mnogiej,a nawet bardzo mnogiej oraz ozdobnej.Byliśmy na wystawie:
ww.sggw.pl/2013/01/23/wystawa-kur-ozdobnych/
Nisia by pewno rzekła-no kurza twarz,co za rozrywka!Ale zapewniam Was naprawdę warto było te najróżniejsze kury zobaczyć.To dużo ciekawsze niż wystawa kotów.Kury ze stoickim spokojem znosiły to całe wystawowe zamieszanie,koguty piały,a my nad niektórymi kogutami też 🙂
Tutaj te,które podobały nam się najbardziej :
http://woliera.bierun.w.interia.pl/feniks.html
A tu skrzyżowanie kury z kotem 😉
http://www.youtube.com/watch?v=jO7Jv0N2uvQ
Barbaro-wystawa rzut kamieniem od Ciebie.
Może jutro zajrzysz ?
Skoro tak się rozsiadłem, to jeszcze Wam napiszę gdzie dzisiaj byliśmy. Taka impreza folklorystyczno-towarzysko-handlowa, bywaliśmy już tam, ale ostatnio to pewnie z 10 lat temu.
Jak dla nas tylko do popatrzenia, potrzeb uczestnictwa nie mieliśmy, ot zwykła ciekawość, choć z ostatniej mamy tapicerowany, dystyngowany, z drewnianymi giętymi podłokietnikami fotel na kółkach. Został odnowiony, zmieniona na czerwony aksamit tapicerka, używała go córka do komputera.
Dzisiaj, mimo niepogody, jak zwykle dużo ludzi, część to zawodowcy wykupujący jak leci : np. palety używanych komputerów, drukarek itp. sprzętu, wszystko wylicytował jeden facet, inny wykupił kilka paletopozycji z materacami i elementami łóżek. Pralki, suszarki, klimatyzatory, odkurzacze….ale wszystko w ilościach nie detalicznych.
Odkurzaczy 19 sztuk, lamp 35. Ale meble były dostępne w pojedynczych sztukach, tu walczyli już amatorzy.
Pozycji sprzedawanych było 158, myśmy dotrwali do 60 – licytacja szła sprawnie i szybko, średnio minuta na aukcję, przebicie 50zł, pow.1000zł- 100zł, natychmiastowa płatność gotówką i dalej…, ale po 55pozycji pewna pani spostrzegła się że co innego licytowała, za co innego zapłaciła i co innego dostała, czy jakoś tak… 😉 coś tam wyjaśniali, tempo siadło i poszliśmy sobie, zresztą ciepło też nie było.
A dla ciekawych gdzie, wyjaśniam : tu
Pyro, nowego jeszcze nie czytałem, zaraz zajrzę, ale aż TAK to ja nie… 🙁
O, Danuśka była na podobnej imprezie! 😉
Wklejam raz jeszcze sznureczek do wystawy :
http://www.sggw.pl/2013/01/23/wystawa-kur-ozdobnych/
Te puchate są niesamowite. Mają pióra jak dmuchawce. Napatrzyłam się i namacałam, rodzina hoduje dla przyjemności 🙂
O! 22:01, czekam na moderację!
Czyżbym nabluzgał?
Albo jakiś kontrwywiad czuwa.
Oprócz kur były też przecudnej urody gołębie, kaczki i indyki oraz jajka prosto od kury 🙂
Od takich kur to my jaja jemy 🙂
Anteczku, nie zgadzam się, żeby Cię cokolwiek moderowało 🙂 Jestem pewna, że Antkowa też nie (ukłony 🙂 ).
albo rosół….
Haneczko, czapką do ziemi !! 🙂
Jednak skubany trzyma, patrz, a burdel przeszedł!
Co prawda dużo pisałem tam o pozycjach, jakiś zbok z chorą wyobraźnią ten łotr jest.
No patrz, a ja o macaniu i puścił 😯
Antku-też jutro przewidziana porządna jajecznica! Natomiast na rosół żadnej białoczubej
nie zakupiliśmy.
Może macać można na tylko stojąco, nie w pozycjach?
Towar macany należy do macanta.
Danuśka, ostatnio na wsi był z tego.
Kara za rozpustę, za gwałty wielokrotne.
Danuśka – dzięki, kręciłam się w pobliżu z psami, ale nie wiedziałam o wystawie. Co za piękne ptaszyska. Ciekawe czy do jutra starczy tych prawdziwych jaj, nabrałam apetytu 🙂
Na wystawie była też dziewczyna z wężem zbożowym.Tak zupełnie nie na temat ten wąż,ale można było pomacać.Bardzo miły w dotyku.
Rosół nie wiem, ale jaja (na miętko i twardo) pyszności 🙂
Danuśka, wiesz jak Cię lubię, ale te tam macaj beze mnie, pfuj i brrr 👿
Antek-mam nadzieję,że ten rosół to nie z koguta miniatury i że wyszedł więcej niż jeden talerz 😉
Barbaro-może na jutro te wystawowe kury zapewnią kolejną dostawę jaj 🙂
to ja nie wiem czy tam pójdę w związku z tym wężem, za Haneczką – brrrr
Haneczko-do macania węży,aż tak się nie rwę,
ale ten akurat był bardzo ładny.
Tą kotokurą Rumik byłby z pewnością zachwycony…
Danusko 21.59
a mielismy nie o polityce!
Rumik by kotokurę zaszczekał na śmierć! Chociaż… nie wiadomo, jaki temperament ma kotokura.
Wrócilim z obiado-kolacji, śnieg sypie, nastrojowo do wyrka z książką. Podobno (nie wiem, kto to wymyślił, naukowiec chory na bezsenność?) sypialnia ma być tylko do spania i ewentualnie takich tam, ale nie do czytania przed snem 🙄
Jak się ma trudnosci z zasypianiem, należy wybrać odpowiednio nudną książkę 😉
Dobranoc!
A kto pilnuje lampki? No właśnie…ja i tak nie spię, czytam, ale niech ktoś przejmie, do cholery!
spowiadam sie blogowi najwyzszemu, ze bardzo zgrzeszylem i jadlem gulasz w piatek, ale nie mam zamiaru posypywac sobie glowy popiolem…
@antek:
gustlik, witaj, znowu kierunek berlin?
Przeciez nie musisz robic byku tego sam. Wystarczy ze wejdziesz z glowa w odpowiednie miejsce 😆 to zrobia to za ciebie inni.
Jeszcze kilka godzin i moja Ryba przyjedzie. Będę miaa starszą bliźniaczkę w domu całe 3 dni. Miło jest gościć swoje dawno dorosłe i samodzielne dziecko. Niebo pokryte chmurami ale w tej chwili właśnie wyjrzało słońce i wygląda na to, że oknom przydałoby się mycie. Figa; nie myję kiedy co dzień pada.
Pyro,
nagadacie się z Rybą do syta. Oj, wesoło będzie u Ciebie.Ryba rozsiewa wokół siebie sam optymizm i radość.
Słońce było, ale się skryło. Nic to, jedziemy na spacer do Wejherowa. Obiad gotowy, czyli powtórka z golonki.
Ja za dwadzieścia minut wkładam do piekarnika marynowane żeberka, do nich będzie surówka z pora, cebuli i pomarańczy, a zjemy z chlebem (Ryba nie chciała klusek, ziemniaków etc) W domu Córcia będzie ok 14.30. Kiedy są obydwie razem, a jeszcze i Synuś się trafi, to chichoty wprawiają budynek w rezonans. Same śmieszki.
Zadzwoniła Zgaga – jak zwykle ostatnio, nie z domu; znowu się szlaja po świecie. Prosiła wszystkich pozdrowić i przypomnieć, że dzisiaj toast wieczorny za zdrowie Krystyny.
Krysia nam dzisiaj dojrzewa o kolejny roczek.
Pewno, że opijemy zdrowie Jubilatki.
bre życzenia. Do wieczora!Krystyno, z pewnością z trudem uniesiesz furę życzeń, ale to dov
ps – coś się pokiełbasiło – miały być dobre życzenia.
Krystyno, ślę Ci życzenia wszystkiego co najlepsze i serdecznie pozdrawiam 🙂
Zgaga nawet daleko ale czuwa nad Blogiem. Miłego dnia, Zgago 🙂
Pyro, samych dobrych i wesołych chwil z Twoimi dużymi dziećmi 🙂
Krystyno, sto lat, sto lat – samych smacznych i wesołych!
Dziękuję za życzenia, choć urodziny mam dopiero jutro. W kalendarzu Echidny jest błąd, który usiłowałam skorygować w ubiegłym roku, ale znam Bałtyku do Australii jest szmat drogi, także wirtualnej. 🙂
A życzę sobie tylko zdrowia.
Bry!
U mnie rozerwał się wór ze śniegiem 😯
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4878.JPG
Przyjemnej niedzieli wszystkim życzę 🙂
Nic nie szkodzi, Krystyno, możemy zacząć świętować przy niedzieli 😉
No bo co tu robić w taki śnieżny dzionek 🙄
Wstawiłam odpowiednią datę do blogowego Kalendarza. Dzisiaj proponuję wznieść toast za zdrowie w ogóle, a jutro szczególnie zdrowie Krystyny 🙂
Młodzi siedzą, śmieją się, kłócą ilekroć rozmowa wejdzie na tematy wrażliwe – niby poglądy mają bardzo zbliżone, a temperamenty grają. A już medialna debata o nauczycielach wywołuje burze z piorunami. Teraz jedzą kolację, przy czym udało im się wyprodukować kartoflane wiórki, zamiast pieczonych ziemniaków. Szkoda, miałam ochotę na talerzyk tego specjału.
Pogody piekne. Slonce i cieplo. Wiatr gdzies sie zapodzial a chmurki ulotnie po niebie sunac nic sloncu nie szkodzily 🙂 Jednym slowem pogoda na spacer. Dokola wszyscy najedzeni, tirowek tez nie widac i kopalni nie buduja wiec poszlismy na spacer dawno wyczekiwany. Nieco sie rozchorowalem na grype i dwa tygodnie w dziupli siedzialem wiec tym bardziej slonce radosc sprawilo. Jezdzimy czasem do Bragg Creek gdzie w penym momencie droge zamykaja w grudniu i otwieraja w maju wiec sie robi promenada dla spacerowiczow. Widoczki ladne dojsc mozna pod same 3 tysieczniki ale my tylko 7.5 km w jedna strone i nogi same zawrocily ale dopiero po lunchu w gorach na trawce. Ostatnio sniegu za duzo nie bylo wiec i droga latwo sie szlo a do tego jakis ratrak czy inna koparka przejechala i bylo nawet ubite. Wyzej snieg niemal wywiany i pod warstwa moze 1cm asfald wiec ponownie szlo sie latwo. Pare zdjec zalaczam dla stesknionych 🙂
W gor do slonca. Z powrotem latwiej jakby cos w plecy pchala a na koncu musialem zwolnic bo znak ograniczjacy szybkosc (80km) sie pojawil. Balalem sie ze z radarem jakis rangers stoi za choinka. Rzeczka to Elbow River jedna z dwoch co przez Calgary przeplywa (mniejsza).
To chyba tyle….
https://picasaweb.google.com/117780101072784579146/BraggCreek01022013?authkey=Gv1sRgCPmE0IvwxsWgWA#slideshow/5840800662538754898
Zrobilem tez gefilte fish wg przepisu sprzed miesiaca ale cos mi nie wyszla. Cebula duza to problem bo nie bardzo wiadomo co dokladnie oznacza a nasza rybka zacebulowa byla nieco. Schrzanilem tez smakowo galarete wiec ogolnie trzeba bedzie jeszcze raz sprobowac i wziac poprawki 🙂
https://picasaweb.google.com/117780101072784579146/GefilteFish?authkey=Gv1sRgCPLi7ITd0Lv-_QE#slideshow/5840801766785405490
Jedziemy dalej na spacer dzisiaj wlasnie poludnie wybilo i czas do Yumy.
Alino narobilas mi strasznej checi na te nalesniki wiec moze za tydzien w weekend sie pobawimy 🙂 Vhyba wszystkie skladniki dobrze rozpracowalismy bo jezyk francuski zawily jakis taki 🙂
Co wyjdzie to wyjdzie…..
yyc,
widać, że droga wygodna dla piechurów. Jest też chyba ciepło i bezwietrznie, bo jesteście bez czapek. I to wesołe słońce, którego ostatnio u nas tak brakuje. Dziś wyjrzało na chwilę, zrobiło nadzieję i schowało się.
A ryba wygląda trochę tajemniczo, ale nie wątpię, że była smaczna.
Nazbierałem dziś chrustu
Irku – te mam podobne, ale musiałam sama smażyć.
YYC – piękna pogoda.
„Znów
Jakby nie po drodze
Znowu
Nam nie do pieśni
Bóg, Honor i Ojczyzna
…i niepotrzebne skreślić” /Andrzej Poniedzielski/
Dostałam od Ryby tomik wierszy Poniedzielskiego. Ten drobiazg powyżej, to pierwszy z pomieszczonych tekstów.
Przeczytałam. Nie za szybko? Nie trzeba było trochę pomyśleć?
Zrobiło mi się miło, nieco smętnie, nieco ckliwie… No cóż, ja już mam niewiele czasu by pomyśle.
A u mnie sypie, sypie i sypie…już ponad 8 godzin.
Na akord czy co? 😯 Stachanowiec się znalazł 🙄
Pyry pyrują, Jerzor już dwa razy dzisiaj odśnieżał, leniwa niedziela pod znakiem sushi.
Dzien dobry,
Bardzo ladnie tam u Ciebie yyc, dzieki za spacerek po skrawku wielkiej Kanady.
Nowy – rzadko mam przyjemność spotkać Ciebie na Blogu, bo kiedy tu zaglądasz, ja śpię. Jak tam Twoja zima? Zdjęcia oceanu były piękne.
Pyro,
W porownaniu z Calgary, Szwajcaria to zadna zima. W nocy nieco poproszylo, tyle, ze jest nieco czysciej, mrozek trzyma niewielki – i to cala zima w tym roku. Ocean przewaznie spokojny, nie taki jak ja lubie – grozny, huczacy, spieniony.
Jakis jestem zupelnie „bez zycia”, kolejny weekend uplynal na niczym, poza czytaniem, nawet generalnych porzadkow nie chce mi sie robic, a powinienem. Wieczorem rozpale grill i znowu beda wolowe tzw. steaki, nawet jeszcze ich nie kupilem.
Zdecydowanie musze sie wziac za siebie!
🙂
Biblia do mnie przyjechała. Wydanie z 1947. Obowiązkowa lektura każdego szanującego się kucharza we Francji. Jest na co popatrzeć. Oczywiście niby moderne ale gdzie jej tam do molekularnego filu myku. Porządna cegła , zupełnie jak nasza nieśmiertelna Kuchnia Polska.
https://picasaweb.google.com/100318348417210807170/NowyFolder3#slideshow/5840854463378169762
Ha, gdybyś był dziewczyną, to bym powiedziała – poczekaj jeszcze miesiąc. Będzie wiosna, nowa kiecka, nowy kapelusz albo torebka, nowa miłość – i człek jak nowy. Jak to tam z facetami, to nie wiem, ale chyba podobnie? (Bez torebki i kapelusza oczywiście).
Pyro, 🙂 🙂
Chyba podobnie.
Marek – ten talerz z homarami(?) homarzycami czy czymś takim – pięknie skomponowany
Nowy,
a u mnie to nie zima?! Już ponad 9 godzin pada 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4880.JPG
Kolejna biblia w drodze . Rarytas proszę państwa . Zupełnie amerykański.
http://cgi.ebay.fr/ws/eBayISAPI.dll?ViewItem&item=330860607433&ssPageName=STRK:MEWNX:IT&_trksid=p3984.m1497.l2649#ht_500wt_1174
Marek – chyba tylko dla obrazków.
Alicja – a jak tam pałac naprzeciwko? Rośnie? Zasłoni jezioro, czy nie?
Już dawno zasłonił 🙁
Wyrósł, teraz tylko roboty wewnątrz, wykończenia, podłączenia i tak dalej. No i zewnętrzne takie tam, nie powiem „tynki”, to będzie jakaś okładzina albo cuś. Ale to chyba z wiosną dopiero.
To ja sobie idę, do jutra rana.
Krystyno, ta ryba wlasnie wyszla nieco nie tak. Na zdjeciach zawinieta w gaze kapie sie w bulionie. Ja pod gaze dalem papier pergaminowy zeby sie latwiej po ugotowaniu odwinelo i ryba nie chaczyla gazy ale w sumie cos mi nie wyszlo. Bedzie powtroka z rozrywki bo od grudnia ryba taka chodzila mi po glowie a na swieta w koncy nie zrobilem. Potem w styczniu ukazal sie wpis o gefilte fish i mi sie przypomnialo 🙂
Oczywiscie nie cala ryba nadziewana tylko uproszczona wersia ryby zmielonej i nadzianej w rekaw z gazy. Teraz juz mysle wiem co zmienic dla swojego smaku i popwinna wyjsc dobra. Moze uda mi sie gdzies kupic sandacza.
Pare zdjec tego co zostalo z polmiska 🙂 Dolozylem do poprzednich zdjec. https://picasaweb.google.com/117780101072784579146/GefilteFish?authkey=Gv1sRgCPLi7ITd0Lv-_QE#slideshow/5840801788722719442
Gdyby nie znani mi Kanadyjczycy – Alicja i Jerzor, to jego, jako Kanadyjczyka, lubilbym najbardziej.
http://www.youtube.com/watch?v=Ki9xcDs9jRk
dzień dobry …
Krystyno zdrowia … zdrowia … i jeszcze raz zdrowia … 🙂