Dobrze, że Gospodarz poszerza nasze horyzonty, chociaż ja, prywatnie, nie jestem miłośniczką p. Gensler. Nie znam jej osobiście ale widuję w babskich programach, czytałam jakieś wywiady – kobieta radzi sobie w życiu i za to jej chwała. Natomiast jest trochę jak modny butik i te jej restauracje z pewnością trafiają w odpowiednią niszę rynkową. Jest w tym jakaś maniera, coś, co mnie drażni, albo przynajmniej nie zozwala dostrzec samych zalet. Być może jest to język – wcale nie nazbyt elegancki (te odzywki „Ja powiem tak: „, „dokładnie”.} Być może Pyra jest po prostu zawistnicą ale prawdziwą damę dostrzec potrafi. Proszę zapytać Basi.
Ja tam nie wiem czy Pyra jest zawistna, ja zo to wiem, ze Bazanciarnia jest b. droga i jakosc potrwa tych cen nie usprawiedliwia. Potrawy brzmia smacznie, ale smakuja srednio.
Panie Piotrze,
Dziękuje za adres do sushi. Przypominam jednak, że we wszystkich recenzjach z restauracji, do tej pory, zawsze komentował Pan wysokość cen, więc pojęcie „rozsądnej ceny” jest jak najbardziej na miejscu i można je zastosować do kazdego towaru na rynku. Ja porównywałem sushi do kebabu i dań wietnamskich. W każdym kraju Unii Europejskiej ceny tych trzech rodzajów dań w małych knajpkach są zbliżone – u nas sushi traktowane jest jako nieprawdopodobnie drogi delikates. I TO NIE JEST W PORZĄDKU !!!!!
Obawiam si e, ze panie myla dwie restauratorki o tym samym nazwisku: Gessler. Jedna to Marta ( z którą tu rozmawiam) właścicielka Qchni Artystycznej w warszawskim Zamku Ujazdowskim przy Agrykoli. Druga – Magda Gessler jest właścicielką Fukiera, AleGlorii i paru innych ekskluzywnych i drogich lokali. Różnią się smakiem artystycznym i kulinarnym a łączy je nazwisko po mężu.
Ceny sushi tak długo są w porządku jak długo ktokolwiek zgadza się za nie tyle płacić. Nikt przecież tych cen odgórnie nie ustala. Nawiasem mówiąc wszędzie na świecie gdzie byłem restauracje japońskie są najdroższe. No i sushi też. A kilkaset lat temu w Japonii sushi było pokarmem biedaków i sprzedawano je parami za równowartość jednego grosza.
Kucharko – rzeczywiście barwę niebieską mają niektóre likiery francuskie i wiele się pisze o „rybach na niebiesko” czyli sparzonych (łacznie ze śluzem i łuskami wrzącym octem) Robiłam tak pstrąga – owszem – odcień skóry robił się niebieskawy – niebieski nie. Nawet chabry dają czerwony barwnik w przetworach
Piotrze – obydwie panie mi się pokręciły. Przyznaję ze skruchą, ale i tak mam bardzo mało entuzjastyczny stosunek do ich poczynań. Dopokąd jednak są chętni aby z ich lokali korzystać, jeżeli jest zapotrzebowanie na te snobistyczne usługi, to wszystko w porządku. I dobrze jest wiedzieć gdzie tego można spróbować.
Gospodarzu!
Czy „posiadłeś już wiedzę” o problemach technicznych z witryną adamczewscy.pl? Bo od wczoraj funkcjonuje jedynie strona powitalna, wszystkie sznurki obiecujące „więcej” prowadzą do Nirwany. Ooops! funkcjonuje „księgarnia”, kiej by kto powziął zamiar nabycia „Rodaka”. Ale poza tym cisza. Niente.
Może by tak popędzić administratora/ webmastera/providera (niepotrzebne skreślić)?
Tak, wiem, sam mam z tym poważny kłopot. Informatyk wydawnictwa stara się znaleźć błąd i naprawić. Obiecał, że dziś awaria zniknie. Miejmy nadzieję, że tak będzie. Wszystkich bardzo przepraszam za te kłopoty.
Gospodarzu zgadz sie. Pomylilam Magde z Marta i z pokora zwracam honor.
Ja tam Jean Paul nie wiem, w jakim kraju sushi kosztuje tyle co kebab, ale w moim nie. Kebab tutaj moge kupic za jakies ?4,50 w bulce i jestem obzata potwornie, za to zeby nasycic sie sushi to ze ?35 zejdzie….
Piotrze!
Skoro już jestem przy technice, to pozwolę sobie na konstruktywną krytykę oprawy graficznej niektórych Twoich i Basi książek. Fotografie, w większości udane i zachęcające do kucharzenia i jedzenia, nie są opatrzone odnośnikami do recept, które ilustrują (chyba tylko „Rok na stole” zawiera odnośniki do receptur). A ponieważ umieszczone są grupkami w innym miejscu książki, niż przepisy, czytelnik nie ma szansy obejrzeć sobie, jak gotowe danie powinno być serwowane, albo odwrotnie: nie znajdzie przepisu na potrawę, która poprzez ilustrację uruchomiła mu gruczoły ślinowe. Może da się to jakoś zmienić w następnych wydaniach?
Od razu przyznaje sie,ze czesto przy wyborze kucharskiej ksiazki, kieruje sie iloscia i jakoscia zamieszczonych tam zdjec!! Taka mam niestety ulomnosc 😉
Musze zawsze najpierw potrawe widziec,a dopiero potem zaciekawia mnie przepis!Czyli w moim przypadku potwierdza sie powiedzenie,ze „najpierw jemy oczamy,a potem rencami” 🙂 🙂 🙂
Ps.eh……ou est mon cheri slawek? J`ai cache deja la louche!! 😉
Kucharko,
skoro piszesz o niebieskich i to w cudzysłowie to z pewnością zaliczyć można do nich niebieski period Pabla Picasso. Rozpoczął się on na początku poprzedniego wieku w Paryżu, kiedy to artysta zetknął się z innymi impresjonistami. Ci wywarli na niego ogromny wpływ. W konsekwencji tej inspiracji powstały obrazy, których tematyka związana jest z ludźmi z tzw spoza marginesu społecznego. Samotni i bezdomni. Obrazy z tego okresu utrzymane są w tonacji niebieskawozielonkawej i dlatego ten okres nazywany jest ?Niebieski period?
Natomiast tutaj powszechne jest określenie blau sein. Tyczy się to osób, które troszkę przesadzają z nawilżaniem organizmu. Dostaje się od tego podobno niebieskiego zabarwienia narząd węchu. U Slawka jest to inny kolor. Idę popatrzeć w lustro.
A u nas jak ktos sobie nadmiernie dal w dziób to mówia, ze jest „blau” czyli niebieski. Pozostaje zagadka dlaczego slynny Likier Baczewskiego byl koloru fioletowego. Podobnie jak organ powonienia amatorów tego trunku. O niebieskim kolorze organu pierwsze slysze.
paOlOre powinien zostac ustanowiony technicznym konsultantem wtedy wiadomo byloby na kogo zwalac wine.
Nowa ksiazka Adamczewskich jak widmo krazy po Europie
Pan Lulek
Sushi w cenie kebabu? Wskazcie mi taka restauracje, a przeniose sie tam odzywiac na stale.
Sushi umiejetnie, kompetentnie przyrzadzona jest drogim przysmakiem z dwoch wzgledow. Po pierwsze dlatego, ze autentyczny sushi-sushimi chef musi kilka lat przygotowywac sie do zawodu, chodzac do szkoly sushi i potem byc czeladnikiem pod okiem doswiadczonego kolegi. Natomiast zrobienie kebabu nie wymaga zadnego przygotowania zawodowego.
Ale jest jeszcze bardzo wazny element – sushi i sushimi przygotowuje sie z produktow idealnie swiezych, a to znaczy, ze kucharz nie moze pojsc raz w tygodniu na rybny targ i zrobic sobie zapas na pare dni. Ryba musi byc idealnie swieza jesli mamy ja jesc na surowo. Tam gdzie nie ma rybackiego portu, swieze ryby nadajace sie na sushi dostarczane sa samolotami. Zatem prowadzenie restauracji czy baru sushi jest zajeciem dosc drogim – co sie nie wykorzysta, musi byc przed koncem dnia wyrzucone. Inaczej wlascicielowi groza drogie procesy sadowe za zatrucia pokarmowe, o co w przypadku ryb jest bardzo latwo.
Japonczycy w swoich domach rzadko decyduja sie na przygotowanie sushi. Wola to pozostawic w kompetrentnych rekach eksperta i isc do baru.
W Gdyni niedaleko Renaty otwarto kiedys bar sushi. Po jednej wizycie zdecydowalysmy, ze tam nie wrocimy, bo nie byly tu sushi tylko sushipodobne dania. Restauracja splajtowala po roku.
Kiedy ide niedaleko siebie do baru sushi (ktory jest siecia podobnych barow w Londynie) place za jeden kawalek 2 funty (ok. 11 zl) lub wiecej, w zaleznosci od tego z czego jest zrobione.. Wybieram sobie tyle na ile mnie tego dnia stac – 4-5 sztuk.
Sushi jest drogie, bo jest to przysmak bardzo specjalny, na od czasu do czasu i na wtedy, kiedy sie jest na okrutnej jakiejsc diecie i chce sie siebie wynagrodzic za cierpienia.
Chwila. Niebieski to ja zakupiłam absynt w Czechach (oprócz tego czerwonego Zjazdowego).
A chętnie dorzucam kwiatki nasturcji do sałaty mieszanej z różnych zielonych sałat i czego tam – ładnie wygląda i dobrze smakuje, pieprznie (owoce marynuję na fałszywe kapary). Szkoda, że nie pokazaliście na video wnętrza restauracji.
Zrobiłam ciasto na pierogi/uszka wigilijne, za mało mąki, troszkę za luzne, no ale już umyślnemu kazałam kupic po drodze, dodam potem.
Na obiad (dopiero 13-ta, mam czas) kasza gryczana z grzybami portobello i suszonymi prawdziwkami od Tereski w sosie wiadomym, grzybowym.
A Wy czym się dzisiaj wykazaliście, hę?
Ana,
ja też lubię książki ilustrowane ręcznie („Kuchnia erotyczna” p.Olszańskiego! miodzio i humor!) i ilustrowane zdjęciami. To niesłychanie zachęca!
No i racja, paOlOre – podpisy, podpisy przy zdjeciach!
Alicjo!
Ja tam od wczoraj już wykazuję się bólem w kościach, kaszlem i prysznicem z nosa… A jeszcze lekarze od ócz wkrapiali mi wczoraj jekieś zajzajery w gały dopóty, dopóki nie przestałem rozróżniać liter w słowie pisanem.
Panie Lulku!
Gdy będę chciał zrobić sobie „blauen Montag”, to zwrócę się do Ciebie jako Specjalisty. A „Rodak” może nie tyle krąży jako to widmo, ino zmierza i zamierza w dwucyfrowej liczbie dotrzeć do Wiednia w przyszłym tygodniu.
Konsultantem technicznym mogę zostać, ale nie wiem, czy ku zadowoleniu wszystkich, bo czepliwy jestem okropnie 😉
Posiekany imbir (1 cm kłącza na szklanke wody) z miodem zalany wrzatkiem i ?naciagniety? przez pare minut jest od lat moim podstwowym lekarstwem na kaszel i przeziebienie. Bardzo lagodzi podraznione stany zapalne w gardle. Mozna dodac soku z pol odcisnietej cytryny. Zas podobny napar imbiru z mieta jest lekarstwem na gniecenie w zoladku i stany wymiotne. Podala mi to kiedys chinska pielegniarka i natychmiast pomoglo. Wykonać, wypić!
W centrum miasta w Stuttgardzie niedaleko Koenigstrasse jest shushi bar. Zabawa polega na tym, ze goscie nie placa za wstep do baru, siadaja przy stolikach ustawionych w poprzek w stosunku do tasmy bez konca które biegnie zakretami poprzez caly lokal. Do picia japonskie piwo, soki i wody mineralne. Na tasmie przesuwaja sie potrawy na malutkich miseczkach. Goscie lowia miseczki z tasmy, na co maja ochote a obsluga uzupelnia braki na biezaco. Bardzo rózne potrawy kuchni japonskiej, chinskiej i koreanskiej. Dla dzieci slodycze, standardowe, sklepowe, miejscowe. W lokalu mozna siedziec tyle czasu na ile ma sie ochote i oczywiscie jesc ile kto da rade. Placi sie od osoby przy wyjsciu. Kosztuje glowa 19 Euro. W porze obiadowej taniej ale i mniejszy wybór. Bylismy przed dwoma miesiacami w szesc osób. Oplata razy szesc. W cenie zatem sredniej restauracji tyle, ze wspaniala zabawa. Na boku wedlug tej samej zasady kuchnia mongolska. Cos zupelnie innego. Wiele miesa a potrawy od razu przygotowywane z wybranych przez klienta kawalków. Wolowina i baranina. Sushi jesc mozna paleczkami albo jak ja rekami. Poprosilem widelec ale dano mi takie narzedzie, ze zdecykdowalem sie na paluchy. Moja prawa reka czesciowo nie funkcjonuje. Moge zapomniec o paleczkach.
Wieczorem czulem sie objedzony ale rano nie bylo nawet sladów po wyzerce.
Pomimo lekkosci potraw, nie jest to kuchnia na odchudzanie
Pan Lulek
Dzięki po stokroć, Alicjo! Sęk w tym, że w Europie jest 19:40, sklepy w Austrii zamknięte na cztery spusty, a w z ingredencji znajduję tylko miód i cytrynę. Jutro sklepy także nie otwierają się, bo święto. Pojutrze niedziela, czyli święto. A potem kuracja nie będzie już potrzebna, jak się spodziewam.
Jeszcze wezmę moją Właścicielkę na spytki. Może ukryła gdzieś kłącze imbiru, ingweru, gingeru?
Panie Lulek, ja taki bar z tasma na sushi mialam w Nowym Jorku, chodzilismy tan czesto po pracy z Renata i jej Mezem, Andrzejem. Ale nie byl tani.
A mongolski grill mialam niemal naprzeciwko domu w Londynie, ale sie wyprowadzil i jest tam teraz jadlodajnia rozkosznego Pana Zhinu, poety z Iranu, ktory uciekl przed Chomeinim. Dobra domowa kuchnia perska z fenomenalnym kebabem z kurczaka. Rozplywa sie w ustach.
Polska sliwka ma kolor…. sliwkowy. Ja myslalam o czyms tak niebieskim jak kwitnace chabry.
Cena sushi , tak jak pisze Helena, zalezy od gatunku ryby. Niektore amerykansko-japonskie restauracje w porze lunchu prowadza bufet „all you can eat”; dostaje sie miseczke zupy miso, zielona herbate oraz tyle sushi i roznych japonskich salatek ile czlowiek jest w stanie zjesc. W zupelnie przyzwoitej restauracji w okolicach Waszyngtonu za taki lunch placi sie $15, chociaz wydaje mi si, ze te najdrozsze rodzaje sushi nie sa wtedy podawane….
Panie Lulku ! Obok dawnej! operetki, naprzeciw dawnej! siedzibie „Unitry” na Nowogrodzkiej stoi nowy biurowiec a jego wnętrze mieści również japońską restaurację. W niej sushi bar z taśmą. Jeden talerzyk, jedna porcja. Płaci się tyle, ile talerzyków zostawisz. ( było x 6 zet)
Chyba że talerzyki też ktoś lubi pochrupać. 😉 Lub chowa do kieszeni.
Wtedy zapłaci mniej!!!
Ale to się zgadza : kebab za 6 złoty też można zjeść 🙂
A na Moliera przy szkole baletowej jest Sakana Bar. Tam sushi „płynie” na łódkach. http://www.sakana.pl/
Zdjęcie baru po wybraniu symbolu: „”nasze restauracje””
A ja tam sie nie dam zabic za sushi, ryba jest dobra ale ten ryz staje mi w gardle, ile plynow trzeba wypic, to ja dobrze wiem. Wole juz cos mniej gnusnego.
Buzia,
Lena
Ha! Niebieskie? A ogórecznik?! I taki juz podstarzały kwiatek robi się różowy! Pięknie wyglądają zamrozone w kostkach lodu kwiatki, dodawac do drinków w upalne dni, a młode listki ogórecznika do sałaty. Młode, bo stare są nieco kosmate, ale chyba na to jest rada, tylko zapomniałam, jaka. http://alicja.homelinux.com/news/Food/Ogorecznik.jpg
Kucharko,
moze jagody i niektore oberzyny sa przynajmniej niebieskawe.
Tez blue steak, choc nie niebieski a czerwony, boc prawie surowy…
Moj ulubiony gin Bombay Sapphire jest sprzedawany w blekitnej butli choc sam jest bialy.
Alicjo, dzieki za podpowiedz, swietny pomysl z dekoracja zyrandola…
Kilka lat temu U Gesslera na Starowce byl zurek po 30 zl miseczka, to dobra cena ale np za sushi ale nie za „zupe kielbasowa” jak nazywal zurek moj maly synek.
a.
Jesli chodzi o kolory w kuchni, to brytyjscy (ale nie wykluczam, ze za amerykanskimi) zywieniowcy zalecaja codziennie jesc w kolorach semaforowych – czerwonym (pomidory, papryka), pomaranczowym (pomarancze, marchew) oraz zielonym (brokuly, ciemnozielone jarzyny i owoce). Co najmniej piec porcji jarzyn i owocow dziennie.
Teraz zaleca to swyn pacjentom takze moja kolezanka w Warszawie, dr Joasia, bo mowi, ze to latwiej spamietac – semafor!
Modra kapusta według mnie jest niebieska i lubię karpia na niebiesko. A niebieski (bo niebiański) był dziś obiad, który przed chwila skończyliśmy po powrocie z Antyradia. Tam gadaliśmy przez dwie godziny w Gastrofazie z Pawłem Lorochem (cholera on to przeczyta!), największym łasuchem jakiego znamy, o „Rodaku”, gościach, radości życia, podróżach, pieczeniu bażanta, miłości, szczęściu i…kulturze języka. Po powrocie usmażyłem suma, podsmażyłem kartofelki, odkorkowałem Primitivo Salento z 2001 r i słuchamy teraz muzyki rozmawiając z przyjaciółmi na blogu.
Książki do paOLOre pojechały, witryna w naprawie, jutro znowu wspaniali goście.
Warto dużo pracować, by wielu przyjmować!
Lena, ryz nie moze w sushi stawac w gardle, bo jego sie polewa sosem sojowym, wiec jest mokry i mieki. A do tego plasterek marynowanego imbiru oraz wasabi – zielony chrzan japonski. Jak to moze stawac w gardle?
W tym barze Sakana jest na zdjeciu moje ulubione sashimi – ze swiezego tunczyka (choc na zdjeciu widac, ze niewlasciwie pokrojone – jasne mieso tunczyka nie powinno byc krojone wraz z ciemnym, to sa dwa rozne sashimi). POniewaz ani ja, ani zwlaszcza Renata nie natrafila nigdy na swiezego tunczyka w sprzedazy ani w Warszawie, ani w Trojmiescie, , to znaczy, ze sprowadzaja tego tunczyka skads spoza Polski.
Ja swiezego tunczyka kupuje co najmniej raz w tygodniu w sklepie naprzeciwko i zawsze robie albo tatara albo carpaccio. Nigdy nie smaze. To za dobra ryba na cokolwiek innego niz surowizna. A jak prtzyjezdza Renata, to pierwszego dnia zawsze dostaje tunczyka na przystawke.
O szkoda Panie Piotrze że nie zdradził się Pan wcześniej …..
A to było na żywo! Posłuchałbym. Zdarzało się slyszeć Gastrofazę. Dobrze się słuchało. A w ich archiwum ostatni odcinek z 15 listopada!!!
To dzisiejsza rozmowa za rok ….:-(
Z tego co pamietam (bo juz dawno nie robie) czerwona kapusta po ugotowaniu jest modra, niebieska. Dopiero po wpuszczeniu do niej nieco soku z cytryny (kwasu) , powraca jej kolor czerwony. Tam jakies procesy chemiczne zachodza., na ktorych lepiej sie znasz, Nemo, ode mnie.
Czerwona kapuste kupuje gotowa, bo nie chce mi sie garow odbielac.
Ja zawsze na poczatku gotowania (na gesim smalcu zeszklona szalotka, na to poszatkowana kapusta i jablka, podsmazyc), chlustam octu lub cytryny (malo) i czerwonego wina (duzo), dodaje lisc laurowy, sol, cukier, ziele angielskie w proszku i 2-3 cale gozdziki. Jak nie dam octu przed winem, to wyjdzie czerwonofioletowa, ale nie modra. Bez wina nie umiem gotowac 🙁
… zauważ nemo, że ta „modra” jest modra do czasu, a po doprawieniu taka właśnie 🙂
Ryż do sushi i tych innych musi być specjalny, specjalnie ugotowany i tak dalej, a poza tym zależy jakie sushi – nie chcę się wymądrzać, bo tutaj w Kingston chodzimy tylko do jednej takiej malutkiej, trudno powiedzieć, że knajpki, prowadzi to mąż i żona, ze cztery stoliki, dość obskurnie, bo nie ma kiedy sprzątać.
Jak przyjechał z Japonii Tetsuja son, Jerz go zaprowadził do tego miejsca. Tetsuja orzekł, że to autentyczne japońskie jedzenie i w Tokio płaci za takie rarytasy około 10 razy więcej i jeszcze kapkę.
W „Discover Japan” ceny bardzo przystępne.W ramach chyba od paru dolarów do 20, zależy co i ile, bo mozna zamówić porcje takie i śmakie, i na wynos. Zaznaczam, że to nie Tetsuja son zasugerował nam cokolwiek, myśmy tam z ochotą chodzili wcześniej, to my jemu. Usiadłam z wrażenia, gdy zobaczyłam z 5 lat temu ceny w barach sushi we Wrocławiu. Bez przesadyzmu! Wyszliśmy, mimo pieknego otoczenia.
A, i jeszcze w Discover Japan można sobie porozmawiać po japońsku z właścicielem. Ja tego nie ćwiczę, bo znam parę podstawowych grzecznościowych formułek, ale niektórzy potrafią sklecić parę zdań. Poza tym u nas jest sporo studentów z Japonii.
Kolega artysta mnie pochwalił za „wykwintny” smakowo gulasz. Sam byłem zachwycony efektem mojej pracy i poczęstowałem. Po pokrojeniu wieprzowego mięsa w kostkę wrzuciłem na mocno rozgrzaną patelnie i przesmażyłem . Następnie wyłożyłem na sito i przepłukałem strumieniem zimnej wody. Jeszcze raz na patelnię i smażyłem na oliwie do momentu zrumienienia. Następnie do garnka . Do tego jedną zrumienioną na płycie cebulę dużo marchewki pokrojonej w talarki woda pieprz sól listek laurowy i ziele angielskie . Na końcu zasmażka z klarowanego masła i mąki. Gotowałem na wolnym ogniu około 1,5 godziny.
Gulasz wyszedł równie delikatny i jedwabisty jak zupa z gęsiny w restauracji u Pana Lulka. . Sposób z płukaniem miesa po pierwszym przesmażeniu podpatrzyłem w jednym z programów w TV Gusto
A propos niebieskiego jedzenia i picia.
Są barwniki spożywcze. Jak ktoś chce, to każdego koloru.
Kiedyś, kiedy jeszcze Wielkanocny Festiwal Beethovenowski p. Pendereckiej był w Krakowie, szefową Biura Prasowego była kobitka o artystycznej duszy i organizowała zielone czy żółte konferencje prasowe – materiały były na papierze odnośnego koloru, różne kurczaczki, zajączki i gadżeciki wielkanocne także. Kiedyś wpadła na pomysł, żeby urządzić konferencję niebieską – jak dziś pamiętam, było to u Wentzla. Przy wejściu otrzymywało się niebieskie szklane kulki (wciąż mam na pamiątkę), materiały ma się rozumieć na papierze błękitnym, a w ramach przegryzki – kanapki z m.in. pastą serową zabarwioną na niebiesko. Popijane szampanem – także w tym kolorze…
Większość kanapek pozostała nietknięta, na szampana, o dziwo, także się nie rzucano. Niebieski kolor żarełka i pićka (poza wymienionym gdzieś wyżej Blue Coracao 😉 ) nie budzi zaufania.
No i wyszło na moje !
Nie tylko odezwali się miłośnicy sushi, ale jeszcze wskazali sporo dobrych adresów, które po kolei przetestuję. Pierwszy raz w życiu jadłem sushi w Paryżu i ponieważ mi smakowało chodziłem później WYŁACZNIE na sushi lunch, tym bardziej że TO NIE BYŁO DROGIE. (oczywiście nie w tych najbardziej luksusowych restauracjach). Ceny były analogiczne do restauracji wietnamskich czy hinduskich ( też niedrogich). Było to kilka lat temu i ciekaw byłem bardzo kiedy japońskie restauracje pojawią się w Warszawie, No i doczekałem się nieprawdopodobnej drozyzny, nie za jakąś superwołowinę czy „trującą” rybę, ale za zwykłe sashimi, maki itp. JEST DROŻEJ NIŻ W PARYZU, tymczasem ceny powinny być takie jak za hiszpańskie tapas. Przekonały mnie także wypowiedzi dotyczące USA i Niemiec, że można zjeść sushi w fastfoodach za euro i dolary proporcjonalnie taniej niż u nas. Wyjście jest proste. Trzeba sobie kupić rybę maślaną, tunczyka i łososia, ryż, wodorosty, ocet i zrobić samemu. Wyjdzie pewnie 15 złotych za kilogram !!!!!
Dziękuje wszystkim za pomoc.
PS. Nie wiem dlaczego nikt ze smakoszów koloru niebieskiego nie wspomniał o serze LAZUR ???????????????? I o Danish Blue ? i Roqueforcie ?
Heleno,
A gzie jest napisane, ze ja wszystko musze jadac z wielka ochota? Sushi jest dla mnie zjadliwe i nic wiecej, jak dla mnie nie ma czym sie zachwycac, moze to nie sa moje smaki.. Ja juz wole nasz bigos.
Buzia,
Lena
Niebieskie żarcie?
Sam zrobiłem kiedyś (20 lat wstecz) imprezę urodzinową, częstując gości niebieskimi penne rigate oraz sosem z gorgonzoli (niebieskopleśniowej) i panna da cucina. To był dopiero popłoch! Ale cały wielki kocioł znalazł w końcu amatorów. Chyba tylko ci, którym kolor i zapach kojarzyły się z cyjankiem potasu, nie spróbowali. Może nawet wszyscy się załapali i siusiali potem na modro.
Takie klusie (w naturalnych kolorach poza tym jednym wybrykiem) należały wtedy do mojego żelaznego repertuaru i rzadko udawało mi się coś w nich popsuć. Z biegiem lat straciłem władzę nad kuchnią, obecnie konsumuję pyszności wykuchcone przez moją Lepszą, ale do chwili obecnej, gdy dzieci proszą o klusie z serkiem, świętuję triumfalne powroty i przez kwadrans jestem chef.
A dziś wieczorem będzie stosownie do pory roku „Punsch und heisse Maroni”, strucla z liśćmi szpinaku i owczym serem, tudzież deska z serami. No i niesamowicie harmonijny Lirac dla czerwonowinnych amatorów.
Zbieg okolicznosci – Blog zawiesil sie na sushi i sashimi wlasnie 7 grudnia. A w 1941 tego samego dnia w Pearl Harbour zginelo 2500 Amerykanow i zatonelo 18 amerykanskich okretow wlasnie za sprawa tych co wynalezli i dali nam pozniej sushi i sashimi. Obudzili monster i warto pamietac, ze byc moze za kilka lat bedziemy dyskutowac delicje irackie i iranskie, jak teraz japonskie. Ja sobie prywatnie wypije mala buteleczke goracej sake na te rocznice. Za tego „monster” co nie lubi jak go budza, ale zmienia kraje na lepsze.
Cheers !
Piotrze !
Nie tylko ja mam klopoty z upolowaniem Twoich audycji. Dlatego wystepuje konieczna koniecznosc prenumeraty. Powiedz Twojemu wydawcy, ze jak bedzie ociagal sie z podpisaniem umowy, wlaczajac stosowne, uzupelnione o dodatkowe zero honorarium, to my urzadzimy na niego prawdziwy zajazd a jak bedzie trzeba to i w jasyr wezmiemy cala rodzine.
Pieknego dalszego swietowania imienin Barbary, zyczy
Pan Lulek
Kiedy juz zjemy krewetki, kalmary, tunczyki etc i podamy gosciom domowe leniwe lub placki ziemniaczane, to zwykle jest to przeboj wieczoru. To co bylo kiedys jadlem codziennym staje sie niecodziennym, jak chleb ze smalcem…
Nasz przjaciel wychowany na Bialorusi (rocznik circa pana Piotra mysle) wczoraj, gdy mu opowiadalam o naszym blogowym kartoflanym temacie, wspominal kiszke ziemniaczana za lzami w oczach.
Jego zona obiecala ja przygotowac. Nie mozemy sie doczekac. Oczywiscie trzeba bedzie przygotowac pare innych, wspolczesnych dan dla niepoznaki, ale skrycie bedziemy czekac na te kiszke.
Kolor szaro-bury jak te kotki obydwa, ale smak! Ziemniaki i skwarki, to nie moze byc niedobre!
Nareszcie week-end, choc musze troche popracowac wz domu, to wybieram sie na natry biegowe na pobliskie pole golfowe…
Zima trzyma,
ciao
a.
Kochani, serdecznie polecam – Ania ściągnęła z internetu i słucham z gębą roześmianą od ucha do ucha – Zespół Raz, Dwa, Trzy śpiewa Wojuciecha Młynarskiego.
Znakomity aranż, Nowak przechodzi sam siebie i na dodatek genialna perskusja. Na płycie 12 piosenek w tym Wysockiego i Okudżawy. Wszystko w pulsujących rytmach, pięknie prowadzonych gitarach. Niektóre piosenki chyba dopiero teraz pokazują swoją urodę.
Na obiadek będą leniwe pierogi.
A może Ania wskazać zródło, gdzie to pobrać?
U mnie wczoraj nie było obiadu – J. zadzwonił, że zle się czuje i może tę kaszę przestawię na dzisiaj, bo on nic nie będzie jadł. No przecież nie będę gotowała dla siebie, sałata wystarczy i coś.
Wrócił z gorączką, herbatka z cytryną, aspiryna i do wyra, no to ja o zmierzchu (ok. 17-tej) też lekutko sobie przysnęłam. I obudziłam się o 2-giej! I wypatruję jakiegoś towarzystwa 🙂
Czego serdecznie nie lubię, to pierogów leniwych. U mnie w domu nie robiono, ale czasami na stołówce albo w barze nie było nic, oprócz. A tu człowiek głodny, pustki w kieszeni. Kiedyś moja siostra usiłowała mnie przekonać, że to jest dobre – w jej wykonaniu było zjadliwe, ale jednak podejrzliwie podchodzę do pierogów leniwych.
Swoje kapuściano-grzybowe będę lepić w okolicy poniedziałku. Chyba, że mnie wcześniej zeprze 🙂
Informacja dla Amatora: Do zupy pomarańczowej mozna użyć dowolnego rosołu. Może być nawet z kostki. Nie powinien tez byc zbyt intensywny bo przebije smakiem i aromatem owoce. A to smak pomarańczy winien być na wierzchu.
Oglądałem ostatnio reportaż z promocji książki z tekstami Wojciecha Młynarskiego. W książce znajduje się wywiad przeprowadzony przez córkę Agatę. Podczas uroczystej promocji dziennikarz z TV Info przeprowadził krótką rozmowę z panem Młynarskim i widać było ,że ma poważne problemy ze zdrowiem
Byłem przez wiele lat sąsiadem pana Wojciecha . Byłem też na wielu jego koncertach
A ja lubię leniwe tylko sera musi być dużo i raczej kwaskowy, nie z tych delikatnych. Jak Ania wróci z miasta, Alicjo, to Ci napisze skąd to ściągnąć. Dla głupiej Matki musiała przed wyjściem „rozpakować” – cokolwiek to znaczy. Obgadywana przeze mnie płyta ma swoisty urok, bo nagrywana była podczas koncertu w studiu im A.Osieckiej, z publicznością. Był też pan Wojciech i osobiście wymówił słynne zdanie ” Pani Krysiu, kocham Panią. Wszystko.” Teraz muszę pójść do apteki i zapłacić podatek od marzeń, ale to gdzieś za pół godziny, kiedy to ugotujśą się ziemniaki do klusek. A dla p.J. Alicjo, zrób wieczorem grzańca z podwójną porcją imbiru i miodem. Powinno przynieść ulgę. U nas blade słońce i dość ciepło. Wreszcie po tygodniu dzień bez deszczu. Wczoraj ogłoszono alarm przed wichurami i dzisiaj w sklepie rano dwie panie rozprawiały ogromnie rozczarowane, że miało wiać i nie wiało. Trudno liudziom dogodzić.
Mam jeszcze trochę czasu, więc pochwalę się poznańską gospodarnością. Otóz był sobie na Warcie most św.Rocha. Stara, solidna konstrukcja niemiecka, zbudowany u progu XX w., oparty na trzech murowanych filarach, przeprawa zawieszona na potężnym, półkolistym przęśle, w całości nitowanym. Te charakterysryczne łuki były widoczne z daleka. Dwukrotnie wysadzany (1939 – 1945) naprawiony, przetrwał aż do budowy nowej trasy tramwajowej 3 lata temu. Nie poszedł na żyletki. Stare przęsło w b. dobrym stanie leżało długo obok nowego mostu, bo Poznaniacy chcieli je wykorzystać. No i wykorzystali. Wielkim nakładem sztuki inżyniertskiej przesunięto stary most na nowe miejsce. Będzie łączył Śródkę z Ostrowem Tumskim (obok katedry) jako droga dla pieszych i rowerzystów. Pięknie odmalowany, oświetlony został wczoraj uroczyście oddany do użytku jako „most bp Jordana> I( tak Poznań ma nową przeprawę mostową niewielkim kosztem finansowym, a wielkim kosztem budowlanym i transportowym (trzeba było przenosić przęsło nad cwoma czynnymi mostami i pokonać drogę 1700 m). Jestem dumna, jakbym osobiście pchała ten most na nowe miejsce.
Na temat starego mostu św. Rocha mam swoje własne wspomnienia.
W ktorymś tam roku,na Wydziale Budownictwa PP,położonym tuż za mostem,padł zakład,że jeżeli grupka studentów (3) zda egzamin z „żelbetu”,przejdą na bosaka po łukowych przęsłach mostu.
Zdali i przeszli! 🙂
Andrzeju Jerzy – nie oni jedni. Prawie corocznie jacyś weseli młodzieńcy wędrowali po przesłach. Nie dziwię się, bo mam taką wstydliwą tajemnicę rodzinną, ale , że już wiekowa, to co tam: opowiem. Moja Matka miała czworo przyrodniego rodzeństwa ( dzieci babki Walerii z 1-go małżeństwa). Wśród owej czwórki było dwoje przyzwoitych, pracowitych ludzi i bliźniaki – czarne owce. Ilość i „jakość” wyskoków Kazia i Wacka nie nadawała się do opowiadania w przyzwoitym towarzystwie. Otóż jeden z nich -Wacek – za równowartość tzw bombki (125 ml) rozbierał się ponoć do kalesonów i skakał do Warty z drewnianego mostu Chwaliszewskiego (to były lata 1-szej wojny i tuż po) Wstyd i hańba. Kiedy po II wojnie przełożono koryto Warty i most ten przeszedł do historii, Babka Waleria przez kilka miesięcy ponoć odmawiała różaniec na intencję tych, co skasowali „most Wacka”.
Ty bez wina nie umiesz gotować. Napisz więc proszę jakiego wina używasz do gotowania „na codzień”. Tylko szczerze mi tu, bez wymigiwania się, źe „najlepiej tego co potem w kieliszku na stole”, bo tyle to i ja wiem…..
Poza tym jak się takie wino przechowuje, gdy na przykład nie cała butelka pójdzie od razu.
Ja znam tylko jedną metodę, prawdopodobnie dającą równie dobre efekty z białym jak i czerwonym:
Zredukować w garku na wolnym ogniu i przechowywać w lodówce w małych buteleczkach.
Dzien dobry!
dziekuje za sliczne opowiesci o poznanskich mostach. Dla mnie, poznanianki stesknionej za swoim miastem – mily upominek w te chmurna sobote grudniowa…
Nie pytany odpowiadam. Do gotowania używam białego sauvignon blanc uważając by było stołowe lub vin de pays czyli tańsze bo gorszego sortu. Czerwone najczęściej cabernet sauvignon dobierając jak wyżej. Ostatnio dostałem butelke malbeca z Argentyny o nazwie Trivento. Po pierwszym łyku uznaliśmy, ze nie przypadł nam do gustu i powędrował do kuchni. Zwykle napoczęte butelki korkuje i trzymam w lodówce na najchłodniejszej półce. Ponieważ dodaję wina do wielu potraw to otwarte butelki nie stoją dłużej niż 7 – 10 dni. W takiej temperaturze wino nie kwaśnieje.
nie pytany, tez sie wtrace, do gotowania sypie Corbi?re, czerwone z „jajami”
przeplacac nie trzeba, zwykle 5-8 euro/flaszka, sprawdza sie doskonale w marynatach do miesa, bigosu itp, resztka te pare dni w lodowce tez wytrzyma, tylko po co ja tak meczyc?
Pyro, plyte 1 2 3 odkrylem 4 dni temu za posrednictwem uczynnej Jednostki i poczty, podzielam zdecydowanie Twoje ochy i achy, posune sie wrecz do swietokradczej opinii, ze wole te wersje od autorskiej, jestem pod wrazeniem translatorskich talentow p. Mlynarskiego, pewnie sobie puszcze na wigilie w ramach kolend
Misiu2
A pamietasz debiut Mlynarskiego ? W TV Aleksander Bardini usadzil go na krzeselku, tylem do kamery, a potem Mlynarski sie gwaltownie odwrocil i zaspiewal „Zorzyk, gitarzysta basowy”. Kto by to jeszcze pamietal..
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Koszmar/photo#5141563251973398498
jak juz o ostatnich wrazeniach mowa, to, tu sie dziele z Wami moim wczorajszym, do tej pory mnie trzyma, temat prawie kulinarny, w kazdym razie o nilowym okoniu z jeziora Wiktoria w Tanzanii, zbyt wrazliwym nie polecam
Podobny do pyrowego kuzyna byl moj szkolny kolezka, Wlodek G. slawny bo: a) siostra Barbara miala mistrzostwo akademickie swiata w zjezdzie narciarskim b) Wlodzio zalozyl sie o kilogram wedlowskich cukierkow czekoladowych i przeszedl po poreczy mostu Poniatowskiego, nad Solcem, od slupa do slupa. Mial rowniez inne rekordy jak : wyscigi na wozkach z zaglem, w grudniu, w majtkach i koszulkach gimnastycznych, spod pomnika Kopernika do Karowej, przebijanie igla policzka, gaszenie papierosa na dloni, przeganianie autobusu z prawej strony i przebieganie mu przed nosem po to by wskoczyc na „winogrono” w tylnych drzwiach i pare innych. Bylem mocno zaangazowanym wspoludzialowcem w tych wyczynach, ale bez sukcesow.
Młynarski debiutował jak mnie na świecie nie było 🙂
Słucham w TV INFO brata naszego Prezydenta i tak się śmieję że łzy mi płyną po policzkach jak groch . Pracowac nie mogę. Dawno się tak nie ubawiłem.
Marzenia się spełniają . PO pis
A cóż on tam takiego wesołego opowiada, Misiu – czyżby przerzucił się na kabaret? Zajrzę do gazet, co tam piszą.
Sciągam sobie Raz Dwa Trzy, nawet w miarę przyzwoicie posuwa, 40kb/sec.
+2C i pochmurno.
Kochane Panie i pozostali miłośnicy talentu Wojciecha Młynarskiego
i zespołu Raz, Dwa, Trzy !!! Cieszy że płyta się podoba, martwi że zdobyta w ten sposób.
Zarówno artysta jak i zespół nic z tego nie ma…..
Ani gosika!!! Lubicie, jak każy za swoją pracę mieć parę złoty??
Z internetu? Ale to jak kupno pirata na bazarze.
A na blogu ponoć bą tą i francja elegancja….
Troszkę się wkurzyłem….
Płyta kosztuje 4 dychy. Kupię i wyślę jak kto chce.
Sławek sobie kupił. Chwała mu za to!!!
Okoniu!!
Włodzio był genialny!!
Czy Wy na tych wózkach spod Kopernika na dół to Oboźną???
Samobójcy….. 😉
A teraz na Obożnej jest jeden kierunek, z dołu do góry….
Antek,
nic mi nie wiadomo o tym, że ta strona jest nielegalna. W internecie jest sporo stron, gdzie legalnie można ściągnąć sobie za darmo piosenkę, cd, czy coś innego.
Zapraszam. Podpiszę. Z odpowiednią dedykacją. Ale z Basią będzie osobna rozmowa.
Myślę, że to nie był żart tylko przestroga i unaocznienie, że dzikie kopie to sprawa brzydka. I to zarówno w przypadku książek jak i filmów czy nagrań piosenek. Polska ratyfikowała ustawy antypirackie. Acha, dotyczy to także torebek damskich Chanel czy garniturów Armaniego. Z pani poseł Szczypinskiej cała Polska śmiała się zamiast potepić współuczestnictwo w pirackim procederze.
Ale takie sprawy rozumie się dopiero gdy piractwo dotknie nas samych lub naszych przyjaciół. I o to – jak myślę – chodzi Antkowi. Nieprawdaż?
Antek – najpierw p0 przeczytaniu Twojego komentarza miałam moralnego kaca, ale Ania wyprowadziła mnie z „mylnego błędu” : to jest oficjalna strona, a nie piracka i czynna jest póki nie ściągniesz 100 mb – za resztę musisz zapłacić. Czyli to wydawca opłacił pierwszą część emisji, a Ty muisz opłacić resztę.
Antek,
Obozna to juz bez zagla. Wylatywalo sie naprzeciw Lipowej (ze zrodelkiem), obok Zajeczej czy Leszczynskiej. Czy ty znales tego Wlodzia ??? Nie sadze, za mlody chyba jestes. Oni mieszkali na Uniwersytecie. Wozek byl maly drzewniany, z dyszelkiem (miedzy nogami – ster). A przez Port Czerniakowski, po plywajacych krach ? Nie bylo ? A jazda tramwajem „na cycku” ? A jazda na odwrocie ? Trzeba bylo uwazac, bo raz w tunelu Trasy dwa winogrona(w przeciwnym kierunku) skasowaly sie na amen. Stanowczo bylem bardziej sprawny i odwazny niz teraz.
Pełna zgoda – ale jest to strona legalna. Poczytałam. Jest takich stron trochę, są strony artystów, którzy dla zachęty pozwalają ściągnąc jakieś utwory z płyt darmo. Ja nie mówię o stronach pirackich, tylko stronach oficjalnych – a takich jest już sporo. Tu płacisz, a tyle masz za darmo.
I proszę na mnie nie krzyczeć na drugi raz! 🙂
Antku
Wierzę ,że ci co zapisali zrobili to w celach poznawczych i edukacyjnych. Jak płyta się spodoba na pewno kupią. Ja z internetu nigdy nie nagrałem nawet kawałka bo nie umiem tego robić a i niebezpiecznie bo zawsze można zainfekować komputer. Popularne mp3 mnie nie interesują ze względu na jakość. Nagrywam koncerty z muzyką poważną z TV i radia satelitarnego. Bardzo często gdy coś spodoba mi się to kupuję płytę oryginalną. O bardzo wielu artystach – gdyby nie nagrywanie z satelity – bym się nie dowiedział.
Najbliższe porządne sklepy muzyczne znajdują się w stolicy, a i te nie mają większości wykonawców o których pytam. Pozostają jeszcze ceny za płyty w polskich sklepach , które są jednymi z najwyższych na świecie.
Tak, zgoda, Panie Piotrze, mnie tez razilo, ze sprawa torebki Szczypinskiej nie zostala potraktowana powazniej. Kupowanie nielegalnych podrobek jest takim samym przestepstwem, jak kupowanie skradzionych zegarkow i nalezalo to co najmniej potepic.
Antek, sorry! Bylam kompletnie wstarzasnieta. Czegps pewnie nie doczytalam.
Musiałem się przemieścić parę kilometrów.
Ja nie krzyczę, tylko dalej twierdzę że ściągnięcie płyty z serwisu umożliwiającego wyminę plików jest piractwem.
100 mega jest za darmo. Ok. A komu się płaci za więcej?? I za co??
Raz dwa trzem??? Młynarskiemu?
Czy właścicielowi serwisu?
Proszę spojrzeć na OFICJALNĄ stronę zespołu.
Jest płyta za darmo??
Jeśli tak to proszę ściągać.
Jeśli nie……………
Siedze w domu.
W radiu wrzeszcza, ze dzisiaj szaleje na ulicach policja. Lapia tych którzy przez caly rok nie zdazyli kupic winiety. No i tych. którzy juz zaczeli swietowac. Podaja, ze w Burgenlandii zlapali 40 zawodników bez winiety a na przejsciu granicznym, w luksusowym autobusiku, dwu ukrainskich obywateli legitymujacymi sie sfalszowanymi paszportami rumunskim i bulgarskim oraz cztery panie z paszportami oryginalnymi. Panownie wyladowali w pudle a gdzie panie nie podano.
A tak przy okazji. W Wiedniu jest ulica Hamburgerstrasse ( Hamburska ). Przy tej ulicy po jednej stronie jest ewangielickie przedszkole a po drugiej maly, ekskluzywny dom nie prywatny z dwiema panienkami. Jedna wygladala jak aniolek. Blond wlosy, niebieskie oczeta, jak chabry. Bielutka kombinacja. Druga jak djabelek w czarnym dla odmiany dessous, ognista brunetka. Tez drobniutka. Wtedy bylem ulicznym sprzedawca ksiazek dla dzieci. Ksiazki made in China ale w niemieckim jezyku. W przedszkolu kompletna klapa. Zadnego zainteresowania, nawet nie chcieli wzorca dla okazania rodzicom. Calkowicie zrezygnowany poszedlem naprzeciwko. Bylo wczesne popoludnie. Lokal otwarty i obie panienki na stolkach przy barze. Zaczalem zachwalac mój towar a tu jedna z panienek wystrzelila nagle z nastepujaca informacja. Tutaj jest dom nie prywatny. W tejze chwili weszla dostojnie raczej okragla dama w zwiewnym odzieniu. Nie zapomnialem jezyka w gebie i mówie. Przedszkole jest po drugiej stronie u ewangielików. Dostojna pani, jak sie pózniej okazalo wlascicielka tego lokalu, zapytala mnie z czym przyszedlem. Wyjasnilem, ze z bajkami dla dzieci. No tak, mówi, dzieci to my tutaj nie mamy. Wiem mówie, ale o ile wiem od bywalców, pani czesto zmienia personel i dlatego pomimo niewielkiej liczby obslugujacych interes trzyma sie dobrze i ma znakomita opinie. Klamalem jak z nut i to w systemie nie na pieciolinii, tylko w gamie 12 tonowej. Dorota z sasiedztwa napewno znakomicie wie o czym pisze. Pani wykazala zainteresowanie moja znajomoscia przedmiotu i zaprosila mnie na zaplecze na herbatke z konfiturami. Konfitury byly wysmienite. W trakcie dyskusji zaproponowalem jej aby nieco zmienila sposób wymiany personelu. Zamiast brutalnie pozbywac sie opatrzonego personelu lub takiej pracownicy której wdzieki niezbyt przyciagaja klientów winna jej podarowac ksiazeczke z bajkami i zyczyc dalszej pomyslnosci i nowych doswiadczen w zakresie wychowywania przyszlych pokolen. Pomysl przypadl pani szefowej do gustu. Kupila 24 egzemplarze a dwa dostala w prezencie jako rabat. Rozstalismy sie jak dobrzy przyjaciele i partnerzy w interesch.
Osobiscie nie otrzymalem rabatu ani w gotówce ani w naturze. Ale interes ubilem. Po latach, pracujac w firmie handlowej i kompletujac moja kolejna dostawe, niespodziewanie spotkalem w hali te szefowa. Byla sama i robila zakupy. Przywitalismy sie jak starzy znajomi. Wspólnie opracowana metode okazala sie nadzwyczaj skuteczna. Dziewczyny odchodzily z pracy bez dasów i spazmów. Jedna z nich, ta której powiedzialem, ze przedszkole jest po drugiej stronie ulicy, dzieki protekcji swojej bylej szefowej dostala prace w tym przedszkolu, tym latwiej, ze z wyuczonego zawodu byla wlasnie przedszkolanka.
Czasem udaja sie skoki przez ulice, o czym donosi
Pan Lulek
Tak, tak, wcale bym się nie zdziwiła gdyby się okazało, że Pan Lulek dostał nadgodziny w tym domu nie prywatnym, w charakterze instruktora zawodu. To chyba byłaby ostatnia profesją lulkową ręką nie tknięta.
Puchy na blogu. Wszyscy szykują kolację?
Przeczytałam w Polityce, że jutro w Warszawie zagra mój ukochany zespół Lube. Ja bym oczywiście nie pojechała ale Ania z pewnością tak. Mamy całą dyskografię Lube, tłumaczyłam nawet kilka ich tekstów ale zainteresowanych nie było. Ponoć zarzucają im impereialny szowinizm . Mnie to zuprełnie nie przeszkadza (może dlatego, że po rosyjsku) Szczególnie podobają mi się ich piosenki wojskowe i stylizowane na ludową nutę. Gorzej z melodiami do przedstawień młodzieżowych. Antek obrzydził mi dzisiaj Młynarskiego to teraz słucham sobie „kombata” i „Dawaj, za nas…” Na ekranie tv skaczą skoczkowie w Trondheim (bez dźwięku) z głośniczków Lube i na klawiaturze wpis do blogu. Dobrze mi. Za pół godziny będę musiała oddać biurko z przyległościami Właścicielce.
antek,
serwis żeby działać jak działa, czyli legalnie, MUSI mieć zgodę poszczególnych artystów na udostępnianie plików. Artyści za zgodę i pozwolenie musieli dostać SWOJE. Opłaca się to każdej stronie.
Oczywiście, że sciągnę te 100MB (przepraszam, 250, doczytałam się) i może mnie zachęci, żeby się zarejestrować i uiszczać miesięczny abonament.
Adamczewscy maja swoją witrynę – jest tam umieszczone sporo przepisów i możesz brać darmo, ile chcesz. Zachęcony, kupisz książkę (albo wygrasz!).
Jest to forma reklamy i każdy artysta chętnie odda troszkę darmo, żeby załapać klienta. Wszak reklama dzwignią handlu!
Przecież istnieją różne formy promocji – nie mów mi, że wzdragasz się, gdy możesz dostać za darmo coś , co kupiłbyś albo nie, ale jest promocja darmowa…
Przy okazji – u nas w Kanadzie w cenę czystych CD czy DVD wliczono „haracz” na rzecz artystów, bo przecież to służy nagrywaniu muzyki i filmów. A pamiętasz taśmy magnetofonowe? Ten sam pomysł, słuzyło nagrywaniu. Cały ten szum ze ściąganiem z internetu to mocno odgrzewane kotlety, Mis 2 jest melomanem i on ma gdzieś słuchanie skompresowanych mp3, to mogłaby być dla niego ewentualna zachęta, czy kupić jakąś nowość. Kinoman pójdzie do kina zamiast oglądać na małym ekranie monitora film.
Przy okazji, pirackie strony tak nie wyglądają (vide Pirates Bay, jeśli jeszcze istnieje) i co chwila są zamykane, wyskakuja gdzieś indziej, znowu to samo, i taka kołomyja.
Tymczasem SOS
do znawców roślin doniczkowych.
Jaka cholera, że w ziemi doniczkowej niektórych roślin, i to akurat takich, które od lat sobie radziły i nie są przesadzane (sanseveria, fiołek alpejski) pojawił mi się biały grzyb, taka pleśń?! Jak to zlikwidować – są jakieś sposoby?
Czekając na odpowiedz, udaję się do zajęć niewdzięcznych – zachciało mi się sprzatać…
Piotrze !
To nie byl zawód tylko zajecie dla bezrobotnych, na cale szczescie krótkotrwale ale dobrze platne.
Pyro kochana !
Dziekuje za dobra rade, niestety nieco spózniona. Kiedys bylo tak, ze zabierano ochote i sily na raz. Teraz podobno, mafia farmaceutyczna spowodowala, ze mozna sobie kupic sily. Ale skad wziasc ochote. Chyba, ze djabel zamacha ogonem i wróci jedno i drugie.
Jesli chodzi o posade instruktora zawodu w godzinach nadliczbowych pozostawie to zajecie mlodszej generacji. Jesli bedzie ktos zainteresowany, to moga znalezc adres tego przedszkola a tam pani przedszkolanka, jesli jeszcze pracuje, udzieli informacji gdzie znajduje sie lokal z pracujacymi aniolkiem i djabelkiem. Moze by ktos spróbowal z ksiazkami kucharskimi jako pomoca naukowa wedlug zasady, ze wszystko z przeszlosci mozne zapomniec, jesli na drodze stoi zapalona kucharka.
Podobno paOlOre zabral do Wiednie kilka tomów, niestety zapewne w polskim jezyku. Bedzie zmuszony zapewnie symultanicznie tlumaczyc. Oczywiscie jesli bedzie mial na to ochote i otrzyma zezwolenie z domu.
Wszystko wskazuje na to, ze idea wielojezycznych ksiazek kucharskich ma zdecydowana przyszlosc.
Jeszcze nie poliglota ale w drodze do celu
Pan Lulek
narobolem sie, jak ten glupi, wcina mnie wpisza kazdom razom, podesle wiec tylko foty, a tekscik wrzuce Alicji, moze, a raczej na pewno sobie poradzi http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Telethon
Rozumiem troszeczkę. Troszeczkę!!!
30 sekund z piosenki, na zachętę.
Jeden przepis z książki, też na zachętę.
Ale cała płyta lub książka umieszczona anonimowo przez kogoś na serwerze który pływa na pirackim statku gdzieś po morzach i oceanach, dostępna dla każdego chętnego jest zachętą do jej darmowego skopiowania.
W legalnym polskim sklepie http://www.mp3.pl jeden stary kawałek Raz Dwa Trzy kosztuje 1,99 -2,99zł, Cała płyta w tym formacie 19,99 -29,99zł.
Młynarskim jeszcze nie handlują.
Proszę, nie wmawiajcie mi że to była promocja.
Taki gratis przedświąteczny.
A teraz przepraszam….jestem z wizytą. Ale zaglądam.
Niegrzeczne, prawda?
Gospodarze są wyrozumiali. 🙂
Raz, dwa. trzy……..liczę na uspokojenie!!
Nie jest anonimowo, antek – to jest określony serwer.
To raz. Po drugie, oczywiście nigdy w życiu nie nagrałeś na taśmę magnetofonową niczego, prawda? Jaka różnica, że technika poszla do przodu? No i co z tego – to są ciagle skompresowane pliki, tak samo jak na taśmie magnetofonowej nie miałeś dobrej jakości nagrania. To już było, zauważ. Wydrukujesz sobie przepisy ze strony Adamczewskich, ale nigdy to nie będzie ich książka – dobrze mówię? Skompresowane i bez ilustracji, anegdotek, opowieści, prawda? Raz Dwa Trzy mogą sprzedawać na swojej stronie CD za 40 zł., ale skąd wiesz, że nie opłaca im się taka forma reklamy – mp3.
Poczytaj może więcej o tym serwerze, dowiedz się, być może ja się mylę. Póki co, nie spotkałam się z pirackimi serwerami, które pobierają opłaty i trzeba się rejestrować. Popytam znajomych piratów, może oni coś wiedzą.
Wracam do zajęć, jak trzeba, to trza 🙁
Antku, podzielam, moja litosc dla chetnych za friko jest bardziej, niz ograniczona, z zalozenia, chcesz miec, to plac! jesli nie, to sam naucz sie grac, wtedy bedzie za darmo, poniewaz lubie, Mlody uczy sie Bitlesow z gitary pociagnac, jak sie naumie i po splaceniu kredytu za nauke, bede mial Biltesow:) za ” nic ”
ide warzyc jezyk, chrzan juz czeka
slawek !
Wygladasz jak Robin Hood. Tak strzelac. Tylko co zrobisz jak przypadkowo trafisz w tarcze sasiada lub sasiadki. Komu liczy sie trafienie. Nawet bez podpisów wspaniala zabawa.
Tak wypuszczac strzaly
Pan Lulek
Alicja, pewnie tez ma nieco racyji, z pewnoscia istnieja formalni twardziele niektorzy jednak, to nawet by chcieli, zeby ich piracic, bo to przyczolek prestizu, wez sie w tym polap, staram sie nie uczestniczyc w tych bierkach,
Lulek, nie czaruj, wygladam jak krasnal, powierzylem aparat na okolicznosc kobiecie, no i tak wyszlo, ze uciela przy kolanach, slepa, albo co?
chyba jednak zaczne lubic Twoje kryteria estetyczne, wyraznie w nich rosne, kurde, spadam, ozor sam sie nie uwarzy, a Rudy wraca tuz, tuz
…jeszcze coś dodam (sprzątanie zakończone) – otóż nie ma tu czegoś takiego, jak pirackie płyty na bazarach, to specyfika trzeciego świata, a i Polski (i krajów byłego demoludu) „z rozpędu”.
Sciaganie z internetu jest dozwolone, ale tylko na własny użytek, bez wymiany *peer to peer*.
Przy komputerach siedzą i ściągaja/wymieniają się plikami głównie małolaty, bo ich nie stać na to, co by chcieli mieć – im minie, tak jak nam minęło nagrywanie taśm, kiedy wyrośliśmy z krótkich majtek i człowiek zaczął zarabiać grosz. Kino nie zniszczyło książki, telewizja nie zniszczyła kina, a internet z pewnościa kina też nie zniszczy, bo co na wielkim ekranie, to na wielkim ekranie. Takie wielkie ekrany to tylko może ludzie w stylu Billa Gatesa mogą sobie wybudować na własnej posiadłości 🙂
Tak, że nie ma o co kruszyć kopii, sprzedaż CD oryginalnych ma się u nas dobrze, mimo że niektórzy artyści próbowali udowodnić, że tracą. Statystyki wykazały co innego.
Co też ma się dobrze u nas, to antykwariaty, sprzedające używane, ale w dobrym stanie CD (oryginały) i to jest idea warta upowszechnienia, nie wiem, jak z tym w Polsce.
Pewnie nie chcecie, ale i tak Wam opowiem,
Od ladnych paru wiosen, w Zabolandzie, w tym sezonie organizowana jest impreza p.t.
Telethon, polega na zbieraniu szmalu na medyczne wysilki, dotyczace leczenia malolatow zapadlych na rzadkie, glownie genetyczne przypadlosci,
ktorymi zaden ZUS nie jest zainteresowany, nie wspominajac nawet o laboratoriach farmakologicznych
Kwesta jest w miare globalna, na skale krajowa, tv, sponsory, stowarzyszenia, kluby, prywaciarze, itp
Kazdy orze, jak moze, byle zebrac i wplacic na stosowne konto, wiec i babcia tez, akcje, mobilizacje, zachety, namowy, przemowy do sumienia,
modlitwy i inne rownie nieatrakcyjne ruchy,
Poniewaz nasza wies ma tradycje, sprezenie bylo w miare skuteczne, miejscowe strazaki wymyslily, ze beda plywac na basenie pod woda przez
24h, cale szczescie, ze na zmiane, oczywiscie odplatnie dla ogladaczy podlaczonych do bufetu, na okolicznosc przysposobionego, my luczniki,
sprosilismy rowniez odplatnie okolicznych strzelaczy ( okolicznych, jest dosc umowne, przyjechali goscie nawet z glebokiej Normandii ), zorganizowalismy solidna wyzerke, po cenach zachecajacych,
bar, niezle zaopatrzony itp, robiac sobie, wzajemnie przyjemnosc przyczynialismy sie do dziela, osobiscie, niestety musialem odpuscic ok. 5h, 2 godziny snu i do roboty, mam echa, ze rok byl udany, tylko z baru ponad 1200 tutejszych kopiejek do przodu, sponsorzy tez sie mocno sprezyli, wiec pewnie za rok bedzie jeszcze lepiej, prezydent klubu wlasnie zadzwonil, sa w polowie liczenia, wychodzi juz ok. 10 000 za wspolna BA ( bonne action, cos, jak dobry uczynek, pamietacie ? ) we wsi
tu pare obrazkow: http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Telethon
Niech będzie Dobry Dzień, jak mawiał pewien policjant z drogówki (a bo to wiadomo, p. wojtku, kogo się zatrzymuje?) 🙂
Rygoryzm moralny, czyli bezwzględne przestrzeganie jakiejś zasady w każdych okolicznościach, ma tę wadę, że jego krzewiciel na koniec zostaje eremitą. Ma rację Antek, że nie wolno, jednak ekonomia nie zna takiej kategorii. Pobudki piracenia są oczywiste – zarobię, pobudki nabywania – mam taniej. Owo „taniej” to chyba jedyne miejsce, gdzie duch dotyka materii i da się zmierzyć słowem popyt.
Nie mam jasnego poglądu na te sprawy. Postawie Antka dodawałoby patetycznego czaru, gdyby akcentował „Ja nie i nigdy!”, zamiast wzbudzać cudze poczucie winy za „do trzech razy sztuka” w cudzym repertuarze. Reguła moralna (oczywiście jeśli nie jest dogmatem) wtedy jest dobra, gdy jej aplikowanie w szwach nie trzeszczy w najbardziej wymyślnych okolicznościach. Mogę na poczekaniu wymyślać małych głodujących Etiopczyków, którym pozwolę słuchać empetrójek i Antek, po kilkukrotnym podkreśleniu ogólnej niezłomności, też pozwoli. Nieprawdaż? 🙂 Bo rację ma Alicja, że to wszystko z biedy, tylko czemu od razu na to nie wpadła, zamiast rozważać ten serwerowy legal vs illegal (hi,hi) 🙂 Gdyby sprzedawali to taniej, lub gdybym więcej zarabiał…, ha!, gdybym…
Spiraciłbym Justysię Steczkowską całą, ale cholery nie lubię! Rzekła lat temu kilka, że piractwo to łajdactwo, bo nie płacenie za jej talent nie pozwala jej godnie żyć. No czekaj, zmanierowana małpo w rajstopach z talentem GATA! Gdybym tylko, dziewczyno, mógł w całości tego „a-ha a-ha”, wysłuchać szamana! Wyłączałbym dźwięk, a ty byś tam w pudełku jeździła całą płytę, aż do wytarcia lasera. Łan of maj fejwret artists – Roger Waters (Pan od Floydów) w kółko śpiewa, że świat jest pełen rozpaczy, samotności i zła. Z jego dochodem można być wrażliwcem…, ale jego lubię. Lubię Młynarskiego, lubię Okudźawę, a 123 nie lubię. Pyrę bardzo lubię, więc niech se tam lubi, nawet czego ja nie lubię. Coś mi chyba jest, bo myślę, że Was wszystkich jakoś tak lubię. Adamczewskich lubię… Książkę miałem recenzować, ale mi piractwem głowę zawracacie!! Adamczewskich bym nie okradł, bo lubię. Nawet lubię, jak On się na mnie co rano tą patelnią zamierza… Powiem Wam, że chyba za to Was lubię, że Wy się lubicie. No właśnie! Przecież przylazłem tu właśnie dlatego, że umiecie się lubić! Świat jest wprost pełen fajnych ludzi, tylko że tak strasznie trzeba się ich naszukać.
Over
P.S. Recenzja „Rodaka” będzie jutro, a jak dam radę, to i recenzja restauracji hotelu warszawa w augustowie.
Izyku, to co naklepiesz daje się czytać. I to całkiem nieźle. Ale jak co napiszesz, to nie jestem w stanie tego odczytać. Może dlatego ze to już po zachodzie słońca? Dobrze mieć kierownictwo, no nieeeeee?
Pozdrowienia i do jutra, kiedy to zastukam o dzisiejszym kończącym się wspaniałym dniu.
Iżyk,
ja między mietłą a ścierą tu dochodziłam, czasu mało na dyskusje, a poza tym nadal podtrzymuję moje stanowisko. Serwer legalny i nielegalny to jest „valid point” w dyskusji.
Waters miedzy nami mówiąc jest jak zawsze doskonały, moja miłość, w tym roku byłam na jego ostatnim koncercie (w Toronto) z dwuletniego objazdu kuli ziemskiej – było FANTASTYCZNIE!!! http://alicja.homelinux.com/news/Roger_Waters-Toronto-2007/
…p.s mały,
a propos piraci versus piraci, zabrałam aparat foto ze sobą na ten koncert, licząć się ze zwyczajowym – że nie można robic zdjęć. Zabronione było fotografować, to nie próbowałam. Nagle okazało się, że wszyscy fotografują, cała widownia błyska od fleszy. Nikomu nic nie ubyło, przecież moje zdjęcia nie nadaja się do sprzedania gdziekolwiek, to sie robi dla siebie na pamiątkę.
Nie wolno było też palić papierosów (tu nigdzie nie wolno, chyba, że we własnym domu), nie mówiąc o maryśce. I teraz zabroń widowni, składającej sie ze starych hippies, którzy stanowili minimum 50% widowni i zapłacili słono za bilety, żeby nie poczuli sie w tamtych klimatach i nie pociagali mary jane. Nikt ich nie gonił, w powietrzu unosił się zapach mary, który ja akuratnie nie za bardzo znoszę. Ale przeżycie wspaniałe, ten koncert.
Nemo!
Ja wiem, że u mnie funkcjonują kolory typu biały, zielony, żółty, niebieski, czerwony, brązowy i czarny. Ale już z pomarańczowym, szarym, fioletowym i granatowym mam kłopot, bo dla mnie to są już odmiany powyższych kolorów. A różnica pomiędzy karminowym a amarantem, szafirem a błękitem jest nie do pojęcia. A najbardziej mnie rozśmiesza kolor butelkowy.
Serwery są legalne, proceder nie.
Serwery są legalne, treści na nich zawarte niekoniecznie.
Serwery są legalne, korzystanie z tego co zawierają nie zawsze.
Policji całego świata mało na te legalne serwery.
Ściągnęłabyś Alicjo z netu, tak za friko całą nową PŁYTĘ swojego ulubionego Watersa??
Nie z jego oficjalnej strony, tylko gdzieś tam z jakiegoś legalnego serwera?
Pyta eremita
antek 😉
Swiat jest jak tecza, raz bialy raz szary – jak powiedzial daltonista 😉
Nie bylo mnie caly dzien, a tu taka powazna dyskusja 😯 Antek ma racje, ale gdzie ja mam legalnie kupic np. soundtracki ze starych filmow? Nagrania ze starych plyt winylowych, ktorych nikt nie oferuje w handlu, pojedyncze rzadkie nagrania? To ja sobie wlaczam LimeWire i szukam, moze ktos ma i nie pozaluje? I jak znajde i sciagne, to sobie slucham bez wyrzutow sumienia i juz 🙂 Moja corka znosi do domu narecza plyt winylowych ze sklepu ze starociami (1 Fr/sztuka). Czasem sa tam zupelnie nowe, jeszcze zafoliowane. Spadkobiercy likwiduja mieszkania po rodzicach i oddaja takie „starocia” za darmo do sklepu prowadzonego przez miejscowa organizacje kobieca (Frauenverein), potem mozna znalezc rozne cudenka za symboliczna cene. Tymczasem malo kto ma jeszcze w domu adapter do plyt gramofonowych 🙁
Heleno, dzieki za ten clip z Lube. Wstrzasajacy.
Andrzeju,
w sprawie wina do gotowania, to jest tak. Jak mam reszte niedopitego czerwonego (rzadko, nie stoi dluzej niz 2 dni), to go uzywam. Jesli nie, a potrzebuje nie wiecej, niz kieliszek, to otwieram butelke tego, co bedzie pite do kolacji. Jesli wiecej, to wyszukuje w piwnicy takie, ktorego mi najmniej szkoda (badenskie, szwajcarskie, egri), ale nigdy nie kupuje wina z mysla – na gotowanie a nie do picia. Czasem okazuje sie, ze nowy nabytek po sprobowaniu jest taki sobie i wstyd byloby podac zaproszonym gosciom, wtedy odstawia sie je z przeznaczeniem do gotowania. Biale mam zawsze w lodowce, na ogol napoczete, bo przewaznie pije je tylko ja lub niewielu gosci. Jest to zazwyczaj jakis riesling, orvieto, szwajcarski sauvignon blanc, fendant, pinot gris, co popadnie 🙂 Do gotowania szkoda mi tylko Saliny, bo te kupujemy na Sycylii, wiec jest wypijana do ostatniej kropelki 🙂
Co do przechowywania resztek wina, to moi znajomi stosuja specjalne zatyczki, przez ktore mozna odessac powietrze z butelki. Na takie fanaberie szkoda mi zachodu. Jak wspomnial Gospodarz, dobre wino nie zepsuje sie stojac kilka dni w napoczetej zakorkowanej butelce. Czerwonego nie wstawiam do lodowki, jesli ma byc pite nazajutrz, natomiast schlodzonego uzywam juz tylko do gotowania, bo mi przestaje smakowac.
Przysiągłbym, że alicyjne fotopamiętniki przeglądałem, jak wojerysta jaki, dwakroć po sto razy i mojego rodźerka tam nie było, a patrzajcież, że jest! Widziałem Go w W-wie za uczciwie kupiony bilet (tu do eremity oko). Do Poznania na „Sa Irę” już mnie nie było stać.
Mój Antoniuszu!
Z muzyką było tak od zawsze i dzięki „Muzycznej poczcie UKF” mogłem nagrać sobie te wszystkie AC/DC, L. Zep. Deep P. U. Heep. Potem był „Wieczór z płytą kompaktową” – jazz i m. poważna i gdyby najlepszy z ustrojów szanował zachodnich wykonawców, nie byłoby kontaktu ze światem. Nie byłoby Kamazów, aparatów Zorka 5, bułgarskich adidasów, La Costy i miliona rzeczy, których po północy już nie wymienię. Dziś pewnie połowa programów chodzi dzięki piratom. Patrz: podatki np. są za wysokie, więc jest szara strefa. Jakby tu ją ograniczyć? Nie zamierzam rozmydlać, ale artyści ciut za dużo chcą. To kwestia strategii i trzeba sprzedawać więcej za niższą cenę. Cóż z tego, że masz rację (a faktycznie masz), skoro apele i wywoływanie wyrzutów sumienia to najmniej skuteczna forma wpływania na zachowania społeczne? Ćwierć wieku temu widziałem w Polityce rysunek kobylińskiego: jeden wskazuje drugiemu znak z ograniczeniem prędkości do 50 km/h, obok którego właśnie śmignął samochód. Ten pierwszy mówi: „Prędkości nie zmniejszyli, ale teraz jeżdżą z poczuciem winy!” Masz rację i o nią ci chodzi, czy wzywasz do mnie czegoś więcej? Chciałbym przeczytać Twoją ripostę, ale wiesz… ten Windows…
Musze kończyć. Jeszcze żem „Dodaj” nie nadusił,a już CBA podjechało. Witam, witam… Zuchy, nie organy! Witam i bardzo strasznie się cieszę, panie kamiński. No co, no co… łapy przy sobie! Ja?! Panie Mariszu! A skąd! Pan do Dzierżyńskiego?! Panie Mariuszku kochany! Nigdy, w życiu ! Pan wcale nie wygląda jak Feliks Edmundowicz tylko jak… jak ta, no… Matka Kaluta z Terespola…
Do Heleny
Owszem, mają Lube teksty budzące zastrzeżenia „demokratów”, m.in. moja ulubiona :
„Dawaj za nas! Dawaj za Was!/ I za Specnaz i za Kawkaz”./
Jeste takich tekstów mnóstwo ale każdy ma prawo do widzenia problemów swojego kraju po swojemu. Osobiście mam trochę kłopotów z tymi tekstami, bo są napakowane idiomami, których nie znam i których nie ma w słownikach. To trochę tak, jak w pozycji A.Tołstoja „Piotr I”, w której natknęłam się lata temu na zdanie „Prichoditie, budiem diełat’ plezir”. Ki diabeł? Męczy mnie to już ze 30 lat.
Dawno temu w ksiągarni „Drużba” za równowartość herbaty po rosyjsku (z konfiturami) podawanej w kawiarni obok, kupiłam pięknie wydane i oprawione trzy pozycje – Tołstoja, poezje Rustawelego i 400 stronnicowy tom poezji perskiej w rosyjskim tłumaczeniu. Wszystko to było przecenione, służy mi już wiele lat. Bardzo żałuję, że nie ma już księgarni „Drużba” A z idiomami kłopoty mam do dzisiaj.
Moim zdaniem A.Tosłtoj (albo Piotr I) zaciąga w tym przypadku z francuska. To raczej wtręt z obcego języka niż idiom. A o co mu dokładnioe chodziło staremu zbereźnikowi to mogę się tylko domyślać.
Dzisiejsi Rosjanie może mówią: „Prichoditie, budiem diełat´party!”
Bywa, ze mówia. ” budiem razwlekatsia”. Ale to juz podobno salonowo.
Moja wnuczka mówi dla odmiany : „machma Spas”. Co kraj i jezyk, to obyczaj.
Slawek, przepraszam za porównanie z Robin Hoodem. Mial byc Wilhelm Tell. Tyle, ze nie widzialem jablka i chetnego do pozowania.
Pieknej niedzieli zycze
Pan Lulek
Jak zwykle zapowiada się wspaniały dzien.
A i wczoraj było równie wyśmienicie, tyle tylko ze z małymi wyjątkami:
I kiedy siedzimy z przyjacielem rano przy śniadaniu i z głośników dochodzą dźwięki jazzu a za oknem świeci słonce i niebo w kolorze błękitu jest, to już więcej mi nic nie trzeba. A na dodatek wiatr z dobrego kierunku wieje. To wszędzie w koło jest wesoło.
ale jeżeli spoglądam na talerz znajdujący się na moim stole, to robi mi się cholernie niewesoło. I kiedy podejmuje wreszcie ostateczną decyzje i gdy jest już tuz tuz by wykonać ostatni ruch to gong u drzwi przerywa mi moją dobrą intencje.
Mała rzecz a cieszy. A i radość jest podwójna. Otrzymujesz to, na co czekasz i kończy się toto tylko na autografie. Czyż nie jest to wspaniałe?
Ale moje dobre samopoczucie mija szybko, gdy powracam do przerwanej czynności. A niech tam, zamykam oczy i …
Tym razem dzwoni telefon. Ze słuchawki dochodzi głos towarzysza od przeróżnych extremalnych sportów.
arkadius ty tylko nie pij dzisiaj, jesteś mi potrzebny. Wpadnę po południu. Ciau.
Michael łyknął setką odcinek gdzie dozwolona była tylko pięćdziesiątka. Na odwyku pozostanie jeszcze do końca roku. Dla mnie, to żaden problem i tak nigdy nie pijam /%/ przed zachodem słońca, ale skoro i on tego chce. To nemo problemu, czego nie robi się dla kompana extremisty.
cat
To męskie sprawy. Tak samo jak i jest męskie gotowanie.
Podjąłem i ja męską decyzje. Z zamkniętymi oczyma i blokadą uszu włożyłem do ust ostatni plasterek grawer łososia. To mój ulubiony smak. Niebo w gębie.
Antku, nie nie nie, nie rób tego. Nie kseruj książki Adamczewskiego. Nastukaj mi, na własnej klawiaturze, tylko adres, komu i gdzie mam ja wysłać. A na pięćdziesiątej i piątej stronie znajdziesz mój ulubiony przepis. Buźka dla Ciebie z pod contaktu na mojej www.
Cat
Michale realnie wskazał docelowy adres wspólnej wyprawy. W międzyczasie powiada, ze już w poprzednim roku nie przepuścił tej okazji. Obojętnie, jaki trunek nie kupisz, mówi, i tak masz do przodu 20%. Zaczynam jarzyć i brzmi to zachęcająco.
W sklepie atmosfera pełna napięcia. W powietrzu jednakowoż wyraźnie wyczuwalne zapachy bossa jak i chanela N°5. centymetr po centymetrze wypełniają się stojące w rzędzie sklepowe wózki. Pani przy kasie z uśmiechem zaprasza do ponownego przybycia.
Wsiadam do szrota a on jęknął podobnie jak przy transferze Alicji i Jerrzego na lotnisko. Michael zaciera ręce, mówi ze będzie co robić po narodzeniu syna. Ogarnęło mnie zdziwienie, on przeciez w wieku czterdziest lat był już trzykrotnie dziadkiem, a teraz jeszcze ……. nie moje tylko tego biblijnego. Odetchnąłem z ulgą.
Z tego co pamietam „horosho posidet”, „horosho posideli” oznacza dobre przyjecie, spotkanie towarzyskie. Maja jednak na te okazje dziesiatki zwrotow. Zaleznie od tego co mowiacy ma na mysli, albo – co chce przekazac. Kontekst decyduje.
Arkadius !
Jak to jest z Twoim przyjacielem Michaelem. Jego potomstwo strzelilo trojaczki, czy tez on kropnal trójke za jednam zamachem a oni normalnie dalej po sztuce. Czy moze byl to wariant mieszany. Jak by nie bylo, wujek lub ciotka beda wychowywani przez jego wnuczka. Troche jak w opowiadaniach Barona Münchausena, który wlasnego dziadka bujal w kolysce.
Calkiem poplatalo mi przyszloroczny kalendarz gdzie przebojem sa dzieciaki z naszej wsi. Bez klopotów rozpoznaje sie mamy, troche trudniej z tatusiami.
W kazdym przypadku jasno zdefiniowana jest funkcja bocianów
Pan Lulek
MOI DRODZY!
Specjalnie z dużej litery, żebyście zwrócili uwagę. Otóż nadeszła do nas przesyłka z antypodów, a nawet dwie przesyłki. Pierwszą podaję dla uczestników Zjazdu, druga zaraz, bo mi wetnie wpis na parę godzin, jak będą dwa w jednym.
Naszemu australijskiemu Zwierzatku należą się duże brawa!
Jeśli ktoś ma problem z otwieraniem pdf, niech zapyta, ludziska podpowiedzą. http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Kalendarz%202008.pdf
Podpowiadam:
pliki pdf czyta się za pomoca jakiegos tam czytacza do pdf, który powinien byc umieszczony w graficznych programach (chyba, u mnie jest).
Podałam Wam na gorąco, bo własnie zauważyłam w mojej skrzynce, że nadeszło.
Miłej niedzieli!
Droga Pani Doroto!
A jaki ma być u mnie punkt widzenia? Żeński?
A żeby Pani wiedziała, jaki ubaw z kolorami ma moja ukochana córka, jak jej mówię, w jakim kolorze jest dana rzecz. Ma ubaw po pachy.
Wot kakoj siurpriz z plezirom 😉
Uprzejmie donosze, ze u Szostkiewicza na blogu rzadzi mafia ortograficzna 🙁 Redaktor, niby na Sycylii, z uporem pisze „cappo di tutti cappi”, a inni za nim powtarzaja. Jak sie zwroci uwage, ze jedno „p” by wystarczylo, to godzinami sie zastanawiaja, a potem komentarz kasuja 😯 Co Pan na to, Panie Piotrze?
W gruncie rzeczy jestem czlowiekiem cierpliwym. Na ogól. Kiedy w domu jest jedna kotka Muli, to wszystko jest jak trzeba. Kiedy do domu wpada na wyzerke jeden z kumpli, a ona ma dwu, na zmiane, to tez wytrzymuje. Kiedy jednak, tak jak dzisiaj, wpadly dwa koty i na moich oraz dumnej kotki oczach, zaczeli sie tluc i przy okazji wywracac chalupe do góry nogami, to ja wyszedlem z nerwów. Pogonilem calemu towarzystwu kota. Cala trójka uciekla do ogródka konczyc dyskusje a ja teraz doprowadzam mieszkanie do porzadku. Bylo to planowane na wiosna ale dzialalnosc gosci zdecydowanie przyspieszyla wszystko.
Cale szczescie, ze jutro poniedzialek i spokojnie doprowadze wszystko do stanu uzywalnosci.
Jak ja nie lubie poniedzialków
Pan Lulek
Od dziś i my mamy kotkę. Nasza przyjaciółka podrzuciła nam swoją faworytę ( Pyrze ze zdjęć znaną ) a sama pojechała edukować się w stolicy. Śpi słodko na fotelu.
Bardzo nam się kalendarz Echidny podobał- na książce kucharskiej komputer się zawiesił więc się tymczasowo powstrzymam, mimo ciekawości.
Kupiłam w piątek chleb tymiankowy. Byłam zachwycona. Do pierwszych kęsów. Cały naszpi(l)kowany kłującymi badylkami. Rozkawałkowane gałązki zamiast listków. Okropne- aż wymagające pożalenia się Wam! Jak to wykonaniem można zepsuć dobry pomysł.
A teraz idę edukować się dalej. Bez wyjazdów, w domowych pieleszach, za to intensywnie.
Adaś jest anglojęzyczny. Mówi i pisze wtym języku wspaniale. Pytał mnie o to gdzie pojechać późną jesienią do Włoch więc poleciłem mu Taorminę i kilka moich ulubionych restauracjii. Jedna z nich Zammara ma podwójne m w nazwie. Więc Adam z rozpędu podwaja wszystkie spółgłoski. Ale wie, że prawdziwy capo di tutti capi to JA!
Piotrze !
Jesli Twój Adas jedzie do Taorminy, to niechaj wysle do mnie maila a ja dam znac przejaciolom. gmerenyi@aon.at Rodzina Ragusa od pokolen prowadzi apteke w centrum miasta. Wysle wtedy do nich wiadomosc, ze zamelduje sie u nich taka to a taka osoba i przekaze Adasiowi moje dane osobowe celem identyfikacji. Anna Rose urodzila sie w Bartoszycach a potem cala rodziná zostala wysiedlona do Niemiec. Jako dziecko mówila troche po polsku. On, prawdziwy sycylijczyk ukonczyl Akademia Morska. Obydwoje sa wspanialymi ludzmi. Teraz nasza znajomosc troche rozluznila sie a chcialbym ja odswiezyc.
Poza tym, to w Syrakuzach odnalazlem wanne w której Archimedes kapal sie dokonujac znanego odkrycia i na golasa wyskoczyl z tej wanny z okrzykie Eureka !
Tym razem archeolog
Pan Lulek
Tereso,
Kalendarz dla wszystkich (ja planuję wydrukować!), książka dla wszystkich i echidna będzie uzupełniała – też mozna wydrukować, a potem dodrukowywać dodatki.
U mnie się otwiera w acrobat i innych czytaczach, echidna rekomendowała Adobe reader dla wszystkich, podrzuciła też instrukcję: http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Pomocnik/
Książka jest…a co ja Wam będę mówić, sami oceńcie 🙂
Kalendarz świetny. Wspaniały pomysł. Książka się nie otwiera – widać tylko stronę tytułową i to za mgiełką. Poprawcie coś dziewczyny. Ja mam tylko 10 minut w tej chwili i dopiero jutro siądę spokojnie do naszego blogu. Buźka
Alicjo-kalendarz cudowny i ksiazka tez!! U mnie na szczescie wsio sie otwiera 🙂 🙂
Ino przyuwazylam,ze nie ma ani,ani jednego przepisu z mojej domowej krainy 🙁 Przeto wkrotce podrzuce cos ciekawego,liczac oczywiscie na miejsce w ksiedze kucharskiej 😉
Alicjo-kalendarz cudowny i ksiazka tez!! U mnie na szczescie wsio sie otwiera 🙂 🙂
Ino przyuwazylam,ze nie ma ani,ani jednego przepisu z mojej domowej krainy 🙁 Przeto wkrotce podrzuce cos ciekawego,liczac oczywiscie na miejsce w ksiedze kucharskiej 😉
Panie Lulek
On, extermista mam na myśli, był jak Wilhelm Tell. Strzelał celnie i za każdym razem do innego jabłka. A ze w życiu jak w przysłowiu, bądź odwrotnie: jabłko spada niedaleko od jabłoni, to i on ma się dzisiaj, nad czym schylać. Być może nieraz lepiej spudłować by ….?
Alicjo, poleciłem zdjąć. Nie pasowała do kompozycji. Zobacz w skrzynce.
Antek Ty również.
Helenko, nie obawiaj się. Popatrzysz na to za miesiąc lub dwa i nie dostrzeżesz żadnej różnicy.
Ale za to doszło podwójnie Ano.
A u mnie się nie otwiera nic. Zobaczę jutro w redakcji. Tam są spece internetowi, którzy mi pomogą. A moja ciekawość rośnie z każdym kolejnym zachwytem z Waszej strony.
Ja weszłam do książki nie przez link, który nie działa, tylko przez nick Alicji i Index of News, gdzie znalazłam hasło Książka kucharska pdf.
No super pomysł 😀
No bo żeby się otworzyło, trzeba ten adobe reader do czytania plików pdf, to nie są zdjęcia typu jpg, natomiast zamieściłam /Pomocnik, chyba że antek nakrzyczy, że internet jest OK, ale korzystanie z serwisów legalnych nie (proceder) – ale co mi tam, to echidna nadesłała, ja tylko pośredniczę, czyli uprawiam proceder 🙂
Arkadius, spodziewałam się, że narozrabiałeś, ale aż tak?!
Ten link musi działać: http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Ksiazka_Kucharska.pdf
Jak nie, to worek, popiół na głowę i do Kannosy, ale juz Ana mówi, ze u niej działa, czyli… działa!
W razie draki zawołam tego tu znajacego, żeby cuś porobił. Tylko dajcie cynk, komu adobe nie czyta tych plików.
Ależ Alicjo!! Ja??? Nakrzyczy?? Nieee….
Adobe jest przecież od zawsze za frico!
A mnie się wszystko pootwierało. Jak w przeciągu 🙂
A Echindzie gratuluję pomysłu i realizacji!!
Alicyjne miniaturki są w jotpegu, a pliki w adobie. Kto ma Adobe wkompie, temu plik się wyświetli, a kto nie – temu nie. Mnie-nie.
Są takie sytuacje, że człek waha się zapytać. Wahając się, zatem, pytam.
„Potrawy na Wigilię i Święta, czyli jak przeżyć święta i jeszcze mieć z tego przyjemność” M. Kuronia (dodatek do Gazety Wyborczej), str. 73, przepis na „Przepiórki lub kuropatwy pieczone”. Obok przepisu, po prawej, porada, której fragment chcę przytoczyć:
„(…) Niektórych małych ptaszków, np. bekasów i batalionów, można przed pieczeniem nie patroszyć. Po upieczeniu wnętrzności siekamy, smażymy z posiekaną drobno cebulką, zalewamy małą ilością wywaru lub sosem z pieczenia, doprawiamy solą, pieprzem i odrobiną mąki. W ten sposób otrzymujemy smakowity sos. Warto wiedzieć, że bataliony żywią się jałowcem, co znacząco wpływa na smak mięsa”.
Hm, nigdy nie jadłem. Jadł kto może taki „pyszny sosik”?
Batalion to batalion, ale bekas to kszyk. „Bekas kszyk” po prostu i częściej kszyk, niż bekas, bo to cała rodzina bekasowatych, do której batalion też należy. Pal licho ornitologię i kucharz nie musi zaraz latać precyzyjnie, ale ten „sosik smakowity”.
Przy patroszeniu wydobywamy wnętrzności, które dzielimy na narogi (przez cywilów podrobami zwane) i patrochy. Patrochy, już samo słowo wzbudza wstręt, się wywala, a narogi wykorzystuje. I już, i tyle.
A to wahane pytanie wygląda tak: czy naprawdę jestem aż tak ciemny, że nie wiedziałem o sosiku z wnętrzności?
Ach. Strona tytułowa tak miała „mieć” 🙂
Wy tu sobie nie dworujcie, echidna „robi” w grafice komputerowej 🙂
To zdjęcie powtarza się gdzieś tam.
Iżyku, na moje miniaturki trza myszą nacisnąć (przepraszam myszy!) żeby powiększyć, ale to chyba wszyscy wiedzą?
A te „wnętrzności”…skojarzenie mam takie samo jak Ty, Iżyk. Senkju, nie jestem głodna 😉
Iżyku!!
Mam nadzieję że chłopaki z CBA to tylko do Ciebie na nocleg wpadli? Może poprostu na integracji jakiejś przebywali i chcieli odwiedzić? Pobładzili? Gpsy im padły?
Ale jeśli po Ciebie to ja już odkładam wianek czosnku, cebulę, smalec topię, razowiec na Polnej kupię!!
Mam przecież najbliżej na Rakowiecką. Siedź spokojnie! Wpadnę
z paczką. A i blog pewnie coś podeśle!
A jeżeli jesteś szczęśliwie w domu to wystukam parę słów do Ciebie, tylko nie wypaplaj o tym nikomu!!
Wyznam że ze zjawiskiem piractwa zetknąłem się gdzieś na przełomie lat 60/70. Byłem wtedy jeszcze nieświadomym małoletnim.
Wtedy to kolega mojego starszego brata wrócił z wakacji od ciotki
z mitycznej Ameryki. I co on ze sobą przywiózł? Opowieści i płyty.
Z opowieści zapamiętałem temat wprost na blog kulinarny. Jego ciotka lubiła rosół z kury ale po ugotowaniu kurę jako nieprzydatną już do niczego wyrzucała w całości do śmieci !! W czasie jego pobytu kura znajdowała miejsce w jego zadowolonym żołądku.
Była to informacja wstrząsająca! Wyrzucać kurę z rosołu!!
Co robiła z wnętrznościami, nie wiem. Może gotowała w całości?? Miała już książkę Kuronia? 😉
Ale miało być o piractwie nie o ptactwie.
Co tam kury, ten kolega przywiózł ze sobą płyty!!! Bitelsów!! Jakieś inne też, ale nie pamiętam. Wiesz co to wtedy znaczyło?? Był królem. Płyty były nowiutkie, Bitelsów pewnie wszystkie wtedy możliwe, w foliach jeszcze!! Otwierane w mojej nieletniej świadomości.Pamiętam jeszcze ich zgniło-kapitalistyczny zapach. I te cuda, wyobraż sobie były bezwstydnie przegrywane na taśmę magnetofonową. I wtedy, przyznam, nie wołałem : co robicie!!! Okradacie Lenona i Makartneja!!! Nie będą mieli na hamburgera, na nowego Rollsa!! Granda!! Wstyd!! Milczałem.
Tylko z wypiekami czekałem aż już taśmy będą gotowe! Aby grac, grać, grać aż do zdarcia głowicy w magnetofonie. Magnetofon był radziecki, głowica pewnie z jakiejś kosmicznej blachy, muzyka Bitelsów zupełnie mu nie szkodziła. Taśmy były Agfy, z jakiegoś radiowego demobilu. I to wszystko razem współ-grało!!!
Lata 70- radio ukf. Piratowałem już sam. Leciały wtedy w specjalnych audycjach dla nagrywaczy całe albumy…trzy..dwa…jeden…zero…start!! Cepelini, Parple, Rolingstonsi, Procol Harum…..
Tak robiłem!! Ale to z państwowego radia było!! Władza pozwalała, produkowała już Kasprzaki i taśmy Stilon.To była walka ze złym ustrojem, wrogą muzyką, szło o to by ją zniszczyć, nie dać ani centa!!
Jak pojawiły się wraz z handlem ze wschodu pirackie CD, tak,….kupiłem kilka, ale już przyznam nachodziły mnie myśli podobne do przywołanego faceta z rysunku Kobylińskiego.
Krótko to trwało, ale było. Ale dla równowagi kupiłem czasem orginalnego Mc-hamburgera i Colę. A moje bazarowe CD? Poszukam, znajdę, kupię walec i rozjadę. Bedzie ok?? Proszę, napisz że tak!!
Teraz jak coś chcę posłuchać, szukam, znajdę w jakimś jutubie, posłucham i tyle. Nic nie ściągam, nie potrzebuję. Jak co muszę, sobie kupię. A że drogie niewiele muszę.
No chyba że chciałbym kiedyś posiadać muzykę z niszowego filmu
„O dwóch takich co ukradli księżyc”, spiraciłbym wszystko zewsząd,
nawet z serwera schowanego na platformie wiertniczej!!
Ale teraz ściąganiu płyt z netu i kupowaniu piratów mówię stanowcze NIE!!
Zrozumienie tego zajęło mi 30 lat.
Ale to są, Iżyku wyznania tylko dla Ciebie. Cicho więc bądź…
Antoniusz 😳
chcecie, to poczytajcie: http://www.baycriscuisine.com/recette-1110-Becasse_paloumayre_Recette_exceptionnelle.html
wprawdzie az tak wykwintnej receptury nie smakowalem, ale grzanki smarowane pieczonymi wnetrznosciami smakowaly mi wyjatkowo,
bécasse bedac zwierzatkiem lownym jest u nas nieobecna w handlu, zeby sprobowac, potrzebny jest dobry znajomy w postaci dobrego mysliwego, wokol tego ptaszka kraza legendy, istnieja bractwa, ktore tradycje polowania i jedzenia podtrzymuja, caly rytual, prawie jak w lozy masonskiej, ja mialem farta, trafilem na dobrego mysliwego, ktory jest bratem mojego przyjaciela rybaka, obylo sie wiec bez tego calego szpanu i srebrnych zastaw, no i teraz mam co powspominac
Wszystkim wzdragającym się na myśl o pieczeniu niepatroszonych ptaszków polecam lekturę starych książek kucharskich. Leży przede mną egzemplarz „Jak gotować” Marii Disslowej i tu na str.363 są przepisy na Jemiołuszki, kwiczoły,kszyki lub dublety na grzankach, a na str. 364 Słonki na grzankach. I w tych przepisach autorka pisze: „Z oczyszczonych i opalonych ptaszkow wybrać wnętrzności, odrzucić końcowy kawałeczek cienkiej kiszeczki. Resztę z żołądkiem i zawartym w nim jałowcem drobno posiekać” i dalej „Oskubane słonki, bez patroszenia, owinąć plasterkami słoninki, posolić, piec wolno 1/2 godziny”.
Dziki drób większy np. kuropatwy czy bażanty wywieszamy przed oskubaniem do skruszenia też nie patrosząc by mięso przeszło smakiem i aromatem zawartości ich żołądków.
Są tez rybki, które są zjadane w całości bez patroszenia.
Zamiast wybrzydzać trzeba spróbować. Wszystko to kwestia wyobraźni, którą można pohamować.
Marialka !
Moja Muli wyrzucila na zbite kocie pyski obydwu kumpli a kiedy jej powiedzialem, ze Ty masz kota, odpowiedziala mi, ze jest to nieprawdopodobne. Jezeli, to jest to kotka a to calkiem co innego.
Razem z Muli przesylamy calej Waszej trójce piekne uklony. W razie potrzeby sluze rada, bo troche mam doswiadczenie jesli chodzi o domowe tygrysy.
Piekne uklony
Pan Lulek
Panie Piotrze moja nieoceniona kulinarna guru (obok Pana oczywiscie)Madame E. Saint- Ange rowniez podaje przepis na ten sosik z wnetrznosci do bekasow, drozdow i slowikow (mauviette -slowik jadalny, ale tylko od listopada do stycznia) oraz, ze te sie piecze w calosci bez patroszenia.
We wielkich Jeziorach jest taka mala rybka smelt, ktora mozna jadac w calosci.
Pamietam, ze jadalam wedzone male szprotki z glowa i wnetrzosciami jako dziecko…
Podobno prezydent Mitterand bywal na ucztach dla smakoszy i podawano tam malego pieczonego ptaszka, ktorego sie jadlo pod przykryciem z serwety, zeby nie ulecial aromat. Jadalo sie tego ptaszka w calosci choc mam nadzieje, ze bez pior.
a.
.
Jeszcze raz nie na temat, czyli mój pojntowwiu na temat piractwa.
Antek! Masz rację. Z całą sympatią dla Pyr i Alicji muszę dołożyć do pieca (ściągnąwszy uprzednio RazDwaTrzy!). Wybaczcie mi, brutalowi, ale trzeba sprostować pewne opinie polegające na błędnych założeniach bądź niewiedzy.
Przestudiowałem niemieckojęzyczne Terms of Service, czyli AGB, bo dostawca usług na „uploaded.to” nie pofatygował się przetłumaczyć ich na angielski lub inny polski.
Alicja wyraziła tu pogląd zgodny z jej wyobrażeniem, jak mógłby taki
serwis funkcjonować, aby był legalny i artysta coś z niego miał, czyli
najpierw umowa z artystami, a następnie odpalanie im tantiemów za
ściągane utwory.
Tak mogłoby być, ale, niestety, nie jest. Ten serwis polega na
udostępnieniu każdemu możliwości uploadu dowolnych plików, a następnie
umożliwieniu wszystkim ściąganie tychże. Właściciel zastrzega
sobie, pro forma, że w pewnych sytuacjach (m.in. w wypadku naruszenia
praw autorskich) pliki te mogą być „z urzędu” usuwane, ale to jest pic
na wodę, wiemy przecież, że tak się stanie tylko, gdy ktoś (np. Antek)
poinformuje operatora o naruszeniu zasad. W każdym razie artysta nic o
tym serwisie nie wie i złamanego grosza nie zobaczy. Podobnie jak w
sieciach P2P.
Lecz prawdziwym świństwem do dowolnej potęgi jest fakt, że
zarejestrowanym użytkownikom (premium) właściciel oferuje profity:
1. w postaci miesięcznego abonamentu za 10000 punktów, a punkty
zbierają za każde ściągnięcie plików, które sami umieścili na
serwerze. Abonament z kolei daje im profity z tytułu uczestnictwa w
programach partnerskich.
2. realne pieniądze przelewem na konto w banku lub PayPal za reklamy
pokazywane przy ściąganiu tych plików.
Tzn. łapie się jeleni, którzy za parę dolców łamać będą prawa autorskie, a właściciel serwisu nie ponosi z tego tytułu żadnej odpowiedzialności.
Artysta może co najwyżej przełknąć ślinę.
Ludziska, Ptaszki niepartoszone, upadliscie na glowe? Kilka tygodni temu ktos zachwalal puchate kroliczki, a jutro co, kotek sasiada?
Ide spac z niesmakiem, ale jutro rano i tak sie stawie.
Buzia,
Lena / Tusia
Swieta za przyslowiowym pasem. I w tym nastroju swiatecznym chcialam Wam zrobic mily (mam nadzieje) prezent swiateczno-noworoczny. Wyszedl mi podwojny, ale to i lepiej.
Nostalgiczny Kalendarz 2008 z Blogowego Zjazdu. Dla tych co uczestniczyli – wspomnienie wspolnych chwil; dla nas – tych, co z wielu powodow dojechac nie mogli – Zjazdowe „szalenstwa” utrwalone przez Alicje.
Drugim jest Ksiazka Kucharska autorstwa Gospodarz Blogu i nas samych pod zdecydowanym wplywem i opieka kulinarna naszego Guru – Pana Piotra.
Jest to prezent z duzym wyprzedzeniem lecz ze wzgledu na okres przedswiateczny „oraja mna” w pracy okrutnie i po prostu obawiam sie iz moge byc zbytnio zajeta by nawet wskoczyc do naszej Blogowej Kawiarenki.
Alicja – Czarodziejka z Kingston posredniczyla znacznie w przesylce z Krainy Oz. Za co serdeczne dzieki.
Krotka informacja i wyjasnienie przesle wkrotce osobno.
Pozdrawiam Was serdecznie
Tytan pracy przedswiatecznej
Dalej nie na temat, ale z innej beczki.
Wielokrotnie sam ściągałem pliki audio/video z sieci i prawdopodobnie
nie zaprzestanę tych praktyk tak długo, jak długo będzie taka oferta.
Argumentacja, że w ten sposób pozbawiam jakiegoś twórcę należnych mu
apanaży jest jednak chybiona, ponieważ bynajmniej nie przestałem nabywać oryginalnych płytek drogą kupna. Większości mego „dorobku pirackiego” wcale nie kupiłbym w sklepie, bo albo są to rzeczy nieobecne na rynku, albo mi uprzednio nie znane, które dopiero po pierwszym oglądzie organoleptycznym mogą kandydować do zakupu – nie kupuję kota w worku.
Absurdem są oceny strat przemysłu muzycznego polegające na liczeniu
nielegalnych downloadów plików. Jeśli ściągnąłem sobie np. 1000 płyt,
nie znaczy to, że gdyby mi zabrano internet, poszedłbym do sklepu i
wszystkie owe 1000 płyt kupił.
Wiele z nich kupuję później, gdy nadarzy się okazja. Cieszyć więc
powinni się artyści i przemysł wokół nich, bo kupuję rzeczy, które
poznałem właśnie dzięki internetowi. Bywa też tak, że dla wygody ściągam sobie z sieci coś, co już posiadam na LP/CD/DVD, bo nie chce mi się samemu konwertować do MP3 lub AVI. W tym wypadku dysponuję już prawem do przechowywania i odtwarzania dzieła, zmieniam jedynie nośnik na własny użytek. Nie rozpowszechniam, nie sprzedaję.
I jeszcze jeden aspekt. W latach 80tych płyty winylowe zaczęły
ustępować krążkom CD, których produkcja była wielokrotnie tańsza niż
LPs. Wszyscy jednak pamiętamy, że w sklepie CD były droższe od LPs.
Przemysł muzyczny wykorzystał zatem konsumentów do granic przyzwoitości, zarabiał krocie i przyzwyczaił się do luksusu, tym samym strzelił sobie w kolano, bo niekontrolowany drugi obieg powstał w wyniku bezwstydnej polityki cenowej.
Poza tym, właśnie na ewentualność powielania informacji typu audio/video/print wprowadzono daninę wliczoną w cenę towaru: za taśmy i surowe CDRW, za napędy CD/DVD, za twarde dyski, za scannery, za drukarki, za komputery, za USB-sticks etc. Płacić musi każdy, niezależnie od tego, czy kiedykolwiek ulegnie pokusie wykonania jakiejś kopii.
Jak tak pójdzie dalej, to Adamczewscy zaloza wlasna oficyne wydawnicza. Na Zjazd przywioze miedzy innymi jako wzór, tegoroczny chlopski kalendarz pelen kulinarnych recept do bezposredniego wykorzystania lub tlumaczenia.
Tymczasem z piwnicy wyciagam duzy karton w którym powolutku bede zbierac rzeczy do zabrania.
Jeszcze nie General Manager, tylko
Pan Lulek
Kochany Panie Lulku,
Te kartony ze znanym plynem prosze odstawic. Tuska przywlecze sie ma lato, i tym „tematem’ zajmie bardzo ochoczo. Nie rozpakowywac!
Ukochany Panie Piotrze, Pan jedyny z tego blogowiska ma wplyw na Pana Lulka, pamieta Pan to haslo Pomozecie?, odzew Pomozemy!
On juz szaleje.
XXXXXOOOOOO
Dla wszystkich
Wy tam jeszcze śpicie, a ja jeszcze nie. I dobrze Wam tak!
Na tematy pirackie już się nie wypowiadam, bo paOlOre właściwie powiedział wszystko w swoim ostatnim wpisie, co powinnam była powiedzieć na samym poczatku – nadal podtrzymuje swoje, że jak na taśmy, to było OK, a jak CD, to jest be? Przecież ja tym nie handluję! A antka wyraznie męczą wyrzuty sumienia z przeszłości 🙂
Przeglądam jeszcze raz książkę echidny i powiem Wam, że podoba mi się coraz bardziej. Jest to książka „osobista”, bo pamiętacie jak podajemy przepisy, często opatrzone komentarzem „przepisodawcy” („a Basia to robi tak:…”.
Właśnie mi przyszło do głowy, że można zamieścić ilustracje foto – ale to już echidna musi się wypowiedzieć w tym temacie – ja tylko publikuję, nie znam się na grafice komputerowej nic a nic.
Przyznajcie – piękny prezent z Aussielandu 🙂
Przez ten ponad rok działalności niezle żeśmy narozrabiali. Przy okazji, czasami zaglądam na polityczne blogi i nie pamietam już gdzie, czy u bodaj Passenta nie wyczytałam, że może by tak jakiś zjazd? O masz, małpują nas 🙂
Wyobrażacie sobie zjazd takich politycznych blogów?! Toż bez dwururki bym się nie udała, albo przynajmniej prawdziwej ciupagi, sądząc po niektórych wpisach 🙂
My to przynajmniej pojedliśmy, przynapiliśmy się zdziebko, pośpiewaliśmy, a co się nagadaliśmy, to nasze. Tylko jeszcze z Wojtkiem z Przytoka musimy opracować metodę otwierania zamkniętego na kłódkę jeziora, ale… z pomocą Pyrowej nalewki i to zadanie zostanie wykonane!
P.S. Leno, nie lamentuj, Pan Lulek wystawia karton do napełniania, nie rozpakowywania! A Ty się powoli szykuj, że następnego września urlop – i na Zjezdzie masz sie zameldować! Z Panem Lulkiem oczywiście.
Już ja Cię przypilnuję!
MASLAK i Alicja,
Witam serdecznie po przenosinach z bloga Profesora Bralczyka, na ktorym dyskutujac o jezykach zagalopowalismy sie tez i o kuchni. MASLAK, opowiadajac na twoj ostatni wpis nt kuchni japonskiej i koreanskiej: to, co wam zaserwowano w tej japonskiej restauracji z koreanska obsluga, brzmi jak kimczi, tyle ze odmiana niepikantna. Ja odrozniam je na zasadzie: czerwone=ostre, zielone=lagodne, poki co sprawdza sie, i te zielone nieostre nawet bardzo lubie. Jesli chodzi o wodorosty, to faktycznie Koreanczycy jedza ich duzo i rozne rodzaje; miedzy innymi jest to skladnik koreanskiego sushi, czyli kimbap?u (kim=trawa morska, bap=ryz). Mandu sa rowniez bardzo popularne, przypominaja nasze pierogi, tylko ze sa sklejane u gory, nadziewane miesem albo warzywami.
Masz rowniez racje mowiac, ze menu koreanskie jest ubogie; wszystkie trzy posilki w ciagu dnia sa prawie identyczne, brak rozroznienia typu: jajka, szynka/bekon, ser, mleko+platki i chleb na sniadanie, zupa i danie glowne na obiad, chleb z czyms tam na kolacje, zeby sie odwolac jedynie do przykladu z Polski.
Z wychowywaniem dzieci jest w Korei zupelnie inaczej, niz w przeszlosci; grzeczny, pelen szacunku dla nauczyciela koreanski uczen ma w sobie wiecej z bardzo przedawnionego stereotypu niz prawdy. Ze wzgledu na jeden z najnizszych wskaznikow urodzen (1.19), czwarty bodajze od dolu wsrod krajow OECD, koreanscy jedynacy sa od malego rozpieszczani. Niezachwiany szacunek maja jedynie dla zmarlych.
Nie wiem, czym napoiles swojego koreanskiego znajomego, ale musialo to byc cos mocnego, bo Koreanczycy bynajmniej nie wylewaja za kolnierz. Ich trunek narodowy, soju, to alkohol okolo 20%, sprzedawany w niewielkich zielonych butelkach (bodajze 0.25l), ktory jest konsumowany regularnie i w niemalych ilosciach, albo z malych kieliszkow jak w Polsce, albo jako skladnik koktajli owocowych, ewentualnie dodawany do piwa. Trzeba im jednak przyznac, ze nie sa po alkoholu agresywni ani glosni ? na parterze naszego budynku miesci sie bar muzyczny (mieszkamy na drugim pietrze, a wejscie do naszej klatki jest tuz obok wejscia do baru), a nigdy nie widzielismy zadnej rozroby, raz moze podjechal radiowoz. Nikt nas nigdy nie obudzil w nocy (bar zamyka sie okolo drugiej), ani w zaden inny sposob nie zaklocil naszego spokoju.
Nie wiem niestety co to japonskie miso, ani udong z makaronem, ale jezeli masz na mysli miske pelna warzyw, w tym trawy morskiej, makaronu grubszego nawet od spaghetti, oraz wodnistej cieczy, to bylaby to cos na ksztalt jednej z koreanskich zup. Jedna z zup jest tez kimczi-czige, czyli zupa z kimczi.
Czesto chodzimy na sushi, jednak posilek w japonskiej restauracji, chociaz w sumie niedrogi (ok $20 za dwie osoby), jest dwukrotnie drozszy niz w koreanskiej lub zachodniej. Nie ma natomiast w ogole sensu prosic o cos ?mniej ostrego?, albo pytac obsluge o doradzenie, czy cos jest ostre czy nie, bo to, co dla nich jest lagodne, dla nas i tak ma efekt taki, jak wypchana siarka owca dla smoka wawelskiego. Jedynym sposobem na znalezienie zjadliwych rzeczy jest eksperymentowanie. Na szczescie z kazda potrawa mozna zamowic miske ryzu, aby zupelnie nie zostac na lodzie, jezeli kolejna wygladajaca na lagodna potrawa okazuje sie byc oparta na chili!
Pozdrawiam serdecznie.
Aby komentować, zaloguj się na konto portalu Polityka.pl
Komentarze
Dobrze, że Gospodarz poszerza nasze horyzonty, chociaż ja, prywatnie, nie jestem miłośniczką p. Gensler. Nie znam jej osobiście ale widuję w babskich programach, czytałam jakieś wywiady – kobieta radzi sobie w życiu i za to jej chwała. Natomiast jest trochę jak modny butik i te jej restauracje z pewnością trafiają w odpowiednią niszę rynkową. Jest w tym jakaś maniera, coś, co mnie drażni, albo przynajmniej nie zozwala dostrzec samych zalet. Być może jest to język – wcale nie nazbyt elegancki (te odzywki „Ja powiem tak: „, „dokładnie”.} Być może Pyra jest po prostu zawistnicą ale prawdziwą damę dostrzec potrafi. Proszę zapytać Basi.
Panie Piotrze,
„Dania jarskie” brzmi o wiele lepiej niż „wegetariańskie”.
Ale co ja się tu czepiam jak jakiś głupi…..
Ja tam nie wiem czy Pyra jest zawistna, ja zo to wiem, ze Bazanciarnia jest b. droga i jakosc potrwa tych cen nie usprawiedliwia. Potrawy brzmia smacznie, ale smakuja srednio.
Panie Piotrze,
Dziękuje za adres do sushi. Przypominam jednak, że we wszystkich recenzjach z restauracji, do tej pory, zawsze komentował Pan wysokość cen, więc pojęcie „rozsądnej ceny” jest jak najbardziej na miejscu i można je zastosować do kazdego towaru na rynku. Ja porównywałem sushi do kebabu i dań wietnamskich. W każdym kraju Unii Europejskiej ceny tych trzech rodzajów dań w małych knajpkach są zbliżone – u nas sushi traktowane jest jako nieprawdopodobnie drogi delikates. I TO NIE JEST W PORZĄDKU !!!!!
A propos koloru: zawsze zastanawialam sie, czy sa jakies „produkty spozywcze” koloru niebieskiego?
Blue Curacao 😉
Obawiam si e, ze panie myla dwie restauratorki o tym samym nazwisku: Gessler. Jedna to Marta ( z którą tu rozmawiam) właścicielka Qchni Artystycznej w warszawskim Zamku Ujazdowskim przy Agrykoli. Druga – Magda Gessler jest właścicielką Fukiera, AleGlorii i paru innych ekskluzywnych i drogich lokali. Różnią się smakiem artystycznym i kulinarnym a łączy je nazwisko po mężu.
Ceny sushi tak długo są w porządku jak długo ktokolwiek zgadza się za nie tyle płacić. Nikt przecież tych cen odgórnie nie ustala. Nawiasem mówiąc wszędzie na świecie gdzie byłem restauracje japońskie są najdroższe. No i sushi też. A kilkaset lat temu w Japonii sushi było pokarmem biedaków i sprzedawano je parami za równowartość jednego grosza.
Kucharko – rzeczywiście barwę niebieską mają niektóre likiery francuskie i wiele się pisze o „rybach na niebiesko” czyli sparzonych (łacznie ze śluzem i łuskami wrzącym octem) Robiłam tak pstrąga – owszem – odcień skóry robił się niebieskawy – niebieski nie. Nawet chabry dają czerwony barwnik w przetworach
Piotrze – obydwie panie mi się pokręciły. Przyznaję ze skruchą, ale i tak mam bardzo mało entuzjastyczny stosunek do ich poczynań. Dopokąd jednak są chętni aby z ich lokali korzystać, jeżeli jest zapotrzebowanie na te snobistyczne usługi, to wszystko w porządku. I dobrze jest wiedzieć gdzie tego można spróbować.
Gospodarzu!
Czy „posiadłeś już wiedzę” o problemach technicznych z witryną adamczewscy.pl? Bo od wczoraj funkcjonuje jedynie strona powitalna, wszystkie sznurki obiecujące „więcej” prowadzą do Nirwany. Ooops! funkcjonuje „księgarnia”, kiej by kto powziął zamiar nabycia „Rodaka”. Ale poza tym cisza. Niente.
Może by tak popędzić administratora/ webmastera/providera (niepotrzebne skreślić)?
Tak, wiem, sam mam z tym poważny kłopot. Informatyk wydawnictwa stara się znaleźć błąd i naprawić. Obiecał, że dziś awaria zniknie. Miejmy nadzieję, że tak będzie. Wszystkich bardzo przepraszam za te kłopoty.
Gospodarzu zgadz sie. Pomylilam Magde z Marta i z pokora zwracam honor.
Ja tam Jean Paul nie wiem, w jakim kraju sushi kosztuje tyle co kebab, ale w moim nie. Kebab tutaj moge kupic za jakies ?4,50 w bulce i jestem obzata potwornie, za to zeby nasycic sie sushi to ze ?35 zejdzie….
Piotrze!
Skoro już jestem przy technice, to pozwolę sobie na konstruktywną krytykę oprawy graficznej niektórych Twoich i Basi książek. Fotografie, w większości udane i zachęcające do kucharzenia i jedzenia, nie są opatrzone odnośnikami do recept, które ilustrują (chyba tylko „Rok na stole” zawiera odnośniki do receptur). A ponieważ umieszczone są grupkami w innym miejscu książki, niż przepisy, czytelnik nie ma szansy obejrzeć sobie, jak gotowe danie powinno być serwowane, albo odwrotnie: nie znajdzie przepisu na potrawę, która poprzez ilustrację uruchomiła mu gruczoły ślinowe. Może da się to jakoś zmienić w następnych wydaniach?
Masz oczywiście rację. My także zwróciliśmy na to uwagę i redaktor książki będzie tego pilnował. My też!
Od razu przyznaje sie,ze czesto przy wyborze kucharskiej ksiazki, kieruje sie iloscia i jakoscia zamieszczonych tam zdjec!! Taka mam niestety ulomnosc 😉
Musze zawsze najpierw potrawe widziec,a dopiero potem zaciekawia mnie przepis!Czyli w moim przypadku potwierdza sie powiedzenie,ze „najpierw jemy oczamy,a potem rencami” 🙂 🙂 🙂
Ps.eh……ou est mon cheri slawek? J`ai cache deja la louche!! 😉
Kucharko,
skoro piszesz o niebieskich i to w cudzysłowie to z pewnością zaliczyć można do nich niebieski period Pabla Picasso. Rozpoczął się on na początku poprzedniego wieku w Paryżu, kiedy to artysta zetknął się z innymi impresjonistami. Ci wywarli na niego ogromny wpływ. W konsekwencji tej inspiracji powstały obrazy, których tematyka związana jest z ludźmi z tzw spoza marginesu społecznego. Samotni i bezdomni. Obrazy z tego okresu utrzymane są w tonacji niebieskawozielonkawej i dlatego ten okres nazywany jest ?Niebieski period?
Natomiast tutaj powszechne jest określenie blau sein. Tyczy się to osób, które troszkę przesadzają z nawilżaniem organizmu. Dostaje się od tego podobno niebieskiego zabarwienia narząd węchu. U Slawka jest to inny kolor. Idę popatrzeć w lustro.
mialo byc u Slawka we Franzyji
A u nas jak ktos sobie nadmiernie dal w dziób to mówia, ze jest „blau” czyli niebieski. Pozostaje zagadka dlaczego slynny Likier Baczewskiego byl koloru fioletowego. Podobnie jak organ powonienia amatorów tego trunku. O niebieskim kolorze organu pierwsze slysze.
paOlOre powinien zostac ustanowiony technicznym konsultantem wtedy wiadomo byloby na kogo zwalac wine.
Nowa ksiazka Adamczewskich jak widmo krazy po Europie
Pan Lulek
Sushi w cenie kebabu? Wskazcie mi taka restauracje, a przeniose sie tam odzywiac na stale.
Sushi umiejetnie, kompetentnie przyrzadzona jest drogim przysmakiem z dwoch wzgledow. Po pierwsze dlatego, ze autentyczny sushi-sushimi chef musi kilka lat przygotowywac sie do zawodu, chodzac do szkoly sushi i potem byc czeladnikiem pod okiem doswiadczonego kolegi. Natomiast zrobienie kebabu nie wymaga zadnego przygotowania zawodowego.
Ale jest jeszcze bardzo wazny element – sushi i sushimi przygotowuje sie z produktow idealnie swiezych, a to znaczy, ze kucharz nie moze pojsc raz w tygodniu na rybny targ i zrobic sobie zapas na pare dni. Ryba musi byc idealnie swieza jesli mamy ja jesc na surowo. Tam gdzie nie ma rybackiego portu, swieze ryby nadajace sie na sushi dostarczane sa samolotami. Zatem prowadzenie restauracji czy baru sushi jest zajeciem dosc drogim – co sie nie wykorzysta, musi byc przed koncem dnia wyrzucone. Inaczej wlascicielowi groza drogie procesy sadowe za zatrucia pokarmowe, o co w przypadku ryb jest bardzo latwo.
Japonczycy w swoich domach rzadko decyduja sie na przygotowanie sushi. Wola to pozostawic w kompetrentnych rekach eksperta i isc do baru.
W Gdyni niedaleko Renaty otwarto kiedys bar sushi. Po jednej wizycie zdecydowalysmy, ze tam nie wrocimy, bo nie byly tu sushi tylko sushipodobne dania. Restauracja splajtowala po roku.
Kiedy ide niedaleko siebie do baru sushi (ktory jest siecia podobnych barow w Londynie) place za jeden kawalek 2 funty (ok. 11 zl) lub wiecej, w zaleznosci od tego z czego jest zrobione.. Wybieram sobie tyle na ile mnie tego dnia stac – 4-5 sztuk.
Sushi jest drogie, bo jest to przysmak bardzo specjalny, na od czasu do czasu i na wtedy, kiedy sie jest na okrutnej jakiejsc diecie i chce sie siebie wynagrodzic za cierpienia.
Chwila. Niebieski to ja zakupiłam absynt w Czechach (oprócz tego czerwonego Zjazdowego).
A chętnie dorzucam kwiatki nasturcji do sałaty mieszanej z różnych zielonych sałat i czego tam – ładnie wygląda i dobrze smakuje, pieprznie (owoce marynuję na fałszywe kapary). Szkoda, że nie pokazaliście na video wnętrza restauracji.
Zrobiłam ciasto na pierogi/uszka wigilijne, za mało mąki, troszkę za luzne, no ale już umyślnemu kazałam kupic po drodze, dodam potem.
Na obiad (dopiero 13-ta, mam czas) kasza gryczana z grzybami portobello i suszonymi prawdziwkami od Tereski w sosie wiadomym, grzybowym.
A Wy czym się dzisiaj wykazaliście, hę?
Ana,
ja też lubię książki ilustrowane ręcznie („Kuchnia erotyczna” p.Olszańskiego! miodzio i humor!) i ilustrowane zdjęciami. To niesłychanie zachęca!
No i racja, paOlOre – podpisy, podpisy przy zdjeciach!
Alicjo!
Ja tam od wczoraj już wykazuję się bólem w kościach, kaszlem i prysznicem z nosa… A jeszcze lekarze od ócz wkrapiali mi wczoraj jekieś zajzajery w gały dopóty, dopóki nie przestałem rozróżniać liter w słowie pisanem.
Panie Lulku!
Gdy będę chciał zrobić sobie „blauen Montag”, to zwrócę się do Ciebie jako Specjalisty. A „Rodak” może nie tyle krąży jako to widmo, ino zmierza i zamierza w dwucyfrowej liczbie dotrzeć do Wiednia w przyszłym tygodniu.
Konsultantem technicznym mogę zostać, ale nie wiem, czy ku zadowoleniu wszystkich, bo czepliwy jestem okropnie 😉
paOlOre:
Helena pisze:
2006-12-16 o godz. 21:44
Posiekany imbir (1 cm kłącza na szklanke wody) z miodem zalany wrzatkiem i ?naciagniety? przez pare minut jest od lat moim podstwowym lekarstwem na kaszel i przeziebienie. Bardzo lagodzi podraznione stany zapalne w gardle. Mozna dodac soku z pol odcisnietej cytryny. Zas podobny napar imbiru z mieta jest lekarstwem na gniecenie w zoladku i stany wymiotne. Podala mi to kiedys chinska pielegniarka i natychmiast pomoglo. Wykonać, wypić!
W centrum miasta w Stuttgardzie niedaleko Koenigstrasse jest shushi bar. Zabawa polega na tym, ze goscie nie placa za wstep do baru, siadaja przy stolikach ustawionych w poprzek w stosunku do tasmy bez konca które biegnie zakretami poprzez caly lokal. Do picia japonskie piwo, soki i wody mineralne. Na tasmie przesuwaja sie potrawy na malutkich miseczkach. Goscie lowia miseczki z tasmy, na co maja ochote a obsluga uzupelnia braki na biezaco. Bardzo rózne potrawy kuchni japonskiej, chinskiej i koreanskiej. Dla dzieci slodycze, standardowe, sklepowe, miejscowe. W lokalu mozna siedziec tyle czasu na ile ma sie ochote i oczywiscie jesc ile kto da rade. Placi sie od osoby przy wyjsciu. Kosztuje glowa 19 Euro. W porze obiadowej taniej ale i mniejszy wybór. Bylismy przed dwoma miesiacami w szesc osób. Oplata razy szesc. W cenie zatem sredniej restauracji tyle, ze wspaniala zabawa. Na boku wedlug tej samej zasady kuchnia mongolska. Cos zupelnie innego. Wiele miesa a potrawy od razu przygotowywane z wybranych przez klienta kawalków. Wolowina i baranina. Sushi jesc mozna paleczkami albo jak ja rekami. Poprosilem widelec ale dano mi takie narzedzie, ze zdecykdowalem sie na paluchy. Moja prawa reka czesciowo nie funkcjonuje. Moge zapomniec o paleczkach.
Wieczorem czulem sie objedzony ale rano nie bylo nawet sladów po wyzerce.
Pomimo lekkosci potraw, nie jest to kuchnia na odchudzanie
Pan Lulek
Dzięki po stokroć, Alicjo! Sęk w tym, że w Europie jest 19:40, sklepy w Austrii zamknięte na cztery spusty, a w z ingredencji znajduję tylko miód i cytrynę. Jutro sklepy także nie otwierają się, bo święto. Pojutrze niedziela, czyli święto. A potem kuracja nie będzie już potrzebna, jak się spodziewam.
Jeszcze wezmę moją Właścicielkę na spytki. Może ukryła gdzieś kłącze imbiru, ingweru, gingeru?
Panie Lulek, ja taki bar z tasma na sushi mialam w Nowym Jorku, chodzilismy tan czesto po pracy z Renata i jej Mezem, Andrzejem. Ale nie byl tani.
A mongolski grill mialam niemal naprzeciwko domu w Londynie, ale sie wyprowadzil i jest tam teraz jadlodajnia rozkosznego Pana Zhinu, poety z Iranu, ktory uciekl przed Chomeinim. Dobra domowa kuchnia perska z fenomenalnym kebabem z kurczaka. Rozplywa sie w ustach.
A zwyczajna polska śliwka? Przecież jest niebieska.
Torlinie, tylko z wierzchu 🙂 Tak naprawde to ona jest fioletowa.
Polska sliwka ma kolor…. sliwkowy. Ja myslalam o czyms tak niebieskim jak kwitnace chabry.
Cena sushi , tak jak pisze Helena, zalezy od gatunku ryby. Niektore amerykansko-japonskie restauracje w porze lunchu prowadza bufet „all you can eat”; dostaje sie miseczke zupy miso, zielona herbate oraz tyle sushi i roznych japonskich salatek ile czlowiek jest w stanie zjesc. W zupelnie przyzwoitej restauracji w okolicach Waszyngtonu za taki lunch placi sie $15, chociaz wydaje mi si, ze te najdrozsze rodzaje sushi nie sa wtedy podawane….
Panie Lulku ! Obok dawnej! operetki, naprzeciw dawnej! siedzibie „Unitry” na Nowogrodzkiej stoi nowy biurowiec a jego wnętrze mieści również japońską restaurację. W niej sushi bar z taśmą. Jeden talerzyk, jedna porcja. Płaci się tyle, ile talerzyków zostawisz. ( było x 6 zet)
Chyba że talerzyki też ktoś lubi pochrupać. 😉 Lub chowa do kieszeni.
Wtedy zapłaci mniej!!!
Ale to się zgadza : kebab za 6 złoty też można zjeść 🙂
A na Moliera przy szkole baletowej jest Sakana Bar. Tam sushi „płynie” na łódkach.
http://www.sakana.pl/
Zdjęcie baru po wybraniu symbolu: „”nasze restauracje””
A niebieski jest mak. 🙂
A ja tam sie nie dam zabic za sushi, ryba jest dobra ale ten ryz staje mi w gardle, ile plynow trzeba wypic, to ja dobrze wiem. Wole juz cos mniej gnusnego.
Buzia,
Lena
Ha! Niebieskie? A ogórecznik?! I taki juz podstarzały kwiatek robi się różowy! Pięknie wyglądają zamrozone w kostkach lodu kwiatki, dodawac do drinków w upalne dni, a młode listki ogórecznika do sałaty. Młode, bo stare są nieco kosmate, ale chyba na to jest rada, tylko zapomniałam, jaka.
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Ogorecznik.jpg
Kucharko,
moze jagody i niektore oberzyny sa przynajmniej niebieskawe.
Tez blue steak, choc nie niebieski a czerwony, boc prawie surowy…
Moj ulubiony gin Bombay Sapphire jest sprzedawany w blekitnej butli choc sam jest bialy.
Alicjo, dzieki za podpowiedz, swietny pomysl z dekoracja zyrandola…
Kilka lat temu U Gesslera na Starowce byl zurek po 30 zl miseczka, to dobra cena ale np za sushi ale nie za „zupe kielbasowa” jak nazywal zurek moj maly synek.
a.
Jesli chodzi o kolory w kuchni, to brytyjscy (ale nie wykluczam, ze za amerykanskimi) zywieniowcy zalecaja codziennie jesc w kolorach semaforowych – czerwonym (pomidory, papryka), pomaranczowym (pomarancze, marchew) oraz zielonym (brokuly, ciemnozielone jarzyny i owoce). Co najmniej piec porcji jarzyn i owocow dziennie.
Teraz zaleca to swyn pacjentom takze moja kolezanka w Warszawie, dr Joasia, bo mowi, ze to latwiej spamietac – semafor!
Modra kapusta według mnie jest niebieska i lubię karpia na niebiesko. A niebieski (bo niebiański) był dziś obiad, który przed chwila skończyliśmy po powrocie z Antyradia. Tam gadaliśmy przez dwie godziny w Gastrofazie z Pawłem Lorochem (cholera on to przeczyta!), największym łasuchem jakiego znamy, o „Rodaku”, gościach, radości życia, podróżach, pieczeniu bażanta, miłości, szczęściu i…kulturze języka. Po powrocie usmażyłem suma, podsmażyłem kartofelki, odkorkowałem Primitivo Salento z 2001 r i słuchamy teraz muzyki rozmawiając z przyjaciółmi na blogu.
Książki do paOLOre pojechały, witryna w naprawie, jutro znowu wspaniali goście.
Warto dużo pracować, by wielu przyjmować!
Co tak skromnie Heleno, to jest prawo pięści…>
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/NagaPrawda/photo?authkey=22Ajpw7pcnI#5139813248261048466
Lena, ryz nie moze w sushi stawac w gardle, bo jego sie polewa sosem sojowym, wiec jest mokry i mieki. A do tego plasterek marynowanego imbiru oraz wasabi – zielony chrzan japonski. Jak to moze stawac w gardle?
W tym barze Sakana jest na zdjeciu moje ulubione sashimi – ze swiezego tunczyka (choc na zdjeciu widac, ze niewlasciwie pokrojone – jasne mieso tunczyka nie powinno byc krojone wraz z ciemnym, to sa dwa rozne sashimi). POniewaz ani ja, ani zwlaszcza Renata nie natrafila nigdy na swiezego tunczyka w sprzedazy ani w Warszawie, ani w Trojmiescie, , to znaczy, ze sprowadzaja tego tunczyka skads spoza Polski.
Ja swiezego tunczyka kupuje co najmniej raz w tygodniu w sklepie naprzeciwko i zawsze robie albo tatara albo carpaccio. Nigdy nie smaze. To za dobra ryba na cokolwiek innego niz surowizna. A jak prtzyjezdza Renata, to pierwszego dnia zawsze dostaje tunczyka na przystawke.
Mnie „modra” kapusta zawsze wychodzi taka:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Don_Alfredo/Don_Alfredo_i_kumple/Nigdy_nie_kradne.jpg
Na Slasku jest rzeczywiscie modra. Jak sie to robi?
Te semaforowe kolory sa, przynajmniej dla mnie , bardzo apetyczne. Niebieska -a scislej w niebieski wzorek – to moze byc porcelana….
O szkoda Panie Piotrze że nie zdradził się Pan wcześniej …..
A to było na żywo! Posłuchałbym. Zdarzało się slyszeć Gastrofazę. Dobrze się słuchało. A w ich archiwum ostatni odcinek z 15 listopada!!!
To dzisiejsza rozmowa za rok ….:-(
Z tego co pamietam (bo juz dawno nie robie) czerwona kapusta po ugotowaniu jest modra, niebieska. Dopiero po wpuszczeniu do niej nieco soku z cytryny (kwasu) , powraca jej kolor czerwony. Tam jakies procesy chemiczne zachodza., na ktorych lepiej sie znasz, Nemo, ode mnie.
Czerwona kapuste kupuje gotowa, bo nie chce mi sie garow odbielac.
Arek, piekne, piekne zdjecia!
Nie pij za duzo.
Ja zawsze na poczatku gotowania (na gesim smalcu zeszklona szalotka, na to poszatkowana kapusta i jablka, podsmazyc), chlustam octu lub cytryny (malo) i czerwonego wina (duzo), dodaje lisc laurowy, sol, cukier, ziele angielskie w proszku i 2-3 cale gozdziki. Jak nie dam octu przed winem, to wyjdzie czerwonofioletowa, ale nie modra. Bez wina nie umiem gotowac 🙁
Ja też nie umiem. Ale chlustam wcale nie do kapusty!
Arkadiusu, piekne zdjecia 🙂 Jak oferta do biura matrymonialnego 😉
… zauważ nemo, że ta „modra” jest modra do czasu, a po doprawieniu taka właśnie 🙂
Ryż do sushi i tych innych musi być specjalny, specjalnie ugotowany i tak dalej, a poza tym zależy jakie sushi – nie chcę się wymądrzać, bo tutaj w Kingston chodzimy tylko do jednej takiej malutkiej, trudno powiedzieć, że knajpki, prowadzi to mąż i żona, ze cztery stoliki, dość obskurnie, bo nie ma kiedy sprzątać.
Jak przyjechał z Japonii Tetsuja son, Jerz go zaprowadził do tego miejsca. Tetsuja orzekł, że to autentyczne japońskie jedzenie i w Tokio płaci za takie rarytasy około 10 razy więcej i jeszcze kapkę.
W „Discover Japan” ceny bardzo przystępne.W ramach chyba od paru dolarów do 20, zależy co i ile, bo mozna zamówić porcje takie i śmakie, i na wynos. Zaznaczam, że to nie Tetsuja son zasugerował nam cokolwiek, myśmy tam z ochotą chodzili wcześniej, to my jemu. Usiadłam z wrażenia, gdy zobaczyłam z 5 lat temu ceny w barach sushi we Wrocławiu. Bez przesadyzmu! Wyszliśmy, mimo pieknego otoczenia.
A, i jeszcze w Discover Japan można sobie porozmawiać po japońsku z właścicielem. Ja tego nie ćwiczę, bo znam parę podstawowych grzecznościowych formułek, ale niektórzy potrafią sklecić parę zdań. Poza tym u nas jest sporo studentów z Japonii.
Kolega artysta mnie pochwalił za „wykwintny” smakowo gulasz. Sam byłem zachwycony efektem mojej pracy i poczęstowałem. Po pokrojeniu wieprzowego mięsa w kostkę wrzuciłem na mocno rozgrzaną patelnie i przesmażyłem . Następnie wyłożyłem na sito i przepłukałem strumieniem zimnej wody. Jeszcze raz na patelnię i smażyłem na oliwie do momentu zrumienienia. Następnie do garnka . Do tego jedną zrumienioną na płycie cebulę dużo marchewki pokrojonej w talarki woda pieprz sól listek laurowy i ziele angielskie . Na końcu zasmażka z klarowanego masła i mąki. Gotowałem na wolnym ogniu około 1,5 godziny.
Gulasz wyszedł równie delikatny i jedwabisty jak zupa z gęsiny w restauracji u Pana Lulka. . Sposób z płukaniem miesa po pierwszym przesmażeniu podpatrzyłem w jednym z programów w TV Gusto
A propos niebieskiego jedzenia i picia.
Są barwniki spożywcze. Jak ktoś chce, to każdego koloru.
Kiedyś, kiedy jeszcze Wielkanocny Festiwal Beethovenowski p. Pendereckiej był w Krakowie, szefową Biura Prasowego była kobitka o artystycznej duszy i organizowała zielone czy żółte konferencje prasowe – materiały były na papierze odnośnego koloru, różne kurczaczki, zajączki i gadżeciki wielkanocne także. Kiedyś wpadła na pomysł, żeby urządzić konferencję niebieską – jak dziś pamiętam, było to u Wentzla. Przy wejściu otrzymywało się niebieskie szklane kulki (wciąż mam na pamiątkę), materiały ma się rozumieć na papierze błękitnym, a w ramach przegryzki – kanapki z m.in. pastą serową zabarwioną na niebiesko. Popijane szampanem – także w tym kolorze…
Większość kanapek pozostała nietknięta, na szampana, o dziwo, także się nie rzucano. Niebieski kolor żarełka i pićka (poza wymienionym gdzieś wyżej Blue Coracao 😉 ) nie budzi zaufania.
No i wyszło na moje !
Nie tylko odezwali się miłośnicy sushi, ale jeszcze wskazali sporo dobrych adresów, które po kolei przetestuję. Pierwszy raz w życiu jadłem sushi w Paryżu i ponieważ mi smakowało chodziłem później WYŁACZNIE na sushi lunch, tym bardziej że TO NIE BYŁO DROGIE. (oczywiście nie w tych najbardziej luksusowych restauracjach). Ceny były analogiczne do restauracji wietnamskich czy hinduskich ( też niedrogich). Było to kilka lat temu i ciekaw byłem bardzo kiedy japońskie restauracje pojawią się w Warszawie, No i doczekałem się nieprawdopodobnej drozyzny, nie za jakąś superwołowinę czy „trującą” rybę, ale za zwykłe sashimi, maki itp. JEST DROŻEJ NIŻ W PARYZU, tymczasem ceny powinny być takie jak za hiszpańskie tapas. Przekonały mnie także wypowiedzi dotyczące USA i Niemiec, że można zjeść sushi w fastfoodach za euro i dolary proporcjonalnie taniej niż u nas. Wyjście jest proste. Trzeba sobie kupić rybę maślaną, tunczyka i łososia, ryż, wodorosty, ocet i zrobić samemu. Wyjdzie pewnie 15 złotych za kilogram !!!!!
Dziękuje wszystkim za pomoc.
PS. Nie wiem dlaczego nikt ze smakoszów koloru niebieskiego nie wspomniał o serze LAZUR ???????????????? I o Danish Blue ? i Roqueforcie ?
Heleno,
A gzie jest napisane, ze ja wszystko musze jadac z wielka ochota? Sushi jest dla mnie zjadliwe i nic wiecej, jak dla mnie nie ma czym sie zachwycac, moze to nie sa moje smaki.. Ja juz wole nasz bigos.
Buzia,
Lena
Niebieskie żarcie?
Sam zrobiłem kiedyś (20 lat wstecz) imprezę urodzinową, częstując gości niebieskimi penne rigate oraz sosem z gorgonzoli (niebieskopleśniowej) i panna da cucina. To był dopiero popłoch! Ale cały wielki kocioł znalazł w końcu amatorów. Chyba tylko ci, którym kolor i zapach kojarzyły się z cyjankiem potasu, nie spróbowali. Może nawet wszyscy się załapali i siusiali potem na modro.
Takie klusie (w naturalnych kolorach poza tym jednym wybrykiem) należały wtedy do mojego żelaznego repertuaru i rzadko udawało mi się coś w nich popsuć. Z biegiem lat straciłem władzę nad kuchnią, obecnie konsumuję pyszności wykuchcone przez moją Lepszą, ale do chwili obecnej, gdy dzieci proszą o klusie z serkiem, świętuję triumfalne powroty i przez kwadrans jestem chef.
A dziś wieczorem będzie stosownie do pory roku „Punsch und heisse Maroni”, strucla z liśćmi szpinaku i owczym serem, tudzież deska z serami. No i niesamowicie harmonijny Lirac dla czerwonowinnych amatorów.
Zbieg okolicznosci – Blog zawiesil sie na sushi i sashimi wlasnie 7 grudnia. A w 1941 tego samego dnia w Pearl Harbour zginelo 2500 Amerykanow i zatonelo 18 amerykanskich okretow wlasnie za sprawa tych co wynalezli i dali nam pozniej sushi i sashimi. Obudzili monster i warto pamietac, ze byc moze za kilka lat bedziemy dyskutowac delicje irackie i iranskie, jak teraz japonskie. Ja sobie prywatnie wypije mala buteleczke goracej sake na te rocznice. Za tego „monster” co nie lubi jak go budza, ale zmienia kraje na lepsze.
Cheers !
Piotrze !
Nie tylko ja mam klopoty z upolowaniem Twoich audycji. Dlatego wystepuje konieczna koniecznosc prenumeraty. Powiedz Twojemu wydawcy, ze jak bedzie ociagal sie z podpisaniem umowy, wlaczajac stosowne, uzupelnione o dodatkowe zero honorarium, to my urzadzimy na niego prawdziwy zajazd a jak bedzie trzeba to i w jasyr wezmiemy cala rodzine.
Pieknego dalszego swietowania imienin Barbary, zyczy
Pan Lulek
Kiedy juz zjemy krewetki, kalmary, tunczyki etc i podamy gosciom domowe leniwe lub placki ziemniaczane, to zwykle jest to przeboj wieczoru. To co bylo kiedys jadlem codziennym staje sie niecodziennym, jak chleb ze smalcem…
Nasz przjaciel wychowany na Bialorusi (rocznik circa pana Piotra mysle) wczoraj, gdy mu opowiadalam o naszym blogowym kartoflanym temacie, wspominal kiszke ziemniaczana za lzami w oczach.
Jego zona obiecala ja przygotowac. Nie mozemy sie doczekac. Oczywiscie trzeba bedzie przygotowac pare innych, wspolczesnych dan dla niepoznaki, ale skrycie bedziemy czekac na te kiszke.
Kolor szaro-bury jak te kotki obydwa, ale smak! Ziemniaki i skwarki, to nie moze byc niedobre!
Nareszcie week-end, choc musze troche popracowac wz domu, to wybieram sie na natry biegowe na pobliskie pole golfowe…
Zima trzyma,
ciao
a.
Pytanie do p.Gospodarza.
W przepisie na zupe pomaranczowa jest mowa o wywarze z kosci. Czy normalny rosol wolowy jest za intensywny? Czy mozna /czym mozna to zastapic?
Kochani, serdecznie polecam – Ania ściągnęła z internetu i słucham z gębą roześmianą od ucha do ucha – Zespół Raz, Dwa, Trzy śpiewa Wojuciecha Młynarskiego.
Znakomity aranż, Nowak przechodzi sam siebie i na dodatek genialna perskusja. Na płycie 12 piosenek w tym Wysockiego i Okudżawy. Wszystko w pulsujących rytmach, pięknie prowadzonych gitarach. Niektóre piosenki chyba dopiero teraz pokazują swoją urodę.
Na obiadek będą leniwe pierogi.
A może Ania wskazać zródło, gdzie to pobrać?
U mnie wczoraj nie było obiadu – J. zadzwonił, że zle się czuje i może tę kaszę przestawię na dzisiaj, bo on nic nie będzie jadł. No przecież nie będę gotowała dla siebie, sałata wystarczy i coś.
Wrócił z gorączką, herbatka z cytryną, aspiryna i do wyra, no to ja o zmierzchu (ok. 17-tej) też lekutko sobie przysnęłam. I obudziłam się o 2-giej! I wypatruję jakiegoś towarzystwa 🙂
Czego serdecznie nie lubię, to pierogów leniwych. U mnie w domu nie robiono, ale czasami na stołówce albo w barze nie było nic, oprócz. A tu człowiek głodny, pustki w kieszeni. Kiedyś moja siostra usiłowała mnie przekonać, że to jest dobre – w jej wykonaniu było zjadliwe, ale jednak podejrzliwie podchodzę do pierogów leniwych.
Swoje kapuściano-grzybowe będę lepić w okolicy poniedziałku. Chyba, że mnie wcześniej zeprze 🙂
Informacja dla Amatora: Do zupy pomarańczowej mozna użyć dowolnego rosołu. Może być nawet z kostki. Nie powinien tez byc zbyt intensywny bo przebije smakiem i aromatem owoce. A to smak pomarańczy winien być na wierzchu.
Oglądałem ostatnio reportaż z promocji książki z tekstami Wojciecha Młynarskiego. W książce znajduje się wywiad przeprowadzony przez córkę Agatę. Podczas uroczystej promocji dziennikarz z TV Info przeprowadził krótką rozmowę z panem Młynarskim i widać było ,że ma poważne problemy ze zdrowiem
Byłem przez wiele lat sąsiadem pana Wojciecha . Byłem też na wielu jego koncertach
http://www.ksiazka.net.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=11465
A ja lubię leniwe tylko sera musi być dużo i raczej kwaskowy, nie z tych delikatnych. Jak Ania wróci z miasta, Alicjo, to Ci napisze skąd to ściągnąć. Dla głupiej Matki musiała przed wyjściem „rozpakować” – cokolwiek to znaczy. Obgadywana przeze mnie płyta ma swoisty urok, bo nagrywana była podczas koncertu w studiu im A.Osieckiej, z publicznością. Był też pan Wojciech i osobiście wymówił słynne zdanie ” Pani Krysiu, kocham Panią. Wszystko.” Teraz muszę pójść do apteki i zapłacić podatek od marzeń, ale to gdzieś za pół godziny, kiedy to ugotujśą się ziemniaki do klusek. A dla p.J. Alicjo, zrób wieczorem grzańca z podwójną porcją imbiru i miodem. Powinno przynieść ulgę. U nas blade słońce i dość ciepło. Wreszcie po tygodniu dzień bez deszczu. Wczoraj ogłoszono alarm przed wichurami i dzisiaj w sklepie rano dwie panie rozprawiały ogromnie rozczarowane, że miało wiać i nie wiało. Trudno liudziom dogodzić.
Mam jeszcze trochę czasu, więc pochwalę się poznańską gospodarnością. Otóz był sobie na Warcie most św.Rocha. Stara, solidna konstrukcja niemiecka, zbudowany u progu XX w., oparty na trzech murowanych filarach, przeprawa zawieszona na potężnym, półkolistym przęśle, w całości nitowanym. Te charakterysryczne łuki były widoczne z daleka. Dwukrotnie wysadzany (1939 – 1945) naprawiony, przetrwał aż do budowy nowej trasy tramwajowej 3 lata temu. Nie poszedł na żyletki. Stare przęsło w b. dobrym stanie leżało długo obok nowego mostu, bo Poznaniacy chcieli je wykorzystać. No i wykorzystali. Wielkim nakładem sztuki inżyniertskiej przesunięto stary most na nowe miejsce. Będzie łączył Śródkę z Ostrowem Tumskim (obok katedry) jako droga dla pieszych i rowerzystów. Pięknie odmalowany, oświetlony został wczoraj uroczyście oddany do użytku jako „most bp Jordana> I( tak Poznań ma nową przeprawę mostową niewielkim kosztem finansowym, a wielkim kosztem budowlanym i transportowym (trzeba było przenosić przęsło nad cwoma czynnymi mostami i pokonać drogę 1700 m). Jestem dumna, jakbym osobiście pchała ten most na nowe miejsce.
Na temat starego mostu św. Rocha mam swoje własne wspomnienia.
W ktorymś tam roku,na Wydziale Budownictwa PP,położonym tuż za mostem,padł zakład,że jeżeli grupka studentów (3) zda egzamin z „żelbetu”,przejdą na bosaka po łukowych przęsłach mostu.
Zdali i przeszli! 🙂
a.j
Andrzeju Jerzy – nie oni jedni. Prawie corocznie jacyś weseli młodzieńcy wędrowali po przesłach. Nie dziwię się, bo mam taką wstydliwą tajemnicę rodzinną, ale , że już wiekowa, to co tam: opowiem. Moja Matka miała czworo przyrodniego rodzeństwa ( dzieci babki Walerii z 1-go małżeństwa). Wśród owej czwórki było dwoje przyzwoitych, pracowitych ludzi i bliźniaki – czarne owce. Ilość i „jakość” wyskoków Kazia i Wacka nie nadawała się do opowiadania w przyzwoitym towarzystwie. Otóż jeden z nich -Wacek – za równowartość tzw bombki (125 ml) rozbierał się ponoć do kalesonów i skakał do Warty z drewnianego mostu Chwaliszewskiego (to były lata 1-szej wojny i tuż po) Wstyd i hańba. Kiedy po II wojnie przełożono koryto Warty i most ten przeszedł do historii, Babka Waleria przez kilka miesięcy ponoć odmawiała różaniec na intencję tych, co skasowali „most Wacka”.
Nemo,
Ty bez wina nie umiesz gotować. Napisz więc proszę jakiego wina używasz do gotowania „na codzień”. Tylko szczerze mi tu, bez wymigiwania się, źe „najlepiej tego co potem w kieliszku na stole”, bo tyle to i ja wiem…..
Poza tym jak się takie wino przechowuje, gdy na przykład nie cała butelka pójdzie od razu.
Ja znam tylko jedną metodę, prawdopodobnie dającą równie dobre efekty z białym jak i czerwonym:
Zredukować w garku na wolnym ogniu i przechowywać w lodówce w małych buteleczkach.
Dzien dobry!
dziekuje za sliczne opowiesci o poznanskich mostach. Dla mnie, poznanianki stesknionej za swoim miastem – mily upominek w te chmurna sobote grudniowa…
Nie pytany odpowiadam. Do gotowania używam białego sauvignon blanc uważając by było stołowe lub vin de pays czyli tańsze bo gorszego sortu. Czerwone najczęściej cabernet sauvignon dobierając jak wyżej. Ostatnio dostałem butelke malbeca z Argentyny o nazwie Trivento. Po pierwszym łyku uznaliśmy, ze nie przypadł nam do gustu i powędrował do kuchni. Zwykle napoczęte butelki korkuje i trzymam w lodówce na najchłodniejszej półce. Ponieważ dodaję wina do wielu potraw to otwarte butelki nie stoją dłużej niż 7 – 10 dni. W takiej temperaturze wino nie kwaśnieje.
nie pytany, tez sie wtrace, do gotowania sypie Corbi?re, czerwone z „jajami”
przeplacac nie trzeba, zwykle 5-8 euro/flaszka, sprawdza sie doskonale w marynatach do miesa, bigosu itp, resztka te pare dni w lodowce tez wytrzyma, tylko po co ja tak meczyc?
Corbiere, akcent nie przechodzi
Pyro, plyte 1 2 3 odkrylem 4 dni temu za posrednictwem uczynnej Jednostki i poczty, podzielam zdecydowanie Twoje ochy i achy, posune sie wrecz do swietokradczej opinii, ze wole te wersje od autorskiej, jestem pod wrazeniem translatorskich talentow p. Mlynarskiego, pewnie sobie puszcze na wigilie w ramach kolend
Misiu2
A pamietasz debiut Mlynarskiego ? W TV Aleksander Bardini usadzil go na krzeselku, tylem do kamery, a potem Mlynarski sie gwaltownie odwrocil i zaspiewal „Zorzyk, gitarzysta basowy”. Kto by to jeszcze pamietal..
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/123
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Koszmar/photo#5141563251973398498
jak juz o ostatnich wrazeniach mowa, to, tu sie dziele z Wami moim wczorajszym, do tej pory mnie trzyma, temat prawie kulinarny, w kazdym razie o nilowym okoniu z jeziora Wiktoria w Tanzanii, zbyt wrazliwym nie polecam
Podobny do pyrowego kuzyna byl moj szkolny kolezka, Wlodek G. slawny bo: a) siostra Barbara miala mistrzostwo akademickie swiata w zjezdzie narciarskim b) Wlodzio zalozyl sie o kilogram wedlowskich cukierkow czekoladowych i przeszedl po poreczy mostu Poniatowskiego, nad Solcem, od slupa do slupa. Mial rowniez inne rekordy jak : wyscigi na wozkach z zaglem, w grudniu, w majtkach i koszulkach gimnastycznych, spod pomnika Kopernika do Karowej, przebijanie igla policzka, gaszenie papierosa na dloni, przeganianie autobusu z prawej strony i przebieganie mu przed nosem po to by wskoczyc na „winogrono” w tylnych drzwiach i pare innych. Bylem mocno zaangazowanym wspoludzialowcem w tych wyczynach, ale bez sukcesow.
Podaję link pod którym znajduje się wyżej przez mamę wspomniana płyta:
http://uploaded.to/?id=4brjiy
A gdyby stąd się nie dało to podaję adres strony, na której są różne płyty z poezji śpiewanej
http://vagabird.blogspot.com/search/label/poezja%20%C5%9Bpiewana
Młynarski debiutował jak mnie na świecie nie było 🙂
Słucham w TV INFO brata naszego Prezydenta i tak się śmieję że łzy mi płyną po policzkach jak groch . Pracowac nie mogę. Dawno się tak nie ubawiłem.
Marzenia się spełniają . PO pis
A cóż on tam takiego wesołego opowiada, Misiu – czyżby przerzucił się na kabaret? Zajrzę do gazet, co tam piszą.
Sciągam sobie Raz Dwa Trzy, nawet w miarę przyzwoicie posuwa, 40kb/sec.
+2C i pochmurno.
Kochane Panie i pozostali miłośnicy talentu Wojciecha Młynarskiego
i zespołu Raz, Dwa, Trzy !!! Cieszy że płyta się podoba, martwi że zdobyta w ten sposób.
Zarówno artysta jak i zespół nic z tego nie ma…..
Ani gosika!!! Lubicie, jak każy za swoją pracę mieć parę złoty??
Z internetu? Ale to jak kupno pirata na bazarze.
A na blogu ponoć bą tą i francja elegancja….
Troszkę się wkurzyłem….
Płyta kosztuje 4 dychy. Kupię i wyślę jak kto chce.
Sławek sobie kupił. Chwała mu za to!!!
Okoniu!!
Włodzio był genialny!!
Czy Wy na tych wózkach spod Kopernika na dół to Oboźną???
Samobójcy….. 😉
A teraz na Obożnej jest jeden kierunek, z dołu do góry….
Idę sobie skserować książkę Pana Adamczewskiego.
Nie kupię. Po co??
Będę miał za darmo.
😡
Antku, mam nadzieje, ze to byl zart.
Antek!
Szczytem byłoby, oczywiście, zgłosić się z tą kserokopią po autograf… 😉
Heleno!!
Żartem jest pomysł z kserowaniem książki.
Inne nie.
paOlOre
Masz chłopie rację!!!
Mam szansę w poniedziałek!! 🙂
Antek,
nic mi nie wiadomo o tym, że ta strona jest nielegalna. W internecie jest sporo stron, gdzie legalnie można ściągnąć sobie za darmo piosenkę, cd, czy coś innego.
Zapraszam. Podpiszę. Z odpowiednią dedykacją. Ale z Basią będzie osobna rozmowa.
Myślę, że to nie był żart tylko przestroga i unaocznienie, że dzikie kopie to sprawa brzydka. I to zarówno w przypadku książek jak i filmów czy nagrań piosenek. Polska ratyfikowała ustawy antypirackie. Acha, dotyczy to także torebek damskich Chanel czy garniturów Armaniego. Z pani poseł Szczypinskiej cała Polska śmiała się zamiast potepić współuczestnictwo w pirackim procederze.
Ale takie sprawy rozumie się dopiero gdy piractwo dotknie nas samych lub naszych przyjaciół. I o to – jak myślę – chodzi Antkowi. Nieprawdaż?
Antek – najpierw p0 przeczytaniu Twojego komentarza miałam moralnego kaca, ale Ania wyprowadziła mnie z „mylnego błędu” : to jest oficjalna strona, a nie piracka i czynna jest póki nie ściągniesz 100 mb – za resztę musisz zapłacić. Czyli to wydawca opłacił pierwszą część emisji, a Ty muisz opłacić resztę.
Antek,
Obozna to juz bez zagla. Wylatywalo sie naprzeciw Lipowej (ze zrodelkiem), obok Zajeczej czy Leszczynskiej. Czy ty znales tego Wlodzia ??? Nie sadze, za mlody chyba jestes. Oni mieszkali na Uniwersytecie. Wozek byl maly drzewniany, z dyszelkiem (miedzy nogami – ster). A przez Port Czerniakowski, po plywajacych krach ? Nie bylo ? A jazda tramwajem „na cycku” ? A jazda na odwrocie ? Trzeba bylo uwazac, bo raz w tunelu Trasy dwa winogrona(w przeciwnym kierunku) skasowaly sie na amen. Stanowczo bylem bardziej sprawny i odwazny niz teraz.
Prawdaż Panie Piotrze! 🙂
Pełna zgoda – ale jest to strona legalna. Poczytałam. Jest takich stron trochę, są strony artystów, którzy dla zachęty pozwalają ściągnąc jakieś utwory z płyt darmo. Ja nie mówię o stronach pirackich, tylko stronach oficjalnych – a takich jest już sporo. Tu płacisz, a tyle masz za darmo.
I proszę na mnie nie krzyczeć na drugi raz! 🙂
Dodam, że to CD ma akurat 100MB.
Antku
Wierzę ,że ci co zapisali zrobili to w celach poznawczych i edukacyjnych. Jak płyta się spodoba na pewno kupią. Ja z internetu nigdy nie nagrałem nawet kawałka bo nie umiem tego robić a i niebezpiecznie bo zawsze można zainfekować komputer. Popularne mp3 mnie nie interesują ze względu na jakość. Nagrywam koncerty z muzyką poważną z TV i radia satelitarnego. Bardzo często gdy coś spodoba mi się to kupuję płytę oryginalną. O bardzo wielu artystach – gdyby nie nagrywanie z satelity – bym się nie dowiedział.
Najbliższe porządne sklepy muzyczne znajdują się w stolicy, a i te nie mają większości wykonawców o których pytam. Pozostają jeszcze ceny za płyty w polskich sklepach , które są jednymi z najwyższych na świecie.
Poprzedni komentarz napisałam pod nickiem Młodszej i dostałam burę, jak – nie przymierzając – od Antka, za niewinność.
Tak, zgoda, Panie Piotrze, mnie tez razilo, ze sprawa torebki Szczypinskiej nie zostala potraktowana powazniej. Kupowanie nielegalnych podrobek jest takim samym przestepstwem, jak kupowanie skradzionych zegarkow i nalezalo to co najmniej potepic.
Antek, sorry! Bylam kompletnie wstarzasnieta. Czegps pewnie nie doczytalam.
Musiałem się przemieścić parę kilometrów.
Ja nie krzyczę, tylko dalej twierdzę że ściągnięcie płyty z serwisu umożliwiającego wyminę plików jest piractwem.
100 mega jest za darmo. Ok. A komu się płaci za więcej?? I za co??
Raz dwa trzem??? Młynarskiemu?
Czy właścicielowi serwisu?
Proszę spojrzeć na OFICJALNĄ stronę zespołu.
Jest płyta za darmo??
Jeśli tak to proszę ściągać.
Jeśli nie……………
Siedze w domu.
W radiu wrzeszcza, ze dzisiaj szaleje na ulicach policja. Lapia tych którzy przez caly rok nie zdazyli kupic winiety. No i tych. którzy juz zaczeli swietowac. Podaja, ze w Burgenlandii zlapali 40 zawodników bez winiety a na przejsciu granicznym, w luksusowym autobusiku, dwu ukrainskich obywateli legitymujacymi sie sfalszowanymi paszportami rumunskim i bulgarskim oraz cztery panie z paszportami oryginalnymi. Panownie wyladowali w pudle a gdzie panie nie podano.
A tak przy okazji. W Wiedniu jest ulica Hamburgerstrasse ( Hamburska ). Przy tej ulicy po jednej stronie jest ewangielickie przedszkole a po drugiej maly, ekskluzywny dom nie prywatny z dwiema panienkami. Jedna wygladala jak aniolek. Blond wlosy, niebieskie oczeta, jak chabry. Bielutka kombinacja. Druga jak djabelek w czarnym dla odmiany dessous, ognista brunetka. Tez drobniutka. Wtedy bylem ulicznym sprzedawca ksiazek dla dzieci. Ksiazki made in China ale w niemieckim jezyku. W przedszkolu kompletna klapa. Zadnego zainteresowania, nawet nie chcieli wzorca dla okazania rodzicom. Calkowicie zrezygnowany poszedlem naprzeciwko. Bylo wczesne popoludnie. Lokal otwarty i obie panienki na stolkach przy barze. Zaczalem zachwalac mój towar a tu jedna z panienek wystrzelila nagle z nastepujaca informacja. Tutaj jest dom nie prywatny. W tejze chwili weszla dostojnie raczej okragla dama w zwiewnym odzieniu. Nie zapomnialem jezyka w gebie i mówie. Przedszkole jest po drugiej stronie u ewangielików. Dostojna pani, jak sie pózniej okazalo wlascicielka tego lokalu, zapytala mnie z czym przyszedlem. Wyjasnilem, ze z bajkami dla dzieci. No tak, mówi, dzieci to my tutaj nie mamy. Wiem mówie, ale o ile wiem od bywalców, pani czesto zmienia personel i dlatego pomimo niewielkiej liczby obslugujacych interes trzyma sie dobrze i ma znakomita opinie. Klamalem jak z nut i to w systemie nie na pieciolinii, tylko w gamie 12 tonowej. Dorota z sasiedztwa napewno znakomicie wie o czym pisze. Pani wykazala zainteresowanie moja znajomoscia przedmiotu i zaprosila mnie na zaplecze na herbatke z konfiturami. Konfitury byly wysmienite. W trakcie dyskusji zaproponowalem jej aby nieco zmienila sposób wymiany personelu. Zamiast brutalnie pozbywac sie opatrzonego personelu lub takiej pracownicy której wdzieki niezbyt przyciagaja klientów winna jej podarowac ksiazeczke z bajkami i zyczyc dalszej pomyslnosci i nowych doswiadczen w zakresie wychowywania przyszlych pokolen. Pomysl przypadl pani szefowej do gustu. Kupila 24 egzemplarze a dwa dostala w prezencie jako rabat. Rozstalismy sie jak dobrzy przyjaciele i partnerzy w interesch.
Osobiscie nie otrzymalem rabatu ani w gotówce ani w naturze. Ale interes ubilem. Po latach, pracujac w firmie handlowej i kompletujac moja kolejna dostawe, niespodziewanie spotkalem w hali te szefowa. Byla sama i robila zakupy. Przywitalismy sie jak starzy znajomi. Wspólnie opracowana metode okazala sie nadzwyczaj skuteczna. Dziewczyny odchodzily z pracy bez dasów i spazmów. Jedna z nich, ta której powiedzialem, ze przedszkole jest po drugiej stronie ulicy, dzieki protekcji swojej bylej szefowej dostala prace w tym przedszkolu, tym latwiej, ze z wyuczonego zawodu byla wlasnie przedszkolanka.
Czasem udaja sie skoki przez ulice, o czym donosi
Pan Lulek
Matko Boska! Czy jest jakiś zawód, którego Pan Lulek nie uprawiał?!
Tak, tak, wcale bym się nie zdziwiła gdyby się okazało, że Pan Lulek dostał nadgodziny w tym domu nie prywatnym, w charakterze instruktora zawodu. To chyba byłaby ostatnia profesją lulkową ręką nie tknięta.
Puchy na blogu. Wszyscy szykują kolację?
Przeczytałam w Polityce, że jutro w Warszawie zagra mój ukochany zespół Lube. Ja bym oczywiście nie pojechała ale Ania z pewnością tak. Mamy całą dyskografię Lube, tłumaczyłam nawet kilka ich tekstów ale zainteresowanych nie było. Ponoć zarzucają im impereialny szowinizm . Mnie to zuprełnie nie przeszkadza (może dlatego, że po rosyjsku) Szczególnie podobają mi się ich piosenki wojskowe i stylizowane na ludową nutę. Gorzej z melodiami do przedstawień młodzieżowych. Antek obrzydził mi dzisiaj Młynarskiego to teraz słucham sobie „kombata” i „Dawaj, za nas…” Na ekranie tv skaczą skoczkowie w Trondheim (bez dźwięku) z głośniczków Lube i na klawiaturze wpis do blogu. Dobrze mi. Za pół godziny będę musiała oddać biurko z przyległościami Właścicielce.
antek,
serwis żeby działać jak działa, czyli legalnie, MUSI mieć zgodę poszczególnych artystów na udostępnianie plików. Artyści za zgodę i pozwolenie musieli dostać SWOJE. Opłaca się to każdej stronie.
Oczywiście, że sciągnę te 100MB (przepraszam, 250, doczytałam się) i może mnie zachęci, żeby się zarejestrować i uiszczać miesięczny abonament.
Adamczewscy maja swoją witrynę – jest tam umieszczone sporo przepisów i możesz brać darmo, ile chcesz. Zachęcony, kupisz książkę (albo wygrasz!).
Jest to forma reklamy i każdy artysta chętnie odda troszkę darmo, żeby załapać klienta. Wszak reklama dzwignią handlu!
Przecież istnieją różne formy promocji – nie mów mi, że wzdragasz się, gdy możesz dostać za darmo coś , co kupiłbyś albo nie, ale jest promocja darmowa…
Przy okazji – u nas w Kanadzie w cenę czystych CD czy DVD wliczono „haracz” na rzecz artystów, bo przecież to służy nagrywaniu muzyki i filmów. A pamiętasz taśmy magnetofonowe? Ten sam pomysł, słuzyło nagrywaniu. Cały ten szum ze ściąganiem z internetu to mocno odgrzewane kotlety, Mis 2 jest melomanem i on ma gdzieś słuchanie skompresowanych mp3, to mogłaby być dla niego ewentualna zachęta, czy kupić jakąś nowość. Kinoman pójdzie do kina zamiast oglądać na małym ekranie monitora film.
Przy okazji, pirackie strony tak nie wyglądają (vide Pirates Bay, jeśli jeszcze istnieje) i co chwila są zamykane, wyskakuja gdzieś indziej, znowu to samo, i taka kołomyja.
Tymczasem SOS
do znawców roślin doniczkowych.
Jaka cholera, że w ziemi doniczkowej niektórych roślin, i to akurat takich, które od lat sobie radziły i nie są przesadzane (sanseveria, fiołek alpejski) pojawił mi się biały grzyb, taka pleśń?! Jak to zlikwidować – są jakieś sposoby?
Czekając na odpowiedz, udaję się do zajęć niewdzięcznych – zachciało mi się sprzatać…
Piotrze !
To nie byl zawód tylko zajecie dla bezrobotnych, na cale szczescie krótkotrwale ale dobrze platne.
Pyro kochana !
Dziekuje za dobra rade, niestety nieco spózniona. Kiedys bylo tak, ze zabierano ochote i sily na raz. Teraz podobno, mafia farmaceutyczna spowodowala, ze mozna sobie kupic sily. Ale skad wziasc ochote. Chyba, ze djabel zamacha ogonem i wróci jedno i drugie.
Jesli chodzi o posade instruktora zawodu w godzinach nadliczbowych pozostawie to zajecie mlodszej generacji. Jesli bedzie ktos zainteresowany, to moga znalezc adres tego przedszkola a tam pani przedszkolanka, jesli jeszcze pracuje, udzieli informacji gdzie znajduje sie lokal z pracujacymi aniolkiem i djabelkiem. Moze by ktos spróbowal z ksiazkami kucharskimi jako pomoca naukowa wedlug zasady, ze wszystko z przeszlosci mozne zapomniec, jesli na drodze stoi zapalona kucharka.
Podobno paOlOre zabral do Wiednie kilka tomów, niestety zapewne w polskim jezyku. Bedzie zmuszony zapewnie symultanicznie tlumaczyc. Oczywiscie jesli bedzie mial na to ochote i otrzyma zezwolenie z domu.
Wszystko wskazuje na to, ze idea wielojezycznych ksiazek kucharskich ma zdecydowana przyszlosc.
Jeszcze nie poliglota ale w drodze do celu
Pan Lulek
narobolem sie, jak ten glupi, wcina mnie wpisza kazdom razom, podesle wiec tylko foty, a tekscik wrzuce Alicji, moze, a raczej na pewno sobie poradzi
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Telethon
Rozumiem troszeczkę. Troszeczkę!!!
30 sekund z piosenki, na zachętę.
Jeden przepis z książki, też na zachętę.
Ale cała płyta lub książka umieszczona anonimowo przez kogoś na serwerze który pływa na pirackim statku gdzieś po morzach i oceanach, dostępna dla każdego chętnego jest zachętą do jej darmowego skopiowania.
W legalnym polskim sklepie http://www.mp3.pl jeden stary kawałek Raz Dwa Trzy kosztuje 1,99 -2,99zł, Cała płyta w tym formacie 19,99 -29,99zł.
Młynarskim jeszcze nie handlują.
Proszę, nie wmawiajcie mi że to była promocja.
Taki gratis przedświąteczny.
A teraz przepraszam….jestem z wizytą. Ale zaglądam.
Niegrzeczne, prawda?
Gospodarze są wyrozumiali. 🙂
Raz, dwa. trzy……..liczę na uspokojenie!!
Nie jest anonimowo, antek – to jest określony serwer.
To raz. Po drugie, oczywiście nigdy w życiu nie nagrałeś na taśmę magnetofonową niczego, prawda? Jaka różnica, że technika poszla do przodu? No i co z tego – to są ciagle skompresowane pliki, tak samo jak na taśmie magnetofonowej nie miałeś dobrej jakości nagrania. To już było, zauważ. Wydrukujesz sobie przepisy ze strony Adamczewskich, ale nigdy to nie będzie ich książka – dobrze mówię? Skompresowane i bez ilustracji, anegdotek, opowieści, prawda? Raz Dwa Trzy mogą sprzedawać na swojej stronie CD za 40 zł., ale skąd wiesz, że nie opłaca im się taka forma reklamy – mp3.
Poczytaj może więcej o tym serwerze, dowiedz się, być może ja się mylę. Póki co, nie spotkałam się z pirackimi serwerami, które pobierają opłaty i trzeba się rejestrować. Popytam znajomych piratów, może oni coś wiedzą.
Wracam do zajęć, jak trzeba, to trza 🙁
Antku, podzielam, moja litosc dla chetnych za friko jest bardziej, niz ograniczona, z zalozenia, chcesz miec, to plac! jesli nie, to sam naucz sie grac, wtedy bedzie za darmo, poniewaz lubie, Mlody uczy sie Bitlesow z gitary pociagnac, jak sie naumie i po splaceniu kredytu za nauke, bede mial Biltesow:) za ” nic ”
ide warzyc jezyk, chrzan juz czeka
slawek !
Wygladasz jak Robin Hood. Tak strzelac. Tylko co zrobisz jak przypadkowo trafisz w tarcze sasiada lub sasiadki. Komu liczy sie trafienie. Nawet bez podpisów wspaniala zabawa.
Tak wypuszczac strzaly
Pan Lulek
Alicja, pewnie tez ma nieco racyji, z pewnoscia istnieja formalni twardziele niektorzy jednak, to nawet by chcieli, zeby ich piracic, bo to przyczolek prestizu, wez sie w tym polap, staram sie nie uczestniczyc w tych bierkach,
Lulek, nie czaruj, wygladam jak krasnal, powierzylem aparat na okolicznosc kobiecie, no i tak wyszlo, ze uciela przy kolanach, slepa, albo co?
chyba jednak zaczne lubic Twoje kryteria estetyczne, wyraznie w nich rosne, kurde, spadam, ozor sam sie nie uwarzy, a Rudy wraca tuz, tuz
…jeszcze coś dodam (sprzątanie zakończone) – otóż nie ma tu czegoś takiego, jak pirackie płyty na bazarach, to specyfika trzeciego świata, a i Polski (i krajów byłego demoludu) „z rozpędu”.
Sciaganie z internetu jest dozwolone, ale tylko na własny użytek, bez wymiany *peer to peer*.
Przy komputerach siedzą i ściągaja/wymieniają się plikami głównie małolaty, bo ich nie stać na to, co by chcieli mieć – im minie, tak jak nam minęło nagrywanie taśm, kiedy wyrośliśmy z krótkich majtek i człowiek zaczął zarabiać grosz. Kino nie zniszczyło książki, telewizja nie zniszczyła kina, a internet z pewnościa kina też nie zniszczy, bo co na wielkim ekranie, to na wielkim ekranie. Takie wielkie ekrany to tylko może ludzie w stylu Billa Gatesa mogą sobie wybudować na własnej posiadłości 🙂
Tak, że nie ma o co kruszyć kopii, sprzedaż CD oryginalnych ma się u nas dobrze, mimo że niektórzy artyści próbowali udowodnić, że tracą. Statystyki wykazały co innego.
Co też ma się dobrze u nas, to antykwariaty, sprzedające używane, ale w dobrym stanie CD (oryginały) i to jest idea warta upowszechnienia, nie wiem, jak z tym w Polsce.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Telethon.html
Sławek narozrabiał 🙂
Dla leniwych wrzucę tutaj opowieść Sławka:
Pewnie nie chcecie, ale i tak Wam opowiem,
Od ladnych paru wiosen, w Zabolandzie, w tym sezonie organizowana jest impreza p.t.
Telethon, polega na zbieraniu szmalu na medyczne wysilki, dotyczace leczenia malolatow zapadlych na rzadkie, glownie genetyczne przypadlosci,
ktorymi zaden ZUS nie jest zainteresowany, nie wspominajac nawet o laboratoriach farmakologicznych
Kwesta jest w miare globalna, na skale krajowa, tv, sponsory, stowarzyszenia, kluby, prywaciarze, itp
Kazdy orze, jak moze, byle zebrac i wplacic na stosowne konto, wiec i babcia tez, akcje, mobilizacje, zachety, namowy, przemowy do sumienia,
modlitwy i inne rownie nieatrakcyjne ruchy,
Poniewaz nasza wies ma tradycje, sprezenie bylo w miare skuteczne, miejscowe strazaki wymyslily, ze beda plywac na basenie pod woda przez
24h, cale szczescie, ze na zmiane, oczywiscie odplatnie dla ogladaczy podlaczonych do bufetu, na okolicznosc przysposobionego, my luczniki,
sprosilismy rowniez odplatnie okolicznych strzelaczy ( okolicznych, jest dosc umowne, przyjechali goscie nawet z glebokiej Normandii ), zorganizowalismy solidna wyzerke, po cenach zachecajacych,
bar, niezle zaopatrzony itp, robiac sobie, wzajemnie przyjemnosc przyczynialismy sie do dziela, osobiscie, niestety musialem odpuscic ok. 5h, 2 godziny snu i do roboty, mam echa, ze rok byl udany, tylko z baru ponad 1200 tutejszych kopiejek do przodu, sponsorzy tez sie mocno sprezyli, wiec pewnie za rok bedzie jeszcze lepiej, prezydent klubu wlasnie zadzwonil, sa w polowie liczenia, wychodzi juz ok. 10 000 za wspolna BA ( bonne action, cos, jak dobry uczynek, pamietacie ? ) we wsi
tu pare obrazkow:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Telethon
Niech będzie Dobry Dzień, jak mawiał pewien policjant z drogówki (a bo to wiadomo, p. wojtku, kogo się zatrzymuje?) 🙂
Rygoryzm moralny, czyli bezwzględne przestrzeganie jakiejś zasady w każdych okolicznościach, ma tę wadę, że jego krzewiciel na koniec zostaje eremitą. Ma rację Antek, że nie wolno, jednak ekonomia nie zna takiej kategorii. Pobudki piracenia są oczywiste – zarobię, pobudki nabywania – mam taniej. Owo „taniej” to chyba jedyne miejsce, gdzie duch dotyka materii i da się zmierzyć słowem popyt.
Nie mam jasnego poglądu na te sprawy. Postawie Antka dodawałoby patetycznego czaru, gdyby akcentował „Ja nie i nigdy!”, zamiast wzbudzać cudze poczucie winy za „do trzech razy sztuka” w cudzym repertuarze. Reguła moralna (oczywiście jeśli nie jest dogmatem) wtedy jest dobra, gdy jej aplikowanie w szwach nie trzeszczy w najbardziej wymyślnych okolicznościach. Mogę na poczekaniu wymyślać małych głodujących Etiopczyków, którym pozwolę słuchać empetrójek i Antek, po kilkukrotnym podkreśleniu ogólnej niezłomności, też pozwoli. Nieprawdaż? 🙂 Bo rację ma Alicja, że to wszystko z biedy, tylko czemu od razu na to nie wpadła, zamiast rozważać ten serwerowy legal vs illegal (hi,hi) 🙂 Gdyby sprzedawali to taniej, lub gdybym więcej zarabiał…, ha!, gdybym…
Spiraciłbym Justysię Steczkowską całą, ale cholery nie lubię! Rzekła lat temu kilka, że piractwo to łajdactwo, bo nie płacenie za jej talent nie pozwala jej godnie żyć. No czekaj, zmanierowana małpo w rajstopach z talentem GATA! Gdybym tylko, dziewczyno, mógł w całości tego „a-ha a-ha”, wysłuchać szamana! Wyłączałbym dźwięk, a ty byś tam w pudełku jeździła całą płytę, aż do wytarcia lasera. Łan of maj fejwret artists – Roger Waters (Pan od Floydów) w kółko śpiewa, że świat jest pełen rozpaczy, samotności i zła. Z jego dochodem można być wrażliwcem…, ale jego lubię. Lubię Młynarskiego, lubię Okudźawę, a 123 nie lubię. Pyrę bardzo lubię, więc niech se tam lubi, nawet czego ja nie lubię. Coś mi chyba jest, bo myślę, że Was wszystkich jakoś tak lubię. Adamczewskich lubię… Książkę miałem recenzować, ale mi piractwem głowę zawracacie!! Adamczewskich bym nie okradł, bo lubię. Nawet lubię, jak On się na mnie co rano tą patelnią zamierza… Powiem Wam, że chyba za to Was lubię, że Wy się lubicie. No właśnie! Przecież przylazłem tu właśnie dlatego, że umiecie się lubić! Świat jest wprost pełen fajnych ludzi, tylko że tak strasznie trzeba się ich naszukać.
Over
P.S. Recenzja „Rodaka” będzie jutro, a jak dam radę, to i recenzja restauracji hotelu warszawa w augustowie.
Izyku, to co naklepiesz daje się czytać. I to całkiem nieźle. Ale jak co napiszesz, to nie jestem w stanie tego odczytać. Może dlatego ze to już po zachodzie słońca? Dobrze mieć kierownictwo, no nieeeeee?
Pozdrowienia i do jutra, kiedy to zastukam o dzisiejszym kończącym się wspaniałym dniu.
Iżyk,
ja między mietłą a ścierą tu dochodziłam, czasu mało na dyskusje, a poza tym nadal podtrzymuję moje stanowisko. Serwer legalny i nielegalny to jest „valid point” w dyskusji.
Waters miedzy nami mówiąc jest jak zawsze doskonały, moja miłość, w tym roku byłam na jego ostatnim koncercie (w Toronto) z dwuletniego objazdu kuli ziemskiej – było FANTASTYCZNIE!!!
http://alicja.homelinux.com/news/Roger_Waters-Toronto-2007/
…p.s mały,
a propos piraci versus piraci, zabrałam aparat foto ze sobą na ten koncert, licząć się ze zwyczajowym – że nie można robic zdjęć. Zabronione było fotografować, to nie próbowałam. Nagle okazało się, że wszyscy fotografują, cała widownia błyska od fleszy. Nikomu nic nie ubyło, przecież moje zdjęcia nie nadaja się do sprzedania gdziekolwiek, to sie robi dla siebie na pamiątkę.
Nie wolno było też palić papierosów (tu nigdzie nie wolno, chyba, że we własnym domu), nie mówiąc o maryśce. I teraz zabroń widowni, składającej sie ze starych hippies, którzy stanowili minimum 50% widowni i zapłacili słono za bilety, żeby nie poczuli sie w tamtych klimatach i nie pociagali mary jane. Nikt ich nie gonił, w powietrzu unosił się zapach mary, który ja akuratnie nie za bardzo znoszę. Ale przeżycie wspaniałe, ten koncert.
Nemo!
Ja wiem, że u mnie funkcjonują kolory typu biały, zielony, żółty, niebieski, czerwony, brązowy i czarny. Ale już z pomarańczowym, szarym, fioletowym i granatowym mam kłopot, bo dla mnie to są już odmiany powyższych kolorów. A różnica pomiędzy karminowym a amarantem, szafirem a błękitem jest nie do pojęcia. A najbardziej mnie rozśmiesza kolor butelkowy.
Serwery są legalne, proceder nie.
Serwery są legalne, treści na nich zawarte niekoniecznie.
Serwery są legalne, korzystanie z tego co zawierają nie zawsze.
Policji całego świata mało na te legalne serwery.
Ściągnęłabyś Alicjo z netu, tak za friko całą nową PŁYTĘ swojego ulubionego Watersa??
Nie z jego oficjalnej strony, tylko gdzieś tam z jakiegoś legalnego serwera?
Pyta eremita
antek 😉
Torlin: typowo męskie widzenie 😆
Torlinie!
Kolor butelkowy to jest ten, jaki widzisz po opróżnieniu butelki!!
Pyro, To jest „imperialny szowinizm”???????????????
http://www.youtube.com/watch?v=iaTLvS07qrY
Ludziom po prostu wszystko juz w glowach sie kielbasi.
Swiat jest jak tecza, raz bialy raz szary – jak powiedzial daltonista 😉
Nie bylo mnie caly dzien, a tu taka powazna dyskusja 😯 Antek ma racje, ale gdzie ja mam legalnie kupic np. soundtracki ze starych filmow? Nagrania ze starych plyt winylowych, ktorych nikt nie oferuje w handlu, pojedyncze rzadkie nagrania? To ja sobie wlaczam LimeWire i szukam, moze ktos ma i nie pozaluje? I jak znajde i sciagne, to sobie slucham bez wyrzutow sumienia i juz 🙂 Moja corka znosi do domu narecza plyt winylowych ze sklepu ze starociami (1 Fr/sztuka). Czasem sa tam zupelnie nowe, jeszcze zafoliowane. Spadkobiercy likwiduja mieszkania po rodzicach i oddaja takie „starocia” za darmo do sklepu prowadzonego przez miejscowa organizacje kobieca (Frauenverein), potem mozna znalezc rozne cudenka za symboliczna cene. Tymczasem malo kto ma jeszcze w domu adapter do plyt gramofonowych 🙁
Heleno, dzieki za ten clip z Lube. Wstrzasajacy.
Andrzeju,
w sprawie wina do gotowania, to jest tak. Jak mam reszte niedopitego czerwonego (rzadko, nie stoi dluzej niz 2 dni), to go uzywam. Jesli nie, a potrzebuje nie wiecej, niz kieliszek, to otwieram butelke tego, co bedzie pite do kolacji. Jesli wiecej, to wyszukuje w piwnicy takie, ktorego mi najmniej szkoda (badenskie, szwajcarskie, egri), ale nigdy nie kupuje wina z mysla – na gotowanie a nie do picia. Czasem okazuje sie, ze nowy nabytek po sprobowaniu jest taki sobie i wstyd byloby podac zaproszonym gosciom, wtedy odstawia sie je z przeznaczeniem do gotowania. Biale mam zawsze w lodowce, na ogol napoczete, bo przewaznie pije je tylko ja lub niewielu gosci. Jest to zazwyczaj jakis riesling, orvieto, szwajcarski sauvignon blanc, fendant, pinot gris, co popadnie 🙂 Do gotowania szkoda mi tylko Saliny, bo te kupujemy na Sycylii, wiec jest wypijana do ostatniej kropelki 🙂
Co do przechowywania resztek wina, to moi znajomi stosuja specjalne zatyczki, przez ktore mozna odessac powietrze z butelki. Na takie fanaberie szkoda mi zachodu. Jak wspomnial Gospodarz, dobre wino nie zepsuje sie stojac kilka dni w napoczetej zakorkowanej butelce. Czerwonego nie wstawiam do lodowki, jesli ma byc pite nazajutrz, natomiast schlodzonego uzywam juz tylko do gotowania, bo mi przestaje smakowac.
… a kto ma w domu adapter marki Bambino?! 🙂
Przysiągłbym, że alicyjne fotopamiętniki przeglądałem, jak wojerysta jaki, dwakroć po sto razy i mojego rodźerka tam nie było, a patrzajcież, że jest! Widziałem Go w W-wie za uczciwie kupiony bilet (tu do eremity oko). Do Poznania na „Sa Irę” już mnie nie było stać.
Mój Antoniuszu!
Z muzyką było tak od zawsze i dzięki „Muzycznej poczcie UKF” mogłem nagrać sobie te wszystkie AC/DC, L. Zep. Deep P. U. Heep. Potem był „Wieczór z płytą kompaktową” – jazz i m. poważna i gdyby najlepszy z ustrojów szanował zachodnich wykonawców, nie byłoby kontaktu ze światem. Nie byłoby Kamazów, aparatów Zorka 5, bułgarskich adidasów, La Costy i miliona rzeczy, których po północy już nie wymienię. Dziś pewnie połowa programów chodzi dzięki piratom. Patrz: podatki np. są za wysokie, więc jest szara strefa. Jakby tu ją ograniczyć? Nie zamierzam rozmydlać, ale artyści ciut za dużo chcą. To kwestia strategii i trzeba sprzedawać więcej za niższą cenę. Cóż z tego, że masz rację (a faktycznie masz), skoro apele i wywoływanie wyrzutów sumienia to najmniej skuteczna forma wpływania na zachowania społeczne? Ćwierć wieku temu widziałem w Polityce rysunek kobylińskiego: jeden wskazuje drugiemu znak z ograniczeniem prędkości do 50 km/h, obok którego właśnie śmignął samochód. Ten pierwszy mówi: „Prędkości nie zmniejszyli, ale teraz jeżdżą z poczuciem winy!” Masz rację i o nią ci chodzi, czy wzywasz do mnie czegoś więcej? Chciałbym przeczytać Twoją ripostę, ale wiesz… ten Windows…
Musze kończyć. Jeszcze żem „Dodaj” nie nadusił,a już CBA podjechało. Witam, witam… Zuchy, nie organy! Witam i bardzo strasznie się cieszę, panie kamiński. No co, no co… łapy przy sobie! Ja?! Panie Mariszu! A skąd! Pan do Dzierżyńskiego?! Panie Mariuszku kochany! Nigdy, w życiu ! Pan wcale nie wygląda jak Feliks Edmundowicz tylko jak… jak ta, no… Matka Kaluta z Terespola…
@nemo
oraz
@Niedopijający 🙂
„… Jak mam reszte niedopitego czerwonego …”
Na Bacchusa: niedopite! czerwone! Jak można???
🙂 🙂 🙂
Do Heleny
Owszem, mają Lube teksty budzące zastrzeżenia „demokratów”, m.in. moja ulubiona :
„Dawaj za nas! Dawaj za Was!/ I za Specnaz i za Kawkaz”./
Jeste takich tekstów mnóstwo ale każdy ma prawo do widzenia problemów swojego kraju po swojemu. Osobiście mam trochę kłopotów z tymi tekstami, bo są napakowane idiomami, których nie znam i których nie ma w słownikach. To trochę tak, jak w pozycji A.Tołstoja „Piotr I”, w której natknęłam się lata temu na zdanie „Prichoditie, budiem diełat’ plezir”. Ki diabeł? Męczy mnie to już ze 30 lat.
Dawno temu w ksiągarni „Drużba” za równowartość herbaty po rosyjsku (z konfiturami) podawanej w kawiarni obok, kupiłam pięknie wydane i oprawione trzy pozycje – Tołstoja, poezje Rustawelego i 400 stronnicowy tom poezji perskiej w rosyjskim tłumaczeniu. Wszystko to było przecenione, służy mi już wiele lat. Bardzo żałuję, że nie ma już księgarni „Drużba” A z idiomami kłopoty mam do dzisiaj.
Pyro,
Moim zdaniem A.Tosłtoj (albo Piotr I) zaciąga w tym przypadku z francuska. To raczej wtręt z obcego języka niż idiom. A o co mu dokładnioe chodziło staremu zbereźnikowi to mogę się tylko domyślać.
Dzisiejsi Rosjanie może mówią: „Prichoditie, budiem diełat´party!”
Party? Awek plezir – o której i u kogo? 🙂
Bywa, ze mówia. ” budiem razwlekatsia”. Ale to juz podobno salonowo.
Moja wnuczka mówi dla odmiany : „machma Spas”. Co kraj i jezyk, to obyczaj.
Slawek, przepraszam za porównanie z Robin Hoodem. Mial byc Wilhelm Tell. Tyle, ze nie widzialem jablka i chetnego do pozowania.
Pieknej niedzieli zycze
Pan Lulek
vitam przedpołudniową porą,
Jak zwykle zapowiada się wspaniały dzien.
A i wczoraj było równie wyśmienicie, tyle tylko ze z małymi wyjątkami:
I kiedy siedzimy z przyjacielem rano przy śniadaniu i z głośników dochodzą dźwięki jazzu a za oknem świeci słonce i niebo w kolorze błękitu jest, to już więcej mi nic nie trzeba. A na dodatek wiatr z dobrego kierunku wieje. To wszędzie w koło jest wesoło.
ale jeżeli spoglądam na talerz znajdujący się na moim stole, to robi mi się cholernie niewesoło. I kiedy podejmuje wreszcie ostateczną decyzje i gdy jest już tuz tuz by wykonać ostatni ruch to gong u drzwi przerywa mi moją dobrą intencje.
Mała rzecz a cieszy. A i radość jest podwójna. Otrzymujesz to, na co czekasz i kończy się toto tylko na autografie. Czyż nie jest to wspaniałe?
Ale moje dobre samopoczucie mija szybko, gdy powracam do przerwanej czynności. A niech tam, zamykam oczy i …
Tym razem dzwoni telefon. Ze słuchawki dochodzi głos towarzysza od przeróżnych extremalnych sportów.
arkadius ty tylko nie pij dzisiaj, jesteś mi potrzebny. Wpadnę po południu. Ciau.
Michael łyknął setką odcinek gdzie dozwolona była tylko pięćdziesiątka. Na odwyku pozostanie jeszcze do końca roku. Dla mnie, to żaden problem i tak nigdy nie pijam /%/ przed zachodem słońca, ale skoro i on tego chce. To nemo problemu, czego nie robi się dla kompana extremisty.
cat
To męskie sprawy. Tak samo jak i jest męskie gotowanie.
Podjąłem i ja męską decyzje. Z zamkniętymi oczyma i blokadą uszu włożyłem do ust ostatni plasterek grawer łososia. To mój ulubiony smak. Niebo w gębie.
Antku, nie nie nie, nie rób tego. Nie kseruj książki Adamczewskiego. Nastukaj mi, na własnej klawiaturze, tylko adres, komu i gdzie mam ja wysłać. A na pięćdziesiątej i piątej stronie znajdziesz mój ulubiony przepis. Buźka dla Ciebie z pod contaktu na mojej www.
Cat
Michale realnie wskazał docelowy adres wspólnej wyprawy. W międzyczasie powiada, ze już w poprzednim roku nie przepuścił tej okazji. Obojętnie, jaki trunek nie kupisz, mówi, i tak masz do przodu 20%. Zaczynam jarzyć i brzmi to zachęcająco.
W sklepie atmosfera pełna napięcia. W powietrzu jednakowoż wyraźnie wyczuwalne zapachy bossa jak i chanela N°5. centymetr po centymetrze wypełniają się stojące w rzędzie sklepowe wózki. Pani przy kasie z uśmiechem zaprasza do ponownego przybycia.
Wsiadam do szrota a on jęknął podobnie jak przy transferze Alicji i Jerrzego na lotnisko. Michael zaciera ręce, mówi ze będzie co robić po narodzeniu syna. Ogarnęło mnie zdziwienie, on przeciez w wieku czterdziest lat był już trzykrotnie dziadkiem, a teraz jeszcze ……. nie moje tylko tego biblijnego. Odetchnąłem z ulgą.
ANTEK to nie żarty z tym adresem
i dobrego dnia
Z tego co pamietam „horosho posidet”, „horosho posideli” oznacza dobre przyjecie, spotkanie towarzyskie. Maja jednak na te okazje dziesiatki zwrotow. Zaleznie od tego co mowiacy ma na mysli, albo – co chce przekazac. Kontekst decyduje.
Wczoraj przed wyłączeniem prądu i po jego włączeniu, po pięciu minutach:
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/081207/photo#5141917430048770434
Jakim prawem ta „chorągiew” przesunęła się na lewo, Arkadius? Narozrabiałeś, przyznaj się…
Arkadius !
Jak to jest z Twoim przyjacielem Michaelem. Jego potomstwo strzelilo trojaczki, czy tez on kropnal trójke za jednam zamachem a oni normalnie dalej po sztuce. Czy moze byl to wariant mieszany. Jak by nie bylo, wujek lub ciotka beda wychowywani przez jego wnuczka. Troche jak w opowiadaniach Barona Münchausena, który wlasnego dziadka bujal w kolysce.
Calkiem poplatalo mi przyszloroczny kalendarz gdzie przebojem sa dzieciaki z naszej wsi. Bez klopotów rozpoznaje sie mamy, troche trudniej z tatusiami.
W kazdym przypadku jasno zdefiniowana jest funkcja bocianów
Pan Lulek
MOI DRODZY!
Specjalnie z dużej litery, żebyście zwrócili uwagę. Otóż nadeszła do nas przesyłka z antypodów, a nawet dwie przesyłki. Pierwszą podaję dla uczestników Zjazdu, druga zaraz, bo mi wetnie wpis na parę godzin, jak będą dwa w jednym.
Naszemu australijskiemu Zwierzatku należą się duże brawa!
Jeśli ktoś ma problem z otwieraniem pdf, niech zapyta, ludziska podpowiedzą.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Kalendarz%202008.pdf
A teraz drugi prezent od echidny:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/ Ksiazka Kucharska.pdf
Podpowiadam:
pliki pdf czyta się za pomoca jakiegos tam czytacza do pdf, który powinien byc umieszczony w graficznych programach (chyba, u mnie jest).
Podałam Wam na gorąco, bo własnie zauważyłam w mojej skrzynce, że nadeszło.
Miłej niedzieli!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Ksiazka Kucharska.pdf
…. miało być… mam nadzieje, ze wyjdzie teraz! Jak nie, szukajcie w szufladzie.
Cholera jasna!
Chyba się zdenerwuję na serio, znowu nie wyszło. Ki diabeł?! Zara…
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Ksiazka_Kucharska.pdf/
No! Teraz proszę zapobierać i czytać/oglądać, znajdziecie tam siebie!
Droga Pani Doroto!
A jaki ma być u mnie punkt widzenia? Żeński?
A żeby Pani wiedziała, jaki ubaw z kolorami ma moja ukochana córka, jak jej mówię, w jakim kolorze jest dana rzecz. Ma ubaw po pachy.
Wot kakoj siurpriz z plezirom 😉
Uprzejmie donosze, ze u Szostkiewicza na blogu rzadzi mafia ortograficzna 🙁 Redaktor, niby na Sycylii, z uporem pisze „cappo di tutti cappi”, a inni za nim powtarzaja. Jak sie zwroci uwage, ze jedno „p” by wystarczylo, to godzinami sie zastanawiaja, a potem komentarz kasuja 😯 Co Pan na to, Panie Piotrze?
W gruncie rzeczy jestem czlowiekiem cierpliwym. Na ogól. Kiedy w domu jest jedna kotka Muli, to wszystko jest jak trzeba. Kiedy do domu wpada na wyzerke jeden z kumpli, a ona ma dwu, na zmiane, to tez wytrzymuje. Kiedy jednak, tak jak dzisiaj, wpadly dwa koty i na moich oraz dumnej kotki oczach, zaczeli sie tluc i przy okazji wywracac chalupe do góry nogami, to ja wyszedlem z nerwów. Pogonilem calemu towarzystwu kota. Cala trójka uciekla do ogródka konczyc dyskusje a ja teraz doprowadzam mieszkanie do porzadku. Bylo to planowane na wiosna ale dzialalnosc gosci zdecydowanie przyspieszyla wszystko.
Cale szczescie, ze jutro poniedzialek i spokojnie doprowadze wszystko do stanu uzywalnosci.
Jak ja nie lubie poniedzialków
Pan Lulek
Od dziś i my mamy kotkę. Nasza przyjaciółka podrzuciła nam swoją faworytę ( Pyrze ze zdjęć znaną ) a sama pojechała edukować się w stolicy. Śpi słodko na fotelu.
Bardzo nam się kalendarz Echidny podobał- na książce kucharskiej komputer się zawiesił więc się tymczasowo powstrzymam, mimo ciekawości.
Kupiłam w piątek chleb tymiankowy. Byłam zachwycona. Do pierwszych kęsów. Cały naszpi(l)kowany kłującymi badylkami. Rozkawałkowane gałązki zamiast listków. Okropne- aż wymagające pożalenia się Wam! Jak to wykonaniem można zepsuć dobry pomysł.
A teraz idę edukować się dalej. Bez wyjazdów, w domowych pieleszach, za to intensywnie.
Adaś jest anglojęzyczny. Mówi i pisze wtym języku wspaniale. Pytał mnie o to gdzie pojechać późną jesienią do Włoch więc poleciłem mu Taorminę i kilka moich ulubionych restauracjii. Jedna z nich Zammara ma podwójne m w nazwie. Więc Adam z rozpędu podwaja wszystkie spółgłoski. Ale wie, że prawdziwy capo di tutti capi to JA!
Kalendarz wspaniały. Tylko dla uczestników Zjazdu?
Książka się nie otwiera, czy każdemu?
Pozdrowienia, Teresa
Piotrze !
Jesli Twój Adas jedzie do Taorminy, to niechaj wysle do mnie maila a ja dam znac przejaciolom. gmerenyi@aon.at Rodzina Ragusa od pokolen prowadzi apteke w centrum miasta. Wysle wtedy do nich wiadomosc, ze zamelduje sie u nich taka to a taka osoba i przekaze Adasiowi moje dane osobowe celem identyfikacji. Anna Rose urodzila sie w Bartoszycach a potem cala rodziná zostala wysiedlona do Niemiec. Jako dziecko mówila troche po polsku. On, prawdziwy sycylijczyk ukonczyl Akademia Morska. Obydwoje sa wspanialymi ludzmi. Teraz nasza znajomosc troche rozluznila sie a chcialbym ja odswiezyc.
Poza tym, to w Syrakuzach odnalazlem wanne w której Archimedes kapal sie dokonujac znanego odkrycia i na golasa wyskoczyl z tej wanny z okrzykie Eureka !
Tym razem archeolog
Pan Lulek
Tereso,
Kalendarz dla wszystkich (ja planuję wydrukować!), książka dla wszystkich i echidna będzie uzupełniała – też mozna wydrukować, a potem dodrukowywać dodatki.
U mnie się otwiera w acrobat i innych czytaczach, echidna rekomendowała Adobe reader dla wszystkich, podrzuciła też instrukcję:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Pomocnik/
Książka jest…a co ja Wam będę mówić, sami oceńcie 🙂
Kalendarz świetny. Wspaniały pomysł. Książka się nie otwiera – widać tylko stronę tytułową i to za mgiełką. Poprawcie coś dziewczyny. Ja mam tylko 10 minut w tej chwili i dopiero jutro siądę spokojnie do naszego blogu. Buźka
Alicjo-kalendarz cudowny i ksiazka tez!! U mnie na szczescie wsio sie otwiera 🙂 🙂
Ino przyuwazylam,ze nie ma ani,ani jednego przepisu z mojej domowej krainy 🙁 Przeto wkrotce podrzuce cos ciekawego,liczac oczywiscie na miejsce w ksiedze kucharskiej 😉
Pozdrawiam.
Alicjo-kalendarz cudowny i ksiazka tez!! U mnie na szczescie wsio sie otwiera 🙂 🙂
Ino przyuwazylam,ze nie ma ani,ani jednego przepisu z mojej domowej krainy 🙁 Przeto wkrotce podrzuce cos ciekawego,liczac oczywiscie na miejsce w ksiedze kucharskiej 😉
Pozdrawiam.
Ps. trzy razy probuje wyslac,ten post i nic 🙁
Panie Lulek
On, extermista mam na myśli, był jak Wilhelm Tell. Strzelał celnie i za każdym razem do innego jabłka. A ze w życiu jak w przysłowiu, bądź odwrotnie: jabłko spada niedaleko od jabłoni, to i on ma się dzisiaj, nad czym schylać. Być może nieraz lepiej spudłować by ….?
Alicjo, poleciłem zdjąć. Nie pasowała do kompozycji. Zobacz w skrzynce.
Antek Ty również.
Helenko, nie obawiaj się. Popatrzysz na to za miesiąc lub dwa i nie dostrzeżesz żadnej różnicy.
Ale za to doszło podwójnie Ano.
A u mnie się nie otwiera nic. Zobaczę jutro w redakcji. Tam są spece internetowi, którzy mi pomogą. A moja ciekawość rośnie z każdym kolejnym zachwytem z Waszej strony.
Ja weszłam do książki nie przez link, który nie działa, tylko przez nick Alicji i Index of News, gdzie znalazłam hasło Książka kucharska pdf.
No super pomysł 😀
No bo żeby się otworzyło, trzeba ten adobe reader do czytania plików pdf, to nie są zdjęcia typu jpg, natomiast zamieściłam /Pomocnik, chyba że antek nakrzyczy, że internet jest OK, ale korzystanie z serwisów legalnych nie (proceder) – ale co mi tam, to echidna nadesłała, ja tylko pośredniczę, czyli uprawiam proceder 🙂
Arkadius, spodziewałam się, że narozrabiałeś, ale aż tak?!
Ten link musi działać:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Ksiazka_Kucharska.pdf
Jak nie, to worek, popiół na głowę i do Kannosy, ale juz Ana mówi, ze u niej działa, czyli… działa!
W razie draki zawołam tego tu znajacego, żeby cuś porobił. Tylko dajcie cynk, komu adobe nie czyta tych plików.
Ależ Alicjo!! Ja??? Nakrzyczy?? Nieee….
Adobe jest przecież od zawsze za frico!
A mnie się wszystko pootwierało. Jak w przeciągu 🙂
A Echindzie gratuluję pomysłu i realizacji!!
Alicyjne miniaturki są w jotpegu, a pliki w adobie. Kto ma Adobe wkompie, temu plik się wyświetli, a kto nie – temu nie. Mnie-nie.
Są takie sytuacje, że człek waha się zapytać. Wahając się, zatem, pytam.
„Potrawy na Wigilię i Święta, czyli jak przeżyć święta i jeszcze mieć z tego przyjemność” M. Kuronia (dodatek do Gazety Wyborczej), str. 73, przepis na „Przepiórki lub kuropatwy pieczone”. Obok przepisu, po prawej, porada, której fragment chcę przytoczyć:
„(…) Niektórych małych ptaszków, np. bekasów i batalionów, można przed pieczeniem nie patroszyć. Po upieczeniu wnętrzności siekamy, smażymy z posiekaną drobno cebulką, zalewamy małą ilością wywaru lub sosem z pieczenia, doprawiamy solą, pieprzem i odrobiną mąki. W ten sposób otrzymujemy smakowity sos. Warto wiedzieć, że bataliony żywią się jałowcem, co znacząco wpływa na smak mięsa”.
Hm, nigdy nie jadłem. Jadł kto może taki „pyszny sosik”?
Batalion to batalion, ale bekas to kszyk. „Bekas kszyk” po prostu i częściej kszyk, niż bekas, bo to cała rodzina bekasowatych, do której batalion też należy. Pal licho ornitologię i kucharz nie musi zaraz latać precyzyjnie, ale ten „sosik smakowity”.
Przy patroszeniu wydobywamy wnętrzności, które dzielimy na narogi (przez cywilów podrobami zwane) i patrochy. Patrochy, już samo słowo wzbudza wstręt, się wywala, a narogi wykorzystuje. I już, i tyle.
A to wahane pytanie wygląda tak: czy naprawdę jestem aż tak ciemny, że nie wiedziałem o sosiku z wnętrzności?
Drodzy kulinariusze komputerowi,
Nie otwierać tylko załadować najpierw na własny komputer przy pomocy prawego guzika myszy i odpowiedniego kliknięcia.
Jak już będzie załadowane to się otworzy bardzo ładnie.
Mgiełka na stronie tytułowej ma być, bo w Australii przecież lato.
Ach. Strona tytułowa tak miała „mieć” 🙂
Wy tu sobie nie dworujcie, echidna „robi” w grafice komputerowej 🙂
To zdjęcie powtarza się gdzieś tam.
Iżyku, na moje miniaturki trza myszą nacisnąć (przepraszam myszy!) żeby powiększyć, ale to chyba wszyscy wiedzą?
A te „wnętrzności”…skojarzenie mam takie samo jak Ty, Iżyk. Senkju, nie jestem głodna 😉
Iżyku!!
Mam nadzieję że chłopaki z CBA to tylko do Ciebie na nocleg wpadli? Może poprostu na integracji jakiejś przebywali i chcieli odwiedzić? Pobładzili? Gpsy im padły?
Ale jeśli po Ciebie to ja już odkładam wianek czosnku, cebulę, smalec topię, razowiec na Polnej kupię!!
Mam przecież najbliżej na Rakowiecką. Siedź spokojnie! Wpadnę
z paczką. A i blog pewnie coś podeśle!
A jeżeli jesteś szczęśliwie w domu to wystukam parę słów do Ciebie, tylko nie wypaplaj o tym nikomu!!
Wyznam że ze zjawiskiem piractwa zetknąłem się gdzieś na przełomie lat 60/70. Byłem wtedy jeszcze nieświadomym małoletnim.
Wtedy to kolega mojego starszego brata wrócił z wakacji od ciotki
z mitycznej Ameryki. I co on ze sobą przywiózł? Opowieści i płyty.
Z opowieści zapamiętałem temat wprost na blog kulinarny. Jego ciotka lubiła rosół z kury ale po ugotowaniu kurę jako nieprzydatną już do niczego wyrzucała w całości do śmieci !! W czasie jego pobytu kura znajdowała miejsce w jego zadowolonym żołądku.
Była to informacja wstrząsająca! Wyrzucać kurę z rosołu!!
Co robiła z wnętrznościami, nie wiem. Może gotowała w całości?? Miała już książkę Kuronia? 😉
Ale miało być o piractwie nie o ptactwie.
Co tam kury, ten kolega przywiózł ze sobą płyty!!! Bitelsów!! Jakieś inne też, ale nie pamiętam. Wiesz co to wtedy znaczyło?? Był królem. Płyty były nowiutkie, Bitelsów pewnie wszystkie wtedy możliwe, w foliach jeszcze!! Otwierane w mojej nieletniej świadomości.Pamiętam jeszcze ich zgniło-kapitalistyczny zapach. I te cuda, wyobraż sobie były bezwstydnie przegrywane na taśmę magnetofonową. I wtedy, przyznam, nie wołałem : co robicie!!! Okradacie Lenona i Makartneja!!! Nie będą mieli na hamburgera, na nowego Rollsa!! Granda!! Wstyd!! Milczałem.
Tylko z wypiekami czekałem aż już taśmy będą gotowe! Aby grac, grać, grać aż do zdarcia głowicy w magnetofonie. Magnetofon był radziecki, głowica pewnie z jakiejś kosmicznej blachy, muzyka Bitelsów zupełnie mu nie szkodziła. Taśmy były Agfy, z jakiegoś radiowego demobilu. I to wszystko razem współ-grało!!!
Lata 70- radio ukf. Piratowałem już sam. Leciały wtedy w specjalnych audycjach dla nagrywaczy całe albumy…trzy..dwa…jeden…zero…start!! Cepelini, Parple, Rolingstonsi, Procol Harum…..
Tak robiłem!! Ale to z państwowego radia było!! Władza pozwalała, produkowała już Kasprzaki i taśmy Stilon.To była walka ze złym ustrojem, wrogą muzyką, szło o to by ją zniszczyć, nie dać ani centa!!
Jak pojawiły się wraz z handlem ze wschodu pirackie CD, tak,….kupiłem kilka, ale już przyznam nachodziły mnie myśli podobne do przywołanego faceta z rysunku Kobylińskiego.
Krótko to trwało, ale było. Ale dla równowagi kupiłem czasem orginalnego Mc-hamburgera i Colę. A moje bazarowe CD? Poszukam, znajdę, kupię walec i rozjadę. Bedzie ok?? Proszę, napisz że tak!!
Teraz jak coś chcę posłuchać, szukam, znajdę w jakimś jutubie, posłucham i tyle. Nic nie ściągam, nie potrzebuję. Jak co muszę, sobie kupię. A że drogie niewiele muszę.
No chyba że chciałbym kiedyś posiadać muzykę z niszowego filmu
„O dwóch takich co ukradli księżyc”, spiraciłbym wszystko zewsząd,
nawet z serwera schowanego na platformie wiertniczej!!
Ale teraz ściąganiu płyt z netu i kupowaniu piratów mówię stanowcze NIE!!
Zrozumienie tego zajęło mi 30 lat.
Ale to są, Iżyku wyznania tylko dla Ciebie. Cicho więc bądź…
Antoniusz 😳
chcecie, to poczytajcie:
http://www.baycriscuisine.com/recette-1110-Becasse_paloumayre_Recette_exceptionnelle.html
wprawdzie az tak wykwintnej receptury nie smakowalem, ale grzanki smarowane pieczonymi wnetrznosciami smakowaly mi wyjatkowo,
bécasse bedac zwierzatkiem lownym jest u nas nieobecna w handlu, zeby sprobowac, potrzebny jest dobry znajomy w postaci dobrego mysliwego, wokol tego ptaszka kraza legendy, istnieja bractwa, ktore tradycje polowania i jedzenia podtrzymuja, caly rytual, prawie jak w lozy masonskiej, ja mialem farta, trafilem na dobrego mysliwego, ktory jest bratem mojego przyjaciela rybaka, obylo sie wiec bez tego calego szpanu i srebrnych zastaw, no i teraz mam co powspominac
Wszystkim wzdragającym się na myśl o pieczeniu niepatroszonych ptaszków polecam lekturę starych książek kucharskich. Leży przede mną egzemplarz „Jak gotować” Marii Disslowej i tu na str.363 są przepisy na Jemiołuszki, kwiczoły,kszyki lub dublety na grzankach, a na str. 364 Słonki na grzankach. I w tych przepisach autorka pisze: „Z oczyszczonych i opalonych ptaszkow wybrać wnętrzności, odrzucić końcowy kawałeczek cienkiej kiszeczki. Resztę z żołądkiem i zawartym w nim jałowcem drobno posiekać” i dalej „Oskubane słonki, bez patroszenia, owinąć plasterkami słoninki, posolić, piec wolno 1/2 godziny”.
Dziki drób większy np. kuropatwy czy bażanty wywieszamy przed oskubaniem do skruszenia też nie patrosząc by mięso przeszło smakiem i aromatem zawartości ich żołądków.
Są tez rybki, które są zjadane w całości bez patroszenia.
Zamiast wybrzydzać trzeba spróbować. Wszystko to kwestia wyobraźni, którą można pohamować.
Marialka !
Moja Muli wyrzucila na zbite kocie pyski obydwu kumpli a kiedy jej powiedzialem, ze Ty masz kota, odpowiedziala mi, ze jest to nieprawdopodobne. Jezeli, to jest to kotka a to calkiem co innego.
Razem z Muli przesylamy calej Waszej trójce piekne uklony. W razie potrzeby sluze rada, bo troche mam doswiadczenie jesli chodzi o domowe tygrysy.
Piekne uklony
Pan Lulek
Moskaliki?! I szprotki z Rygi też w oleju, w całości 🙂
Piotrze
Do czego nas namawiasz. Ptaszki niepatroszone!!!
Moje kanarki nigdy ci tego nie wybaczą.!!!
Dobry wieczor,
swietna ksiazka Alicjo,
dzieki.
Panie Piotrze moja nieoceniona kulinarna guru (obok Pana oczywiscie)Madame E. Saint- Ange rowniez podaje przepis na ten sosik z wnetrznosci do bekasow, drozdow i slowikow (mauviette -slowik jadalny, ale tylko od listopada do stycznia) oraz, ze te sie piecze w calosci bez patroszenia.
We wielkich Jeziorach jest taka mala rybka smelt, ktora mozna jadac w calosci.
Pamietam, ze jadalam wedzone male szprotki z glowa i wnetrzosciami jako dziecko…
Podobno prezydent Mitterand bywal na ucztach dla smakoszy i podawano tam malego pieczonego ptaszka, ktorego sie jadlo pod przykryciem z serwety, zeby nie ulecial aromat. Jadalo sie tego ptaszka w calosci choc mam nadzieje, ze bez pior.
a.
.
http://motsetmauxdemiche.blog50.com/archive/2006/09/10/faute-de-grives-on-mange-des-merles-ou-des-ortolans-pour-d-a.html
napisz ptaszek i bedziesz czekal, moderator drobiu nie lubi?
Echidna, chapeau bas, niezly kawalek roboty odwalilas
Książka też wspaniała. Ale się dzieje.
Jeszcze raz nie na temat, czyli mój pojntowwiu na temat piractwa.
Antek! Masz rację. Z całą sympatią dla Pyr i Alicji muszę dołożyć do pieca (ściągnąwszy uprzednio RazDwaTrzy!). Wybaczcie mi, brutalowi, ale trzeba sprostować pewne opinie polegające na błędnych założeniach bądź niewiedzy.
Przestudiowałem niemieckojęzyczne Terms of Service, czyli AGB, bo dostawca usług na „uploaded.to” nie pofatygował się przetłumaczyć ich na angielski lub inny polski.
Alicja wyraziła tu pogląd zgodny z jej wyobrażeniem, jak mógłby taki
serwis funkcjonować, aby był legalny i artysta coś z niego miał, czyli
najpierw umowa z artystami, a następnie odpalanie im tantiemów za
ściągane utwory.
Tak mogłoby być, ale, niestety, nie jest. Ten serwis polega na
udostępnieniu każdemu możliwości uploadu dowolnych plików, a następnie
umożliwieniu wszystkim ściąganie tychże. Właściciel zastrzega
sobie, pro forma, że w pewnych sytuacjach (m.in. w wypadku naruszenia
praw autorskich) pliki te mogą być „z urzędu” usuwane, ale to jest pic
na wodę, wiemy przecież, że tak się stanie tylko, gdy ktoś (np. Antek)
poinformuje operatora o naruszeniu zasad. W każdym razie artysta nic o
tym serwisie nie wie i złamanego grosza nie zobaczy. Podobnie jak w
sieciach P2P.
Lecz prawdziwym świństwem do dowolnej potęgi jest fakt, że
zarejestrowanym użytkownikom (premium) właściciel oferuje profity:
1. w postaci miesięcznego abonamentu za 10000 punktów, a punkty
zbierają za każde ściągnięcie plików, które sami umieścili na
serwerze. Abonament z kolei daje im profity z tytułu uczestnictwa w
programach partnerskich.
2. realne pieniądze przelewem na konto w banku lub PayPal za reklamy
pokazywane przy ściąganiu tych plików.
Tzn. łapie się jeleni, którzy za parę dolców łamać będą prawa autorskie, a właściciel serwisu nie ponosi z tego tytułu żadnej odpowiedzialności.
Artysta może co najwyżej przełknąć ślinę.
Ludziska, Ptaszki niepartoszone, upadliscie na glowe? Kilka tygodni temu ktos zachwalal puchate kroliczki, a jutro co, kotek sasiada?
Ide spac z niesmakiem, ale jutro rano i tak sie stawie.
Buzia,
Lena / Tusia
Moi Drodzy
Swieta za przyslowiowym pasem. I w tym nastroju swiatecznym chcialam Wam zrobic mily (mam nadzieje) prezent swiateczno-noworoczny. Wyszedl mi podwojny, ale to i lepiej.
Nostalgiczny Kalendarz 2008 z Blogowego Zjazdu. Dla tych co uczestniczyli – wspomnienie wspolnych chwil; dla nas – tych, co z wielu powodow dojechac nie mogli – Zjazdowe „szalenstwa” utrwalone przez Alicje.
Drugim jest Ksiazka Kucharska autorstwa Gospodarz Blogu i nas samych pod zdecydowanym wplywem i opieka kulinarna naszego Guru – Pana Piotra.
Jest to prezent z duzym wyprzedzeniem lecz ze wzgledu na okres przedswiateczny „oraja mna” w pracy okrutnie i po prostu obawiam sie iz moge byc zbytnio zajeta by nawet wskoczyc do naszej Blogowej Kawiarenki.
Alicja – Czarodziejka z Kingston posredniczyla znacznie w przesylce z Krainy Oz. Za co serdeczne dzieki.
Krotka informacja i wyjasnienie przesle wkrotce osobno.
Pozdrawiam Was serdecznie
Tytan pracy przedswiatecznej
Echidna
Dalej nie na temat, ale z innej beczki.
Wielokrotnie sam ściągałem pliki audio/video z sieci i prawdopodobnie
nie zaprzestanę tych praktyk tak długo, jak długo będzie taka oferta.
Argumentacja, że w ten sposób pozbawiam jakiegoś twórcę należnych mu
apanaży jest jednak chybiona, ponieważ bynajmniej nie przestałem nabywać oryginalnych płytek drogą kupna. Większości mego „dorobku pirackiego” wcale nie kupiłbym w sklepie, bo albo są to rzeczy nieobecne na rynku, albo mi uprzednio nie znane, które dopiero po pierwszym oglądzie organoleptycznym mogą kandydować do zakupu – nie kupuję kota w worku.
Absurdem są oceny strat przemysłu muzycznego polegające na liczeniu
nielegalnych downloadów plików. Jeśli ściągnąłem sobie np. 1000 płyt,
nie znaczy to, że gdyby mi zabrano internet, poszedłbym do sklepu i
wszystkie owe 1000 płyt kupił.
Wiele z nich kupuję później, gdy nadarzy się okazja. Cieszyć więc
powinni się artyści i przemysł wokół nich, bo kupuję rzeczy, które
poznałem właśnie dzięki internetowi. Bywa też tak, że dla wygody ściągam sobie z sieci coś, co już posiadam na LP/CD/DVD, bo nie chce mi się samemu konwertować do MP3 lub AVI. W tym wypadku dysponuję już prawem do przechowywania i odtwarzania dzieła, zmieniam jedynie nośnik na własny użytek. Nie rozpowszechniam, nie sprzedaję.
I jeszcze jeden aspekt. W latach 80tych płyty winylowe zaczęły
ustępować krążkom CD, których produkcja była wielokrotnie tańsza niż
LPs. Wszyscy jednak pamiętamy, że w sklepie CD były droższe od LPs.
Przemysł muzyczny wykorzystał zatem konsumentów do granic przyzwoitości, zarabiał krocie i przyzwyczaił się do luksusu, tym samym strzelił sobie w kolano, bo niekontrolowany drugi obieg powstał w wyniku bezwstydnej polityki cenowej.
Poza tym, właśnie na ewentualność powielania informacji typu audio/video/print wprowadzono daninę wliczoną w cenę towaru: za taśmy i surowe CDRW, za napędy CD/DVD, za twarde dyski, za scannery, za drukarki, za komputery, za USB-sticks etc. Płacić musi każdy, niezależnie od tego, czy kiedykolwiek ulegnie pokusie wykonania jakiejś kopii.
Jak tak pójdzie dalej, to Adamczewscy zaloza wlasna oficyne wydawnicza. Na Zjazd przywioze miedzy innymi jako wzór, tegoroczny chlopski kalendarz pelen kulinarnych recept do bezposredniego wykorzystania lub tlumaczenia.
Tymczasem z piwnicy wyciagam duzy karton w którym powolutku bede zbierac rzeczy do zabrania.
Jeszcze nie General Manager, tylko
Pan Lulek
Pyro – Sloneczko Poznanskie
A Ty nie placz, ze Ci sie cos wolno otwiera albo i nie otwiera wcale.
Pocwicz cierpliwosc – a bedzie Ci to nagrodzone.
Ciagle u pluga
Echidna
Kochany Panie Lulku,
Te kartony ze znanym plynem prosze odstawic. Tuska przywlecze sie ma lato, i tym „tematem’ zajmie bardzo ochoczo. Nie rozpakowywac!
Ukochany Panie Piotrze, Pan jedyny z tego blogowiska ma wplyw na Pana Lulka, pamieta Pan to haslo Pomozecie?, odzew Pomozemy!
On juz szaleje.
XXXXXOOOOOO
Dla wszystkich
Wy tam jeszcze śpicie, a ja jeszcze nie. I dobrze Wam tak!
Na tematy pirackie już się nie wypowiadam, bo paOlOre właściwie powiedział wszystko w swoim ostatnim wpisie, co powinnam była powiedzieć na samym poczatku – nadal podtrzymuje swoje, że jak na taśmy, to było OK, a jak CD, to jest be? Przecież ja tym nie handluję! A antka wyraznie męczą wyrzuty sumienia z przeszłości 🙂
Przeglądam jeszcze raz książkę echidny i powiem Wam, że podoba mi się coraz bardziej. Jest to książka „osobista”, bo pamiętacie jak podajemy przepisy, często opatrzone komentarzem „przepisodawcy” („a Basia to robi tak:…”.
Właśnie mi przyszło do głowy, że można zamieścić ilustracje foto – ale to już echidna musi się wypowiedzieć w tym temacie – ja tylko publikuję, nie znam się na grafice komputerowej nic a nic.
Przyznajcie – piękny prezent z Aussielandu 🙂
Przez ten ponad rok działalności niezle żeśmy narozrabiali. Przy okazji, czasami zaglądam na polityczne blogi i nie pamietam już gdzie, czy u bodaj Passenta nie wyczytałam, że może by tak jakiś zjazd? O masz, małpują nas 🙂
Wyobrażacie sobie zjazd takich politycznych blogów?! Toż bez dwururki bym się nie udała, albo przynajmniej prawdziwej ciupagi, sądząc po niektórych wpisach 🙂
My to przynajmniej pojedliśmy, przynapiliśmy się zdziebko, pośpiewaliśmy, a co się nagadaliśmy, to nasze. Tylko jeszcze z Wojtkiem z Przytoka musimy opracować metodę otwierania zamkniętego na kłódkę jeziora, ale… z pomocą Pyrowej nalewki i to zadanie zostanie wykonane!
P.S. Leno, nie lamentuj, Pan Lulek wystawia karton do napełniania, nie rozpakowywania! A Ty się powoli szykuj, że następnego września urlop – i na Zjezdzie masz sie zameldować! Z Panem Lulkiem oczywiście.
Już ja Cię przypilnuję!
MASLAK i Alicja,
Witam serdecznie po przenosinach z bloga Profesora Bralczyka, na ktorym dyskutujac o jezykach zagalopowalismy sie tez i o kuchni. MASLAK, opowiadajac na twoj ostatni wpis nt kuchni japonskiej i koreanskiej: to, co wam zaserwowano w tej japonskiej restauracji z koreanska obsluga, brzmi jak kimczi, tyle ze odmiana niepikantna. Ja odrozniam je na zasadzie: czerwone=ostre, zielone=lagodne, poki co sprawdza sie, i te zielone nieostre nawet bardzo lubie. Jesli chodzi o wodorosty, to faktycznie Koreanczycy jedza ich duzo i rozne rodzaje; miedzy innymi jest to skladnik koreanskiego sushi, czyli kimbap?u (kim=trawa morska, bap=ryz). Mandu sa rowniez bardzo popularne, przypominaja nasze pierogi, tylko ze sa sklejane u gory, nadziewane miesem albo warzywami.
Masz rowniez racje mowiac, ze menu koreanskie jest ubogie; wszystkie trzy posilki w ciagu dnia sa prawie identyczne, brak rozroznienia typu: jajka, szynka/bekon, ser, mleko+platki i chleb na sniadanie, zupa i danie glowne na obiad, chleb z czyms tam na kolacje, zeby sie odwolac jedynie do przykladu z Polski.
Z wychowywaniem dzieci jest w Korei zupelnie inaczej, niz w przeszlosci; grzeczny, pelen szacunku dla nauczyciela koreanski uczen ma w sobie wiecej z bardzo przedawnionego stereotypu niz prawdy. Ze wzgledu na jeden z najnizszych wskaznikow urodzen (1.19), czwarty bodajze od dolu wsrod krajow OECD, koreanscy jedynacy sa od malego rozpieszczani. Niezachwiany szacunek maja jedynie dla zmarlych.
Nie wiem, czym napoiles swojego koreanskiego znajomego, ale musialo to byc cos mocnego, bo Koreanczycy bynajmniej nie wylewaja za kolnierz. Ich trunek narodowy, soju, to alkohol okolo 20%, sprzedawany w niewielkich zielonych butelkach (bodajze 0.25l), ktory jest konsumowany regularnie i w niemalych ilosciach, albo z malych kieliszkow jak w Polsce, albo jako skladnik koktajli owocowych, ewentualnie dodawany do piwa. Trzeba im jednak przyznac, ze nie sa po alkoholu agresywni ani glosni ? na parterze naszego budynku miesci sie bar muzyczny (mieszkamy na drugim pietrze, a wejscie do naszej klatki jest tuz obok wejscia do baru), a nigdy nie widzielismy zadnej rozroby, raz moze podjechal radiowoz. Nikt nas nigdy nie obudzil w nocy (bar zamyka sie okolo drugiej), ani w zaden inny sposob nie zaklocil naszego spokoju.
Nie wiem niestety co to japonskie miso, ani udong z makaronem, ale jezeli masz na mysli miske pelna warzyw, w tym trawy morskiej, makaronu grubszego nawet od spaghetti, oraz wodnistej cieczy, to bylaby to cos na ksztalt jednej z koreanskich zup. Jedna z zup jest tez kimczi-czige, czyli zupa z kimczi.
Czesto chodzimy na sushi, jednak posilek w japonskiej restauracji, chociaz w sumie niedrogi (ok $20 za dwie osoby), jest dwukrotnie drozszy niz w koreanskiej lub zachodniej. Nie ma natomiast w ogole sensu prosic o cos ?mniej ostrego?, albo pytac obsluge o doradzenie, czy cos jest ostre czy nie, bo to, co dla nich jest lagodne, dla nas i tak ma efekt taki, jak wypchana siarka owca dla smoka wawelskiego. Jedynym sposobem na znalezienie zjadliwych rzeczy jest eksperymentowanie. Na szczescie z kazda potrawa mozna zamowic miske ryzu, aby zupelnie nie zostac na lodzie, jezeli kolejna wygladajaca na lagodna potrawa okazuje sie byc oparta na chili!
Pozdrawiam serdecznie.