Wigilia już za chwilę, może dwie chwile
Książki o dawnych obyczajach pochłaniam w dużych ilościach. I niemal wszystkim co wyczytam dzielę się z przyjaciółmi. Warto wiedzieć co jedli i jak gotowali nasi przodkowie. Zwłaszcza, że czytając nabieramy apetytu na te ich ulubione smakołyki. Książka Tomasza Adama Pruszaka, historyka sztuki i muzealnika a przy okazji i wielkiego smakosza, „O ziemiańskim świętowaniu” wpadła w moje ręce w samą porę. Do Bożego narodzenia bowiem niedaleko.
„Kilka dni przed Wigilią rozpoczynały się przygotowania kulinarne. Odpowiedzialny był za nie, zatrudniony w majątku, kucharz lub kucharka, często mający do pomocy dodatkowe osoby, takie jak kuchciki i dziewczęta kuchenne. Ubiorem kucharza były biały fartuch i biała wysoka czapa. Naturalnie kucharz wykonywał swoje obowiązki w porozumieniu z panią domu, do której należała ostateczna decyzja dotycząca rodzajów podawanych potraw. Niektóre ziemianki nie interesowały się sprawami kuchni, inne natomiast zbierały przepisy kulinarne, kupowały i czytały książki kucharskie, same opracowywały menu, a nawet, szczególnie w mniejszych majątkach, osobiście wydawały kucharzowi produkty i przyrządzały niektóre potrawy. Czasami paniom domu w sprawach kuchni pomagały lub zastępowały je, mieszkające we dworze, dorastające i dorosłe córki, krewne, gospodynie, ochmistrzynie lub rezydentki.
W ramach przygotowań kulinarnych odbywało się świniobicie i przerób mięsa. Oczywiście w Wigilię, ze względu na post, mięsa nie spożywano, ale już w kolejne dni jak najbardziej. Krystyna Daszkiewicz wspominała, że w Olszowie w Poznańskiem – majątku jej ojca Witolda Daszkiewicza, gdzie spędzała dzieciństwo w dwudziestoleciu międzywojennym – rozbiórki mięsa dokonywano w piwnicy, zaopatrzonej w kocioł i długi stół. Masę mięsną gotowano w kotle, a na stole przerabiano na kaszanki, bułczanki, serwolatki i kiełbasy, które następnie wraz z boczkiem wędzono w wędzarni. W kuchni natomiast: „Zagotowywano w słoikach pasztety i wątrobiankę, a na zakończenie świniobicia zapraszano gości z sąsiedztwa na wódeczkę pod świeżo gotowaną głowiznę i nie tylko”.
Kolejną czynnością było pieczenie pierników. W Olszowie powtarzano ją przed świętami kilkakrotnie, przy czym pieczono tam dwa rodzaje pierników na miodzie z własnej pasieki. Pierwszy rodzaj to małe pierniczki. Aby je zrobić, formowano z ciasta różne kształty, pieczono, następnie lukrowano, posypywano kolorowym makiem, kruszoną czekoladą i przybierano orzechami. Drugi rodzaj stanowiły ciasta piernikowe przekładane masą orzechową i powidłami. Gotowe pierniki układano w starej skrzyni, wyłożonej papierem pergaminowym. Do pierników potrzebne były orzechy, których w Olszowie było pod dostatkiem, pochodzących z własnych drzew. W przygotowanym pomieszczeniu przy kuchni dziewczyny z czworaków, zebrane przy długim stole, obierały orzechy z łupin i przygotowywały do przerobu w kuchni. Dziewczęta te otrzymywały za wykonaną pracę posiłek i wynagrodzenie.”
A jak przebiegają przygotowania dziś w naszych domach?
PS.
Mam do wszystkich prośbę. Chcę zrobić i opublikować na blogu (a może i w papierowym wydaniu) mapę potraw wigilijnych. Proszę więc o wypisanie listy dań, które zawsze znajdują się na waszym wigilijnym stole. Może powstanie mapa regionalnych kuchni świątecznych. To pomysł Jarka Krysika, grafika „Polityki” (wydania papierowego), który chce być autorem tej mapy.
Komentarze
Dzień dobry.
I pomysł z mapą wigilijną też doskonały. Rozumiem, że mają być to potrawy współczesne, nie te, o których opowiada się w rodzinie albo pamięta z dzieciństwa?
To trochę później, teraz prasówka, a potem sporo pracy.
Ja sobie piszę w środku nocy, a tu juz nowy wpis. Nic to, przekopiuję…
Pomyłam naczynia po gościach. No, zasiedzieliśmy się. Goście co prawda wyszli jeszcze wczoraj, ale nie chciało mi się zabrać za zmywanie (u mnie to się robi na piechotę), aż dopiero teraz.
Pyro,
i owszem, da się przejechać przez Polske bezgotówkowo ? pamietaj, że ja po drodze kupuje jedynie paliwo (wszędzie już można płacić kartą), a sklepy odwiedzane to księgarnie. Czasem coś po drodze się do mnie uśmiechnie, ale to też zazwyczaj w jakimś wielkomiejskim centrum handlowym (galeria mi nie przejdzie przez klawiaturę). Zawsze mam jakieś drobne w kieszeni na opłatę kibelka po drodze, nieważne, jaka waluta, byle była.
Ewa,
dzięki za Kraków. Wzruszyły mnie korale – dostałam kiedyś taki piękny sznur korali kupionych tam właśnie przez mojego Ojca, byłam pierwszy raz w Polsce od czasu wyjazdu, późne lata 80-te. Nosiłam je kilkanaście dobrych lat i przekazałam siostrzenicy z przykazaniem, że ma przekazać swojej córce. W rodzinie same chłopy, tylko Ewka sie wydziewczyniła, a moja synowa nie sądzę, żeby doceniła gest. A poza tym chciałam, żeby te korale pozostały „po naszej” rodzinnej stronie.
dzień dobry …
miałam co poczytać i pooglądać dzisiaj rano …
Nisiu bardzo miło wyglądasz wśród szczecińskich znakomitości …
antek dzięki za lokalne klimaty …
ewo Krakowa nigdy dość …
Asiu bardzo lubię te czeskie miasteczka … miałam okazje zwiedzić kilka na Morawach i w górnych Czechach .. wspomnienia mam bardzo sympatyczne .. a uwagi pepegora dotyczą również Słowacji .. u nas wszędzie budy i kramiki a u nich pustka wokół różnych miejsc do zwiedzania …
Marku w Twoim mieście jest znaczy się poseł co wspiera fotografów …
Nowy nie oceniaj nas tak surowo .. ja sobie wspominałam bez wpisów ..
Okres wymierania, ot, co.
Stwórca zadbał o zrównoważenie na szali życia i śmierci: wczoraj zmarł orędownik wolności w Czechach i nadzorca niewolników w Korei Płn.
oglądałam wczoraj wiele rozmów i programów o Havlu .. wszystkie wzruszające zwłaszcza te wspomnienia o nim jako człowieku dobrym i zwyczajnym a tak bardzo ujmującym ludzi ..
Krysiude ciekawy przepis na pastę do chlebka .. znalazłam go bo mam jeść siemię z uwagi na zawartość kolagenu … czytają tylko zainteresowani … 😉
http://cobylonaobiad.blox.pl/2011/12/Pasta-z-siemienia-lnianego-slonecznika-sezamu-i.html
a tu ciekawy deser na wigilię i nie tylko ..
http://licencjanagotowanie.blox.pl/2011/12/Figi-nadziewane-orzechami.html#ListaKomentarzy
słonko świeci to idę pogrzać duszę ..
A nasza Haneczka pewnie nieprzytomna ze szczęścia – dzisiaj przylatuje Córasek, a Synek dwa dni później. Rodzice odbiorą i po tygodniu z kawałkiem odwiozą. Między Gnieznem, a poznańskim lotniskiem będzie działała intensywnie wykorzystywana komunikacja. Przyjemnie jest czekać na wizyty naszych dorosłych dzieci.
a jeszcze pomyślałam, że te nadziewane figi można zalać rumem i na prezent jak znalazł … 😀 ..
haneczko szczęśliwaś z mężem … prawdziwe święta …
to pa …
Dzień dobry Blogu!
Dyskusja o czeskich drogach, Pradze w maju i knedliczkach wywiązała się nie a propos śmierci Havla, lecz przytoczonego przez Pepegora artykułu o tym, jak Czesi widzą Polaków.
Jak to na Blogu, dygresja goni dygresję i samo jakoś wyszło…
Mnie się zdaje, że wielu Polaków zazdrościło Czechom prezydenta, za którego nie trzeba było się wstydzić za granicą, ani przedstawiać przy pomocy eufemizmów i doszukiwania drugiego i trzeciego dna w mało inteligentnych wypowiedziach… 🙄
Poza tym zazdrościliśmy im o wiele wcześniejszej motoryzacji, wyższego poziomu życia, niezależności od Kościoła, więc pocieszaliśmy się pogardliwymi dowcipami o tchórzliwych pepikach i deprecjacją czeskiej kuchni.
Bo kto to widział, żeby taki mały naród nie tylko wydał tylu sławnych (na świecie) ludzi, ale i na co dzień zajmował się zwyczajną prozą życia, podczas gdy megalomańscy sąsiedzi z północy znarkotyzowani dawną wielkością, zaborami, martyrologią, papieżem i świętowaniem klęsk narodowych mieli pretensje, że świat znowu ich znaczenia nie docenia… 🙄
Na dworze biało pod szarym niebem, chyba jeszcze popada.
Gospodarzu,
czy to będzie wigilijna mapa Polski, Europy czy polskich stołów na świecie?
Pierwsza pralka wyprana, zaraz załaduję następną porcję (suszarnia przydziałowa). Potem trzeba drugi raz zabrać psa na spacer i zrobić zakupy, a w międzyczasie wyprać ręczniki z ub. tygodnia. Potem już tylko zastawić mięso na pasztet do gotowania w trzech etapach (najpierw wołowina,potem włoszczyzna i wieprzowina, potem drób – wątroba i słonina będą się parzyły w tym rosole w innym garnku) równolegle gotowanie obiadu i miksowanie mleka z alkoholem kokosowym. Wieczorem chyba będę nieco przymulona.
Witam.
Jolinku – dzięki. Bardzo interesujące.
Jolinek, ja dodatkowo wkladam nadziewana fige orzechami lub migdalami do rozpuszczonej czekolady i jak wyschnie to posypuje przetarta skorka z pomarancza. Dobre i fadne dla oka
Zazdroszczę Czechom dróg. Byłam w Pradze kilka razy, a wielokrotnie przejeżdżałam przez całe Czechy jadąc na wakacje i oddychałam z ulgą jak zjeżdżałam z polskich dróg. Na jedzenie też nie narzekałam, ale jadłam tam gdzie Czesi, a nie turyści. Chociaż nawet na stacji benzynowej na autostradzie pod Brnem też była knajpka i zawsze się tam zatrzymywaliśmy na świetne knedliki, regularnie zjeżdżamy z obwodnicy we Fredku Mistku żeby zjeść zupę czosnkową. A do przepisów drogowych trzeba się u naszych południowych sąsiadów bardzo ściśle stosować 🙂
Nemo,
z precyzją szwajcarskiego zegarka dołożyłaś Polakom kłonicą.
nemo, (18 grudnia o godz. 23:40)
jak to nie „wycieczka”?!
Przecież „nikt nie miał zamiaru lać Pepiczków, tylko cichcem wziąć za pysk”. Dzielni „chłopcy” nie zabrali ze sobą tych co chcieli „lać Pepiczków”. Cóż za pieszczotliwe, przyjacielskie określenie i traktowanie.
I tyle anegdot „chłopcy” przywieźli.
Jaka śmieszna barmanka. Któżby tam chciał pomyśleć, że dla niej był to akt prawdziwej odwagi i determinacji. Dzielnych, silnych, uzbrojonych po zęby „chłopców” na „wycieczce” z Wielkim Bratem, bo przecież nie okupantów, Broń Boże, mogło to tylko ubawić po pachy.
Do Czechów mam ogromny szacunek i sympatię.
Nie cierpię polskiej megalomanii skrzyżowanej z mesjaństwem.
Ale też niedobrze mi się robi od „historii najnowszej trepem opisanej”. Czy to będzie opis aresztowania Cywińskiej w stanie wojennym, czy też innych ważnych i tragicznych wydarzeń.
Alicjo,
przy całym szacunku i sympatii dla Ciebie, mimo nieustannego „społecznikowstwa”, mój ogląd Polaków jest dokładnie taki sam, jak nemo.
Jotka – widać nie ta sama wróżka przyniosła nam dary w kołysce. Mnie np obdarzyła nieco zboczonym poczuciem humoru (może dlatego, że ja byłam znacznie bliżej wydarzeń „ważnych i tragicznych” niż bufety akademickie). W każdym bądź razie kiedy przypomnę sobie groźną dla nas postać górala Władusia jak opowiada wciąż jeszcze ze zdumioną i zakłopotaną miną o tym, jak w wiejskiej karczmie postawna, b.ładna, czarnowłosa barmanka wzięła na 5 osobową grupę „okupantów” ścierę i pogoniła wymyślając – no, sama gęba mi się śmieje. Właduś twierdził, że ten „okupant” łupnął go zdrowiej, niż cepem.
Jotko,
Ty mieszkasz w kraju, masz prawo do takich ocen. Mnie bardzo mierzi, jak ktoś mieszkający poza granicami wskazuje paluszkiem, że „wy, Polacy…”
Ja nie jestem skora do takich ocen, ja mówię – my, Polacy, mimo, że mieszkam też ponad 30 lat za granicą.
Każdy kraj ma swoje uwarunkowania historyczne, geograficzne, polityczne i tak dalej. Patrząc z takiej perspektywy, nie dziw, że Polacy są tacy, jacy są. Powiedziałabym – jesteśmy krajem, przez który latały przeciągi. Jak nie Szwed, to inny Rus czy Niemiec.
Pyro, napisz jak robisz nóżki kacze. Kupiłam świeże i nie wiem – zwyczajnie jak kurczacze, czy pofantazjować?
Pyra,
szkoda, że Ci ta wróżka nie padarowała odrobiny empatii i zdolności rozumienia innych ludzi. Dla tej barmanki to byli okupanci!
W ’68 byłam studentką. Nie korzystałam z akademickiech bufetów. „Chłopcy ze zboczonym poczuciem humoru” garbowali mi skórę pałami. Wbijali mi swój „dowcipny” ogląd rzeczywistości.
W kwestii robienia sobie żartów z cudzego cierpienia jestem absolutnie pozbawiona poczucia humoru.
Od „historii najnowszej trepem opisanej” dostaję mdłości.
Krycha – ja marynuję w takiej mieszance : trochę czerwonego wina albo wiśniówki, zioła – w tym; tymianek, rozmaryn, ROZGNIECIONY CZOSNEK (przepraszam – znowu trąciłam klawisz) kilka rozgniecionych ziaren jałowca i czarnego pieprzu, parę kropel tabasco, olej czy oliwa i poszatkowane na grubej tarce warzywa z włoszczyzny – robię taki gęsty misz-masz, tym nacieram nogi, okładam warzywami z tym wszystkim, trzymam przykryte w małej misce w lodówce 2 dni, przewracam. Na godzinę przed pieczeniem wyciągam, osuszam i solę. Potem piekę w piekarniku. Potrzebują min. 1,5 godziny, czasem 2 godzin, podlewam marynatą i smaruję masłem.
I znowu się zaczyna 🙄
Alicjo,
zanim zaczniesz ponownie rejtanić, pokaż mi, w którym miejscu napisałam „wy, Polacy”? I od którego momentu przestałam się uważać za Polkę albo wypierać się mojego polskiego pochodzenia?
A teraz przeczytaj jeszcze raz to, co napisałam, a Ty krytykujesz, bo to napisałam ja, a nie na przykład Jotka. I powiedz, z czym się nie zgadzasz?
Panie moje,
ścierką najwyżej, niech będzie nawet mokrą, ale nie jak cepem, proszę.
Sam podałem ten trefny sznureczek jak ta Pandora, ale teraz uciszam.
Za niecały tydzień przyjdzie nam się dzielić opłatkiem, a i uścisnąć wypadnie, więc weźmy coś na wstrzymanie, na opadnięcie.
Szaro tu, mokro i buro, a na przedświąteczny czwartek zapowiadają temperatury do 10 plus.
Ale to nie ma wpływu na kubeczki smakowe, wię cieszmy się nadal w oczekiwaniu.
o rany co się dzieje w marketach .. w weekend nie byłam bo podobno był straszny tłok a dzisiaj to samo ..
Małgosiu w Auchan jest nowy sklep firmowy Tchibo.. może wiesz bo ja tam dawno nie byłam ..
Krysiude … 😀
elap jeszcze wpadłam na pomysł by masy makowej w te figi włożyć .. i będzie „figa z makiem” … 🙂
Pyro przykro mi ale mam jakiś brak poczucia humoru by mnie bawiły przygody tych, którzy sami sobie wybrali taką drogę życia .. mogę współczuć ale mnie to nie śmieszy .. nie bierz tego jako wpisu osobistego to tylko moje odczucia ..
Pyro, na litość, to kacze, czy świńskie nogi?
Dwie godziny takie drobinki w piecu traktować?
Pepegorze,
ja cepem nie wywijam i nikomu nie odbieram prawa wyrażania się krytycznie lub pochwalnie na temat kraju własnego pochodzenia. Nie lubię jednak, kiedy kwestionuje się nie zasadność krytyki lecz prawo do jej wygłoszenia. I tyle.
A już opłatkowej wymuszanej i rzewnej serdeczności i uścisków nie znoszę z dawien dawna, na długo przed wyjazdem z (bo przecież nie opuszczeniem) Polski.
Piotrze ja niestety nic nie napiszę o tradycjach wigilijnych .. sama nigdy ich nie szykowałam a tych cudzych nie zapamiętywałm .. chyba nic tam nie było wyróżniającego ..
Nie moja wina…w gazecie 😉
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/56,109835,10733861,Pan_Wehrli_porzadkuje_swiat,,17.html
Nemo,
nie przytoczę Ci Twoich wpisów, bo musiałabym szukać, ale JA (podkreślam) to tak odczuwam, czytając, że Polacy to taki marny naród.
„gdy megalomańscy sąsiedzi z północy znarkotyzowani dawną wielkością, zaborami, martyrologią, papieżem i świętowaniem klęsk narodowych mieli pretensje, że świat znowu ich znaczenia nie docenia? 🙄 ”
Wystarczy?
To mniej więcej sumuje Twoje wskazywanie paluszkiem, że Polacy jacy tacy. A jacy mają być?
Przecież się nie awanturuję, personalnie na nikogo nie ciskam gromów – przeciwnie – życzę wszystkim, by jak najlepiej czuli się we własnej skórze. Wybuchy emocji to nie ja. Spoko, Pepegorze – krew się nie poleje.
Alicjo niestety ale dużo w tym prawdy .. i mamy tego sporo w TV .. oddalam się ..
Nemo, chciałbym żeby to była wigilijna mapa Polski. Ale przecież może mieć odnogi i do innych krajów świata. Tam gdzie mieszkają Polacy i przewieźli swoje dania wigilijne z domu.
Narazie nikt jeszcze nic nie postawił na tym pustym stole. Mam nadzieję, że wkrótce obrus będzie poplamiony sosami, kompotami i konfiturami, że o auszpikach nie wspomnę.
Czekam więc niecierpliwie.
Alicjo,
na Twoje kompleksy nic nie poradzę. Napawaj się dalej nieszczęsnym losem biednej Polski – ofiary historii, geografii i przeciągów i rzucaj na barykady, gdy tylko ktoś z zagranicy, a jeszcze gorzej – ze Szwajcarii 😉 ośmieli się napomknąć, że niektórzy Polacy (my, Polacy) zazdrościli Czechom ich Prezydenta i mieli dość polskiej tromtadracji, megalomanii, dziejowego posłannictwa i mesjanizmu (jak wspomniała Jotka). No i rozgoryczenia, że świat nie docenia 🙁 Bo przecież to MY rozwaliliśmy Mur Berliński, a oni tu o drogach… 🙄
Dobrze, że przynajmniej tym w Polsce jeszcze wolno dostrzegać polskie wady i z nimi walczyć.
Pepe wrzucil link a ja skrytykowalam i zaczela sie jatka, ktorej zasadniczy trend jest ” nareszcie okazja aby wsadzic komus palec w oko, przejade sie po biesiadniczce stolowej i bede szlachetniejsza, czysta i moralniejsza” i do tego sa wykorzystywane: sympatie i antypatie, nastawienia polityczne raptem nagiete lub nie a przede wszystkim naginane jest poczucie tolerancji i „szlachetnego” podejscia do meritum sprawy.
1. Jak sie pisze o biedzie i zacofaniu w Polsce to sie raptem wyciaga swiatlosc i tradycje Polskich Kresow
2. Na ten przejazd przez Czechy to ja sie cieszylam, gdyz czesto uprzednio bywalam w Pradze (perle Europy Wschodniej), gdzie karmiono mnie (bywalam sluzbowo) wylacznie daniami zamulonymi ciezkimi sosami a tego moj zoladek ma prawo po trzecium dniu nie zdzierzyc
3. Cieszylam sie rowniez dlatego, ze bywalam czesto w Morawach w okolicach ojczyzny Rumcajsa – Nowy Jicin (w bylych latyfundiach mojej ex-tesciowej) i poznalam przepiekne miasteczka i przepiekne widoki, no i milych ludzi („poddanych” bylych)
3. A, ze ostatnim razem trafilam po krzatajacej sie Polsce w ciemna postkomunistyczna noc w Czechach to mialam poprostu pecha.
4. Jak juz nie ma czego przyczepic to sie dostaje wskazowke od osoby „bywalej w swiecie”, ze trzeba szanowac przepisy kraju w ktorym sie przebywa, te 50km/h to nie bylo z powodu przepisow tylko z powodu koszmarnej powierzchni i przejazdu przez nedzne miasteczka, gdzie jedynym aspektem estetycznym byly tablice co 100 metrow „oferujemy swieze ukrainskie dziewczyny” – to jest wspomnienie jakie wynioslo z tej podrozy moje dziecko. Widok mniej wiecej taki jak w Polsce na trasie przez Torzym i inne w kierunku Poznania.
5. Owszem sznowalam czeskiego prezydenta Havla i jak pisalam stalam dwa dni na demonstracji w Bonn wraz z pisarzem Jirim Grusa ale sami normalni zjadacze czeskiego chleba mi nie podchodza. Bardzo lubie za to Slowakow, maja inny temperament i fantazje. Natomiast zjadacze polskiego chleba mi bardzo podchodza i szanuje ich za ich przedsiebiorczosc, a polscy politycy mnie nie podchodza. I mozna by bylo jeszcze dlugo w imie przeroznych interpretacji i widzi mi sie, izmow i patriotyzmow.
Czy to mają być potrawy, które teraz stawiamy na wigilijnym stole? Kiedy żyła moja babcia potraw było więcej. Teraz przygotowujemy tylko to lubimy i damy radę zjeść. Jeżeli tak, to stawiam: barszcz z uszkami, smażonego karpia, śledzia w oleju, smażone filety z mintaja w lekkiej zalewie octowej z cebulką i konserowanymi ogórkami i konserwowaną papryką. A potem tzw. „czarny sernik” i pierniki, makiwiec na pewno dostaniemy od cioci. 🙂
OK, Gospodarzu,
na międzynarodowej Wigilii u przyjaciół w Bernie będzie kilka elementów polskich, wyniesionych przeze mnie z domu rodzinnego, a to:
barszczyk z uszkami (uszka z borowikami, barszczyk klarowny, czerwony, również z suszonym prawdziwkiem)
bliny pszenno-gryczane z tatarem ze śledzia, łososiem wędzonym, kawiorem, kwaśną śmietaną
makowiec
Moją nową tradycją jest mousseline de poisson o ustalonej już renomie 😉
Tradycyjnie też każdy gość otrzyma ode mnie serce z anyżkowego ciasta. Jak je upiekę, to zamieszczę obrazek.
nie makiwiec tylko makowiec oczywiście 🙂
Chodzi mi zarówno o dzisiejszy stół wigilijny jak i o przeszłość. Mogą być dania, które przetrwały do dziś i zapomniane. Byle zaznaczać co jest w tradycji rodzinnej a co na stole w wigilię dzisiejszą.
Na kolację wigilijną podaję
– zupę grzybową/ ze śmietaną/ z łazankami i barszcz z uszkami , bo przy stole są zwolennicy jednego i drugiego. Uszka robię sama, barszcz z kartonu doprawiony przeze mnie.
– tradycyjną sałatkę jarzynową ,
– śledzie w oleju, koreczki śledziowe / mają niewielkie powodzenie,
ale śledzie muszą być,
– pierogi z kapustą i grzybami podsmażane na oleju,
– kompot z suszonych owoców,
– ryba smażona/przeważnie dorsz lub pstrąg/
– karp w galarecie/ ale czasami inna ryba/,
– makowiec.
Już kiedyś wspominałam, że bardzo lubię potrawy wigilijne , dlatego przygotowuję ich zawsze tyle, żeby starczyło także na dwi świąteczne.
Dla porządku dodam, że jest to Wigilia z okolic Gdyni. W moim rodzinnym domu i u teściów był trochę inny zestaw potraw.
Bardzo smaczną potrawą, której jednak nie przygotowuję, bo byłoby to juz za wiele, jest kapusta z grochem. Jedno i drugie dobrze ugotowane i roztarte, doprawione kminkiem i solidnie masłem/ ew. olejem/.
U mojego taty w domu rodzinnym jedli zupę z suszonych owoców, śledzia w śmietanie i groch z kapustą, czasem karpia. Moja babcia – mama taty (w przeciwieństwie do mamy mojej mamy) nie zbierała grzybów – bała się. Moja mama z dzieciństwa pamięta oprócz barszczu z uszkami i smażonego karpia: karpia w galarecie, śledzia w śmietanie, śledzia w oleju, pierogi z kapustą i grzybami, kompot z suszonych owoców, makowiec, sernik, piernik i pierniczki. Podobno mój dziadek nie wyobrażał sobie Wigilii bez smażonych ziemniaków 🙂
Wczoraj w niemieckiej telewizji pokazano reportaż z podróży po Polsce od granicy z Litwą przez Elbląg, Frombork, Gdańsk, Hel, Łebę do Szczecina. Obok pięknego pejzażu pokazano też miejscowych ludzi (latarniczkę w Stilo, kobietą obsługującą pochylnię kanału, nurka-archeologa z Gdańska, profesora od delfinów na Helu itd), którzy bardzo interesująco opowiadali o swojej pracy i pasjach. Była tam też żeglarka, która samotnie opłynęła świat. Powiedziała ona, że w tej dwuletniej podróży odkryła coś, z czego nie zdawała sobie sprawy:
że świat jest pełen DOBRYCH ludzi, i że jest taki mały 😯
Podróżując po świecie i poznając różnych ludzi nie potrafiłabym podsumować jakiejś nacji, że mi „nie podchodzi”. Nie umiem wyciągać tak radykalnych wniosków i mówić – tego narodu nie lubię. I to nie jest poprawność polityczna, która mną kieruje. Nigdy mnie nie nauczono pogardy dla innych narodów, ani nienawiści do nich, mimo ciężkich doświadczeń wojennych, tułaczki i traumatycznych przeżyć rodziny z Kresów.
Takim jak ja zarzucano onegdaj „kosmopolityzm” najgorszego sortu 🙁 bo ja wszędzie widzę ludzi, a nie nacje. Tacy jak ja nie są patriotami (w „moczarowym” rozumieniu) 🙄
O tradycjach wiigilijnych w domu rodzinnym napiszę później, bo teraz muszę na pocztę i do biblioteki.
Na dworze wyszło słoneczko i błękitne niebo nad zaśnieżonym krajobrazem.
Moja prababcia piekła jeszcze ciastka z dziurką, przekładane secjalną masą z orzechów włoskich. Na wierzchu ciastka były posypane cukrem. 🙂
Dziękuję Krystyno i Asiu za pierwsze informacje do przyszłej mapy. Dzięki też za podanie miejsca, w którym stoi ów stół wigilijny. Musimy znać te miejsca by sporządzić mapę. Proszę więc uczestników zabawy w wigilijny atlas o dodawanie do przepisów informacji skąd one są.
To żeś Pepegor pojechał po bandzie z tym „dzieleniem się opłatkiem”. Za tydzień? A dlaczego za tydzień? Toż to jest BOŻE Narodzenie, a nikt przy zdrowych zmysłach i zasiadający przy tym stole nie wierzy w takie gusła!
Mój stół stoi na pograniczu Wielkopolski i Pomorza (Krajna i Pałuki) 🙂
(nemo
19 grudnia o godz. 12:37)
Oj nemo, ja nie rejtanie (rejtanuję?), a i też powszechnie wiadomo, że jak ja coś powiem, to Ty jesteś naprzeciwko, i odwrotnie.
Wiesz dobrze osochozi, tak odczytałam Twoje, co przytoczyłam. Nie chodzi o dosłowność, tylko o przesłanie. Ja jestem pobłażliwa dla wad Polaków, sama mam świadomość swoich ułomności i niedociągnięć.
Zresztą…czy można mieć pretensje do wad narodu?
Było jak było – jest, jak jest.
Mój stół wigilijny.
ZAWSZE musi być własnoręcznie zakiszony barszcz z buraków czerwonych („czerwona zupa” wg. mojej synowej), i uszka z prawdziwymi prawdziwkami z Polski, klejone przeze mnie cały dzień. Mam czas wtedy się zadumać i pomyśleć o wszystkich naokoło świata, co nie znaczy, że tylko wtedy o nich myślę. Ale dla mnie to taki dzień „uszkowania”, jakby powiedział Pan Lulek.
Co do dyskusji dzisiejszej, mam taką refleksję, że nigdy się nie pozbędziemy wad narodowych, jeśli stale ktoś będzie nam je wytykał.
Moja pani Irenka była dziś w podobnie agresywnym nastroju. Zaordynowałam jej kawę z odrobiną cointreau. Pomogło. Nie ta sama kobieta.
Lecę po zakupy a potem chętnie dołożę się do wigilijnej mapy.
Wigilia, dom w lubuskim, warszawskie korzenie przeniesione o „tyczkie” czyli o 450 km od Warszawy. Tradycje wyniesione wiec z Kongresowki i juz pomieszane z tym co sie podpatrzylo u ludzi przybylych z Kresow.
– siano pod obrusem
– sledz w oleju, rolmopsy, salatka jarzynowa ze sledziem i fasola, jajko na twardo z kawiorem dostanym po znajomosci
– salatka jarzynowa z groszkiem i marchewka bez sledzia
– kapusta tzw. modra, postna kapusta z grzybami, buraczki na cieplo, chrzan ze smietana i cwikla, grzyby w occie, surowka z kiszonej kapusty z marchewka, jablkami, cebula i kminkiem
– pierogi z grzybami i kapusta
– zupa grzybowa z lazankami lub kasza
– karp w galarecie i karp smazony (urzednio dwa dni plywajacy w wannie), czasmi wedzony wegorz
– strucle z makiem, strucle z orzechami, baba drozdzowa z rodzynkami i bakaliami oraz pyszny sernik, czasami sasiedzi pochodzacy z gor przynosili kutie
– kompot z suchych sliwek i owocow, lody robione w domu i gruszka Helena
Obecnie, jeszcze dalej bo w Niemczech, zjawiam sie od lat proszona w gosci z karpiem w galareci pod pacha, co wywolywalo zawsze obrzydzenie u ludzi ze wzgledu na galarete „eee aspik”, nastepnego roku juz sie o tego karpia dopraszali. Tak samo dziwne byly dla nich buraczki na cieplo, slataka jarzynowa obojetnie czy ze sledziem czy bez – potem im smakowalo. Podobny brak zaufania miala na poczatku zupa grzybowa („grzyby to zbierali u nas biedni ludzie a kasze to my jdalismy z biedy po wojnie” – a maja w swojej kuchni zupe podobna do krupniku). Samkowala zawsze surowka z kiszonej kapusty. Pierogi z grzybami i kapusta tez z czasem posmakowaly. Karp samzony nie wchodzil w gre, bo „za duzo osci”. No i przede wszystkim dyskusja „dlaczego tak duzo”.
Do dzisiaj obstaje przy sledziu w oleju, jajkach z kawiorem, dokoptowalam tez sardelki, obstaje przy karpiu w galarecie, zupie grzybowej, surowce z kapusty, cwikle,pierogach, zapiekam kapuste z grzybami we francuskim ciescie i do tego podaje barszcz w filizankach, korzystam z tutejszych krabow, scampi i krewetek, dodajac ich do salatki z cykoria i mandarynkami, pieke pstragi, pieke strucle z makiem i sernik, robie tiramisu i makronki
Witam,
Panie Piotrze u mnie (okolice Łodzi) tzn. przeważnie jest zupa grzybowa z łazankami, barszcz czerwony wg przepisu Agnieszki Kręglickiej, z naleśnikami z rybą, karp smażony, karp w galarecie jeśli babcia zrobiła :), pierogi z kapustą i grzybami obowiązkowo, śledzie w oleju i śmietanie a ostatnio też czerwone, łosoś smażony dla tych, którzy nie lubią karpia, łosoś wędzony ostatnio, kluski z makiem, pierogi pieczone z kapustą i grzybami też ostatnio, kapusta z grochem, kompot z szuszu, ciasta różne i to chyba wszystko. Zyczę Wszystkim Wesołych Świąt :0
Mój stół wigilijny, to stół z Podkarpacia: Dynów, Tyczyn. Stamtąd pochodzi moja Mama. Poddany wpływom Dolnego Śląska: Kamienna Góra – tam się urodziłam – Jelenia Góra, Wałbrzych, Wrocław.
Choć w Poznaniu mieszkam juz 44 lata, niczego, na wigilijny stół nie zapożyczyłam z kuchni Wielkopolskiej.
Obowiązkowe sianko pod obrusem i opłatek.
Barszcz czerwony, bardzo esencjonalny, gotowany, z dużej ilosci buraków i z dużą ilością włoszczyzny, dzień wcześniej, zabielany kwaśną śmietaną. Do tego uszka z grzybami i cebulą. Pierogi ze słodkiej kapusty. Karp smażony. Do tych potraw używane jest tylko masło.
Śledź w oleju z cebulą. Do tego miejsca jest tak, jak w moim rodzinnym domu. Mojego pomysłu jest sałatka śledziowa (śledź, jajko, ziemniaki, ogórek kwaszony, zielona pietruszka, pieprz ziołowy, tymianek, olej). Kompot z suszu nieco zmodyfikowałam. Do tradycyjnych jabłek, sliwek i gruszek, dodaję morele, figi, żurawinę. Słodzę miodem, doprawiam cytryną i odrobiną cynamonu.
Ciasta jak w domu: makowiec, pierniki.
Ooo, przepraszam, z domu Włodka jednak cos przejęłam – keks. W moim domu, w czasie mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, był nieznany.
🙂
http://www.youtube.com/watch?v=syFZ5hKqCOE
Jako wierna,ale bierna ! czytelniczka blogu pozwalam sobie podać
jakie potrawy podawane w moim domu na kresach wschodnich (woj.tarnopolskie) i co kontynuujemy w Gdyni.Po podzieleniu się opłatkiem na stole znajdowaly się sledzie w smietanie i oleju,barszcz domowy z uszkami,pierogi z kapustą i grzybami ,oraz ruskie, potem kompot z mieszanego suszu, kutia, makowiec.W rodzinie mego męża
( obecnie Białoloruś) zamiast kuti i były slezyki placki z tartym makiem i ewentualnie bakaliami. Łłączę serdeczne życzenia świąteczne dla Szefa z rodziną ,całego blogowiska a w szczególnosci dla uwielbianej przez mnie PYry.
Do menu Krystyny (pozdrawiam serdecznie) dodam tylko karpia z wody z masełkiem. karpia po żydowsku i najbardziej krakowskie, kluski z makiem!
Obowiązkowo zupa grzybowa, rzadziej barszcz.
Kraków – Krowodrza a dokładnie nieistniejąca, Modrzejówka. Potem Osiedle Oficerskie.
A ja byłam na wojnie – nie z ludźmi, a z własną nieporadnością. Kiepsko mi się mieściły 2 duże garnki na kuchence, rondel z mięsem, które podpiekało się do bigosu mocniej szarpnęłam niechcący – i owalna brytfanna naładowana po brzegi spadła na podłogę. Trochę popryskał mi gorący sos nogi ale tylko trochę, bo zdążyłam odskoczyć. Tak czy owak siedziałam 20 minut i bezradnie patrzyłam na stertę kawałków mięsa na podłodze, kałużę sosu i rozciapaną cebulę. Całe szczęście, że ta podłoga była 10 minut wczesnej umyta,
Maryno! Podzielam Twoje uwielbienie. Może założymy klub? Siła narodu jeszcze się znajdzie!
Dzięki Maryno… aktywna. A odwzajemnienie zyczeń będzie za dni parę!
O rany Julek (i Mańka też) 🙄
Straszliwe rzeczy się dzieją na moim podwórku, wykopki jakieś przeokropne, chcieliście gazu, to se macie, skumbrie w tomacie…
Ja niekoniecznie ten gaz, bo nie lubię, ale pan domu zadecydował.
Pyro, Julia Child w takiej sytuacji spokojnie zbierała wszystko z ziemi i wkładała do naczynia. Nie sądzę, by u niej podłoga była wczesniej myta. Tylko uważaj na oparzenia. Będzie pysznie!
Moi Dziadkowie pochodzili z różnych stron. Rodzice mojej Mamy: Babcia urodzona na Litwie, wychowana na Śląsku, Dziadek na Ukrainie (trafił tam z zsyłki jego ojciec). Druga Babcia z Warszawy (ale ta korzenie miała podobno szwajcarskie i jakoś nie lubiła gotować), drugi Dziadek, oficer WP (którego nie miałam okazji poznać, bo został zamordowany przez NKWD) urodzony był w Pułtusku. Na wszystkich Wigiliach zawsze był: smażony karp, uszka z grzybami i zupa grzybowa (czysta), śledzie w oleju, w śmietanie (później pojawiły się w pomidorach i sosie curry), sałatka jarzynowa, makowiec i piernik. Bywała wcześniej kutia, łazanki z makiem, kompot z suszu. Pojawiała się ryba w galarecie, wędzone ryby.
W moim domu rodzinnym dawno temu w Wigilię była koniecznie zupa owocowa z suszu, zabielana słodką smietaną. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale podejrzewam Babcię Janinę z okolic podkieleckich. Głowy nie dam, ale tak mi się kojarzy. Babcia przyjeżdżała, zupa owocowa musiała być – sama ją zresztą „rychtowała”.
Druga zupa to barszcz czerwony, ale nigdy nie kiszony tak, jak ja od lat robię – po prostu buraczki ugotowane, zakwaszane octem lub cytryną.
Ryba, oczywiście. Dawno temu (lata 60-te) to był karp, a potem – co można było dostać w sklepach. Do ryby ziemniaki ugotowane, takie zwyczajne, bez karesów.
Potem była sałatka jarzynowa Babci Janiny – już kiedyś chyba wspominałam, że robienie tej sałatki to był cały rytuał i gadania na pół dnia – ja wtedy byłam smarkata i podsłuchiwałam. Oraz pilnie kroiłam warzywka.
Zaraz… na początku były śledzie! Kupowane z beczki, z cebulą, odsalane przez noc.
Kocham solone śledzie, które sobie mogę wymoczyć wedle własnego smaku, a potem przyprawić po swojemu.
POZNAŃ
stół mojego dzieciństwa (poznańsko – śląski)
zupa grzybowa z łazankami i czerwony barszcz z biała fasolą (Tato)
karp smażony, panierowany, karasie w śmietanie, lin duszony w kapuście czerwonej, śledzie w oleju, kapusta z grzybami, kompot z suszu, białe wino, makiełki, pierniki, makowce, sernik, bakali
stół w domu mojej Teściowej – lata 50-77 ub w.
rosół z karpia z łazankami, zupa grzybowa (dla mnie)
karp po polsku w szarym sosie, karp smażony panierowany, jakieś filety w lekkiej marynacie i w ostrym, paprykowo-pomidorowym sosie, śledzie w oliwie, kapusta z grzybami i krokietami ziemniaczano-orzechowymi, białe wino, kompot z suszu (śliwki z figami), makiełki, ciasta
Mój stół współczesny
Zupa – krem borowikowa (od śmierci Męża nie gotuję zupy rybnej ani karpia po polsku), łosoś albo pstrąg smażony w migdałach – albo jedna i druga ryba, dorsz w warzywach, śledzie różne (malutko – tylko dla mnie) kapusta z grzybami czasem z krokietami, czasem bez nich, wino, kompot ze śliwek z figami, ciasta piernik, makowiec albo tort makowy (w tym roku orzechowy a’la Żaba) pierniki, bakalie, czasem krem makowy. Teraz już raczej się nie tuczymy.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/09.RYBY_etc/Ryby_na_niby/Moje%20rolmopsy%20plus%20oliwki.jpg
Jeszcze ciekawostki – nigdy ani ja, ani Tato, nie chcieliśmy iść na Wigilię do Babki Walerii (Mama Janeczki) W święta na obiad czy podwieczorek – proszę bardzo, z chęcią; na Wigilię nie. A to wszystko dlatego, że baliśmy się dwóch prastarych zup wigilijnych – siemieniotki i lugiera (zupa z solonych śledzi). Wydaje mi się, że Babcia już tego po wojnie nie gotowała ale Mama nas nastraszyła. A spróbować trzeba było wszystkiego, co na stole
Jak miło, że odezwała się gdynianka Maryna. Pisz częściej. 🙂
Z tego co napisaliście o potrawach wigilijnych widzę, że wszędzie by mi smakowało. Wprawdzie nigdy nie jadłam klusek z makiem, i nie gotuję nigdy zupy owocowej zabielanej, ale i tego bym spróbowała. Najbardziej wyróżnia się, moim zdaniem, Wigilia u Dorotola. Nie spotkałam się do tej pory z tym, że podaje się wówczas buraczki i surówkę z kiszonej kapusty. Ale podoba mi się ta różnorodność.
Asiu,
ziemniaki w plastrach opiekane/ wcześniej ugotowane w mundurkach/ z cebulką też raz przygotowałam. Ale potem zrezygnowałam, bo ileż potraw można zjeść…
Nikt chyba nie przygotowuje karpia po żydowsku. Nigdy nie miałam okazji go jeść.
A dziś na obiad miałam ziemniaki gotowane w mundurkach/ sałatkowe/ i śledzie w śmietanie. Postne, ale bardzo smaczne.
Myślę, że dzisiaj już chyba nie zmusza się nikogo, a zwłaszcza dzieci do próbowania wszystkich potraw. Ale może się mylę. Wszelki przymus przy stole byłby straszny.
W moim domu rodzinnym (Ziemia Lubuska, ale rodzina ze strony obojga rodziców – z Wołynia) panowała zasada, że Wigilia to post, a zatem żadnego smalcu, masła, mięsa, jaj. Po skromnym śniadaniu nie jadło się cały dzień czyli do pierwszej gwiazdki. Pewnie dzięki temu tak nam smakowały wigilijne potrawy:
czysty barszczyk z uszkami
śledzie rolmopsy i kawałki filetów w oleju z cebulką
karp faszerowany w galarecie (czasem szczupak)
karp smażony
pierogi z kapustą i grzybami
ziemniaki gotowane w mundurkach, obrane, pokrajane w plastry i usmażone na oleju
bliny
kompot z suszonych owoców
makowiec, piernik, kruche ciastka
Do Wigilii nie jadało się też chleba.
Kutia była zawsze u dziadka, u którego po „indywidualnej” kolacji zbierała się na „opłatku” cała liczna rodzina.
Sałatka z gotowanych warzyw, ćwikła – to były dodatki do pasztetów, szynek i kiełbas świątecznych. Konsumpcja zaczynała się po powrocie z pasterki 😉
Owszem Krystyno, my przygotowujemy karpia po żydowsku i to na dwa sposoby. Oba przepisy dostaliśmy od matek naszych przyjaciół, które to przejęły po swoich mamach. Nie wiem który sposób jest pyszniejszy. Sama zobacz:
Karp w galarecie po żydowsku
Karp (1 1/2 kg), 1 kg cebuli, 20 dag rodzynków, 3 łyżki cukru, 1 1/2 łyżeczki pieprzu, 5 ziarenek ziela angielskiego, 3 marchwie, sok cytrynowy, sól.
1. Rybę sprawić, odciąć głowę, płetwy i ogon, opłukać, tuszkę pokroić na dzwonka.
2. Dzwonka pokropić sokiem cytrynowym t pozostawić na 1/2 godz.
3. Do szerokiego rondla (a jeszcze lepiej do specjalnej rynienki do gotowania ryb) włożyć głowę, płetwy i ogon, pokrojoną drobno cebulę, marchwie, zalać ok. 2 l zimnej wody i zagotować ok. 20 min.
4. Po zagotowaniu włożyć dzwonka ryby, zmniejszyć ogień i gotować ok. 1 godz. na bardzo małym ogniu.
5. Następnie dodać rodzynki, cukier, sól, pieprz, ziele angielskie i gotować 1/2 godz. Po zgaszeniu gazu pozostawić rybę w rondlu na ok. 10 min.
6. Ugotowaną rybę wyłożyć na półmisek, przybrać pokrojoną w plasterki marchewką. Przecedzonym przez sito wywarem zalać rybę. Sos (bez żelatyny) po zastygnięciu nabierze konsystencji delikatnej galaretki.
Karp po żydowsku najlepiej smakuje z chałką lub delikatną bułką.
Kulki z karpia według tradycji żydowskiej (gefilte fisch)
2 kg karpia (na 10 ? 12 osób), 6 łyżek mąki macowej (mogą być zmielone płatki dietetyczne), 6 ? 7 cebul, 2 ? 3 marchewki, 5 jaj (3 ugotowane na twardo, 2 surowe), 1 łyżeczka pieprzu, 3 łyżki cukru, sól.
1. Rybę sprawić, odkroić głowę, ogon, opłukać tuszkę i przekroić wzdłuż na połówki, usuwając kręgosłup i większe ości, i jeszcze pokroić na mniejsze części.
2. Pokrojoną rybę zemleć razem ze skórą i drobnymi ościami oraz 3 jajkami ugotowanymi na twardo i 3 pokrojonymi cebulami.
3. Do masy rybnej dodać mąkę macową, pieprz, sól, cukier i 2 surowe jajka, dobrze wszystko wyrobić i uformować kulki wielkości połowy pączka.
Te cholerne znaki zapytania to myślniki! Przepraszam.
…a pierwszego dnia swiat, niby w celu dobrego trawienia, byla koszmarna zupa owocowa i to cytrynowa, obrzydliwa, ochydna bo byla ciepla i z dodatkiem makaronu, przyczynila sie do tego, ze znienawidzilam wszelakie zupy owocowe. Z tej traumy wyleczyla mnie dopiero dwa lata temu Jotka, podajac w lecie zupe owocowa zimna, ze swiezymi owocami i zageszczona smacznym kisielem, pyszna byla.
W rodzinie mojego Męża – rdzenni Wielkopolanie – jest zawsze karp po żydowsku i zupa rybna.
Dorotol,
jak to miło dowiedzieć się, że wyleczyłam Cię z traumy 😆
Możemy to powtórzyć. Teraz, po otwarciu autostrady to jakieś dwie godziny z okładem.
Trzeba tylko pamiętać, że przy nowym odcinku autostrady nie ma stacji benzynowych. Wczoraj pokazywali w telewizorni pana, któremu dowożono benzynę na trasę. Koszt benzyny 100 PNL plus koszt usługi 150 PNL 👿
Pyro,
wyrazy 🙁
Zmuszać, chyba się nie zmusza, ale ciągle jeszcze jest zwyczaj, że wszystkiego należy, choć symbolicznie spróbować.
Jotko, owszem chetnie. Jak to nie ma stacji benzynowych, byla przeciez jedna na Swiecku i potem cala masa w okolicy Boczowa i „Las Vegas” pod Swiebodzinem, to co trasa przechodzi inaczej, przeciez ci ludzie niedawno te stacje budowali.
A no tak to, od Świecka, przy nowootwartej autostradzie nie ma. Kto zapomni zatankować w Świecku a jedzie na resztkach, może do Poznania nie dojechać.
Gospodarzu,
przepis na gefilte fisch wygląda na niedokończony. Co potem z tymi kulkami? Chyba ugotować w wywarze z tego, co pozostało z ryb i składników przepisu?
Moja Mama wielkopolsko-gdynańska oraz podhalański Ojciec nie tworzyli
niestety udanego stadła.Myślę,że to również z tego powodu Wigilie,jakie pamiętam z dzieciństwa i wczesnej młodości były ograniczane do minimum,bo moi Rodzice nie znajdowali żadnej przyjemności w byciu
razem.Mama podawała,więc tak na raz dwa trzy:
barszcz albo grzybową,karpia smażonego na maśle,pierogi z kapustą i grzybami oraz na deser piernik/makowiec wraz z kompotem z suszu.
Ja nadrabiam chyba te dziecięce zaległości,bo uwielbiam wszelkie biesiady i posiady,rodzinę oraz przyjaciół przy stole,w tym oczywiście wigilijne wieczerze też 🙂
Nasze obecne Wigilie toczą się przy kilku stołach :
1) francuskim z ostrygami,krabami,homarami,krewetkami i wszelakimi innymi owocami morza,pasztetami z gęsich wątróbek,jagnięciną, pieczonymi kasztanami oraz na deser tradycyjnym polanem bożonarodzeniowym.
2)domowym warszawskim,ale konieczne polsko-francuskim z sałatką śledziową, zupą grzybową (albo barszczem),rybą po grecku,tudzież inną rybą w zależności od zakupów lub połowów 😉 pierogami z kapustą i grzybami oraz mulami w winie,polskim makowcem i francuskim polanem na deser.
3)polskim u rodziny w Gdyni-śledź na różne sposoby,karp smażony, barszcz,pierogi,makowce i serniki
4)niesłychanie polskim u przyjaciół warszawskich rodem z prawego brzegu Wisły oraz z Łowicza:śledzie na co najmniej 3 sposoby,karp smażony,karp w galarecie,kotlety z kapeluszy grzybów suszonych, uprzednio namoczonych i panierowanych (pychota,uwielbiam),pierogi ruskie i z kapustą i grzybami,kisiel żurawinowy i na deser obowiązkowo makowce,a poza tym wszelakie inne ciasta,w zależności od nastroju Gospodyni.
A na koniec Wam przyznam Wam,że przyjaciele warszawscy zapraszali nas w tym roku znowu na Wigilię,ale moje bardzo zabiegane i ostatnio niezwykle zapracowane Dziecko poprosiło nas,byśmy ten wieczór spędzili
nareszcie tylko razem i jedynie we troje,bo tak będzie najprzyjemniej.
I tak właśnie będzie w tym roku 🙂
Wigilia z czasów dzieciństwa to barszcz czerwony z uszkami, śledzie pod różną postacią, obowiązkowo karp w galarecie, karp smażony, mak z bakaliami, kompot z suszu. Nigdy u mnie w domu nie było sałatki jarzynowej i ciasta w wigilię. Pochodzę z woj. lubelskiego.
Obecnie staram się o zachowanie tradycji w mojej rodzinie. Nowinki typu sushi na stole wigilijnym to… Osobną sprawą jest oczywiście ilość potraw na wigilijnym stole. Teraz wszyscy chórem powiedzą, że dwanaście. U mnie było inaczej. 6-9-12 w zależności od zamożności rodziny. Zależy też oczywiście co się liczy za potrawę. Temat rzeka. Pozdrawiam świątecznie.
Przypomnę tylko,że buche de Noel-francuskie polano bożonarodzeniowe to rodzaj strucli z nadzieniem czekoladowym albo wszelakim innym.
http://www.google.pl/search?q=buche+do+noel+photo&hl=pl&prmd=imvns&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=AHnvTtfUIcWhOrzCjLAI&ved=0CCMQsAQ&biw=1280&bih=649
Danuśka,
ciasto podobne do tego upiekłam kiedyś na 50. urodziny jednego z przyjaciół. W prezencie dostał wtedy piłę łańcuchową 😉
Za 3 tygodnie ten przyjaciel skończy 65. Jak ten czas leci…
A wiecie jak sie robilo lody na zakonczenie takiej wigilijnej wieczerzy na prowicji w socjalistycznym panstwie i na jakie fanaberie sie wysilano. Tylko ja to pisze z ironia, wiec zeby nie bylo, ze pogardzam ludzmi. I teraz zaczne jak w ksiazce kucharskiej z czasow feudalnych: bralo sie robotnika, co u nas pracowal, samotnego, ktory mial czas ta wigilie u nas spedzic. Wynajmowalo sie traktor z traktorzysta, ten jechal tym pojazdem do pobliskiej mleczarni, gdzie otrzymywal dwa olbrzymie bloki lodu. Lod ten znosilo sie do piwnicznnej spizarni i miedzy tymi blokami stawialo sie naczynie ze smietana plus dodatki, no i robotnik krecil te lody wlasnorecznie, bo nie bylo zadnej maszynki. Wskakiwal na gore do jadalnego podjadal sobie kolejna potrawe i lecial do piwnicy krecic, a ze taka wigilia trwala do prawie 22 w nocy to i byl czas i miejsce w zoladku na lody. I tak tez mogla wygladac proza zycia w tym zbuntowanym, niedopasowanym do swego miejsca narodzie. Do kosciola sie nieudawalismy, bo nie mielismy ochoty na plotki.
Dzięki Nemo. Rzeczywiście obcięło ostatnie czynności, więc ten przepis powtarzam:
Kulki z karpia według tradycji żydowskiej (gefilte fisch)
2 kg karpia (na 10 – 12 osób), 6 łyżek mąki macowej (mogą być zmielone płatki dietetyczne), 6 – 7 cebul, 2 – 3 marchewki, 5 jaj (3 ugotowane na twardo, 2 surowe), 1 łyżeczka pieprzu, 3 łyżki cukru, sól.
1. Rybę sprawić, odkroić głowę, ogon, opłukać tuszkę i przekroić wzdłuż na połówki, usuwając kręgosłup i większe ości, i jeszcze pokroić na mniejsze części.
2. Pokrojoną rybę zemleć razem ze skórą i drobnymi ościami oraz 3 jajkami ugotowanymi na twardo i 3 pokrojonymi cebulami.
3. Do masy rybnej dodać mąkę macową, pieprz, sól, cukier i 2 surowe jajka, dobrze wszystko wyrobić i uformować kulki wielkości połowy pączka.
4. Przygotować do ugotowania kulek wywar z jarzyn. Do szerokiego rondla włożyć pokrojone w plastry 3 cebule, 3 marchewki, głowę, płetwy i ogon, zalać 2l zimnej wody, posolić i zagotować.
5. Kulki wrzucać na wrzący wywar i gotować ok. 1 godz. i 15 min. na bardzo małym ogniu. Po ugotowaniu zostawić w wywarze aż do ostygnięcia.
6. Kulki ułożyć w salaterce, przybrać plasterkami marchwi i zalać wywarem z jarzyn przecedzonym przez sito.
7. Ostudzone wstawić do lodówki. Podawać z chałką, tak bowiem jadano tradycyjnie w domach żydowskich.
Maruda ma rację, klasycznym deserem wigilijnym była u nas kutia i ten kompot z suszonych owoców. Ale kolacja wigilijna miała miejsce po zapadnięciu zmroku i ukazaniu pierwszej gwiazdki (jak było pochmurno, to wystarczyła ciemność 🙄 ) czyli dość wcześnie. Aby wytrwać do wyprawy na pasterkę odwiedzało się dziadka, jadło orzechy, piekło jabłka w duchówce kaflowego pieca i pojadało makowca albo cukierki z choinki, dyskretnie i zostawiając na niej puste kolorowe papierki dla niepoznaki, bo to też dopiero wolno było zacząć jeść w święta 😉
Dorośli uczestnicy pasterki zabijali czas oczekiwania różnymi trunkami, bo później w kościele wionęło alkoholem, a przy śpiewaniu kolęd nagle dominowały donośne głosy męskie, nie zawsze adekwatnie do melodii i tekstu 😉 Ksiądz dokładał swoje nawijając w czasie kazania o „Braciach Karmazynow” (sic!) których obejrzał był właśnie w telewizji…
Ech, jakie to były piękne czasy 😀
poczytałam i mi się przypomniało, że moja teściowa z zawodu kucharka i z Warszawy robiła zawsze karpia w galarecie (bardzo lubię), smażonego karpia (też lubię ale wolę od teściowej córci), sałatkę jarzynowa i śledziową, barszczyk czysty z krokietami grzybowymi lub z podsmażanymi pierogami, śledzie w oleju i w occie i tylko u niej jadłam placki/racuchy z grzybami .. kompot z suszu obowiązkowy .. na koniec łazanki z makiem …
teściowa córci (też z Warszawy) robi jeszcze sałatkę kartoflaną z dużą ilością czosnku .. ostatnio pojawiają się na stole łosoś wędzony, sałatka grecka i jajka z kawiorem i obowiązkowo na deser tzw. babka gotowana .. raz na stole był kulebiak ale chyba się nie przyjął bo tych podstawowych dań i tak było dużo do zjedzenia … u babci były pewnie różne tradycyjne potrawy ale tylko pamiętam kutię …. kutia pewnie dlatego, że przybyli nad morze z Litwy … mama wigilii nie robiła ..
Dzięki, Gospodarzu 🙂
Nabrałam ochoty na takie rybne klopsiki, może nie z karpia (i tak tu nie ma), ale z innych ryb też by chyba wyszły…
Podobno cała tajemnica leży w jakości rosołu, w którym się gotuje.
Galaretkę z faszerowanego karpia lubiłam, a nadzienie chyba nawet było podobne i też mi smakowało. Rybę pozostawiałam nienaruszoną, zawsze byli inni chętni 😉
To może zaczniemy sobie przypominać jakie ozdoby choinkowe robiliśmy własnoręcznie?
Te z wydmuszek po jajkach, te ze słomki, z kolorowych bibułek 🙄
Nemo,
u nas w domu cukierki z choinki wolno było jeść, teoretycznie, dopiero po jej rozebraniu, po Trzech Królach. Na ogół wisiały tylko papierki po cukierkach.
Jotko, 😀
Cukierki choinkowe się nie utrzymywały, ale pozłacane i posrebrzane (były takie farbki) orzechy włoskie zawieszane na nitce przywiązanej do wbitego w orzech gwoździka – bywały wieloletnie 😉
Łańcuchy z kolorowych wyklejanek.
To informacja poufna: Basia robi gefilte fisch wyłącznie z dorsza. Smacznego!
a jeszcze teściowa moja robiła pyszną rybę faszerowaną .. nigdy potem takiej nie jadłam .. teściowa żyje ale już mało gotuje ..
Dzięki, nie zdradzę dalej 😎
O stole wigilijnym mojego dzieciństwa pisałem tu już nie raz.
Pod obrusem sianko, na stole łuski z karpia i kawalek bochenka chleba i solniczka. Dzielenia się opłatkiem nie znaliśmy, za to na stole, obowiązkowo byl mały krucyfiks i dwie zapalone świeczki. Po modlitwie zaczynaliśmy tą, przez Pyrę tak nie lubianą siemieniotką (siemiotką, po naszemu) z grzankami. Lubiłem ją, jak każde z nas. Potem smażony karp do kartofli i grochu z kapustą kiszoną, a na deser moczka z suszonych owoców i piernika, oraz makówki. T to nie makowiec, a coś w rodzaju klusek z makiem, gdzie zamiast klusek są kawałki czerstwych białych bułek. Przed modlitwą końcową każde wybierało z szali po cztery orzechy włoskie i rozgniatało po jednym i podawało rozgniatarkę dalej. Zdrowe wnętrze prognozowało dobry kwartal w nadchodzącym roku, gorsze rokowało źle.
Potem przechodziliśmy do pokoju, gdzie stała choinka z prezentami i zaczęliśmy śpiewać kolędy.
Na stole znajdowało się też w reprezentacyjnej ilości ciasto drożdzowe, wypiekane na święta. Te jednak, bo nie postne, można było ruszyć dopiero po pasterce.
Spieszę uspokoić kierowców: na trasie Świecko – Poznań benzyniaki zaczynają się od Nowego Tomyśla, czyli od starego kawałka autostrady. Jest ich kilka i jeszcze się budują.
Pyro ale miałaś przykre zdarzenie .. dobrze, że się nie poparzyłaś ale sprzątania miałaś, że ho ho ..
jak moje dzieci były małe wszystkie prawie zabawki były robione przez nas .. z koralików, waty, wełny, papieru kolorowego, malowane i oklejane .. i łańcuchy ze sreberek zbieranych przez cały rok i z papieru kolorowego .. cukierki były wieloletnie .. śnieg z waty i dużo anielskiego włosa …
Moje domowe Wigilie bywały skromne. Raz że post, drugi raz, że cienko z kasą. Od rana jadło się byle co, zgodnie z żartobliwą zasadą „w Wigiliją dzieci biją, w kąt posadzą, jeść nie dadzą”. Na wieczerzę zawsze to samo (ja też tak robię): śledzie w oliwie, czasem w białym winie, ryba w jarzynach, barszcz z uszkami (kiedy mama była bardzo zarobiona, robiła z makaronem), postna kapusta z grzybami, ryba (niekoniecznie karp) smażona, fasola, smażone na maśle kapelusze suszonych ugotowanych grzybów (tylko w mące, nie w panierce), do tego chleb, nie ziemniaki, kompot z suszu, obowiązkowy makowiec, czasem inne ciasto, kruche ciasteczka, pierniczki albo piernik maminy, tzw. w rodzinie bakalie: salaterki z różnymi cukierkami (obowiązkowe wedlowskie orzechowe w czekoladzie, te w złotych papierkach…), czekoladą, pomarańczami.
Mama była Kujawianką, z tatowej zagłębiowskiej kuchni nie wzięła niczego. Chyba.
Co do barszczu – od lat robię z kartonu Krakusa. Jest świetny, lepszy i bardziej burakowy niż Hortexu. Dodaję wywar z suszonych grzybów, majeranek i czosnek – wychodzi jak domowy, a roboty zero.
Po Wigilii resztę kapuchy dokładało się do bigosu, a bigos mama robiła zabójczy. W ogóle była świetną kucharką.
Wigilia w Warszawie -opłatek ,śledzie, ryby wędzone ,sandacz w galarecie ,sałatka ziemniaczan-jarzynowa ze śledziem i anchois , barszcz +uszka grzybowe, ( przerwa na prezenty pod choinką) potem dalej karp +kapusta z grzybami +borowiki z patelni ,potem sałatka owocowa z mrożonych malin,jagód,banana i innych owoców,ciasto z orzechami ,przedtem placek makowy (dużo maku )Do picia wino. Teściowa (kieleckie)uważała ,że konieczne są racuchy i czasem przychodziła z gotowym ciastem,żeby usmażyć u mnie.Zapach!!!
Odmienności Wigilii w Poznaniu (rodzina od pokoleń ) zupa ryba z łazankami , makiełki czyli łazanki z makiem ,kompot z suszonych owoców,strucle drożdżowe makowe.Uszka z grzybami +barszcz nauczyłam się dopiero w Warszawie trochę od Ćwierciakiewiczowej a praktycznie od Teściowej .Ode mnie jak na razie nikt się nie chce uczyć.
Do Warszawy przeniosłam tradycję łuski od karpia.
Tegoroczną wigilię urządzimy u córki i przywieziemy co ważniejsze rzeczy z sobą.
Nie ma ostatecznej jasności co do tego, co ostatecznie będzie. Na razie trwa dyskusja, czy grzybowa, czy barszczyk z uszkami. Laura stanowczo sprzeciwia się barszczykowi i tak spór już się zaczyna.
Potem postna kapusta z grzybkami i pierożki z takimże nadzieniem. Właściwie pozycja obłożona podwójnie.
Trzecie otwarcie to karp smażony do kartofli, jedyne co udało mi się przemycić na wigilijny stół, a dla Laury filet z łososia.
Moja LP obstaje jeszcze na rybie po grecku i na śledziach – jeśli nie na oleju, to może inaczej?
Pozostała jeszcze sałatka jarzynowa i kompot z suszu, jak wyzej. O ile ostatni spożywa się na końcu, to kiedy właściwie tą sałatkę, przed, po, a jak po to poczym?
O kluskach z makiem mojej nawet już nie chciałem przypomnieć. Ja tam dziabnę z tego trochę, inni w ogóle nie, a całą resztę na dniach zjada ona.
Jak więc widzicie, u nas tu też dość schematycznie. Krytycznych uwag miałbym dosyć i ogólnie dołożę: Wszystkiego tego za dużo, zwłaszcza, że nie wiadomo, co jeszcze dołoży zięć od siebie. Wszak jest w domu.
Ozdoby choinkowe w Poznaniu były bardzo oryginalne tzn.nie widziałam takich w innych domach.Robiła je jeszcze przed wojną moja Ciocia-Babcia z orzechów pomalowanych na złoto (mandoliny), z koraliczków – rozmaitych kształtów koszyczki do których wkładało się cukiereczki, karuzele ,gwiazdki, romby i inne wymyślne figury często ozdobione główkami aniołków. Choinka zawsze była „pod sufit” a na jej szczycie był ozdobny anioł.Oprócz tego bombki ,anielskie włosy i lameta . Świeczki prawdziwe .Łańcuchy wytwarzane przez nas w przedszkolu Ojciec,który ubierał choinkę zawsze upychał gdzieś z tyłu.Pod choinką szopka.Kulminacją było zapalenie „zimnych ogni” no i przybycie Gwiazdora.
Te ozdoby nadal są używane w domu,w Poznaniu,ale choinka mniejsza no i ozdoby straciły dawny blask.Lekko licząc mają już około 80 lat.
Sprawdziłam w internecie co to jest ta siemiotka
http://stolarzowice.info/index.php?option=com_content&view=article&id=493:siemiotka&catid=134:tradycje&Itemid=363
pepe, czy poświęcaliście na jej zrobienie tyle czasu? 🙄
Tęsknię za prawdziwymi świeczkami na choince. Wiem, że to niebezpieczne, ale chciałabym mieć ich choć kilka. Nie wiecie czy takie świeczki i uchwyty do nich są jeszcze do dostania?
Witajcie,
U nas Wigilia wygląda skromnie. Po latach odpuściliśmy sobie pełne 12 potraw i robimy to, co lubimy najbardziej: barszcz (nie z kartonu) z uszkami z nadzieniem grzybowym albo grzybowa z łazankami (Zależy która „opcja” rodzinna zwycięży). Obowiązkowo smażony karp. Chałka z miodem. Pierogi (ruskie, z kapustą i grzybami albo z nadzieniem z suszonych grzybów), śledzie, ewentualnie łazanki z kapustą i grzybami. Na deser strucla makowa, piernik na domowym miodzie i pierniczki (o ile dotrwają do Świąt). W rodzinie ojca robi się jeszcze kompot z suszonych śliwek. Łuska od karpia również u nas jest znana 😉
Na Wigiliach w domu mojej Mamy i moim przewijały się wszystkie (no prawie) wymienione wyżej dania. Mój Ojciec, pochodzący z poznańskiego, bardzo sobie cenił na Wigilijnym stole ziemniaki w mundurkach z olejem lnianym lekko osolonym.
Jotko,
ja mam uchwyty do świeczek w takim stylu Zawieszone na gałązkach balansują utrzymując świeczkę zawsze pionowo. Wbrew pozorom nie dochodzi nigdy do zapalenia się igliwia, choć świeczka wypala się w 100 procentach. Spiralka utrzymująca świeczkę nie nagrzewa się mocno, a tląca się resztka knota nie jest w stanie niczego podpalić.
Świeczki są do nabycia w sporym wyborze, ale wyeksponowane w sklepie oczywiście tylko w adwencie. Co roku nabywamy na zapas, bo świeczki dobrze zleżałe palą się spokojniej i nie kapią. Sprawdziliśmy doświadczalnie 😉
Im bliżej Trzech Króli, tym bardziej Osobisty pilnuje, aby koło choinki stało jednak wiaderko z wodą 😉
Jotko,
świeczki są do nabycia np. w Krainie Świec
W zwykłych sklepach być może też.
Świeczka z balansem
Gospodarzu,coś z tą mapą będą kłopoty.Będa białe plamy. Już kiedys zauważyłam,że nie ma praktycznie blogowiczów ze wschodniej strony Wisły.(poza Misiem).Przypomniały mi się mapki publikowane w czasie jakiś wyborów.Widać było wyraźną zależność między powojenną mapą sieci kolejowej a preferencjami wyborczymi. Ciekawa jestem czy jest jakaś mapka sprzedaży „Polityki” w poszczególnych regionach.
Jak sądzę głównie z czytelników „Polityki”rekrutują się blogowicze Gospodarza.
Ja czytam „Politykę” od zawsze,czyli prawie od 1 numeru.( Ojciec kupował). Chociaż miałam przerwę po 1981 r.i to chyba dość długo.
Ciekawe,ze u mnie w domu i domach ciotek nie bylo nigdy kapeluszy przysmazonych grzybow. Zazdraszczam, musialy dobrze smakowac.
Proszę o radę : Młodsza kupując bakalie, kupiła wiórki kokosowe nieznanego mi typu – są to nie tyle wiórki , co wióry – szerokie na centymetr, długości od 1 do 3 cm. Do czego i jak się je używa? Krysiade – ziemniaki z czarnym, nieczyszczonym olejem z cebulą posoloną – bardzo kiedyś lubiłam ale nie do Wigilii
Mak z bakaliami.
Tradycja
Pyro – jest to danie postne i na Wigilię też się nadaje. Jak i pozostałe dania może być podawane w innych okolicznościach. Ja jadam ziemniaki również z oliwą z oliwek. Pycha.
Witaj Duże M – 19 grudnia o godz. 15:45 🙂
Jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. Kiedyś Wigilia to był ścisły post, który obowiązywał tez i kolację. Jedynym dopuszczalnym tłuszczem był olej lniany. Nie używało się też śmietany i jajek. Dlatego czyste, niezabielane zupy. Dlatego ciasto dopiero po Pasterce. Sałatka jarzynowa zawiera jajka i majonez, czyli idzie na drugi Dzień Świąt. To samo alkohol, dopiero po północy. Tak przynajmniej było u moich dziadków.
Nemo,
dziękuję 🙂
gostuś,
pisałam, że moja tradycja wigilijna, to tradycja z Podkarpacia – południowowschodnia Polska. Moja Mama stamtąd pochodzi. Spędzałam tam część dzieciństwa i bywam do dzisiaj.
Tam robi się właśnie pierogi ze słodkiej kapusty – podawałam jakiś czas temu przepis. Z pierogami z kwaszonej kapusty zetknęłam się dopiero w Wielkopolsce.
Witam, czytam ale nie komentuję 🙂
Gostuś-mieszkam „na wschodzie”, Politykę czytam od zawsze i wielu moich znajomych też 🙂
Wigilia 1945 r. Moja babcia – jeszcze panna 🙂 stroi choinkę. Ozdoby robiła wraz z siostrami. Moja mama też robi takie gwiazdki z pasków kolorowego papieru: https://picasaweb.google.com/104670639946022251378/ChoinkaWigilia1945R#slideshow/5687946737658006642
Właśnie chciałam napisać o Marzenie, a tu ona sama się odezwała, tylko dlaczego tak lakonicznie ? 🙂
Potwierdzam, że pierogi ze słodkiej kapusty z grzybami, które robią Jotka i Nemo, są naprawdę bardzo smaczne.
A gotowy barszcz z kartonika/ Krakus/ polecam za Nisią. Jasne, że jeśli ktoś sam robi zakwas z buraków, pozostanie przy nim, ale ja lubię niekiedy ułatwiać sobie pracę , zwłaszcza że to jest dobry produkt. Zawsze miałam problem z uzyskaniem właściwego smaku barszczu, a teraz problem mam rozwiązany.
Ale dziś tu smacznie…
Asiu,
to przetrwało do lat, kiedy moja Babcia przyjeżdżała z Dziadkiem na święta, ozdoby choinkowe były domeną dzieci. Szkoda, że nie mam zdjęć z tamtych lat 🙁
Moja rodzina po kądzieli pochodzi z Podkarpacia (z okolic Brzozowa). Ale pradziadkowie jako młodzi ludzie w 1922 r. przenieśli się do Wielkopolski. I przejęli sporo z kuchni wielkopolskiej. Rodzina taty pochodzi z północnej Wielkopolski. I potrawy jakie jadali moi rodzice w domach rodzinnych były podobne.
I w moim domu rodzinnym i w domu Stasi – Teściowej do Wigilii było zawsze białe wino. Tato mówił, że u nich, na Śląsku było wino albo piwo. Piwo było też na Wieczerzy góralskiej. A z tłuszczami to zabawnie wychodzi : kiedy był tylko ocet i herbata ulung, dokonywaliśmy cudów zaradności i jakoś wszystko wszyscy mieli. Pracowałam z panią pochodzącą z Nowego Miasta nad Pilicą; dostawała histerii, bo nie miała oleju, a u niej w domu w Wigilię wszystko musiało być na oleju , nawet kapusta. Z kolei w naszym domu tłuszczem „postnym” było masło, a takiego ścisłego postu to już nawet Babka Anna nie wymagała ani w swoim domu nie przestrzegała – jajka jak najbardziej, bo panierka na rybie i ciasta. W każdym bądź razie ja dostałam wielką butlę oleju sojowego, więc zamieniłam się z Lidką – ja jej olej, ona dała mi masło. Obydwie byłyśmy szczęśliwe. Jako dziecko i jeszcze młoda osoba robiłam ozdoby – bałwanki i pajacyki z wydmuszek, gwiazdki papierowe, kolorowe łańcuchy z papieru i słomki. Jak wiadomo talentu to ja nie mam ale miałam tzw dobrą wolę – robiłam i były w domu długie lata.
Na choince wieszamy też tak jak kiedyś pierniki. A moja mama wspomina też małe, czerwone jabłuszka. A puste papierki na choince chyba wszyscy pamiętają 🙂 . Te ozdoby robiłyśmy z mamą parę lat temu. Zamarzyła się nam wtedy taka inna choinka 🙂 https://picasaweb.google.com/104670639946022251378/Choinka#slideshow/5687958379466958450
Alicjo – moja przesyłka do USA dotarła już po tygodniu! 🙂
Ciastka z Koszykowej i I wicemiss Europy 1929: http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,6298961,Piekna_kobieta_i_ciastka_z_Koszykowej.html
Z pożaru wojennego naszego mieszkania, Tato – nie wiedzieć dlaczego – ratował dziwne rzeczy, pozostawiając o wiele cenniejsze na pastwę ognia. Pewnie nerwy, czy co? Najpierw wyrzucił przez okno pościele, potem na to (I ptr) zrzucił albumy z fotografiami, z kredensu kuchennego wyniósł w szufladzie 10 szklanek i 5 bombek choinkowych. Obok w małej szufladce były Rodziców obrączki Mamy 2 pierścionki, medalion i coś tam jeszcze i to się spokojnie sfajczyło. A bombki były śliczne i Mama była wdzięczna, że Hiniutek je uratował – chociaż te 5 – powtarzała. Pamiętam je – duże (ok 7-8 cm średnicy) – amarantowa z orłem białym, szafirowa z Madonną, złocista z jakby lustereczkami w głębokich wgnieceniach i wrzosowa z białą, pod śniegiem chałupiną. Rodzice się wielokrotnie przeprowadzali, co i raz któraś z 5 bombek tego nie wytrzymywała ale jedna, ta złocista istniała jeszcze w latach 70-tych. Mama powtarzała wzruszona – Tatuś mi je kupił na pierwszą naszą Gwiazdkę.
Też bym zobaczył chętnie mapę gęstości rozprzestrzenienia POLITYKI na dzień dzisiejszy. Mogę sobie jednak wyobrazić, że spółdzielnia traktuje to dyskretnie. W Wilkowie nad środkową Wisłą, w tym feralnym Wilkowie, co go w zeszłym roku (2010 już trzeba chyba zaznaczyć) Wisła dwa razy zalała dokumentnie, do połowy lat dziewiędziesiątych dostawałem latem bez problemu, aż pewnego razu usłyszałem: Nie zamawiamy już.
Jotko, przeczytałem to z tą siemiotką. Respekt, 25 litrów to już trochę roboty, ale dla nas pięciorga wystarczył zwykły garnek do zupy. Konopie, jak podrosłem tłukłem zawsze ja. Tak jak napisane tylko, tu wystarczył litrowy garnek żeliwny i rzeczony drewnianny tłuczek. Faktycznie, pamiętam czasy, kiedy mama łuski z konopii ponownie prażyła i kazała tłuc jeszczeraz, aż stwierdziła, że roztwór z tego coraz bardziej gorzki (babcia: ma być gorzkie, bo to zupa pokutna). Kupowała potem więcej konopii i tłukłem tylko raz, a kury się cieszyły. Kaszkę jaglanną mieliliśmy na sucho w zwykłym młynku, w tych ilościach: żaden problem.
Problem natomiast był z tą kaszą gryczanną, albo i perłową. W opisie jest ona dodawana opcjonalnie, tzn. z przystawionego półmiska, u dziadków z ojca strony, gdzie mama trafiła jako synowa, była ta kasza już podgotowana w zupie. Mama wspominała, że tego nie mogła zjeść . Może Pyry abnegacja jest tym ugruntowana.
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/157198/de13fc4490fbd29a732bf77eb7476650/
Boże Narodzenie w Warszawie. 1926 r. http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/110793/e06766a6a64ff9338e691d22ddddb88b/
Policjanci podczas ubierania choinki 1925 r. http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/169097/e06766a6a64ff9338e691d22ddddb88b/
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/110791/e06766a6a64ff9338e691d22ddddb88b/
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/110796/e06766a6a64ff9338e691d22ddddb88b/
Na tych wszystkich starych zdjęciach stoły są bardzo małe, a rodziny liczne http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/110792/e06766a6a64ff9338e691d22ddddb88b/
Pepegor – w życiu tego nie jadłam; Mama mówiła nam, że to takie paskudztwo, które należy do staropolskiego arsenału umartwiania ludzi i że babka Waleria czasem robi na Wigilię. Dlatego zapieraliśmy się z Hiniutkiem 4 kopytami, żeby nie trafić na taką zupę.
Asiu,
to przetrwało do lat, kiedy moja Babcia przyjeżdżała z Dziadkiem na święta, ozdoby choinkowe były domeną dzieci. Szkoda, że nie mam zdjęć z tamtych lat 🙁
Ale mam takie 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Mama,dziadek,Babcia.jpg
Przy okazji zauważyłam – kobiety z torbami 😉
Przecież nie poszły na zakupy, a na spacer 🙄
Dziadek mawiał – takie to były fasony, jak pytałam o takie tam różne i dlaczego tak.
Alicja – kiedy mnie wpuścisz do swoich fotek? Cały czas mnie albo ciebie podejrzewają o info-terroryzm.
Dobranoc
Futerał od aparatu, który Dziadek ma na lewym ramieniu, do dzisiaj mam. Aparat (z harmonijką) sprezentowałam przyjacielowi Niemcowi, który kolekcjonuje takie – wiem, że docenił ten prezent i u niego więcej ludzi to obejrzy, niż u mnie by kogoś to zaciekawiło.
Dziadek był zapalonym wędkarzem, i ja jak tylko nauczyłam się chodzić, to zasuwałam za nim na ryby 🙂
Pewnie już o tym klepałam…zbieranie rosówek po czerwcowym deszczu, zagniatanie ciasta na nęcenie ryb, podwieczorne czekanie na klenia (na czereśnię)… cisza zupełna, Babcia mi kazała przywołać Dziadka na kolację, a ja sobie przy nim siadałam cichutko i wracaliśmy wtedy, kiedy już spławika nie było widać. Eh…se ne vrati, ale wspomnienia są jak żywe.
Pyro,
olej ostrzeżenia i wchodź. Nic się nie stanie, zaręczam.
Jerzor miał pozamiatać, ale zajęty, „niech Szwed tym się zajmie”, powiedział, ale Szweda akurat nie ma.
Oj, hasam sobie na urlopie, przynajmniej tu na blogu – i nie chodzę spać. Ale ewentualnych kontrachentów z tamtej strony dnia i wieczoru brak.
Zwracam honor, nie zauważyłem, bo szwędałem się gdzie indziej.
Smutno aniołkom w zimowe wieczory i ranki…
Cóż będą robić? Pewnie wycinanki.
Alicjo, nie mam takiej opcji. Moja tablica informacyjna dopuszcza najwyżej, żebym się mógł dowiedzieć, dlaczego Cię uważają za tak straszną.
O, się wrzuciło samo.
Ten wierszyk o aniołkach mama powtarzała przed Wigilią, kiedy byłam dzieckiem i robiliśmy sami zabawki na choinkę, w tym, oczywiście, gwiazdki z papierowych pasków, wyciętych z kancelaryjnego papieru.
Może ktoś zna ten wierszyk w całości?
Witam Nisiu, nie wszyscy więc śpimy. Nie, nie znam wierszyka.
Tak więc – dobranoc.
„kancelaryjny papier” – sto lat nie słyszałam tego określenia! I nawet wiem dokładnie, jak on wygląda.
Duuuuży format w kratkę 😉
Jerzor się zaczytuje moimi wspomnieniami z Rejsu Daru – i co chwila mi tu z jakimiś pytaniami. Podobno kiedyś czytał, ale nie do końca. Nie był ciekawy, co żona robiła na łajbie?!
A ja nie jestem taka straszna, jak mnie windows rysują.
Nie ma się czego bać…
Alicja, jedynie słuszny papier kancelaryjny na gwiazdki był w paski. I dobrze, jeśli się trafiło taki ładniejszy, biały, nie szary.
Nie wiem, czy dziś bym umiała spleść taką gwiazdkę trójwymiarową. I czy jest jeszcze papier kancelaryjny?…
Dzień dobry,
Zawsze gdy jest taki ciekawy dzień na blogu jak dzisiaj, poczynając od wpisu Gospodarza, to mnie tu nie ma. Niestety, cały dzień byłem w City. Co prawda sprawę załatwiłem w 15 minut i mogłem wracać, ale tam jest teraz tak ładnie i świątecznie, że trudno wrzucić wsteczny.
Od jakiegoś czasu poszukiwani są na Blogu ludzie ze wschodu – właściwie można mnie tam zaliczyć. Wychowałem się w Warszawie, ale prawdziwe moje strony to Lubelszczyzna (nawet jeśli trzeba po metrykę, jak ktoś tutaj napisał, iść tam ileś godzin w gumiakach). Zdradzę Wam w sekrecie, że tam właśnie szukam jakiegoś niewielkiego mieszkania, chałupy – na stare lata.
Skoro tak związany jestem korzeniami z tamtymi stronami, to i zwyczaje wigilijne były stamtąd przeniesione i nigdy nie zmienione. Nawet nie muszę wymieniać wigilijnego menu – było niemal to samo co u Nemo, z tym, że u nas nigdy nie było ziemniaków, ale do ryby był podawany chleb (Mama zawsze uważała, że chleb chroni przed ostrymi ościami z karpia) i nigdy nie było szczupaka ani żadnej innej ryby. Zawsze karp.
W święta obowiązkowo pasztet z zająca. Jak już tu kilka razy wspominałem, dziczyzny u nas było w bród, tego nigdy nie brakowało. Ojciec nie pudował.
https://picasaweb.google.com/takrzy/20111219#slideshow/5688062407494162274
Zdjęcia co prawda z polowania na kaczki (PKF), ale los zajęczy był podobny. Poza tym pieczony schab (jedyna okazja by zjeść trochę wieprzowiny), czasami szynka, uwielbiane przeze mnie makowce i różne małe ciasteczka. Moim zadaniem było rozdrabnianie maku w maszynce ręcznej i mięsa na pasztet. Do dzisiaj istnieje tam ta sama maszynka (tzw. piątka) i sitka – drobniutkie do maku i o większych oczkach do mięsa. Maszynka z pewnością pamięta czasy międzywojenne). Muszę pamiętać to uchronić, bo jeszcze ktoś wyrzuci!
Ale się rozpisałem, co to wspomnienia nie robią!
A ja wciąż przy wspomnieniach.
Na święta była z nami przeważnie nasza ciotka Xawera (trudno uwierzyć, że takie imiona dawano), siostra mojej Mamy. Urodzona w 1894 roku, nauczycielka dzieci na lubelskich wsiach i w lubelskich dworach (Leśce pod Lublinem), jedna z ostatnich osób pamiętających Żeromskiego (nie lubiła go), opowiadająca jak smakowały cukierki od Prusa, który naprawdę miał je zawsze w kieszeniach i rozdawał dzieciom, bliska koleżanka Ewy Szelburg-Zarębiny itd, jednym słowem osoba ciekawa. To Ona nauczyła mnie pisać i czytać.
Dzieci kochała korczakowską miłością, dlatego i my lgnęliśmy do niej bardzo, po Mamie to najważniejsza dla nas osoba (mówiąc my – mam na myśli również moich braci). Przed świętami wiedziała jak nas zająć i co sprawi nam przyjemność – każdy z nas piekł swoje, własnoręcznie przygotowane ciasteczka, swój kawałek makowca, kawałek pasztetu itd. To mama wyganiała nas z kuchni, żeby nikt jej nie przeszkadzał, ale Ciocia, znająca rozumki małych dzieci, nigdy.
Asia pokazywała dzisiaj różne stare zdjęcia, ja mogę pokazać jedno z mojego zbiorku. Ciotka Xawera w wieku około 20 lat, czyli zdjęcie ma bez mała sto lat.
https://picasaweb.google.com/takrzy/20111218#slideshow/5687527554508078498
Znowu pierwsza, trzeba się kłaść. Dobranoc 🙂
dzień dobry …
piękny dzień wspominkowy …
Nowy pomachanko …
Jolinku – uściskanko. 🙂
Witam Gospodarza oraz Gości,
moja wigilia od kilku już lat przygotowywan na „swoim” to łuski z karpia pod talerzem (w tym roku będą to jednak monety), najważniejsze dla mnie danie to barszcz biały z grzybami plus gotowane ziemniaki – jest to danie jakie pamiętam z domu mojego ś.p.Dziadka pochodzącego z podkarpacia, pieczony kapr, pierogi z grzybami i kapustą, jadany tylko w tym dniu groch z kapustą,przygotowany przez małżonkę kompot z suszonych owoców.na stole znajdzie się również wino, pozdrawiam Marcin z Krakowa
Informacja do mapy wigilinej.
Kalisz, lata 60 i 70:
zupa grzybowa, sledzie, ryba w galarecie, karp smazony, kapusta z grzybami, kompot z suszonych owocow, makowiec, piernik. W zasadzie bezalkoholowo, choc panowie dyskretnie lubili sobie popic kieliszkiem wodki.