Kulinarne pasje Piotra Adamczewskiego (3)
Polak potrafi, filmowiec tym bardziej. Jak zdobywano posiłki za PRL-u? Co można było ugotować w umywalce? Jak z żelazka zrobić grill i kiedy kura awansuje na bażanta? O tym wszystkim opowiada przyjaciel i sąsiad Piotra Adamczewskiego, Andrzej Haliński, wybitny scenograf filmowy, współautor sukcesu takich seriali, jak m.in. „Rodzina Połanieckich”, „Lalka” czy „Ogniem i Mieczem”.
Komentarze
paOLOre !
Czekam na Ciebie z opcja, ze spoznisz sie i przyjedziesz po polnocy. Chata przygotowana, na wszelki wypadek cos drobnego na zakaske no i cos zeby zakaska nie myslala, ze ja pies zezarl. Bedziesz spac w pokoju ktory zamienil sie na ogrod zimowy. Dostaniesz dodatkowe okrycie. Loze jest niestety tylko dwuosobowe. Z Twojego haremu wez nie wiecej jak dwie przedstawicielki. Jutro robimy zajazd na Wegry ale calkiem gdzie indziej anizeli poprzednim razem.
Zawodowych sukcesow zyczy
Pan Lulek
Najbardziej urzekły mnie parówki gotowane w zlewie :DDDDDD
Pomysłowość osób głodnych nie ma kresu. Okres słusznie miniony sławny był z tego, że nie sposób było przewidzieć co, kiedy i dokąd „rzucą” Wszystkiego nie było nigdy i konia z rzędem temu, który by odpowiedział czym owe braki okresowe były spowodowane Na polach klęska urodzaju, a w mieście a to nie ma masła, a to masło jest ale chleb jakiś nieudany , ponoć mąkę złą przydzielili, a to w rybnym same śledzie solone albo na odmianę tylko dorsze a po sledzie trzeba by jechać do Lublina, bo tam ponoć są. Absurdalne to było do amoku i nijak racjonalnie wytłumaczyć się nie dało. Mąż mój służył w wosjku, w Słubicach w początku lat 50-tych. Ludności cywilnej było tam wtedy tyle, co kot napłakał i władze doszły do słusznego wniosku, że jak jest wojsko, to są młode chłopaki, a jak by im przywieźć jeszcze i baby, to by co poniektórzy może i w Słubicach zostali, rodziny założyli. Mądrze wymyślili no i przywieźli dwa bataliony junaczek Służby Polsce. Nie wiadomo dlaczego wojsko było 3 razy w tygodniu karmione solonymi śledziami, a junaczki 3 razy w tygodniu dostawały kaszę jaglaną z gulaszem wołowym. Handel wymienny kwitł jak i owocne znajomości. Proceder został gwałtownie przerwany kiedy wyszło na jaw, że sołdaci nie tylko własne śledzie z koszar bogdankom wynoszą, ale i rybołówstwo z magazynów uprawiają, wyciągając na długich drutach śledzie z beczek i zamieniając je po wsiach na inne dobra jadalne. Dodatkowa warta przy wyjściu z koszar i ludność okoliczna pozbawiona została niesprawiedliwie dostępu do śledzi. Ale jak długo można same śledzie jeść? Więc się zbuntowali i zaczęli dobrem po stołówce rzucać, a raz nawet się oficerowi dyżurnemu dostało. No i pewnego dnia zginęły śledzie z kantyny zupełnie. Przsez następne półtora roku służby podano je raz, w Wigilię i wszyscy rzucili się na smakołyk. W kantynie nastąpiła era kaszy jęczmiennej z mięsem z kotła. Była w menażkach codziennie , na okrągło przez 7 miesięcy. Potem jedzenie stało się już bardziej urozmaicone. Pojechał Mąż na zawody szachowe do Wrocławia i co się okazało : sledzie ze Słubic widać przemieściły się w dół Odry do Wrocławia, a p;onoc jednostka pancerna w Zebrzydowicach wzdychała za kaszą, którą wcięło i muszą jeść gotowaną kapustę, ziemniaki i tuszonkę codziennie. No i niech ktoś to racjonalnie wytłumaczy – jedzenia ogólnie nie brakowało, było tylko bzdurnmie dzielone. Dlaczego ? A czort znajet.
List do Zeena:
Dziękuje za ofertę. Jeśli dotyczy książki to komunikujmy się za pośrednictwem wydawcy: http://www.nowy-swiat.pl oni wszelka korespondencję mi przekazuja natychmiast, a o książce mają też decydujacy głos. Ukłony P.Ad.
Pyro, liczba ludnosci w Slubicach powiekszyla sie pewnego dnia wraz z moim przyjsciem na swiat 🙂 A sledzie ze Slubic do Wroclawia plynely pod prad, w gore rzeki 😉
Panie Piotrze,
w sprawie tego podtynkowego zbiornika pisałem, nie w sprawie książki.
Przepraszam, że w tak prozaicznej sprawie 🙂
Aa to inna sprawa. Też ważna. Choć wydarzyło się coś przedziwnego. Zanim przyszedł pan majster – przestało cieknąć. Dopływ wody był przez kilka godzin wyłączony, a gdy włączyłem ponownie – wszystko zadziałało sprawnie. Hydraulik twierdzi, że takich cudów nie ma. Więc czekamy aż znowu poleci Niagara. A za podtrzymanie na duchu dzięki.
Majster nie wierzy, że bez holajzy się obeszło, stąd zdziwienie.
Gdyby trzeba było – śmiało proszę sygnalizować, postaram się pomóc.
Znam 98% przyczyn takiego zjawiska i większość tych przypadków naprawiana jest przez telefon.
Zawsze do usług.
Nemo – pewnie, że masz rację ze śledziami :one pod prąd, ale ja palcem w dół po mapie. O. Jednak Ty, moja kochana jesteś za smarkata, żeby pochodzić z owego pionierskiego wynalazku demograficznego.
@Pyra 2007-11-16 o godz. 14:20
„( … ) Wszystkiego nie było nigdy i konia z rzędem temu, który by odpowiedział czym owe braki okresowe były spowodowane ( … )”
Mój Ojciec zawsze twierdził, że nie ma silnych na polskich ekonomistów i planistów „wtłoczonych” w ramki systemu, … chyba miał rację. A na poważnie to chyba jak zwykle … pan Józio, szef „kotłowni” z KC PZPR.
@Anna Kalejta 2007-11-16 o godz. 13:46
Mnie najbardziej imponowały i smakowały cukierki wyrobu mojej Babci. Produkowała je, ku uciesze wszystkich wnucząt, z ziemniaków, cukru i odrobiny mleka na patelni (przepisu i kolejności wykonawanych akcji niestety nie znam). Cuukierki które swoja konzystencją i kolorem przypominały krówki-ciągutki, były naprwdę przepyszne.
Droga Pyro !
Pozwalam sobie zauwazyc, ze skoro pstragi i lososie plywaja pod prad, to dlaczego nie moga tego robic sledzie. Solone tym bardziej. Zima uparcie nie przychodzi a ja czekam na paOLOre. Jak tez on dostanie sie do mnie z Oberwart. Okolo 30 kilometrow. Moze ktos jego podrzuci.
nemo,
znalazlem Wasz adres. Sprawa zalatwiona. W poniedzialek rusza akcja pelna para. Zobaczymy jaki wplyw bedzie miala pogoda. U was chyba juz sniezna. U nas zaczyna sie sezon Boze Narodzeniowych jarmarkow. Oswietlenie swiateczne musi jednak czekac do 2 grudnia. Calosc juz sprawdzona i przygotowana.
Ciekaw jestem co tez pokaza sasiedzi a sam postaram sie godnie wystapic
Pan Lulek
My tu gadu-gadu a ja tymczasem
wykonałem na obiad babkę kartoflanną. Zjedliśmy ze smakiem i wylizali talerze a moja pani pogratulowala mi, że tak świetnie doprawiłem.
To samo naczynie co zawsze tyle, że babka na dwoje (wróżyła?) więc byla dość cienka i pelno było tego chrupiącego co to smakuje najbardziej.
Tu przypomnialo mi się, że ciotka mojego ojca co to młodość w Petersburgu spędziła i gotowala chyba u nas najwykwintniej (a jakie torty i ciasta robiła!) miała w zwyczaju robić placek kartoflanny na całą patelnię. Mówiła na niego „sroka”. A może „wrona”?
Czy komuś ta nazwa coś mówi?
P.S.
Niech żyją kartofle! Ewentualnie ziemniaki….
@Andrzej Szyszkiewicz 2007-11-16 o godz. 17:02
„My tu gadu-gadu a ja tymczasem
wykonałem na obiad babkę kartoflanną. ( … ) a moja pani pogratulowala mi, że tak świetnie doprawiłem. ( … ) i pelno było tego chrupiącego co to smakuje najbardziej.”
Panie Szyszkiewicz, czy byłbym za bardzo nachalny/natrętny gdybym poprosił o zdradzenie recepty/procesu „produkcji”. Wielokrotnie się do tej pyszności przymierzałem, próbowałem zrobić … ale nigdy tak nie smakowało jak z dzieciństwa pamiętam a konzysteąncja też nie była ciekawa i brakowało tego chrupiącego.
Do tych opowieści mogłabym dodać żyletki dwie, zastępujące grzałkę. Ale coś innego przykuło moja uwagę, przywiozłam to z Kórnickiego Zjazdu, podarunek Misia2, i tak mi się skojarzyło, oglądając dzisiejszy filmik… dobrze kojarzę?
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/img_3198.jpg
ale się porobiło…
Panie Lulku kochany,
ja od pomysłu najazdu na Lulkówkę odstąpiłem byłem już wczoraj, gdy się okazało, że swój samochód zostawić muszę w garażu. Objechałem już wszystkie umówione miejsca (z kolegą, który przejął mnie w Oberwarcie) i siedzę w autobusie wiozącym mnie do Wiednia, gdzie – jak już pisałem – mam jeszcze jedno spotkanie wieczorową porą. Dziękuję Ci w każdym razie serdecznie za gotowość udzielenia gościny z opcją degustacji trunków niekompatybilnych z ruchem drogowym. Nie wiem też, kiedy będzie następna okazja, bo wprawdzie będę jechać w środę z Grazu do Wiednia, ale nocleg oraz degustacja nie wchodzą w rachubę, bo terminy mi się napięły. W piątek zaś jadę do Warszawy sprawdzić, czy Wydawca zdąży z drukiem „Rodaka”.
Witam pisaczy i czytaczy!!
To nie znaczy nic innego jak tylko :witam piszących i czytających!
Zacznę od końca.
Witaj Alicjo! Wyglada to na Białą Marię.
Masz oko! 🙂
Lubię piątek, właśnie teraz, o tej porze.
Miłego wszystkiego wszystkim!!
Antek,
gdybym nie miała takiej samej Marii, i to od Misia2, to pewnie by mojemu oku uciekło 🙂
Tym bardziej, że ten ekranik youTube taki mały. Ale lepszy taki, niż żadny!
Gdzie tam ucieklo. Nie dosyc, ze filizanki biala marja, to wazon na oknie jak byk stoi, nie mowiac juz o miseczce.
Przez pokolenia sie u nas to po rodzinie paletalo. Ostatnio pokazuja sie podroby, ale odroznic nadal mozna latwo.
paOlOre !
Twoja strata. Napitki gotowe do degustacji i zabrania. Dobrej jazdy do Warszawy i pozdrowienia dla wszystkich znajomych i calego miasta. Nie moge niestey obiecac, ze ta szarza dotrwa do nastepnego spotkania.
Najlepszego, od jutra zasniezony
Pan Lulek
Nirrod,
ja tam sie nie znam, na pewno by mi uciekło, bo na porcelanie zwyczajnie się nie znam. A że od Misia, to juz zupełnie inna paczka, bo po kres żywota będzie mi przypominać Zjazd i Misia.
Ceny na to ni ma 🙂
Nie mówiąc o tym, że wykorzystuję i byle komu nie dam się napić z filiżanki! Raz chciałam być taka gościnna i podałam kawę, a on do mnie (gość), że to nie jest filiżanka do kawy, tylko herbaty. A nawet gdyby, to u mnie w domu kawy oprócz tego gościa nikt nie pije, czyli pasuje do mojej herbaty jak ulał!
U mnie po domu się nic nie pałętało, bo ja dwie walizki, i dom od podstaw tutaj trzeba było sobie zbudować, podobnie jak moi Rodzice po wojnie, którzy wylądowali na tak zwanym zachodzie, czyli ziemiach zachodnich. Nawet tych dwóch walizek nie mieli, jak tam wylądowali.
Historia kołem…
Ale mam pamiatkę od Ciotki Jadwigi, już tu się ze trzy albo pięć razy chwaliłam, „starożytny” mozdzierz, przekazywany z pokolenia na pokolenie:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Mozdzierze.jpg
Ten po prawej, oczywiście 🙂
Alicjo, już inni potwierdzili bystrość Twego oka. Bardzo lubimy Białą Marię i mamy jej komplet. Ale lubimy też i nowe wzornictwo w wykonaniu starej firmy. Mamy więc bardzo moderny komplet Villeroy und Boch. Będziesz mogła to obejrzeć na kartach nowej książki oraz…za rok pod Pułtuskiem, bo tam to stoi w kurpiowskim kredensie. A szkło, porcelana i fajans to nasz bzik. Na ładnej zastawie – lepiej smakuje.
Moguncjuszu:
kartofli ze sześć-osiem utrzeć na tarce, uważać na opuszki palców i knykcie.
do tej masy dodać – w zależności od ilości wody z kartofli- parę łyżek mąki kartoflannej albo pszennej.
dodać spulchniacz, może być łyżeczka proszku do pieczenia albo kwaśne mleko.
dodać cienko pokrojoną i zrumienioną na złoto z lekko brązowymi brzegami cebulę i surowe jajko.
okrasić pokrojonym w kostkę dość tłustym wędzonym boczkiem.
dobrze posolić, popieprzyć, spróbować czy słone.
wysmarować tłuszczem – może być płynna margarynna – naczynie żaroodporne szklanne na przykład.
wlać masę kartoflanną do naczynia, pokropić z wierzchu tą margaryną, stąd ta chrupkość.
piec w piekarniku 225 stopni aź się zrumieni
Do tego ja podaję spory kawałek w kostkę pokrojonego świeżego ogórka i kwaśną śmietanę.
Recepta nie jest dokładna, pozostawia pole do popisu. Masa przed pieczeniem powinna być lejąca się lecz nie wodnista. Ziemniaki moźna trzeć na tarce po tej stronie „do sera” równie dobrze jak po tej co wygląda jak robiona ostrym gwoździem i jest niebezpieczna dla opuszków i knykci.
Powodzenia i smacznego.
Bez wątpienia, Piotrze, z tym smakiem.
Ta sama zaparzona osobno herbata (bo ja herbaciana) smakuje inaczej w cieniutkiej szklance , porcelanie i w parszywym tutejszym „mug” czyli kubku do … cholera wie, do czego. Może zupy z torebki.
Misio wiedział, co mi sprezentować, bo cieniutkie szklanki się wytłukły 🙂
Porcelane kocham miloscia druga (z grzecznosci przyznam pierwszenstwo rodzinie) i wielka.
Przepraszam dostal kawe w ladnej filizance i wybrzydzal?! A co kawa z filizanki do herbaty inaczej smakuje?
@Andrzej Szyszkiewicz 2007-11-16 o godz. 20:54
No tak, na pewno spulchniacz jest tym który, … bo go nie było!
Serdecznie dziękuję, poeksperymentuję jutro, albo na przyszły weekend.
No wyobrażasz sobie, Nirrod, że ja w najlepszych intencjach, a ten tak?! W życiu. Biała Maria od Misia będzie tylko dla mnie na herbatę (nie jestem kawowa) i nikomu więcej nie dam korzystać. No, może synowej.
Pozdrawiam wszystkich z komputera mojej młodej sąsiadki. Poszła na angielski i laptop wolny jak taczanka na stepie. Moja nieobecność się przedłuży o następne dni. Jak sąsiedzi pozwolą będę sie pojawiał na chwilkę.
Alicjo
Widzę że prezent się spodobał i jest w użytku i cieszy swoją obecnością w Kanadzie. Filiżanki do kawy sa szczuplejsze 🙂 Tak jak gospodarz mam kota na punkcie porcelany i mam już dwie szafy eksponatów. Jak sie nacieszę to czasem sprzedaję, chociaz zawsze sie trudno rozstac.
Pyra nie zamieściła dowcipu o ziobrówce, to ja pozwolę sobie zadac pytanie co to jest ziobrówka?
Słaby Adwokat na kaczych jajach…
Misiu!
zaraz podam , ehum, nieprzystojnie ilustrowane… przepis na ziobrówkę, wybaczcie!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/ziobrowka.JPG
O cholera, Misiu, czyli faktycznie do herbaty (jeśli tak, trafiłeś z prezentem 150%), a ja Wojtka (nie z Przytoka) za darmo obsobaczyłam, że mi tu wydziwia?! Zauważ, że panowie z filmiku popijają kawusię z takich 🙂
Misiu, przestan, zajady od smiacia mnie sie porobily na wikend
pozdawiam wszystkich mocno
No właśnie, Sławek.
Laptop młodej sąsiadki, ona poszła na angielski. Nie wiem, jak to interpretować 🙂
dawno slawka sie nie czytalo i ogladalo. d. ze jestes. mam mala proabe. moglbys dac linka na foty z przed ? gdybym ja to wiedzial?. w kazdym razie bylo tam bajoro i cos w nie wlatywalo. chodzi mi to po lepetynie i nie daje spoko
Nastepnym razem takiemu gosciowi dac w kubku. Jak wybrzydza, to niech ma.
Ja z cala perfidia wybralam filizanki do herbaty i pijam z nich kawe, bo filizanki do kawy pasujace do mojego serwisu mi sie nie podobaly. I juz.
A kawy pijam duz wiecej nic herbaty.
Biala Marja byla serwisem rodzinnym w rodzinie mojej mamy, ale poniewaz byl przedwojenny, to niewiele z niego zostalo. Najpierw wojna potem dzieci.
Ja chyba juz wiecej adwokata juz pic nie bede… 🙂 🙂 🙂
Alicjo,
druga czesc odpowiedzi. tak sie rozmazylem ze zapomnialem. tam gdzie w ramach fitnes corride i flamenko sie uprawia. pozdrowienia od przyjaciela /mojego/
Ja zaserwuję temu tam … no nie, świnią nie jestem, zaserwuję mu w porcelanie chińskiej, mam sztuk jeden. Pomyślałam o styropianowym kubku, ale odpuszczę. Niech tam…
Adwokat? A fuj! Już sama nazwa odstręcza 🙂
Nirrod,
a jak rozroznic, czy naczynie do herbaty czy kawy?
adwokakt to meski trunek. opowiadalem Ci alicjo jak toto sie pije.
Dzbanki i filizanki do kawy zawsze są smuklejsze. Do herbaty bardziej krągłe . Filiżanka do kawy musi mieć małą powierchnie do parowania.
Witam wszystkich późnym wieczorem. Rozmowa Gospodarza z p. Halińskim
pyszna (dlaczego w’ napisach końcowych’ on jest CHaliński?)
Nikt nie sygnalizował wcześniej, więc może to mój komputer pada, o zgrozo!, ale u mnie ten film strasznie się zacinał. Jak było u Was?
I tu Cię Alicjo oko zawiodło. Panowie z filmiku pili herbatę. I to Black Yunan czyli moja ulubioną. Do kawy mam właściwe filiżanki. Takie jakie opisuje Miś 2.
O. A ja nikogo nie podejrzewałam o to, ze pije herbatę równie mocną, jak ja! I Alsa, oczywiście. Można pomylić z kawą 🙂
Black Yunnan to również moja ulubiona. Kupuję taką w brązowym opakowaniu, ze zdjęciem filiżanki z herbatą na froncie. Może to nie jest najlepszy gatunek, więc proszę o ewentualną podpowiedź.
To co? Dobranocka? 🙂
Dobry wieczór!
I ja lubię porcelanę. Nazbierałam sobie, najwięcej Łomonosowa. Znacie?
Pozdrawiam, Teresa
Arku, niebabym Ci przychylil, ale z tym stawem, co cos mu wlatuje, czy odwrotnie, to nie bardzo kojarze, podaj choc kontekst, odnosnie zas naczyn, po mojemu, najlepsze sa pelne, niechby nawet herbata
http://www-rocq.inria.fr/syndex/iwl.html
Nie smiejsie sie, ale w 1985 roku w Krynicy robilsmy w umywalce uroddinowa kawke na sniadanie, tego wspmnienia, tego nikt nie wroci! Kawa byla obrzydliwa, ale ile bylo radosci (to se ne vrati). Coz za wspomnienia!
Ostatnio w pracy czajnik sie „zderertezowal” i ja wyciagnelam ze swoich starych maneli grzalke, najpierw byla uciecha a potem pytanie:a po to ty trzymasz to w pracy, toz to nie jest normalne. Nie mialam sily tym nowym moim
ziomkom wytlumaczyc nasze koleje zycia, wszak nie zrozumieja…daremne slowa, prozny…
Torlin, nie zaspalam, bylam tylko w innych zaswiatach.. WSZYSTKIEGO NAJWSPANIALWSZSZEGO!
Buzia
Lena !
Znalazlas sie znowu w blogu i bardzo dobrze. Uzywasz jeszcze tego systemu z grzalka? Rany Julek, toz Ty mozesz puscic z dymem cala chalupe. Kiedys, jeszcze w Polsce moja kolezanka o malo co a puscilaby z dymem caly osrodek obliczeniowy. Teraz maly PC jest kilkakrotnie wiekszy ale i tak szkoda by bylo.
Wszyscy, jak czuje, gotuja sie do nastepnego Zjazdu i Swiat. Chwilowo jakby przycichlo w kulinarii ale wkrotce napewno znowu odbije. Jak sie ociepli i rusza kulinarne przygotowania swiateczne.
Srodkowonocne pozdrowienia
Pan Lulek
Lulek,
spać! Toż u mnie dziesiąta wieczorem, a co dopiero u Ciebie nad ranem!
(tu układa wszystkich spać ta, co ma kłopoty ze spaniem)
Piję niemal wyłącznie właśnie tę z filiżanką. I to wcale nie ze względu na niewygórowaną cenę a na smak, kolor i aromat. No i oczywiście jej moc. Moi goście wieczorem zazwyczaj proszą o kawę, bo się boja mojej herbaty i późniejszego braku snu. A ja to lubię. Tak jak Młynarski wrony.
Dzień dobry
Sobotni ranek w termitierze. Termitiera odrabia jakieś nieoczekiwane wolne – przecinek między świetem (religijnym?,narodowym?) a weekendem. Termity pozamykane w pokojach powolutku się rozbudzają kawą zabieloną mleczkiem albo czarną jak noc. Szeleszczą gazety i fosforyzująco świecą ekrany komputerów. A długie, ciemne kafkowskie korytarze rozjaśniają błyskami popsute jarzeniówki, Za oknami zimna mgła otulająca bezlistne drzewa. Ponury ranek.
Mimo wszystko miłego dnia
Ja wracam do wczorajszej babki ziemniaczanej. Swego nczasu w programie Makłowicza uczyła ją piec pani, która za nią zdobyła puchar Podlasia. Zanotowałam, zrobiłam, sprawdza się na medal. Jedyne zastrzeżenie – z podanej proporcji wychodzi pełna blacha od placka, czyli 8 sporych porcji. W raunkach 4-osobowej rodziny albo trzeba zrobić z połowy proporcji, albo zjadać resztę, metodą odsmażania „kromek” A tego chrupiącego jest naprawdę dużo
Utrzeć 2 kg ziemniaków i 1 małą cebulę, dodać 0,5 kg znielonych ziemniaków gotowanych, 20 dgd manny (grysiku), 4 jaja, sól, piewprz i 30 dkg b.tłustej wieprzowiny wysmażonej w skwarki. Tłuszcz razem ze skwarkami też wlać w ciasto + 50 ml dobrego oleju. Otrzymane rzadkie ciasto wlać na blachę wysmarowaną tłuszczem i wysypaną tartą bułką.
Po wierzchu polać następną, 50 ml porcją oleju, ewentualnie położyć dekoracyjnie paski boczku wędzonego, albo słoniny. Piec w 200 stopniach C. ok 1 godziny (trochę dłużej mi wyszło) aż się pięknie po wierzchu nie zrumieni. Podawać na gorąco z sosem grzybowym na śmietanie.
Od razu Wam powiem, że jadłyśmy bez sosu tylko z surówką z kwaszonej kapusty. Bardzo dobre, tylko dużo tego.
Za oceanem gleboka noc a ja juz wesoly jak skowronek. No bo i godzina 9.00, slonce na niebie, troche chlodno okolo zera ale slonecznie. Chyba my mamy rzeczywiscie dziure w niebie, Rosliny, ktore nie zrzucily lisci maja czerwony kolor. To samo dotyczy pedow i galazek. Niektora roze wypuscily nowe pedy i listki. Czerwone.
paOlOre, dal plame i uciekl do swojego Wiednia. Mis 2 uciekl do sasiadki ktora ma laptop i zamiast zajac sie sasiadka wysyla ja na angielski i sam surfuje. O czasy o obyczaje. Czytalem dyskusje na temat porcelany. Ja nie jestem takim fanem. Tyle, ze w przedswiatecznym okresie na roznych jarmarkach staroci podobno mozna upolowac skarby.
A tak przy okazji. Czy ktos wie skad wzielo sie powiedzenie „poszly konie po betonie”. Nie wiem a uparcie chodzi mi po glowie.
Pyro droga. Podpowiedz, co ma robic taki rzucony samotnie pod pierzyne singel z porcjami tej wielkosci na ktore dajesz przepisy. Jedyny ratunek, to szersza koldra z wkladka. Czy cos innego?
Chyba sobie zafunduje dzisiej surowke z kiszonej kapusty z czarnym olejem z pestek dyni i odrobina cukru pudru. Zamiast sultanek albo innych rodzynek zbiore troche czerwonych uhudlerowych winogron. Skutek murowany. Tylko nie wolna oddalac sie od domu.
Pieknych wolnych dni zyczy wszystkim
Gotow do wstrzasajacej, odchudzajacej, kuracji
Pan Lulek
Panie Lulku kochany, A któż Ci każe samodzielnię oną babkę zajadać? Ona się idealnie nadaje na spędy młodzieżowe. Ja robię, kiedy Ania w domu gromadzi swoich 2-3 olimpijczyków geograficznych. Jedzą do ostatniego okruszka, a ja mam święty spokój. Na 4 osoby można robić z połowy proporcji ale na 2? Nie chce mi się. Też kocham starą porcelanę i mam jej sporo. Co prawda nie Rosenthala ale CTM (Carl Tielsch czyli poczciwa Jaworzyna Śląska, szkoda, że współcześnie nie potrafią zrobić tego samego typu szlachetnej emalii). Rosenthala na 24 osoby mieli kiedyś moi Rodzice (Mythos ośmiokątny) ale różne armie się upARłY NA BOMBARDOWANIA. aKTUALNIE ZOSTAłY U MOJEGO sZWAGRA 2 TALERZE PłYTKIE I JEDNA SALATERKA) Tfu, znowu nacisnęłam niechcący. A Weiss Marie produkuje zakład do dzisiaj. Datowanie jest dość łatwe, bo w różnych czasach f-ka stosowała różne sygnatury. No i niestety – wzornictwo to samo ale jakość już nie ta sama.Ktoś tu pisał (Teresa?), że uzbierał Łomonosowa, to świetna wytwórnia podobnie jak Kuzniecow. Gdybym miała prawdziwe pieniądze zbierałabym jednak Moabit albo Copenhagę. Najbardziej mi się podobają.
Panie Lulku, za moich studenckich czasow nie wypadalo czegos pic w towarzystwie bez toastu lub hasla i wowczas byly popularne takie powiedzonka: Idzie zima, przejscia ni ma. Poszly konie po betonie itp. Pochodzenia nie znam, ale jak bywam co 2 lata na zjezdzie kolezenskim, to one nadal obowiazuja 🙂 U mnie pogoda sloneczna i mrozna -5°C. Wybieram sie na spacer po okolicznych pagorkach (na rakietach snieznych).
Prawdziwe pieniądze. Hm. Niestety. Ale łakomstwo (nie chciwość przecież!) na porcelanę mam. Nie to co na szkło, choć i tu widuję rzeczy, które mi się podobają.
Kuzniecowa też trochę widziałam. I Dulowa. I Copenhagę, Moabit, i inne.
Porcelana – moja słabość… Są i inne. Do cieszenia oka, nie do nabywania.
Juz wiem, to bylo sluchowisko Marii Czubaszek:
„Ooo, poszły konie po betonie.
Ciotka: A zające?
Pan Jurek: Po łące.
Ciotka: Zgadł pan! A jeże?
Pan Jurek: Po gejzerze.
Ciotka: Brawo! A łosie?
Pan Jurek: Po szosie.
Ciotka: A misie?
Kazio: Po ptysie.”
Teresa – to prawda, do cieszenia oka. Kocham stare przedmioty – czeczotowe szkatułki, grzebienie z szyldkretu, stoliczkli z drewna różanego, szkło, porcelanę i srebro. Dobrze, że mogę czasem pooglądać.
Tak, Pyro. Dobrze, że jest to nam dane. Jeszcze niektóre tkaniny. Książki – oczywiście. Meble. Dworki. Stare fotografie. Jest tego…
A i tak uważam, że dla człowieka najważniejsi są inni ludzie. Nawet na bezludnej wyspie.
Urwałem się z termitiery do mięsnego i od razu mi lepiej. Nic bardziej nie ożywia niż galop z siatami po ulicach. Do zupy wg Olszańskiego kupiłem ładny boczek wędzony i kiełbasę lepszego sortu. Kupiłem 80 dkg boczku więc zwiększę proporcje pozostałych składników. Po za tym słonina na smalec – niestety cienka, bo o grubą teraz ciężko – i kawałek tłustego boczku surowego by smalec miał trochę mięsnej treści. Oczywiście podsmaże do niego kiełbasę gorszego gatunku. Kupiłem też ładne mielone wieprzowo – wołowe jako wkład do sosu pomidorowego z przepisu Alicji. Tyle było na mojej głowie. Resztę produktów do nocnego gotowania kupiły kobiety.
Pozdrawiam
„Poza tym” oczywiście.
Wojtek – rzuć okiem w górę na przepis na babkę wielką, jak stóg. Może przyda Ci się na następny raz.
Pyro, wydrukowałem już. Bardzo apetycznie brzmi. A w piwnicy mam worek smacznych ziemniaków prosto od chłopa z pola.
Ilustracja do odpowiedzi Misia. Tym razem nie Rosenthal, ale Wedgwood.
http://i20.photobucket.com/albums/b238/Nirrod/Image2-1.jpg
Wracajac do problemu Wojtka. To moj slubny w czasach studenckich robil makaron z serem i piwem. Jak wroci do domu to podpytam jak sie to robi, bo to tez z serii malogarnkowych kryzysowych przepisow studenckich.
Bry.
Ciemno, zimno, listopadowo. Mmmmmmmm….. herbata!
A Wy co, już gotujecie o sobotnim nawet jeszzce nie świcie?! (6:20)
Z kim ja sie zadaję….
Jako bylem, tako i sprawozdaje.
Mlody wiekiem uczony z Uniwersytetu w Grazu otwiera jak mu sie wydaje nowa dziedzine wiedzy. Bedzie sie specjalizowal w geriatrii. Czyli on, mlody, dynamiczny niezastapiony bedzie nas studiowal i stosownych rad udzielal. Nas znaczy ludzi co najmniej trzeciego jesli nie wrecz czwartego wieku. Lubie kiedy mlodziez zabiera sie za nowe dziedziny wiedzy, wytycza nowe kierunki a potem sama starzeje sie i poprawia to co teoretycznie opracowala ale nijak nie mogla zastosowac w zyciu. Tak weglug zasady gdyby mlodosc wiedziala, gdyby starosc mogla. W seminarjum, czy tez moze sympozjum a moze warsztacie tworczym uczestniczylo 12 osob. Plus do tego tenze maz uczony. Trzy panie i trzech panow. Jak juz napisalem powyzej. Dobor uczestnikow w drodze protekcji, troche z lapanki, chodzilo bowiem o dobor przastawicieli roznych narodowosci, bylych zawodow itp. Chodzilo bowiem o mozliwie szerokie spektrum uczestnikow. Za moich nieco mlodszych lat mowiono o ludziach z tak zwanego klucza. Ja pokrywalem kilka punktow. Po pierwsze byly cudzoziemiec, po drugie z kraju wschodniej Europy, po trzecie akademik czyli wyksztalciuch itp. itp. Dobry bylem. Pan przedstawil na poczatek zasady doboru uczestnikow tego spotkania ktore odbylo sie w wydzielonej salce lokalu „Pod Bocianem”. Chodzilo o to, zeby nie przeszkadzac innym gosciom a i kuchnia oraz bufet byly w poblizu. W tym ostatnim przypadku chodzilo w mozliwosc wzmacniania sil uczestnikow nie mowiac o srodkach na rozszerzanie szarych komorek. Na poczatku prowadzacy seminarium przedstawil sie z imienia i nazwiska, zapodal krotki CV i oswiadczyl, ze jego zamiarem jest prowadzenie ta metoda nowych poszukiwan w zakresie psychologii gieratycznej. Jakas nowa galaz wiedzy. prosil rowniez o jedno. Mianowicie aby w naszych wypowiedziach nie fantazjowac ponad to co jest w naszym wieku dopuszczalne i nie obrazac sie na innych uczestnikow jesli oni powiedza cos nie na temat albo z czego ktos inny moglby byc niezadowolony. Dotyczy wszytkich zaznaczyl. Pelna rownosc. Wnioski z kazdego sympozjum beda poddawane obrobce statystycznej i znajda sie w rozprawie naukowej ktora zostanie opublikowana w stosownym czasie.
Na zakonczeniu zapytal czy ktos chcialby cos wniesc. Jak zwykle djabel wstapil w Pan Lulka ktory poprosil o przywolanie kelnerki, bo nie zwykl prawic o suchej twarzy a potem zadal pytanie. Jak mozliwym jest robic statystyke na podstawie szesciu przypadkow. Populacja wydawala sie byc zbyt skromna. Odpowiedz byla druzgocaca. Po pierwsze nowoczesne metody umozliwiaje wysnuwanie ogolnych wnioskow na podstawie nawet jednego przypadku a po drugi, to byl komplement pod adresem kazdego uczestnika, kazdy z uczestnikow niesie w sobie taki bagaz doswiadczen, ze starczy za setki innych. No bagaz to ja mam pomyslalem i zamilknalem.
Kolejnym punktem bylo wzajemne przedstawianiew sie uczestnikow. Nowa metoda, tez bez owijania w bawelne. Taka odmiana lustracji, pomyslalem sobie majac na uwadze rozne artykuly „Polityki”. Kazdy cos tam bakal pod nosem. Czulo sie, ze wielu ma dostateczna ilosc spraw do zatajenia az wystapila pani ktora oswiadczyla, ze byla szesc ( 6 ) razy zamezna ale ani razu nie rozwiedziona. Zamurowalo nas. Szczegolnie panow. Wyjasnila, ze los byl nielaskawy i szesc razy zostala wdowa. Pytanie nasuwa sie samo przez sie kto byl nieszczesliwy ona czy ci byli mezowie. Pierwszy raz wstapila na slubny kobierzec jako mloda niewinna osobka. Szczescie malzenski nie trwalo dlugo albowiem malzonek utopil sie w wodzie po kolana zima po pijaku. Pozostal po nim nienajgorszy spadek z powodu ktorego mloda wdowa znalazla sobie nastepnego zarzadce masy spadkowej. Opowiesc byla dluga. Dotyczyla wszak szesciu przypadkow. Rozne to byly przypadki. Za kazdym razem pani pozostawaly srodki dla przezycia okresu miedzymalzenskiego. Teraz od pewnego czasu jest rowniez samotna ale juz, co podkreslila ze srodkami wystarczajacymi do prowadzenia, sadzac ze strojow i uzywanych perfum, do konca zycia. No coz powiedzial pan prowadzacy seminarium. Jako przypadek dla analizy spraw rozwodowych, to ona nie jest dobrym przykladem. Jesli chodzi o sprawy spadkowe zapewne. Na zakonczenie umowilismy sie, ze za kazdym razem rachunek dotyczacy drobnego poczestunku pokryje inny uczestnik seminarium. Tym raze jeszcze nie trafilo na mnie ale jak dozyje to i ja uiszcze. Wybor placacego odbyl sie na zasadzie gry w orla i reszka.
Ot jak to potrafia bawic sie dojrzali ludzie z mlodym Bogu Ducha winnym uczonym.
Pan Lulek
zimno, ciemno i do domu daleko, Nic Alicjo dziś nie gotuje, idziemy z przyjaciółmi na obiad.Nie wiem gdzie, bo to oni wybierają.
Panie Lulku niech pan tej pani bron boze pod pierzyne nie wpuszcza!!! Statystycznie ta pani jest niodpowiednia, bardzo nieodpowiednia!
Z innej beczki, slubny wrocil, kawa sie robi, paczki kupione.
Przepis wkrotce.
Nirrod !
Dziekuje za dobra rade i troska o moja przyszlosc. Teraz rozumiem dlaczego Pyra nie chce mi kupic szerszej pierzyny. Nawet o kilka centymetrow.
Jaki to bedzie przepis, na paczki, kawe czy na zycie
Troche nadmarzniety
Pan Lulek
Pyra wykazuje sie najwyrazniej kobiecym instynktem.
Przepis na studencki makaron. Grzecznie zadalam pytanie jak on ten makaron robil, wyjasniajac przy tym dlaczego nagle ta informacje jest mi potrzebna.
Nie tylko opisal makaron w sosie piwnym (przepis na dole), ale wreczyl maly segregator z przepisami, ktore moja tesciowa dla niego napisala, jak wyjezdzal na studia.
Mysle sobie, ze przetlumacze co sie da i co w Polsce tez bedzie dosc tanie i zrobie mala strone z przepisami dla biednych, glodnych studentow.
Poki co makaron an piwie.
Pokroic cebule ma male kawalki, usmazyc dodac odrobine maki, przesmazyc dodac piwo, pogrzac, jak zacznie sie gotowac dodac starty zolty ser. wymieszac, wrzucic makaron, wymieszac i podawac.
Od czasu, kiedy oboje przynosimy do domu pensje co jakis czas laduje na stole wersja luksusowa, w ktorej przed wlaniem piwa wrzuca sie na patelnie mielone reszta jak powyzej.
—–
hmm… przepis na kawe wlasciwie tez mam. Ogladam go juz od jakiegos czasu i zbieram sie na odwage, zeby go wyprobowac. Nazywa sie to Kawa po kozacku i robi sie ja przez podgrzaniu:
1/2 szk czerwonego wina;
1/2 szk mocnego napary z kawy;
25g czystej wodki;
2-3lyzki cukru
w rondelku i nalezy podawac w ogrzanych filizankach.
Moze kiedys sie wreszcie zbiore….
Ponoć jak twierdził M.Twain wdowy to szczęśliwe kobiety, wiedzą bowiem dobrze, gdzie się mąż w nocy podziewa. Jestem wdową ale tego dylematu nigdy nie miałam, Niemniej przychylam się do troski Nirrod – trzymaj Ty się Lulek daleko od owej Pani. Jeżeli chodzi zaś o moje nieco złosliwe poczucie humoru, to jestem zwolenniczką poglądu, że normalny człowiek w ogóle powinien trzymać się na bezpieczny dystans od psychologów wszelkich – i tych specjalistów od psychologii rozwojowej i tych od geriatrycznej. Sami sobie wymyślają problemy i sami je sobie badają a potem rozpowszechniają, tłumacząc zwykłym ludziom , że :
1. są nieprzystosowani,
2. są nieszczęśliwi
3. są wykorzystywani
4. wykorzystują
5. będą szczęśliwi jeśli uwierzą, że są nieszczęśliwi itd itp
Jaka jest zdaniem Pyry beZpieczna odległość od psychologów? Proste – trzymać się na odległość strzału z pistoletu (ew. może nie być automatyczny}
Pyro najdrozsza, nie pisze przeciez najkosztowniejsza !
Z ulga przyjalem Twoje zalecenia. Niestety nasza wiocha jest mniejsza anizeli odleglosc strzalu dobrego pistoletu a ten mlody czlowiek prawie caly czas jest w Grazu poza zasiegiem strzalu. Ze wszystkich podanych przez Ciebie punktow najbardziej podoba mi sie czwarty czyli wykorzystuja. Bez wyrzutow sumienia i potrzeby kuracji.
Nirrod, podoba mi sie Twoj przepis. Tylko dlaczego 25 gram. Na prawdziwego kozaka to chyba zbyt malo. Chyba, ze na naparstek tej herbaty. Widzialem kiedys jak pewien gentelman na stacji kolejowej dosc daleko za Uralem pil z dwu szklanek. W jednej, niepelnej, byl kipiatok a w drugiej Moskowskaja. On to nazywal herbata kozacka.
Nie probowalem i chyba bym nie zdzierzyl.
Slabowity
Pan Lulek
pistolet, niestety, jest automatyczny ze swej wlasnej natury, no chyba, ze skalkowy, ale tutaj robimy juz w archeologii, Pyro, z zawodu powinnas byla wyniesc te wiedze, chyba, ze wojsko, przy ktorym robilas bylo bardziej westernowe, i tu sie prosi rewolwer, taki J. Wayne itp, tez ladny :), moze byc na wode ten rewolwer, bo John pewnie chodzil na inne paliwo,
przymierzam sie do recepty Nirroda ? propos kozackiej kawy, pozostaje mi tylko znalezc cukier,
Lulek, zostales chyba jednak wykorzystany, dobrze chociaz, ze za kolejke, nie byla Twoja kolej wybulic, przeciez Ty sie ze swoim serduszkiem 25 latka, jak dzwon, wielkim, jak ksiezyc w ogole nie lapiesz na tego rodzaju doswiadczenia paramedyczne, rozumiem, ze chlop chcial napisac cos madrego, ale ta Laska po szesciu mezach sama juz dostarczala wystarczajacych danych, tym bardziej, ze pretendent do uczonego uwaza, ze jeden przypadek jest w stanie dostarczyc materialu statystycznego do konkluzji,
ide na piwo
Ania doucza niedouczonego, a ja mam luksus popołudniowego dostępu do świata. Na obiadek dzisiaj były cynaderki wieprzowe w czerwonym winie, surówka i ziemniaki, na jutro będzie reszta gulaszu z szynki z podgrzybkami i surówką z pora i pomarańczy. Chciałabym jeszcze upiec tartę z jabłkami i orzechami ala Nemo tylko nie chce mi się do tego zabrać. Lenistwo i spleen.
Nemo pisze:Juz wiem, to bylo sluchowisko Marii Czubaszek:
?Ooo, poszły konie po betonie.
Ciotka: A zające?
Pan Jurek: Po łące.
Ciotka: Zgadł pan! A jeże?
Pan Jurek: Po gejzerze.
Ciotka: Brawo! A łosie?
Pan Jurek: Po szosie.
Ciotka: A misie?
Kazio: Po ptysie.?
Ciotka: A kaczki?
Donek:Dostaly sr…
Ciotka:Coo?
Donek:Diarrhea ciociu,diarrhea.
Nemo pisze:Juz wiem, to bylo sluchowisko Marii Czubaszek:
?Ooo, poszły konie po betonie.
Ciotka: A zające?
Pan Jurek: Po łące.
Ciotka: Zgadł pan! A jeże?
Pan Jurek: Po gejzerze.
Ciotka: Brawo! A łosie?
Pan Jurek: Po szosie.
Ciotka: A misie?
Kazio: Po ptysie.?
Ciotka: A kaczki?
Donek:Dostaly sr…
Ciotka:Coo?
Donek:Diarrhea ciociu,diarrhea.
Sławek, ja się nnieprecyzjnie wyraziłam – wiesz, automatyczny, samopowtarzalny, no więc nie, nie musi być samopowtarzalny. A moje wojsko było więcej niż westernowe – to dowództwa i sztaby – latały chłopaki, oj latały między jednym blokiem, a drugim blokiem, między generałem iks i gen.YRobota zasadnicza to kontrole i inspekcje „w terenie”, przygotowanie i omawianie szkoleń i inne takie duperele. Czasem do bloków przy ul.Kođciusyki awansował jakiś genialnz d+ca pułku i + niestety, zostawał genialnym d-cą pułku wg.stalłinowskiej opinii o gen Popławskim „Był sierżantom, da sierżantom ostałsja”, czasem wręcz przeciwnie – awansował po jakimś czasie na d-cę dywizji (nigdy nie było wiadomo dlaczego). Wojsko jak każda zamknięta korporacja ma swoje osobliwości w oczach ouseidera, a do takich przecież należy pracownik cywilny, nie związany z branżą rodzinnie.
Panie Lulek,
pilnuj Pan pierzyny!
Pyro, moja ulubiona, proponuje, zebysmy przeszli automatycznie do innych sierzantow, najlepiej tych od kuchni, to tylko dla jaj tak sie glupio odezwalem, bo to wicie, rozumicie sobota i zimno, na marginesie, wiem o czym piszesz, wyobraz sobie, ze ze mnie kiedys „bazanta” chcieli zrobic, udalo mi sie zwiac uf
Alex, dzieki za aktualizacje! 😆
http://www.youtube.com/watch?v=Xeov-7C_0KY
Dobra rzecz!
b.d.Rzecz, skutecznosc i przyjemnosc jezyka, analogie kuchenne same sie nasuwaja
Ciemno już….wróciliśmy do domu.
Słucham sobie Brzezińskiego i piszę.
Nawet nemo z rakietą już wróciła! Z tych ….pagórków leśnych, z tych łąk zielonych,szeroko ….po cudownych Alpach rozłożonych 🙂
Ja dzisiaj wykonałem co zaplanowałem.
Po primo – wyspałem się!! i to mogłoby już wystarczyć! Ale miałem plany bardziej ambitne. Wieje chłodem od Pana Lulka więc znak to niechybny aby wymienić opony. Zrobione!! Z powodów jak przy oponach, wykonałem naszej podwórkowej kotce, właściwie byłej kotce, zimowy domek. Budulcem, jak co roku, był styropian, pudła po czymś tam, folia.
Jako wyściółka w tym sezonie będzie służył mój rudy, 95%wełniany golf. Ciekawym czy się jej?, onemu?, spodoba. Rok temu był moj czerwony polar. Obyło się bez reklamacji.
Przekładając opony myślałem intensywnie, między innymi oczywiście, o PanaPiotrowym przepisie na cepeliny. Wspomniały się te jedzone na jakiś wakacjach gdzieś w Augustowskim powiecie. Gdzie byliśmy i podawali tam cepeliny, jedliśmy! Były pyszne! Szczególnie z niedostępnym jeszcze wtedy w wawie piwem -w nazwie na Ż. 🙂
A więc przywołane wspomnienia sprowokowały mnie do wykonania ich według przepisu Gospodarza. Polędwicy w domu nie było, ale znalazła się równie odpowiednia wołowina.
Zrobione!! Zjedzone! Zadowolenie pełne! Piwo było na F.
Został jeszcze letki bałagan.
Ale jedna uwaga!! Gospodarz pisze : gotować okolo pół godziny!!! Ja po piętnastu minutach musiałem je ewakuować z garnka!! Po pół godzinie miałbym zupę….
A więc możecie i Wy! Jak Sławkowy młody próbował kawior ,ja spróbowałem cepeliny , żyję, mam się dobrze.
Acha, w międzyczasie ostrzyłem noże. Jeden wypróbowałem przypadkiem na kciuku. Jest OK!! 😉
Jakie macie sposoby na utrzymanie kuchennych noży we właściwej kondycji??
Jakieś własne patenty?
Ja mam osełkę, antku.
Pewnie nikt nie wierzy (wy tam na zachodzie czegos lepszego nie macie?!) ale osełkę najprawdziwszą. Z jednej strony grubsze ziarno, z drugiej strony drobniejsze. Ostrzy się najlepiej w towarzystwie zimnej wody. I nie wypróbowuje na własnym kciuku, tylko na cudzym , na cudzym, antek!
Nożom szkodzą wysokie temperatury. I to by było na tyle w temacie noży i ostrzenia.
Antek, pierwsze primo noz kuchenny utrzymuje sie w super kondycji zupelnie sam, pod warunkiem, ze Ladniejsza nie uzywa wspomnianego do czynnosci typu: tu dlugachna lista, wiec streszcze do min. np. ciecia bochenka na plytkach ceramicznych, otwierania sloika ze sledziami czubkiem narzedzia, o ktorym mowa, zdrapywania lakieru do paznokci z lustra w lazience, ktory oczywiscie tam znalazl sie z niczyjej winy, rabania kosci roznych, a tasak obok lezy i sie smieje, otwierania listow, przycinania roslin, wyciagania monet, co wlasnie wpadly pod szafke, naprawy telewizora, demontazu PC i straszenia sasiadki ( tu wprawdzie sie nie tepi fizycznie, ale zwiazany ze straszeniem stres prowokuje modyfikacje molekularne wplywajace na pozniejsza, niestety obnizona skutecznosc ciecia )tu zakoncze, bo zycie jest za krotkie,
kolejne primo, wiec juz secundo, kupic sobie ceramiczny, nakleic wlasne imie i zakazac dotykania postronnym, nawet jesli Rodzina, oczywiscie schowac na wszelki wypadek, tak gleboko, zeby nikt poza Toba nie mial dostepu
trzecie priomo-tertio zapomnij, ze Ci sie uda
A ja według przepisu Gospodarza fenkuł pod beszamelem na kolację wyrychtowałem. Z modyfikacją.
Na tego fenkuła dałem dwa filety pangasiusa. Po jednym na twarz. Potem ten beszamel. Na to nieco dobrego szwedkiego sera utartego na grubo i dla uwieńczenia dziela nieco drobno utartego Grana Padano.
Jak u bogatych!
Żeby tak jeszcze flaszkę białego na przykład tego Jurrasique albo – niechby tam – Chablis. Nawet takiego malutkiego.
Ale trzeba było się obyć kranówą. Wprawdzie nie jak u Pana Lulka – mineralną i arabską ale nie mam się czego wstydzić. Studnia głęboka na osiemdziesiąt metrów i kranówa orzeźwiająca.
Ech, źyć nie umierać….
Na fenkuła dobre byłoby też prostituto. Pardąsik, prosciutto. Reszta jak wyżej.
Osełkę to ja mam. Nawet trzy, z trzema wielkościami ziarna. Diamentowe!!
I nóż własny też, ale jest z nim tak jak Sławek pisze.
Na moje specjalne życzenie córcia zakupiła mi będąc na ameryce na robotach. Z kolekcji Marty Steward, ale wyprodukowany…. Gdzie?? Tam gdzie wszystko teraz produkują. Pieszczę, ostrzę, wycieram, chowam, ale zawsze znajdzie się na kuchennym blacie umazany na przykład dżemem…. cuda jekieś?? Sprawię sobie pewnie taką pochwę jak na miecz i nosił przy sobie.
http://www.cnn.com/2007/TRAVEL/getaways/11/16/poland/index.html
Lulku drogi,
nie rozdawałem żadnych plam, tylko padłem ofiarą kataklizmu klimatycznego oraz względności czasu a nawet zakrzywienia czasoprzestrzeni. Sorry!
Antku,
wypróbowałeś ten nóż na kciuku, i jest OK? Co jest OK? Nóż? Kciuk?
No i zachodzę w głowę, czymże jest teraz ta była kotka, dla której wybudowałeś budę…
Do ostrzenia nozy uzywam urzadzenia ktore nazywa sie po polsku musat. Po niemiecku Vetzeisen. Sa dwie szkoly produkcyjne. Jedna radziecka z dobrej stali ale nie ta gniotsa nie lamiotsa. Druga szkola niemiecka. Pokryte diamentowym proszkiem. To dobre do polerowania noza. Tym pierwszym traktuje noz od czasu do czasu a tym drugim bardzo czesto. Tak jak Pan Rzeznik. Ciach, ciach kilkanascie pociagniec i noz trzyma sie jak nowy. Te w zabki poleruje tylko z jednej strony, tej gladkiej. Na punkcie nozy jestem trocha uczulony. Jeszcze nigdy w zyciu nie wyrzucilem noza a mam ich kilkadziesiat. Kazdy noz ma swoj czas uzytkowania, potem naostrzony czeka na lepsze czasy. Moim marzeniem jest kolekcja nozy japonskich. Tyle, ze taki najdrozszy moze kosztowac i kilka tysiecy Euro.
Jutro jak zwykle dzien pracy. Ostatnia runda. Na pierwszy ogien pojdzie drugi przebieg gruszkowy, nastepnie pierwszy czeresniowki. Ta ostatnia w postaci pierwszego przebiegu bedzie czekala do marca przyszlego roku. Jest bardziej delikatna i musi sie uspokoic. Praca bedzie trwala caly dzien.
Sprzezajacy sie przedstawiciel Klasy Robotniczej.
Pan Lulek
Smalec już w słoikach chłodzi się na ganku. Sos pomidorowy wg Alicji odparowuje w garze. Wędzonka na zupę wg Piotra ugotowana, fasola namaka. Skończe jutro – mam dość, od 6 jestem na nogach. Corcia, która w poniedziałek o świcie ma te zapasy wieźć do Wrocławia godzinę siedziała w łazience, wyszła w bluzce z dekoltem do pasa i pomknęła na imprezę. W locie rzuciłem-„Prawie naga jesteś”. A ona na to-„Co mam ładnego to pokazuję”. A pod drzwiami fatygant zestresowany na nią czekał. Zerknąłem kto zacz a ten dzień dobry Panie Wojtku i rękę mi podaje spoconą z nerwów. Mój Boże – staro się czuję, zmęczony jestem, idę spać.
Dobranoc Przyjaciele.
A w temacie noży, to ja też przyznam się do posiadania osełki. Do używania tejże również. Używam zawsze, gdy moja Właścicielka krzyczy, że noże tępe i sama je naostrzy, jeśli ja tego nie zrobię. Tu muszę wyjaśnić, że ona osełką posługiwać się nie umie, zatem nożom grozi egzekucja przy pomocy takiego socjalistycznego wynalazku z dwoma zachodzącym lekko na siebie rzędami metalowych kółek, między którymi przeciągało się ostrze noża powodując nieodwracalne straty w materiale. Wówczas ja, w trosce o instrumenty, bezzwłocznie doprowadzam wszystkie nasze noże do gotowości bojowej.
E tam… diamentami mnie nie zaimponujesz, Panie antek. Tych tu od groma. Czasem trzeba jakis kamyk, żeby go pod mikroskop… no to tego się używa.
Tarcze diamentowe i takie tam.
A propos Brzezińskiego, zawsze mi imponowała jego bardzo poprawna polszczyzna. On mówi językiem literackim, aczkolwiek bez tej nadmiernej kwiecistości, o której wspomina. Lekutki akcent ma, tak w języku polskim jak i angielskim, ale jak on pięknie mówi! Lepiej, niż Bralczyk 🙂
Pewnie sobie sam popiszę..ale co! nie było mnie trochę więc moge. 🙂
Wojtek pewnie gotuje zapasy dla dzieci.
My takich problemów nie mieliśmy. Szkoły na miejscu, jadały w domu.
Nie pomogę własnym doświadczeniem. Ale makarony wszelakie jak najbardziej polecam!!
W domu też się sprawdzają. Szybko, smacznie i łatwo.
Przepis Nirrod ja też wypróbuję!
Podrzuć coś jeszcze z mężowskiego segregatorka !!
Wspomniały się przy tej okazji sposoby żywieniowe na rozmaitych rajdach świętokrzyskich, dolnosląskich, tatrzańskich…..
Mój patent : zupa z zupek w proszku. Takich jak kto miał.
Mogła być :np. ogonowa + krupnik + grochowa. Albo dawało się zjeść, albo…..Ale wychodziły smaki!! 🙂
Kto ciekaw , niech popróbuje. Ale takich zup już nie ma….
Tamte wspólnie mieszalne to były za wujka Gierka. Może wtedy w torebkach było to samo, tylko nazwy były różne???
Noże, moja słabość kuchenna. Nieodżałowanej Pamięci Moja Pomyłka Życiowa, człek kochający metale twierdził, że kiedyś ukradnie gdzieś miecz i do domu przyniesie – może wtedy jego kobieta będzie własnie zadowolona. A rzecz w tym, że ja lubię duże, ciężkie noże, małymi w ogóle nie umiem się podługiwać. Jedynym wyjątkiem sa szczelinówka do jarzyn i długi z piłką. Poza tym moje noże budzą grozę u obserwatorów. I tępię mój ulubiony nóż często i „nieodpowiedzialnie” (wiecie już kogo cytuję?) Problem w tym, że ja tym wielkim nożem różne rzeczy na patelni przewracam. Tak mi najwygodniej Wprawę mam już taką, że placek albo kotlet odwyrtnę i ani samej patelni nie musnę, ale nożom to szkodzi. Wiem i co? I Nic. Co sobotę ostrzę narzędzie mordercze.
Wiesz co Alicjo, czytalam i jakos moje oczka sie zalzawily, dlaczego? Wlasnie teraz mam ochote pojsc do baru mlecznego, teraz i juz na te pierogi, bukiet z jarzyn, gryczana z sosem pieczrkowym (nalesniki nie bo stawaly w gardle i trzeba bylo zamawiac dwa kompoty do popicia) czy niesmiertelne kopytka. Nostalgia ach nostalgia.. w kazdym razie Dziekuje.
Buzia,
Lena
Misiu, spijam Twoja wisniowke i mnie sie ladnie kojarzy
paOlOre
Nóż na kciuku się nie stępił.
A na kciuk wystarczył jeden plaster!!
Stąd OK! Dla obu stron.
Kotka……jest była, bo już nie może się spełnić macierzyńsko.
Pan doktór musiał jej wszystko ze środka……..aby nie zeszła z padołu …….potem leczenie…..
Od tamtych wydarzeń jest nazywana naszą najdroższą koteczką……..
Lubi mnie. Jak przyjeżdżam do domu , ona oddala się na bezpieczną odległość.
Bezpieczna odległość to krańcowy zasięg lecącego buta.
Ale domek na zimę buduję corocznie. 😉
Antek – moje Bliźniaczki robiły to samo + ewentualnie mała puszka „turystycznej”: albo „gulaszu angielskiego”. Kiedy kumpel – Warszawiak po raz pierwszy przywiózł na Ornak chińskie zupki, zachwyt nad makaronem instat zajął cała jedną kartkę pocztową.
Pyro, trzeba sie bylo przyznac, zostawilbym Ci szable od kielbas i serow, byla prawie jak miecz,
Antku, chyba jedlismy te same puszki, mile wspomnienie, bary mleczne tez, ale jakby nieco inaczej, tam jadalne bylo tylko piwo
Sławek, rozmnaża Ci się ta wiśniówka, czy jak? Daj na siebie namiary to Cię świątecznie podratuję jakąś butelczyną.
Pyrko, sie nie rozmnaza, tylkom chomik, a obecnie mocno z tego tytulu zadowolen, zawsze chetny na flaszke wasz slawus, azymut: bmphoto@wanadoo.fr
W Wawie bary mleczne jeszcze istnieją!!
Zapraszam na omlet ze szpinakiem!!
Albo leniwe, może naleśniki z serem?
O!!!Barszcz z pasztecikiem!!
Flaki z bułką. Kluski ślaskie ze słoniną.
Mleczna z makaronem też jest.
Latem chłodnik z jajkiem.
Wojtek z Przytoka,
a biała kiełbasa zrobiona w domu, i ugotowana, we Wrocławiu zamrożona (w mnieszych porcjach) to dobry pomysł? Albo usmażone kotlety mielone, też do mrożenia? I pasztet tak samo. Taki „głodny jak wilk” bierze się z niedoboru białka, słowo daję. Człowiek da się oszukać kluskami i za trzy godziny jest znowu głodny.
A widzisz Pyro – gorąco nożu zle na ostrość robi!
Ja natomiast bez moich małych noży nic. Sterane są też, bo tyle lat ze mną, więc to jednemu koniuszek utrąciłam, to drugiemu lekko wygięłam. Innych nie używam. Idę zilustrować, żeby odpowiedni obrazek dać, o czym mówię:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/A_nuz_widelec.jpg
Te dwa w środku oczywiście. A widelec dla proporcji. Piłka jak leżała, tak leży i to jest największa szabla w moim domu.
Ha!
Bara bara… a raczej bary! Sławek zna:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Bar_Mis.jpg
I teraz dodam tekst:
Poszliśmy sentymentem gnani do baru Miś (pokrewieństwa z naszym Misiem nie ma). Jak sto lat temu „tablica” (czytaj, wielki kawał brystolu, albo bristolu, jak kto woli)i wypisane menu. Nic nie skreślone (jak zawsze), więc my, oj naiwni naiwni, prosimy o ruskie. Nie ma. A leniwe? Wyszły. To może placki ziemniaczane? Zaraz sprawdzę… Zośka, są placki?!
Odstawiliśmy tacki i wyszliśmy. Tak naprawdę to chcieliśmy ruskie!
oj Alicjo, jak ja to znam
Alicjo
bristol to ekskluzuwny hotel w wawie.
ruskich pewnie nie podają. Chyba że ruskim. Tym ze szmalem.
O!!! A jak Twoje miliony???
wracajac do scyzorykow, wlasnie jestem na etapie negocjacji z portfelem, ktory, japonski, czy technologicznie na topie, Alicjo, wiem, ze Ci nie wstyd, a jednak?
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Scyzoryki
Sławek , o krucza fux!!
Ale ceny!! Miałeś te cuda w ręku?
Kupuj taniej…..:-)
http://www.allegro.pl/item266014921_zestaw_nozy_japonskich_6elem_noze_i_tasak_stal.html
A Kyocera to u nas drukarki sprzedaje!
Może one mają w sobie też noże?
Sławek,
nie jest mi wstyd, bo nie gadżety stanowią o tym, co na talerzu, ale kucharka, kucharka! No, albo kucharz także samo zarówno.
antek,
wygrałam tylko 10$ i kazałam Jerzu polecieć i zainwestować na dzisiejsze emocje.
Jak dobrze, że to tylko w środy i soboty!
U nas też tak było !! Ale teraz można się łudzić trzy razy : wtorek, czwartek, sobota.
Może ten co coś skreśli…
Wy-graj….wy-graj….
U nas teraz jest strasznie ważny mecz !!! Skończyła się pierwsza połowa.
Wygrywamy, jak piszą 1:0.
Tak straszny że nie patrzę!! Ale zachowuję kontrolę.
Pyra, Ty nozownico.
Na pewno nie wiesz, ze najlepsze machety na swiecie do uzytku w tropikalnych puszczach produkowali bracia Czesi. Firma nazywa sie Ceska Zbrojovka i znajduje sie w Brnie. Kiedys kupilem dwie. Jedna mniejsza podobno damska a druga wielgachna, meska. Byly tylko wstepnie oszlifowane. Podobno uzytkownik powinien ja sam doostrzyc i ulozyc do reki. Moze i tak. Obie zginely w moich zyciowych zawieruchach. Poza tym mialem cos w rodzaju szabli zrobionej z lopatki od turbiny najnizszego stopnia. Te lopatki najnizszego stopnia wymagaja najlepszej stali. Tez niestety gdzies ja wcielo.
Pozostaja noze z damascenskiej stali made in Japan.
Czekam z niecierpliwoscia, moze ktos zatelefonuje na przyklad z drugiego konca swiata.
Pan Lulek
Sławek!!
Te noże co link Ci wysłałem to tylko 16,54419889 euro komplet!!!
3,3088390778 sztuka!!!!
A nie 47 euro najtańszy!
Pomyśl więc. I szukaj drobnych.
🙂
Hej, Juz jest 2:0!
Ja tez nie patrze, ale dzielnie trzymam reke na pulsie.
Buzia,
Lena
Moi kochani !
To nie o te noze chodzi. Najbardzej znana firma japonska jest KAI. najmniejszy nozyk kosztoje 90, najwiekszy do chleba 189 Euro. Zestaw podstawowy skladajacy sie z trzech sztuk w pieknym etui kosztuje 359 Euro. Widzialem jednak noz, bardzo duzy, chyba pol metrowy, ktory kosztowal 3.000 Euro. Przedstawiciel tej firmy zademonstrowal mi jak na kowadle mozna przeciac jednym uderzeniem gwozdz o grubosi okolo 3 mm. Noz mial tez piekne opakowanie. Zebym wtedy mial taka wolna sume. Obylo sie na smaku. Podobno takich nozy nie trzeba nigdy ostrzyc.
Zeby do konca zycia mogl czlowiek byc tak ostry.
Przydalo by sie.
Pan Lulek
masz farta Lulek, Ty jestes
Antku, mam klopot, 3,309/szt. chyba nie daje wiary, toz to cena poprawnej obieraczki do ziemniakow i do tego bez personelu i instrukcji
http://www.czub.cz/
wyraznie maczeta jest u nich produktem niszowym, szkoda, ze posiales w zawieruchach
http://www.kyocera.fr/index/products.html
kyocera sprzedaje wszystko, oprocz cieplej pizzy
A po cholerę Wam maczety w kuchni?! Toz kuchnia nie dżungla, zwariowaliście?!
I wyszło jak zwykle, faceci to gadżeciarze. A Pan Lulek się dodatkowo z pierzyną obnosi.
wlasnie, ze dzungla, tylko niektore jeszcze nie wiedza, ja tam mam sie bardziej za gadzet, niz za gadzeciarza, a Lulkowi pierzyna sluzy pewnie czasami jako tarcza
A odczepcie sie od Pana Lulka, on jest moj, i sluz!
Napisalem Wam krotka historie o mich trzech nozach. Pewnie byla zby dluga i ja wcielo. Dla sprostowania podaje te niszowa cene. Chodzi oczywiscie o trzy tysiace Euro. Powterzam trzy tysiace. 3000 Euro.
Skoro Lena mnie upanstwowila, to i ja zdradze cos do publicznej wiadomosci. Wyobrazcie sobie, ze Ona do mnie dzisiaj ZATELEFONOWALA.
Chwala Bogu, ze jak swojego bierze w obrone.
Lena najmilejsza. Teraz nie wypada Ci nic innego jak wsiadac w samolot i przylatywac do Wiednia na Sylwestra.
Pelen oczekiwania
Pan Lulek
Panie Lu!
Czyzbyś Pan swój numer telefono był opublikował czy jak, i mnie to umknęło?!
Niemożliwe! Chyba, że to było podczas mojej nieobecności pół września/pół pazdziernika. Ja też chcę do Wiednia! Niekoniecznie na Sylwestra, dodaję 🙂
Alicja !
Jak chcesz moj telefon, to przyslij maila na adres
gmerenyi@aon.at
Wyglada na to, ze ja juz nie jestem swoja wlasnoscia.
Pan Lulek
Alicjo,
Ty siedz sobie ze swoim Jerzozwierzem i nie narzekaj, teraz czas jest Moj!
Alicjo, Leno,
i za to Was – drogie Panie – lubię!
Andrzeju, buzia, buzia i ide wciagnac zolteczko.
Powitać wszystkich z nowej sieci bezprzewodowo przewodowej. Mam nadzieję że moje kłopoty z intrernetem i słabo słyszalnym telefonem zakończyły się bezpowrotnie. Zaraz zadzwonię do Okonia i sprawdzę co słychać i jak za oceanem. Najpierw utrę ziemniaki na kartoflaka. Ziemniaki obrane , kiełbasa pokrojona więc szybko pójdzie.
A jaki On tam Twój (Lulek, nie czas), Leno!
No, w każdym razie już nie swój 🙂
(Co było do udowodnienia!)
Kartoflak trzyblaszkowy się piecze i pewnie tak szybko zniknie jak powstawał. Możliwości dobrosąsiedzkie są jednak ogromne 🙂
Alicjo, kochanie, to nie jest napad na pierzyne, nie boj sie!
Dziecko poleciało na stację benzynową po fajjki, więc się na troszeczkę dorwałam do światowego towarzystwa. Cały dzień za Wami tęsknmiłam, ale cóż – robota, jest robotą. Jutro sobie popiszę. Do jutra zatem.
P
Ciagle cos wcina. Zaczalem pisac do Pyry. Wcielo po pirwszej literze a teraz zapomnialem o co chodzi.
XXOO
Pan Lulek
Ja tam na wszelki wypadek pozostanę ostrożna, Leno 🙂
Patrz, co tam Lulek wyrabia… wcina mu, i zapomniał.
No fajnie, w co ja sie wplatalam, dziewczyny obrazone, walcza o Pana L do utraty tchu, a Jemu wcina i zapomina!
Z tego wszystkiego ide do garow cos moze pozytecznego stworze.
XXOO
Lena
Nic się nie martw Leno, my sobie po tej stronie Wielkiej Kałuży damy radę, rzut kuflem do Missisaugi ode mnie 🙂
Cholerka, trochę zimno pomimo słońca 🙁
Pan Lulek taki zapominalski nie jest na jakiego wygląda. Wycieczkę do niego polecam bo miejsce przecudne i Gospodarz serdeczny. Ale pierzyny nie odda… Najwyżej może się solidarnie podzielić 🙂
moze to mialo byc XO? np.
http://www.montaubert.com/pl/
i stad dziury w pamieci
Slawku,
Przyjedz tutaj albo podeslij kontrabande to Ci wytlumacze co znaszy XXOO.
Buzia,
Lena