A jednak szata czyni człowieka
Wbrew staremu przysłowiu czasem jednak szata czyni człowieka. Znaczy to, że ubierać się należy stosownie do okazji. Na proszona kolację (jeśli nie jest to jakaś wyjątkowa okazja, o której wiemy z zaproszenia z zaznaczeniem prośby o stroje wieczorowe) należy oczywiście przyjść w garniturze (panowie) i sukni bądź kostiumie (panie). I nie powinny to być stroje w kolorach bardzo jasnych.
Jaśniejsze i lżejsze tonacje kolorystyczne pasują do przyjęć letnich w ogrodzie.
Ubiory przy stole obowiązują także i w lecie, podczas wakacji. Absolutnie nie należy siadać do stołu w kąpielówkach i bikini nawet w restauracjach na plaży. Wystarczy wówczas nałożyć koszulkę typu T-shirt i krótkie spodnie a w przypadku kobiet owinięcie się modnym od paru lat pareo.
Także wędrówki po miejscowościach letniskowych na golasa nie należy do dobrego tonu. Na tzw. deptakach, w ulicznych kawiarniach czy lodziarniach także należy występować w letnim i przewiewnym odzieniu. Jedynym ustępstwem w tej mierze jest chodzenie na bosaka (jeśli kto lubi).
A ja na plaży muszę chodzić w gumowych bucikach, by się w wodzie nie nadziać na ostry kolec pewnej złej rybki. Wcale nie złotej!
Komentarze
Dzień dobry,
Wakacje widzę w pełni, już niedługo dziewiąta, a Towarzystwo śpi.
Nie wyobrażam sobie, by ktoś z tego Blogu siadał w kąpielówkach, bez koszuli do stołu. Też tego bardzo nie lubię, ale bikini chyba znacznie mniej by mi przeszkadzało.
Tutaj chodzenie bez koszuli po ulicy, nawet w miejscowościach nadmorskich, jest po prostu zabronione.
Dopisuję się do długiej już listy wielbicieli i podziwiaczy Basi z Teksasu.
Pomyślnego i udanego dnia wszystkim życzę. Kładę się spać.
🙂 🙂
Jestem gapa i wpisalam sie pod wczorajszym.
Alina pisze:
2010-07-22 o godz. 08:40
Dzien dobry,
Placku, ani niebo ani kieliszki sie nie otwieraja. ?Vevo not available in your country?.
Nowy, milych snow. Moze przysni Ci sie jakas plaza i bikini a moze nawet monokini…
Jestem spokojniejszy od momentu przeczytania, że Gospodarz kąpie się w odpowiednim obuwiu.
Siadanie do stołu nawet w gronie rodzinnym wymaga zachowania minimum form. Bikini przy stole raczej by nie przeszkadzało, ale tylko przy zachowaniu trybu warunkowego. Nowy, w wyobraźni to bardzo miłe, ale w konfrontacji z rzeczywistością dużo traci. Był taki okres we Francji (i nie tylko, ale tam chyba najbardziej), że paniom nie wypadało pokazywać się na plaży inaczej niż topless. Panowie udając się na plażę na ogół spodziewali się bardzo atrakcyjnych widoków. Zwykle po półgodzinnym pobycie na plaży zaczynali się rozglądać za nielicznymi paniami, które miały biusty zakryte. To samo może być przy stole. Po chwili towarzystwo bikinii zacznie się coraz mniej podobać. I to wcale nie tylko ze względu na ewentualne nieskonałości figury. Po prostu przywykliśmy do pewnych form. Są jednak sytuacje wyjątkowe, np. suhi podane na nagiej pani, ale w takim przypadku pani pełni funkcję talerza a nie współbiesiadnika.
Z drugiej strony ogólna zasada, że dla mężczyzny bikinii przy stole mniej rażą niż męskie kąpielówki, wydaje się prtawdziwa. Ale dla pań odwrotnie, więc dla równowagi lepiej, gdy nic nie razi nikogo.
Dzień dobry; jeszcze żyję, chociaż marnie.
Dyskusja o strojach letnich jest dla mnie trochę bezprzedmiotowa, bo ja po prostu jestem z innego pokolenia i innego obyczaju. Bez kwantyfikantów — nie lepszego, nie gorszego – innego. Dziewczyna z tamtych, odległych lat, obowiązana była zabrać nad morze czy na inne plaże : strój kąpielowy jedno lub dwu częściowy, najczęściej z dzianiny wełnianej, opalacz z kretonu albo z jedwabiu też jedno lub dwu częściowy oraz sukienkę plażową – rozpinaną jak fartuszek albo wiązaną na ramionach, szalenie to było kobiece i pomysłowe – króciuteńkie, jak późniejsza mini, albo długie do kostek, powłóczyste za to porozcinane po bokach prawie do bioder. Często szyte z te samej tkaniny, co opalacz. W kostiumie kąpielowym tylko moczono cielsko, potem w przebieralni jeżeli była na plaży, albo za zasłoną z koca, ręczników kąpielowych itp trzymanych przez przyjaciółki, rodzinę albo asztyfikanta, zrzucało się kąpielówki i zakładano opalacz. Wtedy z reguły następowało rytualne smarowanie kremem przez chłopaka, któremu udzilono tego przywileju. Czasem rozmarzony młodzian był gotów wsmarować dwa pudełka kremu w plecy bogdanki i trzeba go byłol przeganiać. Na spacer po plaży, do knajpki na lody itd obowiązkowo zakładało się sukienkę plażową, natomiast w piłkę grało się w opalaczu W casach mojej mlodości panowie publicznie ni nosili szortów (chyba, że na żagle i kajak) a jasne, lekkie spodnie. Ogólna damska opinia była taka, że nogi męskie sporo tracą na wystawieniu na widok. Potem weszłu w modę męską fatalne elastyczne i płócienne super obcisłe gaciuszki i do dzisiaj nie rozumiem dlaczego panowie godzili się poddać tak ścisłej weryfikacji.
Dzien przestawil sie. Bylo krótkie spanko, lakierowanie drewnianej plyty a teraz oczekiwanie na obiad. Zapowiedziano jakies specjaly filipinskiej kuchni.
Smacznego obiadku wszystkim, zyczy.
Pan Lulek
Sorry, że tak ciągnę temat. Pyro, nie czytaj, bo się zbrzydzisz.
Domowy psycholog mówi, że aby oswoić dziecko z wypadaniem włosów po chemoterapii należy nazwać je „łysolkiem”, a ono od razu się lepiej poczuje. Bo chore dziecko nie robi nic innego, tylko siedzi przed lustrem i kontempluje swój wygląd. Tymczasem to dorosłym jest niesporo i muszą sobie to zjawisko oswoić wymyślając pieszczotliwe epitety. Dzieci wolą być nazywane per „moi pacjenci”, a indywidualnie to po imieniu. Poza tym pragną być traktowane jak wszystkie inne, a nie redukowane do aktualnego wyglądu. Nikt nie musi udawać, że nie widzi braku włosów, ale powinien panować nad swoimi odruchami, którymi nie stygmatyzowałby nigdy dorosłego człowieka. Założę się, że w USA i każdym innym cywilizowanym kraju żaden lekarz nie powie do swojego pacjenta „Hallo little baldy” 🙄 Dzieci mają swoją godność i wiem to nawet ja, osoba bez empatii i wrażliwości, ale z osobistym doświadczeniem.
Nadwornego kardiologa i fachowca od psychoanalizy uprasza się o nieferowanie niezamawianych diagnoz na odległość.
Medice, cura te ipsum.
Do budki przy plazy pojde i ja w kapielowkach, gdzieindziej jednak nie.
Moze i w Miedzyzdrojach /Miedzyzdroju?/, gdzie postanowilismy spedzic weekend pod koniec miesiaca.
Ze spodziewanego wczoraj deszczu znowu nici, tylko duszno i parno. Stracilem juz nadzieje, ze dozyje jeszcze takiego zjawiska, kiedy grzmotnie jak nalezy i solidnie lunie. W biurze 29°C, ale na szczescie bez slonca.
Ledwo zipiacy
pepegor
Też podejrzewam, że pieszczotliwe „łysolku” zabrzmi w uszach dziecka upiornie.
Ale przy okazji poczytałem trochę wczorajszego i jestem pod wrażeniem wyczynu. Zębatka z Zermatt na wysokość powyżej 3000 m kojarzy mi się z Gornergrat. Ale różnica poziomów z Zermatt to około 2100 m. Czyli Gość pewnie pokonał 600 m i przy hotelu górskim wsiadł do kolejki. Zejście na sam dół zabiera ładnych parę godzin. My schodziliśmy z dziećmi. Córeczka miała 5 lat wtedy, a nie szliśmy wprost wzdłuż kolejki, tylko gdzieś tam do schroniska jeszcze skręciliśmy. Największa atrakcja to stały widok na Matterhorn. Ale z góry można popatrzeć na Monte Rosa i na malowniczy lodowiec oddzielający Monte Rosa od Gornergrat.
Ja bym Gościowi zasugerował pieszą wycieczkę pod górę, na przykład do Zmutt. Na pewno dałby radę, a jednak gdzieś by doszedł o własnych siłach.
Przypomniał mi się felietion Kisiela sprzed wielu lat. Pisał o plaży w Danii, gdzie przed kioskiem z napojami spodkał jegomościa w T-shircie, ale bez spodenek. Nie wzbudzał niczyjego zainteresowania ani zdziwienia, choć nie była to plaża nudystów. Co kraj to obyczaj. W klażdym razie u nas nie polecam.
Zlituj się Nemo. Nai ludzie mają najczęściej 50+ i w pełni ukształtowane poglądy. Po cholerę im fundować ścieżki zdrowia, kiedy i tak niczego nie zmienisz? Jesteśmy różni (na szczęście) I tym razem ja nie podzielam Twojego zdecydowanego poglądu – tzn : tak, co do zasady; nie – co do charyzmatycznych liderów. Mo.że wybitny lekarz, który łapie dobry kontakt z ziećmi mówić pieszczotliwie „łysolki” i nikogo nie obraić. Nie chwaląc się, byłam ponoć wybitnym wychowawcą, co to z trudnymi, zbuntowanymi chłopaczyskami sobie radził, do różnych czynów (diś zwanych wolontriatem) ich umiał przekonać itp Z żołnierzami służby zasadniczej też sobie radziłam lepiej, niż kadra. A przeież mówiłam do nich tak, że3 dzisiaj każda gazeta by mnie znokautowała od zaraz. Mówiłam „Jezusie aleś ty, chłopie, durny; ale nie martw się, z tego się wyrasta” Mówiłam delikwnetowi , który podpadł kolejy raz ” Jasiu, ile jest warte Twoje słowo? Wracaj na miejsce, z osobmi niehonorowymi nie życzę sobie rozmawiać”. Mówiłam słowa bolesne, surowe i często niesprawiedliwe. A przecież dawało to rezultaty. Może dlatego, że ja byłam bardzo lojalna woec nich, a może dlatego, że ich uczyłam tej lojalności i mękiej odpowiedzialności? No i lubiłam bandiorów serdecznie. Poprawności jednak nie było w tym żadnej.
Witam Całe Blogowisko, mimo, że ledwo zipię – u mnie w cieniu już 34 st. a w słońcu ponad …50 st. (termometr ma skalę tylko do +50 st.). 😯
Wczorajszy dzień gromadzenia różności na podróż też mi dał „popalić”, dlatego dziś się nawet nie odważę wyściubić nosa z domu.
Wszystkie Wasze zdjęcia i filmy są wspaniałym pretekstem do „niemania” myśli o upale. 😆 😆
http://www.youtube.com/watch?v=oBxUBsNLbJc
Stanisławie,
oni faktycznie schodzili z Gornergrat do stacji pośredniej. Chodzenie pod górę to może będzie dalszy etap 😉
Mój gość celebrował te 50 urodziny jako osobisty dramat, koniec pieśni, czy ja wiem co 😯
Dziś rano obudził się zdziwiony, że czuje się tak samo jak w poprzednich dniach, rześki i szczęśliwy, pełen wigoru i planów 😉 Posłałam ich do doliny Lauterbrunnen, niech zobaczą tych straceńców ze spadochronami, poza tym wodospady Truemmelbach, a potem Grindelwald. Na wyższe partie gór nie ma pogody, chmury już się kłębią i będą burze.
Z Gornergrat schodziłam kiedyś do Zermatt też parę godzin, na koniec strasznie się ciągnie… 🙄
Goście byli zachwyceni tamtejszą okolicą (tutejszą też), życzliwością miejscowych, no i pogodą, która nigdy nie jest gwarantowana 🙁
W kwestii sun-etiquette zgadzam się – co do zasad – z Gospodarzem… 🙂
A teraz nieco prywaty 😳
Nemo, kilkanaście dni temu postanowiłam skopiować i zaprogramować jako wpis-cytat pewien Twój komentarz… – bo jego wydźwięk zestrajał się ładnie z obserwacjami, jakie za mną ostatnio ‚chodziły’… (nb, zrobiłam to wszystko spontanicznie i natychmiast, jeszcze zanim zobaczyłam entuzjastyczną reakcję Piotra Adamczewskiego… 😉 )
Niniejszym informuję (wszelkie odnośniki oczywiście są) 🙂
A teraz małe pytanko – prośba o potwierdzenie intuicji: czy Bohater, współautor „jaskiniowej genesis”, obracał się w „kręgach wrocławskich”?
Nb, pierwszym (i chyba przedostatnim) cytatem z komentarzy tego Blogu jest u mnie Arcadius sprzed dwóch lat: jakoś tak „jeśli nie możesz być świetlanym przykładem, bądź chociaż straszliwym ostrzeżeniem!” (czerwiec 2008)… tak mi się tylko przypomniało-skojarzyło… 🙄 😉
Niech się święci 22 lipca d. E. Wedel 😉
Niech się święci a co mu bedę żałować. Nie żałuję mu choć sama jestem wściekła i pełna furii.
Najpierw mnie komary jadły przez pół nocy. Wiem, że jest mnie dużo i że mnie nie ubędzie, jak sobie takie małe komary troche pojedzą, ale mnie to paskudnie bolało i nie dawało spać. W nosie miały wszystkie antykomarowe psikadła narkomany p…. Pozamykać okien się nie dało bo groziło to zejściem z powodu duchoty 👿
Od wczoraj prowadzę, a raczej prowadzone są ze mną rozmowy telefoniczne i mailowe, od których dostaję białej gorączki. Rozmawiać trzeba, bo to służbowe. Napisałam sobie kilka wersji odpowiedzi. Wysłałam tę poprawną i kulturalną. Co sobie ulżyłam przy pozostałych, to moje. Chyba jednak pójdę na emeryturę, nie wyrabiam tej całej biurokracji, żeby ująć rzecz najdelikatniej 👿
No, to niech się święci a każdy niech się bawi jak potrafi 😉
Pyro, prosiłam, nie czytaj. I nie zestawiaj rekrutów czy uczniów szkoły średniej sprzed kilkudziesięciu lat z ciężko chorymi dziećmi w dzisiejszych czasach. Fachowość lekarza nie musi kolidować z postawą etyczną, a co do braków tej ostatniej wśród polskich lekarzy, to pewnie sama niejedno słyszałaś. Przypominam, że każdy człowiek, nawet dziecko, ma godność. i nikt stając się pacjentem nie ma ochoty zrzec się swego imienia zostając się jednym z masy „łysolków”.
Nawet po pięćdziesiątce trafiają się umysły zdolne zrewidować dotychczasowe schematy myślowe.
Jotka na pewno coś wie na ten temat.
Jeśli mnie się zarzuca niegodne traktowanie „słabeuszy”, to chyba mam prawo wspomnieć o belce w cudzym oku, nie sądzisz?
Jotko, dlaczego sobie nie założyłaś siatek na okna, przynajmniej w sypialni ?
Ja od kilku lat je stosuję – fakt, że u mnie pierwszeństwo ma komfort braku jakichkolwiek latających stworzonek a nie estetyka. 😉
Nemo – ja tam bez kompleksów jestem skłonna przyjąć na siebie winy wszelakie. Mąż mnie uodpornił „Winna była Mama, Mamy to był błąd”. Mam etat winnego w mojej rodzinie, więc słomka, belka,drąg – wsio ryba. Mogę brać na siebie. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie zmienia to rzeczywistości, ale jak oczyszcza atmosferę…
A cappello,
pozwoliłam sobie odpowiedzieć u Ciebie. Czekam na moderację 😉
Zgago,
mam siatki w oknach i przesuwane drzwi siatkowe w drzwiach balkonowych, które są notorycznie odsuwane, z nakładem wielkiej pracy i cierpliwości, przez Sunię i Sokratesa.
Ja już tak mam, że jak w jakimś pomieszczeniu jest choć jeden insekt, to z całą pewnoscią będzie jadł właśnie mnie. Obok mnie śpi smacznie Włodek.
Nemo, wiekie dzięki, już zmoderowałam… 🙂
Zgago,
przepraszam, tak się rozsmakowałam we własnych boleściach 😳 , że zapomniałam Ci życzyć udanych wakacji: dobrej, bezpiecznej podróży, wielu wspaniałych przeżyć, odpoczynku i tak dalej … 😆 wracaj do nas szczęśliwa i szczęśliwie, wszystkiego dobrego 😀
Pyro kochana,
jestem jak najdalej od oczekiwania, abyś na tym blogu pełniła rolę kozła ofiarnego. Dymy z ofiary rzadko oczyszczają atmosferę 🙄 😉
Nemo – nie przesadzałabym z tymi dymami. Towarzystwo raczej wygadane i wypisane, a nie od brudnej roboty,
Zgago -wrażeń wyłącznie pozytywnych, dobrego humoru, serdeczności i jedzonka niecodziennego. Kiedy wracasz?
Jotko, a probowalas antykomarza wtyczke? ja zastosowalam niedawno i jestem zaskoczona skutecznoscia
Jotko, to masz ten sam syndrom, na który zawsze narzekała moja Mama; „jak na rynku był tylko 1 pies z pchłą, to ja 800 m od niego z całą pewnością już ją będę miała”. Myśmy Jej zawsze tłumaczyły, że słodką krew mają dobrzy ludzie. 😆
Pyro, Jotko, ja WYLATUJĘ 🙁 dopiero (już ?) za tydzień (29.7) ale Wasze życzenia już się zakodowały. 😀
Magdaleno,
czy jest jakis typ tych wtyczek, które szczególnie polecasz?
Jotko, na mojej jest napisane VANDAL, nie byla najtansza, ale naprawde wystarczy wlaczyc wieczorem i dziala cala noc, w ciagu dnia nie trzeba
noca komar wlatuje przez okno i natychmiast pada – rano musze tylko pozamiatac
Ja, jak dotąd używałam Baygona i było OK. Teraz komary jakoś niespecjalnie mi dokuczają, wychodzi na to, że kiedyś byłam słodka, a teraz nie 😉
Co do tematu wpisu, co poniektórzy na tym blogu wiedzą, że Gospodarzowi najlepiej w sarongu 😉
Dziędobry na rubieży.
Armaty walą od rana. Jak miło.
Pamiętacie może taką śliczną scenę z jednej z książek Borchardta – to a propos dzisiejszego tematu – na jednym z naszych transatlantyków dowodził wówczas (czyli przed wojną) bardzo poważny i zasadniczy Znaczy Kapitan Mamert Stankiewicz. Panowały upały i ludzie ubierali się dość swobodnie. No i kiedyś pewna dama w mocno wydekoltowanej sukni przechyliła się za mocno nad stołem i biust jej wleciał do zupy. Uciekła natychmiast, a obecni przy kapitańskim stole już wybuchali śmiechem, kiedy spojrzeli na kapitana. Jego szczęka, wskaźnik nastrojów, wskazywała HURAGAN. Śmiechy zamarły na ustach. Odtąd wszyscy ubierali się do stołu jak należy.
Kobiety gryzione! W sprawie wtyczek ostrzegam! Używałam namiętnie, bo rzeczywiście skuteczne, ale kiedyś sama się podtrułam, siedząc blisko kilka godzin. Trzeba być uważnym.
Teraz mam wrażenie, że jonizator powietrza, który siedzi w mojej klimie, jakoś zniechęca komary. Zamówiłam sobie jonizator oddzielnie, bo w chłody nie będę tej wielkiej krówki włączać – zobaczymy, jak zadziała.
Magdaleno, Doroto z Sasiedztwa,
dziękuję, już ja się wezmę za tych krwiopijców 👿
Zgago- a w stolicy to tylko wysiadasz z pociągu,wsiadasz do
znakomitego autobusu 175,a potem meldujesz się na lotnisku,
czy też masz trochę czasu wolnego ?
U nasz na wsi to komary z ciepła wyzdychali.
Co do jotki.
Mnie się też krew ostatnio zepsuła i już nie jestem słodki.
Wieczorową porą byłem z wizytą u doktora. Popatrzył , posłuchał, zmierzył i zważył.
Jako wnioski pokontrolne zalecił
Seks
Czerwone wino ( dobre )
Jazdę na rowerze przez godzinę i jakieś niebieskie małe tabletki. Wszystko raz dziennie
Zapomniałem tylko w jakiej kolejności 🙁
Pan Lonzio,
trzeba zacząć od tych różowych na pamięć a reszta ułoży się sama 🙄
O skleroza ze mnie !
Coś gadał o jarzębinie lub innym miłorząbie. Pomaga na coś tylko też już nie pamiętam na co. Szkoda gadać. Stara morwa ze mnie.
Dzień dobry z mojego rana.
Nawet rześko jest, 18C i duchotę przegnało. Szykuje się cesarska.
Do jedzenia głupio usiąść pół nago, chociaż to zależy od okoliczności. W czym wystąpić, kiedy małżonek (kochanek, narzeczony itd.) przynosi śniadanie do łóżka? 😯
Bywają jeszcze tacy, chociaż to rzadkość, oj rzadkość 🙁
W Kanadzie regułą jest, że w każdym pomieszczeniu jest siatka (aluminiowa rama, cienka siatka z metalu), można ją przesuwać np. kiedy myje się okna. Drzwi balkonowe czy na patio – to samo, przesuwana siatka, zawsze z zamkiem. Może by zamontować jakieś zamykanie, Jotko? Odpowiednio wysoko, oczywiście! Już widzę oczyma duszy mojej, jak Sokrates wskakuje na Sunię i sięga zamka… 😎
A faktycznie, w sarongu – na krześle, nie na drągu 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd/img_5336.jpg
1133 mi wskoczyło! Ładne.
Ano niech się święci! Ponoć na Placu Defilad w mieście Warszawa, z okazji 50tej rocznicy cudu budowlanego Pałacem Kultury zwanym, odbywają się jakieś imprezy w towarzystwie pieśni i piosnek z lat budowy socjalizmu w PRL-u.
„Wedlowskie” święto zawsze lubiłam. Niekoniecznie z powodu czekoladek. Szkoda, że mi je zabrali.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Szkoda, że nie jestem komarem. gryzienie kobiet brzmi interesująco.
Na poważnie piekne komary można spotkać w dolinie Padu, nieźle gryzą wokół Wenecji, ale są nie do pobicia wokół Mediolanu.
Ze Szwajcarii w ogóle komarów nie pamiętam. Inna rzecz, że z wszystkich pobytów pamiętam tylko jeden dzień deszczowy – w Solurze.
Głupstwa wypisuję – 55 lat staruszek obchodzi.
E.
Uważam, że latem spodnie do kolan noszone przez panów są jak najbardziej dozwolone. Nie ma powodu, dla którego musieliby się piec w długich spodniach. A męskie nogi także bywają bardzo zgrabne, niezbyt często, ale jednak.
Jolinek niedawno wspominała o przygodzie kotka Amelki, który wypadł z szóstego piętra. Kotka mojej siostry miała sytuację odwrotną. Od maleńkości wychowywała się na trzecim piętrze i rzadko wychodziła z domu ze swoja panią. Niedawno zmieniła miejsce zamieszkania i wychodzi z domu samodzielnie, robiąc dalekie wycieczki. Kilka dni temu nie wróciła na noc do domu. Siostra zaczęła poszukiwania i odkryła ją siedzącą i miauczącą na wysokiej topoli. Rano poprosiła strażaków, którzy zdjęli kota z drzewa. Nie chciałam siostry denerwować, więc nie powiedziałam jej, że koszty takich akcji powinni ponosić właściciele zwierzaków, a nie podatnicy. Ale tak właśnie uważam.
Alino,Nemo – wczoraj wspominałyście o cieście clafouti. Alina podała przepis, ale nie zrozumiałam, ile trzeba dać mąki – 60 dag czy 60 gram/chyba własnie tyle /. A śmietanka lepsza bardziej czy mniej tłusta ? I czy jest to ciasto tylko z czereśniami, czy można wykorzystać inne owoce?
Krystyno- z Ciebie szczuplaczek,możesz dać tłustą śmietankę 😀
Z całą pewnością 60 gram(ów?)
Można wykorzystać wszelakie inne czerwone owoce np.pyszne z wiśniami.
Clafoutis jest deserem zapiekanym z owoców i płynnego ciasta, więc mąka jest w gramach. Klasyczny jest z czereśniami, ale można wypróbować i z czym innym. Smietanka może być różna, może też być samo mleko. Im większa zawartość tłuszczu, tym ciasto delikatniejsze.
Strażacy utrzymywani są przez podatników po to, by pomagać ludziom i ich rozszerzonej rodzinie czyli zwierzętom w trudnych sytuacjach. Nie są wynagradzani w zależności od akcji. A ściąganie kota z topoli to okazja do przeświczenia sprawności oraz zaskarbienia wdzięczności właścicieli i życzliwości społeczeństwa. Nie bez powodu straż pożarna cieszy się większym zaufaniem niż księża i politycy 😉
Danuśko, masz wiadomość. 😀
ojej, 55 lat. Toż to kompletny staruszek.
Danuśka, Nemo – dziękuję.
Na takie radykalne poglądy w sprawie ratownictwa kotków pozwalam sobie , gdyż nie posiadam , jak na razie, żadnego zwierzaka. 🙂
Jotko, powodzenia!
Stosuje te wtyczke jakis miesiac juz i nie zauwazylam niepokojacych objawow ani u siebie, ani u zwierzyny domowej, umiescilam wtyczke w pewnym oddaleniu od „centrum zyciowego”
bardzo Cie lubie i szanuje, wiesz? – jestes kobieta madra i wyksztalcona (a mimo tego nie masz syndromu „bycia najmadrzejsza w calej wsi”), imponuje mi to!
pozdrawiam serdecznie 🙂
Właśnie moja pogodynka była uprzejma poinformować mnie, że jutro będzie lało jak z cebra a temperatura będzie …… +32 st. 👿
Obiad składał się dzisiaj z sałatki pomidorowej, fasolki na zimno do majonezu, i gorących jajek na twardo pociętych na połówki z majonezem. Na deser chłodzi się arbuz.
Krystyno,
a pomyślałaś o tych psach spływających z krą do Bałtyku, kotach zdychających z głodu na szczycie topoli, bo właściciela nie stać na zafundowanie im ratunku przez wyszkolonych ratowników? 🙁 Wiem, to by nie były Twoje, ale jednak…
Magdaleno,
dziękuje 😳 😳 😳
taka opinia zobowiązuje, będę się starała jej sprostać 🙄
ale wybacz, jak mi się coś nie uda, bo to różnie bywa, czasem ani się człowiek nie obejrzy i … pooszłyyy konie po betonie 😯
również pozdrawiam 😆
Zgago-odpowiedź wysłana !
czasami mam wrazenie, ze im bardziej nogi krzywe,
tym krotsza spodnica….
Danuśko, dziękuję.
Jotko, 😀 😀 😀
Pyro, a ja „wogle” nie mam ochoty na obiad. Lodów cały pojemnik siedzi w zamrażalniku i też mnie nie nęci, mimo piekielnego ciepła w chałupie. 🙁
… i im tłustszy brzuch, tym bardziej opięta koszulka…
….zgadzam sie absolutnie.
Jotka,
nie piecz raka – sprostasz, jak dotychczas 🙂
Na obiad też wydumam coś lekkiego, jak Pyra. Wprawdzie dzisiaj nie upał szalony, ale co tu kombinować. Proste, chłopskie jedzenie – ziemniaki, kwaśne mleko i jajko sadzone, o!
Zgago – Przeczytaj to za szesc dni, prosze;
Szczesliwej podrozy 🙂
Wszystkim tym ktorzy planuja kupno saronga gratuluje dobrego gustu. Jednoczesnie przypominam, ze spozywanie obiadu na stojaco to przywilej zarezerwowany dla prezydenta Indonezji (uklon), producenta herbaty ze Sri Lanki i jego starszego syna oraz garstki dygnitarzy z Diamond Sarong Club.
Dzielna jestem-jeżdżę do pracy na rowerze w te upały.Mam po równym
i niedaleko,w innym wypadku bym nie jeździła.
I mimo wszystko wracam do domu spocona,a zatem cała przyjemność
to najpierw zimny prysznic,a potem chłopskie,zimne piwo.
Chłopskie jedzenie Alicji właśnie odrobinę udoskonalam- ziemniaki na zimno
polane sosem jogurtowo-serowo kozim.Ale to będzie tylko przekąska-
po ziemniaku na twarz(znaczy na moją jedną twarz).Czekam na latorośl,
potem idziemy na nasze ukochane naleśniki szpinakowo- pieczarkowe.
Nie mam siły myśleć o gotowaniu.
Osobisty nieobecny,bo on nie poszedłby z nami na owe naleśniki.Naleśniki
jada,ale raczej na deser -ukochane crepe Suzette,a jak nie Suzette to
po prostu z konfiturą albo z nutellą !
Mój wnuk , Łukasz, ma dzisiaj urodziny. Wszystkim dzieciom urodzonym w Poznaniu 22 lipca 1979r (była ich siódemka) urządzono w 2 tygodnie później szalenie elegancką uroczystość nadania imienia (takie świeckie chrzciny) w Ratuszu, maleństwa otrzymały od miasta polisy posagowe z opłaconą pierwszą składką i ozdobny akt nadania imienia, zaś dorośli po czarce ruskiego szampana. Opłacałam potem dwa lata t ę polisę, aż przyszła hiperinflacja w 1982-im i zeżarła wszystko. Dzwonię dzisiaj do Jubilata z życzeniami, a on, że nie wytrzymuje upału, zabiera połowicę, Aleksa i piłkę plażową i jutro jadą do Sarbinowa, na plażę. Rzeczywiście na plaży się ochłodzi?
Życzenia dla wnuków,dziatek i wszystkich pozostałych dużych i małych
urodzonych 22 lipca E.Wedel.
Dziecka nadal nie ma.
Drugi ziemniak z wiadomym sosem na przekąskę.
Ciekawe,czy nadal będę miała ochotę na te naleśniki,jak jeszcze przez
godzinę przyjedzie mi czekać.Dziecina podobno jedzie do domu tylko ze Śródmieścia.
Magdaleno, czy pisząc o syndromie „bycia najmądrzejszą z całej wsi”, masz na myśli blogerkę o czteroliterowym nicku zaczynającym się na „n”, a kończącym na „o”? Jeżeli tak, przyznaję, irytująca maniera.
Krystyno, Nemo i Danuska juz odpowiedzialy na temat clafoutis a ja dodam tylko, ze ten deser jest najlepszy jeszcze cieply i podaje sie go w naczyniu, w ktorym sie zapieka. Do ciasta przed pieczeniem mozna dodac troche alkoholu (kirschu jesli jest z czeresniami) lub troche smaku migdalowego. Podalam czas pieczenia pol godziny, trwa to troche dluzej, ok. 40mn, sprawdzasz w srodku patyczkiem.
Nalesniki ze szpinakiem byly u mnie wczoraj na kolacje. Danusko, smacznego!
Kiedys byla informacja udokumentowana fotograficznie Gospodarza w sarongu. Ciekaw jestem czy On wystepowal wylacznie w tym stroju. Wedlug zasady wzietej od Wyspianskiego. „odkad pod spód nic nie wdziewam, od razu sie lepiej miewam”
Jesli tak, to moze by pójsc w Jego slady.
Pan Lulek
listek figowy – stroj adamowy;
sarong – stroj adamczewski?
Chyba poszukam takiej wtyczki przeciwkomarowej bo od kilku dni jest ich zatrzesienie. Mnie nie tna ale meza tak (moze dlatego, ze ma cukrzyce), szkoda mi go a zadne inne srodki nie skutkuja.
Jest jeszze jeden skuteczny środek p/komarowy – witamina B. Efekt po 2-3 dniach obfitego zażywania (lepiej w kroplach, niż w tabletkach) Witamina B podobnie jak czosnek nawania pot – cały człowiek „trąci” wit. B. Komary tego nie znoszą. Stosowałam u Ani, która jest uczulona na jady owadzie. Skuteczne. Mała już nie płakała „Mama, one mnie jom” tzn jedzą.
O! To zaczynam rozumieć, dlaczego komary mnie przestały jeść. Z powodu zażywania tabletek m.in. z witaminą B 🙂
Pyro, czy nie ma ryzyka przedawkowania tej witaminy? Moj maz bierze duzo lekarstw wiec nie chcialabym ryzykowac.
…………………………..sarong – stroj piotrowy.
Alino – Czosnek nie zaszkodzi, ale odstrasza komary i zony 🙂
Pomaga tez unikanie bananow i innych delicji zawierajacych potas. Komary uwielbiaja kwas mlekowy. Wysmarowanie meza olejkami lawendy, gozdzikow, eukaliptusa z dodatkiem cynamonu tez nie jest zmora.
Aromat piwa to magnes na komary. O tym czy przepadaja za Gorzka Zoladkowa pojecia nie mam.
Alino – nie mam pojęcia, trzeba by lekarza zapytać, ale można przecież multiwitaminę. Kiedyś to było tanie – rozwadniałam witaminę i szkrabowi przed snem smarowałam łapki, szyję, stopy – byle zapach był. Potem niestety stało się to droższe, od sztucznych odstraszaczy i to wielokrotnie. Jak jest teraz – nie wiem. Potem już dostawała codziennie w sezonie dwie multi – wystarczało.
My od lat stosujemy wtyczki antykomarowe,polecam.Osobisty ma tak,jak
Jotka oraz mama Zgagi-wystarczy jeden komar w okolicy,a wiadomo,że
pogryzie właśnie jego.To podobno kwestia ciepłoty ciała.
Wniosek nr 1 – wychodzi na to, że Osobisty to gorący chłopak 😀
Wniosek nr 2- wychodzi na to,że nie powinnam się skarżyć 😉
Wniosek nr 3 – w towarzystwie Osobistego nie jest się pogryzionym przez
komary.
Wróciłyśmy z naleśników.Pyszne,jak zawsze !
W pokoju Jolki zakwitla orchidea. Piekna. Rozgoscila sie na calego a pokój pachnie róza, Rózowa. Tylko gospodyni gdzies sie zapodziala.
Odnajdzie sie, napewno.
Pelen dobrej nadziei.
Pan Lulek
Że to dzisiaj rocznica kontrowersyjnego budynku warszawskiego, pozwolę sobie wtrącić trzy grosze do niekiedy burzliwych potyczek słownych.
Rok temu mieliśmy okazję w dość krótkim czasie owiedzić tarasy widokowe na wieży Eiffel`a i PKiN. W Paryżu tłumy do kas, w Warszawie kilka osób zaledwie. W podziemiach gdzie mieszczą się kasy, szatnie, sklepy i windy – pustki i na dodatek szarawo przy zredukowanym oświetleniu. Na górze pseudo wystawa elektroniczna na raczej nienajlepszym poziomie. Kawiarnia – zamknięta. Jakiż dysonans w porównaniu ze słynnym emblematem Paryża, gdzie na każdym piętrze z tarasami widokowymi sklepy z pamiątkami, jedzeniem, napojami.
Będąc na 30stym piętrze PKiN nie poznawałam miejsca swych dziecinnych wycieczek. A przecież zamiast trawić czas na debaty czy bezsensowne bicie piany możnaby przywrócić dawny ruch w miejscu z jakiego doskonale widać Warszawę. Odpowiednia oprawa – reklama, sklepiki, mini kawiarenka – z pewności przyciągnie turystów.
Dla tych którzy nie odwiedzili tego miejsca, oraz dla innych ku odświeżeniu pamięci – krótka migawka. 360 stopni wokół Warszawy.
http://picasaweb.google.com/echidna77/PKiN03#
Echidna
Errata
… odwiedzić tarasy …
Dobranoc
Echidna
Danuśko, to Ty lepiej pilnuj swój osobisty skarb, żeby się nie znalazła amatorka, gorącego „menżcizny antykomarowego”. 😆 😆 😆
Alino,
Włodek jest na insulinie i żaden komar go nie ruszy kiedy ja jestem obok. Kiedy mnie nie ma również z rzadka. Ja tak miałam od zawsze czyli również wtedy kiedy nie znałam smaku piwa. Na wycieczkach szkolnych, między innymi do Poznania, wszyscy na wielkiej sali schroniska PTTK, uważali, że świruje i nie daję im spać. Uwierzyli, jak zobaczyli mnie całą w bąblach.
Chyba nawet własny mąż nie leci na mnie tak, jak te ch … komary
Upał, mokra ziemia w ogródku paruje.
Na komary najlepszy jest Raid (wersja:wtyczka z dokręcaną wymienną buteleczką). Stosuję w domu u siebie – rano pozostaje zmieść komarze truchełka. Nie chwalę się Mikołajowi (siostrzeniec – lat 6), bo dla niego muchy i komary to koleżanki i koledzy.
Mikołaj stosuje wersję stroju minimalistyczną, ale w jego wieku wolno.
Natomiast dorośli Panowie… słyszałam historię o tym jak do Pana o długich blond włosach, w białym fartuchu (strój zawodowy) i w bermudach pod nim zwracano się per Pani Doktor… Wygoda bywa zdradliwa.
Pozdrawiamy Szanownych Blogowiczów których z dużą przyjemnoscią (i regularnością) czytamy.
Echidno – z przyjemnośią obejrzałam panoramę Warszawy, mimo że nie lubię tego miasta jako całości, zachwycają mnie fragmenty. I nie jest tak, że podoba mi sie np Mazowiecka czy Na Tamce, a nie podobają mi się zaniedbane kamienice. Nie, takie enklawy są w każdym mieście. Ja nie lubię klimatu Warszawy, ogromnie sztucznego, pełnego poczucia wyższości i nieuprzejmych w swej masie, ludzi. Może miałam pecha, ale jest to miasto, w którym nie chciałabym mieszkać; mogę we Wrocławiu, Gdańsku, Szczecinie, w Stolycy wolałabym nie. Nie znaczy to jednak, że nie doceniam zalet metropolii.
Pyro, a ja mam inne doświadczenia, związane z Warszawą. Przez 5 lat przynajmniej 2 razy w roku jeździłam do W-wy służbowo (przełom lat 60/70) a w latach ’90 byłam 3 razy na kursach 5 dniowych i 2 razy ze starszą na UW (odbierała nagrody olimpiady j.francuskiego a była niepełnoletnia), ani razu nie spotkałam się z jakąkolwiek nieuprzejmością ze strony warszawiaków.
A łaziłam (szczególnie w latach ’90) po knajpkach, kawiarniach i sklepach. Jedyną przykrością były „przeciągi” na Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. 😉
W Warszawie mieszkam od 20 lat (od 3 lat na obrzeżach), przyzwyczaiłam się do względnej wygody życia w dużym mieście (o każdej porze mogę zrobić zakupy, znaleźć lekarza itd.) Natomiast nie traktuję Warszawy jako stałego miejsca do życia, jak i żadnego innego miasta (w każdy weekend wybywam). Co do poczucia wyższosci nie zdarzyło mi się tego doświadczyć – wręcz przeciwnie.
Warszawa dla mnie jest najładniejsza od wczesnej wiosny do lata. Nie mam zdjęć do zamieszczenia, ale przepięknym miejscem jest Rynek Nowego Miasta, szczególnie Kościół Św Kazimierza – śliczny neoklasyczny budynek, małe białe proporcjonalne cudo z zieloną kopuła.
Poza tym – Mariensztat, Powisle (w dół od Uniwersytetu w kierunku Browarnej – niesamowicie piękny park przy moim macierzystym ILS-ie).
I Łazienki oraz park przy Pałacu Wilanowskim.
Tylko Mikołaja nie mogę namówić do wizyty w Tajnej Bazie Basi-Asi…
zamiast elaboratów
mam też kilka filmów, może uda mi się wrzucić je na jutubę, ale to potrwa, bo trzeba je przekonwertować i podłożyć mjuzik.
Dzień dobry.
Pisałem już, że w Połczynie Zdroju jest manufaktura lepiąca znakomite pierogi? Nabyłem trzy kilo ruskich, trzy kilo z truskawkami i robię furorę w Helu.
A z Żabich Błot wywiozłem słój najlepszych pod słońcem śliwek w zalewie (no właśnie, nie wiem jak ją nazwać, więc nie piszę, bo się zbłaźnię) oraz coś na kształt konfitur z mirabelek. Mmmniam!
Pozdrawiam!
Wracam do zajęć, a tych mi tu nie brakuje 😉
Pałac Kultury i Nauki odwiedziłam w czasie naszego majowego minizjazdu. Naszym , to znaczy Jotki ,Włodka i moim, przewodnikiem była nieoceniona Jolinek. Ale to prawda, co pisze Echidna. Na górnym tarasie jest wprawdzie jakaś wystawa fotograficzna, ale poza tym hula wiatr. Warto by uatrakcyjnić to miejsce. A wspomnienia z Warszawy mam bardzo miłe. Jest tam bardzo wiele pieknych miejsc, tylko wielkość miasta trochę mnie obezwładnia.
Nie lubię Pałacu Kultury, jest dla mnie jak przysłowiowy kwiatek do kożucha, paskudny. Nie powinnam za bardzo psioczyć, bo do jego upiększania przyczynił się też mój dziadek, za co dostał w nagrodę „Sześcioletni plan odbudowy Stolicy” z autografem Bieruta. Muszę jednak przyznać, że Pałac pełnił przez lata ważną rolę kulturalną: kina, teatry, Sala Kongresowa, Pałac Młodzieży. Na górnych piętrach przez wiele lat urzędował PAN, sama przez kilka lat biegałam tam na angielski. Prócz tego księgarnia, wystawy i słynne tagi książki.
Nie tagi a targi … Przepraszam.
Jesteś młodym człowiekiem Cichalu a wczoraj nagle do mnie apelujesz :
„Antek nie męcz historii!”
Jakbym słyszał słynne : Kaziu, nie męcz ojca!
No co Ty!! nie przyszło mi do głowy męczyć Cię w taki upał.
Mazurkiewicz! Bój się Boga!
Antek – nie znęcaj się nad Seniorem.
Basiu, Asiu i Mikołaju – witajcie przy naszym stole.
PaoLore – jutro do Ciebie napiszę. Dzisiaj nam zafundowano miłą rozrywkę – otóż muszę wiaderka, garnki i miski napełnic wodą, bo jutro, a także w dwa dni następne nie będziemy mieli wody od 8.00 do 15.00. Tu remont, tam skala na termometrze się kończy, a tu rury puste.
Wracam do Warszawy, za którą nie przepadam. Tu podstawowe zastrzeżenie – do czasu naszego Blogu, nigdy nie miałam prywatnych przyjaciół w W-wie, nikogo z rodziny – null i zero. Prywatnie byłam tam 4 razy, korzystając wtedy z nauczycielskiego hoteliku Na Tamce – Wysokich Schodach. W sumie było to ok 10 dni poświęconych na teatr , filharmonię i Muzeum Narodowe. I na okrągło chodziłam głodna. Miejscowi wiedzą gdzie iść i co zjeść. Dla mnie, Pyry nieszczęsnej, to, co oferował bar Praha było niejadalne, bary mleczne też duuużo gorsze niż u nas, restauracje napotykane po drodze albo poza zasięgiem cenowym, albo typu mordownia. Ratowały mnie bułki z serkiem albo wędliną i bar Hortexu z deserami lodowymi Potem dwadzieścia kilka lat jeżdziłam służbowo, często, bo wojsko kocha szkolić personel; wtedy nocowałam na Mazowieckiej, a żywiłam się w kasynach : Za Żelazną Bramą, w MON-ie, w WAt -ce i gdzie tam wypadło. Kilka razy w Rembertowie. Kasyna w całej Polsce żywiły podobnie : prosto, dostatnio, bez wydziwiań. Z definicji przyjeżdżałam wysłuchiwać Herosów, Półbogów i Mocarzy Intelektu. Uraz został mi do dzisiaj. Przy okazji jednakże zawsze zapraszano a to aktora wielkiej rangi, a to muzyka, a to pisarza; fundowano nam bilety na imprezy (albo dopłacano do nich), a w latach 80-tych zawożono a to na mszę z ks. Popiełuszą (2x), a to pod UW gdzie NZS nabierał szlifów, a to do św. Anny żebyśmy sobie kioski z wydawnictwami obejrzeli. Ciekawe yły te szkolenia, nie powiem. Wtedy też znielubiłam ludność spotykaną na ulicach – zapytany o cokolwiek przechodzień (np jak kupić bilet w komunikacji, albo jak dojść do,,,) odpowiadał najczęściej opryskliwie i niecierpliwie, czasem burcząc o burakach, co to w mieście nie potrafią, albo wysłuchiwałam chichotów panienek o prowincji. Potem kiedy przez 3 lata pracowałam w uzeum też jeździłam często, jako chłopiec na posyłki. Moja pani Dyrektor wykorzystywała moją łatwość poruszania sie w świacie urzędniczym, więc załatwiałam służbowe paszporty w Ministerstwie Kultury, albo zawoziłam inwentarze, alo sprawozdania. Tak się złożyło, że załatwiałam zawsze, nawet bez kwiatka i kawy, ale i porównywałam panie urzędniczki z centrali z naszymi, pyrlanckimi. I powiem Wam – w UW albo UM w Poznaniu każda wyleciałaby po tygodniu. Często musiałam przybierać górne tony, żeby mnie w ogóle zauważano, a dopiero potraktowanie ich stanowczo i niemal lekceważąco kończyło kłopoty braku decyzji. Pewnie myślały, że jak baba jak walec drogowy, to ho, ho, kto to za nią stoi. Nie polubiłam tej Warszawy i już.
Nie powiem, ile lat mieszkam w Warszawie (od urodzenia 😉 ), więc mogę powiedzieć, że nie ma jednej Warszawy jako takiej. Ona się przede wszystkim zmienia, zupełnie czymś innym była np. Praga czasów mojego dzieciństwa, czymś całkiem innym jest teraz i nie ukrywam, że tamtą bardziej lubiłam, teraz cieszę się, że stamtąd nawiałam. Każda dzielnica jest inna, każda z nich była różna na różnych etapach. Ale mnie jest w tym mieście dobrze, pewnie po prostu dlatego, że mi się raczej w życiu udało. Jestem, jak rzekłam, urodzoną warszawianką, ale nie mam zwyczaju zadzierać nosa, tym bardziej, że bardzo lubię jeździć po kraju (i nie tylko). Uważam, że zła opinia warszawiaków jest wyolbrzymiana, a jeśli ktoś zadziera nosa, to raczej ci przyjezdni 😈
Nie dziwię się, Pyro, że nie polubiłaś Warszawy, skoro okoliczności nie były takie przyjemne…
A co do Pałacu Kultury, chyba to już opowiadałam: kiedyś po powrocie z Nowego Jorku spojrzałam i prychnęłam: phi! Taki mały, taki brudny, i tylko jeden! 😉
Twoje prawo Pyro nie lubić Warszawy 😀
Ja jestem wielopokoleniową warszawianka i chociaż widzę wiele wad tego miasta lubię je. Tylko takich jak ja wrośniętych w to miasto rodzinnie jest niewielu. Ono jak magnes przyciąga ludzi, nie znam procentów, ale większość ludności jest napływowa. Nie wiem na kogo trafiałaś, ale na prawdę nie wszyscy są wredni 🙂
Pyro. Uciekam się pod Twoją opiekę, bo jakieś małolaty mnie napadają…
Ale do adremu. Przez parę lat jeździlem do W-wy raz w tygodniu. Taka praca. Miałem niby służbowe mieszkanie (mieszkanko) ale żem homo cracoviensis, rzadko z niego korzystałem. Na warszawiaków nie narzekałem. Czasem tylko, cwaniaczki, wykorzystując opinie o naszym centusiostwie, nabierali mnie na płacenie rachunków knajpianych. „Tee, krakus, napewno nie zapłacisz! Co? Ja nie zapłacę?…” Takie to gry i zabawy ludu polskiego!
Połowę rodziny mam z Warszawy i są OK!
Małgosiu! Parę wrednych było, ale wyjechali. Nie powiem gdzie…:))
Doroto z .S – z pewnością masz rację i ja nie tyle wyrzekam na miasto, co na przygodnych spotkanych mieszkańców i na to, że to miasto nie było przyjazne dla przybyszów. No, przecież Ty nie jesteś, Kierowniczko, urzędnik ministerialny. Twój status jest niezalezny od naczelnika, to co masz zadzierać nosa? Sama na swoje nazwisko zapracowałaś, to nie musisz na koturnach. Teatry i koncerty zawsze przyciągały takich, jak ja, a teraz mlodsze peowincjuszki. I dopóki bedzie tam warto przyjeżdzać żeby zobaczyc, czy posłuchać, tak długo przyjeżdżać będziemy. I może my bywając tam wcale nie spotykamy warszawiaków?
O właśnie znalazłam, rodowici warszawiacy to 46.5 procent mieszkańców Warszawy!
My prości ludzie ze wsi co mamy Sołtysa z PiS kochamy Warszawę.
Kochaliśmy jeszcze bardziej jakeśmy mieli w niej Naszego Ukochanego przez nasz wybranego. Pewnie teraz w Warszawie się wszystko zmieni. Sołtysa nikt już nie zaprosi. A Sołtys się stara jak może , wykonuje 300% normy , nawet pojechał osobiście do Tibilisi by dalej zacieśniąć rozpoczętą współpracę w zakresie wymiany uścisków i picia mineralnej, ale władza w stolicy nie bardzo go lubi i obcina co może . Podobno dostał i wykorzystał z Uni dwie stówki na obywatela. Mówią, że w Sopocie dostali siedem tysięcy na obywatela . Co ja się będę rozpisywał. U nasz to bieda i kryzys. Nasza wieś na ostatnim miejscu . Wszystko przez ten Sopot . Jak tak dalej pójdzie to ludzkość z naszej wsi przestanie jeździć do Warszawy. Sąsiadka to nawet zaczęła ściągać majtki przez internet jak jej zamknęli Stadion.
My prości ludzie ze wsi co mamy Sołtysa z PiS kochamy Warszawę.
Tylko czy z wzajemnością?
Toż pisałam, że dzięki Blogowisku poznałam fajnych, rdzennych Warszawiaków : P.A., Małgosię W., Danuśkę, Pana Lulka, Okonia, Dorotę z Sąsiedztwa, Starą Żabę, PaOLOre i pewnie kilka innych osób, ale i czekałam na te znajomości długie lata.
Jak wiecie, czytuję notki na Salonie24.pl, czyli (jak mówi Haneczka) umartwiam się ideologicznie. Dzisiaj jednak jest tam tekst Michaliny Prybyszewskiej „Kryzys uniwersytetu. Dekada procesu bolońskiego” i gorąco polecam przeczytanie go. Często mówiliśmy tu na temat niewydolności kształcenia, a M.P. artykuł swój podpiera niezłymi źródłami. Warto przeczytać.
Witam wieczorową porą 🙂
Dla tych, co to nie przepadają za Warszawą
http://www.youtube.com/watch?v=TO3UNGhggQ8
może się dadzą przekonać?
List Otwarty do Pana Premiera i Pana Ministra Kultury i Sztuki.
Kultura i Sztuka bronia sie jeszcze w odizolowanych bunkrach i okopach, ale bez pieniedzy dlugo nie pociagna. Wedlug statystyk polski rzad przeznacza na nie sumy niewspolmiernie niskie w stosunku do calosci dochodu narodowego. Od Waszej madrosci zalezy to, czy caly narod dozna rozkoszy obcowania z prawdziwa sztuka, a nastapi to tylko wtedy, gdy przeznaczycie stosowne kwoty na edukacje. Jest to Waszym obowiazkiem. Zycze sobie towaru najwyzszej jakosci, a nie tandety. Do szlifowania milionow diamentow marsz!
(dla mnie samego wystarczy pare groszy na lekcje Waszej pieknej mowy)
Moja ostatnia wizyta w Warszawie.
Rok Panski 1993, czyli rok w ktorym Dorota z sasiedztwa miala trzy latka ( mylic sie to rzecz ludzka, moze piec latek). Wszyscy spotkani przeze mnie mieszkancy stolicy byli uprzedzajaco grzeczni, poczynajac od sympatycznego milosnika napojow wyskokowych ktory poradzil mi, bym nigdy nie prowadzil samochodu po pijanemu. Bliskie mi okolice, rog Smoczej i Milej, Chlodna, Zlota nadal istnialy. Kocham Cie od dziecka Warszawo, Syreno, Trabancie. Kocham Was czasy niewinne, czasy w ktorych za sluchanie piosenki o okularnicach czy brzyduli i rudzielcu nie grozilo zeslanie na Wyspy Kanaryjskie.
Prosba do Ministra Odpowiedzialnego za Malpy;
Bylem kiedys swiadkiem incydentu w jednej z Panskich malpiarni. Homo sapiens poczestowal malpe papierosem. Od tego momentu marze o tym, by przeniesc sie z partii Sapiens do partii Malpy. Pozycja goryla, mimo ze to ape a nie monkey bylaby idealna. Jesli jest to niemozliwe, prosze przeczytac moj list otwarty. Tylko po spelnieniu mych prosb wszyscy bedziemy mogli sie umalpic.
Taniec Zespolu Poprawnosci Politycznej, bez Szabel
Placku,
Na Twoje wpisy się czeka. Piękne!
Barbaro,
dzięki za link. Czuję się całym sobą warszawiakiem, chociaż się tu nie urodziłem. W W-wie się wychowałem, niemal całe polskie życie na Ochocie. To moje dzielnica.
Pyro,
może poznasz następnych z W-wy, którzy nie będą kojarzyli Ci się z tymi ponurakami.
Serdecznie witam i miejsce koło siebie robię dla Basi-Asi i Mikołaja.
Jutro rowerzysci opuszcza Vancouver, BC i zatrzymaja sie na noc w Whistler, BC.
Na pewno znacie Whistler z olimpiady zimowej.
Pisalam u Owczarka przy okazji olimpiady, ze nazwa Whistler pochodzi od sympatycznego zwierzatka – swistaka. Odglos, ktory wydaje swistak (whistle) dal nazwe miejscowosci Whistler.
Na filmie jest swistak zamieszkaly w Olympic Mountains w stanie WA.
http://www.youtube.com/watch?v=w57jdMB_f0k
Film z gwizdajacym swistakiem nastepnie.
Odglosy swistakow maja rozne tony. Moga oznaczac powitanie, ostrzezenie, zaproszenie dla sasiada – swistaka i kilka innych informacji.
Nie wiem, co oznacza zalaczony gwizd, ale ten swistak jest bardzo przyjazny od lat.
http://www.youtube.com/watch?v=Foguf0KfXHQ
Swistaki upodobaly sobie poludniowe stoki Hurricane Hill w Olympic Mountains. Jest to na wysokosci okolo 2000 metrow.
Kiedy rowerzysci wyjada z Whistler nie wiem nic na temat terenow, ktorymi beda przejezdzali az do Anchorage, AK.
Szczesliwej podrozy.
Orca,
Śliczne zwierzątka, spotkałem je w czasie mojego pobytu w Colorado.
Orca podrzuca nam nowe informacje o terenach, przez ktore mlodziez przejezdza. Basia milczy bo ponoc usluga telefoniczna teraz droga. Niektorzy z nich jednak znajduja sposob by sie odezwac. Kto chce i moze ma zawsze wstep do Texas 4000 recent journals. Tu zdecydowalam sie skopiowac wpis Charlie Saginaw czym jest dla nich ten wyczyn; bo przeciez nie zapominajmy, ze to nie tylko wyczerpujaca przejazdzka. Niektorzy z nich osobiscie albo poprzez bardzo bliskie osoby byli dotknieci rakiem. Na szczescie wsrod nich samych zwycieza mlodosc, energia i zdrowie:
„Now Texas 4000 is a VERB.
to fight through gusting headwinds, to turn the stranger into the friend, to recast the despair of cancer into a tool of hope, to play with sock puppets on the shoulder of the highway to distract from a teammates pain, to cut up 4 day old bagels into 1/4 pieces and slathering peanut butter and calling it pizza in order not to waste one once of food, to dance with your team at a rest stop, as if the rest of the world were not watching, to search for objects on the side of the road for gift giving opportunities, to condense your life altering summer into a 10 second donation pitch, to call home the place where ever your 2 X 1 X 1 duffel bag hits the ground, to be awaken up at 4 AM and rise to pack your bag knowing that 24 other people rely on you, to think 3 steps ahead, to leave a pace line to pass gas… or not, to celebrate the lives of those lost to cancer–not just their physical hardships, to find common ground with those who don’t think, look, or sound like you, to look into the lives of others with empathy instead of judgment, to discover that your teammates are vastly more complex than you first assumed;
to understand that cancer is not just the rapid and uncontrolled division of cells, it is the destruction of families, the cause of endless tears, the maker of childless couples and orphaned children.
And that every presentation, every raised dollar, every peddle stroke, every conversation on the side of the road, every hug, every replaced tire tube, ever pedal stroke up the steepest hill, every smiled and tear shared among team mates, combats the hideous monster we call cancer.”
WandaTX,
Inspirujace refleksje.
Wystarczy, ze bede nasladowal Nowego, by moje maniery byly godne podziwu – Witajcie Basiu-Asiu i Mikolaju 🙂
WandoTX – Tak, kazdy usmiech, kazda lza i wdziecznosc za entuzjazm mlodosci. Zarazliwy.
Probuje zgadnac potrawe z nastepnej puszki Gospodarza. Mam nadzieje, ze bedzie to cos jadalnego, a nie lagodne ale konsekwentne stopniowanie grozy. Z lokciami na stole nie wolno, z brudnego kieliszka nie wolno, w przepasce na biodrach nie wolno – jesli bedzie to traktat o tym, ze jedna kapiel rocznie nie wystarcza, pojade do najblizszej hurtowni udzcow baranich i win z niezapominajek. Milosnikom Wedla polecam Norwegie i Danie – samych Wedlowskich pomnikow jest tam zatrzesienie, Wedlowskie niemowleta, Wedlowny, arystokratyczna rozpusta.
Tylko dla blekitnokrwistych – Ulubiona piosenka ksieznej Karen Wedel Jarlsberg – NIE czeko czeko czekolada
dzień dobry … miłego dnia … 🙂
Pawełku Jaś ma super wakacje z tatą …. 😀
(Ostatnia kropla goryczy, ale szeptem, wszyscy juz spia)
Panie Ministrze, dawniej wielodzietnia rodzina mogla sie nasycic Chopinem sluchanym przez radio marki Pionier, a Zelazowa Wola nie byla z plastyku. Teraz ze swieca szukac produktow zawierajacych wiecej niz 18% zawartosci Chopina. Rozumiem, ze nie wszystkie trociny, spulchniacze i lopian mieszcza sie w kielbasach, ale to juz skandal. Chopin tanczony, tatuowany, panierowany, ludowy, hip hop, salsa. Nie jestem jeszcze pelnym goryczy starcem (bede nim za dwa tygodnie), ale moje nerwy sa zszarpane od samego zamawiania kawy lub herbaty. Czynnosc ta zajmowala mi pare sekund, a teraz godzine. Kawa z boczkiem, kawa bez kawy ale z kozim mlekiem, koza krotkowlosa lub zarosnieta, gorska lub nizinna, mleko z tluszczem lub bez, beza z bialka lub tofu. Blagam Pana, Sanatorium pod Klepsydra zamkniete na cztery spusty.
Kawe prosze, dwa kiszone ogorki i Chopina. Dziekuje.
Nie, nie na wynos i zadne tam 3-D. W XIX-tym wieku wszystko bylo bialo-czarne.
bez frytek i oranzady
Wyzalilem sie za wszystkie czasy. Mam jeszcze sile na jedna porade praktyczna. Osobom szczuplym odradzam pozowanie z obrazem Modiglianiego w tle.
Kotki dwa…..
Zle sie spalo. Gorac. Ogródek podlany, siatka przeciwko komarnicom powieszona. mikrosniadanie zaliczone. Ide reperowac zeby w samo poludnie. Pozdrowienia dla Blogostwa z Zyczeniami udanego dnia.
Pan Lulek