Zgadnij co gotujemy?(101)
Wakacje to już przeszłość. Wracamy do normalnego roboczego rytmu życia. Wracają więc i środowe zgadywanki. Na początek nagrody nie będą kulinarne. Musimy poczekać aż – za kilka tygodni – wyjdą nasze kolejne książki dla smakoszy. A tymczasem zwycięzcy będą musieli zadowolić się kryminałami wydawanymi pod patronatem „Polityki” oraz innymi gadżetami z logo naszej redakcji. No to zaczynamy:
1. Jak się nazywał chiński cesarz, któremu przypisuje się odkrycie i spopularyzowanie herbaty?
2. Ziarno kakaowe było w średniowieczu w krajach Ameryki Środkowej także monetą obiegową. Kiedy pieniądze całkowicie wyparły ten smakowity środek płatniczy?
3. Jak się nazywał papież, dzięki któremu kawa nie została zakazana przez Kościół jako napój szatana?
***
Kto pierwszy przyśle prawidłowe odpowiedzi na wszystkie trzy pytania na adres internet@polityka.com.pl – otrzyma pierwszą w nowym sezonie nagrodę w postaci książki i tzw. smyczy na klucze. Powodzenia!
Komentarze
Zagadka niezbyt trudna, ale Pyra dzisiaj nie startuje. Za późno włączyła komputer. Już 12 minut po 8.00, więc pewnie jest już dużo odpowiedzi. Poczekam tydzień.
Mam pytanie – wczoraj kupiłam naprawdę dużgo leszcza. Odfiletowałam, wyciągnęłam większość ości, pokroiłam na 4-5 cm kawałki i lekko nasoliłam. Jest tego spora miseczka. Poradźcie co z tą obfitością zrobić. Z pewnością nie jestem w stanie zjeść jednorazowo. Czy oprócz ryby marynowanej ma ktoś jakiś pomysł? Musi być to rodzaj konserwy, który jest w stanie wytrzymać w lodówce ok tygodnia.
Nieszczęsny czytam sobie wczorajsze komentarze, a tu od pół godziny konkurs, tym razem bardzo łatwy. Znów książka przeszła koło nosa.
Przeczytałem Arkadiusa i wydaje mi się, że mocno skrócił to, co czytałem przed wyjazdem. Moje wrażenia były pod pewnym względem odmienne. Potwierdzam żądanie bakszyszu od bagażowych w niebieskich strojach, którzy przyjęli polską dwuzłotówkę (byli już opłaceni). O bakszysz upominano się sporadycznie w Agadirze, najczęściej dzieci, a wręcz nachalnie domagano się go w Marrakeshu. W innych miejscach nie tylko takich żądań nie spotkałem, ale nawet odmawiano przyjmowania napiwków dawanych za przysługi wymagające pewnego nakładu czasu, np. za 10-15 minutowe doprowadzenie do określonego celu. W Tardounant syn właściciela „Domu Berberyjskiego” (najlepszy tam chyba sklep z pamiątkami i antykwariat równocześnie) oprowadzał nas po mieście ponad pół godziny i nie chciał nic za to, a nawet nie wyraził niezadowolenia z powodu uchylenia się od kupienia czegokolwiek w jego sklepie. Sam pomógł nam kupić różne przyprawy po cenie dla miejscowych (25% „fixed price” dla turystów). Przy kaskadach sugerowano zapłacenie 10 dirhamów (3 złote) za skok do wody na głowę z 45 m do sfilmowania. Ale to było przed skokiem.
Jeszcze o Marrakeshu. Jest to Mekka turystów, miasto legenda o magicznej sile przyciągania. W rezultacie nas bardzo rozczarowało wielkomiejskością. Najbardziej tam przyciąga plac, na którym można zjeść, kupić wszystko, pójść do wróżbity, obejrzeć zaklinaczy wężów i obejrzeć oraz posłuchać berberyjskich tańczących muzyków. Za wszystko trzeba dawać bakszysz. Najwięcej za fotografowanie. Ale nie jest to tylko cepelia, bo wśród widzów jest więcej miejscowych (przypuszczam, że spoza Marrakeshu) niż turystów. Oczywiście przybysze z Europy czy USA musza płacić dużo więcej.
Stanisławie, może Arkadius wyglądał na takiego, którego stać na hojny bakszysz, a Ty… no, u Ciebie postanowiono cenić wyłącznie walory duchowe? 😉
Pyro, nie da się tego leszcza zamrozić?
Bobik – pewnie by się dało, ale w zamrażarce grzyby, resztki prosiaka, rózne różności i miejsca mało. Ania i tak leszcza nie zje – więc…
O, Radyjko wstało. Pyro, do obowiązków! A tak w ogóle to nieźle spi po spacerze tuż przed północą.
No to małe pole manewru, jak nie ma to rybstwo być w marynacie. Pomyślmy: usmażony wytrzyma w lodówce ze 2-3 dni, kilka pojedynczych kawałków może da się upchnąć w lukach między grzybami i prosiakiem, a na resztę – nie ma wyjścia- trzeba zaprosić gości! 🙂
Pyro!
Parę razy u znajomych nad Bugiem zajadałem ryby (różne), marynowane w sposób, jak w tym przepisie:
http://www.gotowanie.wkl.pl/przepis19866.html
To było dobre! 🙂
Ale chyba wziąć ocet winny zamiast spirytusowego?
A jak już marynata, to sobie przypomniałem też dobry patent – lekka zalewa bez liści bobikowych i ziela anielskiego, za to z odrobiną estragonu, przekładać cebulą, cytryną i zielonym pieprzem. Pyszne też do śledzi, tylko wtedy olej zamiast marynaty.
Bobiku, też zastanawiałem się nad taką ewentualnością. Może nawet nie musiało chodzić o bogaty wygląd, ale Arcadius nagrywał audycje i pewnie miał bogate wyposażenie, które mogło przyciągać napiwkobiorców. Zresztą ja przed wyjazdem nie czytałem tekstu, tylko słuchałem właśnie nagranej audycji ze strony Arcadiusa.
Więc jednak marynata z wariantami. Nie mam aktualnie zielonego pieprzu, dam paseczki świeżej papryki między cebulę i kilka okruszków suszonej chili dla wyostrzenia smaku. Wiele ości nawet tych cieniutkich to tam nie zostało. Pyra pracowicie wczoraj metodą na dotyk opuszkami palców lokalizowała diabelstwo i wyciągała. Inna rzecz, że duże leszcze są zawsze łatwiejsze w jedzeniu niż małe, a ten jest na dodatek tłusty, więc dało się łatwo wyciągać.
Psiak wyniósł z panią śmieci, kupił razowiec i załatwił co trzeba, a tu lunął deszcz. I wtedy się okazało, że czarcik doskonale wie, gdzie mieszka. Darł do wejścia tak, że o mało pańcia za nim nie fruwała.
Pyro, podziwiam cierpliwość i wytrzymałość opuszków.
Stanisławie – opuszki służą tylko do lokalizacji, ni są narażone na urazy. Wyciągam swoimi twardymi, niepielęgnowanymi paznokciami. Z dużej ryby wielkie ości wyłażą bez trudu, natrudzić się trzeba dopiero z „chorągiewkami”
Czasami zdarza mi się grzebać w rybach i bardzo tego nie lubię. Może damskie opuszki łatwiej wyczuwają mniejsze ości, ale mnie się to udaje poprzez uciskanie palcem jednej ręki i wyszukiwaniem opuszkiem drugiej tego, co kłuje w pewnej odległości od miejsca uciskanego.
No to Stanisław zamiast grzebać w rybach, czego nie lubi, może opuszkami przewracać kartki książki szwedzkiego pisarza Henninga Mankella pt. „Psy z Rygi”. To autor wziętych kryminałów. A lekturze może towarzyszyć muzyka z płyt z nagraniami laureatów „Paszportów Polityki” w dziedzinie pop i muzyki poważnej.
Stanisław bowiem pierwszy przysłał prawidłowe odpowiedzi na dzisiejsze pytania. Te odpowiedzi zaś brzmią tak:
1 Cesarz Szen Nung
2 Papież Klemens VIII
3 Indianie w Meksyku używali ziaren kakao jako monet jeszcze w połowie XIX wieku.
Gratulacje i do następnej zgadywanki.
Hehe, Pyra już zaczyna mówić tak jak ja kiedyś mówiłam o swoim schodzeniu z Kajtusiem: pies idzie po gazetę 😆
Dziękuję Gospodarzowi za piękne nagrody i za uznanie wszystkich odpowiedzi. Przy okazji cennik z 1545 roku według witryny R. Antoszewskiego z Titirangi, Auckland, Nowa Zelandia:
„duzy indyk kosztował 100 ziaren,
duży zając – także 100,
mały zając – 30,
indycze jajo – 3 ziarna,
swieżo zdjęte z drzewa awokado – 3 ziarna, natomiast
awokado w pełni dojrzałe – już tylko 1 ziarno,
tyle samo płacono za dużego pomidora i za owoc pigwicy (sapoty),
aztecki przysmak axoioti (aksolotl) – larwalna postać salamandry, jeśli był dorodny wart był 4 ziarna, mniejsze okazy 2 lub 3,
1 tamale – specjalność indiańska – coś w rodzaju bułki-placka z masy kukurydzianej przyprawionej alkalicznymi solami wapnia owiniętej w liście kukurydzy warte było 1 ziarno,
tyle samo płacono za rybę owiniętą w łuski kukurydzy.
Inne źrodła podają, że niewolnika można było kupić za 100 ziaren, tyle samo warto była żona, natomiast dziewczynie za jedną noc płacono pieciokrotnie lub dziesięciokrotnie mniej, a nawet tylko 2 ziarna, w zależności od kwalifikacji”.
Chciałem się jeszcze odnieść do poprzedniej nagrody, czyli książki o „Polityce” i jej ludziach. Muszę przyznać, że okazała się znacznie ciekawsza niż mogłem przypuszczać, chociaż wcale nie myślałem, że nie będzie ciekawa. Bardzo zmieniła mój pogląd na rolę wielu osób w różnych czasach. Wiele opinii też potwierdziła. Na przykład nigdy nie lubiłem Koźniewskiego. Nie tylko nie odpowiadało mi to, co pisał, ale w ogóle wydawał mi się fałszywy. Zmiana postawy Passenta w przełomowym momencie mnie zasmuciła. Pamiętałem jego własną wypowiedź o tym, że dziennikarzowi łatwo się „zeszmacić” i sam nie może gwarantować, że się nie zeszmaci. Wówczas te zmianę rozumiałem jako zeszmacenie, teraz dużo lepiej rozumiem ówczesną postawę i nie potępiam. Nigdy nie powinno się oceniać postawy ludzi, którzy przeszli dużo więcej ciężkich chwil od nas. Nigdy też nie zastanawiałem się nad specyficzną formą wydawnictwa, jaką jest spółdzielnia dziennikarzy. Chyba dlatego jest to rzeczywiście najlepszy tygodnik. Od pewnego czasu też w ogóle najlepsze dziennikarstwo opiniotwórcze. Od czasu afery Rywina w samej rzeczy Wyborcza nie może w pełni dojść do siebie, chociaż paru dziennikarzy jest świetnych.
Gratulacje dla Stanisława.
Przed chwilą smażyłam leszcza. Radyjko nie odstępowało mnie na krok. Wystudziłam kawałek od żeber, gdzie żadna ość nie ma prawa pozostać, pokroiłam na kawałki i włożyłam do miseczki. Kilka razy podchodził, wąchał, otrząsał się jak po kąpieli i patrzył na mnie z wyrzutem. Czy on wie coś o jedzeniu ryb, czego ja nie wiem?
Nie wie. Przede wszystkim nie wie, że ości są usuniete
Dostałam płytę z nagraniem plików Echidny – Alicji od Grażyny. Bardzo dziękuję. Teraz jak Młodsza wróci pomyślimy nad drujkiem w kilku egzemplarzach, będzie dla Marialki, Haneczki, Ryby i dla mnie.
Czy ktoś wie, jak zdrowie mamy Heleny?
Jeszcze trochę o Maroku. Arkadius wynajął lekko przechodzony samochód już na lotnisku i pewnie nie miał innego wyjścia. My wynajęliśmy w Agadirze w lokalnej firmie golfa, który po pierwszej całodniowej wycieczce zaczął wydawać okropne piski. Okazało się to tylko piskami sprężyny w przednim zawieszeniu, ale następnego ranka wymieniliśmy na Daccię, która okazała się całkiem sprawna. Zwrócono nam też trochę pieniędzy. Na ulicach oprócz kompletnych gruchotów widać nowe samochody. Królują taksówki – mercedesy „beczki”, zabierające po 6-8 pasażerów, ponoć montowane w Maroku.
Pyro leszcza trzymac można w lodowce nieskonczenie dlugo. pod warunkiem ze się lodowki nie otwiera.
Nirrod_ku jak tam twoje golabki. wpadaja same do gebki?
moje wprawdzie roznia się tylko nazwa ale są, bo jeszcze wszystkich nie wtrabilem, wspaniale. podczas ich gotowania w budzie zrobilo się ciezkie powietrze i było duszno. mimo wszystko warto było czas poswiecic na ich przyrzadzenie. kapusta otulajaca nadzienie jest krucha miekka i soczysta. wnetrze trzyma się, no może nie k…., ale razem pomimo ze nie dodalem jaj. i tak, bez jaj, jest wspaniale. naturalnie nie ukrywam ze sporo w tej wspanialosci jest Nirrod_ka udzialu. 🙂
Stachu to pasazerow montuja w Maroku? az tylu?
Pyra tyje. Ugotowała flaki po poznańsku i teraz co i raz podżera. Musę iść z psem, bo płacze.
Pyro! Jestem mile zaskoczona sprawnością Polskiej Poczty i cieszę się ,że przesyłka dotarła.
……………………
Mam pytanie: czy ktoś wie jak można ufarbować nakładki na stopnie ( na schody).Mówiąc nakładki – mam na myśli półokrągłe kawałki wykładziny dywanowej , które układa się na schody -trochę dla efektu wizualnego a trochę dla zabezpieczenia drewna przed wycieraniem.
Te nakładki są w kolorze popielatym.Chcialbym je ufarbować na granatowo , bo w takim kolorze jest dywan w holu.Prawdę mówiąc , to wcale mi się „nie chce” farbować , „ale musze” , bo w sprzedaży nie ma granatowych nakładek. Są zielone, wiśniowe, brązowe itd..
Zrobiłam na razie tak : kupiłam granatową farbkę do tkanin. Zamierzam rozpuścic ją w słoiku gorącej wody i pędzelkiem , mozolnie miejsce przy miejscu zamalowywać te nieszczęsne nakładki. Na koniec utrwalę to octem.
Gdyby jednak ktoś już przerabiał takie farbowanie dywanów w warunkach domowych i może mi coś podpowiedzić – to byłabym wdzięczna.
Pyro, psy z rybami to w ogóle mają bardzo różnie. Nasz Puszkin z zapałem wtrząchał morskie, a słodkowodne uznawał za niejadalne. Owoców morza też nie tykał. Lucek jadł wszystko co morskie, włącznie z owocami, ale słodkowodne też mu nie podchodziły. A ja uwielbiam wszystko, co pływa w jakiejkolwiek wodzie, nie wyłączając ptactwa wodnego. 😉 Mam to chyba po mamie! 😆
Misiu!!!!!
Mogę? (wydrukować te zdjęcia)
Stanisławie, 13.11 – moje informacje są sprzed kilku dni, bo Helena ma teraz rzadko dostęp do internetu. Jej mama powoli dochodzi do siebie po operacji, która jednakowoż była tylko wstępem do długiego leczenia, które nastąpi po jakim takim nabraniu sił.
Stanisławie,
Gratulacje!!!
A twoje zdjęcia z Maroka są piękne.
Skoro już jestem przy wiadomościach od Heleny, to zdobędę się wreszcie na obwieszczenie, z którym noszę się już od kilku dni, ale jakoś mi się przy próbach napisania tego robiło ciężko na duszy i odkładałem.
Z bólem zawiadamiam, że mój nieodżałowany Przyjaciel i Mentor w kwestiach stosunków ludzko-zwierzęcych, Kot Pickwick, po pięknie przeżytym życiu odszedł do kociej Krainy Wiecznych Łowów.
Bardzo będzie mi Go brakować – na blogu i poza nim.
Och, jaka szkoda. A czy jego Brat ma się dobrze? I jak znosi nagłe osamotnienie”? Te koty (jak na koty) żyły wyjątkkowo długo, to bardzo sędziwe koty. I niech im tam dobrze będzie, gdzie trafią , w kocim Edenie
Bry Szampaństwu.
Tutaj ponuro i popaduje. 11C. Zapłakałam za sauną na wiadomej Wsi 🙁
Pyro, Haneczce wysłałam dysk, powinna dostać w przyszłym tygodniu. W ogóle wysłałam tym, co mnie poprosili w mailach. Na skrzydłach wysłałam.
Nie wiem, co na obiad, najchętniej bym zrobiła pasztet grzybowy Pyry, ale nie mam świeżych grzybów, a suszonych nie ruszę, chyba, żeby deczko dla smaku. Do sklepu za róg nie chce mi się iść w taką słotę.
Stanisław wspomniał o Wyborczej – czytam, bo chcę wiedzieć co się dzieje, ale zęby mi zgrzytają na dziennikarzy, ich stylistykę i niestety, częste błędy ortograficzne i nie tylko. Żenada, kompletne niechlujstwo pisarskie, nie wiem, jak to nazwać. Gdzie gdzie korektorzy, gdzie redaktorzy?!
Przy okazji chciałabym polecić zbiór esejów jednego z dziennikarzy, który pisuje do Wyborczej – Mariusz Szczygieł. Niedawno wpadła mi w ręce jego książka „Gottland”, juz pewnie o tym klepałam. Jest to ciekawa rzecz o Czechosłowacji (jeszcze wtedy) i Czechach, czyta się jednym tchem, bardzo polecam. Ciekawe spostrzeżenia o ludziach sceny politycznej i kulturalnej (Vondrackowa, Gott), o inwazji w ’68, wszystko pod kątem – jak ci Czesi działają, co w nich „tyka”.
Szkoda pięknego kocura 😥
Napisałam Grażynie o farbowaniu, a Łotr oznajmił, że za szybko i zeżarł!
A rzecz w tym, że jeżeli owe nakładki są z wełny, bawełny, lnu – to da się je pofarbować. Jeżeli jednak są z włókien sztucznych, to masz z głowy – włókna są farbowane w płynnej masie, jeszcze w trakcie produkcji. Potem się nie da. Teraz wyobraź sobie Grażyno mordkę uśmiechniętą – no, chyba że lakierem samochodowym w sprayu. Najprościej byłoby kupić gdzieś w resztkach trochę granatowego materiału typu ubraniowego albo obiciowego i nakleić na nakładki po uprzednim przycięciu.
Jak sié tá mordká pokazuje jézyk?
Potrzebne mi do wieczornych porachunków.
Naści, Iżyku 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/samouczek.html
Jestes kochana.
Dopiero doczytalem. Szykuj sié na wieczór, bo to na Ciebie… i Sásiedniá Doroté… Za Pacika… 😉
Tymczasem, po przerwie, jadé.
Obdac Walom.
2e2e
Zmarznietym i zmoknietym zdjecia z nadal dosc goracego TX z okolic Austin.
http://picasaweb.google.com/WandaTX/AustinForBlog2008?authkey=wu30r1HKdds#slideshow
Od podskokow na rynku tez nam goraco. Czekamy na jutrzejsze glosowanie i reakcje na nie.
Pyro (16:25) to jest prawdopodobnie sztuczne włókno , czyli już wiadomo ,że się ta farbka nie przyjmie. Z tym nalepianiem nowej tkaniny – to chyba dam sobie spokój – no bo nawet nie wiem jakim klejem to kleić. Ponadto moja praca plus cena surowca pewnie przekroczą wartość nowych nakładek .Dziękuję za odzew 🙂
@ wiadomosc 16:03
😯 a tak dobrze zarl i tak po prostu zdechl
wierze w zaradnosc kociego opiekuna i jako pierwszy zamawiam skore. mozecie wierzyc, zostanie uzdatniona. oddam do kaletnika i niech szyje pas na nerki. i tym sposobem zakladajac kociopasa przed roverowa jazda wejde w krag osob mowiacych, ze koty sie na cos przydaja 😆
Gaweł – moje dzieci w wypadku takich infantylnych żartów , na jakie właśnie sobie pozwalasz mówią „przegiąłeś” .
Gaweł, tak nie wolno.
wydaje mi sie Grazyno, ze postawa twoich dzieci ma roznorodne przyczyny, ktore w niewielkim ich otoczeniu sa zrozumiale i maja swoje umocnienie.
taka sytuacja spotyka sie z niewielkim zrozumieniem z mojej strony. mam do tego prawo.
gdybym uslyszal zacytoowana reakcja od dzieci na wlasne uszy, uwazalbym ze jest po prostu dziecinna i dziecinnie sluszna, co wynika z powyzszego.
przyjalbym ja tak samo jak i Twoja.
haneczka > jak? 🙄
Grażyno,
popielaty i granatowy sie nie zjedzą, a nawet wisniowy idzie ręka w rękę. Daj sobie spokój z farbowaniem, bo nawet gdyby, to ten farbowany granat wyszedłby Ci w innym odcieniu. Do granatu właściwie kazdy kolor pasuje.
Izyku,
nie szykuj się na mnie, bo Ci takie kufy nawystawiam, że zbledniesz, zobaczysz 😉
Wygłupił się chłop niepomiernie. Spuśćmy na to kurtynę milczenia.
Bardzo smutno sie mi zrobilo po wiadomosci o smierci Kota Picwicka (dla mie zwierzeta tez umieraja, nie zdychaja).
Probowalam sobie wyobrazic swiat bez moich kotow – nie umiem, nie umiem…
Pickwick (*)
Grazyno, masz bardzo madre dzieci.
A Pickwicka szkoda, jak wszystkich naszych codziennych towarzyszy…
Pyro, nie lubię się z Tobą nie zgadzać, ale niestety, uważam, że pewnych rzeczy wcale nie należy pomijać milczeniem. Uwaga gawła była nie tylko głupia i infantylna, ale też okrutna i chamska, a to według mnie wymaga jasnego powiedzenia, jak haneczka: tak nie wolno! Bo jak takich reakcji nie będzie, to gaweł pozostanie cały zadowolony z siebie, uważając zapewne, że takie „żarty” są na blogu chętnie przyjmowane.
Ja w każdym razie nie mam ochoty podawać łapy osobnikowi, który w ten sposób reaguje na śmierć mojego przyjaciela (kimkolwiek on był, człowiekiem czy zwierzęciem), a na zwróconą uwagę jeszcze się stawia. Ból po stracie zwierzęcia, jak to już napisała Magdalena, potrafi być nie mniejszy niż po stracie bliskiego człowieka. Ktoś, kto z tego bólu szydzi, nie jest przyzwoitym człowiekiem, koniec, kropka. Pięciu chójek dla niego za mało! 👿
Bobiku mily, bardzo mi przykro z powodu Twojej straty.
Takich „zartow” nie chcialabym tu wiecej widziec.
Uklony od Kamy i Dundee (szary, starzejacy sie kocur)
Jest jedna niezawodna metoda na trolli. Pomijać milczeniem. Całkowitym. We wszystkich sprawach.
Alicjo!
Ty masz wszystko udokumentowane.
pokaz prosze zdjecie osobnika.
byc moze skorka nie warta wyprawki?
W domu mojego Syna jest w tej chwili umierający labrador – młody, 2,5 letni pies. Zadbany i kochany. Wychowawca pomocniczy (i to ważny) Igora. Został otruty – nie wiadomo czy celowo, czy przypadkiem coś zjadł na spacerze. Był forsownie leczony przez 3 tygodnie. Wydano na niego majątek. I teraz jego stan jest krytyczny. Podobno jeżeli przeżyje najbliższe dwa dni, to będzie cień nadzieji. Syn i Wnuczka 3 x dziennie znoszą go z piętra do ogrodu dla załatwiania potrzeb. A on waży ok 45 kg. Więc wiem, co znaczy utrata futrzastego Brata z rodziny. Ja po prostu uważam, że nagana wyrażona przez jedno z nas jest wiążąca i lepiej tematu nie rozciągać.
Wando TX, dziękuję, ale największą stratę poniosła oczywiście Helena, nie ja.
Alicjo, nie zgadzam się. Ignorować dopiero PO zareagowaniu na chamstwo, a nie ZAMIAST. Inaczej w tym pewnym siebie chamstwie utoniemy. To tak samo jak z pisaniem ortograficznie – rzecz wiele razy powtórzona zaczyna uchodzić za normalną, jak się nie zwróci uwagi, że coś jest nie tak.
Pyro, bardzo bym chciał, żeby było tak, jak mówisz, to znaczy żeby jedna nagana była wiążąca, ale 18.30 i 19.31 wyraźnie pokazują, że rzeczywistość skrzeczy. 🙁
Mysle, ze to pytanie z zakresu etyki i psychologii. Jesli trolle moga mowic, a ci, co sie z nimi nie zgadzaja – maja milczec, to zostaje tylko zapis trollowych pogladow – pozostali maja podlegac autocenzurze. Wspominany tu przeze mnie i Terese Phlip Zimbardo twierdzi, ze to czesto jest poczatek czegos znacznie gorszego takze na blogach. Wiem, ze jest tu troche osob anglojezycznych, wiec podaje link do wywiadu z Zimbardo, gdzie ten caly mechanizm psychologczno-etyczny tlumaczy:
http://psychjourney_blogs.typepad.com/the_insider/2007/07/the-lucifer-e-1.html
Troll to taki osobnik, który zrobi wszystko, żeby była reakcja, Bobiku. I ma satysfakcję, dlatego ja uważam – ignorować. I tak wiemy, co myślimy. A trolla zostawić bez satysfakcji. Zaręczam Ci, to dobry sposób. Przecież po to powiedział co powiedział, żeby ktoś zareagował.
Po co nam to?
po południu zabłądziłem o jeden wpis za daleko
i bardzo mnie dziwiło, że nikt nic nie dopisuje
po wieczornej drzemce załapałem
:::
przeklejam co tam wczoraj/dziś napisałem
:::
mam już własny egzemplarz ?Połykając chmury?
więc jakby co, w Polsce sprzedały się już dwa
zaraz zagłębiam się w lekturę
aura bardzo sprzyja
:::
pałeczki cenię za nieinwazyjność
czyli, że nie prowokują do cięcia-rżnięcia
rwania i szarpania
po to końcu ma się zęby
:::
gołąbki i owszem, bez dwóch zdań
nie przepadam niestety za sosem pomidorowym
(choć podczas pieczenia, do smaku koncpom`u dodaję)
i bezapelacyjnie podsmażam
po prostu uwielbiam smak smażonej kapusty
:::
a teraz poczytam co dziś napisaliście
Bobik,
zerknij w pocztę.
Mam prośbę: jak nazywają się te gorzkie, aromatyczne pomarańcze na przetwory i nalewki? Kazałam Ani 3-4 sztuki we włoszech kupić, a ona dzwoni i mówi, że Polka mieszkająca tam 30 lat nigdy o nich nie słyszała.
… Helena pisze:
2007-04-24 o godz. 17:03
Pyro, wlasnie mialam moment olsnienia. Zapewne nie chodzi Ci wcale o gorzkie pomarancze sewilskie, z ktorych robi sie slynna angielska marmolade (dostaje taka co roku od sasiadki – przez nia zrobiona, goscie z Polski szaleja) lecz o male, gorzkawe i bardzo aromatyczne owoce cytrusowe o nazwie kumkwaty. One sa podluzne i wielkosci mniejszej niz sliwka wegierka. Faktycznie swietnie nadaja sie na nalewki. Kumkwaty sa w sprzedazy praie caly rok. Sa gorzkawe i skladaja sie glownie z jadalnej skorki. W srodku bardzo niewiele miazszu.
Pyro,
tyle, co znalazłam z ubiegłego roku, juz była raz o tym mowa. Fortunella po italiańsku.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kumkwat
Nareszcie ktos sie na mnie poznal. Dodajac, ze ja to jestem aparat, ze ho! ho!
Oczywiscie. Tym bardziej, ze prosilem o zlustrowania a to nic.
Przeczytalem artykul na temat emerytów. Zasmucil mnie. Biorac pod uwga, ze Rzad bedzie opracowywal projekt, Sejm rozpatrywa a Pan Prezydent vetowal, uplynie jeszcze wiele wody w Wisle.
Po zasiegnieciu jezyka w Banku na temat mojej emerytury, oswiadczono mi ze mam do czynienia z normalnym procesem inflacji co prowadzi do oslabienia szeregu walut w krajach, które nie zdazyly sie zalapac za Euro. Przewiduje sie dalsza jazde w dól.
Co zas tyczy sie zmniejszania emerytur szeregu osób. Niegdys prominentnych albo o sadystycznych sklonnosciach jestem zdania, ze chyba nie da sie obciac do tylu.
Nalezy moim zdaniem rozpatrzyc projekt dopuszczenia w Polsce eutanazji. Jesli ktos w 1990 roku mial lat 6o, to okraglo liczac po uprawomocnieniu sie ustawy badzie mial lat co najmniej 80. Prosze mi wierzyc, ze w tym wieku ludzie nie trzymaja sie zycia jak pijany plotu i chcieliby w miare elegancko rozstac sie z tym swiatem. Na wlasny koszt wyliczony z nie przezytej emerytury.
W ten sposób powstaloby szereg nowych miejsc pracy a interes krecilby sie jak trzeba i nie trzeba byloby wynosic sie do Holandii albo Szwajcarii aby tam ulec eutanazji. Ja zrobilbym to w Polsce.
Wyobrazam sobie ustanowienie nowego, Centralnego Urzedu. W urzedzie tym winni pracowac mlodzi, dynamiczni najwyzej dwudziestolatkowie których zadaniem byloby prezentowanie zaintersowanemu decyzji stosownych wladz i skladanie propozycji. Obciecie, byc moze ze wsteczna data albo dobrowolne zejscie z tego swiata. Na wlasny koszt z oszczednosci za niewyplacanie dalszej emerytury plus koszty administracyjne.
Wedlu zasady. Albo oddajesz albo odbierasz sam sobie.
Pan Lulek
A swoja drogą podeślę Wam Koty Heleny. Pickwick i Mikuś. Bieda, bo Mikus też wiekowy 🙁
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/ZOO/Koty/Kontrola_BHP%20i%20inne/
W sobotę w ramach obowiązków służbowych byłam w schronisku dla koni „Fallada”. Druga nazwa: Pro Animale – dla Zwierząt w potrzebie.
W tym schronisku sa nie tylko konie, ale również psy, koty, gęsi i inne różne zyjątka. Zasadą jest, że zwierzęta jak już tam się dostaną to zostają dożywotnio. Ja tym razem nie o koniach lub psach, a o kotach w tymże schronisku. Otóż dla kotów wybudowano tam specjalny dom. Jest tam sala operacyjna dla małych zwierząt, pomieszczenia pooperacyjne, rózne izolatki tak pomyślane, żeby przebywające w nich zwierzę nie czuło się samotne, ale połowę domu przeznaczono na taki dom dla kotów, że tak chyba wyglada koci raj. Koty mogą tam wchodzić i wychodzić do ogrodu, są różne kocie zabawki do wspinania się, ostrzenia pazurów i wylegiwania sie, nieprawdopodobna ilość miejsc do leżenia – poduszeczki w czyściutkich powłoczkach, nawet jest wielkie akwarium z rybkami. Części kotów jednak ta złota klatka nie odpowiada i te zyja na wolności, ale kręcą się w pobliżu. Czystość jest wręcz nieprawdopodobna, wyglada to jak mieszkanie wysprzatane przed swietami.
Panie Lulek,
żeś Pan aparat, to wiemy. No ale niech Pan nie spieszy się z ta eutanazją, do cholery, bo przed nami kolejne Zjazdy!!! I kto bedzie przewodniczył egzekutywie, ja się pytam?! No właśnie.
Mój Tata tez tak mówił, że jeśli ktos przechodzi na emeryture i poczuwa się do obowiazku obywatelskiego, to powinien wyzionąć ducha. Mój Tata na emeryturze troszke pobalował, ale niedługo. Zaledwie niecałe 5 lat, w tym rok ciężkiej choroby 🙁
Sara Żabo – zerknij dp poczty
Również i mnie poruszyło to i sam nie wiem, co o tym myśleć.
Nie chce mi się wierzyć w to co się tutaj wydarzyło. Do końca tego nie kumam. Ale w końcu powinniśmy przyjąć to godziwie. Przejść z tym do porządku dziennego. W takiej chwili nasze serca powinny uczyć się akceptacji i z zaistniałej sytuacji nie wyciągać pochopnie wniosków. Nie okazywać ignorancji i chłodu.
Andere Länder, andere Sitten
Proszę nie wieszajcie na mnie psów, no chyba, ze byłby to Bobik.
Właśnie dowiedziołek sie o wieściak Bobicka o nasym Pikwicku 🙁
Pikwicku, niek Ci sie jak najlepiej wiedzie w Kocim Raju! Wiele wniosłeś do tej nasej blogowej ferajny. Jesteś i wse bedzies jednym z nos!
Arcadius (21:30) – śmierć kota Heleny jest faktem i na pewno nikt z nas tu obecnych z tego faktu nie wyciąga pochopnych wniosków.
Również atak trolla wykpiwający tą śmierć jest faktem. Dlatego jestem przeciwna , podobnie jak inni przedmówcy kwitowania tej sytuacji przysłowiem – zwłaszcza tym , które przywołujesz.
Juz byłam „na poczcie”, teraz Wy zerknijcie 🙂
Nie, Alicju, i masz racjé. Nie bédzie zadnych krotochwil. Po prostu mi nie wypada. Nie bédxzie ani o sosach, ani o walskiej zupie. Bédzie o pogrzebie
Kochani!
Wiesc o smierci ukochanego Pikfika dopadla mnie w drzwiach. Zszokowany usiadlem na przyzbie, drázcymi récyma rezerwalem nowá paczké papierosów i spalilem siedem (slownie:siedem). Myslé, ze zal mój byl równie falszywy, jak ja sam i gdybym szczerze cierpial, to spalilbym petów co najmniej 17! Owe marne zaledwie 7 kaze mi sié zastanowic nad tym, co ja tu robié. Widzé, jak po kolei odchodzá z blogu swietne osobowosci i niezle pióra. Kiedys u adamczewskiego bylo mniej starych znajomych, a wiécej iskierek blyskotliwego humoru i ciétej riposty. Mniej poprawnosci, ale wiécej intel. szermierki. U Szostkiewqicza jest chlew i byle ciemniak pisze, bo mu wolno, a reszta go wygwzdze i zatupie. U passenta tak samo, wiéc dla pokazania, jak byc powinno i co to jesty elegancki salonowy dyskurs, wszyscy sié uszminkujmy, bo podano herbaté. (Proszé nie kruszyc! Hej, ty w rogu blogu! Do ciebie mówié, chamie! To nasz blog i proszé nie kruszyc, do cholery!) Jeszcze troché i zaczniecie sobie pozyczac masc na odciski i wymieniac doswiadczenia w walce z hemoroidami. Dzis nawet arkady daje sié zpionizowac! Kiedys? Pytam: czy to jest blog polityki, czy moze wieczorek u cioci kloci, której – masz ci los – kotek najmilejszy raczyl wyciágnál kopyta??!! Kto nie dzieli bólu, to wynocha!
Jeszcze raz: Panie Piotrze.
Ja tu jestem od roku i wydaje mi sié, ze jest on (Panski blog, znaczy) troché i mój, bo ozorem, jak nozem, wyrylem swój nick na tym stole. Ciágnie mnie do niego, jak do Polski! Jak nie cierpié, bo helenie kot wykitowal, to mam spieprzac?! Nie, – odpowie pan pewnie – masz sié tylko zamknác…
Tak, Panie Gospodarzu, ale mnie zaczyna dzialac na nerwy, ze wszyscy wyrazajá te niewyrazalne wyrazy. Ten kot zdycha juz tak od kilku miesiécy!
Autosuplement:
1. Gawel, jestes podly ale wiedz ze ubawiles mnie do lez
2. Osobiscie uwazam, ze Pyrowy modus jest najlepszy-nie odpowiadac. Ignorwac po prostu.
3. Nie ma Nema! Dala by wam! Ciotki-Klotki-Dewotki!
No to sam sié za ucho wyprowadzam przed lokal.
Jak kto nie współczuje komuś, że jego zwierzę odeszło, to niech nie kłapie dziobem, bo nie ma nic do powiedzenia. I tyle! I niech się nie wpieprza i nie protestuje bez sensu, jeśli ktoś współczuje – to nie jego biznes.
A na trolli jest jeden naprawdę dobry sposób. Zbanować. Wiem, co mówię, przeszłam trolla u siebie, może niektórzy pamiętają niejakiego harrego. Naprawdę nie było innego sposobu.
A od kilku miesięcy to nie zdycha „ten kot” (co do Pickwicka, stało się to ponoć kilka dni temu), ale całkiem coś innego.
Czy ta Polska, do której tak „ciągnie” szanownego Iżyka, ma być Polską, w której się, za przeproszeniem, rzyga przy stole, mówi innym chamstwa i wszyscy mamy udawać, że deszczyk pada?
Iżyk @23:23 – nemo sama ma trzy koty, więc z pewnością nie „dałaby tu Wam”. „Dałaby” komuś całkiem innemu. Pewna jestem.
Iżyk,
kto to są te ciotki-klotki-dewotki? Wskaż paluszkiem, bom ciekawa.
Iżyku – zakało blogowa. To przecież nie o poprawność chodzi (bo jakby, to dopiero byłoby dno). Tylko o ludzkie, zwykłe wyrozumienie – ma kobita ciężką chorobę w domu, a tu jeszcze straciła przyjaciela, z którym 20 lat …. No, nijak podśmiewywać się. I nie trzęś głową, że nie rozumiesz, bo nieprawda. A opaski żałobnej nikt ci wkładać nie każe. Było nam równie łyso, kiedy Muli Lulkowa też przeniosła się do tego życia za lustrem.
Pyruniu.
Ze wszystkim się zgadzam, ale jednego nie rozumiem. Dlaczego poprawność ma być dnem? Przecież w tej całej poprawności chodzi WŁAŚNIE o ludzkie, zwykłe wyrozumienie – żeby nie urażać ludzi bez potrzeby. A że się czasem wynaturza? A co się nie wynaturza?
1. Myslé, ze jest rownie nieelegancko robic danie dnia z kociego, nawet najbardziej zasluzonego, truchla – dania dnia. Ze to nie Piklik od kilku miechów wyciága zasluzone kopyta, to ja wiem. To tylko taka przenosnia byla, a chodzilo mi o to „jajeczko”, o które blog niniejszy jest wykastrowany (czy ja juz rzygam przy stole? Bo z perwnosciá sié wpieprzam, prawda?)
szanownego izyka ciágnie do polski, w której:
a) mádry dziadek mówi wnukowi – pamiétaj zawsze ustapic glupiemu – masz za to w niebie 300 dni odpustu.
b) mádry ojciec mówi synowi – nigdy nie dyskutuj z idiotá – najpierw sptrowadzi cié do swojego poziomu a potem pokona doswiadczeniem. Zabawne, Pani Doroto, ale przy wszelkich zawieruchach na tym blogu wyskakuje Pani jak deus ex machina i pierwsza strzela z bata!
I prosze nie byc taká Nema pewná. Nawet gdyby miala tych kotów 9!
Nie, Alicju- Ciebie na pewno nie mialem na mysli. Bádz pewna. Ty jestes pyskata baba i nie sklonna do serwilizmu. Patrz, co odpowiadam Pyrze:
Nie, Madame! Ty dobrze wiesz o co chodzi! To jest nadal tern cholewrny plebiscyt, o którym mówila Nemo! Wciáz ten sam plebiscyt!!!
Doroto – ja już kiedyś o tym pisałam. Nie znoszę poprawności jako sposobu zachowania i wyrażania sie publicznie. Traktuję ją, jako formę obłudy, faryzejskiego cwaniactwa, wiktoriańskiej pruderii. Jeżeli z kimś rozmawiam to chcę wiedzieć , co ten człowiek myśli, jakie ma zdanie w tej czy owej kwestii. Tylko na takim podłożu możliwy jest dialog – ty masz takie zdanie, a ja takie. Pogadajmy, może uzgodnimy to i owo. A je3żeli mój rozmówca jest „poprawny”, to guzik wiem – czy to jego przekonanie, czy uznał, że tak wypada, że inaczej, szczerze, to go ktoś wyzeruje, oecni, obszczeka. I potem rozczarowanie, kiedy wyłazi szydło z worka. Przecież to na tym polegają poglądy „jedynie słuszne”, a po paru latach okaże się, że skąd, on wręcz kombatant, jego przymuszali. Dlatego jestem wściekła na to, że nasza kultura od kilkudziesięciu lat postawiła na poprawność. Bo moim zdaniem jest to kit, tynk i przyłbica.
Ok, dluzej nie czekam. Sprawdzé jutro, czy dostalem bana, czy tez czas o niego poprosic.
dobranoc
Ja pyskata baba?! JA?!
Cos mi uciekło, bo nie wiem, co z tym plebiscytem, moze bylam wtedy na wakacjach i nie wszystko wyczytałam? 😯
Nikt nie musi mi współczuć, nawet jak mi matka z ojcem umrą za jednym zamachem, ale jak zaczyna drwić i robić sobie z tego zabawę, to mam prawo uznać go za chama bez ludzkich uczuć. I mam prawo powiedzieć to równie głośno jak tenże cham swoje teksty wygłasza.
Jeżeli szczytem intelektualnego wyrafinowania ma być to, co prezentują różnego rodzaju trolle i ich oklaskiwacze, to wolę na wieki wieków zostać naiwnym prostaczkiem. Jako wybitny intelektualista a nuż zacząłbym ironiczno-dekonstruktywistycznie rechotać z tego, że ktoś zdechł czyli wyciągnął kopyta. On, albo jego ciocia-klocia. I wtedy musiałbym też sam siebie zacząć pytać: co ja tu właściwie robię?
Też sobie znaleźliśmy porę na szarpanie kudłów. Pyra zabiera szczeniaka i idzie spać.
oho! będzie awanturka
czuję to po kościach
..rzuconych
Pyra
idę z Tobą
Idę z Wami ,żebyście sobie krzywdy nie zrobili….(
Zdaje się, Pyro, że każda z nas coś innego rozumie pod tym samym słowem…
A nikt tu dania dnia z „truchła kociego” nie robił. Po prostu, znalazła się tu wiadomość o zwierzęciu, które tu występowało, i jako nick, i jako przedmiot opowieści, i na zdjęciach. Pyra właśnie przypomniała, jak Lulek też dał znać, że Muli odeszła. Ktoś coś przeżywa. Dlaczego to wyśmiewać, dlaczego obrzucać obelgami?
Do Iżyka: jeśli dziadek ma uczyć wnuka, że należy ustępować głupiemu – to jak tu się dziwić, że ten kraj wygląda tak, jak wygląda? Że się dogadać nie można, że jest polskie piekiełko? Za dużo się ustępowało głupim. Może wreszcie trzeba zacząć uczyć rozumu.
Tak, na głupotę i na chamstwo strzelam z bata. Nie dyskutuję. Bo nie ma o czym. Plebiscyt? Jaki plebiscyt? Żarty.
O jedzonku też potrafię rozmawiać i rozmawiam. A zwykłej przyzwoitości – nie widzę powodu, żebym nie miała bronić. I najlepiej, żeby Gospodarz się znów wypowiedział, dawno mu to radziłam, ale jego te sprawy za bardzo bolą.
Grażynko
kto?
ja z Pyrą?
krzywdę?
:o)
Brzuchu no wiesz. 🙂 .taką damsko-męską krzywdę.Ja tak z zazdrości gadam
…i w ten sposób gaweł osiagnął, co chciał. A mówiłam Wam?! Ostrzegałam!!! No to widzicie, co się z takiego odbijania piłeczki robi.
Idę na zakupy, wy wredne śpiochy. Dobranoc Wam!
I też idę spać, a trolle niech gadają do siebie 😉
Przypomnijcie sobie, blogowicze, lepsze czasy, kiedy wespół wzespól…:
PROLOG
Śniło mi się, że od dłuższego czasu ktoś wali mnie po gębie. Bardzo systematycznie. Trzask – prask, lewa – prawa, trzask ? prask. Leżałem na miękkim, dość wygodnie, a z oddali jakby dochodził mnie krzyk. Powoli zaczynałem rozróżniać słowa.
-Wstajemy! No, wstajemy! Obchód jest ? wstajemy!
Powoli otwierałem oczy. Pochylony nade mną naburmuszony babsztyl w białym kitlu i czepku z czarną aksamitką potrząsał mną bezlitośnie.
-No, wstajemy już zaraz, pan doktór czasu ma mało.
Obok babsztyla stał starszy mężczyzna niewielkiego wzrostu ze stertą papierów w jednym ręku i stetoskopem w drugim.
-Nieźle żeśmy narozrabiali wczoraj, nie powiem. Trzech sanitariuszy trzeba było posłać i zastrzyk dać. W przeciwnym wypadku z warzywniaka nie zostałby kamień na kamieniu. He, he, he?- zaśmiał się zgrzytliwym , niezbyt przyjemnym głosem i kontynuował – No ale teraz to już będziemy mieli spokój przynajmniej z pół roku. Poleżymy, wrócimy do siebie, pozbędziemy się tych manji prześladowczych, lęków, zkizofrenji, całego tego rozdwojenia jaźni, pójdziemy do łaźni, przybierzemy na wadze. No jak – lepiej już?
Poczem zaczął coś mamrotać do naburmuszonego babsztyla w białym kitlu. Zrozumiałem jedynie pojedyncze słowa: ?streptomycyna?, ?kroplówka?, ?dieta?, ?stolec?, ?od Działdowa?…
-Od Działdowa? – krzyknąłem – toż to całkiem blisko do domu!
-Nie od Działdowa tylko oddziałowa – odezwał się naburmuszony babsztyl – siostra oddziałowa Helena, do tego przełożona.
Aha, w szpitalu jestem – pomyślałem sobie i zapytałem:
-A ten pan to lekarz?
-Pełnię obowiązki lekarza – odezwał się starszy mężczyzna zgrzytliwym, niezbyt przyjemnym głosem. – Po wojnie przeszedłem roczne kursy, służba zdrowia była w ruinie, ludzi było potrzeba. Bardzo są ze mnie zadowoleni.
-A to felczer! – westchnąłem. I ponownie zapadłem w sen.
***
Ocknąłem się w ciemnawym, nieco zatęchłym pomieszczeniu. Wyglądało na wiklinowy szałas; przez niedoploty sączyły się niemrawo smużki dziennego światła, ale w środku nie było żadnej żarówki. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do półmroku dostrzegłem, że oprócz mnie w szałasie znajduje się niezbyt młoda, szczupła inaczej osoba odziana w brązowawe łachy i dwie raczej młode dziewczyny, na oko siostry, różniące się tylko kolorem włosów. Jedna była blondynką, chyba naturalną, druga była ufarbowana na ostry, pomarańczowy odcień rudości. Sprawiała wrażenie punkówy, nie tylko przez kolor, ale i przez rozwichrzenie fryzury. Niezbyt mi się podobała. Wolałem blondynkę, w jakiś niewytłumaczalny sposób czułem w niej bratnią duszę. Ale najgorsza była ta pękata. Musiała chyba od dawna się nie myć, bo nawet spod kilku warstw odzieży przedzierał się ostry, nieprzyjemny zapach jej ciała. Pękata, Blondynka i Ruda i żadnego faceta oprócz mnie! Czy w tym zestawie mieliśmy jakiekolwiek szanse wymknięcia się naszym prześladowcom? Zanim straciłem przytomność widziałem obok siebie kilku chłopaków o poczciwych, kartoflanych obliczach, ale teraz z całą pewnością ich tu nie było.
– A to feler! – westchnąłem niemal bezgłośnie.
Ale Ruda miała dobry słuch. Odwróciła się do mnie i zapytała kpiąco:
– Coś ci się nie podoba?
Nie miałem ochoty na kłótnie. Najważniejsze w tej chwili było, jak możemy się stąd wydostać. Gdybym był Jamesem Bondem użyłbym swego samostrzelnego zegarka, albo po prostu wsiadł w BMW z rakietowym napędem i odjechał, ale cóż? Nie byłem Jamesem Bondem.
Nagle, pod wpływem potężnego wstrząsu, szałas zadrżał i przewrócił się, tracąc przy tym dach i dosłownie wysypując nas na granitowe urwisko. Przed nami piętrzyła się całkiem pionowa ściana, z tyłu, za niewielkim spłachetkiem płaskiego, widać było bezdenną przepaść. Kątem oka dostrzegłem uzbrojoną postać, która zbliżała się do nas w ewidentnie złych zamiarach.
– Ratuj się, kto może! – krzyknąłem rozpaczliwie do moich towarzyszek niedoli.
W tej samej sekundzie ujrzałem stalowy błysk i poczułem ból tak silny, że zwaliłem się bezwładnie na prawy bok, roztrącając przy tym Rudą i Pękatą, które straciły równowagę i potoczyły się prawie na sam brzeg urwiska.
– Ty chyba jesteś sieknięty! – wrzasnęła Ruda. – Albo pijany! Nie umiesz się prosto utrzymać?
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć. Nade mną pochylała się fanatyczna, wykrzywiona żądzą mordu twarz, zbrodnicza ręka wymachiwała jakimś narzędziem, które wyglądało na świeżo naostrzone?
Tracąc kolejne płaty skóry traciłem czucie i świadomość. Usiłowałem odnaleźć w pokładach pamięci jakieś zdanie, którym można by się godnie i podniośle pożegnać z życiem, ale w mojej, niepodobnej już wcale do ludzkiej, głowie kołatały się tylko urywki jakiegoś idiotycznego, dziecinnego wierszyka: ?na cóż nasze swary głupie?,,,?i tak się znajdziemy w zupie??. Zanim oprawca zadał mi decydujący cios, zdołałem jeszcze, w ostatnim odruchu śmiertelnego przerażenia, pomyśleć: ?ząb, zupa, dąb??
U podnóża urwiska rosła tyczkowa fasolka Nemo, co to miarę zgubiła. Czepiając się bujnej fasoli Seler pełznął powoli w dół troszkę wyłysiały, bo jego bujna, zielona czupryna pozostała w ręku okrutnego osobnika z nożem w ręku.
-Towarzysze, tędy! – opasły typ o byczym karku i buraczkowych policzkach szarpnął mnie wskazując drogę. Poniżej krawędzi granitowego urwiska znajdowało się na wpół wysunięte ze ściany drewniane koryto najeżone błyszczącymi ostrzami. Zawahałem się i zbladłem, ale typ bez wahania pchnął mnie i dziewczyny na kraciastą tkaninę niedbale rzuconą na narożnik koryta. Lądowanie było dość miękkie, skok na gładką płaszczyznę poniżej – bardziej bolesny, ale wizja wolności dodała nam skrzydeł.
– Botwinnikow jestem – szarmancko zasalutował Byczy Kark i pociągnął nas za sobą w ciemność rozpościerającą się na końcu wzorzystej posadzki.
Jednym ruchem skalpela pozbawiony skalpu nie miałem czasu cieszyć się z błyskawicznie wyleczonego łupieżu.
Botwinnikow turlał się w oszałamiającym tempie wykorzystując zalety swej fizjonomii. Nieregularność moich krzywizn, nieznacznie zniwelowana utratą bujnej fryzury, powodowała bolesne uderzenia o posadzkę przy każdym obrocie.
Ale nawet gdybym mógł toczyć się prędzej, nie chciałem zostawić Rudej i Blondyny na pastwę oprawcy, który, odwróciwszy się na chwilę w poszukiwaniu innych narzędzi tortur, jeszcze nie odkrył naszej ucieczki. Dziewczyny, z wyjątkiem Pękatej, zostały gorzej wyposażone przez naturę, przynajmniej na okoliczność szybkiego przemieszczania się ruchem obrotowym. Przy szczupłej budowie ciała, czyli niewielkiej średnicy, za jednym obrotem pokonywały zaledwie jedną siódmą dystansu Pękatej, lecz przede wszystkim ich nieprzystosowany do ruchu postępowego lekko stożkowy kształt prowadził do ciągłego skręcania z kursu. Postanowiłem, nie bacząc na śmiertelne zagrożenie, okazać się dżentelmenem. Bo a nóż widelec wyjdziemy cało z opresji? Ten obraz ujrzany oczyma duszy mojej podtrzymywał mnie na duchu i dodawał nieziemskiej odwagi: Ruda, Blondyna (Pękatej zabrakło punktów za pochodzenie) i ja, Seler w romantycznej scenerii na jednej grządce. Nic to, że już bez czupryny. Eunuchy nie łysieją.
Zza ośnieżonych górskich grzbietów wychynęło na niebo poranne słońce i oślepiającym blaskiem uderzyło w moją pokiereszowaną czuprynę. Nasza grupka uciekinierów wzbogacona o zielonkawego na twarzy Chudzielca (przedstawił się jako Herr Lauch) i okrąglutkich pięciu braci Piselli odpoczywała po trudach nocnej wędrówki. Stłoczeni pod wąskim skalnym nawisem czekaliśmy na dalsze posunięcia samozwańczego przywódcy.
-Towarzysze, jesteśmy w niebezpieczeństwie! W tej okolicy nikt z nas nie może liczyć na nienaruszalność jego ciała i honoru, mówiąc brutalnie – grozi nam niechybna śmierć! Czy jesteście gotowi poddać się bezwzględnie moim rozkazom? Ostrzegam, że nawet 50 procent z nas może po drodze zginąć!
– Cha cha, przecież nas wcale tyle nie ma – zachichotała Blondyna.
Lauch vel Leech vel Por popatrzył na Blondynę z niesmakiem.
-Co ty chrzanisz ?!? zapytał -Toż sama Miss Onion może robić za 150 procent nas!
A w duchu pomyślał, że interesujaco byłoby z Miss Onion powolutku te brązowe szaty…
Nagle zza plota pojawił się jakiś pełzający cień. Wszyscy podnieśli z zaciekawieniem głowy. Ruda, Biała i Chudy z Grubym.
-OOOOO! – wyrwało się z młodych piersi .
To jakiś ogromny stwór.! Gruby roześmiał się nerwowo..
-Spokojnie, to tylko moja siostra , zmodyfikowana genetycznie Soya. Zaprośmy ją do stołu to fu.!
Mówiąc nawiasem Miss Onion była nie od tego. Sytuacja była groźna, a przyszłość niepewna i właśnie dlatego Miss Onion marzyła o szybkim kochanku. Może to ostatnia szansa? Może nawet powie jej ?Moja Wonna??
Herr Lauch mógł coś czuć do Miss Onion, a ściślej mówiąc od niej, bo spod brązowej wierzchniej warstwy dochodził go powiew feromonów. Dziwnie swojskich. Biedny Chudzielec! Nie wie, ile straci na wadze, zanim rozwarstwi Pękatą. Ale to już nie moje zmartwienie. Przecież wciąż czyha na nas olbrzymie niebezpieczeństwo.
No tak. Pachnidło! Zdobyć, się pokropić? i przydałoby się trochę potorturować tego szybkiego kochanka, niech sobie nie myśli, że całkiem taki cacy i OK. To ja tu dyktuję warunki – stwierdziła w duchu Miss Onion.
Tymczasem bracia Piselli niebaczni zewsząd czyhającego zagrożenia krążyli podskakując wokół Rudej. Czarując gestami i uśmiechami sugerowali, jak bardzo harmonizowałaby z nimi wszystkimi.
– Signorina, bella carotina – podśpiewywali przymilnie.
W naszym kierunku zbliżały się z dużą prędkością dwa dziwaczne pojazdy w kształcie rozdeptanych i poszarpanych na brzegach pantofli. Nie było czasu do stracenia! Gibnąłem się w stronę dziewczyn, aż stęknęło podłoże i zasłoniłem własnym korpusem eteryczną Blondynę. Tymczasem Ruda nagłym ruchem wyszarpnęła nie wiadomu skąd sex pistols i poleciała z grubej rury. Botwinnikowa odrzuciło na kilka metrów. Spadając jęknął żałośnie
– Diewuszka, nu czto ty? Nie mogłaś z innego kalibru? Ałła, boli!
Ruda obrzuciła go pogardliwym wzrokiem i machnęła wojowniczo strzępiastą czupryną.
– Delikacik się znalazł! Ciesz się, że nie mam przy sobie armaty! Ale jak przyjdzie pora to i po nią sięgnę. Dobrze ją ukryłam, w kwiatach, nikt się do niej nie dobierze!
Botwinnikow zaczął wachlować liściem rozgorączkowaną głowę. ?Ej, gdyby teraz na brzeg wyszła moja Katiusza? – myślał. ?Pokazałbym ja tej zołzie!?
Botwinnikow dumał ponuro -Nu, kak Kociołkiewicz egzekutywę zwoła, to i armata nie pomoże. Oj, nie pomoże…
-Panie Seler – Herr Lauch dyskretnie odciągnął mnie na stronę – Czy my temu Czerwonemu możemy zaufać? Znałem jednego Botwinnikowa, a właściwie Botwyniuka z białoruskiego oddziału OBWW (Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy między Warzywami). Jakiś czas temu Botwyniuk związał się z mafią barszczową i po tym, jak sprzedał im dwóch braci Borowików, zniknął z międzynarodowej sceny. Można by rzec, że przepadł jak niejaki Węgierka w kompocie. I teraz ten typ?
-A nie. On już z mafii barszczowej usunięty został, bo sól ponoć zakosił, co na rynek iść miała. Zamiast soli chciał wrzucić im proszek do prania, że niby pieniądze wyprać trzeba. Chcieli go nawet na susz przeznaczyć , ale dmuchawa właśnie się zepsuła, a innej nie mieli. Jak to na Białorusi. On teraz bezprizornyj znaczy się.
W tym momencie wszyscy zgromadzeni na warzywniaku zauważyli ponownie ogromny, ciagnący się ku nim po ziemi cień. Tak, nalatywał na nich od wschodu, od Białorusi! Każdy zadarł do góry to, co miał do zadarcia, Seler przerażony wyszeptałał – o kurna nać! To nie był pociotek Grubego, nie była to też Soya?.
W powietrzu zobaczyli ogromnego ptaka. Miss Onion aż poleciały po koszuli łzy przerażenia!
To był Rodan, ptak śmierci! Towarzystwo rzuciło się w popłochu szukać dróg ucieczki, jedni, jak na okopowych przystało zaczęli się chaotycznie okopywać, Miss Onion puściły feromony, co wzmogło już i tak paniczne zachowania. Tylko tyczkowa fasola Nemo pokazała klasę. Czy to odwaga, czy niemożność rozsupłania się, postanowiła bronić się własną tyczką przed ptakiem który już wylądował i pocierając dziobem jak po osełce leżący granitowy ostaniec przyglądał się im z widocznym apetytem.
Oni też patrzyli na ptaka, nie wyglądał zbyt dobrze, wybiedzony jakiś, wychudzony, lekko wypierzony. Ale jak miał wyglądać ptak śmierci pustoszący okoliczne fermy drobiu? Po tych żywionych GMO kurczakach stracił na urodzie i kondycji, dziób od ciągłego w nań brania stracił gładkość i bijący przeciwników po oczach połysk. Nabawił się egzem i wysypek. Szczególnie obficie wysypały mu sie pióra. Brakowało mu witamin! Okopani i ukryci za głazami zrozumieli grozę sytuacji, ptak śmierci nie zjawił się tu przypadkiem…
Pierwszą ofiarą stała się dumnie trzymająca tyczkę fasola, ściągnął ją dziobem tak jak, inni czynią z nadzianą na wykałaczkę śliwką z boczkiem, mlasnął ozorem i powiódł kaprawym wzrokiem po grządkach. Dalej poszło gładko, Ruda, Botwinnikow, Chudzielec?wyrywał towarzystwo kolejno, starannie przedmuchiwał, usuwająć nadmiar tłustej gliniastej ziemi i pakował do dzioba.
Bracia Groszkowie, Biała Rzodkiew?.wszyscy kończyli w dziobie strasznej, będącej w coraz bardziej wegetariańskim nastroju bestii. W końcu jego okute w już z lekka zaniedbane szpony, trafiły na coś miękkiego. To były piersi Blondyny, jej duże niebieskie oczy patrzyły hardo prosto w jego oko, w oba ptakowi nie sposób spojrzeć, chyba że jest sową. Ale to był Rodan, ptak śmierci!
Blondyna dawała utipsowaną dłonią znaki wskazując na leżącą pod Szczypiorem Rudą!
Yhryyyyyy, zachrypiał wsciekły, nie mógł złapać Rudej w drugą łapę, obaliłby się przecież na zaegzemowany grzbiet! Ruda strząchnęła z siebie Szczypiora i wiedziona kobiecą solidarnością stanęła obok ściśniętej pazurami Blondyny. Ptak łypał na nie, raz lewym, raz prawym ślepiem.
W końcu zagadał ludzkim głosem : yhr..w lesie są hrrryyy,maliny, idżcie w las dziewwwwczyny, która więcej malin zbierzzze tę za żżżżonę Ptak wybierze!
-Wal się, upierzony! – warknęła Blondyna ? Co ty myślisz, że ktoś sie tutaj ciebie boi?! Nas jest siła! Żebyś wiedział, akurat nam się przydasz…na rosół!
Po czym świsnęła lassem. Rodan złowiony w szpony, pomyślała wierszem Blondyna. I zabrała się do roboty ? z niejakim trudem, ale w końcu udało jej się wyciągnąć z gardła ptaka fasolę I rzuciła ją na tyczkę Nemo, a potem nastąpiła sprawna sekcja zwłok upierzonego. To uratowało przymulonych nieco pobytem w ciasnym żołądku, ale ciągle żywych połkniętych. Rozłożyli się w cieniu na trawce i głośno oddychali.
Po jakiejś godzinie pozbierali rozumy, a po dwóch nieco zmęczone ciała. Zasiedli pod drzewem.
Blondyna naturalnie poczuła się liderem grupy. W końcu to ona te łamagi ocaliła ze szponów ptaka!
-Teraz powinniśmy pomyśleć o rosole – powiedziała, wskazując na ścierwo ptaka – Nie mamy lodówki, a tu lato ? ciągnęła ? do roboty! Najpierw pióra, potem reszta!
-A gdzie gar? – zapytał Botwinnikow, który niejeden raz uczestniczył w imprezach botwinkowskich.
-E tam, będziemy się pieprzyć ? wtrąciła Miss Onion ? proponuję zrezygnować z rosołu, opieprzyć ścierwo, posolić, opaćkać gliną i do ogniska! Tak mnie w harcerstwie uczyli!
-Jestes pewna, że to dobry patent? – zapytał Szczypior.
Siedzieli przy ognisku, leniwie popatrując w żarzące się połamki chrustu; nieco odurzeni zapachem dymu i nieco kopcących resztek piór. Nagle w ognisku coś zaskwierczało, rozległ się cichy trzask a potem nagle ognisko wybuchło, rozsiewając w krąg iskry, skorupy glinianego czerepu i resztki kości.
W środku zgaszonego paleniska leżało ogromne jajo!
-Jej Bohu! – stęknął Botwinnikow.Po chwili na jaju ukazała się rysa, potem dalsze, coraz szersze pęknięcia, a z wnętrza zaczęły dobiegać coraz głośniejsze mlaskania i stęki oraz odgłosy szamotaniny. Nagle skorupa z głośnym łomotem rozpadło się na części, a w zgniłozielonych oparach smrodliwego dymu ukazały się dwa krępe osobniki i potoczyły złym wzrokiem po zgromadzonych wokół ogniska uciekinierach.
– Potato Brothers! 😯 – jęknął ze zgrozą Herr Lauch.
-Spoko, rebiata – powiedział Botwinnikow – Oni do wielkiej rewolucji niezdatni! Oni pogadać, poszczypać tego i owego, w korzenie zaglądać, sprawdzić jak było po wschodach i czy prosto rosłeś, a tak ogólnie to słuchy chodzą, że im aktorstwo zapachniało i statystów do defilady szukają.
– Jak to statystów do defilady? – zdumiał się Por – Chyba do przedstawienia??
– Do jakiego przedstawienia, oni defilady kochają! Sami obsadzają wszystkie role – sami defiladę przyjmują (jeden przemawia, drugi sufluje), sami ustawiają wszystkich żołnierzyków, samochody i czołgi, i sami śpiewają najpierw hymn, a potem marsze patriotyczne. Jeden drugiemu meldunek składają.
Takie proste, a ile zabawy!
-Bracia Kartofle ? szepnęła, mdlejąc w ramionach Szczypiora Ruda.
– Tylko nie bracia! – wrzasnął jeden z wyklutych. – Jak już, to zjawisko biologiczne!
Paraliżujący strach padł na wszystkich. Botwinnikow poszarzał, Blondyna zbladła, Ruda poczerwieniała, Fasolka pozieleniała. Miss Onion pozbyła się tygodniowej dawki feromonów, przez co upieczone mięso Ptaszyska dopadł jakiś skurcz, bo skurczyło się do rozmiarów kolibra.
Na mojej urzyźnionej adrenaliną głowie pojawiła się nać.
Pierwszy ocknął się Botwinnikow:
– Musimy nadać telegram do Big Stonki! W niej posledniaja nadieżda!
-Ach! Co robić, co robić! – gorączkowo rozmyślał Botwinnikow. Wszyscy tracą kolory, fermony? co się dzieje?! Serwer padł?!
Padł, ale wstał, zoczywszy zbliżające się jeże i na nowo przystapił do roboty.
Ruchliwszy z Wyklutych świdrującym wzrokiem lustrował każdego z nas po kolei, drugi ? Ciamajdowaty, czekał wyraźnie na polecenia brata.
Botwinnikow ostrożnie odciągnął mnie na stronę i szepnął:
-Nic tu po nas, towarzyszu, nie będziemy defilować do uschniętej śmierci. Jest możliwość ratunku. Tam – wskazał na ośnieżone szczyty – na południu jest kraina, gdzie rządzą Knedle, i nie jada się warzyw 😎 Tam, towarzyszu, jest dla nas szansa na normalne życie!
Znałem krążące wśród warzyw legendy o mitycznych krainach wolnych od pożeraczy warzyw, ale nie znałem nikogo, kto by stamtąd powrócił i potwierdził?
Zanim się oddalili, Blondyna przyjrzała się Wylkutym uważnie i westchnęła wymownie – Niby dwóch ich, ale jednojajowi! Biedaki!
Nagle Ruda zatrzymała się i po chwili zastanowienia stwierdziła: Przecież nie możemy ich tutaj zostawić. Tutaj grasuje jeden taki?, niechybnie przerobi ich na Kartoffelsalad. Musimy ich zabrać ze soba do krainy Knedli.
-Jej Bohu! Stęknął wymownie Botwinnikow.
Blondyna zerknęła na Rudą spod oka.
-Co to znaczy – zabrać do krainy Knedli?!
I ten Botwinnikow też jakiś mięczak, ciagle wzdycha i wzdycha Jej Bohu.
-Ja tam olewam krainę Knedli – rzekła Blondyna – Róbta, co chceta, ja idę na Zachód.
Przeświadczony, że Wykluci pogardzą propozycją wspólnej przeprawy przez góry, przedstawiłem im pokrótce nasze plany. Na wieść o dzikim Sałatniku produkującym (i pożerającym) Kartoffelsalat Ciamajdowaty dostał biegunki i udał się w krzaki, zaś jego brat warknął:
-Nie jestem entuzjastą tego, żeby podróżować razem z panem Porem. Ale to nie jest polityka, tylko centymetria.
– Eh, zbieraj się, Kartoflu, i ruszajmy – energicznie potrząsnęła zmierzwioną fryzurą Ruda. Szczypior aż jęknął z zachwytu i z dumą spojrzał po obecnych. Bracia Piselli naradzali się cicho, jak wypchnąć go z sąsiedztwa ich obiektu pożądania? Nie zważając na tarcia i animozje w grupie zarządziłem zbiórkę i wymarsz w kierunku jaśniejących w zapadającym mroku szczytów.
Blondyna okazała się twardym orzechem do zgryzienia.
– Ja z Kartoflami nigdzie nie pójdę ? zaprotestowała – Przez nich wylądujemy wszyscy w jakiejś ziemiance!
Marzenie o namiętnych harcach na jednej grządce z Rudą i Blondyną momentalnie straciło na wyrazistości. Musiałem temu jakoś zapobiec.
– Pietruszko! – krzyknąłem – Idziemy przecież na Zachód! Tam musi być jakaś cywilizacja. Ziemianki są tylko na Wschodzie. Zobacz, Ruda aż się pali.
Blondyna zlustrowała rozpaloną do czerwoności Rudą:
– Marcheweczko, Zachód to bezlitosny kapitalizm. Żebyś ty jeszcze zarabiać umiała! – uśmiechnęła się z politowaniem.
Bracia Piselli? Ruda może i miała chwilowo zmierzwioną fryzurę, ale pod sufitkiem całkiem jasno. Zdążyła się zorientować, co z tymi kartoflami. Czasami wystepują pod pseudonimem Ziemniaki !
Zerknęła na Szczypiora – hm? patrzy na mnie maślanymi oczami?może go wykorzystać? Było nie było, cel jest zbożny. A te Piselli mnie naprawdę wkurzają! Zachciewa im się…!
Nasz zwarty orszak posuwał się sprawnie pod osłoną ciemności. Botwinnikow mrucząc pod nosem niecenzuralne uwagi popychał przed sobą Wyklutych, Ruda sunęła objęta przez Szczypiora, tylko Blondyny było żal, ale Herr Lauch pocieszał nas, że na Zachodzie będą chętni najwyżej na jej odrastającą fryzurę, która jest wysoko w cenie.
– Dziwka sprzedajna! – syknęła zawistnie Miss Onion.
Około północy dotarliśmy w pobliże jakiegoś wielkiego domostwa. Przez jasno oświetlone okno widać było żwawo uwijającego się potwora, upychającego w szklanych słojach obłe odarte ze skóry pomarańczowe zwłoki.
-Morderca Brzoskwiń 😯 – szepnął Herr Lauch.
-Bezwstydna pornografia – wymamrotał Ciamajdowaty patrząc na piętrzące się krągłe pośladki obnażonych owoców.
Nie wiem, czy to ze zmęczenia, czy może od oparów absurdu ziejących z kratek ściekowych, zaczęło mi się wszystko mieszać. Co robi Ruda w objęciach Szczypiora? Przecież miał chrapkę na Miss Onion. Co z tego, że straciła ze strachu tygodniowy zapas zapachów? Przeżyje, to się zregeneruje i będzie cuchnąć znowu tak pięknie, jak to Szczypiory lubią. Czemu brzoskwinie nie miały listków figowych i co to Ciamajdowatemu przeszkadza? I dlaczego Blondyna zostaje tak daleko w tyle?
W głowie Rudej od kilkunastu minut dojrzewał pomysł uwiedzenia Ciamajdowatego.
-To będzie znakomita rozrywka – powiedziała półgłosem.
-Gdzie będzie rozrywka ? – Ciamajdowaty wyszeptał przez zatkany nos.
-Nie gdzie tylko TO- poprawiła go rozbawiona Ruda.
-Ale co ?- Ciamajdowaty nie poddawał się.
-Uwiodę ciebie – zachichotała Ruda.
-Nie trywializuj – oburzył się Ciamajdowaty.
-Cicho tam, bo nas usłyszą! – ofuknął chichoczącą Rudą Herr Lauch.
Ale było już za późno. Ze wszystkich stron otoczyła nas wataha mszyc, a na środku drogi stanęła banda ślimaków z zesztywniałymi z pożądania czułkami?Cudem uniknąwszy licznych niebezpieczeństw orszak podążał ku Przeznaczeniu.
-Zaraz, zaraz. Co jest grane, panowie? – wybąkał zaskoczony Botwinnikow.
Ślimaki z obleśnymi mlaskaniem zbliżały się do naszej grupy. Rozejrzałem się uważnie. Wśród nas nie było Blondyny! Odetchnąłem z ulgą.
W tym czasie Herr Lauch nachylił się do ucha Fasolki Nemo:
– Słyszałem, że w Helwecji macie jakieś antidotum na ślimaki. Pogrzeb w moim plecaku. Może coś zmiksujesz? Albo dasz im liść sałaty z wczorajszej kanapki? Pospiesz się!
-Broń się, kto może! – krzyknąłem jeszcze i? zemdlałem.
Blady świt rozjaśniał strzępy porannych mgieł, gdy doszedłem do siebie. Po mszycach i ślimakach nie było śladu, zatroskani towarzysze podróży wachlowali mnie czym tam mieli, tylko od strony zarośli było słychać postękiwania Ciamajdowatego.
– Kto nas ocalił?
Herr Lauch i Fasolka podeszli bliżej i dumnie zaprezentowali?resztki tofu z Soyi.
-A gdzie Pietruszka? – zapytałem, nie dostrzegłszy w pobliżu adresu moich pożądań.
– Nie wiemy. Nie było jej tu, gdy rozprawialiśmy się ze ślimakami.
Zaniepokoiłem się mocno. Szczerze mówiąc, myślałem w pierwszej chwili, że to jej zawdzięczamy ratunek. Dlaczego jednak nie dołączyła do nas po eliminacji ślimaków? Coś mi tu nie pasowało?
Z opalizującej w promieniach porannego słońca mgły wychynęła powoli słaniająca się postać. Wszyscy spojrzeli z niepokojem w jej kierunku i nagle odetchnęli z ulgą. To Blondyna resztkami sił wracała do grupy.
– Czy tędy się idzie na Zachód? – szepnęła słabym głosem.
– Na południe! – huknął ucieszony Botwinnikow, stęskniony za eterycznym zapachem Pietruszki.
Będę miał problemy z tym typem – pomyślałem z goryczą, ale na dłuższe rozmyślania nie było miejsca. Czas naglił.
Podszedłem do Blondyny, oferując jej swe ramię. Z wyrazem wdzięczności w swych zabójczo pięknych oczach Pietruszka przywarła do mnie.
-Oh, Selerze! Od razu wiedziałam, żeś dżentelmen. Takam strudzona, że wprost padam z nóg?
Rzeczywiście Blondyna jakby zbladła, zachwiała się i wsparła się na mnie całym swym wiotkim ciałem.
-Szybko! Wody! – krzyknąłem przejęty.
Zerknąłem na towarzyszy podróży.Botwinnikowi wszystkie soki napłynęły do głowy. Wprost zdawało się, że tryśnie barszczem. Jego wzrok był utkwiony gdzieś niewiele ponad moją głową.Słabym głosem wyjęczał:
-Taaaam?.
Podążyłem za jego spojrzeniem i od razu przeszła mi ochota na cucenie Blondyny.
Tuż za mną , z gęstwiny wystawała ogromna lufa przypominająca monstrualne cannelloni. Już chciałem krzyknąć – kryj się kto może! – gdy właśnie w tej chwili z zarośli wyskoczyli bracia Pisseli.
– Poznajcie naszą Kruszynkę. Musiała przejść okresowe badania techniczne. Wiecie, jak ci wszyscy urzędnicy są czepialscy?. Gdy tylko wręczono jej stosowne papiery, ruszyła, by do nas dołączyć. Dobrze , że dotarła .Teraz nie będzie już byle ślimak pluł nam w twarz.
-A co z amunicją?- spytała rezolutnie Miss Onion.
-Widzicie tę dróżkę? Wiedzie wprost na grządki należące do klanu Tomatoes. Za mną! Musimy zdobyć trochę keczupu ? rzekł Herr Lauch i ruszył raźno przodem.
Tymczasem nieopodal, o niczym nie wiedząc, swe wdzieki ku słońcu kierowała Kukurydza.Raz po raz z zawiścią łypała okiem na Papryki.Niestety, nawet gotujace się w niej z zazdrości soki nie mogły sprawić by choć trochę się zaczerwieniła. Ba! Choć zaróżowiła! Biedna mogła liczyć co najwyżej na złapanie bladziutkiej złocistości, a wiadomo – dziewczyny lubią brąz?.
Klan Tomatoes przyjął nas nieufnie. Słuchy o ich sycylijskim pochodzeniu i prawdziwym nazwisku Pommodori dochodziły mnie już dawniej. Teraz, stojąc naprzeciw nabrzmiałych sokami i napakowanych witaminami osobników nie miałem wątpliwości. Tak, to słynna rodzina z San Marzano.
Tymczasem Sałatnik nie dawał za wygraną. Był wściekły! Nie dosyć, że Wegetable Team uniknęła zastawionej przez niego zasadzki, to jeszcze uprowadzili z sobą Jednojajecznych, pozbawiając tym samym Sałatnika rozkoszy pożerania Kartoffelsalad.
Na domiar złego, tajne informacje, dostarczane mu przez Konfidenta, ktory wślizgnął się w szeregi drużyny, były niejasne, a nawet mylące.
– Nu Zajac, pagadi! – pwtarzał od czasu do czasu ze złością!
Tropem drużyny wysłał wyborowy zastęp Bielinków Kapustników, ale ich doniesienia były sprzeczne; trop podążał najpierw na południe, potem na zachód aby po jakimś czasie skierować się ponownie na południe. Co gorsze, Bielinki wróciły po pewnym czasie, zataczając się w powietrzu z wyraźnymi oznakami wskazującymi na stan?
– Pijane Kapustniki! – wycedził Sałatnik.
– Nic nie piliśmy! To oni rozsypali na ścieżkach gożdziki, a my nie znosimy tego zapachu! Bueee?.!
– Won! – zdążył jeszcze wykrztusić Sałatnik.
-Dlaczego zwracacie się do nas? Moi chłopcy są jeszcze bardzo niedojrzali, ale mój sąsiad Malinowski, a parę grządek dalej wódz Bawole Serce mogliby ewentualnie? – Don Pommodori wyraźnie nie miał ochoty na kontakt z grupką włóczęgów.
Pommodori hardo spojrzeli na przybyszów. Naprężone ich muskuły , wypełnione tętniącymi sokami zdawały się ostrzegać , że to nie przelewki.
Herr Lauch przemówił pierwszy:
– Ciao amici! Co, nie poznajecie? -Mamy do omówienia mały interes. Jesteście mi winni przysługę, zapomnieliście?
-O czym on mówi?- spytała Blondyna
Herr Lauch spojrzał na nią i odpowiedział:
-To długa historia i nie czas na nią. Może innym razem?.Chodzi o to, że ich dziadek z naszym wujem robili razem w takiej jednej restauracji. Udało nam się pozyskać tam paru takich ?.rozumiesz, odbiliśmy ich, ale wierz mi mała, to był cud , że wszyscy nie trafiliśmy pod nóż.
W tym czasie Sałatnik szykując się na rozprawę z Wegetable Team, mruczał:
-Wszystko sam. Na nikogo nie można liczyć! Tylko podnoś im pensje i dawaj urlopy na żądanie, a jak jest robota, to partaczą.Co za świat!
Pommodori spojrzeli po sobie.
– Cóż, niech wszyscy wiedzą, że honor mamy. Co proponujesz?
Herr Lauch uśmiechnął się chytrze i rzekł:
-Doszły mnie słuchy, że macie problemy z kuzynami, tymi kurduplami Koktajlowymi. Ponoć się szarogęszą, że takie arystokratyczne, ą i ę , Francja ? elegancja. Z radością damy im nauczkę- rozetrzemy na masę, a potem posprzątamy, hihi?.Krótko mówiąc – potrzebny nam keczup!
Mizeria! – Błyskotliwy pomysł na nową sałatkę wyrwał Sałatnika z chwilowej depresji.
Kukurydza po raz enty zetknęła zawistnie na Papryki i to, co ujrzała, sprawiło, iż błyskawicznie zapomniała o łapaniu promieni słonecznych. Bezszelestnie skryła się w zieloności liści i bacznie obserwowała zbliżajacego się Sałatnika. Pewnie ten rozpustnik znów chce spędzić parę uroczych chwil w towarzystwie witamin, a może i potasu – pomyślała i postanowiła natychmiast ostrzec klan Pommodori. Szybko skierowała się przez obejścia Ogórków, prosząc głowę ich rodu o pomoc w zatrzymaniu Sałatnika. Dotarła cała i zdrowa na ziemie Pommodori, gdzie skończono właśnie przerabianie Koktajlowych na keczup. Słysząc nowiny, zaczęto pospiesznie ładować Kruszynkę amunicją.
Dyżurny Bielinek podał Sałatnikowi wizytowkę;
Mr. Cucumber – Prywatny Dedektyw.
– Witam, witam! – zawołał radośnie Sałatnik, zakrywając serwetką półmisek z mizerią – Bardzo lubię ogórki!
Alarm okazał się przedwczesny, bo Sałatnik zaspokoiwszy chwilowo swe żądze zatrudniał nowego konfidenta – budzącego zaufanie agenta po szkoleniu w Wielkiej Brytanii. Mr Cucumber – osobnik o szorstkim obliczu i orzeźwiającym zapachu budził oskomę, ale chęć złapania bandy uciekinierów i odzyskania Kartofli poskromiła apetyt Sałatnika na jeszcze więcej mizerii.
-A właściwie, co Pana, Mr. Cucumber, sprowadza w moje progi? – zapytał półgębkiem Sałatnik.
– Uczucie! – zielonkawa twarz Cucumbera jakby pociemniała.
– Hm?
– Tak! Uczucie i chęć zemsty!
Sałatnik cofnął się gwałtownie ale Cucumber kontynuował?
– Niejaki Botwinnikow uprowadził moją narzeczoną, Miss Onion.
Jasny gwint! Też mam chętkę na tę małą. Lubię sobie schrupać takie jędrne krągłości?.- zamyślił się Sałatnik.
Zdrożeni i osłabieni upałem oraz emocjami dzisiejszego przedpołudnia przycupnęliśmy w gościnnym cieniu Kukurydzy i jej zagonu. Gospodyni rada towarzystwu jęła opowiadać historię swego rodu. Przy szczegółach amerykańskiej kariery jej kuzyna Popcorna uległem obezwładniającemu zmęczeniu i przysnąłem. Ocknąłem się na szelest za plecami. To tajny oddział bułgarskiej bezpieki w liczbie sześciu Bakłażanów przedzierał się przez Zagon. Nie darząc tajniaków zbytnią sympatią udawałem, że śpię nadal, ale zainteresowała mnie ich rozmowa z Botwinnikowem. Gruby szeptem informował ich, że widział uprowadzone Brzoskwinie w ponurym domostwie po drodze i że na ratunek już za późno. Szef Bułgarów opowiadał przerażające historie o losach naiwnych, ledwo dojrzałych Brzoskwiń i Nektarynek, łudzonych karierą na Zachodzie i Północy, a kończących w nocnych lokalach, nago i w towarzystwie zimnych lodów i śmietany zmuszanej biciem do występów.
– Jej Bohu! – współczująco stęknął Gruby – dobrze, że nasze diewoczki takie odporne na namowy.
-Odporne, co? He, he, he, a jedna twoja krajanka aż tu za mną przyszła. Na szczęście odporność jej była taka sobie. He, he, he!
Popatrzyliśmy na samochwałę. Tuż za kukurydzą stał długi blondyn, z zieloną obfitą plerezą
– A niech mi tylko który podskoczy! – odgrażał się buńczucznie
– Ostry jest – westchnęła w rozmarzeniu Miss Onion
– Pewnie, że ostry – prychnął jeden z tajniaków – bakłażanów. Chrzan musi być ostry, ale jego trzeba się strzec (nachylił się konfidencjonalnie) stale plotkuje z ogórkami i burakami. Ktoś nawet mówił, że on ma spółkę z ćwikłą.
Popatrzyliśmy niechętnie na Botwinnikowa – tajniaków zna, agenta zna, szpion jeden.
Leżąc tak w przyjaznym cieniu kukurydzy poczułem, jak mija zmęczenie i jakaś nieznana euforia mierzwi świeżą nać na mojej głowie. Niespotykane poczucie lekkości i zwiewności ogarnęło mnie całego, feromony Miss Onion zapachniały intensywniej i jakaś przemożna chęć przytulenia kogokolwiek rzuciła mnie w stronę najbliższego sąsiada. Spojrzałem wokół i stwierdziłem, że wszyscy, nawet Wykluci, mają miny rozanielone i wniebowzięte. Botwinnikow nucił sprośne czastuszki i obłapiał kogo popadnie, na szczęście Blondyna nie była w jego zasięgu. Nie była w ogóle w zasięgu! Oszołomiony ruszyłem na poszukiwania. Nie szukałem długo. Kilka metrów dalej, na małej polance w środku Zagonu pląsała w ekstazie Blondyna w objęciach śniadego typa.
– To nasz nielegalny uciekinier z Afganistanu – wyjaśniła stojąca za mną Kukurydza. Nazywamy go Czarny Afgan i ukrywamy przed policją. On, w zamian za to wprawia nas w dobry humor. Jego córka Marysia już się tu całkiem zadomowiła. W przyszłym tygodniu wychodzi za mąż za Samosiejkę – syna rotmistrza Tabaki i jego żony Machorki.
-Maryśka!!! – ryknął jeden z Kartofli – nie pozwolę! Maryśka będzie moją żoną! Nie pozwolę by wyszła za niezweryfikowaną Samosiejkę!!!
Widząc zmarchy na czole brata i słysząc wyryczane święte oburzenie, drugi Kartofel wyrwał sobie bohatersko jedyną jaką posiadał komórkę i rozdygotanym paluchem wciskał na klawiaturze tajemniczy zestaw cyfr, który to ciągle i nieustannie, jak jakaś prześladująca go zmora nachodził go nocą w postaci snu, w którym szóstka z dziewiątką wyczyniała obrzydliwe obrzydliwości, czwórka mamiła jako rozmiar biustonosza Blondyny, a trójka leżąca na boku z radością przyjmowała zaloty zawsze sztywnej siódemki?.
Dniem widział te cyfry na mijanych słupkach kilometrowych, pewnie miał je zakodowane jeszcze przed wykluciem z jaja. Rodan musiał być kiedyś wykorzystany genetycznie przez jakiegoś agenta.
Wybierał kolejno 62 242 739 429
Niezły numer, pomyślał?chwila ciszy, potem słychać już sygnał dzwonienia, trzy krótkie, dwa długie?Kartofel był pod wrażeniem, nawet dzwonek dzwoni szyfrem! Po chwili usłyszał miękki męski głos?..
-Naciarewicz, słucham.
Gdyby nie leżał, pewnie by się z wrażenia przewrócił. Naciarewicz! Postrach Konserw! Człowiek, który kierował Warzywniczymi Siłami Interwencyjnymi, przeciwników spłaszczał jak muchy jednym klapnięciem dłoni, odklejał jak rozwałkowane ciasto i pakował do teczek. Lubił robić sobie z tych teczek Łajzanię.
Kartofel zaniemówił. Naciarewicz! Tego się nie spodziewał! Wreszcie pistoletowy strzał w słuchawce przypomniał mu z kim rozmawia!
-Panie Naciarewicz ? zagadnął – mój Brat jest w niebezpieczeństwie, jest tu z nami Czarny, agent z Afganistanu, pewnie nażarł się grochówki z fasolą i jak nic szykuje zamach samobójczy! Rozumiesz?! – krzyczał już w nerwach – podpuścili mojego Brata na te Maryśkę!!! A Czarny tylko czeka, by podszedł i poprosił o jej rękę!! Wybuchnie, pierdolnie!!! Ratuj!
Rany ? pomyślał – dopiero teraz przejrzałem ten perfidny plan!!! To po to nas tu sprowadzili, placki chcą z nas zrobić! No tak – myślał gorączkowo Kartofel – przecież to jasne! UKŁAD! Że też wcześniej nie wpadłem na to!
Naciarewicz chwilę milczał.
-Mnie tu też niewesoło. – stęknął wreszcie. Chca mi zabrać teczki, petardy, wycieki i przecieki. Rzodkiewy pieprzone! A wy tam nie ufajcie nikomu. No, nikomu! – mówię. Zagrzebać się w ziemię i przeczekać. Wyjdziecie, jak przyjdzie czas.
– Ale kiedy to będzie? – spytał rozdygotany Kartofel
– Wiosną. Mówię Wam – wyrośniecie w potęgę, a ja przy Was. Po waszych wrogach najwyżej pikle w słoikach zostaną !
W ponurym domu przy trzech chójkach Oprawca zabierał się do wyrywania szypułek. Drżące ze strachu Porzeczki tuliły się do siebie, ale on nie zważając na cichutkie szlochy metodycznie brał garść za garścią. Choć niedźwiedziowaty z wyglądu, to jego zwinne ruchy zdradzały wieloletni trening i zamiłowanie do mokrej roboty. Przed chwilą wycisnął co się dało z wiadra Wiśni i z lubością powiódł wzrokiem po nagich Brzoskwiniach. Był z siebie zadowolony. Jeszcze tylko pomęczyć spirytusem wisienki i będzie mógł odpocząć na przyzbie. Na jego okularach zamigotały krwawo kropelki czerwonego soku, gdy zbliżył swą twarz do słoja z najsoczystszymi Bułgarkami. Tak, był kolekcjonerem i koneserem, ale przede wszystkim Oprawcą. Gdy tak delektował się widokiem swoich najświeższych ofiar, ktoś głośno załomotał do drzwi wejściowych.
Dzień dobry wieczór ? powiedział Ktoś – przekonaliście mnie, zaczynam pić mleko nie tylko kwaśne!Przed nim stał ponury dość typ w kapeluszu i lekko szklistych oczach. Cielskiem wypełniał całą drzwiową futrynę
Przypomina moją beczkę z zacierem, przeleciało przez mózg Oprawcy.
Typ powiedział – Weck jestem, przysłała mnie Stasia. Macie tu podobno coś do plasteryzacji?
– Eeee, jakiej pasteryzacji, nalewki sobie robię…
– Plasteryzacji gamoniu, pla-ster-ko-wania! Jasne?! Gdzie oni są!?
Oprawca pokojarzył fakty?.stasia?enerde?weck?tak , to mistrz w swoim fachu. Zrozumiał, skąd ten jego kanciasty kształt, pod płaszczem na plecach miał swoją wielką, słynną szatkownicę.
– Aaaaa, mówisz pan o tych Kukumbrach? Leżą w piwnicy.
Deszcz padał wielkimi kroplami, wilgoć i przenikliwy ziąb ogarniały go chłodnymi i lepkimi mackami, gdy szedł omijając z trudem rozmokłe krowie placki licznie zalegające strome zbocze pod lasem. Spod omywanego strużkami wody kaptura wydobywały się cicho mamrotane przekleństwa. Nie potrafił cenzuralnymi słowami wyrazić frustracji, która ogarnęła go na widok śladów pozostałych po masakrze. Ktoś uprzedził go i zlikwidował wszystkich członków klanu Porcini 😯 Natrafił wprawdzie na kilku Cantarellich, ale jego żądza mordu nie została zaspokojona. Dojmujące uczucie niedosytu trawiło go tak silnie, że dochodząc do szumiącego irytująco zagonu Kukurydzy był gotów rzucić się na pierwszego napotkanego osobnika i rozpłatać go jednym cięciem super-scyzoryka z damasceńskiej stali. Szelest w zagonie pobudził go do błyskawicznego skoku. Wyostrzone głodem zmysły sprawiły, że działał jak naoliwiona maszynka do zabijania, dopiero po trzech pierwszych ofiarach ochłonął nieco i przekrwionymi ślepiami przyjrzał się leżącym pokotem zwłokom. Na trawie dogorywały trzy Bakłażany z bułgarskiego specnazu.
– Też dobrze – mruknął – To banda Ratatuja. Trzeba się rozejrzeć za resztą szajki.
Ponury Grzybiarz wyciągnął z przepaścistej kieszeni komórkę i nacisnął zakodowany numer. Po chwili telefon zacharczał znajomo.
– Plasteryzator, słucham!
– Stary, jest robota! Bądź u mnie za godzinę.
Plasteryzator jęknął. Robota! A u niego sobota! Odetchnąć by? no dobra, ale z bandą Ratatuja trzeba się rozprawić. Bakłażany załatwione? klan Pommodores załatwiony, co mu do cholery każą kroić, cukinię?!
Ocknąłem się raz jeszcze, tym razem na dobre. Leżałem na pace podskakującej na wybojach ciężarówki, przywalony ciężarem odpowiedzialności. Za mną piętrzyła się spora górka poplątanych, bezładnie zwalonych na kupę wątków. Niektóre wyglądały na wykończone, inne sprawiały wrażenie niedokończonych? No tak, oprawcy najwyraźniej postanowili pousuwać ślady. Nie miałem pojęcia, skąd się tu wziąłem i co stało się z moimi towarzyszami, ale to już nie miało większego znaczenia Podczołgałem się do burty ciężarówki i przez szparę w plandece zerknąłem na nieubłaganie oddalającą się zieleń przedmieść. Wjeżdżaliśmy w kamienną pustynię.
– Nie płacz, kiedy odjadę – zawołałem w obojętną przestrzeń. Do kogo? Do Blondyny? Do Rudej? Do Botwinnikowa? Nawet wiatr wiejący przez świat nie mógł mi odpowiedzieć na te pytania. Czułem, że coś w moim życiu skończyło się nieodwołalnie i że przyszłość nie przyniesie mi nic dobrego, ale jak mogłem zmierzyć się z okrutnym losem, ja , sponiewierany i oskalpowany przedstawiciel rodziny apiaceae, wrzucony w dryndające, unoszące mnie w kierunku mojej karmy pudło?
Na myśl o karmie wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz. To słowo przypominało mi coś, czego nie chciałem do siebie dopuścić, coś nieodwołalnego, przed czym chciałbym uciec choćby w objęcia Miss Onion. Miało to jakiś niejasny związek z Plasteryzatorem i z niedawnymi zdarzeniami, ale również z zasłyszanymi w dzieciństwie, przez dorosłych niechętnie i z lękiem wymawianymi słowami ?zupa?, ?sałatka?. Bywali w świecie dorzucali jeszcze ukradkiem: ?Eintopf?. Czyżbym niechcący zbliżył się do warzywnej Tajemnicy Bytu, do tego jedynego, ostatecznego wątku, za którym już tylko mlaski i zgrzytanie zębów?
Nagle poprzez warkot motoru dobiegł do mnie dźwięk brzmiący jak regularne, wytężone szczekanie. Ciężarówka zwolniła, skręciła i zahamowała. Wyjrzałem przez szparę. Przez chwilę wydawało mi się, że wzrok mnie myli, albo że tkwię jeszcze w jakimś sennym majaku, ale nie, to była jawa! Na podjeździe, przed niewielkim, odrapanym budynkiem stał czarny, kudłaty stwór, który ujadając wskazywał kierowcy łapą coś ponad drzwiami. Odruchowo skierowałem wzrok w górę. Na prostokątnej tablicy dużymi, drukowanymi literami wypisane było: SKLEP JARZYNOWY.
– A to feler! – westchnąłem. I nie brzmiało to bynajmniej jak wstęp do happy endu.
CDN
Jak sobie wyobrażam ten blog napisałem w pierwszym pourlopowym wpisie. Nie moja rolą jest wychowywanie dorosłych. Nie widzę też powodów by uczestniczyć w ‚dyskusji’ pod budką z piwem gdzie rozmyślnie dokucza się czy wręcz wali w mordę. Szkoda mi własnej twarzy.Ten blog – mimo, że mój – jest także i Wasz. I czy będą tu sami znajomi – jak napisano z ironią – czy też ma prawo wejśćia każy ( w tym i klient spod budki) to też Wasza sprawa. I tyle, i kropka, i więcej morałów nie bedzie. Mam jeszcze jeszcze tylko możliwość kolejnego wyjazdu.
Panie Gospodarzu, proszę nie wyjażdzać, chyba że po ciekawe przepisy. Tutaj jest bardzo fajnie , trochę jak w przedszkolu. Jednak tam gdzie są inndywidualności tam nie może byc jednomyślności. A Alicja tak sie stara,,
Powieść super!