I znowu sum
Nie tak dawno temu pisałem o pysznym sumie, który ozdobił nasze talerze. Wówczas był to dwukilowy kawałek większej (duuużo większej!) całości i to wyciągniętej z wody przez sąsiada znad Narwi.
Tym razem jest to całość wyciągnięta z niemałym trudem z odcinka Narwi w pobliżu mostu w Wierzbicy. Sum z łbem ważył niecałe 4 kilogramy. Bez łba – zaledwie 3. Ale i tak z części przedniej była wielka uczta dla sześciu osób a część ogonowa znalazła się w galarecie.
Tym razem nie było żadnego wydziwiania tylko sól, odrobinka pieprzu, brytfanka wysmarowana masłem i piekarnik rozgrzany do 200 st. Po niecałej godzince zdjąłem folię, którą brytfanna była okryta i poczekałem jeszcze 20 minut aż na brzegach ryba zaczęła lekko brązowieć.
Do tego białe wino hiszpańskie, coraz bardziej przez nas doceniane verdejo i ugotowane w całości kartofle naszego dzieciństwa czyli alma, grubo posypane świeżym koperkiem.
Na przekąskę były grzyby spod werandy. W śmietanie. Grzyby nie weranda.
To była uczta!
Komentarze
Piotrze. Jest to nasza ulubiona ryba. Często gości na naszym stole. Osobiście wolę od łososia. Lubimy go też w zupie. Kiedyś, kiedy mieszkaliśmy na łodzi, łowiłem je często z burty. Była to odmiana „twardogłowych” – hardhead cat fish.
nie wiesz Cichalu, czy ta ” twardoglowa ” wystepuje moze rowniez u wybrzezy brazylii?
jesli tak, to moje szczescie bedzie juz nieograniczone, zwazywszy na ponizsze zestawienie interesujacy jest october i november w tym roku
😆
😆
Dorocie z sąsiedztwa – serdeczne życzenia i ostrygi 🙂
Już po (na razie) awarii naszego modemu, na którym „wisi” telefon, kablówka i internet. Wczoraj byłyśmy bez kontaktowe.
Sum jest naprawdę znakomitą rybą i wcale niełatwą do wyciągnięcia z wody – gratulacje dla rybaka. Raz tylko przyszło mi pomagać w czyszczeniu tej ryby i raczej nie chciałabym po raz drugi. Szorowanie popiołem drzewnym i solą, piaskiem, skrobakami i czym tam jeszcze – wszystko żeby pozbyć się śluzu i nieczystości na skórze rybiej. Ten, przy którym zostałam zatrudniona miał ponad 7 kg, a został złowiony przez jednego z uczniów – uczestników obozu wędrownego na Kujawach Najadło się wtedy 12 osób (trzy nie spróbowały „nie lubię, obrzydliwe” – takie teksty) W domu czasem kupujemy z uroczystych okazji suma nilowego – jest znacznie mniejszy, ma ok 1,5 kg. Też bardzo smaczny.
Ogonku. Znam kawał świata, ale w Brazylii jeszcze nie byłem. Zazdroszczę i nie wiem, czy Twoich lotów na desce, czy urody dziewcząt, które zobaczysz na plażach…
Gospodarzu-serdeczne gratulacje od Osobistego Wędkarza !
Oj,zazdraszcza bardzo,tym bardziej,że Jego połowy w tym roku nędzne,
by nie powiedzieć żadne 🙁
Ewo-ja też byłam pod wrażeniem,bo nasi Panowie na TE zakupy pojechali bez nas 😉
Jolinku-albo gotowaliśmy sami albo podczas wycieczek zatrzymywaliśmy się na popas w wiejskich oberżach tudzież w miastowych restaurantach.
Zaznaczę,że wakacyjną wartę w kuchni pełniła jedynie męska część naszej korsykańskiej drużyny 🙂
Gospodarzu, czy ten sum miał na pewno więcej niż 70 cm (wymiar ochronny)? Coś on nieduży 🙂
„Ogonku. Znam kawał świata, ale w Brazylii jeszcze nie byłem. Zazdroszczę i nie wiem, czy Twoich lotów na desce, czy urody dziewcząt, które zobaczysz na plażach?”
Jak to pisał poeta? „Na stare lata, na młode lata”?
Miał 76 cm czyli wszystko ok. Zwinięty i na tle dużych grzybów wygląda gorzej niż w rzeczywistości. Były kłopoty z włożeniem go do lodówki mimo, że z półki wyjęto wszystko co tam było.
Sycylii ciąg dalszy.
Druga wycieczka zawiodła nas do Parco Naturale della Madonie położonego na południe od Cefalu. To górzysty teren, pełen zieleni i uroczych miasteczek, gdzie głównymi zabytkami są kościoły. Mieliśmy więc wrażenie, że odbywamy niezaplanowaną pielgrzymkę.
Pierwszym miasteczkiem na naszej trasie było Gratteri. Młody proboszcz nie pofatygował się by otworzyć nam drzwi, wiec zamiast zwiedzania były zakupy owoców u ulicznego sprzedawcy, wprost z samochodu, jabłka i gruszki.
Następnym punktem programu było Santuario di Gibilmana , a po drodze piękne widoki. Zakonnicy z tego klasztoru stworzyli małe muzeum regionalne, przez lata zbierali różne narzędzia, sprzęty, meble ratując je od zniszczenia i zapomnienia. Niestety można było to tylko obejrzeć przez szybę.
Najsympatyczniejsze było chyba Castelbuono z zamkiem górującym nad miasteczkiem. Zbudowała go rodzina Ventimiglia w XIV wieku i miasteczko do połowy XVII stanowiło ważne centrum kulturalne. Potem rodzina podupadła tak, że w XX wieku musiała go sprzedać za symboliczną sumę 20 tys. lirów. Kupiło go miasto i teraz ono się nim opiekuje. Ostatni z rodu jest nawiedzonym kościelnym w Matrice Vecchia. Na zdjęciu pokazuje listy z podziękowaniami za cuda, które dzięki jego modlitwom się dokonały. Na rynku wypiliśmy kawę, kupiliśmy słynną babę drożdżową firmy Fiasonaro, a w innym sklepie sery i likier z manny. Sok z drzew mannowych jest panaceum na wszystko!
Posiłek w gospodarstwie agroturystycznym kończył wycieczkę. Po drodze trzeba było pokonać bardzo ciasne serpentyny, bo wspinaliśmy się na wierzchołek góry. Nagrodzeni za to zostaliśmy wspaniałymi widokami. Posiłek był klasyczny: antipasti, makaron penne z sosem pomidorowym, pieczona wieprzowina z opiekanymi ziemniakami, na deser budyń. Temu wszystkiemu towarzyszyło czerwone, domowe wino.
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/ParcoNaturaleDelleMadonie?authkey=Gv1sRgCJu1vZzLodud7wE
Dzień dobry Wszystkim,
Tutaj jeszcze przed świtem, a ja już na nogach, i to bez specjalnego powodu! Starość, czy co? Nie wiem. Kiedyś siedzialbym już w samochodzie i jechał na ryby, a dzisiaj nawet na to jakoś nie mam ochoty, chociaż czytając dzisiejszy wpis Gospodarza poczułem, że dużo tracę. Trzeba się za siebie wziąć!
Małgosiu,
Z ogromną przyjemnością czyta się Twoje sycylijskie opowieści ilustrowane super fotografią. Dzięki.
Młody proboszcz – śpioch przypomina mi różnych znajomych latynoskich Południowców, skądinąd bardzo sympatycznych, dla których słowo „maniana” jest kluczem do dobrego samopoczucia i nieprzejmowania się niczym co się wokół dzieje. Tacy to pożyją! Widać na ciepłej Sycylii też żyją ludzie o podobnym podejściu do obowiązków.
Już wtorek – więc przyjemności Wszystkim życzę! 🙂
Małgosiu – nie próżnowaliście na wycieczce i teraz też pracowicie (i smakowicie) opisujesz dla nas Sycylię. Dziękuję.
Ciepło, słonecznie, popałętałam się z pieskiem po trawnikach, a przy okazji uzupełniłam zapasy lodówkowe o tłuszcze, jajka, cebulę i zieleniny. Na obiad będą wątróbki z kurcząt z cebulą, jabłkami i surówką z kwaszonej kapusty.
Jeżeli ktoś ma w rodzinie dziecko w wieku starszej podstawówki, gimnazjum i pierwszej licealnej, serdecznie zachęcam do nabycia „Księgi faktów” kompendium wiedzy o Ziemi, zwierzętach, Kosmosie i ludzkim ciele. Napisał to John Farndon, przełożył Piotr Rosikoń, wydał SBM , a wycenione to jest na 9,99. Ilustrowany dobrą fotografią i grafiką, zrozumiałym językiem napisany tekst, nieprzegadana książka – każde hasło zabiera pół stronicy opisu zebranego w w 7-8 punktów. Naprawdę warto sprawić taki tani prezent mikołajkowy albo gwiazdkowy. W domu też się chętnie do tego sięgnie.
dzień dobry ..
Małgosiu miło popatrzeć na nieznane okolice … kupiłaś zapas oliwy? …
Piotrze sam złowiłeś? .. suma chyba nie jadłam …
ciekawy człowiek z tej kobiety …
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,12472713,Charlotte___kultowe_miejsce__Sila_przyciagania_chleba.html?&startsz=x
Właśnie zakończyłem lunch z sumem na talerzu w roli głównej. Kupuję dużego suma, porcjuję go na steki i do zamrażalnika. Doskonały na szybkie danie.
Jolinku, wycieczki samolotowe mają swoje wady i zalety. Podróż jest krótka, ale bagaż bardzo ograniczony. Mam malutką półlitrową puszkę oliwy ekologicznej i dwie butelki wina, które na szczęście nie potłukły się w walizce. A na lotnisku nie było co kupić 🙁
jestem po wrazeniem i podziwiam MalgosieW 😯 dala sie wozic po tak pieknej okolicy. byla dzielna i oparla sie taaaakim pagorkom, nie pozostawiajac zbyt wiele odciskow podeszwy na nich 😯
Nie podróżuj samolotem z Romney’em 😯
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,12548534,Romney__Dlaczego_okna_w_samolotach_sie_nie_otwieraja_.html
Ogonku, po pagórkach rzeczywiście mało deptałam, ale w miasteczkach zostało wiele śladów moich stóp 🙂 Turystyka piesza w tym regionie zaczyna dopiero raczkować, jeszcze nie ma szlaków, infrastruktura też bardzo uboga. Zresztą celem mojego wyjazdu było morze a nie góry 😀
kto jak kto, ale ja doskonale rozumie, ze woda wciaga, ze patrzenie na nia daje poczucie ogromnej przestrzeni. z mojej strony otrzymujesz rozgrzeszenie. wkrotce posune sie jeszcze dalej niz Ty. przez szesc tygodni nie wejde do zadnego miasta badz miasteczka. wprawdzie zrobie po brazylii pare tysiecy kilometrow, ale to tylko w powietrzu. poznam cztery lotniska i to mi wystarczy. reszte czasu, od rana do wieczora w krotkich spodenkach 😆 na wodzie z latawcami. wieczory natomiast planuje w hamaku. jestem przekonany, ze z Cichalem wieczorne zabawy wygladalyby zupelnie inaczej 😆 ma On mianowicie dar przyciagania kobiet do siebie. namiastke mogle zaobserwowac w polczynie zdroju.
a w sobote pedzi na spotkanie nie tylko z Cichalami Dorota z Dagny.
Irek (13:19) – 🙂
Piękna ta Sycylia, mam już opanowaną górzystą i serpentyniastą Grecję, to pewnie Sycylia nie byłaby zaskoczeniem. Kiedy Italia? A bo ja wiem? Gdzieś po drodze pewnie.
Na razie kombinuję, żeby Ameryka Południowa, ale nie od strony, gdzie Ogonek się udaje, tylko od Peru w dół do Chile i w bok do Argentyny.
Marzy mi się to wystarczajaco długo, żeby zacząć jakąś działalność w kierunku realizacji…
Nie da się ukryć… Rybka piękna 🙂
Ogonku, jak to przeczyta Ewa, to mam przechlapane…
Ależ Cichalu, sam Jej to pokaż dyskretnie!
Dzień dobry,
Koleżanki z Warszawy, zajrzyjcie do poczty, proszę 🙂
Ryba u Gospodarza na pewno była pyszna. U mnie też było dzisiaj rybnie. Polecam Wam poniższy przepis bo jest prosty a smak okazuje się subtelny, połączenie łososia z fenkułem i sos z szalotek, białego wina i koperku.
http://www.youtube.com/watch?v=a-cdHDrTpoo
Podobnie jak Gospodarz uważam, że żona jest dumna z Cichala, któremu czas nie zniszczył apetytu na życie.
Oj Pyro i Piotrze, nie czyńcie drugiemu co Wam nie miłe… Się by działo!
Dzień dobry 🙂
Małgosiu – bardzo interesująca wyprawa, z przyjemnością podreptałam Twoimi śladami 🙂
Alinko – miła wiadomość! A przepis na łososia pieczonego z fenkułem zapowiada się smacznie i bardzo łatwo, chętnie skorzystam, lubię takie niekłopotliwe dania.
Suma nie miałam okazji jeszcze jeść. Ale ostatnio trafił mi się rarytas, czyli świeżo uwędzony duży węgorz. Sąsiad zadzwonił wieczorem z pytaniem, czy chcemy węgorza, bo on dostał ich sporo od kolegi. Któż by nie chciał ? Kiedy zje się takie pyszności, to nie ma się ochoty na ryby wędzone kupowane np. na hali targowej, gdzie też w zasadzie powinny być raczej świeże. I tak jest w przypadku np. makreli czy innych tańszych/ choć wcale nie tanich/ ryb. A węgorz należy do najdroższych i popyt na niego jest raczej niewielki. Leżą więc te drogie ryby i starzeją się. Jeżeli kupować wędzonego węgorza to tylko gdzieś w wędzarni.
Kłopot w Trójmieście z rybami. Przez trzy dni pobytu znaleźliśmy tylko jeden we Wrzeszczu. W Gdyni nie wytropiliśmy. Szewc bez butów chodzi…
Alino,
czytałam o Twoim pasztecie, który skromnie pochwaliłaś, że był niezły. Mielenie składników maszynką ręczną to trudna praca, więc ja przed kilkoma laty dojrzałam do kupna maszynki elektrycznej i bardzo sobie ją chwalę. Ale ja robię pasztet dość często i w sporych ilościach, ponadto mielę farsz do pierogów, a ostatnio także skorzystałam z podpowiedzi Żaby i przy pomocy przystawki/ są cztery/ zmieliłam orzechy do ciasta. Tak więc u mnie maszynka elektryczna jest bardzo przydatna. Jeżeli rzadko się jej potrzebuje, to wystarczy i ta zwykła.
Sama zorientowałaś się, ile i w jakiej temperaturze należy piec pasztet. Zależy od tego, czy chcemy mieć bardziej lub mniej podpieczony. Mój pasztet jest raczej niewysoki. Jeszcze mam mały zamrożony zapas, który wykorzystam w piątek, bo spodziewam się gości.
Poza halą targową ryby można kupić w supermarketach, ale ponieważ nie mam zaufania do ich świeżości kupuję tam czasami tylko makrele i śledzie. Sklepy rybne w dawnym stylu to chyba zupełna rzadkość.
Jolinku,
pytałaś mnie o Przemyśl. Wybraliśmy się do niego specjalnie, bo w ubiegłym roku zatrzymałam się tam w drodze do Lwowa i miasto bardzo mi się spodobało. Konkretnie jego stara część. Wtedy był majowy ciepły wieczór i dużo młodych ludzi na rynku i w okolicach. Miasto tętniło życiem. Tym razem był pochmurny dzień i młodzież w szkole, więc i rynek był prowincjonalnie spokojny. Zwiedziliśmy górną część miasta, a tam oprócz Zamku/ niestety w remoncie/ położonego w starym parku z widokiem na dolne miasto prawie same obiekty kościelne/ różnych wyznań/ – kościoły, a przy nich klasztory, bazylika archkatedralna, kuria biskupia, a przy niej rezydencja biskupa i sąd metropolitalny, wyższe seminarium duchowne i jeszcze inne niezidentyfikowane. Ale wszystko prezentuje się okazale i całe Stare Miasto wygląda na bardzo zadbane. Przy rynku liczne piwiarnie/ bo czczą tam Szwejka/ ale i kawiarnie. W jednej akurat nie było żadnych ciast, bo dopiero się piekły, za to w drugiej połączonej zresztą z księgarnią można było wypić bardzo dobrą kawę i zjeść ciasto gruszkowe albo śliwkowe. Nie opiszę ich tak sugestywnie jak Stanisław, ale były smaczne. Ja lubię prowincjonalne miasta, także dlatego że łatwo mi się zorientować w ich topografii, w przeciwieństwie do stolicy. 🙂
Tez zauwazylem dar Cichala, o ktorym wspomnial ogonek. Tak jest i juz, pewnie Ewa tez to wie. Pozazdroscic tylko Cichalowi.
Tutaj od kilku dni pogoda poznego lata – pieknie , jeszcze dosc cieplo, ale juz nie upalnie, a ocean najladniejszy w ciagu roku – rozbujany, grozny, ciemnozielony, huczacy. Taki lubie, chociaz nie plywam na deskach jak ogonek.
Za kilka tygodni wybieram sie do Polski, zawsze ten ostatni okres, kiedy juz mam kupiony bilet, ciagnie sie powoli, za to w Polsce czas przyspiesza niewiarygodnie.
Et tu brute contra me!
Ja teraz wysłałabym razem na wycieczkę Krystynę oraz Małgosię 🙂
Obie Dziewczyny są zorganizowane,uporządkowane i czytają przewodniki wnikliwie i z należytą atencją,jak powiedziałby nasz Drogi Cichal.Czy wyobrażacie sobie sprawozdanie z takiej małgosino-krystynowej wycieczki ? Toż to byłaby perełka,przewodniki Michelina trzeba by przeredagować i napisać od nowa !
Ja natomiast proszę,by Alicja zapisała mnie na ową eskapadę do Chile i Argentyny.Tango na ulicach Buenos Aires chodzi za mną też od wielu lat 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=BIEaFZbcMDw
Kiedyś zrobiliśmy sumowe fondue.Sum pokrojony w kostkę,żeliwny garnek z gorącym olejem na stole i każdy nakładał kawałki ryby na swoją mini szpadkę.Do tego sosy wedle uznania.
Rewelacja i żadnej roboty!!!
I jeszcze a propos ryby z fenkułem zaproponowanej przez Alinę.
Wiele lat temu Osobisty Wędkarz kupował przed moim przyjazdem do Francji doradę na kolację.Nie bardzo wiedział,jak ją przygotować,
więc poprosił o radę panią,która ryby sprzedawała.Zdecydowanie poradziła doradę z fenkułem:-)ziemniakami i pomidorami.
A na koniec pogawędki okazało się,że pani sprzedawczyni jest polskiego pochodzenia.Bardzo słabo znała nasz język-Mama Polka,Tata z Ukrainy,a ona urodziła się już we Francji.
W Pyrlandii są jeszcze resztki sklepów rybnych ale zaopatrzone gorzej, niż dobre delikatesy. Właściciele mają tylko taki towar, który szybko znajduje zbyt, a więc tani. Natomiast na jednym z targowisk – łazarskim jest stoisko i kiosk rybny. Tam bywają jesiotry, sieje, sandacze, czasem tuńczyki. Nie jeżdżę tam – za daleko, za drogo (niechętnie dzielą duże ryby). Jak mi bardzo potrzebny sandacz, sum albo sieja, to kupię w PiP, Realu albo Almie. Jesiotr jest poza moim zasięgiem, kawałek wędzonego węgorza czasem kupuję. Czasem kupuję nawet całego albo i dwa od ludzi, którzy sprzedają je z gazety, albo noszą między klientami wielkich sklepów – zawsze w gazecie.
Danuśka,
my nie zapisujemy, my po prostu lecimy kiedy wygodnie, po wylądowaniu bierze się samochód i w drogę przed siebie. Oczywiście „po chałupach” trochę, bo mamy znajomych zarówno w Peru, jak i w Argentynie. Dam znać jakby co – we czwórkę byłoby ciekawie 🙂
p.s.Chile także zarówno, wszystko po drodze 😉
No proszę, mnie też już od dwóch lat chodzi po głowie Peru, Boliwia i Galapagos. Może w przyszłym roku?
Alicjo-bez zapisów też możemy jechać 🙂
Tudzież do Chile zarówno też.
Co do nas,to żadnych znajomych w tamtych okolicach nie mamy 🙁
Danuśka, a z czym można jeszcze tę doradę zamiast fenkułu, którego niestety nie trawię?
Ale nam się ekipa szykuje !
Małgosiu-plasterki ziemniaków,pomidorów,zioła,czosnek i białe wino.
Całość do piekarnika.Ja też wolę w tej wersji,bez fenkuła.
Danusiu, dzięki, to jutro taka dorada, bo właśnie mam w lodówce dwie sztuki 🙂
Małgosiu – bardzo dobry przepis przywiózł kilka lat temu nasz Gospodarz z Wenecji (wypróbowałam na Jerzorze – on doradę, my – golonkę). Ryba pieczona jest w towarzystwie pomidorków koktajlowych i czarnych oliwek; skropiona obficie oliwą, a pod koniec podlana skąpo białym winem.
Cichal, ale skad, ja zawsze z Toba. 🙂
Danuśka,
nie bój żaby, jak będą się krystalizować, dam znać 🙂
Habla espanol?
W razie czego jest tłumacz, wszak z tymi z Peru, Chile i Argentyny ćwiczył język 😉 Oni zresztą mówią też po angielsku, a być może niektórzy po francusku.
Wywar z wczorajszych golonek podzieliłam na 3 pojemniki i zamroziłam – będzie wspaniała baza na jakieś zupy zimowe, kapuśniak, barszcz, te rzeczy.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4251.JPG
Alicjo-ok !
A hiszpański możemy zacząć trenować od zaraz 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=gPRESlT4Ccg
Czuję się wielostronnie rozwłóczona po wielkim świecie. Dziękuję wszystkim podróżującym 😀 Miotajcie się, a ja to wszystko przeczytam i obejrzę i wirtualnie zjem, ale, podobnie jak MałgosiaW, bez fenkuła 😉
Nowy, a o Wielkopolskę zahaczysz? Bo my tu bardzo otwarci 🙂
Golonki apetyczne ale bez glazury i „przypieczenia”. Nie ma chrupiacej zlotej skoreczki…?
No ale zaraz sie dowiem, ze rzecz gustu…
Oczywiście. Wszystko jest rzeczą gustu. Gdybyś była, sobie zażyczyła – proszę bardzo, co tam trzeba, przysmażanko i tak dalej.
My lubimy takie 😉
Albo inne, i też dobrze 😉 Dobranoc 🙂
Jesli moglabym sobie zyczyc, to kapustka powinna byc uduszona z cebulka zeszklona na maselku.
Ale, jesli bylo by bez mojego wkladu pracy, to chetnie zjadlabym tak jak jest…bo i tak wyglada smakowicie!
Jak się zbieramy do kupy i kucharzy jest sześć albo i więcej – to każdy robi swoje dodatki i wychodzi z tego wielka uczta 🙂
Wow, ale bestia 😀 Przypomniałeś mi, że trzeba wybrać się na ryby !