Dania z kapelusza
Grzyby w tym roku pojawiły się wyjątkowo wcześnie. Już w końcu maja, na przykład w mazurskich lasach, amatorzy grzybobrania zbierali dorodne prawdziwki. Na naszym podwórku (co prawda leśnym) prawdziwki zjawiły się już w lipcu. Spore opady: oto, co grzyby lubią najbardziej. a tych nie brakowało tego lata. Grzyby znano już kilka tysięcy lat temu, ceniono ich smak i aromat. Występują we wszystkich kuchniach świata.Toteż przepisów na ich przyrządzanie istnieje mnóstwo.
Dzięki hodowli grzybów, takich jak boczniaki lub pieczarki, smak świeżych grzybów towarzyszy nam przez cały rok. Podane tu przepisy doskonale można zastosować do grzybów leśnych jak i tych hodowlanych. Po prostu nieco inny lecz równie doskonały będzie smak potrawy. Zatem amatorzy grzybów – do dzieła.
Przy okazji jednak przestrzegam amatorów zbierania: korzystajcie z atlasów grzybów nawet jeśli uważacie, ze znacie się na tym doskonale. Na wszelki wypadek więc zamieszczę parę porad. Nie dlatego, że chcę się wymądrzać lecz z leku, że drużyna blogowa mogłaby doznać uszczerbku.
Nigdy nie należy zbierać grzybów,co do których istnieją jakiekolwiek wątpliwości. Zatrucie grzybami to jedno z najostrzejszych zatruć.Proszę pamiętać, że żadne próby, prócz znakomitej ich znajomości nie dadzą pewności, że grzyb jest jadalny.
Grzyby należy wykręcać z podłoża lub ucinać tuż nad grzybnią: co do tego, która metoda jest lepsza nie ma zgody wśród autorytetów. Na pewno jednak trzeba miejsce po wyjęciu grzyba lekko przysypać ściółką leśną, aby grzybnia sie nie przesuszyła.
Grzyby należy zbierać do koszyczków, nigdy do nylonowych toreb, w których grzyb straci wiele ze swych walorów smakowych.
GRZYBOWE KROKIETY
(borowiki, koźlarki, podgrzybki, lub pieczarki i boczniaki)
Kopiasty talerz leśnych grzybów lub 75 dag pieczarek lub boczniaków, 2 jaja, 1 spora cebula,2 łyżki oleju, sól, pieprz. Do obtaczania krokietów: 3 łyżki mąki, 3/4 szklanki tartej bułki, 2 jajka, 2 łyżki oleju, 1/2 szklanki oleju do smażenia.
Naleśniki: 1 i 1/2 szklanki mąki, 1 szklanka mleka, 1 szklanka wody, 1 jajko, tłuszcz do smarowania patelni.
Wyrobić dokładnie wszystkie składniki ciasta naleśnikowego, usmażyć jak najcieńsze naleśniki, smarując lekko patelnię tłuszczem.
Przygotować farsz: oczyścić i umyć grzyby, obgotować lekko w osolonej wodzie, pokroić w kostkę. Na maśle zrumienić na złoto drobno pokrojoną cebulę, dodać grzyby, razem poddusić. Jajka ugotować na twardo, posiekać i dodać do grzybów. Wymieszać, doprawić solą i pieprzem.
Farszem smarować naleśniki, zwijać w ruloniki, obtaczać najpierw w mące, następnie w jajkach wymieszanych z mlekiem, w końcu w tartej bułce. Smażyć na ciemnozłoty kolor w rozgrzanym oleju. Podawać jako przekąskę lub obiadowe czy kolacyjne danie z pikantną surówką.
PAPRYKA FASZEROWANA GRZYBAMI
(borowiki, koźlarki, podgrzybki, zajączki,)
10 dużych zielonych papryk, conajmniej10 średnich grzybów (ok,30-40 dag), 1 cebula, 1/2 szklanki ryżu, 3 łyżki oleju, 2 łyżki koncentratu pomidorowego, 1 łyżka mąki, 1/2 szklanki niskoprocentowej śmietany, 1 kostka bulionowa, sól, pieprz, mielona słodka papryka, cukier, 1 kopiasta łyżka siekanego kopru.
Paprykę wydrążyć usuwając nasiona i odcinając szypułkę. Obgotować przez 5-10 minut w lekko osolonej wodzie.
Ryż ugotować na sypko. Grzyby dokładnie oczyszczone obgotować w wodzie (którą zachować), po czym posiekać. Cebulę jak najdrobniej posiekaną usmażyć na złoto na oleju, dodać grzyby i jeszcze chwilę razem poddusić. Wymieszać grzyby z ryżem, doprawić do smaku solą, pieprzem oraz dodać koperek. Napełniać farszem papryki, układać je w żaroodpornym naczyniu lub w garnku, jedną obok drugiej, wlać grzybowy wywar. Dusić pod przykryciem, aż papryki będą miękkie. Śmietanę rozmieszać z mąką, przecierem pomidorowym, papryką i rozpuszczoną kostką bulionową oraz solą, pieprzem, papryką i cukrem. Zalać sosem paprykę i wszystko razem jeszcze chwilę poddusić. Podawać jako danie obiadowe na przykład z ziemniakami z wody.
SMAKOŁYKI Z PATELNI
(kanie,borowiki,boczniaki)
3-4 kapelusze dużych kani,10-12 sporych borowików lub 30 dag boczniaków, 2 łyżki mąki, 2-3 jajka, 1/2 szklanki tartej bułki,1/3 szklanki oleju do smażenia, sól
Oczyszczone kapelusze grzybów dokładnie osączyć z wody. Każdy maczać najpierw w mące, potem w rozbitych ( ew. z 2 łyżkami wody) jajkach, na koniec w tartej bułce. Na obszernej patelni rozgrzać olej, układać grzyby, które w czasie smażenia solić. Smażyć na złoto z obu stron.
Podawać od razu, prosto z patelni.
Komentarze
Mniam, mniam, bardzo lubie grzyby, kanie. Wielkie parasolki zbiera sie wraz z dlugimi nogami. Z nog mozna robic sosy a nawet podobno suszyc. Nie probowalem. Technologia suszenia grzybow to osobny rozdzial sztuki kulinarnej. Kapelusze, tylko oplukane w biezacej wodzie, bez zdejmowania skorki panieruje w jajkach i tartej bulce wlasnej roboty i smaze tak jak sznycel wiedenski. Smakuje w sposob trudny do odroznienia. Do tego salatka ze swiezych ziemniakow i malosolny ogorek. Salatke z ziemniakow robie w nastepujacy sposob. Przygotowuje sos z dobrej wody mineralnej, troche octu, oliwy z oliwek, sol, pieprz, odrobina cukru, jesli jest z trzciny cukrowej, drobno w kostke pokrojona cebula, troszeczke czosnku przeprasowanego w prasce.
Mozna dodawac swieze zielska jak majeranek, szalwia, rozmaryn i tymian. Najlepiej przyrzadzac i sprawdzac na nosa. Sos zostawic na noc w chlodnym miejscu zeby dojrzal. Nastepnego dnia przecedzic i dodatki wyrzucic na kompost. Mozna dodac swiezej cebuli ale bardzo drobno pokrojonej w kosteczke.
Ziemniaki ugotowac, najlepiej w mundurkach. Ostudzic, obrac i kroic na plasterki. Ziemniaki wkladac do sosu a nie na odwrot. Tak zeby jeszcze plywaly. po dwu godzinach salatka jest gotowa. Kazda gospodyni i restauracja posiada wlasna nieco odmienna recepte. Co smak, to obyczaj.
Salatke te podaje sie do mies, ryb panierowanych a nawet zajada odzdzielnie jako przystawka.
Pani GaPa, wyjechala do domu i zabrala ze soba dobra pogode. Jest zimno, okolo 20 stopni C i pada. Jezeli dostanie zezwolenie na udzial w Zjezdzie Blogu, to byc moze przywiezie ja we wrzesniu ze soba. Dobra pogode oczywiscie.
W oczekiwaniu na relacje z Wilna pozostaj zmarzniety
Pan Lulek
Łza się w oku kręci na wspomnienie gdy póżnym latem i jesienią dom pachniał suszonymi grzybami i zupami z prośnianek. Rodziców grzybiarzy już nie ma a ja na grzyby nie bardzo 🙁 . Jedyne grzyby jakie jadam to pieczarki i na wigilię pierogi z farszem z suszonych prawdziwków.
W ubiegłym roku,w naszych lasach(nadbużańskich)było zatrzęsienie grzybów wszelkich rodzajów i maści.Na rynku zbieracze prześcigali się w „marketingowym” przygotowaniu grzybów;były przycięte,oczyszczone,dobierane wielkością,itd,itp…
Przedobrzyli zbieracze kań,obierali kapelusze ze skórki!Oczywiście nikt obranych nie kupował,kanie pozbawione charakterystycznej,łuskowatej skórki wyglądały jak muchomory.
Przesadzanie jest zazwyczaj niewskazane!
Niestety w tym roku grzybów jak na lekarstwo,”wysiliły” się w zeszlym roku,jak mówią grzybiarze.
Misiu!
Nie wiesz,co tracisz!Co to są „zupy z prośnianek”?
a.j
Czytając tytuł myślałem, że będzie o kuchennej improwizacji.
A tu niespodzianka!
Kania ma na nóżce tuż pod kapeluszem obrączkę.
Tę warto zjeść na surowo. Ma smak migdałowy taki jakiś.
P.S.
Był taki czas, że mówiło się „lepszy Kania niż Wania” ale to chyba nie o grzybach.
Na kurpiach mówi się prośnianki , gdzie indziej gąski zielone .
Pozbawiłem dalszego rośnięcia przydrożną kanie. Było to podczas dwuletniej miłości do wyspy Rugii. Rezultat był taki, ze zmarznięty, oblany potem i z dreszczami obudziłem się / nie bardzo wiedząc po jakim czasie/ trzymając w objęciach zaokrąglone kształty muszli klozetowej. Resztkami sił doczołgałem się do lekarstwa które mam zawsze przy sobie – underberg. Cudowny środek na wszelkie przygody trawienne.
Koniec z przydrożnymi przygodami.
Bim-bom, bim-bom. W dolinie, tysiac metrow pod nim, dzwon starego kosciolka wybijal poludnie. W malenkich wioseczkach miejscowi zasiadali do niedzielnego obiadu. A on szedl. Lipcowy skwar wzmagal pragnienie. Zwlaszcza tu, na eksponowanym zboczu nie mial zadnej oslony przed bezlitosnymi promieniami. Czul, ze slabnie. Perelki potu laczac sie w strumyczki laskotaly plecy i splywaly za pasek jego spodni. Uparcie pial sie pod gore nie zwazajac na probujace go powstrzymac kolce dzikich roz. Mijal krzaki dojrzewajacych malin i poziomek. Ich bezwstydna czerwien i odurzajacy zapach przyprawialy go o zawrot glowy. Myslami krazyl uparcie wokol obrazu z przeszlosci, czul smak tamtego popoludnia, slyszal tamte dzwieki. Dzis tez grala orkiestra swierszczy, a uparte brzeczenie owadow wzmagalo chaos w jego glowie. Nie zauwazyl nawet, jak szary zygzak w ostatniej chwili unika jego ciezkiego buta i znika wsrod plataniny kwitnacych ziol. Szedl juz od dwoch godzin. Nagly paroksyzm wscieklosci podcial go jak batem. Dzis nie moze sie nie udac, znajde go! Miotany emocjami bacznie rozgladal sie wokol. Nagle poczul znajomy ucisk w dolku, krew zaszumiala w skroniach, a orkiestra cykad umilkla, jak na znak niewidzialnego dyrygenta. „Mam cie!”- wyszeptal bezglosnie spieczonymi ustami. Boletus stal pod drzewem, nieswiadom niebezpieczenstwa. Tadeusz szybkim ruchem siegnal po noz. Niezawodna stal z Albacete blysnela w sloncu, kiedy zdecydowanie zadal cios. Brunatny kapelusz bezszelestnie stoczyl sie pod jego stopy… Orkiestra swierszczy znowu podjela koncert, orzel krazacy nad zboczem krzyknal przejmujaco. Tadeusz przysiadl na pniaku i siegnal do plecaka. Z ulga stwierdzil, ze jednak nie zapomnial i jego faworyta byla przy nim. Drapieznie wbil w nia zeby i lykal lapczywie, nie zwazajac na posoke sciekajaca po brodzie i rekach. Tak jest, Morlin mial racje, najlepsze sa klapsy.
@Alicjo
Ależ oczywiście pokiełbiło się pod pokrywką, walnąłem jak łysy warkoczem o beton.
Czytałem ogier a wyobraźnia zrobiła z niego byka. Dobra jaja.
To pewnie wpływ zawirowań ostatnich paru dni. W poprzedni piątek po cudownym surfingowym dniu udałem się wczesnym popołudniem drogą asfaltową krętą na jazz w lesie.
http://www.lesnydwor.pl/oferta.php#jazz_w_lesie
To taka impreza w Szwajcarii kaszubskiej, w tej samej miejscowości, w której mieszka Piotr J. – ten od No To Co.
Jest to zupełnie inny wymiar jazzu, prosto z pod igieł sosnowych drzew. Jazz w otoczeniu jezior i pagórków, z zapachem traw oraz podszycia leśnego. Jazz pozbawiony dymu z papierosów i gęstego zgrzanego clubowego oddechu pozwala na słuchanie go pełna piersią. Dla mnie to nowy format jazzu we wszystkich jego wymiarach. I choć koncert Agi Zaryan miałem możliwość obejrzeć przed dwoma miesiącami, to właśnie tu w Sulęczynie, pokazała się wychowanka Ewy Bem ze znacznie lepszej strony niż na występie w Międzyzdrojach /impreza na krzywika dla publiczności /.
A co się tyczy jedzenia w rodzinnym domu, to brak słów uznania dla mamuni. Na śniadanie wyszedłem do ogródka. Przyjemne z pożytecznym. Gimnastyka śniadaniowa. Rozciąganie mięsni przy wydobywaniu malin z gęstych zarośli, skłony po truskaweczki, no i już całkiem na luzie jagody amerykańskie z krzaczka. Na obiadek produkty z ogródeczka: wjeżdżało po kolei na stół: zupa z botwinki, gotowany bób, fasolka, marchewka, ziemniaki z mizerią, sałatka z pomidorów i kwaszonych ogórków. To wszystko takie smaczne i zdrowe, ze mam obawy czy to nie za zdrowo. Do popicia kompot z wiśni. Lepszej kompozycji nie można sobie wymarzyć. Do tego spoko i cisza….. żyć i cieszyć się życiem. Kaszuby da się lubić.
Dziś za oknem jak zwykle fantastycznie.
Rozkołysane morze zaprasza na swoje fale do ponownego udziału w spektaklu z natura w roli głównej.
Zupa z prośnianek to zupa z gąsek. Takie szaro-zielone grzybki z blaszkami pod kapeluszem. Pojawiają się późnym latem a właściwie na jesieni. To najpyszniejsza dla mnie zupa świata. I nic mi nie przeszkadza, że w zębach zgrzyta piasek, bo nigdy nie da się ich całkowicie wypłukać. Uwielbiam ją i już!
A niecierpliwych proszę o chwilę wytrwałości. Relacja z Wilna za parę dni. Muszę trochę pomyśleć i przejrzeć wszystkie zapiski i rachunki z restauracji. Teraz przygotowuję się do jutrzejszej, wieczornej audycji w TOK FM Kuchnie Świata i tam też opowiem o Litwie. W środę wracam na wieś i wtedy spokojnie wszystko opiszę.
Nemo!
Wspaniałe!Cóż za dramatyzm!Jedno zdanie bym nieco zmodyfikował:
…”Z okrzykiem-Apage satanas!Tadeusz szybkim ruchem sięgnął po nóż!”…
PS.
Jakiż to Tadeusz walczy z szatanem,może T.R?
a.j
http://cgi.ebay.fr/ancien-couteau-ALBACETE_W0QQitemZ290144290601QQihZ019QQcategoryZ89480QQtcZphotoQQssPageNameZWDVWQQrdZ1QQcmdZViewItem
diabel siedzi w szczegolach
W quebeckich lasach ponoc wysyp kurek i prawdziwkow. Grzyby zbieraja tylko imigrancji z Europy – quebecka kuchnia uznaje tylko pieczarki i boczniaki, zreszta w sporej czesci importowane chyba z Polski. Dopiero niedawno ktos sie szarpna, napisal i wydal atlas grzybow quebeckich. W Nowej Szkocji jest bardzo duzo kurek. Niektorzy wlasciciele lasow nawet dosc dobrze zyja ze zbioru tych grzybow. Czasem mozna kupic w co badziej ekskluzywnych jarzyniakach. Cena zaporowa jak a kurke.
Nam, odwiedzajacym Polske, co jakis czas pozostaja tylko zakupy od „baby” ze sznurem suszonych prawdziwkow, stojacej przez bazarem czy w innym ruchliwym miejscu. Ale tez nalezy uwazac z przywozeniem, bo grzybowy aromat moze zwrocic uwage pieskow na lotnisku, ktore to pieski towarzysza celnikom i wyszkolone sa do wywachiwania roznych niekoszernych rzeczy, nie koniecznie narkotykow.
Najlepsze gaski swiata sa w oklicach Koscierzyny na Kaszubach. Dwa rodzaje zbieralem. Gaski szare i zielone. W smaku bardzo podobne. Najbardziej smakuja po pierwszym sniegu. Takim malutkim i topniejacym. Jezdzilem wtedy trabancikiem i zbieralismy z synem caly bagaznik. Pomagal nam Troll, olbrzymi brodacz monachijski. Byl jeszcze mlody i szalal po lesie. Gaski trzeba po przywiezieniu wrzucic w wanne pelna zimnej wody. One pija te wode i wypluwaja piasek. Inaczej piasku sie nie wymyje chociazby myc nie wiadomo jak dlugo.
Poza zupa, zabielana kwasna smietana doskonale sa do marynowania ale wtedy trzeba brac tylko male glowki albo cale maluchy. Marynada na occie z laurowymi liscmi, pieprzem, jalowcem, chrzanem i tym co fantazja przyniesie. Lepszy jest ocet slabszy, ostrzejszy mozna rozcienczac, najlepiej woda mineralna o duzej zawartosci wapnia. I tak sie wytraca, ale pozosteje posmaczek. Podobno niezbyt zdrowe ale bardzo smaczne.
Nie zalecane natomiast jest zbieranie grzybow w okolicach Czernobyla o czym poinformowal moich znajomych kierownik wycieczki w okolice bylej elektrowni atomowej. Sa takie elektrownie i tacy zwariowani amatorzy mocnych wrazen. W Czernobylu bywali przodkowie, ja nie bywalem jak na razie.
O czym donosze.
Pan Lulek
jak my tu przy fungach, to spytam, czy ktos wie gdzie mozna trafic smardza, nie zeby zaraz w lesie, bo tam mnie nieblisko, ale moze ktos to gdzies sprzedaje?
obok w restauracji chlop robi z nich gesty sos do czerwonego miesa, taki, ze uff, ale wisnia jest i nie chce podac zrodla zaopatrzenia, wiec moze tu ktos, wykaze wiecej serca dla cierpiacego
Drodzy kulinariusze,
Czy ktoś wie jak ten grzyb ( Cantharellus tubaeformis) po polsku się nazywa?
http://sv.wikipedia.org/wiki/Trattkantarell
Mój ojciec twierdził w ubiegłym roku, że to właśnie gąska ale widzę, że niekoniecznie. Straszne tu mnóstwo tego jesienią. Używam pomimo, że polskiej nazwy nie znam.
Angielskojęzyczny odsyłacz w tej stronie Wikipedii wskazuje na zwykłą kurkę ale jest i czeski. Wnioskuję, że w Polsce też rośnie.
Sławku:
http://www.grzybowysklep.pl/produkty/szczegolowy_opis/32-suszone_grzyby_smardze
wyguglowałem podając „suszone smardze”.
Kiedyś widziałem suszonme borowiki i smardze z Polski sprzedawane w Swecjii w małych porcjach.
piprznik trabkowy
pieprznik, oczywiscie
smardz w Polsce podobno pod ochrona
Bry bry,
u mnie na ogródku pod płotem rosną takie grzyby, tylko w tym roku się nie pojawiły 🙁
Nie znam nazwy polskiej, tutaj morel, bardzo ceniony.
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Morel.jpg
Arkadiusu,
ta twoja kania to nie była kania, tylko trujące świństwo, do którego kania jest bardzo podobna, zapomniałam nazwy.
A to jest pieprznik żółty, Andrzeju .
Na polsko chińskim szczycie były chińskie grzyby, które tutaj nie występują, w Polsce i Europie w ogóle też nie. Aromatyczne i jak dla mnie, trochę ten aromat „perfumowany” taki.
Zaraz Wam wszysko opiszę.
dzieki Andrzeju, puszcze wici, swoja droga, jak oni to robia? poza prawem? moze spod Czarnobyla?
Prośnianki najlepsze z żółtego piasku , którego na Kaszubach i na Kurpiach nie brakuje. Najlepsze na marynowanie i zupę ,takie które rosną na małych piaszczystych górkach gdzie nie ma żadnej ściółki. Wielkość kapelusza do 3 centymetrów. W marynacie gdy się obgotują i skurczą cudo kulinarne, szczególnie jako składnik sałatek jarzynowych lub jako dodatek do zmrożonej wódeczki
Jeżeli spod Czernobyla, to łatwo sprawdzić:
Zgasić światło, poczekać chwilę, otworzyć torebkę ze smardzami. Jeżeli świecące to chyba stamtąd.
Istnieje również pociotek tego Alicji Morela, t.z.w. False morel. Po fińsku:
http://fi.wikipedia.org/wiki/Korvasieni
Uważany tam za delikates. Wymaga jednak obróbki przed spożyciem bo inaczej trujący na śmierć.
Ten Cantharellus… to pieprznik trąbkowy,podobno jadalny,napewno nie kurka!Kurka to Cantharellus cibarius -Pieprznik jadalny.
a.j
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Grzyby
Slawku, moja stal z Albacete jest nowoczesna, ale tez niezawodna.
Alicjo, Twoj grzyb to smardz. Ten drugi, od Andrzeja, to piestrzenica, w zasadzie trujaca. W Helwecji gaski zielone wprowadzono w ubieglym roku na liste grzybow trujacych. Sa podobno odpowiedzialne za powolne uszkodzenie watroby. Suszone smardze sprzedaja tu we wszystkich sklepach. Pochodza glownie z Turcji i Pakistanu, gdzie suszone sa nad ogniskiem, co nadaje im szczegolny aromat. Przy uzywaniu suszonych trzeba dobrze uwazac i rozciac je po namoczeniu (w mleku!), gdyz czesto zawieraja w kapeluszu „dociazajace” kamyczki i kawalki metalu.
Andrzeju.jerzy, dzieki za uznanie dla malej wprawki literackiej a la nasz blogowy literat. Niefortunnym sie zdaje wybor imienia protagonisty, ktory zbyt jednoznacznie kojarzy sie z innym bohaterem naszych czasow 🙁 Daje slowo, ze nie byl to zamiar swiadomy.
No dobra, szczyt polsko – chiński, a raczej na odwyrtkę, bo nas było 3, a Chińczyków prawie że reszta.
O jedzeniu ma być. Zapomnijcie o tak zwanych chińskich restauracjach zamerykanizowanych czy zeuropeizowanych – rozmawiałam z człowiekiem, który zwiedził pół Europy w ramach zorganizowanej wycieczki dla Chińczyków, wozili ich po tych niby-chińskich restauracjach. Nie do jedzenia, powiedział starszy pan, a jedzenie europejskie też mu nie smakowało.
Wracam do ad remu. Bankietowaliśmy w sali przyjęć w tym kompleksie kondominium, gdzie rodzice i wszystkie dzieci mieszkają, ale wszystko trzeba było sobie przynieść, łącznie z zastawą i tak dalej. Nie było to proste dla ok.50 osób, tak że rodzice Jennifer rzecz uprościli bardzo słusznie, po prostu bufet. Stół się uginał, nie zrobiłam całego, bo nie było jak, ale wszystko jest, co trzeba, a czego nie widać, opiszę. WSZYSTKO własnoręcznie przygotowali rodzice Jennifer, od pomocy się odżegnywali. Dwie osoby, jedzenia na 60 osób. Ale oni to mają we krwi, biznes restauracyjno-kateringowy prowadzili przez 35 lat, a jak przeszli na emeryturę, to dalej gotują, dla rodziny i przyjaciół, oni zyją gotowaniem.
W centrumie stołu prosię rozmiarów dosyć-dosyć.
BARDZO pyszne, szczególnie skórka spieczona na jakieś 0.5cm, chrupiąca. Mięso przyprawione znakomicie, smakowite. Prosię i kaczki pekińskie były pokrajane wcześniej, bo trudno by było w tym miejscu i maleńkiej podręcznej kuchni wymachiwać przyrządem elektrycznym do cięcia prosia.
Jaśminowy ryż z groszkiem i małymi krewetkami, grzyby ugotowane z warzywami-marchewka, bok-choy i różne różności, podlewane rosołem, szpinak z przyprawami zapiekany w malutkich rożkach z kruchego ciasta, sałatka z brokułów i kalafiora z ostrym sosem, kimchi, pewnie o jakichś sałatkach zapomniałam. Dużo frutti di mare: nogi kraba, gotowane w jakimś rosole, a nie ot tak, rzucone na wodę. Były małże poukładane na przemian z różnymi warzywami surowymi i lekko obgotowanymi w rosole, a mnie najbardziej smakowały krewetki w panierce, smażone w głebokim naczyniu na oleju. Była też jellyfish, to takie chełbie – pokrojone w cieniutkie paseczki, usmażone, polane ostro-kwaśnawym sosem. Nie było złe, ale wystarczy, że spróbowałam.
Z miąs: wspomniane prosię, do tego pekińskie kaczki , skrzydełka kurze na ostro i miodowo, udka kurze. Do wszystkiego różne sosy, ostre, słodko-kwaśne, śliwkowe. Małże przygotowano w podręcznej kuchni na gorąco, cała reszta wcześniej i z konieczności na zimno, ale jak dla mnie, nie ujęło to smaku ani prosiu, ani kaczce. Maciek powiada, że jego teściowie pracują jak maszyny przy takim jedzeniu i nie wolno się wtrącać, bo wybija ich to z rytmu.
Ciasta młodzi zakupili w renomowanej piekarni, chocolate mousse i chocolate fudge – co prawda nie jadam, ale się skusiłam na kawałeczki obydwu. Mousse – niebo w gębie! Lekuchne, przepyszne, fudge również niczego sobie.
A teraz o trunkach. Cała wódka poszła (1.5l), szwagier Henry był barmanem i serwował koktail pod tytułem mustang: wódka, ginger ale, mrożone maliny, odrobina wina z bąbelkami.
Poza tym Fat Bastard merlot i shiraz, La Vieille Ferme z Rhone Region, jakieś rose, białe wina, na które nawet nie spojrzałam, no i oczywiście bąbelki.
Chińczycy i owszem, piją, zwłaszcza druga generacja lubi wino i piwo, nie gardzą też koktailami, ale chyba w miarę piją, bo pijanych nie widać. Z moja synową nieraz przesiedziałam pół nocy, gadając i popijając wino, więc znam jej możliwości. Spore, jak na takie pięć minut kurczaka, dorównuje 🙂
Tu sznureczek do jedzonka:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Jedzonko/
Oczywiście jedzonka zostało dużo, mimo wielkich apetytów i pałaszowania, na koniec każdy mógł wziąć ze sobą to, co chciał i ile chciał, specjalne pojemniki styropianowe były przygotowane.
Moja uwaga taka: wszystko to było bardzo lekkie, żadnych tłustości, nawet to prosie miało pięknie wypieczone, co należy. Mniam mniam!
Nemo ladne te koziki, a te borowiki pieknie urodziwe, nie dziwi mnie, ze tak Cie natchly do przedniej opowiesci z dreszczykiem, teraz mam wiecej wiedzy, ale jakos pochodzenie turecko- pakinstanskie mnie raczej odstrasza
Moj grzybowy przysmak to tluczone ziemniaki a na nich takie goo z maslakow duszonych z cebula i smietana. Duzo pieprzu oczywista…
Tez rosol z gasek z makaronem.
Alicjo to fajnie, ze bedziesz mogla poznawac autentyczna kuchnie chinska.
Ja szczegolnie lubie, ze zwykle wszystko tak tylko troszke podgotowane na szybkim ostrym ogniu i ze chinskie kluski sie tak szybko gotuja…
I a propos dowcipasow J. Mam takiego samego stworka w domu… Do rany go przyloz, ale nie wiem czemu czsem wstepuje w niego wyimaginowany Jan Pietrzak i zaczyna sadzic dowcipasy ze Boze pomiluj…
Widze ze Pyra jest wciaz incommunicado…
Moj dzisiejszy obiad to sklepowe uszka (nadzienie z cieleciny) w sosie serowym (cheddar plus bechamel) i salatka z pomidorow.
a.
No i dzięki Alicji mam kolacje z głowy. Wystarczy poczytać i popatrzeć. Dobre było. Dziekuje.
A mi siły brak by cokolwiek zrobić. Rano wrzucę cos na ruszta. Teraz tylko pić, pić i spać. Jutro będzie również wiało. Tak pokazuje net.
A co do grzybków, to po moich doświadczeniach, uważam iż te Wojtka z Przytoka pokazane przed paroma tygodniami są wyśmienicie. Człek jest jak z gumy, gniotsia nie lamiotsa.
Grzyby duszone ze smietana, sola, pieprzem i suchymi gotowanymi ziemniakami. Zadnych innych wygibasow. Raz, dwa w sezonie i wystarczy. Marynowane w occie z przyprawami, bardzo ostre, do wedlin. Kropa.
Nemo, jest taka prawda, ze dobre pisanie musi byc absolutnie szczere. Dlatego wiele osob nie pisze. Bo, albo zmyslac i robic tandete, albo latac na golasa przed publika. Do tego – im mniej slow, zbyteczne wykreslac, tym lepiej. Kazdy wyraz musi miec wyraz, albo dodawac wyrazu. Kazdy ozdobnik, zdrobnienie czy inwersja, musi miec mocne uzasadnienie. Twoja probka jest interesujaca, bo ma glebsza tresc, sama nawet nie wiesz ile powiedzialas. Napisz cos jeszcze, z przyjemnoscia poczytam. Ze szczera sympatia i nadstawionym uchem, Okon.
Czy Okuń ma ucho?!
Okoniu, co Ty opowiadasz! Rydze koniecznie smażone na masełku, posolone na talerzu, pieprzu nie potrzeba. Kurki z cebulką na masełku z olejem, pieprz, sól, śmietana jak kto chce na koniec. Kanie – absolutnie tylko panierowane jak schabowy (czy wiedeński sznycel, jak Pan Lulek wspomniał). Opieńki na różne sposoby, każdy dobry. Marynowanych grzybów nigdy nie za dużo, ale nigdy też marynata nie może być za ostra, ja robię 1 szklanka octu 5 % na 2 szklanki wody, plus przyprawy jak Pan Lulek (nigdy nie dodawałam jałowca, zawsze gorczycę, cebulkę malutką, kolorowy pieprz, liście bobkowe, ziele angielskie) .
Szlachetne prawdziwki to rarytas, trzeba się zastanowić, co zrobic na potrawę ze świeżych, ale jak sie ma dużo suszonych – one nadają najbardziej grzybowy aromat wszystkim grzybowym potrawom. Moja synowa chińska potwierdziła, że pradziwki mają wyjątkowy aromat i zadnej Wigilii (pierogi, uszka) nie opuściła u nas od 6 lat.
Zabieramy ją do Polski we wrześniu, mam nadzieję, że u Tereski będzie wysyp i dziewczyna sie naje prawdziwków świeżo uzbieranych. Maślaki, kozaki.. a inne omijam, bo sie nie znam, na przykład podobno gąsek tutaj (czy zielonek, jak inni mówia) sporo, ale to nie jest grzyb, którego znam dobrze. Poniżej wypróbowane panierowane, na liściach rukoli, jak to sie nazywa po polskiemu, muszę pogooglać, ale teraz niestety, zaraz muszę sie zbierać do innych zajęć.
http://alicja.homelinux.com/news/Food/King_Eryngi_mushrooms/images.html
Z grzybowym pozdrowieniem spod kapelusza,
Alicja
Alicjo, wiadomy szczyt wyglądał przepysznie! Nie chce się wierzyć, że taką ilość różnorodnego jedzenia przygotowały dwie osoby tylko.
Jeśli europejskie chińskie knajpy nie podają chińskiego jedzenia, to Ty się zaprzyjażnij może z teściami syna i trochę podszkol, cobyś się mogła podzielić przepisami. Swoją drogą , jest jakaś nazwa na teściów syna? A córki? Pyro, ratuj.
Nemo, ubawiłaś mnie serdecznie. 🙂
Okoń: „każdy wyraz musi mieć wyraz albo dodawać wyrazu” – perełka!
Dołączam się do wyrazów podziwu dla talentów literackich nemo 🙂
A co do grzybów, to całkowicie popieram Alicję.
Alsa,
nie doceniasz mnie – kilka przepisów, jak nie kilkanaście, byłam już przećwiczyłam pod okiem i przy pomocy synowej, ale za prosia sie nie bedę brała. Duże.
Lecę na ploty do Bonnie, też mieli wielkie przyjęcie w sobote, na 40 osób, nas zabrakło z wiadomych powodów, choć byliśmy zaproszeni.
Europejskie knajpy podają zeuropeizowane chińskie, powiadają Chińczycy, podróżujący po Europie. Tak samo tutaj, dobre chińskie dostaniesz tylko w torontońskim Chinatown (opinia rodziców Jen), nie wiem jak w innych miastach wielkich, ale chyba podobnie.
Dobrze, że Bonnie zaprosiła na ploty i obiad, bo zgłodniałam, wspominając!
I słowo daję – tylko dwie osoby, tyle jedzenia pysznego.
W Montrealu jest tak samo: zeby zjesc po chinsku trzeba pojsc do chinskiej dzielnicy (podobnie z „chinskimi” zakupami).
Alicjo, bardzo apetyczne te chinskosci!
Wszystkim krytykom literackim na tym blogu dziekuje za uznanie, ale moja wycieczke w literature na tym zakoncze. Okon ma racje, im mniej slow, tym lepiej. Chyba, ze mnie znowu natchnie…
Drogi Gospodarzu, dzieki serdeczne za „Krwawa historie” z mila dedykacja. Podczytuje przed zasnieciem.
Mam pytanie: co zrobic z andouillette? Mam cztery sztuki.
Alicjo, po prostu napisalem, jakie grzyby lubie, jesli w ogole mam jakies grzyby. Bufet chinski przestawilas imponujaco. Mozesz przecwiczyc z synowa inne proste dania, jak:
krewetki w sosie z homara z zielonym groszkiem; pieczona skorke z prosiaka, w malych kwadracikach z sosem Hoisin, albo sliwkowym; pieczona skorke z kaczki z sosem sliwkowym (przy robieniu po pekinsku); kawalki kurczaka w stylu General Tsao z sojowym sosem, czastkami pomaranczy i malymi krewetkami; kawalki homara w ciemnym brazowym sosie z soi; „krysztalowe krewetki” – gotowane na parze, z kropla sosu chili , opuszczone na chwile w syrop ananasowy i wrzucone do wody z lodem (krewetka jest ostra, otoczka z skarmelizowanego syropu slodka, a krewetke widac w srodku przez skrystalizowany syrop);
zupke Won-Ton, na bulionie, ale z malymi krewetkami, pasemkami duszonego kurczaka, kawalkami Bok-czoy i chinskiej kapusty. Sprobuj na deser owoce Lichi (liczi), sa w duzych puszkach, z wlasnym sokiem, na lodzie. To jest naprawde bardzo proste i urozmaici Ci menu.
andouillette -kielbasa z flakow.
Pogrzebalabym ja w czyms lecso-podobnym w plasterkach…
a.
Dla tych, co jeszcze nie spia:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Lawenda
Jest tez wiecej grzybkow (ale niewiele).
Nemo, czy ta „paella” to rodzaj pizzy z krewetkami ? Jak sie to wymawia – paelja ?
Alicjo,
Toz to bylo imponujace przyjecie. Zgadzam sie z Tobe, ze kuchnia chinska ma oprocz innych zalet te iz czujesz sie syta lecz nie obciazona potrawami. Innymi slowy zoladek nie peta sie gdzies w okolicach kostek.
Zas powtarzajaca sie w wypowiedziach wielu blogowiczow opinia na temat restauracji chinskich ma swoje odzwierciedlenie rowniez w Melbourne. Komercjalne zarlodajnie chinskie paprza papu niewymownie. Zatem nalezy jadac tylko tam „gdzie francuzi” jak mawia Helena.
Od kiedy przed laty poznalam chinskiego kucharza i pod jego czujnym okiem stawialam pierwsze kroki na niniwie potraw z roznych regionow Chin, wpadlam jak sliwka w kompot. Moje Szczescie jak i moj nauczyciel sa zdania, zem pojetna uczennica. Skutek – wiadomy.
A pieczonego prosiaczka jadlam na przyjeciu przygotowanym przez mieszkancow Tonga. Najpierw owiniete prosie (liscie bananowca) pieczone w glebokim dole na rozzarzonych kamieniach, przykryte rowniez liscmi. Pozniej nadziane na rozno opiekano nad ogniem. A podane na nietypowej zastawie – lisciach (jakich nie pomne lecz byly ogromne).
Grzyby moi Mili zostawiam Wam – u nas z tych znanych (dla mnie) – jedynie rosna maslaki. Sa i rydze, ale tych nie tykam bom rydzowy kolek.
Pozostaja kupne: pieczarki, chinskie (wiele gatunkow), marynowane w oliwie (z Wloch) oraz suszone (z Polski).
Pozdrawiam
Echidna
Okoniu,
menu moje jest urozmaicone wystarczająco, wierz mi! I nie o to chodzi, żebym ja nagle zaczęła prowadzić kuchnię chińską, czy coś ćwiczyć, chodzi o to, żeby spróbować to i owo. Zadajesz zadania – sam gotuj, skoro wiesz jak.
Ja te wszystkie rzeczy znam, nawet leeche, z puszki i „żywe”.
Przedstawiam synowej kuchnię polską i na pewno lubi, bo się zajada, jak przyjezdża, a sami też cos gotują chińskiego. Gotowanie musi sprawiać przyjemność, a nie być obowiązkiem. U mnie w domu nie jest i nie było „musem”. Pytałam ojca Młodej, jak oni mogli we dwoje zrobić to wszystko dla tylu osób – odpowiedz prosta, myśmy robili to razem w duecie przez wiele, wiele lat i lubimy to, a dla bliskiej rodziny i dzieci – to już zupełnie podwójna przyjemność!.
A propos grzybów, nie zaznaczyłeś, że to Twoje preferencje, tylko że inaczej grzybów jeść się nie da i kropa. Oj, da się, da!
Okoniu,
Z niejakim poslizgiem odpowiadam na pytanie, czy raczej prosbe o jadlospis aborygenski.
Jednoznacznie okreslic i opisac tradycyjne wyzywienie rodzimej ludnosci Australii nie jest latwym zadaniem. Wielkosc kontynentu, roznorodnosc grup (niestety nie pamietam liczby) i jezykow (okolo 250), wedrowny tryb zycia, rejony zmieszkania i ich topografia – wplywaly na roznorodnosc menu poszczegolnych klanow.
Generalnie dieta Aborygenow skladala sie z miesa, ryb, owocow, warzyw, orzechow i insektow. Kangury, emu i posumy dostepne byly caly rok. Jaszczurki, zaby i zolwie wchodzilyw sklad letniego pozywienia. Przy czym terminy „warzywa i owoce” odnosza sie do roslin rosnacych (prawdopodobnie – musze dokladnie zdokumentowac) jedynie w Australii.
Wsrod grup mieszkajacych przy wybrzezach popularne byly owoce morza, w gorach Nowej Walii nie gardzono cmami (bogate w tluszcze), na terenach pustynnych zasobne w proteiny, kalorie i tluszcz „witchery grubs” (larwy kilku gatunkow ciem) stanowily dodatek do diety. Zas mrowki i termity ja uzupelnialy.
Zbierano takze ziarna (np trawy), jagody i korzenie.
Od roku1980 wzroslo zainteresowanie, a za nim moda na bush tucker (bush – australijski termin okreslajacy naturalne terytorium; tucker – jedzenie) co zapoczatkowalo rozwoj sieci restauracji i plantacji „bushfood”. Rzecz jasna nikt nie serwuje insektow, kotlety z kangura lub emu najblizsze sa temu co rozumiemy pod pojeciem tradycyjnego wyzywienia Aborygenow, zas forma przygotowania dan jest europejska.
Jak zatem widzisz – temat rzeka i wymaga dosc szczegolowego wyjasnienia: ot chocby techniki przygotowania pozywiena, umiejetnosc znalezienia wody, metody lowieckie itd.
Echidna
Echidna,
to prosię było powolutku na rożnie obracane na małym ogniu długo, wcześniej naszpikowane przyprawami . Wierzę, że to z Tonga było równie pyszne! Ile sposobów, tyle dań. Ale klucz jest prosty – serce na talerzu.
A kto z naszej bandy nie lubi gotować?! No właśnie!
Pozdrowienia dla chodzących do góry nogami, Aussies 🙂
Alicjo,
Polazikowalam nieco sciezkami fotograficzno-dzwiekowymi. Wszystkiego nie zwiedzlam (jeszcze-sic!).
Kobito – Ty masz zloto-kolorowe dlonie. Cuda tworzysz. Toz to wielki dar.
Luty 2007 przywolal wspomnienia ze wsi podlaskiej – zasypanej sniegiem i uspionej w bialym puchu.
A gdzies Ty na suchym przylapala bobra?
Pozdrawiam
Echidna z krainy Oz
Echidna,
dzięki za uznanie. A tak sobie macham drutami czasami 🙂
Takie tu zimy bywają, nie to, co Ty masz w Aussielandzie, oj nie to! Lata natomiast upalne i bardzo wilgotne.
Co do bobra – bylismy w parku prowincjonalnym niedaleko stąd i wracając, natknęliśmy się na szosie parkowej. Lazło to-to z jednego mokradła na drugie i widać do własnego domku, bo żeremia nieopodal, ale coś złego się z nim działo, zabrało mu chyba z 10 minut albo i więcej, żeby ze środka drogi (tak go zastaliśmy) w końcu zejść niżej. Zszedł, i po prostu ustał. Czekaliśmy, czy zejdzie całkiem do mokradeł, a on nic, nie ruszył sie przez następne 10 minut, a my odpuściliśmy i pojechaliśmy dalej. Nie jestem pewna, bo faktycznie – BARDZO rzadko można bobra z tak bliska na suchym przyłapać, ale wydawało sie nam, że on jest bardzo stary i chyba był po jakiejś walce, bo coś tam z tyłu na grzbiecie wyglądało na ranę, może się z innym bobrem poszarpał.
Zdjęcie tego nie oddaje, ale kolor sierści bobra przepiękny, bardzo ciemny kasztan.
Pozdrawiam !