Za chińskim murem
Fałszowanie statystyk jest niewątpliwie naganne. A czasem bywa przestępstwem. Ponieważ robię to nagminnie, to wole przyznać się publicznie niż czekać aż ujawnią to szperający wszędzie żurnaliści. Otóż byłem w Palmową Niedzielę w Muzeum Narodowym. A jako że to już piąty raz w tym roku odwiedziłem przybytek sztuki i mam zamiar w dalszych miesiącach kontakt ze sztuką kontynuować, to w statystykach za bieżący rok okaże się, że niemal każdy Polak oglądał obrazy, rzeźby i tkaniny. Gotów jestem ponieść tego konsekwencje, bo wynagradza mi to przyjemność jaką daje taka wyprawa.
Tym razem byliśmy z Basią na wystawie Za Wielkim Murem prezentującej sztukę Chin z różnych epok. W magazynach Muzeum Narodowego zgromadzono około 5 tys. eksponatów, z których zaledwie drobną cząstkę przedstawiono miłośnikom sztuki Państwa Środka.
Kolekcja sztuki chińskiej – czytamy w przewodniku – stanowi ważną część Zbiorów Sztuki Orientalnej Muzeum Narodowego w Warszawie. To największy tego typu zespół muzealiów w Polsce, który od początku swego istnienia rozwijał się głównie dzięki darom i zakupom. Dziś może poszczycić się niezwykłą różnorodnością i przekrojowym charakterem. Reprezentuje wszystkie aspekty chińskiego dziedzictwa kulturowego – tradycyjnej sztuki i rękodzieła artystycznego. Na kolekcję składają się: malarstwo, kaligrafia, drzeworyt i estampaże, przedmioty z brązu, nefrytu, laki i szkła, emalie, rzeźba w drewnie, kości czy kamieniu oraz meble i tkaniny. Istotną i dominującą rolę w całym zbiorze odgrywa ceramika, a przede wszystkim słynna chińska porcelana: monochroma?tyczna, biało-niebieska, wielobarwna i typu blanc de Chine. Zabytki, poza nielicznymi wyjątkami, pochodzą z epok Ming (1368-1644) i Qing (1644-1911) oraz z początku XX w.
Wystawa „Za Wielkim Murem. Sztuka chińska ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie” prezentuje najbardziej wartościowe i najciekawsze wyroby rzemiosła artystycznego, rzeźbę, malarstwo i grafikę, zgromadzone w Zbiorach Sztuki Orientalnej MNW. Pokaz umożliwia zapoznanie się z różnorodnymi nurtami chińskiej estetyki i obyczajowości, związanymi głównie z przedstawicielami wyższych grup społecznych: dostojnikami, literatami, ludźmi wykształconymi. Stwarza też okazję wejrzenia w świat chińskich wierzeń i filozofii, symboliki i zwyczajów. Jednocześnie pokazuje, jak ten odległy zakątek świata był i jest odbierany przez Europejczyka.
Ta wystawa zajmuje zaledwie trzy sale. Ale i tak trzeba, na w miarę dogłębne obejrzenie wszystkiego, spędzić tam ponad godzinę. Dzięki kilku tablicom wyjaśniającym bardzo lapidarnie czym jest konfucjonizm, taoizm i buddyzm czyli prądy religijno-filozoficzne od tysiącleci wywierające wpływ na mieszkańców Chin i odciskające się na tamtejszej sztuce, wreszcie pojąłem różnice między nimi a także zacząłem spostrzegać ich obecność zarówno w malarstwie jak w wielu przedmiotach użytkowych.
Chińscy filozofowie i najwybitniejsi poeci uważali, że oprócz malarstwa, opery, teatru i rzeźby równoprawnym działem sztuki jest sztuka kulinarna. Przez wieki więc przywiązywali do niej tyle samo uwagi co i do pozostałych działań artystycznych. Podzielam tę opinię. Sam dzięki temu czuję się (oczywiście od czasu do czasu gdy gotuje wg. chińskich przepisów) artystą. Zachęcając więc do odwiedzenia Muzeum Narodowego, polecam też odpowiednie przepisy:
Łosoś w herbacie
1,5 kg steków z łososia (8 sztuk ), 3 dag zielonej herbaty, masło, gęsta śmietana, sok z cytryny, 1 l wywaru z ryby, sól, biały pieprz
1.Zagotować wywar z ryby. Wsypać zieloną herbatę i doprowadzić do wrzenia. Ostudzić i dokładnie zmiksować. Ponownie zagotować.
2.Dodać łyżkę masła, 150 ml śmietany, grzać na małym ogniu. Dodać sok z połówki cytryny, posolić do smaku dodać świeżo zmielony pieprz. Odparować połowę. Przecedzić przez gęste sitko i trzymać w cieple.
3.Steki z łososia ugotować na parze w wywarze warzywnym. Podawać ryby polane sosem herbacianym.
Jabłka w karmelu
Jabłka, mąka, mąka ziemniaczana, olej, cukier, woda
1.Obrane jabłko pokroić na części. Każdą cząstkę posypać mąką. Następnie trzy łyżki mąki wymieszać z taką samą ilością mąki ziemniaczanej i zalać zimną wodą. Zanurzyć kawałki jabłka i dobrze wymieszać.
2.W głębokim rondlu dobrze rozgrzać dwie szklanki oleju. Wkładać po kilka kawałków jabłka w cieście do oleju i smażyć na kolor lekko brązowy. Wyjmować dokładnie odsączając.
3.Na patelni podgrzewać cukier ( jedną trzecią szklanki) aż pojawią się bąble. Dolać łyżkę oleju i zbrązowić na karmel. Do karmelu włożyć jabłka i dokładnie wymieszać.
4.Podawać jabłka i jednocześnie naczynie (np. małą wazę) z lodowatą wodą. Każdy kawałeczek jabłka przed włożeniem do ust zanurzać w wodzie. Tworzy się w ten sposób twarda karmelowa skorupka i jedzący unika oparzeń.
Komentarze
Oj, Gospodarzu – ja dzisiaj chyba nie o jedzeniu.
Zrobiłam na święta niedużo, zjadłyśmy malutko, a prawdę mówiąc przez dwa dni jadłyśmy tylko solidne śniadania. Chyba nie jestem do tego przyzwyczajona, bo kiedy zjadłam żurek w bulionówce, jajko i porcję białej kiełbasy, byłam dokładnie wypchana na resztę dnia. Po południu jeszcze ciasta i wieczorem porcja zimnych nóżek i plaster zimnego mięsa. Nie byłabym w stanie zjeść niczego więcej. Byłam jeszcze przygotowana na zrobienie dwóch sałatek i dobrze, że ich nie zrobiłam – rodzina nie przyszła, znajomi Młodej zamiast przyjść na świąteczną wyżerkę, przyszli przeszkadzać w sobotę W rezultacie zamroziłam resztę żurku i ok 3/4 kg białej kiełbasy, szynki i kiełbasy będą się teraz domagały szybkiego zużycia, mięso i pyzy drożdżowe pójdą na dzisiejszy i jutrzejszy obiad Nóżek mam jeszcze pół miski i keksówkę i będę musiała wydać, bo tego się nie mrozi. Na balkonie jest jeszcze w ogóle nie napoczęta pascha i wystarczy do następnej niedzieli na desery.
Młoda ma nieco większy apetyt więc zjadła więcej jajek i , ku mojemu zdziwieniu, aż dwie kiełbasy – bardzo smakowały i zatykały człeka dokumentnie. Młoda zimnych nóżek nie jada, więc wieczorem opchnęła jeszcze dwa jajka na twardo. I to była cała wyżerka.
Na chińskie, japońskie i indonezyjskie jedzenie, to ja lubię popatrzeć. Z niektórych pomysłów i technik wykonania skorzystać, jednak nie mam tak subtelnego i wyrafinowanego smaku, jak Chińczycy. Jabłka kiedyś zrobię.
Pies Rumik też ogłosił sobie święto i zeżarł jedną poduszkę i jednego Parandowskiego. On ma skłonności polityczne, co uprasza się na tym Politykowym blogu zauważyć – kiedyś zeżarł „Cesarza” Kapuścińskiego, a teraz książeczkę Parandowskiego o powstawaniu bolszewizmu w Rosji.
Bardzo dobry kremik skomponowałam do tortu krakowskiego – jak pisałam, piana z białek mnie brzydzi. Otóż zmieszałam mascarpone z bitą śmietaną i niewielką ilością cukru pudru. Mieszałam w rondelku z resztą polewy pralinowej, więc dolna warstwa kremu jest kakaowa, następna ma już tylko lekkie tchnienie kakao, a ostatnia wyszła biała całkiem. Napakowałam tam czereśni z likieru i skutek był wyśmienity.
Szkoda tylko, że ja nie lubię słodkiego.
Podobnie jak Pyra, muszę zrobić coś z żarciem, jakie mi zostało z powodu dwukrotnie mniejszej liczby gości…
Tak myślę, że gdybym jeszcze kiedyś robiła taki krem, to jednak wezmę inny serek – mascarpone jest potwornie tłuste.
Muszę wyznać,że taki czajniczek całkiem dobrze komponowałby się w naszej kuchni 😉
Podoba mi się bardzo,że już od dobrych paru lat różnym wystawom organizowanym w Muzeum Narodowym towarzyszą ciekawe wykłady i spotkania(ciekawe oczywiście wtedy,gdy prowadzący umie sprzedać swoją wiedzę i nie przynudza).
Tutaj program związany z wystawą,o której opowiedział nam właśnie Gospodarz:
http://www.mnw.art.pl/index.php/pl/osrodek_oswiatowy/programy_do_wystaw_czasowych/za_wielkim_murembr/
Pyro-jak widzisz,staram się i nie piszę o jedzeniu 🙂
Tym niemniej przepis na łososia w herbacie intrygujący.
Nisiu-oj wpadłabym z radością na ten Twój krakowski tort z autorskim kremikiem.
Tchnienie kakao powaliło mnie na łopatki 😉
No widzisz, Danuśko, a ja bym Ci chętnie oddała wszystkie słodycze domowe, bo i mazurki z tą polewą pralinową, od lat robioną w naszym domu – bardzo zacne, bardzo!
Na Wielkanoc wystarczyłby mi jeden nieduży kawałek takiego właśnie mazurka i niezliczona ilość jajek na twardo – uwielbiam!
Taki wierszyk kiedyś napisałam – na czas powielkanocny będzie w sam raz:
Wątroba – krótka elegia na odejście
Wątrobo, ty moja, wątrobo,
tyś druhem mi była od lat?
Kto raz ciebie stracił, wątrobo,
ten smutny i słaby jak bobo?
Żeberka, kapustka i grzybki
nie dla cię, wątrobo ty ma!
Dziś tylko kleików, wątrobo, ci trza?
Ach, wróć i bądź ze mną, wątroooobo!!!
Oczywiście, te głupie i nie priczom znaki zapytania mają być wielokropkami
Ja serwowałam pisco bez białek, bo kuma zużyła białka na bezy 🙄
Natomiast Santa Rosa from Mendoza nie wymagała niczego, tylko rozlania do kielichów.
Tygrysia – Rysia przeżyła pieszczoty Jerzora, nawet sama się łasiła.
Nasz stół wielkanocny powoli zapełniał się do śniadania:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7085.JPG
Wybór słodkości był równie zacny:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7090.JPG
Jako, że jestem świeżo po lekturze „chińskiej” B.Pawlikowskiej, jestem w stanie przyswoić sobie to i owo z urody (i obcości) chińskiej sztuki. Wielka uroda brązów pokrytych szlachetną patyną, ptaki malowane na jedwabiu nad gałązką kwitnących peonii, czajniczek czerwony pokazany kiedyś przez Placka, tace i stoliczki kryte laką intarsjowane macicą perłową – to sama uroda. Jednocześnie nie chcę tego w domu – to coś, co obejrzę z przyjemnością ale co nie wiąże się z pożądliwością posiadania. Bardzo dawno temu, w początkach lat 50-tych Chiny pokazywały swoje tkaniny współczesne, przemysłowe na targach poznańskich. O, wtedy oszalałam z chęci posiadania. To była ich pierwsza wystawa i taki zestaw pokazano tylko wtedy, ten jeden raz. Urzekła mnie kaskada czarnego aksamitu usiana kropelkami kryształu, ciężki, mięsisty jedwab czerwony i żółty tkany w złote smoki i blado różowe chryzantemy (na suknie ślubne) Błękitny jedwab lekki i jakby lekko przejrzysty w gałązki kwitnących jabłoni i jaskółek w locie. Nigdy już potem nie widziałam niczego takiego ani na wystawach, ani w handlu. Znajomy, który jeździł do Azji po tkaniny po 1990 mówił, że czegoś takiego jak ja opisuję w ogóle nie ma, a jakby było, to musiałoby kosztować więcej, niż samochód. Np cóż – Chiny w Poznaniu pokazały dumną twarz.
Także zarówno drzewko wielkanocne, bo kuma jest z tych artystycznych dusz i ma pomysły:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7075.JPG
Nisiu – podłożyłaś tekst „wątroby” pod „Warszawę”? Nader udany pastisz.
Wszystko idzie, jak trzeba. W piątek było trochę iskrzenia, w sobotę złagodniało, potem już same sympatyczności.
U nas, jak u wszystkich. Z jedzenia prawie nic nie ubyło pomimo wielkiej pracy wykonanej przez nasze szczęki i układy pokarmowe.
W Niedzielę jedliśmy śniadanie mniej więcej do 16:15 w czwórkę. Staruszkowie z dwójką dzieci w wieku 45 i 30. Potem Młody pojechał do domu przyjmować Narzeczoną. Ukochana przygotowała tyle wytrawnego, że próbując choćby po odrobince, trudno było podołać. A wszystko przepyszne. Potem słodkie. Niby nixc szczególnego – baba parzona lepsza (to moje akurat), sernik i mazurek orzechowy (oba Ukochanej), mazurek czekoladowy i mazurek kajmakowy (oba Córeńki). Sernik po raz pierwszy od kilku lat wypadł genialnie. Wreszcie był ser, jak trzeba i porządne masło. Nic się nie rozwarstwiło, nic po upieczeniu nie wypłynęło.
Wieczorem powtórka.
W Poniedziałek śniadanie w trzy osoby jak poprzedniego dnia, po południu jeszcze kaczka z kopytkami. Kaczka przepyszna, ale połowa została na dzisiaj, co świadczy o małym potencjale przerobowym ucztujących.
Po kaczce scrabble Ukochana i Córeńka wspólnie przeciwko mnie. Zostałem bezwzględnie pokonany. Była po drodze kontrowersja, czy palenie występuje w liczbie mnogiej, ale musiałem uznać, że wszak były palenia czarownic, choć nadal mam przeświadczenie, że rzeczowniki odsłowne od czasowników niedokonanych nie mają liczby mnogiej. Spaleń – tak, paleń – nie. Internet nie na wiele się zdaje, bo tu mamy informacje, że liczby mnogiej nie mają np. woda i miłość. Trzymanie się tego zubożyłoby literaturę, bo nawet w tytułach pojawia się miłość w liczbie mnogiej, a wody i w nazwach geograficznych (Żółte Wody). Wody ruszyły, wody odeszły. Coś w tych zasadach mało życiowo. Może Pyra i Nisia rozstrzygną, jeśli zechcą.
Coś mi świta z wodą i miłością. Jako pojęcia nie mają liczby mnogiej, natomiast jako konkretne przypadki, które można zobaczyć i opisać, mają.
Ucz się Alicjo od Kumy jak nakrywać stół 🙂
Nasze okoliczności świąt i przyrody:
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/April2201303
Staśka,
dziękuję za dobre rady – kuma to kuma, a ja to ja i niech tak zostanie.
Wystawa, jak zauważyłem, potrwa do 12 maja, więc może i nam uda się zobaczyć. Na pewno ciekawa.
Z wystaw skorupiaków szczególne uznanie mam dla muzeum ceramiki i szkła o nazwie Ariana w pobliżu Pałacu Narodów w Genewie. Kapitalne zestawienia eksponatów bardzo pouczające. Istotna część zajmuje zestawienie podobnych rzeczy z Europy i z Chin z tego samego okresu. W XVIII w mamy prawie identyczne na modłę Chińską, ale szybko pojawiają się i chińskie na modłę europejską zamawiane przez dwory, które jeszcze nie dysponowały własnymi manufakturami. Mogłem coś pokręcić, byliśmy tam kilkanaście lat temu. Jest moim zdaniem słabo reklamowane, a warto obejrzeć. Jest tam też duża ekspozycja artystów nam współczesnych z całego świata.
Na mój rozum palenie – rzeczownik odczasownikowy, określający czynność – nie ma liczby mnogiej, nawet jako konkretny przypadek (że niby te czarownice). Ale ostatnio było tyle zmian w gramatyce ojczystej, że moja prosta językowa logika czasem łapie się za głowę. O ile logika ma głowę. Moja ma.
Byłabym tu za niemaniem.
cd.
Palenie czarownic ogólnie czy w konkretnych przypadkach (wielu) zdecydowanie było w liczbie pojedynczej. Nie ma czegoś takiego jak palenia, podobnie jak nie ma padań deszczów, nawet gdy deszcze są w liczbie mnogiej.
Internetowi w sprawach naukowych wierzyłabym średnio i metodą czekistów (wierz ale sprawdzaj – w nowych źródłach typu PWN albo coś tego kalibru).
Dzień dobry,
Tutaj już wczoraj był normalny dzień pracy, a dzieciarnia niechętnie, ale musiała wrócić do sdzkoły.
Ja jestem bardzo nietypowym, jak na tutajszy Blog, jego uczestnikiem. Nic mi nie zostało ze świąt, bo po prostu nic na nie nie zrobiłem. Nic. Poszedłem na całość, czyli święta jako gość. Na śniadanie zaprosiła mnie dawna znajoma, dzisiaj równie samotna jak ja. Było sympatycznie, po polsku, chociaż bez prawdziwej święconki, do której oboje nie przywiązujemy wielkiej uwagi. Ale były polskie wędliny, biała kiełbaska, jajka, makowiec itd. Wystarczyło.
Tuż po późnym śniadaniu pojechałem na obiad do znajomych Amerykanów. Tam już kompletny luz, dobre alkohole, a jako danie główne – indyk pieczony, z nadzieniem, słodkimi ziemniakami, żurawiną. Wina do wyboru. Też wystarczyło.
Wróciłem do domu, napiłem się wina, posiedziałem i byłem tak zmęczony, że zasypiałem.
I to było po świętach….
Czytając wierszyk Nisi przypomniało mi się hasło, gdzieś z internetu,
„napij się wody….. zaskocz wątrobę.”
Oczywiście nie dla wszystkich, ale ja chyba powinienem spróbować. Ciekawe jak ona zareaguje, zwłaszcza wieczorem. 😉
Muszę niestety do fabryki.
Do później. Miłego zetknięcia z szarą, poświąteczną rzeczywistością. 🙂
To i ja jeszcze trochę dorzucę do tego poświątecznego koszyka :
https://picasaweb.google.com/zosiarusak/ZimowaWielkanoc2013?authkey=Gv1sRgCI-JiOvC-pmICA&feat=email#5862209255937029650
Nisiu, dziękuję, bardzo Twoje uwagi mi pomogły.
Nowy, Święta miałeś przyjemne, ale wyziera z nich trochę smutku.
My przed śniadaniem mieliśmy jeszcze telefon z Wilanowa od młodych i najmłodszych. Starsza z najmłodszych, 7-latka, wierzy jeszcze w Św. Mikołaja i w Zająca, więc z wielkim przejęciem opowiadała, jak udało jej się znaleźć wszystko, co Zając ukrył (jak się okazało w trakcie rozmowy, nie wszystko).
Pomysły na Grób bywają rozmaite, zaiste. Nikt jednak nie pobije św.p. prałata Jankowskiego. Za komuny chodziło się podziwiać, potem najpierw patrzyło się z zażenowaniem i przestało się chodzić. Oczywiście byli tacy, co reagowali inaczej.
A mnie usiadła mucha na nosie i nie podoba mi się, że jakaś anonimowa Staśka mnie poucza, od kogo mam się czego uczyć.
Mam ochotę powiedzieć, i mówię – odwal się, Staśka, ja Ciebie nie pouczam i nie wskazuję paluszkiem, co Ty robisz nie tak, jak ja bym chciała, żebyś robiła. Ja robię po swojemu i nic Ci do tego. O!
Alicja się zeźliła. Mnie długo nie było, myślałem, że Staśka to osoba bliska Alicji i wspólnie znają osobę o ksywce Kuma bliską im obu 🙁
Jesteś Alicji ” bardzo subtelną i kulturalną kobietą ” – to wynika z Twoich wpisów .Z tego ostatniego chyba najbardziej 🙂 Nazywam się Stanisława Wiśniewska mieszkam wWarszawie i juz nie jestem anomimowa, ale czy to coś zmienia ?
Zeźliłam się Stanisławie, bo Staśki nie znam, a Kumę od stu lat. I co mnie tu bedzie taka Staśka pouczała, która u mnie w domu nigdy nie była i jak wygląda przyjmowanie gości przeze mnie. Forma może nie taka, bo i nie takie możliwości, chatka Puchatka, ale czy to o to chodzi? Chodzi o to, żeby gość się dobrze czuł, tak myślę.
U Kumy czuję się jak u siebie w domu, ona ma swój styl i nawzajem, ja mam swój, ona też to zna i mnie nie poucza.
Staśko,
ludzie są różni i gdyby nie to, byłoby baaaaardzo nudno 🙄
Najnudniejsze są chyba perfekcyjne panie domu, w amerykańskim wydaniu niejaka Martha Stewart, zresztą polskiego pochodzenia (Kostyra). Trzeba mieć kompleksy wielkości Alp lub Himalajów, żeby nadrabiać perfekcyjnością. Nie twierdzę, że mam rację – tak po prostu myślę.
Nasz stół co jakiś czas przyciąga osoby typu „ciocia Klocia siedzi na kanapie i ma za złe” Myślę, że w każdym z nas bywają cechy dla kogoś innego drażniące. Nie jest to jednak powód, żeby z kogokolwiek zdzierać perukę.
Zjadłyśmy świąteczny obiad. Młoda mówi, że jej wołowina nie smakowała, jakaś inna ( a trzeba wiedzieć, że to jej ulubione mięso). Zjadłam swoją porcję i już wiem, co nie smakowało Młodej – sos. Otóż mięsa ma święta piekłam razem – wołowinę , cielęcinę, bryłę mięsa kiełbasianego, co to już nie chciało wleźć w jelito, a na spodzie brytfanny leżała duża skórka wieprzowa zdjęta z boczku. Sos był dobrze doprawiony ale bez tego intensywnego ciemnego koloru, jaki daje sama wołowina. I to już wystarczyło – „jakaś inna i niedobra”. Duszone pieczarki też były jakieś inne i biedna Córcia odeszła od stołu srodze zawiedziona.
Nie byłam Alicjo u Ciebie, ale wielokrotnie prezentowałaś zdjecia swojego stołu 🙂
Widocznie Rumika brzydzi historia powstawania bolszewizmu w Rosji, podobnie jak Ciebie Nisiu brzydzi piana z białek.
Piotrze – statystyka, jako taka, sama w sobie zawiera fałszerstwo bowiem (moim skromym zdaniem) naginają ludziska biedną statystykę w różne strony po to tylko by wskazać wyższość Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia. Lub odwrotnie – w zależności od punktu widzenia wyzyskiwacza rzeczonej. Statystyki.
Poświąteczne postanowienie:
i smażone, i pieczone
gotowane i wędzone
słodkie, kawaśne
ostre, mdłe
w Święta każdy
chętnie zje
by we wtorek z pełnym brzuszkiem
machając mocno paluszkiem
mówić: nigdy więcej tak nie zrobię
solennie przyrzekam sobie
niech się dzieje co dziać musi
nic mnie więcej już nie skusi
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna (poświątecznie ociężała)
Pieczenie razem ma dobre i złe strony. Przenikanie smaków i zapachów robi świetnie, gdy się dusi mięsa z warzywami, jak np. Tagine. Ale podawane na zimno w plastrach mają swoje prawa, jak wypraktykowaliśmy i Ty pewnie też. Cielęcina świetnie się piecze z białą kiełbasą, zupełnie sobie nie szkodzą, wręcz przeciwnie, kiełbasa staje się lepsza. Ale schab już powinien piec się osobno, bo ani cielęcinie ani wołowinie nie doda smaku. Z drugiej strony szpikuje się wołowinę słoninką wieprzową i to akurat nie szkodzi. Myślę, że przyzwyczajenie też odgrywa tutaj ważną rolę. A nigdy chyba nie przywiązujemy takiej wagi do trwania przy przyzwyczajeniach jak w Święta.
By sosy bolszewizmem nie trąciły, należy je podawać w kowszu Faberge, czarką ozdobioną, podobnie jak czajniczek, techniką cloisonne 🙂
Danuśko – Piękny śnieg, piękna łąka, piękne desery pani Magdy 🙂
Stanisławie – Przegrałeś z ukochanymi przez Ciebie osobami, a stosując to jako regułę nigdy nie przegrasz. Poza tym Scrabble bez sporów to abominacja 🙂
Trzy osoby mogą teraz zażądać bym się od nich odwalił, ale czym jest życie bez domieszki adrenaliny? Niczem jest.
Martho Stewart – Głowa do góry 🙂
Jeśli to jest właśnie technika cloissonne, to ona bardzo mi się podoba.
Placku, nie wiesz, jakie jeszcze techniki lubię???
Echidno – może tak być. Aczkolwiek Rumik zjada też poduszki, na których (przedtem) chętnie sypia. Nic nie rozumiem.
Tak myślę nad miłością i wodą… O ile zgadzam się, e miłość jest pojedyncza (albo jedna, jedyna) to woda ma z pewności liczbę mnogą i to odmienną:
-jeździć do wód;
– nad wodami…
…tam, gdzie Warta toczy wody swe… /piosenka „Sen o Poznaniu”?
– wody roztopowe, lodowcowe, podziemne i inne – terminy geologiczne
Być może semantyka tego nie przewiduje, ale praktyka językowa – jak najbardziej.
Masz racje, Alicjo. Chodzimy z wizytami aby spedszic czas w towrzystwie zyczliwych kotow, przyjmujemy u siebie gosci, bo chcemy sie z zyczliwymi kotami spotkac. A nie dlatego by zademonstrowac jak dobrze opanowalismy sztuke przyjmowania i wizytowania czy nakrywania do stolu – choc oosboscie z przyjemnoscia ogladam obrazki prezentowane przez Marthe Stewart.
Moja Stara z rozrzewnieniem wspomina wizyte u sasiadow (jej bylego szefa i jego zony), podczas ktorej przypalila sie mocno pozostawiona na ogniu grochowka, a tylko ona byla przewodziana – zarowno goscie jak i gospoarze przybiegli z pracy i czestowali sie czym chata bogata. Spotkanie bylo spontaniczne i nie zaplanowane.
A wspomina z rozrzewnieniem gdyz Pani Domu, po zdawkowych, mninmochpm rzuconych przeprosinach, ze zupa sie „troche” przpalila i choralnych zapewnieniach wszystkich obecnych ze „who cares?”, zabrala sie razno za uczestniczenie w rozmowie, ktora sie przy stole toczyla. A ze goscie byli ciekawi ( m.in dwaj znani brytyjscy dziennikarze Neal Asherson i Tim Garton Ash oraz prof. Leszek Kolakowski) to i „przyjecie” bylo wysmienite. Zapach przypalonej grochowki zawsze sie jej kojarzyc bedzie z tym swietnym wieczorem, jaki spedzila u Sasiadow, nie pierwszy zreszta i nie ostatni. Pani Domu zawsze byla na duzym luzie i nie przejmowala sie zbytnio co wjezdza na stol, bo wiedzala, ze ludzie garna sie do tego domu nie z powodu wysmienitej kuchni.
I jeszcze jedno wspomnienie z zycia mojej Sterj. Napisala ona kiedus wsciekly list do tej besserwiserki Ireny Gumowskiej, ktora zaniescila w artykule zdanie: „Stara plama na bialym obrusie jest plama na honorze pani domu”. Ta Gumowska wiele wierutnych glupstw w swoim czasie wypisywala, ale ta „plama na honorze pani domu” Stara szczegolnie rozwscieczyla (Stra miala wtedy boddaj 20 lat) . Honor pani domu nie zalezy od nieskazitelnych obrusow, ale od tego jak goscie czuja sie przy jej stole. I czy chca wrocic.
Kowsz to po polsku czerpak. Takmi tradycyjnymi z ksztaltu czerpakami nalewalo sie studzienna wode z wiadra. Lekko zakrecona raczka pozwalala zawiesic czerpak na brzegu wiadra. Pamietam jeszcze taki z domu, choc nigdy nie musielismy korzystac ze studni. Nasz byl drewniany, lakierowany, pieknie malowany w liscie i owoce poziomek. Bardzo tradycyjny motyw zdobienia w Rosji.
Staśko – Wyobraziłem sobie Twój stół. Cztery cherubiny podtrzymujące jedną szklaną tackę? Zgadłem? 🙂
Jeśli nie masz zdjęcia pod ręką, opisz proszę Twój świąteczny stół. Ja nawet stołu nie mam, ale statystycznie będę miał stołu połowę. Będzie mi przyjemnie.
Wlasnie uswiadomilem sobie, ze ten moj Sasiad od przypalonej grochowki i dawny szef Starej jest teraz bliskim sasiadem Panstwa Adamczewskich.
No to jesli tam bywa, to potwierdzi ze wszystko prawde napisalem. 😈
A propos Kota i honoru pani domu… miałam ja kiedyś urodzinki, na które wpadła kupka przyjaciół z bliska oraz dwóch przyjaciół z daleka, czyli z Wielkopolski – jeden z nich postanowił z tej przyjaźni zrobić dla mnie w moim własnym domu – w charakterze przyjęcia urodzinowego – obiad hinduski. Wprawdzie powiedziano mu, że hinduszczyzny nie lubię, ale nie uwierzył. Goście zresztą byli zachwyceni. Onci natomiast zmartwił się niepomału, że nie było jednolitej zastawy, każdy wyciągał z kredensu co chciał: tu jakieś angielskie obrazki, tam obrazki podrabiane, tu znów kwiatki a la Miśnia (z Książa, hehe), tu bawarska chińszczyzna, rozmaite kształty i odcienie, oj, oj, tyle że wszystko niebieskie. Gdybym wiedziała, że tak się martwił, to bym mu powiedziała, że w kredensie na samej górze siedzą jednakowe talerze z Chodzieży, ale używane są tylko na Boże Narodzenie…
No i obawiam się, że straciłam – w jego oczach przynajmniej – ten honor pani domu.
Milosnie kolekcjonowana porcelana od sasa od lasa jest bardzo cool. Tak twoerzdi moja Stara, ktora sie na tych rzeczach po prostu zna jak malo kto. 🙄 Prznajmniej we wlasnych oczach.
Kocie Mordechaju – Słowo kowsz było moim prezentem i dla Stanisława który powinien jednak od czasu do czasu przegrywać nieznacznie, a Pyrze miał służyć przy badaniu jakości nalewek bo domyślam się, że Ona studni w mieszkaniu nie ma. Być może jestem w błędzie 🙂
Nisiu – Dla Ciebie herbaciana niebieskość.
Być może doczekam poziomek i wiśni kwitnięcia.
Nalewke z najwiekszym trudem mozna czerpac kowszem, bo nalwki maja zbyt waskie gardlo.
Koty nie kłamią. Ale czasem nie wiedzą wszystkiego. Były szef Starej Kota Mordechaja oraz jego żona dziś gotują perfekcyjnie. Mają też ulubione dania. Celują zwłaszcza w kuchni hinduskiej. Dzięki temu spotkania u nich są zarówno interesujące intelektualnie (jak w Londynie) i kulinarnie (jak to na Kurpiach).
Placku – bój się, Wasze, Boga! Gdyby Pyra tym czerpakiem nalewki smakowała, to by choroby alkoholowej nie uniknęła. Nalewki degustuję łyżeczką do herbaty, a pijam w 30 – 40 ml kielonku. Nieco większą porcję wlewam w drinki kombinowane, napoje alkoholizowane itp. Wtedy jest to jednak napitek silnie rozwodniony.
Aaaa, to swietnie! Z pewnoscia maja dzis wiecej czasu na pichcenie. Kiedys tak nie bylo. A przez ich dom ptrzewalaly sie takie tlumy ludzi (Kota Mordcehaja nie wylaczajac), ze zbyt wiele czasu na spedzanie w kuchni nie mieli.
To sa dobrzy ludzie. Stara teskni za nimi.
To najwyższa pora by wpadła na Kurpie. Choć ci sąsiedzi maja też drugi dom w Powansji. To z Londynu chyba bliżej. Ale na Kurpiach weselej, bo domów do odwiedzenia kilkadziesiąt. Sami znajomi i przyjaciele.
Kocie, pocieszyłeś mnie znacznie!
Placku, dzięki. Z takim serwisikiem to bym już chyba sypiała.
No, sprobuje ja namawiac aby wpadla.
A może po drodze zabierze przyjaciółkę z Gdyni?
Pyro,
miłość ma liczbę mnogą, z całą pewnością.
Stanisławie,
w grze w scrabble można używać rzeczowników w dowolnym przypadku. Zatem należy przyjąć, że Żona i Córeczka wyrazu „spalenie”, który, jak mi się wydaje, ma tylko liczbę pojedynczą, użyły w dopełniaczu. Wygrały więc jak najbardziej uczciwie.
Moze i Kume z Gdyni podlapie. Ona teraz bedzie sporo jezdzic po Polsxe bo pisze ksiazke wymagajaca sporo researchu. Czesc danych do ksiazki juz pozbieraly zeszlej jesieni w Portugalii . A raczej Kuma zbierala, a Stara sie bawila.
Dzień dobry Blogu!
To już nie wiem, czy pokazać mój wielkanocny stół…
Jedni może wytkną krzywo ułożone sztućce, inni doszukają się kompleksów na miarę Hindukuszu… 🙄
Eh…
Zima w górach trzyma nadal, wczorajszy dzień (piękny i słoneczny) spędziliśmy na nartach zjazdowych (Młodzi) i na biegówkach (my).
W niedzielę wielkanocną wreszcie przestało padać, wyszło słońce i można było wyruszyć do lasu na poszukiwanie jajeczek. Zając był pomysłowy, kluczył i podskakiwał, było tego szukania i rozglądania 😉 Nawet Babci udzieliła się pasja myśliwska i na wyścigi z wnuczką biegała od jednego schowka do drugiego. Znaleźliśmy prawie wszystkie, jedno porwał pies spacerowicza, dwa – sroki 😀
Zapasów poświątecznych nie posiadam, poza porcją bigosu i sałatki, połówką gotowanej szynki i połową baby. Dziś na podwieczorek zjedliśmy resztkę sernika i dacquoise.
W niedzielę upiekłam chałkę, wczoraj – ciabattę.
Świąteczne menu obiadowe (śniadanie malutkie ze względu na zmianę czasu, a Babcia przybyła na obiad o 12:00) obejmowało szparagi na sałacie z winegretem, szynką parmeńską i łososiem wędzonym, do tego jajo, po tradycyjnym stuknięciu. Potem był pieczony udziec jagnięcy, młode ziemniaki po mojemu, fasolka szparagowa, brukselka, dorsz w sosie koniakowo-śmietankowym z zielonym pieprzem.
Do picia krymski szampan, czerwone i białe wino, woda. Na deser dacquoise, świeży ananas, espresso, koniak Hennessy.
Wieczorem testowaliśmy szkockie whisky przywiezione przez Geologa – The Balvenie (12-letnia) i 11-letnią Longrow. Dobre. Ta druga o intensywnym posmaku dymu torfowego, drewna dębowego, mocna…
W sam raz na tę szkocką pogodę 😉
Kausche – Napierstok
?Sos w kusztyczku i etymologia kowczegu – nigdy więcej 🙂
Z radoscia i satysfalcja odszukalem na haftowanym obrusie Nemo calkiem pokazna plame – aby wytknac. . Niestety okazalo sie przy blizszy przyjrzeniu, ze ta plama to byla na moim monitorze, a nie na obrusie. Honor pani domu zostal tymczasem uratowany, ale nie tracimy nadziei.
A ten przedmiot z cloissonne to zadna czarka na wodke. I nie kowsz, tylko kowszyk, czyli czerapaczek. Bardziej ornament niz rzecz uzytkowa. Mozna tym probowac najwyzej zupe w garnku albo kompot. Ma wlasnie klasyczna raczke, do zwieszania na brzegu wiekszego naczynia.
Tego napierstoka to ja poproszę (jaki cenny!), chociaż zastanawiam się, czy poręczne to-to. Wódę się po prostu Borys, polewoj 😉
Czuję się pocieszona (dziękuję, Kocie!), też mam plamy na obrusie bożonarodzeniowym od barszczu, mogłabym użyć wybielacza, ale nie – to są plamy pamiątkowe. Wyprane, ale nie do cna, każda z nich coś przypomina. I specjalnie nie rzuca się w oczy, jak się stół zastawi 😉
Wracając do Marthy Stewart, na tę telewizyjną perfekcyjną panią domu pracowało setki ludzi (sama o tym mówiła), a ona była tylko prezenterką i w dużej części pomysłodawczynią. Z takich programów można to i owo poderwać i się nauczyć, z ochotą oglądałam i chyba coś tam parę razy zastosowałam. Martha była wszechstronna, dom, ogródek, trochę kuchni i tak dalej, ale dla mnie gwiazdą była kulinarna Julia Child 🙂
Kocie Mordechaju – Zapomniałem, że każdy temat to potencjalne pole minowe. Nieszczęsne naczynie przypomniało mi swym wyglądem „gravy boat”, ale pomny tego, że język angielski to nasz wróg, usiłowałem ratować smak sosu niczemu niewinnym naczyńkiem o podobnym kształcie. Oba mają rączki 🙂
Jedno jest pewne – każdy język jest dla mnie puszką Pandory, w której etymologia z entymologią na mnie czychają, wraz z estampażem.
Pyro – Ceremonialny łyk miodu to nie poważny zarzut alkoholizmu, słowo honoru 🙂
Krystyno – Podzielam Twe zdanie 🙂
Nemo – Twój stół jest przykryty obrusem, ale z pewnością jest imponujący. Ratunku.
Pojechałam do sklepu po ziemię dla rozsady (trzeba siać, siać, siać!) i spotkałam znajomą z szyną na nodze i szczudłami 🙁 Była na nartach zjazdowych 4 tygodnie temu…
Dzień wcześniej spotkaliśmy ich na rakietach śnieżnych przy naszej trasie biegowej i zachęcaliśmy do biegówek, oni jednak woleli pójść na zjazdowe, bo mają sprzęt…
Chwila nieuwagi, trochę lodu na trasie, i trachnęło wiązanie w kolanie, 3 miesiące rehabilitacji 🙁
Kocie,
starymi plamami mogę służyć na innych obrusach, ten jakoś się uchował bez 😉 Jest haftowany przez moją siostrę ze 25 lat temu.
Nasza córka tak wczoraj objaśniała go Geologowi j Babci po tym, jak zidentyfikowali wyszyte na obrusie ptaszki:
– Moja ciocia w ten sposób regenerowała nerwy zszargane w liceum, gdzie uczyła fizyki 😎
O, i jeszcze był specjalnie wyprasowany przed rozłożeniem. Dziecko zrobiło się dziwnie uczynne 😉
Niedawno mi powiedziała:
– Wiesz, jak mi wszyscy zazdroszczą?
– Czego?
– No, że mieszkam w Bazylei, a tutaj mam zawsze łóżko do dyspozycji, i ktoś gotuje…
Julia i Martha to sa dwie rozne roznosci. Julia faktycznie uczy gotwania, objasnia metode – dlaczego tak a nie inaczej.
Martha natomiast przypomina nam jakimi doskonalymi Kocicami moglybysmy byc jakbysmy sie porzadnie przylozyly, nie mialy nic innego do roboty i poswiecily zycie na faszerwanie pieczarek, wymyslanie jak uzyc sitka do herbaty inaczej niz zostalo wymyslone wczesniej, jak z potluczonej porcelanowej filizanki z Misni zrobic ramke do fotografii oraz jak wyhaftowac serwetke pod doniczke. Marta jest nieosiagalnym idealem Pani Domu i owszem pootrzebuje licznej sluzby (moze nawet wiecej niz stu osob) , ktora bedzie zatrudniona przy szorowaniu ketchupem na glanc miedzianych garnkow, kiedy my w spokoju ducha obmyslamy nowe zastosowanie sitka do herbaty. Pamietam ten moment olsnienia gdy Martjha pokazala, ze do sitka mozna wlozyc wysuszone kwiaty lawendy, zawiesic to na kranie w wannie i puscic goraca wode. A potem kapac w swietle aromatycznych swiec po $60 za jedna (Manuel Canova ma takich do wybory do koloru).
Kiedys jak bede duzym bogatym kotem i kiedy odpowiednuo wychowam sobie Pania Dochodzaca, bede jak Martha.
Bradzo to dobre na zregenerowanie zszarganuch nerwow jak sie juz przejdzie na te emeryture.
Ta swieczka kosztuje $5 000, ale bardzo sie oszczedza na oplatach za dostawe, ktora nie kosztuje NIC!
http://www.luxist.com/2009/10/07/candle-diamonds-the-ultimate-luxury-candle/
Kocie-co tam będziesz kombinować z tym sitkiem,suszoną lawendą,gorącą wodą plus
świecą za te nieszczęsne 5000 dolarów.
Jeszcze,nie daj Boże,się poparzysz,jak woda będzie za gorąca.
Zobacz,tutaj masz praktycznie za darmo 😉 świeczuszkę lawendową i też oszczędzasz na dostawie,bo do 15 kwietnia dostarczają zamówienia powyżej 50 zł gratis 🙂
http://zapachdomu.pl/Francuska-lawenda-Duza-swieczka-z-dwoma-knotami-p289428.php
No way! Yankee Candle za boga nie kupie, bo jak juz wchodze do ichniego sklepu, to smrod jest tak strasznie jakis wulgarny, ze wyskakuje jak z procy.
Stara, ktora lubi ladne zapachy w chacie, kupuje olejki eteryczne (lawende, ylang-ylang, bargamotke, kwiat lipowy etc) i wlewa pare kropelek do porcelanowych nawilzaczy na kaloryferach. A swieczki woli zwyczajne, chyba, ze jest taka jedna francuska antynikotynowa – zapach piekny i szlachetny, ale nie jest w stanie powiedziec jakich uzywaja olejkow do niej. Sliczny bukiet i zapach „naturalny”, a nie jakies kationy-aniony, cholera wie co.
Wyszłam z chałupy, żeby ogarnąć to i owo. Upiornie zimno i wietrznie!!!
Chwileczkę, Prima Aprilis to był wczoraj i można sobie było żartować, ale dzisiaj?! Wypraszam sobie 👿
Nie lubię w mieszkaniu niektórych zapachów (drewna sandałowego, trociczek, waniliny) Jakiś czas modne były zapachowe świece i Młodsza sobie kupowała – a to z kawą, a to z cynamonem, a to jeszcze jakieś. Niech sobie pali, ale u siebie. Po prostu nagromadzenie cząsteczek zapachowych w większym stężeniu, dla mnie jest trudne do zniesienia. Co innego kilka kropli w nawilżaczu, albo trzy krople lawendy w wodzie do zmywania podłogi. Była w rodzinie taka „prastara” ciocia Nisia, która woniała werbeną, paczulą i kulkami na mole. Ciocia była z rodziny Janeczki : kobiet miniaturowych. Wiek pochylił jej plecy, osiwiała kompletnie , no i wchodził taki krasnolud – dama kieszonkowa, a za nią ta ciężka mieszanina woni. Chyba to przez tę Nisię nie lubię ciężkich, egzotycznych aromatów.
Ja też nie przepadam za zapachami, a tzw. trociczki wręcz nie znoszę.
Kwiaty mam bezzapachowe, poza hoyą, która się zachowuje i raz na jakiś czas kwiatkiem obrodzi, bo ma za mało słońca, żeby się kwiatowo rozbujać. Ale liście ma za to piękne 🙂
W tej chwili kolorowo na parapecie, kwitnie cyklamen, kalanchoe w trzech kolorach, dwa storczyki (biały i pręgowany zółto-jakoś tam) oraz forsycja. Nie, nie ta na Górce, tylko kilka dni temu zerwane gałązki, wstawione do wazonu z wodą. Na Górce kwitną śnieżyczki, ale one też bezzapachowe.
własnego howu bukiet melancholii dopada mnie znowu…
A ja lubie zapachy i Stara dba zeby byly kiedy to mozliwe. W tej chwili w pokoju pachna zonkile i hortensje. Bosko pachna.
Czy toiciczki to sa takie patyki co sie zarza? Tych bardzo nie lubie, kojarza mi sie z latatmi 60-tymi, gdzie wszedzie je palono aby zabic zapach marychy unoszaxy sie gesto w powietrzu.
Kocie,
to są te, co się żarzą. Paskudztwo rzadkie, chociaż ja nie jarałam marychy (raz spróbowałam, będąc osobą dość posuniętą w wieku lat trzydziestu paru).
Moje dziecko było uczulone na zapachy, szczególnie hiacyntów i tym podobnych.
Kocie – właśnie te „patyki”. Kwiaty czy owoce to zgoła coś innego i chyba lubią wszyscy. Mnie przeszkadzają zapachy „chemiczne” stąd np nie przepadam za pachnącymi wypiekami cukierniczymi. Kiedy drożdżówka pachnie wanilią, a nie waniliną, to mnie to nie przeszkadza, lubię nawet, ciasta kremowe woniejące esencją rumową mnie osobiście nie kuszą – zapach rumu lubię itd
Chippie dostał słoiczek dżemu (lubi!), chuligan jeden….
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7113.JPG
Dlatego, Pyro, prawdziwe olejki eteryczne sa lepsze niz gotowe zapachy chemiczne. Choc i wsrod gotowych daje sie znalezc bardzo piekne. Dobre firmy je robia . Ale sa odpowiednio drogie. Starczaja jednak na pare lat i nie jelczeja. .
A tu wiosna, ale na moim parapecie. Za oknem…kwiecień-plecień przeplata 🙁
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7119.JPG
Kocie,
takie kadzidełka patyczkowe z Indii, nie przepadam 🙁
Wiosną lubię zapach hiacyntów i narcyzów, ale lepiej na świeżym powietrzu, na jakimś holenderskim polu…
Byku,
melancholia w oczekiwaniu na wiosnę?
Też mnie nachodzi.
A propos chińskich wystaw, to od niedawna w mojej stolicy też coś pokazują – chińską armię cesarza, który „jest człowiekiem o wystającym nosie i szeroko rozstawionych oczach. Ma pierś ptaka drapieżnego i głos szakala. Mało w nim łaskawości, a serce ma tygrysa lub wilka…”
Okazuje się, że aby coś po sobie zostawić, trzeba być bezwzględnym, a czasem szalonym władcą, panować twardą ręką i… mieć wizję. No i dużo kryminalnej energii i talentu 😉
Mój bank sponsoruje tę terrakotę.
Godzina oglądania – 28 Fr.
To jest jedna z lepszych komercyjnych mieszanek olejkowych. Letni zapach. Ale Crabtree and Evelyn robi wiele ladnych olejkow do domu. Miniaturowa buteleczka (10 ml) trwa i trwa:
http://www.crabtree-evelyn.com.au/p-89-nantucket-briar-environmental-oil-10ml.aspx
L’Occitane tez ma ladne.
„Nie znoszę u ludzi postawy roszczeniowej. Bądź super, bądź on top, bądź new, bądź vintage, bądź in style. Dostaniesz wtedy 11 orgazmów, 13 par majtek za darmo, pierścionek w szampanie, dziecko ładniejsze niż ma Angelina Jolie.
Nie lubię instrukcji. Nie lubię, jak się mnie zwalnia z myślenia. Nie lubię zakończeń. Życie toczy się po kole, każde zamknięcie jest ograniczeniem. Często mówię do męża: ”Powiedz mi, że wszystko będzie dobrze”, ale wiem, jak jest. Dla mnie jest tylko czarne albo białe. Interesują mnie ekstrema. Jak masz zajebisty wieczór, to następnego dnia musisz mieć beznadziejny poranek”
(z wywiadu w GW z Izą Kuną, ).
Jak na pisarkę – świetny styl.
Ja jestem staroświecka 🙄
Paląca się niegdyś „lampka nocna” pozwalała mi, jako ostatniemu na Blogu, którego już nikt nie słuchał, mówić co się chciało, odbiegać od tematu dnia, poruszać coś, co akurat mi przyszło na myśl. Dzisiaj na chwilę wrócę do „lampki”.
Znalazłem na półce maleńką książeczkę kucharską, zapewne nikomu nie znaną – „Z kredensu Izabelli” – Izabelli Czartoryskiej, Izabeli Łąckiej i autorki, Izabelli Nowotny. Nie byłbym sobą, gdybym nie zacytował krótkiego fragmentu:
„Interesują mnie przepisy dawnych potraw… W Nałęczowie można znaleźć je w czeluściach kredensów dawnych pensjonatów. Niniejsza publikacja ma celu zachowanie wspomnień kulinarnych Nałęczowa w ich wielowymiarowości…
… słynna bywalczyni kurortu Lucyna Ćwierczakiewiczowa, znana przede wszystkim jako autorka „365 obiadów” chętnie czerpała ze skarbnicy stołów nałęczowskich pensjonatów.
„Miejscowość prześliczna, kuchnia doskonała, hydropatia najlepiej urządzona”
L.Ć.
I jak tu nie kochać Nałęczowa…..
Dobranoc 🙂
To tylko dla tych, którzy choć raz w życiu kochali…
http://www.youtube.com/watch?v=91z5HDFgdiU
dzień dobry …
Nowy tylko pomilcze z Tobą …
a tutaj moja tuba dla wszystkich, ktorzy przynajmniej raz nienawidzili
„nur die besten sterben jung…”