Coś na ząb
Amerykanie twierdzą (a spopularyzował tę anegdotę John MacQuin w swej wydanej przed siedemdziesięcioma laty „Księdze koktajli”), że nazwa koktajl jest oczywiście dziełem przypadku. Podczas wojny z Anglikami o niepodległość Stanów Zjednoczonych ważnym miejscem były nie tylko pola bitew ale i zajazdy oraz oberże. Tam zmęczeni wojownicy obu stron odpoczywali po trudach walki i nabierali sił do kolejnych zmagań z przeciwnikiem. Posiłki obficie popijali. Rozrywki zaś dostarczały im zatrudnione przy oberżach panienki oraz… koguty. Panowała wówczas moda na walki kogutów. To był wielki hazard.
Właściciel gospody „Pod winogronami” zarabiał zarówno na skłonności swych uzbrojonych gości do trunków, jak i do hazardu. Wpadł więc w rozpacz gdy zginął mu waleczny kogut o antycznym imieniu Jowisz. Gdy po kilku dniach wypełnionych rozpaczą po utracie cennego ptaka Jack Allen zobaczył młodego żołdaka jadącego konno a dzierżącego Jowisza pod pachą wpadł w euforię. Skąpy skądinąd karczmarz ugościł zbawcę koguta najprzedniejszymi trunkami. Młody żołnierz, zanim padł na polu tej bitwy czyli pod barem, wychylił wiele szklaneczek mieszanych ze sobą trunków.JJako człek grzeczny, by nie rzec gentleman, za każdym razem wznosił toast: za koguci ogon. Jowisz bowiem w trakcie tej przygody nie stracił ani piórka ze swego barwnego i wielkiego ogona. Po angielsku zaś koguci ogon to cock’s tail. I teraz wszystko jasne.
Chroniąc blogowiczów przed pójściem w ślady dzielnego amerykańskiego wojaka zalegającego pod barem, polecam miłośnikom koktajli drobne przekąski.
Najprostszym poczęstunkiem są solone migdały. Można je łatwo zrobić samodzielnie. Wystarczy na patelni podgrzać sól, wysypaną tak, by pokrywała całe dno naczynia, wrzucić paczkę migdałów i mieszając smażyć kilka minut, aż migdały zaczną brązowieć. Oddzielić je od soli i wyłożyć w miseczce. W podobny sposób przyrządzić można pestki słonecznika, dyni oraz np. laskowe orzechy.
Doskonałą przekąska do drinków jest też królewskie danie japońskiej kuchni – sushi. Wykonanie sushi własnymi siłami wymaga jednak wysokich kulinarnych kwalifikacji. Lepiej więc skorzystać z usług autentycznego Japończyka i kupić je w coraz liczniejszych sushi-barach.
Efektownym i pysznym daniem są włoskie antipasti lub hiszpańskie tapas. Wystarczy tylko nieco fantazji i spory półmisek z licznymi przegródkami. Do każdej z nich wkładamy co innego. Do jednej czarne, do innej zielone, do następnej faszerowane oliwki. W kolejnych przegródkach układamy np. suszone marynowane w oliwie pomidory, marynowane małe ośmiorniczki, małże lub kalmary. Efektownie prezentują się także połówki pomidorów pozbawione pestek i wypełnione oliwkami lub kawałkami serów. Dopełnieniem bufetu mogą być także miniaturowe szaszłyczki komponowane z owoców, warzyw i serów lub – na gorąco – z suszonych śliwek owiniętych boczkiem.
Możliwości tyle ile fantazji gospodarzy. Tu zaledwie dwie podpowiedzi.
FASZEROWANY OGÓREK
2-3 ogórki, 15 dag mięsa krabów lub krewetek, 1 łyżka przecieru pomidorowego, słoiczek majonezu, 100 ml wywaru rybnego, łyżeczka żelatyny, 1 łyżka koniaku, sól, pieprz, natka pietruszki
Zalać żelatynę przegotowaną zimną wodą (1 łyżka) i odstawić na kwadrans. Po tym czasie rozpuścić w gorącym rybnym wywarze i odstawić do ostudzenia. Połowę tej płynnej galarety zmieszać z majonezem, krabami lub krewetkami, przecierem pomidorowym. Dolać koniaku. Posolić i doprawić pieprzem do smaku. Umyte ogórki pokroić na 3-4 cm kawałki. Wydrążyć środki zostawiając cieniutkie denko. Posolić i odsączyć nadmiar wody odwracając dnem do góry. Napełnić ogórkowe kubeczki farszem, oblać płynną galaretą, ozdobić listkiem natki i wstawić na godzinę – dwie do lodówki.
JAJA FASZEROWANE INACZEJ
6 jaj na twardo,1 pasztet drobiowy z zielonym pieprzem (ok.10-15 dag),
1/2 łyżki siekanego kopru,1/2 łyżki siekanej zielonej pietruszki, sól do smaku.
Jaja w skorupkach poprzekrawać zdecydowanym ruchem przy pomocy ostrego, ciężkiego noża. Wybrać żółtka i utrzeć je dokładnie z pasztetem i zieleniną. Pastą wypełnić dołki po żółtkach i posmarować połówki białek tak, aby jajka dokładnie się zlepiły. Połączone po dwie połówki ułożyć w naczyniu, na liściach sałaty tak, aby przypominały całe jajka.
Komentarze
Amerykanie lubia sobie dorabiac historie, wiec i koktajlom dodaja lat 🙂 Tymczasem powazniejsze zrodla podaja wiek XIX jako poczatek mieszania roznych mikstur z alkoholem (sazerac w Nowym Orleanie), glownie przez aptekarzy sprzedajacych rozne dekokty zoladkowe, zalecane na trawienie i „dla zdrowia”.
http://www.drinkfocus.com/cocktails/cocktail-history.php
Rowniez Polacy wniesli wklad historyczny w rozwoj badawczy i terminologie zwiazana z konsumpcja alkoholi i odpowiednich zakasek (tapas, antipasti, sushi). Barwny rezultat niedopasowania trunkow do zakasek to PAW.
Dzień dobry
U mnie miły, w końcu chłodny dzień. Całą noc ostro wiało, deszcz lał i ostudził zarówno spieczoną ziemię jak i ludzkie emocje. Temat Gospodarz podrzucił smakowity, bo co może być bardziej fantazyjnego i prostego zarazem niż przekąski. Łatwe w przygotowaniu, proste w konsumpcji (wystarczy sięgnąć ręką), doskonale przełamujące smak alkoholu i dające zarazem niezbędny podkład dla męczonego drinkami żołądka. Pamiętam z młodych lat nieśmiertelne sałatki żydowskie zlepione siłą masy ziemniaczanej z zygzakiem majonezu na obłym grzbiecie i filuternym listkiem pietruszki ożywiającym ich sinawy kolor. Inną kultową przekąską były galarety z nóżek obficie zlane octem, śledziki nie wiadomo czemu zwane”po japońsku” lub ryzykowne tatary. W połowie 80-tych lat trafiłem do kompletnie zapomnianego miasteczka na Dolnym Śląsku i obok sklepu „Rybno – Monopolowego” w barze GS zamówiłem tatara. Zaspana dziewucha przyniosła mi wrzuconą łyżką na talarz porcję mielonego mięsa a do tego sól i pieprz. Drobiazg – brakowało żółtka, cebuli, ogóreczka, grzybka marynowanego, oleju i czego tam jeszcze do smaku potrzeba. Takie to były czasy siermiężne. Były też wyłomy nadające owemu życiu wymiar luksusu. Ostatnio, będąc u Mamy wypatrzyłem urządzenie do podawania przekąsek zwane „Kabaret”. Wyprodukowano je w nieistniejącym już NRD. Jest to okrągla, obrotowa taca podzielona na maleńkie szklane trójkąty do których nakladano grzybki marynowane, korniszony, sałatki itp. Przypomina maleńką ruletkę stawianą pośrodku stołu. Zabawne musiało być używanie tego urządzenia. Coś jak gra ” w butelkę” modna na młodzieżowych imprezach z tamtych lat, z tym, że wygraną nie była partnerka lecz np. marynowany prawdziwek. Na szczęście w globalnym starciu cywilizacji zwyciężył hedonizm i mogę mieć w lodówce pasty włoskie, oliwki w słoju, papryczki pepperoni, jaja prosto od kury, sery, oliwę, egzotyczne octy winne i inne, niezbędne do przygotowania przekąsek produkty.
Przeczytałem dziś uważnie Wasze komentarze z ostatnich dni i chciałbym kilka zdań napisać na ich kanwie.
Najważniejsze!!! Serdeczne życzenia dla Alicji i Okonia. Wiele zdrowia, pieniędzy i przyjemności z życia. Serdecznie pozdrawiam!!!
Nemo – Miałaś rację, latam z Babimostu. Miasta co prawda nie znam ale z lotu ptaka wygląda malowniczo.
Borsuku – Wybudujcie lotnisko jak najszybciej! Samoloty to świat w zasięgu ręki
Okoniu – Latam do W-wy samolotem BAe Jetstream 32. Super maszyna mieszcząca 18 pasażerów. Stary typ, tak solidnie wykonany jak legendarne półciężarówki farmerskie Forda spopularyzowane w filmie „Grona Gniewu”
tss – zgadzam się, że napięcia emocjonalne są główną przyczyną ryzykownych zachowań. Masz rację – to temat rzeka o którym sobie pewnie będziemy jeszcze pisać.
Heleno – Dzięki za polecony materiał. Wydrukowałem i dokładnie przeczytałem. Z uwagą przeczytała też Wojtkowa, która drukuje regionalnych(lubuskich i brandenburskich) poetów i ma czasem problemy jak ich sprzedać, by się choć zwróciło.
Pozdrawiam i dziękuję za wiele ciepłych słów.
Cudowne dziecko byłego znajomego, przez przypadek ugryzło w knajpie nie nogę od stołu tylko moją. Taki dobry jestem. Ludzina mu zasmakowała?
Natomiast ukochanym bachorem Niemców o którym złego słowa nie powiedzą, głaszczą i pucują i jest… samochód. A ze ja wszedłem w te wrony to pucuje jak i oni.
Myjka to wspaniale urządzenie ale o tej porze roku kiedy owady rosną jak na drożdżach, na samochodzie można rozpoznać czym się żywią.
Z zaparkowanego równolegle obok mnie samochodu wytaszczył się Hans. Jest w stanie wskazującym na spożycie minimum jednej golonki dziennie. Ma podobny problem, myjka nie domyła, dodrapać trza ręcznie.
Sprawnie mu to idzie. Robi przerwę i nawiązuje rozmowę.
Wrócił wieczorem z za Odry, zna to miejsce i bywa tam często, przed wojną urodził się tam. Nawiązał kontakt z nowymi właścicielami gospodarstwa które kiedyś należało do jego rodziców. Raz na jakiś czas wybiera z hodowli blondynkę i na dwa tygodnie przed daniem jej w łeb sporządza ekstra menu dla niej. Połówki przywozi do stolicy i jako rencista, w dawnej firmie przerabia na zakąskę wg własnego smaku. Lubi wiedzieć co pochłania. Nadegustowałem się swiezynek, aż zrobiło mi się niespecjalnie. Wyciągną jeszcze małosolnego i browara do tego. Pięćdziesiątkę kilometrów łyknąłem już sam rowerem wieczorowa porą. Padnięty dotarłem do domu a tu jeszcze te maliny, cale szczęście ze to ostatni, ten trzeci raz.
@nemo
A ja jak grają i tańczą to Romom wrzucam do kapelusza, a niech tam. Zawsze to lepsze od wyciągania łapy.
Na ostatnie dwie czereśnie usta same się otwierają. Takie to można i z pechami. Zmieniłby smak. Maliny zaczynają mi bokiem wychodzić. Efekt powinien doczekc odpowiedniej aury.
A na północną ścianę Eigeru to się biega w 3 godziny i 54 minuty! – jak się chce.
@Alsa
Następnym razem nie pytaj kto, jak masz takie smakołyki dzwon do mnie na najnowszy desing telefonu z ery (to taki operator telefonii)
http://s200.photobucket.com/albums/aa179/arkadius_album/?action=view¤t=T01_telefon_z_ery_kamienia.jpg
Szanowny Gospodarzu!
Parę lat temu byłem na Ukrainie,w okolicach Równego.W jakąś lipcowa niedzielę znajomi zaprosiłi nas na „daczę”,nad śliczną i czystą rzeczkę pod Równem.Wódeczności było w bród a największą popularanością „do zakusywania” cieszyły się koreczki z plasterka słoniny z przyszpilonym młodym ząbkiem czosnku zerwanego w ogródku.Pycha!
Pozdrawiam!
a.j
Wojtku z Przytoka. „zimne nóżki bufetowej” 😉 czyli galareta z nóżek nie są złe, ale muszą być naprawdę dobre. 😉 Nie tylko pod wódkę. Ja pochodzę ze Śląska, u nas oprócz rzeczonej galarety na zakąskę lubił być szałot. Proszę sobie łaskawie wyobrazić, że to właśnie ta sałatka ziemniaczana, tyle, że wzbogacona śledzikiem and more. Czyli śledzik (matjas) nie osobno, ale w sałatce. Smaszota, naprawdę. Plus, co zabrzmi jak herezja, do tej sałatki wlewa się odrobinę wody spod tego ogórka kiszonego co się go do szałotu wkroiło. No i obowiązkowo dodaje się skwarki.
Ale o śląskich potrawach już niejedną ksiażkę napisano, a może i Gospodarz zechce jej kiedyś jeden dzień swojego blogu poświęcić…
Zabawna rzecz – mieszkam niedaleko Warszawy, rozpytuję sąsiadów o kluski, czy robią, z ciekawości pytam. Otóż „kluski” na Mazowszu to makaron. A jak mówię o gotowaniu ziemniaków, wsypywaniu 1/4 ich ilości mąki ziemniaczanej, to oni mówią, że owszem, słyszeli, ale nie robią, bo to pracochłonne i tuczące. 😉 W Warszawie i okolicach klusek się nie jada. a szkoda
andrzeju.jerzy, ja od lat wybieram sie w okolice Rownego, bo tam urodzili sie moi rodzice (Zdolbunow), ale zawsze cos staje na przeszkodzie. Ten rodzaj zakaski prezentowali Ukraincy na Swiatowym Kongresie Speleologii w La Chaux de Fonds i musze przyznac, ze wraz z pasujacym trunkiem przypadl do gustu nawet Japonczykom 🙂
Dzień dobry!
Ptaki sie tak wydzierają, że spać nie można. Jeszcze się dobrze nie obudziłam, a tu już przystawki podają. Chwila, chwila!
Zawsze należy mieć jakieś sucharki pod ręką, a w lodówce zawsze jakiś ser sie znajdzie, jajka, majonez, dijon, zioła w lecie…
Smiejcie się z Cwierciakiewiczowej przedpotopowej, ale coś w nas, paniach domu jest takiego, że jak niezapowiedziani goście”na chwilę” wpadaja, to my biegiem do kuchni i cos tam wykombinujemy z niczego. Prawda?
PRAWDA !
A kto pamieta i wie co to „lorneta i meduza”?
dwa kielonki i galareta
Mamo Natana,
Sałatkę ziemniaczaną ze śledziem, jak opisujesz, robiła moja Babcia z Kieleckiego! Zeby nie wiem co, nie udało mi sie jej powtórzyć, a przypatrywałam sie jako dziecko, i uczestniczyłam w robieniu. Nie przypominam sobie wody spod ogórka, ale ta sałatka chodzi mi w głowie. A w produkcji nie wychodzi, to ciągle „nie to” 🙁
Dzien dobry Alicjo, ranny nasz skowronku! Widze, ze robisz prawdziwe tradycyjne konfitury, jak moja Mama. Takie robie jeszcze tylko z dzikich poziomek. Wszystkie inne, to juz raczej dzemy, bo na 1 kg owocow lub 0,7 l soku (wtedy galaretka) daje 350 g cukru, 25 g pektyny i sok z cytryny, gotuje 3 minuty i napelniam na goraco sloiczki z dobra zakretka. Odwracam dnem do gory, studze i wstawiam do piwnicy. Tam stoja tez pokrywka do dolu. Tez nigdy sie nie psuja, ale napoczety sloiczek musi stac w lodowce. Owoce w zaleznosci od twardosci pozostaja cale lub sie troche rozpadaja, ale kolor pozostaje niezmieniony. Czeresnie wyszly znakomicie, dzis wydryluje ostatnia porcje, a potem musze usunac czerwone piegi ze scian i wszystkiego 🙂
seta i galareta 🙂
Widać śląska kuchnia jest ekspansywna, skoro dotarła pod latające scyzoryki. 😉 (bez obrazy oczywiście, mąż mojej Babci stamtąd pochodzi)
Mój dziadek robi szałot nadal, trzy razy do roku: na moje urodziny, na swoje urodziny i jak jest okazja. Ziemniaki ugotowane w mundurkach, cebula, śledzie matjasy wymoczone, skwarki (sporo), ogórek kiszony i trochę (nie za dużo) tej wody. Płatów śledzi ma być dwa razy mniej niż ziemniaków. Ogórków tyle, ile ziemniaków. No i do szłotu, w odróżnieniu od „tradycyjnej” sałatki ziemniaczanej nie dodaje się groszku z puszki. Majonezu też może nie być, jak komu nie podchodzi.
żeby nie była zamętu: mąż babci to nie ten, który szałot robi.
Mamo Natana
Jestem miłośnikiem galaret z nóżek. Trudno sobie wyobrazić lepsze zakąski. Z tym, że – jak sobie przypominam – galarety barowe z lat 80 – składały się głównie z galarety właściwej i chrząstek zmieszanych ze ścinkami skóry. Ja zaś preferuję wkład mięsny do galarety, np golonkowy lub z innego gatunku ugotowanego mięsa. Jak mawia Kardynał Glemp – lubię „ubogacone” galarety.
Natomiast szałot o którym piszesz jest popularną zakąską do której upodobanie wyniosłem z domu, bo Mama ( z Kujaw pochodzi) ją często przygotowywała. Nie znałem tylko nazwy „szałot”. U mnie w domu to była po prostu sałatka śledziowa. Zwykle gdy pitraszę sałatkę jarzynową, odkładam część i dodaję pokrojonych matjasów. Wody z ogórków nie dodaję ale za to używam wielkich, soczystych ogórów i to pewnie zakwas rekompensuje. Natomiast zupełną niespodzianką jest dodatek do tej sałatki skwarków. Nigdy bym na to nie wpadł. Muszę wypróbować.
Pozdrawiam
Polecam skwareczki, chrupiące, mmm! można podać osobno do szałotu, każdy posypie swoją porcję, bo jak namokną, to już nie to. „Szałot” po śląsku to „sałatka śledziowa” po gorolsku. (po gorolsku czyli nie po śląsku)
O! Czekajcie! Moja babcia dodawała do tej sałatki ziemniaczano-śledziowej pokrojona w kostke kiełbasę typu krakowska sucha czy co tam było pod ręka, nie skwarki. Zadnego majonezu, tylko oliwa. Pieprz, sól… warzyw mało. Groszek, marchew, cebuli duzo.
O matko. Zgłodniałam na samą myśl!!!
Czyli sałatka vel szałot podróżując przez Polskę wzbogaca się o jedne dodatki , a inne gubi. Warto by zebrać wszystkie jej warianty i porównać.
>Wojtek z Przytoka,Nemo.
A propos:zakąski lat 80tych.
W tychże latach wedrowałem kiedyś nad Bugiem i w małej miejscowości trafiłem do GSowskiej gospody.
Nad ladą barową wisiał napis:”Sprzedaż alkoholu tylko z konsumpcją”;na ladzie barowej stała pokaźna miska z jajkami na twardo o charakterystycznej sinawej barwie.
„Konsumenci” ustawieni w długiej kolejce zamawiali 50tkę wódki,brali z miski jajko,wódkę wychylali jednym haustem a jajko…odkładali z powrotem do miski!
To były niepowtarzalne jajka wielokrotnego użytku!
Pozdrawiam!
a.j
Zamiast tego paskudnego, szarawego groszku z puszki w dzisiejszych zamrażarkowych czasach daje się (znaczy ja daję) groszek mrożony, na szybko zagotowany. Jest lepiej….
A zamiast jajek wielokrotnego uźutku moźe być dyźurny grzybek w occie.
Gdyby ktoś się zastanawiał dlaczego zamieniam często ź na ż i odwrotnie:
pisuję z dwóch komputerów o różnych układach polskich liter na klawiaturze i ciągle mi się miesza. Stąd zresztą i inne lit(e)rówki.
Andrzej.Jerzy
To były czasy wymagające inteligencji i kreatywności. We Wrocławiu była knajpa Grodzka a a za rogiem jej młodszy brat Bar Grodzki. Przesiadywałem tam we wczesnych latach 80-tych za czasów studenckich nad fullami wrocławskimi (oczywiście do 3 piw zakąska!). Kiedyś rzucili golonki a że mięso bylo na kartki więc niezwykłe ożywienie zapanowało. Gość obok zamawił golonkę, kelnerka przyniosła a on z niedowierzaniem patrzy na talerz i syczy:”Gdzie jest chrzan? Bez chrzanu nie przełknę”. Babka tłumaczy, że chrzan się skończył i nic się nie da zrobić ale klient coraz bardziej wkurzony awanturę urządza. W końcu ktoś przytomny podpowiedział, że w barze za rogiem są jajka z chrzanem. I wyobraż sobie, że facet golonkę zostawił pod naszą opieką, poszedł do baru, wrócił z jajkami na talerzyku, zdrapał z nich chrzan, przełożył na talerz z golonką i dopiero zjadł. Potem jedna, druga lufa ciepłej wódki – koniec lunchu i do roboty. Tylko nie wiem, czy pozostawione jajka kelnerka z powrotem odniosła do baru – pewnie tak, bo co się miały zmarnować!
Pozdrawiam
Ludzie, dobrze ze jestem po obiedzie! Przed godzina zaczely chwiac sie moje prowansalskie plany i naszla chec podrozy objazdowej po Polsce sladem salatek sledziowych i innych szalotow 🙂 Teraz, po salacie, kotlecie wieprzowym z mlodymi ziemniakami i kalarepka w sosie pomidorowym moge na spokojnie, bez strachu przed zaslinieniem klawiatury, czytac wasze (podobne do moich) wspomnienia.
Mamo Natana, masz oczywiscie racje, ale Alicja zna dokladniejsza definicje, bo rymowana 🙂
Gospodarz bedzie sfrustrowany, bo on tu francja-elegancja, kraby i krewetki, sushi i antipasti, a Wy? Slonina, czosnek, sine jajeczka i grzybki przechodnie?! Cos nam tu blizej do pawiego niz koguciego ogona 🙁
A moje ogorki jeszcze nawet nie kwitna 🙁
Gospodarzu, sfrustrowanyś różnorodnością poskich antipasti dowódczanych i nie tylko ;-)???
Gospodarzu, sfrustrowanyś przaśnością polskich dowódczanych antipasti 😉 i nie tylko? myślę, że wątpię…
chciałam poprawić lit(e)rówkę 😉 i wysłało mi się dwa razy.
Wojtek,
za moich czasów wysiadywało się „Pod Muzami”, nieopodal Uniwersytetu, a na jadło (poza stołówkami studenckimi, o których już rozprawialiśmy) chadzało się do baru „Miś”, który ciągle istnieje. Poszliśmy (rok 2003), sentymentem gnani, na ruskie pierogi.
Nie ma, powiada pani. To może leniwe (których oboje nie znosimy z Jerzem, ale sentyment!). Wyszły, powiada osoba zza kontuaru. To co jest? No przecież jest napisane na tablicy…
A na „tablicy” stoi jak byk: ruskie, leniwe i tak dalej.
Wyszliśmy, zdegustowani i głodni, pocieszyła nas knajpka na Placu Solnym, ruskie za bezcen , fantastyczne, ze skwarkami. Nie wpisuję do przewodnika łasuchów, bo nie wiem, czy ta knajpka istnieje, bylam tam 4 lata temu i nie pamiętam nazwy 🙁
Czasy wymagajace kreatywności były wcześniej, niż Ci się wydaje, Wojciechu 🙂
A i pózniej, jak widać z powyższego obrazka.
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Wroclaw/
Ta druga reklama jest po prostu świetna. Ale nie wiem, czy teraz można? Nie mogłam sie oprzeć, żeby tego nie zamieścić, przeglądając zdjęcia z Wrocławia 🙂
Nemo, zaciekawiłaś mnie kalarepką w sosie pomidorowym, możesz przybliżyć sprawę, proszę?
Z dziecinstwa przypomnialy mi sie jeszcze plakaty obwieszczajace zabawy taneczne w wielkiej sali uratowanej z ruin poniemieckiego palacu spladrowanego przez Ruskich i szabrownikow z „centrali” (tak „repatrianci” nazywali rabusiow z Lodzkiego, Warszawskiego). Na plakatach stalo: „gra orkiestra doborowa, bufet obficie zaopatrzony”. Rodzice chadzali na te bale, ale co tam jedli, nie mam pojecia. Strasznie mnie fascynowaly te plakaty i wyobraznia malowala BUFET…
Alicjo
Mnie się „Miś” tłucze po głowie ale nie potrafię go zlokalizować nawet patrząc na zdjęcie. W którym miejscu Wrocławia ta knajpa jest? Pamiętam natomiast Unibar „Złota Kaczka” ( fajne, niedrogie żeberka z frytkami podawali)między Grunwaldzkim a trójkątem bermudzkim wyburzony niestety w 1980 roku. Miałem tam swietne imprezy z plastykami. Pamiętam też „Przodownika” ( wcześniej opisana sałatka po żydowsku) przy Przodowników Pracy – taki przystanek po drodze na piwo „Pod Kasztany” albo do „Metalowca”. No i kultowa pijalnia piwa „Na wyspie”-jedyne miejsce w którym czułem się bezpiecznie w stanie wojennym. Jakie to miłe wspomnienia!
Pozdrawiam
Alicjo, ja mam z baru Mis (jezeli to ten na Kuzniczej, obok antykwariatu) jak najlepsze wspomnienia ubiegloroczne i z kilku poprzednich lat. Chadzalismy tam specjalnie na ruskie i zawsze byly, ale to o „naszej” porze obiadowej, a wiec ok. 12. Po 2 wizytach pan zarzadzajacy traktowal nas juz jak stalych gosci, wiedzial co kto pije (kefir, sok z czarnej porzeczki) i rozpoznawal po roku! Ale najlepsze dotad ruskie byly w barze mlecznym w Nysie! i z jagodami tez tam robia. Ten bar jest prawdziwy, istnial jeszcze w ubieglym roku.
Mamo Natana, z ta kalarepka to prosta sprawa. Obieram, kroje w pionowe plasterki, a te w pionowe slupki, dusze z odrobina wody, masla, soli i cukru. Gdy miekka, mozna juz jesc, ale mozna tez dodac lyzke przecieru pomidorowego i kilka lyzek smietanki, wymieszac, zagotowac, przyprawic do smaku, mozna posypac siekanym koperkiem lub zielona pietruszka. Taki sos robie rowniez do kalarepki nadziewanej miesem i duszonej. Nie dodaje maki, gestosc sosu reguluje przecier i woda.
A tu Szwed podpowiada mi, że to schmorgasbord 🙂
Czyli bufet obficie zaopatrzony.
Quite: the meaning of it is a large table with stuff that you can eat til you die. a smorgasbord of options
alicja: „szwedzki stol” in polish
Quite: a large variety of options, yes
Dziękuję ci bardzo. Po południu idąc po Natana do przedszkola wstąpię może do warzywniaka i kalarepkę kupię. Brzmi to smacznie, serio. A że jestem bardziej warzywno-warzywna niż mięsna, więc chętnie wypróbuję potrawę.
To na Kuźniczej było!!! Już mi się w łepetynie rozjaśnia.
@Alicja
Trafiłaś w setę tym zdjęcie ? reklama. Najlepsze co wówczas widziałem. Z czasem wyparowało mi jak komputer wyzionął ducha. Super by nie powiedzieć zaj……
Wojtku, twoje wspomnienia barow wroclawskich przypomnialy mi „oblewanie” mojego dyplomu z pewnym dr Antonim, co mial akurat imieniny (teraz jest szanowanym Profesorem). Bylo to w jakiejs kawiarni, chyba na Odrzanskiej. Ja bez sniadania (nerwy przed obrona) i obiadu, wiec do siedmiu(!) koniaczkow Bielyj Aist – zakaska: galaretka z bakaliami. Ostrzegam i radze: galaretki z bakaliami nie nadaja sie na antipasti!
Wojtku, Ty mnie tu nostalgiczne lzy wyciskasz, sumienia u Ciebie zabraklo?
z zemsty podam: Pod Jaworem, Narcyz, no i Piast na dodatek, Obywatelska, z litosci juz Cie dobije
Witam wszystkich – ponuro, ciemno nawet i wresacie nieco chłodniej. Najpierw się pochwalę – na obiad kurki w sosie własnym z ziemniaczkami. Nie wiem czy doczekam z łakomstwa. Jak dla mnie sałatka śledziowa składa się z matyjasów, ziemniaków , odrobiny cebuli i ogórkówn Z przypraw sól, pieprz , sok ogórkowy i b.niedużo majonezu. Natomiast klasyczna sałatka ziemniaczana, to ziemniaki w mundurkach gotowane w posolonej wodzie z ćzubatą łyżka kminku, potem, po obraniu krojone metodą „zdejmowania łusek”, natrychmiast jeszcze ciepłe skropione oliwa (nie dębieją wtedy) do tego cebula i dużo ogórków kwaszonych albo konserwowych (ale nie korniszonów) trochę soku z ogórków, sól, pieprz i odrobinę majonezu – ot tyle, żeby całość się trochę lepiła do siebie. Jeść po 2 godzinach leżakowania w lodówce.
#Właśnie zaczęła się kolejna burza, więc o zagryzce już teraz nie napiszę. Może za godzinę.
Przestańcie z ta nostalgia , Kuzniczą (oczywiście „Miś”) i tak dalej!
Bo ja mam daleko 🙂
Nemo, podaj nazwę baru w Nysie, zaskoczę znajomych, tutejszych, ale z Nysy. Bywają raz na rok tamże.
Sławku
O ile pamiętam „Piast” to była ciężka próba. Na temat serwowanych tam zakąsek niewiele mam do powiedzenia bo w tamtych latach do „Piasta” nie na zakąski się chadzało. W moim rodzinnym mieście klasę wrocławskiego „Piasta” miała knajpa „Pod Batogiem” gdzie pili wozacy. Legenda mówiła, że wozak wozaka uśmiercił w niej jednym ciosem w żołądek (żołądek pękł) więc impreza tam towarzysko nobilitowała młodzież z tzw. dobrych domów. Knajpy bez legendy nie mają klimatu – duch się musi nad knjpą unosić. Nawet jeśli to jest duch wozaka.
Pozdrawiam
A pamięta ktos „Kambuz” na Ruskiej, gdzie serwowali wspaniałą zupe rybną?! Oj, chyba juz nie ma Kambuza!
I nie ma też herbaciarni „Herbowej” na Rynku, południowa ściana, a tak szkoda, to było takie piękne miejsce! I herbaty serwowali znakomite, z przystawkami typu konfitury, orzeszki, migdały. I jak nigdzie w mieście nie bylo fulla wrocławskiego, to tam był. Wspominam lata 70-te, dla jasności.
Alicjo, nie mam pewnosci, jak bar sie nazywal, bo mnie tam zaprowadzono. Ale byl po przeciwnej stronie rynku, patrzac od parkingu. Byc moze to Bar Popularny, bo mlecznego nie ma w nyskiej ksiazce telefonicznej. Z zewnatrz zupelnie niepozorny, obok jest pizzeria. jak sprawa bedzie aktualna, to daj znac, dowiem sie od rodziny w Polanicy (juz nie w Miedzygorzu 🙁 )
>Pyra (dopiero co)
Pyro!Sałatka ziemniaczana mojej Babci wyglądała następująco:Na ledwo zeszkloną,popiórkowaną cebulę wrzuca się poplasterkowane(tak,jak piszesz),ugotowane w mundurkach ziemniaki.Po wymieszaniu zalewa się gorącą zaprawą skłdająca się z niewielkiej ilości gorącej wody z octem i łyżką szmalcu(!),tyle żeby się”wchłonęło”.Przyprawy;sól,czarny(!)pieprz.
Babcia podawała to na gorąco z pieczenią wieprzową!
Na Słowacji spotkałem identyczną sałatkę podawana na zimno.
Pozdrawiam!
a.j
Duch, powiadasz Wojtku? A wiesz Ty kto był pierwszym człowiekiem w Kosmosie?
Kiedyś w Borsukowie była sobie knajpa Kosmos. Była sobie i była, aż w połowie lat 80tych postanowiono ją wyremontować. Pierwszym klientem po tym remoncie był niejaki Maniuś, kolega kolegi. Ergo był pierwszym człowiekiem w Kosmosie 😉
Knajpa Kosmos była w Kłodzku, a prowadził ją ojciec kolegi z liceum. Kolegi ksywa – Kosmos, oczywiście!
Była to bardzo dobra knajpa, podobnie jak „Czardasz” w Kłodzku, z kuchnią węgierską i przede wszystkim plackami po węgiersku. Cały czas wspominam średnie i wczesne 70-te…
Ależ nostalgicznie! Wychodzi na to, że większość z Dolnego Śląska! Wojtku, Złota Kaczka za moich czasów studenckich to była restauracja na rogu Piastowskiej i Sienkiewicza. Kiedyś mój wtedy jeszcze nie mąż zaprosił mnie tam na obiad. Zapytał kelnerkę, co by nam poleciła. wzruszyła ramionami. Zapytał, co sama jadła? Odpowiedź: Ja przynoszę sobie z domu. Zmieniliśmy lokal.
andrzej.jerzy,
Ja przebywajac gdzies tam w bieszczadach, lat temu ho,ho,
Widzialam dwa napisy nad barem:
„pluc tylko do spowaczki”
„wypiles, wypij jeszcze i ustap miejsca drugiemu”
Slodkie???
nIE, ŻEBYM COŚ TAM PRZECIWKO TYM Z dOLNEGO śLĄSKA MIAŁA, ALE PRZECIEŻ NIE WSZYSCY Z NAS W BARZE mIŚ LATA UPOJNE SPĘDZALI
W Poznaniu, na przedmieściu Rataje (gdzie dzisiaj blokowiska, blokowiska i jeszcze raz to samo, była sobie do lat 70-tych knajpa wozaków i wszystkicjh „prawdziwych mężczyzn” prowadzona przez p. Przybeckiego. Menu było tam skromne – grochówka, golonka, kapusta, chrzan, wiejski chleb, kiszone ogórki i wóda 3 c (cysta,capslowana z cyrwoną kartką). Każdy, kto kiedykolwiek tam trafił (kobiety nie bywały, a jak się która przyplątała, to ją p. Przybecka do części mieszkalnej wciągała), no więc wszyscy do dzisiaj opowiadają, że lepszego jadła i napoju w Poznaniu nie było. Byłam świadkiem, jak w latach 90-tych dyrektor MTP przysięgał, że na golonkę pójdzie tylko tam, gdzie golonka choćby przypomni mu tę od Przybeckiego. Mieszkałam dwa domy od pewnego wozaka i co piątek obrazek taki mogłam obserwować : ok 8.00 – 9.00 wieczór rozlegało się rżenie koni, konie wjeżdżały na podwórko p. Józefa, woźnicy ani śladu. Wychodziła z domu p. Józefowa, wyprzęgała konie, umieszczała w stajni, wracała do wozu, czegoś szukała na dnie rękami, rozlegało się „Ady choć Stary, bo zimno” i po chwili postękując prowadziła ślubnego (chłop dobrze powyżej 190 cm) do domu po 3 schodach. Co tydzień, jak w zegarku. Otóż po pracowitym tygodniu p. Józef jechał do Przybeckiego – on na sławną golonkę i 3 c, konie dostawały owsa i po halbie piwa. Potem p. Przybecki i jego człowiek taszczyli Józefa na wóż, a konie wiozły go te 4 km do domu. Wiedziały gdzie skręcić, gdzie się zatrzymać przed przejazdem na bocznicy fabrycznej i bez jakichkolwiek wpadek do domu dowoziły. Po zmianach ustrojowych zastanawiano się czy któryś z synów albo wnuków p. Przybeckiego sławnego handelku nie reaktywuje, ale jakoś nie. A szkoda.
Milczałem, bo byliśmy na wycieczce po Mazowszu. (A żadne zakąski czy to wódczane czy inne nie są mnie w stanie doprowadzić do frustracji – wszystko co dobre jest radością). Byliśmy ( Barbara, wnuczka Zuzia z przyjacółką Oliwką i wnuk Jakub no i ja) najpierw w Gołotczyźnie. Jest tam Muzeum Szlachty Polskiej w dworze Aleksandry z Sędzimirów Bąkowskiej oraz Muzeum Aleksandra Świętochowskiego. Lał deszcz, byliśmy mokrzy po przejściu przez park, a tu na nieszczęście dwór Świętochowskiego w remoncie. Musieliśmy się zadowolić domem Pani Aleksandry. Są tam piękne meble, porcelana, sztućce i mnóstwo portretów. Pachnie atmosferą starego szlacheckiego domu oraz myślą o pracy dla ogółu. Właścicielka Gołotczyzny założyła jedną z pierwszych szkół dla młodych włościanek, a Świętochowski – drugą dla chłopców. Są zdjęcia i dokumenty.
Drugi przystanek to Opinogóra – Muzeum Romantyzmu w zameczku Krasińskich. Przepyszne pamiątki napoleońskie. I nasze zdumienie jak oni jeździli konno w tych czako o wymiarach Pałacu Kultury?
Obiad w restauracji Parkowej zadziwiający – i ceną (104 zł za nas wszystkich), i smakiem. Doskonałe pierogi ruskie i z kapustą oraz grzybami, świetne zapiekane kartofelki, a karkówka z grilla – cudo. To samo można powiedzieć o zrazach zawijanych.
Teraz na deser czytam Wasze wpisy i delektuję się wspomnieniami z czsów młodości.Te lornety i meduzy, sałatki kartoflane oraz hasła wiszące nad bufetem, że o biustach bufetowych nie wspomnę. Dziś więc zamiast planowanego Montepulcianod’Abruzzo będzie zamrożona czysta i własne małosolne. A wnuki – spać!
Pyro, z wielkim uznaniem za ten kawalek z Ratajow i konmi po halbie piwa. Pozdrawiam. Okon.
Panie Piotrze,
wycięłam kawałek o Restauracji Parkowej i wkleiłam do Przewodnika Lasuchów, no bo aż sie prosiło (o wiecej!).
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przewodnik_Lasuchow/03.Opiniogora.html
I należy im się reklama!
Alsa, o Złotej Kaczce pisał kiedys Henryk Worcell w jednej z jego powieści, ten od „Zaklętych rewirów”, a mieszkał w Skrzynce koło Kłodzka. Mialam okazję go kiedys poznać. Oko wybił mu ktos podczas pijackiej bójki w hotelu Grand we Wrocławiu, na …. juz teraz nie wiem, jak się ta ulica nazywa, ale starzy wrocławianie wiedzą, a nie chcę powtarzać tej starej paskudnej….
Lena, moze wyrzuciłam to z pamięci, ale spluwaczki to jakos mi … raczej uszły mej pamięci. Wiem, ze grypa szalała w Naprawie, a gruzlica wszędzie i byłam szczepiona co rusz jako dziecko. Teraz jak napisałaś ten post o spluwaczkach, to mi się skojarzyło. Zapamiętałam z Przychodni Zdrowia na ulicy Dolnośląskiej w Ząbkowicach Sląskich. Ale to było daaaaawno!
Pyro!
Dzieki mojej wspaniałej krakowskiej rodzinie przeniesionej do Poznania mam tylko i wyłącznie najlepsze wspomnienia o Poznaniu i gdyby nie ta rodzina (mój pradziadek i Tadzia-lotnika pradziadek byli braćmi, daleeeeeka rodzina!), to o Poznaniu wiedziałabym tyle, ile o Olsztynie. Przejechałam, nie widziałam.
A jak jadę do Polski, to Poznań jest mus, nie da się pominąć. Mieszkaja na Górczynie, młodzi Dolna Wilda.
Ta ulica nazywa się teraz, oczywiście, że Piłsudskiego, Alicjo.
Pyszne opowieści!
A pamięta ktoś jeszcze nasze poczciwe kanapki? Niedawno zatęskniłam i zarządziłam na nasze babskie spotkanie właśnie kanapki z różnościami. Naprodukowałyśmy tego stosy i…. spożyłyśmy z radością i apetytem.
Tam zaszła naprawdę zmiana.
I dobrze ze wspomnienia z dzisiejszych knajpianych odwiedzin będą innego rodzaju, i dobrze ze na zapytanie:
– czy ma Pani cos ostrego do tego?
Nie otrzymuje się odpowiedzi:
– nuż i widelec leży już na stole!
tylko:
– mamy również sos czosnkowy, czy podąć?
Also, poprawka, na wspomnianym, przez Ciebie rogu, to byl ten niechlubny kiedys „Piast”, teraz nieco bardziej chlubny, ale w dalszym ciagu „Piast”, „Zlota Kaczka” byla, dopoki nie zaorali na przedluzeniu skrzydla prawego, stojac paszcza do „Wisly” na przeciwko wrot urzedu wojewodzkiego, przejetego po esmanach
wymadrzam sie, bo mieszkalem, na rybke 150 m od tego tam Piasta, wiec mi latwo
zdrawiam
ps, nie ma sie czego wstydzic, Swierczewski mu bylo, nawet, jesli dla obecnych Pilsudzki brzmi godniej
Wstyd wielki! Masz rację, Sławku!
Naturalnie ze nie ma się czego wstydzić, Swierczewski tez dawał w szyje i to nieźle.
No i jeszcze na dokładkę się kulom nie kłaniał.
Pokłonił w końcu się……
Następnym razem nie pytaj kto, jak masz takie smakołyki dzwon do mnie na najnowszy desing telefonu z ery (to taki operator telefonii)
http://s200.photobucket.com/albums/aa179/arkadius_album/?action=view¤t=T01_telefon_z_ery_kamienia.jpg
Waśnie dlatego Świerczewski się kulom nie kłaniał bo dawał w szyję. We wspomnieniach piszą, że na bani zwykle był zarówno w trakcie bitew jak i pomiędzy nimi.
U mnie po wspominkach zakąskowych pracowite popołudnie. Najpierw wizyta u mechanika, bo prowadnica w pile się zatarła a drzewo czeka. Potem marsz z taczką przez pola do sąsiadki po cyprysa i leszczynę, później z taczką do lasu po korę. Po drodze postój pod sklepem i piwo z chłopami. A nad głową chmury się przewalają różnokolorowe : ciężkie i bure wiatr szybko przegania, niebieskie ledwie się toczą wyżej a czasem pomiędzy nimi słońce przebija i oświetla na kremowo i żółto jakieś strzępki wędrujące najwyżej. Pięknie i w końcu chłodno – aż chce się żyć! Jakie to życie ciekawe – od zadymionego Unibaru „Złota Kaczka” do zagubionej w lasach wiochy. Nic tylko nagarniać ramionami te smaki i paść się do syta. Ale mi się na filozofowanie zebrało.
Pozdrawiam i spokojnej nocy
Waśnie dlatego Świerczewski się kulom nie kłaniał bo dawał w szyję. We wspomnieniach piszą, że na bani zwykle był zarówno w trakcie bitew jak i pomiędzy nimi.
U mnie po wspominkach zakąskowych pracowite popołudnie. Najpierw wizyta u mechanika, bo prowadnica w pile się zatarła a drzewo czeka. Potem marsz z taczką przez pola do sąsiadki po cyprysa i leszczynę, później z taczką do lasu po korę. Po drodze postój pod sklepem i piwo z chłopami. A nad głową chmury się przewalają różnokolorowe : ciężkie i bure wiatr szybko przegania, niebieskie ledwie się toczą wyżej a czasem pomiędzy nimi słońce przebija i oświetla na kremowo i żółto jakieś strzępki wędrujące najwyżej. Pięknie i w końcu chłodno – aż chce się żyć! Jakie to życie ciekawe – od zadymionego Unibaru „Złota Kaczka” do zagubionej w lasach wiochy. Nic tylko nagarniać ramionami te smaki i paść się do syta. Ale mi się na filozofowanie zebrało.
Pozdrawiam i spokojnej nocy
Wszystko by bylo cacy, Arkadius, gdyby tylko nie te reklamy! 🙂
na szybko do Nemo, daj chlopie adres, na bmphoto@wanadoo.fr mam dla Ciebie paczuszke, waznosc do 2011, ale im szybciej, tym czesciej, nie stresuj mnie duperelami o rewanzu, czy innej formie zemsty, zrob mi przyjemnosc, zaakceptuj tak po prostu, pogadamy pod Poznaniem, nadjeju,
jeśli masz dobry obraz tych kondomów(moje wyparowały – szkoda) to chętnie umieszczę je na mojej stronie, tej nowej po liftingu. To była jedna z lepszych reklam. A dobrych plakatowców z nad Wisły sporo jest. Jutro wieje i raniutko wybieram się na pływanko. Po drodze zrobię podobna fotkę do twojej, tez ma swoja wymowę, i co najważniejsze ponadczasowa, tak jak ta twoja.
Arek pewnie se ugotowal ten placek z recepty, ale i tak lubie Jego luzna obecnosc,
Arkadius, masz jak w banku! Któż by sie oparł takiemu modelowi.
Wojtku, wyjrzałam przez okno i niebo u mnie takie samo, ale to Ty potrafiłeś tak pięknie je opisać. Trzymaj się, Artysto, powodzenia!
A ja pomalowałam drewutnię, a tu sie na deszcz zbiera – wypraszam sobie!!!
Wojtek, pamiętasz Bieriozkę? Taka restauracja w okolicach Placu Muzealnego, nie pamietam ulicy. Podali mi tam kiedys (wczesne 70-te) talerz z jakimś mięskiem, ziemniaczki plus kalafior z tłustą larwą w środku ( w połowie dania doszłam). O nie, nikt nie przeprosił, zabrali talerz i tyle, a ja dalej głodna. Miało sie wtedy apetyt, ale nie na takie coś!!! Na czereśnie, i owszem!
Konfitury (truskawkowe, czeresniowe) gotowe:
http://alicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Konfitury/
Arkadius,
jesli mnie pytasz o zdjecie – software na hardware, to niestety, jedyne jakie mam i rozdzielczość ta sama, wysyłalismy zdjęcia do naszego komputera tutaj z Wrocławia i mielismy 32MB pamięci, co sie w pale nie mieści teraz, bo mamy dwie karty po 1GB ! No ale wtedy nie bylo takich kart 🙂
Też uważam, ze doskonała reklama, humor i przekaz, lepiej nie mozna bylo trafić do młodych. Jeżeli chcesz wykorzystać, to ściagnij sobie i zrób, co tam uważasz, wcale sie nie obrażę, a nawet będę dumna!
Nieraz mi się nie udaje i piszę za długo
Ale G. Pisał juz dawno temu:
Pisze długi list, bo nie potrafię tego streścić … albo cos bardzo podobnego
Skoro o koktajlach:
Moze ktos sprobuje w upalny wieczor:
Bardzo duza szeroka szklanka z lodem (duze brylki), 3/4 szklanki. Na dno wycisnac czastke lime, dwie oliwki zielone. Gin (Beefeater), slodki vermuth (Martini Rossi), Campari, tonic; po jednej czesci . Zamieszac koniecznie palcem, inaczej nie bedzie dobry. Sprawdza sie od lat. Na zakaske suszona sliwka owinieta boczkiem lub bekonem, lekko podgrilowana.
Drogi Okoniu
Tam, za tą wielką sadzawką to nawet ciepłą herbatę pijają z lodem.
Brrrrrrrrrrryy, jak zimno.
Wiecie gdzie lasują najwięcej lodów?
W Skandynawii. 🙂 Jedzą w największy mróż.
Alicjo,
„Bieriozka to Państwowy Zespół Choreograficzny Pieśni i Tańca im. Nadieżdy Nadieżdinowej, czyli najsławniejszy po Chórze Aleksandrowa balet rosyjski.”
Co Ty z tymi smakami PRL-u, młodzi byliśmy, to byle co smakowało.
Bieriozka to restauracja we Wrocławiu, mt7, była 🙂
O tańcach i zespołach nic nie wiem – w Bieriozce dawali dobrze zjeść według Leszków, i tam też poszliśmy, przez nich zaproszeni. Pierwszy – i jak dla mnie – ostatni raz, bo dodatkowego tłuszczu to ja nie bardzo…
A propos lodów, to jest najlepsze na wszelkie chrypki i tak zwane „anginy”, migdałki i tak dalej. Zabija bakterie i już, bo dla bakterii nie ma to jak ciepło i wilgotno. Lodem potraktować zarazę!
no i oczywiscie Ruscy, podobno podobnie, koniec lat 70 w pedecie wroclawskim wystapily lody ze wschodu, pod nazwa Sniezka, moj god, kto to splodzil? jak go zwal, tak go zwal, w kazdym razie musialem doczekac H i Dassa, zeby odnalezc zblizony smak, byly przednie, oczywiscie smak cytuje z pamieci, wiec pomylki wezcie pod ewentualna mozliwosc, w kazdym razie tak mi zostalo na twardym dysku
Smaki PRL-u?
mt7,
nic na to nie poradzę, kiedy i gdzie się urodziłam, to są smaki mojej młodości 🙂
Powspominać nie wolno? Nasi rodzice też wspominali czasy, o ktorych my nie mieliśmy pojęcia. Wspomnienia – dobra rzecz.
Alecko, nie znasz „Bieriozki”. tańczyły i tańczą, jakby płynęły:
http://www.wrocek.pl/foto/pokaz/624/1
W PRL często ich dawali.
a propos Bieriozki, podpieram Alicje, pewniem nieksztalciuch, ale co mi tam, o zadnym churku pod tym tytulem nic mi nie wiadomo, dziury w kulturze, za to ten Bieriozkowo- Wroclawski wyczyn kulinarnie, malo uzasadniony mnie sie nagral, full wszystkie faut pas zatrze, czas tez dokonal swoich wybrykow, wiec raczej dobrze mnie sie kojarzy
fota od mt7, jakby cos mnie gada, wole jednak pamiec o prawdziwej Bieriozce, takim nostalgiczno- szowinistyczny Wroclawiak, bez specjalnych jednak uporow, w miare latwo mnie przekonac
Arkadius,
Masz racje, kazdy zamawia ice tea. Mozna sie przyzwyczaic, poza sokiem pomidorowym. Ponadto, idzie ciagle oszustwo, co by ci nie podali zawsze z lodem, a lod zajmuje cala szklanke.
Nemo, pospales?
coby Ci sliny narobic podesle fote pudelka przez Alicje, znam Ja, wiem, ze pokaze:)
Panie Adamie (i inni jeśli chcę)
znalazłem w necie takie coś: http://www.radio.lublin.pl/index.php?id=11220
być może jakoś Pan z tego skorzysta 🙂
mt7
Były ładniejsze fotki do pokazania
>Lena godz.16:18
„wypiles, wypij jeszcze i ustap miejsca drugiemu?
Leno!Znam to! „Chyba,prawie,napewno” taki napis wisiał w jedynej(w tamtych czasach) ale za to dosyć podłej knajpie w Ustrzykach Górnych,lat temu…….ho,ho,ho!
Pozdrawiam!
a.j
http://www.radio.lublin.pl/index.php?id=11220
jak się przewinie na dół strony, są audycje do posłuchania. No, OK, już zmykam, państwo Dolni Ślązacy 😉
kurde, chorek, to jednak pewnie przez inne u, jak sie czlek przeczyta, to dopiero sie dowie jaki glumb
mt7,
nie 🙂 się nie kojarzy , tamta była tylko i wyłącznie knajpka, żadnych występów.
Ale to nic nie szkodzi, tego juz chyba nie ma.
Sławek, podsyłaj, co obiecałeś!
nie ma sie co borsuczyc, toz to czysty przypadek, a jak sie juz trafil, to przyjemnie niektorym malolactwo wspomni i juz sie jest z czego cieszyc:)
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/dla%20nemo.jpg
🙂
Arkadius,
Nie mierzylem, ale sadzac po liczbie ludnosci i obyczajach najwiecej lodow zzeraja Rosjanie. Latem na ulicy – kazdy s morozenym v ruke.
Zima, prawie to samo – vychodza na lunch i zjadaja ogromna porcje ciezkich „pozywnych” lodow (sa daleko bardziej „tresciwe” niz w US). Jadlem tam lody na ulicy przy -25 C. A robia je bardzo dobre i jakos nie slyszalem o zatruciach. Bylo o zespole Berezka; one tylko tanczyly, wylacznie panie, a dyrektorem byl Moisejev. Alexandrova to byl tylko chor. Ogromny, moze 100-200 osob. Powstal natychmiast po wojnie i bazowal na motywach ludowych i zolnierskich. Wystepowali w mundurach. Oba zespoly mniej wiecej odpowiadaly i rozmiarem, i jakoscia, i repertuarem polskim zaspolom Mazowsze i Slask. Przy okazji, znajac raczej usczypliwy stosunek Rosjan do Polakow, zaskoczony bylem owacjami moskiewskiej sali koncertowej po wystepie Mazowsza w 1989, moze 1990 roku. Przez godzine, po zakonczeniu, spektaklu nie puszczali ich ze sceny.
Arkadius, jak kto ciekawy to mógł zobaczyć. To było bardzo charakterystyczne, dlatego je wybrałam.
Nie oceniam tego zjawiska. Jednym się podoba, innym nie.
Zdziwiłam się ino, że można nie znać Bieriozki. I tyle.
Pozdrawiam. 🙂
Jadłem taką kofiturę z gąski w Paryżu. Moi znajomi to wegetarianie i większość puszki była dla mnie 🙂 Pycha…
Majstra pogoniłem i sam się wziąłem do roboty Gips na ścianach przytarty i się błyszczy taki równy . Sufit pomalowany i zacieki po pękniętym kaloryferze połatane , śladu nie ma . Jutro rano o ósmej do sklepu po nową farbę bo kolor za jasny 🙁
Alicjo, a może by tak firmę remontowo – budowlaną ? 🙂
Okoniu
Rosjanie robią pyszne lody. Dawniej w moim mieście była lodziarnia gdzie robiono podobne ale było to trzydzieści parę lat temu. Cukiernik zabrał recepturę do grobu 🙂
W leningradzie kupowałem lody w kostkach wielkości naszego masła . Jeden lód wystarczał na cały dzień . A rano biegałem z bańką na róg Sadowej po kwas chlebowy . Przyjeżdżał beczkowóz i nalewano z kranu do bańki lub dużych słoi.
Czy ktos pamieta lody Bambino? Moj wyczyn, to 17 porcji w jeden dzien, na szkolnej spartakiadzie. Potem zabraklo mi pieniedzy na dalsze porcje. Ruskie lody sa wspaniale, w latach 70-tych mialy taki gumowaty wafel, niedoscigniony 🙂
Slawku, dzieki za zachete, Alicjo, dzieki za obrazek konfitury z kaczki i Twoich 🙂 piekne!
Kwas chlebowy jest swietny, robila go rowniez moja Babcia, a w zimie byl kwas zurawinowy, z zurawin, ktore sama zbierala na torfowiskach kolo Torzymia. Latem 1970 roku zdarzylo mi sie obserwowac sprzedawce kwasu chlebowego w Kijowie. Sprzedawal na kufle, ktore po konsumpcji plukal we wiadrze z woda. Po jakims czasie zajrzal do beczki i stwierdziwszy zapewne zbyt niski poziom plynu bez wahania wlal do niej zawartosc wiadra 🙂
Mis2.
Maszerowalem kolo poludnia w Moskwie, do Instytutu Jadrowego nad rzeka, mocno spiety bo cholera wie, jak z takim Instytutem pojdzie, a z drzwi runela zgraja w bialych kitlach i prosto na mnie. Oho, do „czubkow” mnie biora, mignelo we lbie, a zgraja, moze 50 osob, przemknela obok i karnie ustawila sie w kolejce. Profesory i asystenty, kazdy z kubkiem, z butelka, z banka, a przed nimi ogromna zielona beka z napisem KWAS. A u mnie teraz w lodowce trzy ogromne butle tez z cyryliczka, a jakze, KBAC. Niumochka Abramowitch importowal sie z tamtad, tu wygral na loterii i otworzyl lavochku typu „mydlo i powidlo”. A kwas, oryginalny, ruski ma. A w kazdej butli plywaja, dla dodania autentyzmu, dwie – trzy kulki czarnego chleba. Mam nadzieje, nie tarakany. W sklepach rosyjskich jest z pewnoscia i u Was. Nie rekomenduje z dodatkami; „Chistyi, naturalnyi” trzeba brac. Dluzej niz trzy dni w lodowce nie wytrzyma.
O waflu zapomniałem. Pod koniec osiemdziesiątych był taki sam 🙂