O winach włoskich i paniach polskich
Dostałem w prezencie od Barbary (czyli żony – to wyjaśnienie dla nowych blogowiczów) książkę, którą napisał Dave De Witt – amerykański pisarz kulinarny, autor licznych i znanych widowisk telewizyjnych, historyk. Książka nosi tytuł „Kuchnia Leonarda Da Vinci. Sekretna historia kuchni włoskiej”. Już sam tytuł (no i autor, o którym sporo wiedziałem) zachęcał do lektury. Najpierw jednak przejrzałem ilustracje i wpadłem w zachwyt. Stare ryciny przedstawiające piętnasto- i szesnastowieczne kuchnie, garnki, rożna, noże i inne narzędzia niezbędne kucharzowi, portrety Medyceuszy, sceny z uczt, szkice robione ręką Leonarda – wszystko to zmusiło mnie do natychmiastowej lektury. I było warto poświęcić na to niemal całą noc.
Wertując księgę jeszcze przed systematyczną lekturą wpadłem na taki fragment:
„O winach włoskich”
„Włochy rodzą doskonałe wina, a zwykłe czerwone wino jest uważane za bardzo pożywne, do tego stopnia, że najpiękniejsze niewiasty spożywają je na obiad, z maczanym z nim chlebem, licząc, że dzięki temu staną się grubsze ((bo takie Wenecjanie najbardziej uwielbiają), zaiste, i jeszcze piękniejsze.”
Autor Fynes Moryson, An Intinerary, 1617 rok.
Takich perełek z literatury XVI I XVII wieku książka De Witta jest pełna.
Cytat ten odczytywałem parokrotnie znajomym (prawdę mówiąc bardzo zaprzyjaźnionym, bo obcym bałbym się czytać ze względu na ewentualne gwałtowne reakcje) paniom, które także są miłośniczkami czerwonego włoskiego wina. Traktowały mnie wyrozumiale, a nawet prosiły o wypożyczenie książki. Ale taki ryzykant to ja już nie jestem.
Zachęcając zaś wszystkich smakoszy i miłośników historii do sięgnięcia po tę wspaniałą księgę przedstawię jeszcze tylko jej głównych bohaterów i dodam, że sporo miejsca zajmują na jej kartach stare i nowsze nieco przepisy. Wszystkie do wykorzystania.
Bohaterami zaś, których myśli i osiągnięcia kucharskie przedstawia autor (poza oczywiście samym Leonardem) są tu: Martino z Como autor „Libro de arte coquinaria” czyli Książki o sztuce gotowania napisanej w latach 60 piętnastego wieku i uważanej za pierwszą nowoczesną książkę kucharskich przepisów; bibliotekarz Watykanu Bartolomeo Sacchi zwany Platina autor dzieła „O przystojnych przyjemnościach oraz dobrym zdrowiu” w którym cytował obficie z księgi swego poprzednika czyli Martino; szef kuchni papieża Piusa V – Bartolomeo Scappi autor „Dzieła na temat gotowania”; Ludovico Sforza – książę Mediolanu i Katarzyna Medycejska, która przeniosła przepisy włoskie na dwór francuski.
Na koniec jeszcze jeden cytat, który powinien uspokoić moralistów zaniepokojonych zapewne, że książka szerzy kult obżarstwa i opilstwa a może i jeszcze gorszej rozpusty. Pisze więc rzeczony Platina o truflach: „To jedzenia jest bardzo pożywne, jak podoba się Galenowi, i pobudza namiętność. Stąd często pojawia się jako afrodyzjak na stołach hedonistów i arystokracji, żeby ci byli bardziej gotowi do oddawania się namiętności. Jeśli jest to robione dla płodności, to jest godne pochwały, ale jeśli jest robione dla zaspokojenia swoich chuci, jak ma to zwyczaj robić wielu próżniaków i ludzi nieumiarkowanych, to jest to naprawdę obmierzłe postępowanie.” Amen!
Następnego dnia, jako że był to piątek, przygotowałem postny obiad, by odpokutować rozpustną lekturę. Na przekąskę był więc łosoś marynowany zwinięty w roladę i faszerowany chrzanem ze śmietaną, zupa z gąsek (grzybów jesiennych) i karmazyn z piekarnika. A piękna ta, o rubinowej barwie ryba, miała w pustym brzuchu gałązkę tymianku i gruby plasterek cebuli, cała zaś polana była roztopionym masłem zmieszanym z sokiem cytrynowym z dodatkiem soli i świeżo zmielonego pieprzu. Aby post był pełen do popicia przygotowałem flaszę czteroletniego chablis. Owego karmazyna zanim trafił do rozgrzanego piekarnika zdążyłem jeszcze sfotografować. Oto rezultat!
Komentarze
Buon giorno a tutti!
Piotrze, czytam niejako rzutem na taśmę, bo dręczony deficytem snu zamierzam się za chwilę zdrzemnąć, czytam jak zawsze z wielką przyjemnością i wyobrażam sobie z jednej strony te najpiękniejsze Wenecjanki o coraz bardziej obfitych od czerwonego wina kształtach, a z drugiej strony pysznego (choć smutnego nieco) karmazyna popijanego czteroletnim chablis. Wyobrażam też sobie, że cytat bibliotekarza Watykanu rozpali na nowo niedawno wygasłą dyskusję nt. afrodyzjaków.
Trochę jestem zawiedziony, a właściwie zwiedziony tytułem felietonu, bo miało być przecież „o paniach polskich”, a było akurat bardzo niewiele. Jedynie, że Barbara to imię Twojej żony (serdecznie pozdrowienia!) oraz, że masz zaprzyjaźnione panie gustujące w czerwonym winie. To wszystko o polskich paniach? Szczerze mówiąc liczyłem na odrobinę pikanterii odnośnie tychże.
A teraz z pięknym „dzień dobry” na ustach oddaję się w objęcia Morfeusza…
Drogi Piotrze !
Wenecja byla i jest moja namietnoscia. Bylem kilka razy i najbardziej podobyly mi sie wieczorne i nocne wloczegi po miescie. Kolacje w poblizu mostu Rialto. Niezrownane langusty, ktore jeszcze na polmisku przed odeslaniem do kuchni puszczaly oko, ryba, w tlumaczeniu na jezyk polski atramentowa.
Wenecja ma dla mnie jeden niedostatek. Zbyt szybko leca godziny i zbyt krotka jest doba i zawsze na koncu brakuje pieniedzy. W Wenecj mozna spotkac jeszcze, typowe, piekne wenecjanskie panie. Rudzielce z niebieskimi oczyma, odrobine puchate. Pelne temperamentu w poruszaniu sie i bardzo starannie ubrane. Przeciez Wenecja to jest Tycjan.
Wenecja jest jednak niebezpiecznym miastem. Szczegolnie dla serc meskich i kieszeni. Pamietam, bylismy z zona pierwszy raz i poszlismy na Plac Swietego Marka na spacer. Pod arkadami jest sklep jubilerski. Piekne wyroby filigranowe. Typowa wenecka robota. Namowilem zone zeby wejsc i tylko poogladac. Weszlismy, a tam sprzedawca, iscie Casanova, obejrzal moja blnd towarzyszke, tez odrobine puchata i bez slowa zaczal wybierac precjoza. Ona miala akurat odrobine bizuteri pochodzaca od Faberge w
St.Petersburgu. Popatrzyl i powiedzial po niemiecku. Signora, es una Fabergere. To byl strzal w dziesiatke. Kosztowalo mnie to pierscionek z rubinami i kolczyki w postaci kulek filigranowej roboty. Byl wieczor, wypadalo napic sie wina i znalezlismy stolik w pobliz mostu Rialto. Taki maly djabelek w postaci kelnera podskoczyl, zobaczyl kolczyki, potem pierscionek i bez slowa przyjechal z wozkiem pelnym roznych win czerwonych. Kilka butelek bylo otwartych. Piekna degustacja. Kiedy sobie probowalismy kolejna wino przyjechal z nastepnym wozkiem. Na lodzie lezala olbrzymia langusta. Georgetta byla zawsze zakochana we Frutti di Mare. Langusta odjechala do kuchni a my popijalismy czerwone wino.
Krotko mowiac, to niebo w gebie, kosztowalo nas cale trzy dni urlopu. Moje premie, ktora przywiozlem z podrozy zabral juz wczesniej jubiler.
Tak to zdradliwa i kuszaca jest Wenecja. Najpiekniejsza moim zdaniem jesienia, kiedy turysci juz wyjechali do domu a wszysto jest jeszcze na chodzie.
Jak przyjada Mis 2 i paOlOre, to namowie ich na wypad na wegierska strona na ryby i czerwonw wino albo na wolowine i tez czerwone. Z chlopami nie bede jezdzil do Wenecji.
Pieknego tygodnia zycze
Pan Lulek
Nic mi tak dobrze nie robi na nastrój poranny, jak lektura kolejnego felietonu Piotra. Jeszcze ciut i ulubiony nasz Gospodarz będzie rozsyłał pigułki szczęścia za odpowiednią rekompensatą winną. Przecież i autor musi z tego jakąś korzyść mieć. Nie wiem tylko, czy prawdę źródła Piotrowe podają, bo proszę bardzo – Pyra całe życie preferowała wina białe, a gabarytów dorobiła się imponujących; Alicja ciągnie czerwone jak smok wawelski i odchudzać się nie musi. Więc jednak nie „in vino veritas”.Karmazyn na fotce zaiste dorodny i przestaje dziwić, że tak często był obiektem natchnienia malarzy „martwych natur kuchennych” Przepis wypróbuję w przyszłym tygodniu, bowiem w ten piątek planowana jest panga pod pierzynką orzechowo serową. A propos pierzyny, prowadzenia się Pana Lulka etc – tak mi się snuje po głowie jakiś fragment z T.Chyły :
„Matuś dali ci pierzynę,
idzie zima,
ciebie ni ma”…
Nie pamiętam jak to dalej szło.
A zdjęcia czarno – białe, sepiowo – szarawo – czarne przepiękne Misiu 2. Szczególnie detale architektoniczne, faktury murów, ptaków na murach, coś obłędnego. Natomiast lampy, garderoby, filiżanki z daleka pachną dobrą fotografią reklamową. Podobają mi się mniej. Może dlatego, że teatr fotograficzny jest zbyt statyczny w wyrazie?
Do dyskusji fachowców nie odniosę się w żaden sposób, bo nie mam nic do powiedzenia. Znam miejsce w szeregu – jestem odbiorcą.
No i co Wy, Panowie, urządzacie po nocy? Paolore – rozumiem, pracuje. Okoń ma inny czas istnienia – też pojmuję, ale Sławek, Miś 2? Nie macie lepszego zajęcia o 5 rano?
Włoskie wina…
Daaaaawno temu, w czasach jeszcze przaśnych, kiedy to Polak Potrafił jadąc na urlop do kraju kupowałem butelkę Chianti. To było trochę takie magiczne zaklęcie wzięte skądsić z literatury chyba.
Oczywiście było to najzwyklejsze Chianti Ruffino w pękatej butelce oplecionej w tradycyjny sposób. Z jakichś powodów dodawało to jeszcze magii (nie Maggi!!).
Jedna polska pani zwłaszcza była bardzo na tę magię podatna przyznam szczerze i z odrobiną sentymentu.
Czyli coś w tym jest co gospodarz porusza w tytule.
A ja Was zaskoczę. Mnie Wenecja kojarzy się z cudownym jazzem na Palcu Św. Marka, siedziałem na kamiennej ławce 4 godziny (aż mi **** odpadała) i słuchałem. Zapadł zmierzch, zapalili lampy, a ci grali i grali…
O jejku – na PLACU, a nie na palcu.
No to jak jest z Krolowa Bona Sforza.
Byla kobieta polska czy wloska. Wszystko jedno jaka byla, ona to wprowadzila w Polsce obyczaj uzywania i oczywiscie jadania wloszczyzny. Pani ta, o ile sobie przypominam, dala drapaka do Wloch ale wloszczyzna pozostala. W owych czasach pijano natomiast w Polsce wina wegrzyny, czyli najrozniejsze odmiany tokajow. W cenie byly odmiany slodkie. Wina wloskie zle znosily transport szczegolnie w beczkach i nieraz smakosze narzekali na kwasne cienkusze.
Pani pszczola szykuje sie do zimy ale dla moich gosci obiecala jeszcze troche kremu miodowego.
Winogrona ktore gdzie niegdzie pozostaly na krzakach maja wspanialy dojrzaly smak. To jeszcze nie pozne zbiory bo nie bylo prawdziwych przymrozkow.
Piknego dnia zycze
Pan Lulek
Andrzeju, Chianti Ruffino w pekatej oplecionej butli to dla mnie synonim Chianti jako takiego, kwintesencja Toskanii i wspomnienie smakow wczesnej doroslosci 😉 To tez symbol moich zjazdow kolezenskich (co 2 lata), na ktore tradycyjnie wloklam te butle niezaleznie od miejsca spotkania. A juz sam opis jego walorow organoleptycznych to muzyka w moich uszach:
* colore: rubino vivace tendente al granato con l’invecchiamento
* odore: intensamente vinoso, talvolta con profumo di mammola e con pi? pronunziato carattere di finezza nella fase di invecchiamento
* sapore: armonico, asciutto, sapido, leggermente tannico che si affina col tempo al morbido vellutato.
nemo,
colore
odore
sapore
amore
Andrzeju, jestes mistrzem lapidarnej kwintesencji 🙂
Andrzeju, moj ostatni komentarz uprzedzil Twoj komentarz na moj komentarz 🙂 Ktos sie obudzil w WordPressie 🙂
Ja juz wiem, co Andrzej napisze o 11:10 🙂
Slawku,
fota, to nic innego jak zatrzymanie światła. I to nie fotografia jest na etapie błądzenia, lecz jej odbiorcy.
Daje się zauważyć gołym okiem, ze społeczeństwo przesiąknięte jest konsumpcją. Dziś ludziom brak jest zaufania nawet do własnego smaku. Mało kto jest w stanie zmysły opisać. Na ogol kończy się stwierdzeniem: było b. dobre……
Potrzebują do tego knajpianych krytyków, żarcioprzewodników, mediów papierowych stałych i ruchomych. Z pewnością, dlatego podawane są recepty na gramy łyżeczki i naparstki. Nie jest istotne, czy ludzinie to smakuje. Ważne ze mają tak jak im media pokazują.
TAK JAK X Y Z.
Chcą żyć TAK JAK X Y Z, mieszkać TAK JAK X Y Z, dekorować i wyglądać, TAK JAK X Y Z.
Bo media / + kasa / wiedzą lepiej, a proces skanowanie podświadomości gatunku ludzkiego trwa, o dezaprobacie jakoś nie słychać. Ideał nie sięgnął jaszcze bruku, ale zmienia się jego obraz.
W czasach Rubensa wzorce piękności tez były inne. Wygląda na to, ze skanowanie odnosi sukcesy.
Przed paru laty jeden z franzuskich fotografów, nazwisko ulotniło się z łepetyny, strzelał reklamowe foty z umierającymi na AIDS by zwrócić uwagę na małą gumkę – KONDOMA, która wystarczyłaby by zapobiec temu, co foty przedstawiały. Ożywiona została używalność KONDOMA.
Lecz efekt był krótkoterminowy, bo wystarczyło, by na bilbordy naklejono nowe foty i zmieniły się priorytety konsumentów.
Skanowanie / wpływanie na podświadomość mam tu na myśli /obok jedzenia i picia ma kolosalną przyszłość.
Slawku,
fota to nic innego jak zatrzymanie światła. I to nie fotografia jest na etapie błądzenia, lecz jej odbiorcy.
Daje się zauważyć gołym okiem, ze społeczeństwo przesiąknięte jest konsumpcją. Dziś ludziom brak jest zaufania nawet do własnego smaku. Mało kto jest w stanie zmysły opisać. Na ogol kończy się stwierdzeniem: było b. dobre……
Potrzebują knajpianych krytyków, żarcioprzewodników, mediów papierowych stałych i ruchomych. Z pewnością, dlatego podawane są recepty na gramy łyżeczki i naparstki. Nie jest istotne, czy ludzinie to smakuje. Ważne ze mają tak jak im media pokazują.
TAK JAK X Y Z.
Chcą żyć TAK JAK X Y Z, mieszkać TAK JAK X Y Z, dekorować i wyglądać, TAK JAK X Y Z.
Bo media / + kasa / wiedzą lepiej, a proces skanowanie podświadomości gatunku ludzkiego trwa, o dezaprobacie jakoś nie słychać. Ideał nie sięgnął jaszcze bruku, ale zmienia się jego obraz.
W czasach Rubensa wzorce piękności tez były inne. Wygląda na to, ze skanowanie odnosi sukcesy.
Przed paru laty jeden z franzuskich fotografów, nazwisko ulotniło się z łepetyny, strzelał reklamowe foty z umierającymi na AIDS by zwrócić uwagę na małą gumkę – KONDOMA, która wystarczyłaby by zapobiec temu, co foty przedstawiały. Ożywiona została używalność KONDOMA.
Lecz efekt był krótkoterminowy, bo wystarczyło, by na bilbordy naklejono nowe foty i zmieniły się priorytety konsumentów.
Skanowanie / wpływanie na podświadomość mam tu na myśli /obok jedzenia i picia ma kolosalną przyszłość.
Drogi Lulku królowa Bona nigdzie nie uciekała tylko pobożnie zmarła w Polsce. Uciekł wstrętny Francuz o imieniu Henryk i przydomku Walezy. Zabrał swoich dworaków i wawelskie widelce, które potem spopularyzował we Francji wmawiając światu, że to jego wynalazek. Od tej pory nad Sekwana nie jedzą paluchami.
Operatorom gratuluje czasowej reakcji
Gospodarzu, Bona zmarla w Bari otruta przez wiernego dworzanina.
O cholera! Ale wstyd. Wszystko trzeba sprawdzać. Nawet kto napisał „Pana Tadeusza”. A wydawało mi się, że w serialu pokazali jej śmierć w wykonaniu Aleksandry Śląskiej.
Czy Bona została otruta włoskim winem?
A ja Bloigowisku „zapodaję”, że w minioną niedzielę na TV Kultura dzień był poświęcony polskiemu filmowi 20-lecia. Całość miała formę magazynową – czyli fragmenty filmów, scenki charakterystyczne, gwiazdy tamtych lat i wspomnienia o tych, którzy jeszcze grali w latach powojennych. Pomijam nieznośną dla mnie manierę przesłodzonej nostalgii i równie trudną w percepcji dla współczesnehgo widza emfazę aktorską w podawanym tekście (wystarczy sobie przypomnieć dwie wielkie tragiczki grające do końca lat 80-tych, co prawda już tylko w teatrze). Tu jednak chodzi mi o to, jak wiele scen dawnego kina toczyło się przy stole, przy różnych stołach. Mamy okazje widzieć typowe scenki kawiarniane w kultowa w tamtych latach stefanką na talerzyku, sneny w restauracjach równiez od strony zaplecza i bufetu, przyjęcia domowe aż po wielkie rauty i kolacje barowe. A gdzież, to jeszcze nie koniec – obejrzałam sobie i menażki żołnierskie na biwaku i snenki przy kociołku myśliwskim i stół w robotniczym mieszkaniu z nieodzownym śledziem, minogiem marynowanym i czystą wódką. I tak sobie wtedy pomyślałam jak niewielką wagę współczesna sztuka filmowa przywiązuje do jedzenia (oczywiście są wyjątki, jak zawsze i wszędzie) Być może owa obfitość jadła na starym ekranie wynikła z niskobudżetowych nakładów na film – to były najczęściej dość kameralne historyjki, a że sypialni raczej się nie pozazywało, więc eksploatowane były inne pomieszczenia.
Arkadius dicit: „społeczeństwo przesiąknięte jest konsumpcją. Dziś ludziom brak jest zaufania nawet do własnego smaku. Mało kto jest w stanie zmysły opisać. Na ogol kończy się stwierdzeniem: było b. dobre??
Potrzebują knajpianych krytyków, żarcioprzewodników, mediów”.
???hmm… taaaak… ajajaj…grrrr…autsch!!!
a zechciałbyś może, Arkadiusie, rozwinąć tę myśl np. w kontekście naszej sympatii do pewnego knajpianego „krytyka, żarcioprzewodnika” i mediów, którymi się wspomaga?
Rozumiem, że wyjdziesz z tego obronną ręką twierdząc, iż obecność nasza na blogowisku Piotra tłumaczy się bynajmniej nie potrzebą (ofiary konsumpcji, profani i garkotłuki) lecz przyjemnością (miłośnicy dobrego smaku jako towarzystwo wzajemnej adoracji) 😉
Dzisiaj miałem sen w płynie, czyli poczwórną kawę zamiast pierzyny, więc mogę mieć zmysły odporne na niektóre niuanse, za co z góry przepraszam i na razie odlatuję, bo inne obowiązki wzywają.
Witam wszystkich. 🙂 Te piękne, obfite kształty wenecjanek to raczej od białego chlebka maczanego w winie, a nie od tegoż wina.
Poczytałam zaleglości – bardzo mnie ucieszył wczorajszy wpis Gospodarza, przede wszystkim dlatego, że Wrocław zrehabilitował się po wiosennej wpadce, kiedy to pp. Adamczewscy przyjechali na otwarcie nowego centrum handlowego, które zostało zamknięte godzinę po otwarciu.
Smakowitego dnia życzę.
Pyro, gdybys ogladala polskie seriale, stwierdzilabys to samo zjawisko. Obejrzalam kilka odcinkow „Klanu” i „Zlotopolskich”, a tam jak nie sniadanie (z niesmiertelnym pomidorem), to nalewanie zupy lub parzenie czaju i dzieci zapedzane do mycia rak, bo zaraz obiad. Zlotopolscy wiecej poleguja w lozku i maja ladne pizamy i szlafroczki jedwabne 🙂
„Wstretny Francuz” uciekajac z Polski zabral nie tylko sluzbe i widelce, ale tez kazal zbudowac w Luwrze wychodki, ktore zobaczyl na Wawelu. Dlugo jednak trwalo, zanim jego dwor oduczyl sie zalatwiania potrzeb w sieniach i kominkach 😉 Wyniosl tez z Krakowa pomysl wanny z kurkami do cieplej i zimnej wody. Natomiast nie dziwi fakt jego ucieczki. 23-latek skonfrontowany z narzeczona starsza o 30 lat (Anna Jagiellonka) i obyczajem pijatyk i bijatyk wsrod szlachty, do tego zaszokowany ubostwem polskiej wsi i surowym klimatem… Majac alternatywe w postaci tronu w slonecznej Francji… Kazdy by uciekl.
A widelec przyszedl do Polski prawdopodobnie z Wenecji, dokad dotarl wraz z ksiezniczka bizantyjska. Byl dwu- i trojzebny, bo w czterozebnym kosciol widzial symbol szatana i zwalczal kategorycznie. Nawet Luter byl przeciwko. Dopiero w 17-wiecznej Francji pojawil sie widelec z czterema zebami i rozpowszechnil po Europie.
@ paOlOre,
nie dałeś nikomu żadnej szansy. a atuty moje tez wykorzystałeś.
podziękowania? hmmm
Teraz to juz niczego nie rozumiem. Nie wiedzialem, ze Bona napisala Pana Tadeusza i to chyba w barze a nie w Bari. Na wszelki wypadek wzialem ksiazke do reki a tam napisane jak byk Pan Tadeusz a dalej Adam Mickiewicz. Nie sadzilem, ze ten Pan Tadeusz pisal o Adamie Mickiewiczu.
Jesli tak, to dlaczego na Starym Miescie stoi pomnik Mickiewicza a nie Pana Tadeusza i tylko w poblizu byla, a pewnie i jest kawiarnia Telimena.
Kiedy bylem ostatnio w Warszawie poczestowano mnie kawa po wiedensku. Ale gniot. Do Wiednia podobno wprowadzil kawe pulkownik wojsk polskich Kolczynski po odsieczy w roku Panskim 1683. Po zdobyciu obozu Kara Mustafy, zagospodarowaniu haremu i wyslaniu namiotu do muzeum w Wilanowie znaleziono cale worki niepalonej kawy. Probowano nimi karmic konie ale one cwane nie zarly. Wolaly prosto z laki. Wtedy ten pulkownik dostal caly ten lup w prezencie. Cwany byl chlop bo zapytal pojmanego bisurmanina co nalezy z tym robic. Ten innowierca nie byl w ciemie bity i zalozyl oierwszy palarnie kawy w Wiedniu. Tak to sie zaczelo wedlug opowiesci mojego przyjaciela, od pokolen wiedenczyka, ktory twierdzi, ze zna kazdy kamien w tym miescie a jest tak stary, ze pewnie pamieta oblezenie Wiednia tylko nie wie ktore. Dla kompletu, wiedenscy piekarze zaczeli piec slodkie pieczywo w ksztalcie polksiezyca. To byl podobno prawdziwy poczatek sniadanek wiedenskich. Czyli kawa ze smietanka i rogalik z maslem. Potem rozni Czusze dokladali do tego inne rzeczy i to byl koniec prawdziwych wiedenskich sniadanek. Cos podobnego jak prawdziwe wiedenskie sniadanko pozostalo tylko w Genewie w malym hoteliku niedalego siedziby Ligi Narodow.
Ale to zupelnie inna opowiesc
Pan Lulek
Kapitę.
Tak ale i nie tak, bo dodać trzeba zniechęcającą go tolerancję relig., słabość królewskiej władzy („non signabis, non jurabis”), niechęć polskiego dworu do „Zeby zycie miało smaczek, raz dziewczynka, raz …. (francuzik?)” i pierwszeństwo dziedziczenia po bracie europejskiej potęgi. Nie docenia się niechęci do tolerancji religijnej, a „Francja – Najwierniejsza Córka Kościoła spływała wtedy krwią. Nawiasem – i jak byle szlachetka nie miał się czuć lepszy od europejczyków, skoro wszędzie religijna, a u nas w Rzplitej? „Niechby w całym swiecie wojna, byle nasza wieś spokojna (Torlina tu trzeba) . Wiek królewny był mało istotny, bo następny monarcha Batory poprostu damę precz odesłał.
Arkadius
Masz rację… Tym bardziej więc się nie unoś…
No tak… Jak tylko się odezwę, zaraz mnie C&C knebluje. I za co???
Aha! Byka w mailu strzliłem, czyli ukaże się jutro. dawno po dyskusji…
Miał ci ten Henryk z Walezjuszów rodu i inne przywary w dostojność królewską godzące. Otóż ku powszechnemu zgorszeniu z entuzjazmem wielkim oddawał się płochej zabawie, a nawet i nieprzystojnym tańcom. Jak parob ostatni podskakiwał , a dziewkę przy tym przyciskał. Ksieni jednego z klasztorów nawet w intencji opamiętania się Najjaśniejszego Pana modły miesięczne zarządziła. Tu potomkom Sarmatów ku oświeceniu podam – tym gorszącym wielce tańcem była polka.
Izyku, dziekuje za uzupelnienie, ale nie chcialam tu robic wykladu, bo zaraz bedzie, ze sie wymadrzam 😉 Tak tylko a propos widelca mnie naszlo.
Przy okazji, 19 listopada przypada 450 rocznica smierci autorki Pana Tadeusza – Bony. Panie Lulku, musimy to jakos uczcic 🙂
Pyra
Polka, jak to polka, jest tańcem czeskim, więc nic dziwnego, że cudaka od takiego tańca pogięło. Dodac jeszcze trzeba, że kolczyk nosił. Parob, polka, kolczyk… Wypisz-wymaluj francuzik jakiś. Tu z kolei dodać trzeba, że na kresach do XIX w. ludowy diabeł wyglądał jak Francuz lub Niemiec. Czyli diabeł jeszcze… 🙂
Kilka przepisów „kapuścianych” dla Nemo i wszystkich chętnych wegetarian (albo niemal)
KOTLECIKI Z KAPUSTY
1 kg kapusty, 2 małe bułki, 1 szkl.mleka, 1 duża cebula, 1-2 jaja, sól, pieprz, 3/4 szklanki bułki tartej, tłuszcz do smażenia
Oczyszczoną kapustę podzielić na cząstki i ugotować w osolonej wodzie. Osączyć na sicie i wycisnąć łżką nadmiar wody. Bułkę namoczyć w mleku i odcisnąć, cebulę lekko zesmażyć na tłuszczu (kosteczki). Wszystkie składniki zemleć, dodać sól i pieprz, jajka, trochę tartej bułki i dobrze wymieszać. Formować nieduże kotleciki – po 2 na osobę – otaczać w bułce tartej i smażyć w dużej j ilości tłuszczu. Podsawać z wyraźnymi w smaku sosami – grzybowym, pomidorowym, ogórkowym ip. i surówkami
BUDYŃ Z KAPUSTY
1 kg kapusty, 1 duża cebula, 2 małe bułki 1 szkl.mleka, 10 dkg masła, 4 jaja, 5 łyżek bułki tartej, sól, pieprz, cukier, sól do wysmarowania formy, zielona pietruszka
Kapustę bułki i cebulę przygotować jak w poprzednim przepisie i zemleć. Masło utrzeć z żółtkami, dodać zmieloną masę, 3 łyżki bułki tartej, wymieszać, połączyć z białkiem ubitym na sztywną pianę. POrzyprawić wstawić do kąpieli wodnej w formie budyniowej albo w mniejszym garnku wstawionym w większy z wodą. Gotować o0k 1 godz na nieZbyt silnym ogniu. Wyjąć na półmisek, podzielić na cząstki, podać z sosem albo z tłuszczem i bułką tartą.
Mam tych przepisów jeszcze ok setki, więc jak chcesz Kapitanie.
Arku, ok, tyle tylko, ze mowiac o fotografi jako malowaniu swiatlem i potem o skanowaniu mozgow przy pomocy tychze malowanek robisz w oczywistej oczywistosci, z czym nie sposob sie nie zgodzic, mnie bardziej chodzilo o limit przekazu , typu zdjecie drzewa, nigdy drzewem nie bedzie, owszem mozna probowac uniesmiertelnic, ale udaje sie to tylko czesciowo, manipulacje bilboardowe nie wpisywaly sie w moje uwagi, niewazne, zapomnij,
ujela mnie Twoja opowiesc z 2kg sandacza, przeciez to o wiele lepsze niz kazda fota
Izyku, juz Bona pisala:
Diablik to był w wódce na dnie,
Istny Niemiec, sztuczka kusa;
Pyro, dziekuje, moze zrobie ten budyn, kotleciki tez apetyczne. W koncu mi tej kapusty zabraknie 🙂
Po wczorajszej dyskusji na temat zdjec i aparatow doszlam do wniosku, ze mieszkam w kiczowatej okolicy (jak slonce swieci) i takiez zdjecia robie. Dzis caly kicz sie ulotnil, kolory sobie poszly, nastala mgla, ponurosc i deszcz i zeby nie wiem co – kolorowego zdjecia nie bedzie 🙁
nemo,
błędne wnioski.
Ani nie okolica ani zdjęcia kiczowate. A nawet wręcz przeciwnie.
Pisałem na ten przykład o moim szczerym uznaniu dla oka. Dodać powinienem, że do zrobienia takich zdjęć oprócz oka potrzebny jest też chyba odpowiedni stan ducha. Spokój, harmonia i stan „pogodzenia się ze sobą” – to określenie do kitu ale chwilowo nie mam lepszego.
Wszystkim Przemilym Blogowiczom dziekuje za zyczenia urodzinowe. (Toast za pomyslnosc Blogu zostal wzniesiony winem kalifornijskim La Crema, 2003 Pinot Noir.)
nemo, za Andrzejem potwierdzam, Twoje rozumowanie, to bubel, ” kicz ” w Twoim wydaniu, toz az chce sie oddychac, tym, co widac, kiczuj dalej, jesli sie nie da w kolorze wal S&W,
Andrzeju, sorry za ten „lament”, ale w taka pogode… sam rozumiesz. Dzieki za Twoj miod na moja dusze w depresji, az mi cieplej 🙂
O, i jeszcze Slawek mnie pociesza… Ze wzruszenia slow mi brakuje, chyba napoczne tego calvadosa 😉
Kuchareczko, co ja czytam? Pinot Noir juz taka podroz odbylo? z Alzacji do Kaliforni? swiat wyraznie nam sie filcuje, do tej pory z mojej wiedzy wynikalo, ze jest to trunek w miare niszowy, a tu prosze Ameryke podbija
dawaj Nemo, wszak to zlota jesien we flaszce, kolorowo Ci sie zrobi inaczej
Slawek – ja swojego calwadosu nawet z papieru nie odpakowałam, żeby nie kusił. Czekam na ekstra okazję. Tu chcę zaznaczyć, że po zjeździe odziedziczyłam i ten wściekle różowy absynt od Alicji. Ma ktoś pomysł co możnaby z nim zrobić?
wypic?
Sławek, to ja go chyba zostawię na następny Zjazd dla Ciebie, dobrze?
nemo kochana !
Skoncz tego calvadosa. Wszak finis coronat opus.
U nas tez jesiennie. Chyba za Pyruje i walne w kapuste.
Dzisiaj dzien Oszczednosci. Przez rok zaoszczedzilem ponad 7 Euro w miedziakach i w banku otrzymalem torebke z prezentami.
Alem bogaty
Pan Lulek
bylo o Rossinim i tournedos, wiec zapodam, ze podaje sie to z pommes dauphines, przypomnialo mi sie, bo bylo o kapuscie, co to Nemo walczy z nia dzielnie, Pyra opowiedziala o kotlecikach, no i mnie sie pokojarzylo, bo w przepisie jest pâte ? choux
http://www.supertoinette.com/recettes/pommes_dauphines_to.htm
daje brut z lenistwa, liczac na Nemo
Pn Lulek – kiedy to zmarł mój Jarek wszystkie pieniądze ewalające się po jego półkach rodzina przeznaczyła na grę w Totka (taki to i był majątek) Przegraliśmy w ciągu 2 miwsięcy grając zresztą oszczędnie wszystko. Pozostały „złote ” pieniązki czyli bilon, którego nikt w Polsce nie chce. W supermarketach są ceny z końcówką po 99 gr. I co zrobiła Pyra? Poświęciła jeden wieczór, posegregowała monetki na 1,2,5 grodszówki i trochę 10-tek, spakowała w oddzielne woreczki z opisem i wyceną, spakowała wszystkie woreczki razem i ze specyfikacja w ręce udała się do Reala, życząc sobie kontaktu z dozorem kasowym. Przyszła miła pani. Dałam jej cały ten majdan wraz ze specyfikacją i oświadczyłam, że ja idę na zakupy, a kiedy skończę, to spodziewam się uzyskać w kasie 28 złotych i 50 groszy. Kobieta miała obłęd w oczach, ale co miała zrobić? Po godzinie ja dostałam csłą sumę, żebym miała co przegrać w totka, a kasjerki miały pewnie 1 groszówek na miesiąc.
Pyro wolty ujda, podziel sie z sasiadem, moze lubi rozowe?
Panie Lulku, tego calvadosa jest 0,75 l, wiec moze ja go najpierw zaczne, a potem sie zobaczy…
Pyro, z absyntem kojarza mi sie cocktaile o symptomatycznych tytulach: Rumieniec dziewicy, Death in the afternoon, B-52, TNT, Earthquake etc. ale Ty zdaje sie cocktaili nie lubisz. Mozna zrobic trufle lub praliny, jesli sie lubi czekolade o posmaku anyzowym. Mozna dodac do ciasta. Najlepiej posluchac Slawka i powolutku wypic jako aperitif. Jesli Twoj rozowy absynt ma rowniez zapach i lekki posmak rozy, to go nie pij! Bylby on wowczas wyprodukowany „sub rosa dictum”, a roza jest symbolem i zobowiazaniem do milczenia i dochowania tajemnic 🙁 A co my zrobimy, jak nam Pyra zamilknie?!
Nemo – Pyra na codzień jest milkliwa tylko na blogu się rozgaduje ponad ludzką wytrzymałość
Pyro,
nasz absynt był turkusowo-niebieski (zakupiłam 2 różne butelki) i zniknął w ciągu paru dni. Niby woltaż taki, a wcale tego nie czuć, pijąc, nawet nami nie zatrzęsło przy tym brudziu, prawda Sławek?
Dobry absynt nie jest zły 🙂
Idę przycinać krzaki, bo słońce świeci i nawet ciepło.
Czy mam przyciąć wszystkie maliny do ziemi? Patrzę i wychodzi mi na to, że wszystkie owocowały, a szkoła mówi, że te, które owocowały, należy do ziemi przyciąć. Już po pierwszych przymrozkach, skończyło się owocowanie.
Alicjo – maliny owocują na pędach ubiegłorocznych – czyli wycinasz te, które owocowały, a młode zostawiasz (ew.przycinając im czubek, żeby boczne pędy puściły) Nie może być tak, że wcale nie miałaś pędów tegorocZnych, nowych.
oj, wielka prawda Alicjo,
po prywacie, poprawilem nieco Twoja rodzinna fote i podeslalem mailem, nie ma echa, podejrzewam ze cos outlook zdupil, daj znac, powtorze
Tytul piekny, ale jak go mozna bylo rozwinac, kiedy co sie nie napisze idzie na widok publiczny ? Ze pomine hauscommando. Ja bym nie smial, za bardzo lubie domowe obiadki (jak sie od przypadku zdarzy). Mis2 pewno juz wyprany, odprasowany, zapiety na ostatni guzik, z planem odjazdow i przyjazdow, i spotkan na pamiec, zorganizowany, jak cholera, az mdli, czeka na autobus do Warszawy. Misiu, nie zameczaj sie tym fotografowaniem ! Jesli zrobisz jedno albo dwa, ale unikalne (przylap kolezkow na czyms)- starczy za 100. Najwazniejsze – baw sie dobrze i wracaj caly, i zdrowy. Jeszcze o winku bylo. Pinoit Noir wala sie tu po polkach od starozytnosci. Nikt sie nie zachwyca, bo to import, ktory tam kosztuje dolara a tu 150, po transporcie, clach, dystrybutorach itd. Kalifornijskie sa zdecydowanie lepsze. To co czytam przeczy mojemu rozsadkowi. Jak mozna ciagle skakac z butelki na butelke, z marki na marke ? Czlowiek dawno sobie ustalil, co lubi i tak uzywa. Chyba, ze nasi degustatorzy sa na etapie ustalania, co im lezy i ciagle jeszcze eksperymentuja. Jak Slawek z pstrykaniem. Jeszcze raz Ci pisze, ze ta Twoja Cyganka to dobra robota. Jak bedziesz mial inne pomysly, daj nam zobaczyc. Niezle byloby miec zdjecie Pyry, jak liczy i zgarnia te monety do woreczka. U nas jest beznamietnie i prymitywnie. Zgarniasz z pudelka w domu i z podstawki w smochodzie, co sie tam przesypuje, do plastikowej torebki, oddajesz w banku, wrzucaja do maszyny i w sekunde daja Ci banknot. Maszyna robi porzadek. W porownaniu z Europa, my zyjemy jak maszyny. Wasze opisy zbiorow, upraw, przyrzadzania, deliberacje nad ogrodkiem, spizarnia sa egzotyczne. Komu by sie chcialo ? I jakim kosztem ? Skorka za wyprawke. Ale – Wy macie swoje realia, a ja mam zume do gucia. Tylko nudno..
Okoń – mam ochotę poubliżać Ci po poznańsku, ale nie warto. Ty nie zrozumiesz, będziesz wymagał tłumaczenia, a mnie się nie chce. A żuj sobie gumę. Kto Ci zabrania? A nam daj zbierać smak każdej minuty
Pyro, Okon nam zwyczajnie zazdrosci 😉 To bije z kazdego nonszalanckiego wpisu, z kazdej recenzji naszych poczynan, naszych skorek za wyprawke… Ale moze zbierze na odwage, zalozy jedwabny garnitur (w amerykanska kratke?), wezmie paczke gumy i ruszy do Ojczyzny… A na razie niech zuje i recenzuje 🙂
Z tego wszystkiego w drodze do domu nabyłem (drogą kupna oczywiście):
– butelkę Sangiovese z regionu Marche
– butelkę Corvina z okolic Verony
Włoskie wino więc mam. Polskie kobiety serdecznie pozdrawiam. Resztę sobie dośpiewam przy gulaszowej – smacznej i zdrowej!
nemo !
Znowu wiesz wszystko. Ja tez czytalem, ze widelec pochodzi z Wenecji.
Nie sadzilem jednak, ze autentyczne wenecjanki zawdzieczaja swoja urode temu, ze jedza chleb moczony w bialym winie. Cos nowego, farbowanie wlosow na rudo od srodka przy pomocy bialego wina. Od czego zatem sa te jasnoniebieskie albo zielone oczy. Prawdopodobnie jedno od wina a drugie od chleba. Nie rozumiem tylko dlaczego kosciol byl zdania, ze czterozebny widelec to narzedzie szatana. Casanova na starosc uciekl do Czech bo po prostu tam byly knedle i spano pod pierzynami i jedzono nie uzywajac widelcow.
Moze ten Henryk Walezy nie wiedzial, ze w starym pioecu djabel pali i dlatego uciekl.
Cos mi sie nie bardzo chcer wierzyc, ze nie mozna uszyc szerszej pierzyny anizel 160 centymetrow. Polak potrafi. W najgorszym razie mozna zszyc dwie pierzyny po 100 centymetrow kazda. Troche nie to, ale sprobowac mozna.
Jak nie da rady, to chyba zaczne sie odchudzac.
Czas sie na noc sklarowac jak mowia starzy matrosi
Pan Lulek
Lulek – no to trzeba było od razu się przyznać, że to Tobie jest szersza pierzyna potrzebna, a nie mamić nas wizją porzuconej żony czyjejś. Jażeli chcesz ową Panią przytulić, to ja zapytam ale wielkich nadziei nie mam, bo majster mi tłumaczył, że już przy 160-tce trudno jest puch utrzymać w miejscu
Bigos świąteczny się gotuje i pachnie w całym domu . Garnek pełen, osiem litrów jak zwykle.
Będzie dla rodziny jak przyjdzie z cmentarza Rano przed wizytą na cmentarzu upiekę ciasto. Ja wyjeżdżam z Ostrołęki do Lulkolandii w czwartek przed południem.
Okoniu zawsze pakuję się przed samym wyjazdem.
Teraz zamiast mapy biorę wydruki z internetu i Google Earth. Widać wszystko i mam podgląd na okolicę. Łatwiej trafić. Zakupy robię zwykle po drodze by nie dźwigać zbyt ciężkich bagaży.
Misiu, nie zapomnij aparatu i pstryknij to JEDNO
Pyro, bilon przyjmuja chetnie banki, ktore maja specjalne maszynki do podliczania. Twoja rzecza jest tylko posortowac do odzielnych woreczkow – nasze banki nawet ci takie woreczki daja cala garscia. A potem myk-myk i wszystko przeliczone. Choc moj pan- gazeciarz w sklepiku tez chernie przyjmuje, bo zawsze mu brak drobnych.
POszlam dzis na obiad do mojego ukochanego Carluccia – jest to siec zalozona przez slynnego wloskiego kucharza i autora licznych ksiazek.
Boze, jak ten facet gotuje!!! Zawsze jest to rewelacja. Dzis zamowilam sobie penne giardiniera (penne z uduszonymi i pokrojonymi na zapalke cukiniami, kulki ze szpinaku, parmezanu i czosnku usmazone w glebokim oleju a wszystko w aromatycznym czosnkowym masle) a do tego fagiolini verde czyli cieniutka fasolka szparagowa ugotowana al dente i skropiona delikatnym wenigretem. Na deser – tiramisu najlepszy jaki jadlam w zyciu. Wina nie bralam, bo biore lekarstwa na przeziebienie. Ale i tak dobrze.
Poprzednio (w przeddzien operacji) mialam u Carluccia jakas paste primavera i tez byla czysta poezja. Moglabym przejsc kompletnie na kuchnie wloska, choc wygladalabym chyba wkrotce nie jak Sophia Loren, ale jak Pavarotti. Wiec kuchnia wloska once in a blue moon, czyli co pare miesiecy. I nie w domu tylko u Carluccia wlasnie.
A teraz proszę zamknąć oczy, wcale nie czytać, pominąć wzrokiem ostatni dzisiaj wpis Pyry, tych wszystkich, którzy dbają o zdrową dietę, o sylwetkę, cholesterol itp. Otóż Pyra właśnie zjadła kolację – nasypane na talerzyk, wspaniale rumiane i kruche gorące skwarki ze słoniny, lekko posolone i świeży, suchy chleb. N \najwyżej proszę mi wyznaczyć pokutę. Popijam także świeżą gorącą herbatą.
Zrobię JEDNO i przyjmą mnie do Magnum. A co 🙂
na pokute podwojna porcja, tak trzymaj, ja tobym jeszcze cebuli dosypal, coby i watroba miala radoche, u mnie wygralas kolejne zycie, duza buzka,
Slawku,
wiem, o co szło, czytam wnikliwie, co piszesz. to były tylko moje asocjacje do foty i ubezwłasnowolnienia abonentów, granicy transmisji, która toczy się już siłą inercji. pójdę za radą Iżyka: morda w kubeł i bulgotać. bul bul bul buuuuuu
ale sie kupilo, zalapalem sie znowu na 44 i do tego 66 sty wpis, fatum jakie? czy co?
a Mama mowila, zebym tyle nie klapal
Arku, juz dobrze, zrobie jeszcze ze trzy foty do paszportu przechodniom i tez zabulkam,
mialem dzis farta, przyjaciel sie przemiescil i dziele sie z Wami, proszac o pomoc, co zrobic z tym sumaq’iem
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Przyprawy
17C.
Orałam na hektarach. Pyro, jasne, że są nowe pędy, ale takie marne, że aż mnie skręca. W porównaniu z malinami Tereski czy Bożeny to ja w ogóle nie mam malin, chociaż dochądzący tutaj podczas naszej nieobecności mówił, że było sporo owoców. Pytałam o pomysły na przycinanie, bo Tereska ścina swoje rok w rok do ziemi – a ponieważ widziałam, jakie piękne, pomyślałam, może i ja będę taka radykalna? A może jej odmiana tak ma. Nie odważyłam się. Lepiej nawiozę dobrze i przycięłam, co należy.
Mam rękę do kwiatków domowych, ale w tym cholernym ogródku idzie jak po grudzie, poza rabarbarem i ziołami rzadko co, bo nawet jak porzeczki się pieknie zapowiadają, to ptak zeżre, zanim dojrzeją.
Sławek,
dostałam, tylko zagapiłam się z daniem głosu, przepraszam i dziękuję. Zaraz powkładam do albumu obok oryginału.
A teraz do kuchni – ziemniaczki podsmażane, kalafior z wody z bułką tartą i masełkiem, jakąś sałatę, no i maślanka.
Alicjo, ja tam nie mam lanka
fajnie, ze doszlo,
Ty to masz szczęście, mój znajomy tez się przemieszcza. Podzielił się również, tyle tylko, ze problemem. Ma zostawić mieszkanie w takim stanie jak je zastał. Był już w sklepie zoologicznym i dupa. Teraz mi ją truje o pięć szczurów sprzed 15stu lat.
Slawku, sumak do potraw tureckich, arabskich, perskich, ryzu. Nadaje smak kwaskowaty (wit. C). Mozna sypac obficie do salaty. Podobno zdrowy, bo chroni komorki (antyoksydant). Indianie robia z tego kwasny napoj, ale nie znam recepty.
moze nie Polak i nie potrafi?
szczury pewnie poszly w menu
Nemo, „gdybys Ty jeszcze gotowac umiala”, durnowate, ale mi zapasowalo, jestes niezastapiona
Alicjo
Gdzie tą gorzałę pozyskać / droga kupna oczywiście / i czym się tam płaci?
Zaczyna mi się przypominać czeski. Dawniej w każdej knajpie mówiono obsadzeno.
zgadza się, to ten od kury i wohnmobila i kury, inaczej by nie truł. ma dar przekładania dylematów na innych.
Arkadius,
kupiłam w Czechach w jakimś supermarkecie, coś ok.250 koron za butelkę, w dół lub w górę, nie pamiętam dokładnie.
A tutaj sumak parzą jak herbatę, zalewają wrzątkiem. Smak podobny do herbatki z dzikiej róży.
Wróciłam z teatru, przeczytałam…. i nabrałam ochoty na chleb maczany w winie ;P
Aniu,
Wyobraźnia mi siada. Smacznego czy na zdrowie życzyć?
Anno,
wyżej Pyra wspominała o, ehum… Smoku Wawelskim i piciu czerwonego wina. Mój sekret? Bez chlebka, byle bez chlebka!
Pyro Kochana, jak ja Ci zazdroszcze – skwareczki ! U mnie – zakazane. A gdybym tylko sprobowal, zaraz by na mnie wsiedli i jeszcze doniesli do lekarza, a ten by prosil, zebym nie zarl, bo oni go zamecza, a mnie i tak juz nic nie zaszkodzi. Wie dobrze bo ma ojca i zawsze nas porownuje. Jak ojciec jego mial colonoscopy to mnie tez wyslal do kolesia, a ten mial satysfakcje sie poznecac. Potem sie obaj nasmiewali. Swinie, nie lekarze. Gdybym kiedys dostal kota i pojechal do Polski, to tylko do Pyry. Na kwasne mleczko z kartofelkami i gora skwarek ! Tu nawet slonine na skwary trudno kupic. A jak jadlas, to tluszczyk po dziobie ociekal ?
Alicjo
przyszedł czas na wash & go
Okoniu
Masz świetnego lekarza. Dba o swój interes. Nie rób mu zawodu. Z czego lub kogo chłopina będzie żyć?
Na koty przepis już tez tu był. Nie taszcz go przez ocean. Tylko świeże i w wysokim tłuszczu.
Panie Lulku, wiem że to literówka. Kojarzącym powtarzam -li-te-rów-ka , nie litrówka. Pan Lulek to nie z powodu litrówki popełnił literówkę.
Ten od kawy to Jerzy Franciszek Kulczycki.
Aby nie robic copy&paste, udawać że to tak z głowy podsyłam ładną opowieść o imć Kulczyckim i jego kawowych, wiedeńskich interesach.
Na kawę, jako dodatek do tekstu, to już w Europie za późno, ale Wy inne kontynenty jeszcze możecie.Więc : Europa z herbatą lub kieliszkiem wina, reszta świata z kawą lub kieliszkiem wina.
http://kliowkuchni.muzhp.pl/upload/katalog1/Wroblewski%20A.%20PRAWDZIWA%20HISTORJA%20PIERWSZEJ%20KAWIARNI.pdf
Trochę długi ten link, ale dacie radę!!!
Przyjemności życzę !
Nemo, zejdz ze mnie, ja Wam nie zadroszcze, bo cale zycie harowalem i marzylem, zeby miec tylko jeden problem – ze nie mam problemow. Jak nie mam, to sie nudze i ratuje mnie ten blog. I Wasze poczucie humoru. A nonszalancki chcialbym byc. I jedwabne ubabranko tez. Tak myslalem, zeby sie za malpe przebrac i pojechac do Kornika. Tylko, kto by sie na tym poznal ? Obgadywaliby po katach, jak Slawkowa flaszke, bagietke i berecik. By the way, strasznie mi sie Slawek podobal w tej formie. Zeby jeszcze robil od czasu do czasu zdjecia i nam dal poogladac, i przestal zamieszczac receptury po francuskiemu, bo kto rozumie ten jezyk ?! Misia, na powrot do Polski, Pan Lulek winien przebrac w tyrolskie majtki na szelkach, kapelusik z piorkiem, skarpety i stosowne laczki – duzo bym dal za takie zdjecie. Zeby On jeszcze jodlowac umial…
Zadroszcze, ze macie blisko jeden drugiego i latacie po kominkach. Jaka pake, jakiej gumy ?!
I co Ci Okoniu z tego harowania….nawet kwaśnego mleka z kartofelkami nie możesz zjeść!!
Skwarki zakazane , mleka takiego co się zsiądzie też nie kupisz….echh… po co było harować. 🙂
A po kominkach latamy zazwyczaj tak jak Ty, wirtualnie!
Pomysł na Misia jest świetny!!
Pozdrawiam!!
G. Okoniu, sam mam wielki klopot z tym jezykiem, dlatego wlasnie receptury w nim zamieszczam, majac cicha nadzieje, ze ktos to lepiej przelozy na nasze, np. Nemo, ale chyba wlasnie wybyla, odnosnie fot, ide pojesc ( dzis kaczka w pomaranczach ) i pomysle, nie dlatego, ze mi sie zdaje, ale wzgledem adekwatnosci do bloga, nie lubie zanudzac, mam wrazenie, ze opowiadalbym o technice nawlekania robaka na haczyk, kogo, to moze interesowac na kulinarnym blogu?
A własnie. że mam tyrolskie portki z samego Tyrolu. Takie do noszenia z podkolanówkami Kapelusik z kutasikiem wypożyczę od zaprzyjaźnionych Lulkowych górali. Jodłować też potrafię . Babcia Tlauków mnie nauczyła. Jollo li , jollo li 🙂 Jutro szelki muszę kupić .
Zapomnieliście ,że po dziesięciu latach spędzonych na skalnym Podhalu jestem prawie…
Ps
Każdy kto znał babcię Stopkową z Sobiczkowej wie o czym mówię 🙂 Na trzy kilometry było słychać.
Misiu!! Taka fotka będzie super!! 🙂
Też chcę zobaczyć!!!
Jest problem: gacie za ciasne skurczyły się czy cuś 🙁
Misiu, brawo ! Bedziesz Tyrolczyk, jak sie patrzy. A Lulek i Pomodore niech stana na cztery lapy i udaja kozice, bedziemy mieli misiowe Tyrol Show.
Za duzo sie Adamczewskiego naczytales…
Slawku, po prostu daj kilka fotek relaksowych, kiedy nie musisz pracowac. Na temat Cuganki z tym kocurem kazdy krytyk wypisalby Ci trzy elaboraty. Masz nos do tej roboty, nawet sam nie wiesz.
Misiu, a moze by Babcie Stopkowa w te majty wsadzic, a Ty bedziesz jodlowal ?
Mis 2
Moze gacie sie nie skurczyly, tylko z czterech zrobilo sie piec liter.
Kapelsik tyrolski, prawie oryginalny to sie ma. Dobry jest do biegania po deszczu bo nieprzemakalny. Oryginalny jest natomiast stol z sufitu. Prosto z Innsbrucku. Przyjedziesz, zobaczysz. Co zas do jadlowania to prosze zwrocic sie do Doroty z sasiedztwa. Ona ma najlepsze tony na skladzie.
Ale wesola nocka
Pan Lulek
Slawku,
Europejczycy mieszkajacy w Ameryce pozostaja Europejczykami….
Antku, a to przyszlo, ze teraz caly swiat ze wszystkimi jego problemami pozwalam sobie miec tam, gdzie byc powinien.
Wytlumacz mi przy okazji dokladnie, co znaczy „wirtualnie”. Tylko sie domyslam, ale to nowe slowo, pojawilo sie dlugo po tym jak bylem wyjechany.
Kucharko Droga, ze mnie taki Ojropejczyk, jak z koziej….Dopoki nie wlazlem w te blogi, niedawno, zapomnialem wiedziec co jest ta Ojropa, gdzie jest i do czego sluzy. Pozwol, ze nie bede wywodzil tu na powaznie.
Slawku, Franc(uzie) jeden, to TY ode mnie oczekujesz tlumaczenia z francuskiego?! 😯 Ja ten jezyk rozumiem i przepis sobie przetlumacze, ale zeby zaraz na forumnie?! Jak komu bedzie zalezalo, to sprobuje, ale sobie a muzom tlumaczyc nie bede.
Okoniu drogi, paczke gumy do zucia 😉 I nie wciskaj tu kitu, ze nie wiesz co znaczy virtual 🙂 Czy powiesz mi, jak dlugo mieszkasz juz w Hameryce?
Kapelusik (raczej kapeluch) tyrolski u Lulka jest – potwierdzam.
Nemo,
Ponad 30 lat. Kwalifikuje sie do pomocy ? A ile razy odwiedzalem ? Zero. Jeszcze sie nadaje ? A dlaczego piszesz „Hameryka” ? Tak dowcipniej ? Rozumiem „virtual”, ale Polacy czesto mowia „wirtualny” prawie w kazdym znaczeniu. A co by sie stalo (strasznego !) gdybys odpowiedziala wprost, zwyczajnie, zyczliwie, bez przesluchania. Moze dlatego slyszalem, ze w oczach Polakow, nowych tutaj, czai sie strach. To samo z prosba Slawka – co szkodzi byc friendly ? Na kredyt, zeby wszystkim bylo przyjemnie ? Przetlumaczyc, pomoc, podac lape, tego w encyklopediach nie pisza ? Pozdrowienia.
GOkoniu, dlaczego tak dramatycznie? W komentarzu Nemo byly calkiem jednoznaczne emoticonki. Wrzucilbys na luz? Bo atmosfera nam sie zdziebko zagescila…plz
PaOLOre Drogi, straight talk wylacznie z sympatii dla Nemo, albo lepiej – z szacunku. Nie chcialem Jej zbyc uprzejmosciami. Naprawde, czasem mam klopot, zeby dobrze zrozumiec wspolczesne slownictwo, raczej zargon. Zwlaszcza, kiedy jest sto innych slow dajacych to samo. To dlaczego „wirtualnie” ?Dlatego pozwolilem sobie
sprawdzic. „Hameryka” mowili ciemni chlopi, ktorzy tu przyjezdzali do najgorszej roboty w rzezniach Chicago, albo stalowniach Philadelfia, lub Detroit. Wyciaganie tego, jako „dowcipasa” jest po prostu niesmaczne, lub jak kto woli – mocno pretensjonalne. Jestem pewien, ze Nemo zrozumiala mnie dobrze i dla mnie it is over.
Okoniu,
Kiedyś dawno temu postawiłeś pytanie na które moge ci dzis odpowiedzieć więcej:
Po raz pierwszy Szwecja oficjalnie wysunęła zastrzeżenia wobec planowanego gazociągu z Rosji do Niemiec. Oczekuje przesunięcia planowanej trasy dalej od na wschód od Gotlandii twierdząc, że gazociąg stanowiłby zagrożenia dwojakiego rodzaju:
– przechodząc w szwedzkiej strefie ekonomicznej zakłócałby (zmniejszał ?) połowy ryb.
– zwiększałby zagrożenie dla środowiska ze względu na znajdujące się na obecnie planowanej trasie spore zasoby zatopionych tamże min z czasów wojny.
Rząd szwedzki nie oczekuje od Rosji prowadzenia gazociagu lądem.
P.S.
Gotlandia znana jest również z tego, że występują tam trufle!
stanowiłby zagrożenia dwojakiego rodzaju:
– przechodząc w szwedzkiej strefie ekonomicznej zakłócałby (zmniejszał ?) połowy ryb.
– zwiększałby zagrożenie dla środowiska ze względu na znajdujące się na obecnie planowanej trasie spore zasoby zatopionych tamże min z czasów wojny.
Rząd szwedzki nie oczekuje od Rosji prowadzenia gazociagu lądem.
P.S.
Gotlandia znana jest również z tego, że wystepują tam trufle!
http://www.gotlandstryffel.se/Webbplats%203/Safari.html
Ludzie!
Czego ja tu znowu nawyprawiałem??
Przeklęte Ctrl-V