Udany weekend
Tak, to był pod każdym względem udany weekend. I to choć burza huczała wkoło nas. Dała się ona we znaki mieszkańcom
Kurpi i Mazowsza ale – na szczęście – ominęła naszą gminę. A pamiętam taką wichurę sprzed roku, która porwała dach stodoły sąsiada i przeniosła ją o sto metrów dalej, delikatnie sadzając całą konstrukcję na polu.
W weekend uczestniczyliśmy w dwóch wspaniałych kolacjach urodzinowych. Wśród najbliższych przyjaciół i bliskich znajomych, świętowaliśmy przy stole, tocząc arcyciekawe rozmowy. Jednym z tematów był konkurs urbanistyczny w Warszawie, którego zwycięzcy od lat zamiast nadzorować realizację swego projektu toczą boje z urzędnikami i…kolegami starającymi się zmienić dzieło laureatów według własnego widzi mi się. Rozmowa była pełna ognia ponieważ przy stole siedział jeden ze zwycięzców tego konkursu.
Na szczęście jego humor poprawił się w trakcie kolacji, która była po prostu wspaniała. A doskonałe wina ukoiły do reszty skołatane nerwy artysty.
Los tak zrządził, że i drugie urodziny odbywały się w domu, który słynie z doskonałej kuchni. Jubilat jest wybitnym fotografikiem ale – mimo artystycznej duszy – zna się też na rozkoszach stołu. Mieszkając parę lat w Maroku poznał tajniki tamtejszej kuchni. Gdy do tego dołożyć umiejętności jego żony (z zawodu matematyczka, z miłości szef kuchni) to jasne jest, że każda kolacja w ich domu to uczta (niech się Lukullus schowa).
Tu rozmowa (reprezentowana była bowiem i branża filmowa) krążyła wokół nadchodzącej nocy Oskarów. Nie dotrwaliśmy jednak do momentu ogłoszenia nowych właścicieli statuetek.
Pomiędzy tymi dwoma kolacjami także odnotowaliśmy mile akcenty kulinarne. Pierwszy – literacki. Kupiliśmy maleńką książeczkę autorstwa londyńskiego fotografika Marka Cricka zatytułowaną „Zupa Franza Kafki”. Wydawca (Prószyński i S-ka) twierdzi, że jest to historia literatury światowej zawarta w 14 przepisach. I jest coś na rzeczy w tej zapowiedzi. Autor bowiem podając przepisy opatrzył je tekstami będącymi mniej lub więcej udanymi pastiszami wybitnych pisarzy. Można więc gotować pod dyktando Homera, Chandlera, Prousta, Pintera, Marqueza, Steibecka czy Jane Austin lub Wirginii Wolf. No i oczywiście tytułowego Franza Kafki, który nie wiedzieć czemu poleca nam japońską zupę miso. Ta zabawa literacka ? jak wspomniałem w wielu przypadkach bardzo zabawna – ma i praktyczny wymiar. Z podanych przepisów można przyrządzić całkiem udane dania. Nawiasem mówiąc podczas lektury cały czas myślałem o naszym blogowym przyjacielu – Iżyku. Jego teksty bardzo przypominają twórczość Cricka. A niektóre są nawet lepsze.
Mimo wiosennej temperatury sobota była zimnym dniem, bo wiało. Dobrym pomysłem było wypicie gorącej czekolady. Przy Marszałkowskiej, u wylotu Litewskiej otwarto kilka miesięcy temu czekoladziarnię o wdzięcznej nazwie „Amor”. Nieduży lokal pięknie zaprojektowany i urządzony ma niemal same zalety (o których za chwilę) i jeden mankament: w tym miejscu miasta są olbrzymie trudności z parkowaniem. W soboty – na szczęście – jest luźniej, więc udało się znaleźć miejsce pod dziecięcym szpitalem. Po tej wizycie wiemy, że warto nawet się potrudzić i przejść kawałek drogi, by spędzić smakowite chwile w „Amorze”. Można tu bowiem wypić gorącą czekoladę podawana na kilkanaście sposobów: z alkoholem, chili, tabasco.
Nie jest to jednak wyłącznie czekoladziarnia. W karcie są bowiem tzw. krótkie dania lunchowe: kilka rodzajów włoskich makaronów oraz pasztety. I wszystko w przystępnych cenach. O jakości dań opowiem po kolejnej wizycie. Tym razem bowiem była na tapecie tylko czekolada – zwykła i z chili.
Przed wyjściem z „Amora” zaopatrzyliśmy się w sporą dawkę pralinek (najlepsze europejskie firmy) oraz torebkę rozpuszczalnej czekolady. Po tej wizycie dotrwaliśmy do wieczora bez uczucia głodu i ze sporym zapasem energii oraz dobrego humoru.
Komentarze
Czekolada i chili. Dzień dobry wszystkim! Nic, tylko tankować endorfiny, jak uczy Nemo. Brakuje tylko wzmocnienia erotycznego. Nie dają w tej „Amorze” przypadkiem stripteasu albo masażu jakiegoś? 😉
Nazwa zobowiązuje…
Zazdroszczę rozmów o filmie i fotografii przy zastawionym stole. Amora odwiedzę przy najbliższej okazji.W tym tygodniu nie ominie mnie wizyta w Warszawie. Muszę zrobić zaopatrzenie i załatwić kilka spraw. Miałem być wczoraj na giełdzie foto, ale miesięczny limit kilometrów chyba się wyczerpał i leniuchowałem całą niedzielę. Pzeglądam cały czas archiwum foto przywiezione z Włoch . Dziś czas na Neptuna symbol Bolonii, który był też uczestnikiem pewnych wydarzeń…
http://kulikowski.aminus3.com/
Dzień dobry. U mnie się Neptun nie otwiera. Może wyskoczył na czekoladę?
W Wielkopolsce też ostro wiało i jest sporo szkód. Wczoraj było już słonecznie, tylko ten wiatr przeszkadzał. Dzisiaj natomiast pełne zachmurzenie i kompletna flauta. Oscarami się nie podniecałam bo nie lubię tej gali konwencjonalnej do obrzydzenia, z obowiązkowymi podziękowaniami dla Mamy, Taty, ekipy i wszystkich świętych, a dla „Katynia” nie spodziewałam się nagrody i tak – zbyt polski, symbolika, historia, znaczenia. Dla obcego widza chyba mało zrozumiały.
Dziendobry,
Mam dzisiaj 5 minut interntu i postanowilam je zuzyc informujac szanownych blogowiczow, ze wyprobowalam wczoraj przepis Andrzeja Sz. a wlasciwie Michel jamais na babeczki czekoladowe z chili.
Sa pyszne. dwie uwagi. poszatkowane chili wymieszac z maka, dzieki temu rownomiernie bedzie „rozlozone” w masie. Mozna je zrobic wczesniej i w foremkach wsadzic do lodowki piekac zaraz przed podaniem.
Z tej porcji wychodza babeczki dosc spore. Mysle sobie, ze mozna z nich zrobic 6 babeczek.
Pieklam nie 10 a 13 minut i byly idealne, ale to pewnie wynik schlodzenia ich wczesniej w lodowce, lub tez po prostu inny piec.
Milego poniedzialku zycze.
Nirrod
Jak o filmie, to uważam wyróżnienie Oskarem filmu „Fałszerze” (konkurenta „Katynia”) za w pełni zasłużone. Widziałem go kilka tygodni temu i uważam, że jest świetny. Zręcznie zrobiony, znakomicie zagrany, a tematycznie bardziej czytelny dla widza. Wątek zagłady, ale przewrotnie przetkany wątkiem sensacyjnym. I wolą przetrwania. Nie pozbawiony dowcipu sytuacyjnego w konwencji nieprofanującej prawdy historycznej. Oczywiście „Katyń” jest filmem ważnym, bo po raz pierwszy na ekranie nazywającym rzeczy po imieniu. Ale jest zbyt polski, mało uniwersalny, żeby zadowolić potrzeby gawiedzi w Los Angeles. W ich kategoriach jest to film co najwyżej dobry, ale obcy. That’s all. Bez bonusu emocjonalnego, na jaki mógł liczyć w Polsce. Bo czyż równym pędem walilibyśmy do kina na podobny film zrobiony np. przez Wietnamczyków o jakiejś chińskiej zbrodni z czasów chińskiej agresji na ten kraj?
W sobote, w drodze powrotnej z nart sluchalismy radia. Szwajcarskie wiadomosci donosily o wichurach w polnocnych Niemczech i Polsce, braku prądu itp. O 19.30 moj mąż zażyczył sobie oglądania polskich „Wiadomości” i co? Ano, jak zwykle 🙁 Tusk, Kaczynski, jakies matrixy i piosenki na konkurs Eurowizji 😯 o wichurze ani slowa 🙁 Mój mąż stwierdził: szwajcarskie radio kłamie!
dzień dobry
ależ ładny tydzień był się zakończył
oby ten równie pozytywnie zaskoczył
(sobie i wszystkim życzę)
:::
za czekoladą się ostatnio nie rozglądam
ale pofotografował, to bym i owszem chętnie
:::
ale jeszcze chętniej zasiadłbym przy stole
w dobrym, gadającym towarzystwie
(ostatnia wizyta moich przyjaciół narobiła mi apetytu
..na jedzenie i rozmowy)
U Pyr dzisiaj po trzech dniach „kurczacznych” w róznych odsłonach, będzie dorożkarski obiad – przysmażana z cebulą kaszanka i gotowana kwaszona kapusta, jutro wariacje nt ryżu z warzywami, grzybami też z biustem kurzym (muszę wykorzystać ostatnią pierś), a na środę zaplanowałam kaszę gryczaną ze skwarkami z wędzonego boczku i do popicia „zielony koktajl” czyli jogurt z najdrobniej usiekaną zieleniną.
Pyro, narobilas mi apetytu na kaszanke, a gdzie ja taka dostane? 🙁 Tymczasem zrobilam na obiad dziki ryz, jarmuz duszony z szalotka i piersi kurczacze z kminem, czosnkiem, papryka, bialym winem i smietana. Obiad juz zjedzony, rodzina odprawia sjeste, a ja rozmrazam maslo na czekoladowe babeczki. Mam nawet jagody i maliny, mrozone wprawdzie, ale z wlasnego zbioru. Komora i zamrazarka pustoszeja w zastraszajacym tempie, jeszcze troche, a glod zajrzy w oczy 🙁 Chyba musze pojsc na jaka wyprawe w celu zdobycia spyży, a przynajmniej chleba…
nemo,
Słusznie rzecze Nimrod, że recepta na te czekoladowe wybryki niezbyt precyzyjna. Raz, że może ich śmiało być sześć a dwa, że może być ponad dziesięć minut w piecu. Za pierwszym razem doświadczyłem tegoż samegoż.
Ale co ja Ci tu bedę tłumaczył jak jakiś głupi….
Jaki Nimrod ślepowronie!!!!
Nirrod miało być oczywiście…
Witam, dzis juz zwykle, codzienne zamieszanie i gonitwa, nie ma czasu nawet myslec o jedzeniu…
Ale za to weekend! Wczorajsze popoludnie spedzilismy na wycieczce wokol Wiednia, zeby szukac wiosny, a potem tradycyjnie juz oddalismy sie „hazardowi kawiarnianemu” w przyklasztornej kawiarni w Klosterneuburgu. Dla zainteresowanych http://www.stiftskeller-klosterneuburg.at/.
To bardzo nobliwe miejsce (miasto i klasztor obchodza w tym roku 900-lecie), gdzie mozna poboznie napic sie wina, kawy i zjesc cudowne slodycze. Otoz, nasz „hazard” jest zwiazany wlasnie z wypiekami, ktore tam serwuja. Przyklasztorny przybytek nie ma bowiem stalej karty (oprócz wina i kawy), sprzedaje, to co w danym dniu kuchnia wypiecze. Pierwsze obstawianie robimy jeszcze zanim tam dotrzemy. A potem…. – nalezy tylko zajac dogodne miejsce i obserwowac, jaka blacha wyjedzie z kuchni na stolik obok kasy, obstawic rodzaj ciasta i oczywiscie w te pedy zamawiac, bo ciasto znika blyskawicznie!
Drugi, znacznie bardziej ekscytujacy sposob to zgadywanie, jakie torty pojawia sie w wytrynie i co maja w srodku. I oczywiscie, na co sie zdecydowac, bo wszystkie kusza! Po pierwszej porcji biszkoptu z leciutka masa owocowa i galaretka z malinami zadysponowalismy poczciwego sachertorta i juz, juz byloby spokojnie, kiedy najstarsza z pan zaczela przestawiac tace wewnatrz witryny! Ani chybi cos nowego wjedzie! Ale co? – ciasto z owocami juz bylo, tort orzechowy tez, moze Mozarttorte? moze tiramisu? W kazdym razie przygotowania byly zacne i miejsca zrobiono sporo. Pani za witryna widzac zainteresowanie, nie tylko nasze, ale i kilku innych osob, umiejetnie podgrzewala napiecie, a to sciereczka przetarla szybe, a to kilkakroc zmienila ustawienia pozostalych pojedynczych kawalkow tortow, a to wybiegla na zaplecze i wrocila… z pustymu rekami, usmiechajac sie tajemniczo…
Wreszcie! Jest! na blyszczacej tacy wniesiono Gugelhupf (cos na ksztalt babki), caly polyskujacy na jasno (biala czekolada?, bita smietana?) i posypany platkami migdalowymi! Hmmmm, pieknie, z boku wygladal imponujaco. Ale co jest w srodku? owoce, jaki krem? i czy ma „babkowa” dziure?
Otoz mial, i babkowa dziure, i owoce, i bita smietane, i ciasto czekoladowe. Ja juz nie moglam wiecej jesc, ale na obliczu tych, ktorzy sprobowali, zagoscila prawdziwa blogosc 🙂
A co bylo dalej? – bohater popoludnia nie mial zbyt wiele czasu, zeby swoimi kraglosciami i kolorowa zawartoscia pysznic sie w witrynie i kusic… Odprowadzany tesknym wzrokiem i westchnieniami publicznosci znikl w kartonowym pudelku… i pewnie zagoscil na jakims stoliku kawowym…
Gdzie wichura, tam wichura. A u mnie poczarek lata. Temperaturowego oczywiscie, bo plus 23 stopnie w Cieniu. Bedac u sasiadów za byla granica natknalem sie na drewniana donice o srednicy 60 i wysokosci 70 centymetrów. Nabylem droga kupna i przytaskalem do domu. Teraz zastanawiam sie co w tym zasadzic. Na razie wlozylem wszystkie drobna narzedzia ogrodnicze. Zauwazylem natomiast, ze na Wegrzech zdecydowanie poszly ceny w góre. Dwa tygodnie przerwy a tu taka róznica.
Wam tez zycze pieknej pogody
Pan Lulek
Nirrod, Nemo, Andrzej Sz. i teraz jeszcze Meg-Mag na dodatek , czekoladowo, smietankowo, owocowo i co tam jeszcze wymyślono dla kuszenia słabego, ludzkiego ciała. No zlitujcie się…! Ja nie jestem słodki pamper ale lubię wąchać i oglądać. Z reguły trzy kęsy wystarczają mi na zaspokojenie apetytu, a tu w domu tylko kupne ciasteczka i wafelki. Tego niemal w ogóle nie jadam, są „gościnne” dla niezapowiedzianych. Nawet niezłe ale pożadań nie budzą. Nie planuję pieczenia ciast przed świętami, bo nie mam dla kogo. Może jakąś babkę niedużą na niedzielę i to wszystko.
Pyro! Ja tez najbardziej lubie jesc slodycze oczami 🙂
Pyra potrzebuje pomocy uczciwych gorzelników. Owocowe nalewki skończyły już swój żywot, do nowych owoców daleko i tylko nalew ekstra cytrynówki będzie jutro do filtrowania. Tego jest zawsze tylko 1,5 litra, więc niedużo. Tymczasem udało mi się kupic litr spirytusu taniego i pomyślałam sobie, że można by wyprodukować z połówki likier kawowy, a z drugiej, kakaowy. Nie krem, bo deserów unikamy. Przepisy, które mam w domu nie wyglądają zachęcająco (np p Ćwierciakiewiczowa operuje wielolitrowymi proporcjami i jeszcze wymaga zastosowania alembiku, czyli aparatu destylacyjnego) Przyprawy towarzyszące mam w domu, cukier można kupić, kawa jest i cierpliwość żeby nalewka wystała się też. Czekam na propozycje.
Uch-że, etot Miszel! Jakie on ma te foremki 😯 Mnie wyszło 12 babeczek, jedną już zjadłam bez niczego – znakomita! Pyro, taka właśnie na 3-4 kęsy. Użyłam swieżego chili, a właściwie peperoncino, bo akurat miałam, ale to chyba niczego nie ujęło?
Likierów kawowych nigdy nie robiłam, ale się rozejrzę, trochę później, bo teraz lecę po chleb.
Pyro, są jeszcze mrożone owoce, piękne i niedrogie.
A wyjaśniłaś sprawę z kanałami łączy internetowych? 🙂
„Zauwazylem natomiast, ze na Wegrzech zdecydowanie poszly ceny w góre. Dwa tygodnie przerwy a tu taka róznica.
Wam tez zycze pieknej pogody”
Cenowej? 😆
mt7 – z łączami wszystko w porządku. :PaOLOre jest potęgą i basta. Co do mrożonych owoców, to raczej się nie zdecyduję. W nalewkach pół efektu zależy od nosa, już poczekam na świeże, pachnące owoce. W końcu szerokiej produkcji nie prowadzę. Moje nalewki to czysta ekonomia – nie stać mnie na częste kupowanie wina, a otwartą „winną” butelkę wypijamy jednego wieczora. Jeżeli mogę za ta samą cenę (ok 25 zł) kupić spirytus, to mam 2 l przyzwoitego alkoholu, który wystarcza na dość długo, bo pija się w malutkich ilościach (maks. 50 ml) Więc w cenie ok 35-40 zł (z dodatkami) jest i czym poczęstować i wznieść toast i starcza na dość długo, bo przecież nie codziennie się po kieliszek sięga.
Bry bry. Donoszę, że zima, słońce i 0C, a jutro ma być 15-20cm wiadomych opadów. A Tu mi Pan Lulek wymachuje wiosną 😯
Z wielkim trudem dotrwałam do ogłoszenia zwycięzców w kategorii filmów zagranicznych, widziałam tylko „Katyń” i pomyślałam, że wrażenia nie zrobi – zgadzam sie z tym, co wyżej napisał paOlOre, to film ważny dla Wajdy, ważny dla Polaków, ale nikt sie nim specjalnie nie przejmie.
Pytanie do nemo: władasz językiem włoskim?
Marek,
Ty nam tak będziesz dozował codziennie jedno zdjęcie? 🙁
Czuję niedosyt.
Alicjo, więcej obejrzysz, jak klikniesz w czerwony nick. 🙂
Alicjo, dlaczego pytasz? Rozumiem bardzo duzo, mowie tez sporo, ale dosc niegramatycznie 🙁 We Wloszech nie zgine 🙂 Przetlumaczyc Ci cos?
Pyro !
Chetnie pomóglbym, ale ja mam waska specjalizacje. Owocowa. Wiem, ze ludzie robia nalewki na czekoladzie i innych prochach. Jak masz takie dobre zródlo zakupów, to przechowaj do Zjazdu. Cos tam w ogrodzie Piotra uskubiemy a do tej pory wpadaj jak ja w czesciowa abstynencje.
paOlOre ma o ile pamietam, niedaleko do Prateru. Dorota z Sasiedztwa napewno cichotko nuci juz „auf Prater es blühen die Bäume”. Cichutko Ona nuci, bo do niedawna byla moda na nowoczesnosc. Teraz wraca operetka. Ze wspomne ostatnie wystawienie Krainy Usmiechu. Co ciekawe, coraz wiecej mlodych ludzi wraca do klasycznej muzyki. Znudzil im sie Haevy Metall itp. Pozostawiaja to dla wapniaków. Tyle, ze Bacha zaczynaja grac az elektryczne gitary leca pod niebiosa. Znowu niepoprawna ta mlodziez. Regul nie uszanuja.
W operetkach, jak twierdzi mój juz wyrosly sasiad, przyszly student czegos na ksztalt krzyzówki gieratrii i aerobicku, otóz w muzyce operetkowej najlepiej jego zdaniem brzmi mieszanina Wagnera i cyganskiej muzyki z Siedmiogrodu. Jechalem dzisiaj wolniutko na Wegry i sluchalem w radio Lekka Kawaleria Suppego. Cholera jasna, wyglada na to, ze ten chlopak ma racje. Jak sie dobrze przysluchac. On gra na gitarze.
Potem byl Piotrus i Wilk w transkrypcji fortepianowej z komentarzami który motyw nalezy do jakiej postaci. Mloda, mlodziezowa, przedszkolna publika klaskala a nawet odzywaly sie gwizdy zachwytu.
Skoro jednak Prater to i oczywiscie Schweizerhaus a tam najlepsze golonki wlasnej hodowli. Hodowla liczy podobna 4.000 ( cztery tysiace ) osobnikow a wlasciciel nazywa sie,… to nie nazwe, zeby nie byc posadzonym o reklamiarstwo…, do golonki Budweiser. Rózne gatunki. Pije sie czesto mieszane. Placic nalezy od razu przy serwowaniu wedlug zasady: zaufanie, zaufaniem, ale co skasowane to nasze.
Zmienia sie moda w muzyce czy co a moze to ja juz calkiem wapnieje.
Pan Lulek
P.S. Wlasciciel tego lokalu, od pokolen, juz reklamy nie potrzebuje, to
Kucharik i chlopcy. ( w tlumaczeniu )
PL
…jak rozumiesz, to bardzo dobrze, nemo – więcej nie trzeba 🙂 Wyjaśnienia wkrótce nadejdą.
Za chwilę udaję się na pocztę za róg , trzeba skorzystać, bo jutro ma być zawierucha, a pięciokilometrowy spacer się przyda dla ciała.
Panie Lulku!
Sprostowanie: on się nazywa Kolarik (& Buben).
Dynastia Kolarików rządzi Praterem, a przynajmniej jego gastronomią. Udało im się przez dziesięciolecia wyrobić szczególne względy i przywileje u kolejno panujących burmistrzów i teraz odcinają kupony. Dla mnie osobiście golonka jako taka jest za wielka i za słona (choć w klasie golonek jest chyba niezła), Budweisera (którego głównym importerem jest… Kolarik) już nie pijam, bo inne piwska smakują znacznie lepiej, atmosfera a la Oktoberfest mi nie odpowiada, i nieswojo się czuję na Praterze widząc na każdym kroku szyld „Kolarik”, czy to Pizzeria, czy Schweizerhaus, czy Luftburg tudzież trampoliny wyciągające ostatnie centy z moich dzieci.
meg_mag !
Nie udawaj z tym jedzeniem slodyczy. A co bylo w kawiarni w Stegersbach kiedy Tomka podrywala Pani kelnerka a Ty z zemsty palaszowalas, skromnie, bo skromnie ale jednak ciacha.
Ja nie pisze o polityce i nawet ostatnio nie donosze. Jesli donosze, to stara garderobe. Chyba, ze zostane wplatany w polityczne meandry. W „Polityce” napisano o jednym panu polityku, ze ma kota. Kota jako zwierze a nie jako przymiot. Nawet kiedys widzialem zdjecie na kolanach. Kot byl na kolanach pana a nie na odwrót.
W domu w Baden. W Dolnej Austrii, u meg_mag sa 4 koty. Slownie cztery. Po dwa na ludzka glowe. Pewnie dlatego zycie uklada sie bez zgrzytów, jezeli, to zgrzyty powoduja koty. Ja rozumiem, ze Henryk Sienkiewicz napisal Quo Vadis podczas pobytu w okolicach Wiednia. Dom stoi nadal a na nim wisi tablica. Ja rozumiem nawet caly szereg innych spraw z dziejów ludzkosci, ale slac sobie kariere czterma kotami, to jednak lekka przesada. A co sie stanie, jak w nastepnych wyborach Naród podejmie sluszna decyzje. To co, moze ja dostane w spadku te cztery koty jako politycznioe zbedne i bede mial piec i pól kotów domu. Raz juz dostalem w spadku kocura i wystarczy. Teraz wnuczka tej zmarlej wlascicielki jest doskonale zapowiadajaca sie aktorka, kot wyzional ducha ze starosci a co ja z tego mam.
Wobec tego ja nic nie mówie ale za slodyczami, to mozesz do mnie wpasc od czasu do czasu.
Pan Lulek
Pan Lulek jest jak wiadomo okresowy abstynent, a plecie, jakby ta abstynencja ino na papierze była. Koty zaszkodzić nie mogą. Przeciwnie – z reumatyzmu podleczą, kolana wygrzeją, samotność zamruczą. Same korzyści z kota (a i dwóch też) Cztery kociska to rzeczywiście dużo i dziwne, bo to nie zwierzęta stadne. Widać, że mają dużo miejsca w domu Meg-Mag i wzajemnie sobie w drogę nie wchodzą.
szubciutka obelga dla wordpressa: Ty taki owaki
lece sie zluczyc
Pyro,
w mojej „Chemii praktycznej dla wszystkich” sa nastepujace przepisy na likiery:
KAWOWY
20 dkg swiezo palonej kawy i pol laski wanilii zalewa sie 1l spirytusui stawia w cieplym miejscu na 6-8 dni wstrzasajac codziennie. Nastepnie przygotowuje sie syrop z 60 dkg cukru i 0,75 l wody. Do goracego syropu wlewa sie spirytus (z daleka od ognia). Po sklarowaniu zlewa sie do butelek. Przechowywac co najmniej 6 miesiecy.
KAKAOWY
20 dkg mielonego kakao i pol laski wanilii zalewa sie 1l spirytusu, pozostawia w zamknietym naczyniu na 8 dni w pomieszczeniu o temp. 25°C, wstrzasajac codziennie, po czym saczy przez flanele. Pozostalosc zalewa sie 0,75 l goracej przegotowanej wody, po ostudzeniu saczy i dodaje do poprzedniego przesaczu. 1,25 l otrzymanego przesaczu miesza sie z syropem przygotowanym z 40 dkg cukru i 0,75 l wody, pozostawia do odstania i nastepnie filtruje i rozlewa do butelek. Likier odstawic na okres 6 miesiecy.
Bóg Ci zapłać, Nemo. Miałam i ja kiedyś „Chemię praktyczną” ale widać przyzwyczaiła się do kogoś. Już nawet wierności książek człek nie może być pewien
Pyro!!
Z nalewkowej książki autorstwa Małgorzaty Caprari.
Likier o nazwie „Mocca panieńska”
1 szklanka dobrej mocnej kawy, najlepiej neski lub prawdziwego
szatana z ekspresu.
1 1/2 szklanki cukru
1/4 laski wanilii lub cukier wanilinowy
1/4 litra spirytusu
1 szklanka zrodlanej wody
Zagotować wodę z cukrem i wanilią, gdy się rozpuści wlać do kawy, zamknąć hermetycznie, najlepiej w termosie, na 6 godzin. Przelać do dużej butelki, zalac spirytusem, zakorkować. Pozostawić w ciemnym miejscu na 10 dni, poruszając butelką 2-3 razy dziennie.
Proste, szybkie,tylko ćwiartka spirytusu. Może warto spróbować??
Pod nazwą „Kropelki teściowej” jest w tej książce przepis bardzo podobny do Kawowego, tego co zamieściła nemo. Proporcje są trochę inne.
Jak masz ochotę na ”Łzy mulatki” – kakao dla dorosłych ( kakao+kawa+migdały) opublikuję ! 🙂
Czy gdzies poza Polska ( z ktorej nie wolno wywozic) jest legalnie sprzedawany czysty spirytus? Bo ja takiego kraju nie znam, a chcialabym miec.
Mnie czeka kulinarnych osiem dni poczynajac od srody popoludniu, kiedy wyladuje tu przyjaciolka E jeszcze z czasopw studiow, Nicole z Angers. Nicole niestety nie mowi po angielsku, ja znam 40 slow na krzyz po francusku, ale sie dogadujemy. Przyjazd Nicolki zawsze wprowadza mnie w stan najwielszego kulinarnego pogotowia, bo nie dosc, ze Franseza, to jeszcze prowadzila kiedys w Angers hotel ze wspanoia;a restauracja i sama gotuje cudownie. Lubie ja podpatrywac, ale od czasu do czasu musze cos sama upichcic i wtedy jestem w straszliwych nerwach, jak na egzaminie z trygonometrii. Na szczescie idziemy dwukrotnie do restauracji, raz do ukochanej przez E La Trompette, a drugi raz do calkiem swietnej polskiej, ktora nosi ohydna i kompromitujaca nazwe „Wodka” – zawsze sie musze z tej kretynskiej nazwy tlumaczyc jak kogos zapraszam. Choc to „polska” resrtauracja, to kuchnia jest taka bardziej fuzyjna, swietny kucharz pelen inwencji i odwagi tworczej.
Wymylam na wiosne wszystkie okna u E, wypralam firanki, wlazlam do kazdego kata starannie omijanego przez nasza Pania Dochodzaca, dom uslany kwiatami, koty wyszczotkowane, piasek w kuwecie pachnie fiolkami i lesna murawa, jestesmy gotowe. Welcome Nicole!
nemo dala najlepszy przepis.
Okres skladowania wynosi 6 miesiecy. Tyle mniej wiecej czasu jest do Zjazdu.
Antek jest tez znakomity i w porównaniu z poprzednim ekspresowy. Proponuje Pyro abys poszla na kompromis. Wedlug recepty nemo machnij po calym litrze na pól roku odstawki. Niech stoi i dochodzi do smaku. W tak zwanym miedzyczasie idz w przepis Antka i powtarzej go regularnie co 6 tygodni dochodzac do perfekcji. Na Zjazd proponuje, zebys przywiozla dla porównania dwie butelki nemo i dwie antkowe. Ad hoc powolane jury, któremu podejmuje sie przewodniczyc, dokona stosownej degustacji i wyda nieodwolany wyrok. Sadze, ze Piotrostwo zapewni stosowne szklo dlo zebrania opinii calej obecnej spolecznosci.
Chyba, ze ktos zna lepsze wyjscie z sytuacji.
Pan Lulek
To nikt juz dzis nie robi „Lzy komsomolki” ani „Ducha Genewy” wedle receptury Wieniczki Jerofiejewa? Jakies bydlo wynioslo mi ksoazke z szafy, ale z tego co przypominam, to baze Lzy konsomolki stanowil denaturat rozweselony Woda Brzozowa oraz plynem od pocenia nog.
A denaturat nalezalo bodaj odwirowac przedtem z kleju do sklejania samolotow.
Ktos pamieta?
Heleno,
chyba nie ma takiego kraju, gdzie spiryt sprzedają, ale ostatnio pod postacia napoju owocowego (głównie wiśniowego, na etykietce było) wywiozłam z Polski wielce mocarną nalewkę wiśniową Pyry, jak dla mnie, to był to czysty spiryt na wisniach. Napój zapakowałam do bagażu głównego, nikt sie tego nie czepiał, a jak by sie czepiał, to udałabym, że zapakowałam, bo rodzina dała, ale nie wiem, co tam jest.
A, chwileczkę! W Austrii spiryt sprzedawali w aptekach!
Popytaj Pana Lulka, toż on gruszkuje!!!
Owe cztery koty waza w sumie 35 kg (trzy z nich to maine coony) i zgodnie sobie zyja pospolu. Trzy sa razem od malego, czwarty doszedl niedawno, ale sie zaakceptowaly. Pelna zgoda nastepuje zawsze przy miskach.
A co do kawiarni w Stegersbachu – to ja nic nie jadlam! I nie mnie pani kelnerka podstawiala a to tort, a to schnitzla, a to kawusie 🙂
Panie Lulku, wpadne, wpadne, nie boj nic! Szczegolnie na te slodycze zabutelkowane 😉
Tu w aptece tez mozna kupic spirytus ale etylowy, zatruty. Probowalam raz wywiezc litrowa butelke z Gdanska (dar z calego serca od pana garazowego Renaty). PO przeswietleniu walizki, zapytano mnie czy wioze spirytus. Przyznalam sie. Powiedziano mi, ze na poklad tego wnosic nie wolno, bo moze dojsc do wybuchu. Musialam butelke wyjac i oddac jakiemus milemu mlodemu malzenstrwu z dzieckiem, ktore zegnalo znajomych. STrasznie sie ucieszyli i wylewnie dziekowali. Odtad nie probowalam, zreszta faktycznie moze wybuchnac.
Heleno, spirytus pijalny jest tylko! etylowy i zadna apteka go nie zatruwa, sluzy do dezynfekcji i jest mniej wolciasty, fakt, ze slabo nadaje sie na nalewki, jakis, taki nijaki, chlopaki z okolic robili podejscia, nikt nie zszedl, ale tez niewielu smakowalo, nalewki w zabokraju gonia na l’eau de vie, wprawdzie slabsze niz spirytus, ale wszyscy sobie chwala, sadze, ze produkt symilaires jest dostepny i pewnie chowa sie pod jakas szkocko-irlandzka nazwa
A propos nalewki kawowej – podobno robi sie cos z pomaranczy szpikowanej ziarnkami kawy?????
Helenko,
może kierowca autobusu mógłby spirytus przewieźć? Albo już gotowe nalewki.
Sorry, za moja kompromitujaca wiedze chemiczna, ale pamietalam, ze spirytus sprzedawany w aptekach ( w POlsce i tu) nie nadaje sie do picia i ze mozna sie nim zatruc.
Eau de vie jest tu praktycznie niedostepny, procz calvadosa, ale mozna przywozic z Francji. Chyba nie ma tu zwyczaju picia tak mocnych alkoholi. Wiem, ze niektorzy robia nalewke (sloe gin) z takich dzikich owocow na d (zapomnialam jak po polsku, ) przypominajacych male sliwki, ale to sie zalewa ginem.Mialam kumpla w pracy, ktory trzymal latami taka mala piersioweczke 20-letniego sloe ginu i dwa razy dal mi sprobowac. Bylo to faktycznie bardzo smooooth.
Heleno, jestes rozkosznie rozbrajajaca
Wlasnie nie wiem jak z transportem naziemnym. Pytam stad, ze jak dostalam te litrowa butelke spirytusu, to zaraz ktos mi przyniosl zabawnie wydana ksiazeczke z podobno”staropolskimi” recepturami (nie wiem czy w dawnych wiekach znane byly cukierki-kukulki). Niczego z tej ksiazki nie moglam wyprobowac bo wszystko wymagalo spirytusu. Natomiast od paru tygodni w ciemnym kacie kredensu naciaga duzy sloj wodki z miodem, cytryna i imbirem. Mam to odcedzac dopiero w maju, a potem jeszcze trzymac pol roku – tak jakos…
znalazlem szkole smazenia nalesnikow, nie daleko Rennes, wiec w poczatkowej Bretanii, juz z osiem razy probuje podeslac linka, ze szczegolnym uwzglednieniem Lulka, ale wyraznie, ten palant, jakistampress mni nie lubi, moze pojde po prywacie, jesli zapotrzebowanie sie pojawi
Heleno, jak Cie czytam, to tak jakbym granat polknal, eksplozja imminetna, ale chyba nie moge sobie pozwolic, chatka moja niewielka i mogloby sie rozniesc moje charczenie radosno-niedostepne okolicy, jak juz bedzie jakos tak daj znac plz
Heleno obiecuję uroczyście przywieść materiały pozłotnicze i niezbędny do tego spirytus . Nikt nie będzie się czepiał jak nakleję trupią czachę 🙂 Na Kurpiach robienie spirytusu zwanego księżycówką to wielowiekowa tradycja. Moja wiśniówka jest rewelacyjna . Mogą to inni blogowicze potwierdzić.
Heleno,
spirytus w aptekach jest absolutnie czysty i niewinny (chyba ze salicylowy 🙂 ), ale ceny sa tez aptekarskie 🙁 Tu u mnie kosztuje 100 Fr (230 zl) za litr! Legalnie mozna kupic spirytus w Polsce i we Wloszech (18 euro za litr). Transport naziemny bez problemu.
A moze by tak zalozyc rurociag.
Taki maly, prywatny, na boku ze stosowna liczby odgalezien bezposrednio do kazdego odbiorcy.
W Starogardzie Gdanskim jest wytwórnia spirytusu. Trzy historie pozostaly mi w pamieci. Podobno po wojnie, kilka lat, trzeba byl dokonac czyszczenia i przegladu jakiegos zbiornika. Po otworzeniu i spuszczeniu zawartosci znaleziono w srodku calego, znakomicie zakonserwowanego zolnieza armii zaprzyjaznionej który pewnie wpadl usilujec wyciegac wiaderkiem nieco plynu. Wiaderko tez bylo w srodku a latami publika pila makabryczna nalewke.
Opowiadano mi równiez, ze dzielna zaloga miala prywatny rurociag z wnetrza zakladu produkcyjnego do mieszkania gorzelanego. Przypadkiem rzecz wydala sie ale sprawe zatuszowano jeszcze w calkowicie, politycznie nieslusznym okresie.
Jeden z pracowników mial obyczaj, ze przed koncem zmiany regularnie wypijac duszkiem cala probówke czyli 250 gramów wyrobu z najlepszej pólki kolumny rektyfikacyjnej i nastepnie maszerowal do domu celem skonsumowania zasluzonego posilku regeneracyjnego. Podobno rekami i nogami bronil sie przed wyslaniem na emeryture. Emerytowal zas podobno tylko tydzien. Organizm nie byl w stanie zniesc takiego szoku.
Przypominam, przy okazji, ze wlasciwa nazwa denaturatu, to oczywiscie Likier Baczewskiego.
Pan Lulek