Cudzymi rękami
Zanim ponownie wdrożę się do codziennego rytmu pisania i zmuszę swój umysł do podrzucania nowych tematów, posłużę się cudzym dorobkiem. Parokrotnie już korzystałem z książki ekonomisty Józefa Kuliszera „Powszechna historia gospodarcza średniowiecza i czasów nowożytnych” (Książka i Wiedza 1961) i jak – mi się wydaje – cytaty te wzbudziły zainteresowanie, a i ciekawą dyskusję. Sięgnę więc i dziś po fragment rozdziału Konsumpcja, w którym autor pisze o przemianach obyczajowych w wieku XVII i następnych.
Franklin stwierdza w swej Vie privee d’autrefois , że we Francji do XVII wieku wszyscy jadali palcami, że widelców zaczęto używać dopiero na początku XVII w., i to wyłącznie wśród wyższych sfer towarzyskich, gdy reszta ludności miejskiej przyjęła ten obyczaj dopiero w XVIII wieku. Istotnie, z przytoczonych przez niego spostrzeżeń wynika, że jeszcze na początku XVII wieku przy stole każdy sięgał do półmisków rękoma, brał kilka kawałków, które potem rozdzierał palcami na mniejsze części (w wieku XVII pojawiają się talerze, przedtem używano zamiast nich dużych okrągłych kromek chleba, na które kładziono mięso i inne potrawy). Dlatego też przyzwoitość wymagała, by prawą ręką, którą brano jedzenie, nie wycierać nosa (chustek jeszcze nie znano).
Podróżnik angielski Tomasz Koryate pisał w r. 1608 , że we Włoszech istnieje zwyczaj nie znany jeszcze w innych krajach chrześcijańskich; Włosi mianowicie posługują się przy jedzeniu małymi grabkami z żelaza lub stali, czasami nawet ze srebra. Ta niechęć Włochów do jedzenia palcami wydawała mu się rzeczą bardzo dziwną; być może – stwierdza – Włosi są zdania, że nie wszyscy ludzie maja czyste ręce. Po powrocie do Anglii Koryate chciał wprowadzić zwyczaj posługiwania się widelcem, do czego przywykł we Włoszech, ale przyjaciele wyśmiali go i nazwali furciferem . Jeszcze w r. 1651 królowa Anna Austriaczka nie uważała za rzecz gorszącą kłaść swych pięknych rączek do półmiska z mięsem, ale w sto lat później było to już nieprzyzwoitością.
Noży natomiast używano często. Pewien Francuz pisze w r. 1560, że we Włoszech i w Szwajcarii każdy biesiadnik ma swój nóż; także Montaigne opowiada, że Szwajcarzy nie pchają się z rękoma do półmisków, lecz nadziewają kawałki jedzenia na nóż. We Francji natomiast aż do XVIII w. na stole biesiadnym zwykle znajdowały się 2 – 3 noże, tak że goscie musieli je sobie wzajemnie pożyczać.
Nie lepiej przedstawiało się jedzenie zup i innych płynnych dań. Dopiero pod koniec XVII wieku rozpowszechnił się zwyczaj nalewania zup z wazy do talerzy. Kubków również było niewiele, toteż przyzwoitość wymagała, by każdy wychylał swój do dna przed podaniem sąsiadowi. Niemniej jednak Young podczas podróży po Francji zauważył, że nawet wśród mniej zamożnych warstw ludności, wśród cieśli, kowali itd., nikt nie używa cudzego kubka.
Na koniec, by nie uchodzić za kompletnego lenia, który korzysta tylko z cudzych słów dodam, że w Japonii i Chinach także nie korzystano przy stole z widelców oraz noży. Tu jednak przyczyna leżała w czym innym niż w Europie. Japończycy i Chińczycy kierowali się względami bezpieczeństwa. Uważali bowiem, że noże przy stole to zachęta do uśmiercania gości. I to właśnie spowodowało, że do dziś smakosze z tamtej części świata jedzą przy pomocy pałeczek. Prawdę mówiąc gdy uczyłem się tego obyczaju często myślałem o krwawej zemście na tym kto wymyślił pałeczki. Dziś już potrafię się nimi posługiwać równie wprawnie jak moi nauczyciele. I bardzo złagodniał mi charakter.
Komentarze
Nie umiem jeść pałeczkami chociaż kilka par w domu jest. Nie jest mi ta umiejętność jakoś potrzebna – do Azji nie jeżdżę, za chinszczyzną nie przepadam (nawet tą, którą sama przyrządzam) Właściwie tylko do maczania kawałków mięsa czy warzyw w sosach mogłabym zastosować, ale do tego wystarczają mi wykałaczki albo widelczyki przekąskowe. Gdzieś tam w którejś szufladzie pałętają sie jeszcze trzy ozdobne, posrebrzane „szpilki” pozostałe po starszym pokoleniu. Czy ktoś z Was pomyślał ile sztućców używano w XIX Anglii? Do wszystkiego osobne i inne – do ryb, do raków, do szparagów, do ostryg, do mięsa białego, do innych mięs, podgrzewacze do łyżek, koziołki do opierania noża i widelca w trakcie posiłku, serwetniki, szczypce różnego rodzaju, łyżeczki do lodów (do sorbetów inne) , inne do deserów, owoców i ciast. Samo czyszczenie i konserwacja tej obfitości wymagała zatrudnienia kwalifikowanej osoby. A jeszcze w zamożnym domu bywały dwa takie zestawy – codzienny i paradny! Ufff
ja przez kilka lat mieszkałem w akademiku z Wietnamczykami, albo tuż obok 🙂
W kuchni zwykle się spotykaliśmy od czasu, kiedy Hien studia skończył.
Mieszając w garach swoje prześliczne potrawy używali oni zwykle pałeczek.
Ale jadali z małych miseczek albo pałeczkami, albo ceramicznymi łyżkami.
Na początku mnie bulwersowało nieco, że ją oni prosto z miski popychając to patykami. Albo prosto z miski siorbiąc zupę.
Potem się przekonałem.
Pozdrawiam, Grzegorz
Najserdeczniejsze życzenia z okazji Rosz Haszana i Jommim Noraim dla wszystkich obchodzacych.
Pyro, chyba masz rację, że chińszczyzna nie daje aż takich wrażeń jak kuchnie europejskie. Ale dobrze przyrządzone potrawy dalekowschodnie potrafią być naprawdę dobre. Te najpopularniejsze sa dość sztampowe, ale i tak górują nad np. fastfoodami. Mam kolege bardzo biegłego w używaniu pałeczek. Próbował mnie uczyc, ale wykazałem się wyjątkowa odpornością. Myślę czasami, żeby troche potrenować samemu, bo już z grubsza wiem, o co chodzi. Nie starcza jakoś czasu.
No to jestem w dobrym towarzystwie – też nie mogłam opanować sztuki jedzenia pałeczkami. Pojęcia nie miałam, że pałeczki dlatego, żeby się goście nie wymordowali przy stole.
Tylko w Anglii używano tylu sztućców czy w całej Europie? Podgrzewacze do łyżek – pewnie bym nie rozpoznała, gdybym nawet zobaczyła.
Smakowitego dnia życzę.
A ja mam w lodówce sporą porcję przebranych i obranych młodych maślaczków!
Będą dzisiaj zrazy w śmietanie z maślakami. Parę razy udało mi się zrobić!
Pychota! 🙂
Mistrzem w uzywaniu paleczek nie jestem, ale poslugiwac sie nimi potrafie.
Mysle sobie, ze o kuchni chinskiej, to zawiele nie wiem, bo w Europie jada sie raczej ograniczona liczbe potraw. To mniej wiecej tak, jakby kuchnie europejska oceniac na podstawie tego, co jedza w Austrii.
Dzisiaj na obiad golabki…
Nirrod co za zbieg okolicznosci.
wczoraj pozyskalem cala glowke kapusty. wsadzilem do goracej wody i skrzydelka poodrywalem.
co do srodka wkladasz?
Zalezy od humoru. Tym razem klasycznie: wolowina, na boczku podsmazona cebulka, ryz, sol, pieprz i majeranek. Kapusta wloska. To wszystko podane w sosie pomidorowym.
Poprzednie byly z grzybami i tymiankiem.
A ja korzystając, że Młodszej nie ma zjadam to, czego ona nie lubi. Dzisiaj będą flaczki, zapiekane z pulpetami. Ponieważ pojadę potem po miesięczne zakupy, to kupię sobie śledzie i zrobię na piątek. Może w sobotę zjem sobie szpinak z boczkiem i czosnkiem. Tym sposobem wykorzystam czas solowego jedzenia na gotowanie, na które w innym czasie raczej nie ma szans.
Nirrod, ocenianie kuchni europejskiej na podstawie tego, co jedza w Austrii, to wcale nie jest glupi pomysl!
Kuchnia austriacka to wspanialy Mischung srodkowoeuropejskich tradycji kulinarnych!!! I potrawy miesne, maczne, slodycze, warzywa, grzyby… 🙂
Smacznego dnia wszystkim!
Bo ja znowu nie mam czasu jesc 🙁
dodam jeszcze pare suszonych grzybow Nirrod_ku. masz racje bez pomidorow to nie golabki. ja okladam nimi, pocietymi na cwiartki, golabki i do piekarnika.
Pyro z tymi sledziami bym byl ostrozny. nie ze one takie ostre. wiesz ze one, sledzie, komunikuja sie furzend?
kto i gdzie te sledzie razowcem karmi ze one nabieraja po nim checi na rozmowe? jestem ciekawy
Nirrod jest okrutna. Nie pisze się, że się ma gołąbki do zjedzenia.Zrazy z maślakami i podgrzybkami małymi jedliśmy na obiad wczoraj w formie zrazów zawijanych. Były pyszne. Ale to nie to, co gołąbki.
Sztućce w domu rodzinnym były bardzo urozmaicone. Były i koziołki pod nie. Pamiętam cztery rodzaje łyżeczek – do kawy, herbaty, deserów jedzonych łyżeczką (legumin – jak się u nas mówiło) i jeszcze czegoś tam. Widelczyki do ciast, do półmisków, do małych rybek, do grzybków. Specjalny przyrząd do raków. Sztućce do ryb. Małe nożyki do owoców na specjalnym stojaczku. Część z tego jest u nas, reszta się gdzieś rozeszła. W moim domu rodzinnym nie było, a teraz są popularne, harpunki do fondue. Właśnie 24 i 25 września Moja zrobiła fondue na masie czekoladowej (specjalna czekolada + śmietanka i jeszcze coś tam), w której maczaliśmy owoce. Zestaw do fondue dostaliśmy od dzieci, bo chyba nie przysdzłoby nam do kłowy kupować. Od czasu do czasu używamy. Ale pierwszy raz było czekoladowe.
Pewnie, że trudno oceniać chińską kuchnię na podstawie chińskich restauracji. Dlatego piszemy chyba o tym, co jest u nas łatwo dostępne, a więc tanich chińskich barów, gdzie można zjęść szybko i tanio. Chyba każdy z nas zna też droższe chińskie restauracje, gdzie jedzenie jest znacznie lepsze, ale potrawy w zasadzie podobne. Bywałem też u prawdziwych Chińczyków (to znaczy mieszkających na stałe w Chinach) i raz na przyjęciu u Tajwańczyków. Tam jedzenie było doskonałe. Szczególnie zapamiętałem żeberka słodko-kwasne u Tajwańczyków i pierożki u Chińczyków. Żeberka słodko-kwasne można spotkać w każdej chińskiej jadłodajni, ale porównać jedno i drugie się nie da. To samo z peirożkami. To tak jak kołduny w jadłodajni – grube ciasto, zero soku i nie temperatura oraz kołduny przygotowane przez prawdziwych wilniuków dobrze czujących kuchnię. Wybieram się kiedyś do chińskiej restauracji polecanej przez Gospodarza, a prowadzonej przez córkę pierwszego szefa kuchni z restauracji Szanghaj. Nawet tydzień temu planowałem tam obiad, ale w pewnej instytucji tak mnie uraczono, że już nie byłem w stanie. Przy okazji zauważyłem, że catering ostatnio mocno się podciągnął. Obiad serwowano przy okazji szkolenia w centralnym urzędzie rządowym, choć nie było to ministerstwo. Ale pieniądze na to ida ze środków unijnych (tzw. pomoc techniczna) i jest to dobre wykorzystanie środków.
Moja też nie wszystko lubi z tego, co ja lubię. Jak i Młodsza Pyra nie lubi szpinaku. Ale ostatnio się przekonała. Niedawno jadłem w restauracji coś tam ze szpinakiem (składnik sosu) i spróbowała. Bardzo smakowało. Parę dni temu nadgryzła mój pierożek z nadzieniem ruskim pomieszanym ze szpinakiem. Powiedziała, że doskonałe. Może sie przkona na stałe. Moja Mama umiała szpinak przyrządzać. Jedzony poza domem też wzbudzał obrzydzenie.
A Moja gołąbki też robi dodając ćwiartki pomidora do garnka – pomiędzy gołąbkami, a nie polewa ich sosem pomidorowym. Te kawałki rozgotowanego pomidora kładzie się potem na gołąbkach.
Stanisławie – gdzie można aplikować o ową „pomoc techniczną? Pyra daje słowo, że unijne pieniądze dobrze w kuchni wykorzysta. Może nawet kupi sobie cielęcinę, albo comber sarni?
Misiu,
Na wczorajszych zdjęciach z Wystawy rozpoznałam swoją wychowawczynię z liceum. Ponieważ będę u niej jak co roku 14 października (Dzień Nauczyciela) mogłabym jej ofiarować kilka z nich. Przy okazji dowiem się o jej związki z V Pułkiem Ułanów.
Pozwolisz ściągnąć, wydrukowac i przekazać?
A wiecie, że poznańskie gołąbki są inne niż te doskonale Wam znane ?
1. Nie powinny zawierać ryżu tylko mięso – baranie albo wołowe
2. są osmażane na gorącym tłuszczu aż do lekkiego zrumienienia kapusty, a potem podlewane i duszone z dodatkiem pomidorów. Sos się doprawia wg smaku
W tym szkopuł, ze o pomoc techniczną aplikować nie można. Urząd, który dzieli unijne pieniądze rozdaje je w podziale na tzw. „programy operacyjne”, a dalej „osie priorytetowe” i „działania”. Część pieniędzy zostaje na „pomoc techniczną”, w której mieszczą się wydawnictwa informacyjne, szkolenia i tp. Instrukcje unijne przewidują, że ludzi nie można szkolic na głodnego i o suchym pysku. Bez szkoleń pieniędzy podzielić się nie da, bo żaden ze złożonych wniosków nie spełniłby wymogów formalnych, które czasami są naprawde skomplikowane przy dużych projektach.
Krysiu
Czy to pani Wiesia?
Pyro, nie wiedziałem, że istnieją inne gołąbki. To znaczy, wiedziałem, że niektórzy dają pół na pół z ryżem lub nawet sam ryż, ale sadziłem, że to z oszczędności. Moja też daje czasem ryż, ale może do 10% nadzienia, gdy bez ryżu farsz jest mało pulchny. Ja to samo robiłem z kulebiakiem wigilijnym, ale znalazłem inne sposoby na spulchnienie i już w ogóle ryżu nie daję.
Pyro!
Ja za takiego Twojego golabka dalabym sie pokrajac, a nawet przekluc paleczka 🙂
Magdalenko – a jakaż to odległość Wiedeń – Poznań dla rajdowca? Wystarczy telefon, a ja ciato upieke i gołąbków nakręcę.
Misiu,
To niewysoka starsza pani w szarym żakiecie w kratkę, z siwą apaszką, w lekko ciemnych okularach. Mnie znana jako pani Jola. Prawdopodobnie była tam z kimś, bo od wielu, wielu lat mieszka na stale w Gdańsku.
Teść pochodzi z Gniezna, a Teściowa z Wielunia, więc gołąbki Mojej muszą być wielkopolskie. Ale w domu rodzinnym wileńskim też w gołąbkach ryzu nie było lub była ciupka dla spulchnienia. I też były pomidory w garnku. Nie podsmażano ijednak gołąbków przed duszeniem.
Czy ktoś się zna na chińskim savoir vivrze dla psów? Cztery pałeczki, czy wystarczą dwie? A jeśli cztery, to jak je trzymać? 😆
Gołąbki wyłącznie z ryżem – nie dla oszczędności, tylko dla smaku! 🙂
Nie znam gołąbków wielkopolskich, u mnie zawsze z ryżem, ale nie mięso mielone, tylko pokrojone w kostkę i duszone z cebulą, a do tego sos grzybowy.
A pamiętacie stołówkowo – barowe gołąbki podawane z duszonymi ziemniakami i sosem pomidorowym? Brrr…
Prosze Panstwa,
Rybke z osciami najlepiej je sie paleczkami. Po dojsciu do wprawy wyciagnie sie z pomiedyz osci kazdy okruch rybki, nic sie nie zmarnuje.
Fladra w sosie sojowym z likierem sake, makrela w slodko-kwasnej pascie miso, ryz na slodko – kwasno z warzywami tzw. chirashi sushi, szpinak z serkiem tofu a’la saltka. Mozna jesc te pysznosci kilogramami bez obawy o kalorie. Dla Polaka nazwy brzmia egzotycznie, zapwniam jednak, ze sa to dania domowe, ktora kazda gospodyni zna (no, powiedzmy z tych dojrzlszych gospodyn),czyli tanie w przeciwienstwie do popularnych juz sushi. Czuje sie czlowiek lekko, perystaltyka jelit uregulowana, chce sie zyc! W pewnym wieku odpowiednia kuchnia to kuchnia tylko japonska (chinska tez nie powiem smaczna, jednak zbyt ojeista i miesna), ale trzeba miec dobrego nauczyciela by znac rozne sztuczki, bez ktorych mozna co najwyzej atrapy przygotowac. Odwrotnie pewna Japonka jak przyrzadzila golabki (dokladnie tak jak jej mowilam) to to … szkoda opisywac! Mieszkam tu juz dobre 10 lat, duzo pracuje wiec na kulinarne wariacje nie mam wiele czasu. Ucze sie jednak wytrwale a to z telewizji a to z ksiazek kucharskich. Zycze by domowa kuchnia japonska podbila serca Polakow tak jak robia to sushi. Dla zdrowia. Paleczek po pewnym czasie uzywa sie jak dlugopisu, przyjemniej nawet.
Piesek siedzi na krześle na zadzie i tylnych łapkach, a w przednich łapkach trzyma 2 pałeczki.
Spotkały się gołąbki dwa
w stołówce, na talerzu,
skąpane w sosie aż do dna,
w kapuście, a nie w pierzu.
Widelców ignorując szczęk
zaczęły do się gruchać.
Ach, jaki czar w tym był i wdzięk,
aż miło było słuchać!
Los nawet się zasłuchał też,
zatopił się w tym gruchu
i nie rozdzielił ich, ach gdzież –
spoczęły w jednym brzuchu.
Morał z ballady płynąć miał,
lecz do stołówki nawiał!
Podobno przy okienku stał –
zgadnijcie, co zamawiał? 😆
Stanisławie, ulżyło mi, że tylko dwie. Próbowałem w międzyczasie świczyć z czterema i przyznam, ciężko było… 😀
Stanislawie ja okrutna? Ja? Ja jestem emigrant! Czy ty wiesz, ze to sa pierwsze golabki od 2 lat? Jak na moim nowo odkrytym rynku zobaczylam wloska kapuste, to sie straszliwie ucieszylam.
Jutro bedzie makaron z kapusta.
Ja kuchni austriackiej urody nie odmawiam, ale oznaczaloby to pominiecie kuchni hiszpanskiej, francuskiej, czy tez wloskiej. Glownie chodzili mi o to, ze nie podjelabym sie porownywania tak odmiennych kuchni jak europejska i azjatycka tylko na podstawie tego, co wiem o daniach chinskich. Wiem o nich za malo.
Stanislawie jedna z moich ulubionych potraw jest salata z wolowina z kuchni tajskiej, a za butter chicken podan z chlebkiem naan, to oddalabym tego golabka (ok jem golabki juz 3 dzien, wiec szybkosci zamiany na owe curry przychodzi mi dzisiaj latwiej 😉 )
Bobiku chrzan paleczki, ta chinszczyzna psom i tak szkodzi.
Wierszyk przyjemnie brzmi, ale Bobik nieraz raczył nas rymami bardziej finezyjnymi, z czego niewątpliwie zdaje sobie sprawę. Pamiętam parę utworów chyba nieustępujących żartobliwym formom Szymborskiej.
Nirrod, nic nie szkodzi, że szkodzi! 😀 Ja tak kocham chińszczyznę, że wszystko dla niej zniosę. Ach, ta kaczka w czterostolikowej, rodzinnej knajpce u Mr. Wana! Ach, te krewety w pikantnym sosie na pewnej bocznej uliczce w Paryżu, której nazwy w tej chwili nie pamiętam, ale bez trudu odnalazłbym ją węchem! Ach…
No, ach! 😀
Stanisławie, to miało być trochę w duchu ballady podwórkowej, wtedy rymy nie mogą być zbyt finezyjne, bo duch się zgubi. 😉
Mnie te stołówkowe obrzydziły gołąbki w ogóle Mam z nimi tak, jak niektórzy z budyniem 😉
Bobiku, przepraszam. Teraz widze swój błąd.
Stanisławie, za co przepraszasz? Prawdziwa cnota krytyk się nie boi! 😆
Pani Kierowniczko, ręczę, że moje gołąbki (znane i kochane na czterech kontynentach!) potrafiłyby Pani odbrzydzić. Dla Pani zrobiłbym nawet bezmięsne, na przykład z grzybami. 🙂
Nirrod, nie uwzględniłem okoliczności. Rzeczywiście w ciągu ostatnich dwóch lat miałem szczęście jeść gołąbki częściej, żeby napisać po częstochowsku.
tez nie uwzglednilem okolicznosci pogodowych i dzis ze spaceru nici.
przydala by sie herbata /nawet ceylonska/ byle z duchem.
doszedlem do wniosku ze to troche nie ver robic tutaj golabki.
a niech ich tam.
zrobie kohlroulade. 😆
Pyro!
Moje dziecko ogłosiło właśnie na GG, że jest w Poznaniu piękna kotka, o dumnym imieniu Dama, pilnie do wzięcia.
Może byś reflektowała? 🙂
A ja gołąbki lubię z pikantnym mięskiem; baranina, wołowina, ale nie z ryżem, tylko z grubą kaszą, np. pęczakiem. A co, nie wolno? 😉
No i oczywiście duszone w świeżych pomidorach.
Wr óciłam z Reala, w którym zostawiłam 126 złociszy. Właściwie nie wiem za co. Otóż nabyłam drogą kupna 1 dużego leszcza, 2 śledzie – mleczaki, 0,5 kg cytryn, 4 papryki kolorowe, 2 torebki z cebulkami wionennych kwiatków, czyli szafirków i krokusów, nową klawiaturę do komputra (przestały odbijać dwie litery, a klawiatura była nowiutka i byłoby na Pyrę) podkładkę pod myszkę, 3 długopisy, papier do pieczenia, rolkę worków na śmieci, 2 nóżki kurczacze, kg świeżych flaków (tym sposobem flaki będą jutro, bo dzisiaj się nie zdążą ugotować) i torebkę psich ciasteczek. No i tyle wyszło. Gdyby liczyć na obiady, to są cztery. Przypraw do kiszenia nigdzie nie ma, więc zakiszę tylko z łodygami kopru – mam trochę suchych w lod ówce, gorczycą i czosnkiem. Wyjdzie tpo wyjdzie, a nie, to trudno.
Andrzeju J – dziękuj i tak mam za swoje. Niech Dama traqfi w inne ręce
Hej,
ciekawa rzecz dzisiaj wyczytalam,otoz Belgom udalo sie wyhodowac „kiwi-jagode”!! Jest to inna wersja azjatyckiej actinidia arguta.
Ta jagoda zostala przystosowana do naszych klimatycznych warunkow.Nie wymaga,wiec szklarni,jest przyjazna naturze i co wazne ma duzo witaminy C,mineralow i bogata jest w antyoxydanty!!Wyglada jak duzy agrest i nawet go w smaku troche przypomina.A co wazne nie ma wlochatej skorki,nie trzeba jej obierac!!Juz niedlugo ukaze sie na polkach sklepowych 🙂
U nas dzisiaj na talerzu ‚zamowiony grek”,bo nikomu nic nie chce sie robic.
No i fajnie wiecej czasu na lekture-Pa glodomory!!
Ponuro, 14C i na deszcz idzie.
Gołąbki – najbardziej lubie według Teresy z Pomorza, z kaszą gryczaną i sosem grzybowym (fotoprzepis wiadomo, gdzie). Ale można grzyby poddusić, przesmażyć z cebulą i dać do środka. Ryż ryżem, ale kasza gryczana ciągle jest nie tak popularna, jak powinna być. Lubię pierogi z kaszą gryczaną i grzybami, też Teresy przepis.
Zauważyliście, że im chłodniej, tym więcej zaczynamy mówić o jedzeniu typowo na chłody?
Zapomnijmy o chłodnikach, zacznijmy o krupnikach, zupach gulaszowych i kapuśniakach 😉
Tylko Echidnie idzie na chłodniki powol, skubanej 😉
Kiedyś w jakimś kulinarnym programie pani wspomniała, ze kiwi wcale nie trzeba obierać, wystarczy dobrze wymyć i zajadać. Kiwi bardzo lubię (zawsze smak kojarzył mi się z agrestem!), więc ucieszyłam się, wcale mi skórka nie przeszkadza, pewnie jestem gruboskórna 😯
Nie wiem czy to Belgowie, Ana. W ub. roku pisałam, że koleżance po raz pierwszy owocowało pnącze actindii. Wyrosło na wysokość I ptr-a , a nawet ciut wyżej i w pierwszym roku owocowania dało zbiór 2 wiaderek 8 – litrowych owocków. Dostało mi sie pudełko Jest tak, jak napisałaś. Ona tylko miała klopot, bo one dojrzewały równocześnie, a ile w końcu można zjeść. Nie było wiadojmo co z nimi robić. Radziłam się na blogu. Echidna pisała, żeby przerobić na soki i wina. W lodówce wytrzymały mi tydzień.
Alicjo, bardzo dobrze Ci sie kojarzy, bowiem kiwi nazywane jest rowniez czesto chinskim agrestem. Pozdrawiam.
Stanislaw co i róż przypomina tutaj Marocco. Znalazłem w compie moje wspomnienia po podrozy w październiku 2000. Kto nie musi niech nie czyta.
? Balek, Balek! ? ? ostrożnie, jak zza mgły wyłaniają się na lotnisko urzędnicy w swoich błękitnych kaftanach.
? Bakschisch, Bakschisch ? ? te słowa wyszły z jego zamkniętych ust tak szybko, jak spadała moja torba z pod jego ramienia. ? Bakschisch ?- szczęknął tym razem, zabrzmiało to jak rozkaz. Druga torba spadła na marmurową posadzkę sali przylotu. Ten facet grzmotną moim delikatnym frachtem jak workiem na śmieci i teraz oczekuje napiwku!
? Aschib Allach ? – Allach tobie wynagrodzi, powiedziałem serdecznie z uśmiechem (większość Marokańczyków używa tego sformułowania).
Za co w Maroko oczekiwany jest napiwek, to przekracza wszelkie wyobrażenia, a sam Bakschisch (podziel się tym co masz) stał się w wykonaniu niektórych Marokańczyków męczący. Nie pozostaje nic innego jak ? Aschib Allach ?, ale taką tanią wymówką, jako nie Marokańczyk, nie dojdzie się dalej jak do drzwi wyjściowych lotniska Al Massira. Za informacje o prawidłową drogę w Agadir, tym tętniącym niepokojem mieście, należy mieć całą kieszeń Dirham, każdą informację trzeba opłacić.
Na lotnisku wypożyczyliśmy samochód, mały rozklekotany R-4, który swoje najpiękniejsze lata spędził na transporcie cementu, ale i tak w porównaniu z niektórymi wehikułami poruszającymi się po ulicach Maroka prezentował się wspaniale.
Po drodze mijamy trzeszczące zaprzęgi, końskie i ośle. Ciężarówki z materiałami budowlanymi pozostawiające za sobą tumany śmierdzącej mgły. Głośno terkoczące motorynki lekceważące wszelkie zasady ruchu drogowego z gestykulującymi pasażerami. Na drogach witają nas uśmiechnięte dzieciaki. Mają w sobie równie tyle humoru co bezczelnej natarczywości. Z zadziwiającą zręcznością atakują nas ? un Dirham, un Dirham! ? albo ? Stilo ?(długopis), sam pogodny uśmiech nie wystarcza by uzyskać spokój. Mężczyzn w swoich Jellabahs (wiejskie nakrycie ciała) czekający na skraju drogi ? na co?, po co?. Na poboczach dostrzec można autostopowicza, z kozą, kurą, kogutem, a także paroma ogromnymi kolorowymi workami. Wszystko powiązane ze sobą. Ci ludzie są w podróży, oni mają cel, chcą dotrzeć tam gdzie zaplanowali (powiadają, że my Europejczycy posiadamy zegarki, a oni mają czas). W Maroko nie ma żadnej komunikacji pomiędzy miastami.
Agadir jest miastem o nowoczesnej turystycznej zabudowie, ale zarazem śmierdzącym przemysłowym molochem, w którym z dawnych czasów, po trzęsieniu ziemi w 1960 roku pozostały ruiny zamku oraz Mosze z XVI wieku. Pomimo tętniącego życia, Agadir ma niewiele z orientu. W poszukiwaniu obrazów z tysiąca i jednej nocy udajemy się do oddalonego o 300 kilometrów na wschód Marakeszu, którego bazar to labirynt światła i cienia, a zarazem smrodu i szumu.
Po przekroczeniu wysokiego atlasu trafiamy na pustynię oraz do oaz, które są stałym elementem Sahary. To ona pozostawia trwalszy ślad w pamięci niż jakikolwiek inny krajobraz. Wiatr olbrzymie przestrzenie piasek i światło dają poczucie wolności. Horyzonty z kamieni piasku i nieba. W Zagora stoi jeszcze znak ?52 dni do Timbuktu? wskazujący karawanom drogę przez wielka pustynię.
Tam gdzie wody gruntowe nie opadły jeszcze całkowicie, pojawiają się palmowe dywany. Setki tysięcy daktylowych palm. Są one źródłem utrzymania tamtejszej ludności. Dostarczają owoców najlepszej jakości.
Można by tak jeździć i podziwiać długo, my mamy termin odlotu.
Na lotnisku pozostało nam tyle czasu, by odpocząć chwilę w pobliskich ogrodach. Parę kwiatków można było zerwać na pamiątkę, zasuszyć, sprasować w książce, ale w dzisiejszych czasach jest tak łatwo tutaj powrócić.
Zmniejszyli kiwi do rozmiarów agrestu?
A co się tyczy wczorajszego wpisu Gospadarza to jakoś nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie: dlaczego Gospodarz chce w przyszłym roku dłuższy czas spędzić na jednym miejscu?
Czyżby nastąpił strach w poznawaniu nowego?
Sam na własne życzenie, chce zrezygnować z możliwość usłyszenia ciekawych historii u źródła, od przypadkowych ludzi.
A my, przez lenistwo Gospodarza, nie przeczytamy o interesujących ludziach i ich stołowych kompozycjach. Kto opowie nam o ich życiu ludzi nad Morzem Tyrreńskim (lub Liguryjskim)? Jak siedzieć będą na …. jednym miejscu?
Czyżby nie ciągnie już Gospodarza do nowych doświadczeń i przeżyć podróżnych?
Czy to faktycznie przyszedł czas na życie emeryta? 🙂
A ja znowu w powidłach, wczoraj mi przynieśli 20 litrów sliwek. Śliwki węgierki moje własne – ciekawostka nigdzie w okolicy nie ma śliwek a u mnie na dwadzieścia drzew są tylko na dwóch! Widać kwitły nieco inaczej. Śliwki moje, ale zbieraczy muszę najmować, bo nim taka kulawa żaba coś pozbiera to przyjdą konie na gotowe i zeżrą. Trzeba by jednego do odganiania. Kiedys, dawno temu, mialam kilka krów jerseyek (O! mleko od jerseyki! 20% suchej masy: 8% tłuszczu, 6% białka i cukier) i doiłam je często na pastwisku (niezwykle przyjemne w księżycowe noce). Wydojone mleko wlewałam do wiadra wiszącego na płocie i szłam po następną krowę. Zdarzało się, że cały urobek (znaczy udój) wypijał w tym czasie przyczajony w krzakach koń
Nie martw się Arku. To będzie baza wypadowa. A sam wiesz, że we Włoszech wystarczy przejechać do sąsiedniej miejscowości, by znaleźć się w zupełnie innym kulinarnym świecie, że o ludziach i krajobrazie nie wspomnę.
A i droga na miejsce będzie inna niż tegoroczna, przynosząca też nowe doznania. Będzie o czym pisać i opowiadać. Ale przyznać muszę, że nie jestem aż tak ruchliwy jak Ty. W naszym duecie to Basia jest osobą bez przerwy szukającą czegoś nowego. I dotyczy to zarówno krajobrazu jak kuchni, zabytków, ludzi. I tylko mnie toleruje bez zmian od 43 lat! Na szczęście dla mnie!
Skoro wczorajsze zostało wyjaśnione to czepne się dzisiejszego. 😆
Te metalowe narzędzia które od paru wiekow wciskaja nam ich producenci do dloni to tylko wymysł czasu. Mam nadzieje ze przeminie podobnie jak wozy drabiniaste z żelaznymi oponami. I jeszcze za mojego życia minie moda na uzywanie metalowych badz plastikowych podajnikow jedzenia.
Wszystko to, to sprawa czasu i mody która tez przemija.
Dziś patrzymy sie krzywo na to, co bylo dawniej. Nie potrafimy albo nie chcemy tego zrozumiec, ze to nie bylo takie zle. To ze się niektórzy przyzwyczaili nas do przyrządów, jak często gęsto widać ze nie do końca, nie oznacza jeszcze, ze tak ma być zawsze.
Cóż znaczy 400lat chochlowania zupy łyżką. Tym bardziej, ze jak się okazuje dostaje się od tego kataru > przypadek Szczypiora
Ludź drepcze po planecie parę milionów lat i stać go na znacznie więcej niż posługiwanie się przy jedzeniu małymi grabkami z żelaza lub stali czy nawet ze srebra.
W Niemczech ukazała się kilka lat temu książka pt. „Maniery”, autorstwa autentycznego etiopskiego (choć mocno już zgermanizowanego) księcia. Książę Autor wypowiada się tam z najwyższą estymą o jedzeniu łapami, przypisując mu właściwości więziotwórcze i sensualne, nieporównywalne z wtranżalaniem grabkami. Wolno księciu, wolno i psu (kraj, w którym żyję, w końcu demokratyczny). Rzucam w kąt sztućce i pałeczki! Łapami! Łapami! A nawet mordką, bez łap! 😀
Bobiku tylko prawa lapa 😉
Wróciłam z psem, przeczytałam, co miałam przeczytać i teraz będę kisiła pomidory i paprykę na próbę. Bez chrzanu, lisci wiśjiowych i ze śladową ilością kopru. O ja niezczęśliwa. Zachciało się babie. Zazdroszczę Żabie tego smażenia powideł, a przede wszystkim tego, że ma dla kogo smażyć.
Stara Żabo – ten agrest chiński to potężne pnącze, ciężkie, jak smok. Koleżanka posadziła jedną roślinę przy kolumience podtrzymującej górny taras. Po 3 latach pan domu musiał zmienić podpory na murowane słupy. Oplata taki jeden słup, podnóże tego tarasu i wyłazi nawet ponad balustradę. Nasz klimat służy. Owocuje obficie już drugi rok.
Pyro,
nie musi być chrzan i liscie wisni, daj tego selera i wszystkie inne „dyzurne” do kiszonek. Chrzan nadaje twardość i ją utrzymuje… ale co tam – ludzie zwykle i tak dodają w ilosciach śladowych 😉
U mnie pada, uruchomiłam kominek, niech wyciąga wilgoć i chłodek.
Bobiku, nie tylko etiopscy ksiazeta maja taki poglad na sprawy jedzenia rekami. Takze okolo jednega miliarda mieszkancow Indii ma podobne zdanie w tej sprawie. Co zas do paleczek, to Koreanczycy maja na przyklad metalowe, wiec o wiele bardziej sliskie od drewnianych – jedzenie nimi jest wiec jeszcze wieksza sztuka…
A co do psow i chinszczyzny, to czytam teraz ciekawy zbior przyslow z roznych kultur. Niektore sa bardzo podobne na wszystkich szerokosciach geograficznych, a niektore to zagadki miedzykulturowe. I tak o psach i jedzeniu przyslowie chinskie: „Never feed a dog with corn, nor attempt to pick your teeth with a pair of scissors” (Nigdy nie karm psa zbozem, ani nie probuj dlubac w zebach przy pomocy nozyczek). Moze sie jakiemus filozoficznie nastawionemu psu przyda?
Poslizgnela sie zlotówka. Przed miesiacem moja polska emerytura z Tarnowa wynosila 620 Euro. Dzisiaj bylem w banku i widze, ze przelew z Polski wynosi 588 Euro.
Dobrze ze inne kraje nie slizgnely sie az tak i w sumie da sie przezyc zyciem staruszka.
Tylko co to za zycie
Pan Lulek
Nie ma czemu się dziwić Panie Lulku, wiadomo przecież że w Polsce trwają
przymiarki do obcięcia emerytur przedstawicielom dawnego aparatu.
A na tym blogu znajdzie się paręnaście osób które potwierdzi że z Pana, choć niekoniecznie dawny, to jest niezły aparat. 😉
Rozniosło się po świecie i jesteś Pan, Panie Lulku, widać egzemplarzem testowym.
Ugotowałam eksperymentalnych dwanaście twistów chyba 0,4 l przecieru z antonówek. Bez niczego, czyli bez żadnych dodatków, konsystencja jak masło. Planuję używać do wątróbki i innych dań mięsnych (np z cebulą i majerankiem), do omletów, może jeszcze czego, zobaczymy. Tymczasem uważam, że eksperyment się powiódł.
Stara Zaba – az mi sié lezka zakrécila…
U mnie kominek buzuje, na dworze zawierucha i 16C, leje i wiatr straszny, ma być burza 😯
Pan Lulek niezły aparat?! Ha! Ale szczególny aparat!
Tereso,
nie znam się na przecierach, ale jak mówisz, ze udany eksperyment, to musi! Książkę przekazałam już następnym zainteresowanym, ja – biblioteka polska w Kingston dla wszystkich chętnych ODDAJĄCYCH książki, ale tak w ogóle to się wymieniamy, cokolwiek kto przywiezie. Ja trzymam Czarną Książkę – wpisuj się, bierz, a potem oddawaj i wypisuj z Czarnej K.
O diabli! Zagrzmiało! 😯
Do Gospodarza:
„Połykając Chmury” poleciłam synowej, ciekawam, co ona, filozof z wykształcenia, powie na to. Muszę troche poczekać, bo Młodzi zajeci tym nowym mieszkaniem, też bym była… 🙂
U mnie też dziś grzmiało i to jak. Kiciusia uciekała się skryć w kątku za kanapą. A książki też pożyczam, już z „wagon” poszedł… Nawet zapisywanie nie pomogło.
Tereso, aż się dziwię, że doszły 😯 . Swoje wysiałam do doniczki i prosto do gruntu, resztę zostawiłam na zaś jako żelazna rezerwę. Antek (przy okazji – przydałam się na coś, czy do śmieci?) to wtedy znalazł http://pl.wikipedia.org/wiki/Kolcolist .
Możliwe, że wreszcie wrócę do życia. Echidna pisała niedawno o bałaganiarzach w pracy. Zamykałam dzisiaj miesiąc i przedzierałam się przez chłam spowodowany moją raptem tygodniową nieobecnością. Bilans musiał wyjść na zero, oczywiście nie na siłę, ale tak jak trzeba. Gdyby to było moje 26 zł rżnęłanym w najbliższe zarośla i tyle. Szukałam w niedzielę, szukałam w poniedziałek, znalazłam dzisiaj. Już lepsze manko niż takie szukanie 👿
Iżyku, czekam na relację z zupy. Tego dziwa nie jadłam, co może i dobrze…
Pyro Mlodsza-a propos przerobionych kiwi na jagody 😆 tej przerobki dokonali Belgowie z Wyzszej szkoly (nazwa uleciala) podaje za nasza prasa.Podobno jest to ulepszona rasa,odporna na zimno,a wiec latwa w hodowli u nas.Poczekamy,uwidzimy…………………………………………
Poki co, pogoda pod zdechlym psem i na dodatek nie bedzie lepiej az do konca tygodnia 🙁
Haneczko – kiedyś w technikum, w którym pracowałam, panie z księgowości (4 osoby) sporązały bilans. Bilans nie zgadzał się i 5 groszy (lata 60-te) Głowna księgowas podzieliła stosy flepów między koleżanki i kazała tych 5 gr (czyli błędu tego rzędu) szukać. Księgowa warsztatów szkolnych, zażywna, prosta dziewczyna z podpoznańskiej wsi, krzyknęła w rozpaczy
„W takiej wiekiej kupie mam takiego g-na szukać?”
Przepraszam za literówki.
Księgowe sporządzały bilans, a kwota nie zgadzała się o 5 groszy.
Haneczku 🙂 Dziéki, wkrótce. Ostatnie dni jakos méczáce. Walia naciera. Dzisiaj padalo i wszystkie géby znów szczéliwe. Tyle majá radosci, co polacy na wiesc, ze ruskim cos nie wyszlo.
Aaaale opciach – „sporázaly” (cholerne diakryty {pomocy!!!})… No wicie co? W tehnikum robic, a sporázaly. O bilanzie kwoty nawet nie fspomne…
Czekaj Ty, Pyra Mlodsza. Macce powiem jak ze psem wruci.
Pyro, moja Mama (długoletnia główna księgowa) znała aż za dobrze takie groszowe paskudztwa. Pamiętam, że kiedyś szukałam dla niej (też w licznym gronie) 2 groszy.
No cóż, matematyka jest od dawna moją nieodwzajemnioną miłością. Ale, na litość, matematyka! A nie zawieruszone po wpisaniu nie tam gdzie trzeba złotych 26! W kasie musi być porządek. Zwłaszcza w cudzej.
Iżyk,
ja Cię bardzo, ale nie tylko profesor Bralczyk twierdzi, że jak się klepie nieortograficznie (no przecież wiesz, jak!), to w końcu się utrwali. No wez żesz!
Haneczko, żadne śmieci, cudo. Sieję i upowszechniam. Nie dość, że zielone to jeszcze kwitnie na wesoły, słoneczny, kolor, do tego długo. Dziękuję za pamięć i fatygę.
🙂 Nie uwierzysz, Alicju, ze chcialem Cié wywolac 🙂 Mam labradora (kolejnego) i one do zdjéc pozujá sié same, ale ta twoja siostrzenica, to chyba troszké cudzych genów odtylniá czésciá matczynej strony kiedys polknéla.
Czys kiedy na koncercie tego pana byla?
http://pl.youtube.com/watch?v=_5-pBkwyUxc
Alicjo, Iżyk nie ma ogonków i dlatego omija Bralczyka.
Tereso – nie życzę, żeby wyrosło, bo tego podobno nie należy robić, ale kciuki niezobowiązująco trzymam 😀
No, no, haneczku, no, no! To, ze ciézko i w pocie na wygnaniu, to nie znaczy, ze ten tego nie tego… Zona sprawdzanie nie dalej jak onegdaj i wszystkie ogonki sá! Sá i jeszcze wszystkie pozakrécane jak laseczki.
Iżyku – jeżeli Kierownictwo nie wystawi Ci atestu, to my wierzyć możemy ale nie musimy.
No, pięknie, wysłuchałam koncertu galowego ku czci Wałęsy (pięknie zrobiony) Kukiz śpiewał „MURY” całkiem inaczej niż Kaczmarski ale znakomicie i atmosfera w Operze była jednocześnie bardzo odświętna i bardzo swobodna. Podobało mi się, a teraz marsz do obowiązków. Idę ostatni raz z psem”. Potem do łóżeczka. Do jutra.
Ogonki mi zwisają lekkim kalafiorem, to są diakrytyki, nie każdy je ma, nie każdy może zmienić w klawiaturze. Mnie się nie rozchodzi rozchodzi o *tfurczość*. Jak ja Ci wrÓcę, to zobaczysz ! Iżyk się wygłupia na modłę dzisiejszych smarkatych, a ja myślę, że to jest niedobrze. Powtarzane się utrwala. Niech Iżyk nie udaje, że nie wie, jak pisać ortograficznie! Uje nie kreskuje i tak dalej, no! Pies drapał ogonki – zaraz się za to Bobik wezmie 😉
Haneczko, nie upieram się przy stereotypach, więc dziękuję. I dobranoc. Pobudka o 6:00, bez sensu.
Iżyku,
nie była na koncercie tego pana, ale i owszem, miała pare płyt. Po jakimś czasie słuchania – nuuuda. Nawet z Anną Marią Jopek. Dwie – trzy wystarczy, żeby nasłuchać się. Jak to mówią nie tylko Waloni, nawaleni i napaleni – boooooring!
Tereso 6:30, też bez sensu, ale jak muszę, to chcę 😀 Dobranoc
W kwestii ortografii nie zgadzam sié z Tobá z natury. Tzn. za „tfurczosc” odpowiadam, a od odpowiedzialnosci za „wrucé” uciekam. No wlasnie, chyba czas na mnie.
Alicjo – z Anną Marią Jopek szczególnie! 😉
Ja tam słyszałam go nieraz na żywo, a co tam, nasza stolyca światowe miasto. Nierówny ci on jest, czasem bardzo fajny, a czasem przynudza, że skonać można. I nigdy nie wiadomo, kiedy będzie tak, a kiedy siak. Tylko mnie ciekawi: dlaczego on zawsze w paski? 😯
Zaraz Cię walnę po łapach (wirtualnie), Iżyku, robisz na złość! 😉
Nie wiem, Doroto z sąsiedztwa,
ja odbierałam go w latach 80-tych póznych całkiem całkiem, ale prawdopodobnie lepiej jest słuchać Pata na żywo. Jakaś monotonia w tym. A Jopek nic nie dodaje – to moja opinia – dodaje tylko wiecej monotonii.
W paski? Nie zauważyłam, ale się przyjrzę 🙂
Faktycznie… w paski!!!
„Szczególnie” napisałam w znaczeniu „szczególnie przynudza” 😉
mam już własny egzemplarz „Połykając chmury”
więc jakby co, w Polsce sprzedały się już dwa
zaraz zagłębiam się w lekturę
aura bardzo sprzyja
:::
pałeczki cenię za nieinwazyjność
czyli, że nie prowokują do cięcia-rżnięcia
rwania i szarpania
po to końcu ma się zęby
:::
gołąbki i owszem, bez dwóch zdań
nie przepadam niestety za sosem pomidorowym
(choć podczas pieczenia, do smaku koncpom`u dodaję)
i bezapelacyjnie podsmażam
po prostu uwielbiam smak smażonej kapusty