Ptasie mleczko prosto od… kozy
W minioną sobotę i niedzielę w warszawskiej hali Expo XXI na Woli miał miejsce Festiwal Sztuki Kulinarnej. Wystawców było multum i z kraju, i z zagranicy. Każdy namawiał do spróbowania swojego najlepszego produktu. Były więc chleby i chlebki, były sery i twarożki, były wina słoweńskie i inne. Były też oliwy, kiełbasy, przyprawy. Myślę, że łatwiej wyliczyć, czego tam nie było, bo nie było rzeczy niedobrych.
Były także szkło, zastawa, naczynia i przyrządy kuchenne.
No i był teatr. Nazywał się „Kucharska rewia gwiazd” i nie uwierzycie Państwo (my też z trudem w to uwierzyliśmy), ale pierwszy występ daliśmy MY. Na Expo zaproszono nas jako autorów książek kulinarnych. Było więc stoisko Wydawnictwa Nowy Świat, na którym złożyliśmy kilka autografów, bo na więcej nie było czasu. Wzywały nas bowiem artystyczne obowiązki.
Uzbrojeni w mikrofony, założone na głowy jak korony, i wyposażeni w noże, widelce, łyżki i wszystko, co potrzebne, na oczach widowni przygotowywaliśmy z Barbarą śniadanie. Równocześnie zaś usta nam się nie zamykały i gadaliśmy o naszych książkach, metodach pracy, sposobach zdobywania nowych przepisów, podróżach po kuchniach świata oraz – co oczywiste – o tym, co i jak właśnie teraz robimy. Po kilkunastu minutach gadulstwa urozmaiconego pracą śniadanie było gotowe. Podaliśmy świetny chleb (kupiony na Expo, bo nasz wymaga wielu godzin produkcji) z dwiema pastami: z jaj na twardo z serem topionym i szczypiorkiem oraz z awokado z serkiem homogenizowanym, majonezem, sokiem z cytryny i przyprawami. To był mój popis. Barbara zrobiła ruloniki z wędzonego łososia nafaszerowane tartym chrzanem ze śmietaną.
Poczęstunek zniknął błyskawicznie. Pomruki zadowolenia i gesty (wzniesione kciuki w górę!), jak sądzę, oznaczały nasze zwycięstwo. Równie szybko jak śniadanie rozeszły się prospekty polecające nasze nowe książki: „Nowości na talerzu” – Barbary i moja „Krwawa historia smaku”. W przyszłym tygodniu będą one już w księgarniach. A ja się tym ekscytuję, bo wydaje mi się, że to moja najlepsza praca.
Zaraz po nas w teatrze kulinarnym wystąpiły najprawdziwsze gwiazdy: Marta Gessler (właścicielka Qchni Artystycznej w Zamku Ujazdowskim), Kurt Scheller (właściciel najdłuższych wąsów w Warszawie i Akademii Gotowania oraz restauracji Rialto), Karol Okrasa (szef kuchni w Bristolu), Giancarlo Russo (rstaurator i kucharz włoski), Teo Vafidis (też kucharz i restaurator, ale grecki), czyli creme de la creme. I w tym przypadku to określenie nabiera właściwej mocy wyrazu.
My zaś udaliśmy się na wędrówkę po Expo. A było warto. Wspomnę tylko o trzech smakołykach. I będę musiał wymieniać nazwy producentów, nawet jeśli znowu ktoś mi zarzuci reklamowe ciągoty. Co za sens miałoby opisywanie czegoś dobrego bez wymieniania jego nazwy? Robię to po to, byście i Wy mogli to cudo zjeść, Twaróg firmy Mazowsze – niby rzecz prosta, a wcale tak nie jest. Niby każdy potrafi to zrobić – ale jednak nie tak. Ten serek jest pełen poezji: biały jak anioł, aromatyczny jak delikatny kwiat, gładki i elastyczny jak jedwab. No co ja będę jeszcze tu grafomanił? To trzeba spróbować.
Na sąsiednim stoisku trafiliśmy na orgię serów kozich. I mleka też. I… czekoladek! Jeszcze niedawno narzekałem, że nie ma u nas dobrych rodzimych kozich serów. A są. Firma Danmis z podpoznańskiego Bukowca produkuje kilkanaście rodzajów serków (m.in. parmezan), parę gatunków mleka i coś na deser, co w innym wykonaniu nazywało się ptasie mleczko. W tym zaś – to kozie mleczko w czekoladzie. Zaskakująco pyszne.
Włochami nam zapachniało w stoisku ABM Mantis. Tu można było spróbować oliwy z Abruzzów i Lazio. Oczywiście extra vergine, ekologicznie produkowanej i we właściwych butelkach z ciemnego szkła. Słowem – wszystko jak trzeba.
Oliwę wypróbowaliśmy. Była to Coline teatine DOP.Ma ona lekką goryczkę, czyli tłoczona z zielonych lub lekko dopiero ciemniejących oliwek, silny zapach, jasny kolor. No i tu kosztowała 50 zł za butelkę. W sklepach zaś trzeba wysupłać jeszcze dodatkowe 20 złociszy. No więc kupiłem oliwę też. Podam ją na Basi imieniny na talerzykach z gorącym moim chlebem jako wstęp do kolacji. Inne płyny z Abruzzo będą też.
Komentarze
Rozumiem, że te inne płyny z Abruzzo to Montepulciano? Dobre winko…. 😉
Panie Piotrze
A ja cały weekend spędziłem przy kuchni.Dzieci przyjechały z uczelni i trzeba było gotować im zapasy.Właściwie nie wiem skąd ten zwyczaj się w moim domu wziął,by walizy żarcia dawać na drogę.Wszystko można przecież kupić.No ale zawsze tak było-siła tradycji.Nam też starzy wałówki dawali.Więc małżonka lepiła dziesiątki pierogów z kapustą i grzybami,z serem no i piekła ciasta.Ja zaś smażyłem kotlety.Do tego słoiki grzybów w ocie,korniszonów,sałatek warzywnych itp.Dla ducha zaś zabrały zbierane od kilku tygodni,przeczytane numery „Polityki” i „Wysokich Obcasów”.Wieczorem odjechały,zobaczymy je znów na Boże Narodzenie Idą już swoimi drogami-może dlatego tak odświętnie i miło jest posiedzieć z nimi przy kuchni,rozmawiać, lepić wspólnie pierogi i popijać malinową herbatę.
Pozdrawiam
A ja Panie Wojtku całe to uczucie przelewam już na wnuczęta. To nastolatki, więc jeszcze jakiś czas nas, dziadków zniosą. Zwłaszcza, że karmimy i wywozimy do Włoch. Ale na wsi, jeśli ich nie ma, to bardzo boleśnie odczuwamy te pustkę. I wtedy żadne najlepsze dania i wina jej nie zapełnią. A tu trzeba jak najwcześniej i brutalnie odciąć tę pępowinę.
I cieszy tylko to, że widać jak przejmuja od nas obyczaje (czyli maniery), smak, miłość do dobrej kuchni i gotowania, ciekawość świata, pęd do nauki. I co cieszy najbardziej pasję czytania (a nie fascynację kulturą ruchomych obrazków).
Np. Jakub w przerwach zajęć kulinarnych przeczytał wszystkie ostatnio wydane książki Leszka Kołakowskiego. I to jest nasz sukce!
Jestem dopiero na początku drogi. Mój (nasz) syn jest jeszcze bardzo mały ( młody) jednak już staramy sie zaszczepic mu dobre obyczaje. Czym skorupka za młodu…Na naukę nigdy nie jest za późno ale też za wcześnie. Co z tego wyniknie to dopiero sie zobaczy . Tuszę , że będzie wszystko dobrze.
Czasy widac sie zmieniaja.Pamietam,jak nasza mama szykowala nam rowniez zapasy ,przed wyjazdem na uczelnie.A byly to glownie nalesniki z miesem,smalec z majerankiem, wytopiony w domu ,no i przede wszystkim rozne pasztety.Wszystkiego musialo wystarczyc na dlugo.
Moj syn konczy w tym roku szkole srednia,czy i mnie przyjdzie szykowac prowiant……..kto wie?
A gospodarzowi gratuluje udanych kulinarnych wystepow na targach!
Pozdrawiam.Ana