Od uchy do uchy
To nie błąd. Mam na myśli bowiem rosyjskie zupy. W dawnych czasach słowem „ucha” określano każdą zupę. Później to słowo oznaczało już tylko zupy rybne. A jest ich kilkadziesiąt rodzajów.
Zajmuję się nimi dzisiaj z dwu powodów. Po pierwsze – za chwilę ( 1 maja) rozpocznie się sezon wędkarski i będę mógł pójść na szczupaki. A po drugie – wszystkie media trąbią o poprawie oficjalnych stosunków polsko-rosyjskich. Nic tak nie umacnia owych stosunków jak talerz gorącej i pysznej zupy rybnej czyli uchy.
Najpierw cytat z wielkiej i grubej księgi czyli „Encyklopedii sztuki kulinarnej narodów Rosji”:
„Do XVIII wieku słowo ucha w języku rosyjskim oznaczało zupę w ogóle. Dlatego w średniowiecznych księgach, np. „Domostroju”, znajdują się wzmianki o usze grzybowej, mięsnej, rybnej (kilka rodzajów w zależności od gatunku ryby). Podawano do niej bliny i pierogi. (…)
Obecnie ucha to zupa z ryby gotowana na rybnym lub mięsnym rosole. Jeżeli dodaje się do niej kaszę lub makaron, nazywa się ją zupą rybną. Najsmaczniejszą uchę gotuje się z kilku gatunków ryb, żeby zapewnić zupie kleistość, delikatność, słodycz i wspaniały smak. Dobrego smaku i kleistości dostarczają jazgarze i okonie, zaś delikatności i słodyczy – miętusy i sieje.
Bulion rybny najczęściej gotuje się z głów większych ryb i płotek. Im więcej ryby w zupie, tym jest ona smaczniejsza. Jeśli ryba przeznaczona na zupę jest duża i w całości, należy włożyć ją do ostudzonego wywaru. Gdy zaś jest drobna lub pokrojona na porcje, wrzuca się ją na wrzący wywar i gotuje na wolnym ogniu. Na 6 talerzy zupy daje się 2 łyżeczki soli. Bulion gotujemy około dwóch godzin. Po przecedzeniu dodaje się pozostałą rybę (pokrojoną na kawałki do wrzącego bulionu, całą rybę do ostudzonego). Gotuje się rybę 20 – 30 minut. Jeżeli widelec łatwo przekłuwa rybę -jest ona gotowa.
Jak klarować bulion z ryby. 3 – 3,5 łyżki prasowanego kawioru utłuc drobno i wymieszać z 0,5 szklanki zimnej wody. Dolać szklankę przecedzonej, gorącej zupy rybnej, dobrze wymieszać i wlać do pozostałej zupy, mieszając łopatką w jedną stronę. Przykryć i odstawić na 10 – 15 minut. Klarowną zupę przecedzić przez mokrą obwiązaną na garnku ściereczkę, a potem zagotować.”
A teraz pora na przepis, który przywiozłem przed laty znad Wołgi:
Pół kg małych okoni, leszczy lub płoci, 0,75 kg jesiotra lub sandacza, włoszczyzna(bez kapusty i marchewki), pieprz i ziele angielskie w ziarnkach, sól, białko z 3 jaj, sok z cytryny, 1 kieliszek czystej wódki na każdy talerz
Małe rybki oczyszczone i sprawione zalać 2 litrami wody. Dodać 10 ziarenek pieprzu i ziela angielskiego, pietruszkę z natką, cebulę, selera (ok. 5 dag), pora. Posolić i rozgotować na małym ogniu. Wywar przecedzić i starannie wycisnąć miazgę z ryb. Operację tę powtórzyć. Ponownie zagotować miazgę w wywarze rozrzedzonym wodą i znów odcedzić i wycisnąć. Po drugim gotowaniu do odcedzonego wywaru włożyć dzwonka jesiotra lub sandacza, które osolone czekały w chłodzie. Gdy zupa zagotuje się należy ją sklarować. Zupę ostudzić, wlać do niej roztrzepane białko z trzech jaj i powoli podgrzewać. Gdy białko zetnie się zdjąć z ognia i przecedzać przez gazę lub niebywale gęste sito do wazy. Dodać soku z cytryny, czystej wódki i włożyć ugotowane dzwonka ryby.
Pozostałą wódkę należało zamrozić i wyciągnąć z zamrażarki gdy ucha jest już na talerzach.
Komentarze
ja nie przepadam za zupami rybnymi … sama nie wiem dlaczego bo ryby w każdej innej postaci bardzo mi smakują …
Małgosi witaj po urlopie … 🙂
Aleście się wczoraj rozpisali. Było o czym. Stefania Grodzieńska to w samej rzeczy historia. W dzieciństwie jej felietony bardzo mnie śmieszyły, a przy przeziebienu mam zwyczaj informować, że „Bab kadar”, jak to Grodzieńska wymyśliła. Pamietam też, że „Dziesiąty sprawiedliwy” Jurandota cieszył się w teatrze sporym powodzeniem”. Byłem na tym, ale nawet nie pamietam, w którym teatrze. Na pewno nie była to „Syrena”, którą Jurandot założył na pierwszym piętrze łódzkiego Grand Hotelu zanim przeniósł sie ze swym teatrem do Warszawy na Litewską. Z wykształcenia był matematykiem i chemikiem.
Dorota z sąsiedztwa daje link do tekstu Haliny Birenbaum, która pisze m.in. o wyprawie do teatru Femina w getcie na Księżniczkę Czardasza ze Stefanią Grodzieńską. Teatry dramatyczne były zamknięte, mogły działać rewiowe, które wystawiały i operetki. Ten był kierowany przez Jerzego Jurandota.
Jasny gwint!
Nie mówię dzień dobry, bo u mnie trzecia w nocy i Łysy świeci w okno (są zasłony, ale nie pancerne) i przeszkadza spać 👿
Stanisławie,
Stefanii Grodzieńskiej „Już nic nie muszę” polecam, taka króciutka autobiografia.
A ja jeszcze pomarudzę. Nugat do Rzymu trafił z Grecji. Ciastko orzechowe o tej nazwie było znane jako nux gatum czyli orzechowy kot. Kotek orzechowy nadał nazwę przyjętą przez wiele języków, aczkolwiek wywody etymologiczne czasem są zadziwiające. Doszukują się na przykład źródła słowa nugat w „staroprowansalskiej” nodze (noga), gdy słowo to trawiło do Prowansji z Persji, gdzie, jak już wczoraj pisałem, „nogha” była nugatem z orzechami włoskimi w odróżnieniu od wielu odmian nugatowych z orzeszkami pistacjowymi i migdałami. Natomiast nucatus oznacza nugat, ale, jeśli nie jestem w błędzie, tylko w łacinie vulgaris czyli w języku ludu miejskiego. Dopiero botanicy sięgnęli do tego słowa, aby nim ochrzcić odmianę kożlarza. Swoją droga „nogha” mogła pochodzić także od orzechowego kota.
Mam pytanie do prawnika lub osoby znającej się na prawie pracy. Dyrektorka muzeum w którym pracowałem w związku z niekorzystnymi dla niej komentarzami w internecie zakazała pracownikom jakichkolwiek rozmów o muzeum , relacjach międzu pracownikami, wygłaszaniem jakichkolwiek uwag krytycznych dotyczących pracy. Jednym słowem zero rozmów o muzeum poza muzeum. Kazała wszystkim pracownikom podpisać dokument lojalkę mówiącą o tym ,że w wypadku złamania w/w oświadczenia pracownikowi grozi dyscyplinarne zwolnienie z pracy.
Muzeum jest finansowane przez Samorząd Województwa Mazowieckiego.
Wracam jeszcze do wpisów Nisi zamieszczonych wczoraj
po północy 😀
Marek … 😯
Ja tam się nie znam, ale pytam – to jej prywatne muzeum, czy jednak państwowe?
za taka przecierana zupa z ryby nie przepadam 😕
ale zupy z ryby moga byc cudownie aromatyczne i sa bardzo lekkie. zrobiona nie tylko z ryby fruwajacej potrafi uniesc nie jedno serce 😆
jak mam pod reka, to dodaje szklaneczke pastisu. to zamiast mleka smietany czy innych zabielaczy
…idę dospać, Łysy zszedł z jednego okna, zanim dojdzie na drugie, mam ze 2 godziny z groszem.
Żadna przecierana. Ma być gęsta i sążnista, wcale nie lekka, jedno solidne danie, „przyprawione z umiarem, acz pikantnie”.
Są gusty i guściki 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Food-strona-Alicji/Fish_stew/hpim2049.jpg
Nie jestem prawnikiem, ale coś tam wiem o prawie pracy. Taka lojalka nie ma najmniejszej mocy prawnej. O pracy nic nie wolno mówić poza pracą tam, gdzie wszystko, co się w pracy dzieje, stanowi informacje niejawne czyli co najmniej zastrzeżone. Dostęp do nich mogą mieć tylko pracownicy posiadający certyfikat dostępu do informacji określonego stopnia tajności. Przechodzą odpowiednie szkolenie, które obejmuje miedzy innymi zasady obchodzenia się z posiadanymi informacjami. Pracownicy, którzy takiego szkolenia nie przeszli, nie ponosza odpowiedzialności za ujawnienie informacji, do których nie powinni mieć dostępu. Odpowiada osoba, która dopuściła do tego, że osoba nieuprawniona uzyskała informacje np. zastrzeżone. Odpowiedzialność pracownika nie posiadającego certyfikatu pojawia się dopiero wówczas, gdy uzyskał informacje niejawne podstępnie lub na drodze czynu zabronionego.
Są pewne sytuacje, gdy informacje, które nie stanowią informacji niejawnych, z jakichś powodów mogą stanowić zagrożenie dla zakładu pracy w razie ich ujawnienia i pracodawca może wymagać od pracowników chronienia takich informacji przed światem. Ale są to sytuacje wyjątkowe, a zakaz rozpowszechniania informacji musi być jasno uzasadniony. Tak, żeby pracownik, który je rozpowszechnia, miał świadomość, że działa na szkodę zakładu pracy. Jednak ogólny zakaz „rozmawiania o pracy poza pracą” nie grozi pracownikowi żadną odpowiedzialnością w razie jego złamania. Ponadto każde oświadczenie woli pracodawcy musi mieć jakąś podstawe prawną. Zakaz rozmawiania o pracy również.
Jest jeszcze sytuacja szczególna, gdy któryś z pracowników często przedstawia w mediach sytuację w zakładzie pracy. Jeżeli robi to niezgodnie z prawdą i naraża pracodawcę na szkody, może być ukarany, na przykład upomnieniem lub naganą. Udzielając nagany pracodawca może ostrzec pracownika, że dalsze postępowanie w ten sam sposób spowoduje zwolnienie dyscyplinarne z pracy. Jeżeli taka nagana się uprawomocni, pracodawca ma prawo zastosować zwolnienie bez zachowania terminu wypowiedzenia po kolejnym iformowaniu mediów przez pracownika w ten sam sposób, uznany za działający na szkodę zakładu pracy. Pracownik może od nagany odwołać się do sądy pracy i wykazać, że przekazywane przez niego informacje były prawdziwe. Jeżeli były prawdziwe, a pracodawca w sposób umotywowany nie zakazał ich rozpowszechniania, pracownik zostanie przywrócony do pracy. Umotywowany zakaz rozpowszechniania informacji to wykazanie, że informacje formalnie nie objęte klauzulą niejawności mogą narazić na straty – np. poznanie przez konkurencję niezastrzeżonej jeszcze tajemnicy handlowej. Uzasadnienie nie może jednak dotyczyć spraw dotyczących działań „wstydliwych” – nieprzestrzegania prawa pracy, norm produkcyjnych i tp. Pracodawca ma obowiązek wyeliminowania nieprawidłowości a nie karania za ich ujawnienie.
Są też informacje, które nie należą do niejawnych, ale podlegają ochronie z innych tytułów, jak np. dane osobowe. Tych nie wolno ujawniać poza okolicznościami przewidzianymi prawem i za ich bezprawne ujawnienie pracownik powinien być ukarany i zwolnienie z pracy wcale nie jest w takim przypadku karą wyjątkową.
Marku, rozpisałem się o tym, co tylko Ty chciałeś wiedzieć, ale może inni wybaczą.
Jolinek51 nie dospi ale ostatnio zajmuje ciagle czolowe miejsca. Za to mój komp od czasu do czasu robi z rana update a to trwa kilkanascie minut. Ale nie ze mna takie numery. Cos tam robie w miedzyczasie
Teraz juz prawdziwa pannoniczna pogoda. Rano chlodno a potem nadupal
Pieknego dnia zyczac w pas sie klaniam
Pan Lulek
Problem z muzeami podległymi samorządom wojewódzkim jest taki, że są to całkowicie autonomiczne jednostki organizacyjne, dla których samorząd jest tylko organem założycielskim, ale nie zwierzchnim. To znaczy, że można tylko odwołać dyrektora muzeum ale nie można mu niczego nakazać. Mozna kontrolować dyscyplinę finansową i jej nieprzestrzeganie jest podstawową przesłanką pozwalającą na odwołanie. Współpracą merytoryczną z muzeum zajmują się departamenty kultury, ale nie maja one prawa żadnej ingerencji w działalność muzeum. Co nie znaczy, że pracownicy muzeum nie mogą się poskarżyć członkowi Zarządu Województwa Mazowieckiego nadzorującemu Departament Kultury na stosunki pracy. I tylko czlonkowi Zarządu, bo interwencje w Departamencie Kultury chyba wile dac nie mogą. Ewentualnie dodatkowo w DK, wtedy ma to sens.
Dzień dobry.
Pisałam, sprawdzałam uparcie kod, ale i tak (ponoć) był nieprawidłowy.
Zup rybnych nie lubię (zapach) ale w razie potrzeby gotuję.
Alicjo – w Polsce powiatowej kierownik zakładu to nieco więcej, niż właściciel, bo prócz władzy administracyjnej ma za sobą tzw plecy i dokąd go „plecy” chronią jest niemal nie do ruszenia.
Nisiu – ogromnie żałuję, że nie oglądałam scenki, w której Tusk był celowniczym, a Putin osobiście odpalał rakietę.
Lubię zupę rybną, choć sama gotowałam ją może ze dwa razy w życiu. Ale czasami jedziemy do Pucka i wtedy w barze ” U Budzisza” jemy bardzo smaczną zupę rybną, lekko zabielaną i zakwaszoną. Trochę przeszkadzają mi naczynia i sztućce jednorazowe, ale miejsce ma ogromny urok, bo jest to stara wędzarnia tuż nad zatoką. Na brak klientów Budzisz nie narzeka.
Alicjo-pognaj otworzyć pocztę !
Zupy rybne są specjalnością wielu kuchni. Nasza rodzima chyba specjalnie nie bryluje, choć nie powiem, że nasza najbardziej prosta jest niesmaczna. Choć trudno zdefiniować najbardziej klasyczny przepis na polską zupę rybną. Mnóstwo gatunków ryb do wyboru, różne warianty przypraw i dodatków.
Ucha to zupa prosta, soljanka już bardziej skomplikowana. Dobra soljanka nie ustępuje najlepszym zupom rybnym świata. Nie jadłem prawdziwej bouillabaisse. Najmniej mnie zachwycają rybnozupne specjały portugalskie, które też słono kosztują. Za to sardynki portugalskie z puszki, jak najbardziej. Sardynki pieczone na ruszcie w Portugalii – bardzo różnie, jak sprzedający potrafi. Za to w Maroku jakoś pieczone czy smażone sardynki zupełnie mi nie smakowały pomimo dużego uznania dla miejscowej kuchni. Przyprawiają tam sardynki tak, że zaczynają przypominać śledzie, a nie tego szukam w sardynkach.
Dzień, jak z końca czerwca. Na trawnikach zakwitły krzewy pigwowca japońskiego i migdałków, trawa przetkana żółcią mleczy, a pod balkonem Pyry zakwitła grusza. Nie wiem, jakie owoce ta grusza rodzi, bo nigdy, przez ostatnie 10 lat dzieciaki osiedlowe nie dały dojrzeć gruszkom z tego drzewa (małe, twarde i kwaśne są obrywane do zera) Na obiad będą schabowe, ziemniaki i surówka z rzodkiewek, koperku i zielonej cebulki w śmietanie.
A za chwilę matury i będa kwitły kasztany !
Zup rybnych często nie jadam (mimo iż Osobisty łowi ryby).
Ta na zdjęciu Alicji wygląda bardzo smakowicie,ale z tych które
do tej pory jadłam, to najbardziej lubię francuską przecieraną
soupe de poisson podawaną z grzankami,czosnkiem i rdzawym
sosem rouille.
Nie wiem, dlaczego łotr mówi do mnie „fe1a” na początek. Co zrobiłem o symbolu 1a, że to jest fe. Pyro, to niesprawiedliwe. Wprawdzie pąki magnolii powoli pękają, ale nawet forsycja ledwie co parę kwiatków wypuściła. Na ulicach trochę dalej od morza pięknie kwitnie od dwóch tygodni. Do tego od wczoraj niby 10 stopni, ale wiatr przenika chłodem. Gdzie te czasy, gdy mieszkałem na Dolnym Śląsku i mnie wóczas mieszkańcy Poznania zazdrościli upalnej wiosny pozwalającej (bywało) kąpać się na przełomie kwietnia i maja. Co prawda woda miała pewnie około 14 stopni, ale to 8-letnim chłopcom wystarczało. Służyły do tego glinianki i wyeksploatowane kamieniołomy. Na kąpiel w jeziorze trzeba było czekać do końca maja.
Zdaje sie soljanka ta zupa sie nazywala co zem ja kiedys robil ale przepis gdzies mi sie zapadl w jaki piekarnik.
Z ostroznoscia jakas dziwna do zupy rybnej podchodzilem a sie okazala hitem i jak ktos wspomina moje zupki to zawsze tylko rybna wymienia jakby cala reszta nie istniala.
pozdrawiam Towarzystwo Zebrane
Przyszła sąsiadka „Muszę wyjść na pół godziny; czy Skubi może pobawić się z Radkiem?” – może. Pół godziny z dwoma nadaktywnymi pieskami wytrzymamy One zresztą szaleją jakieś 15 minut i potem każde leży w innym kącie. Sąsiadki nie było ponad 2,5 godziny, za to na środku dużego pokoju leżały szczątki poszarpanego krzaczka róży (jednej z tych, z Połczyna) i pół szufelki ziemi. Okazało się, że Skubi wcale nie wyrósł z zabaw ogrodniczych. Myślałam, że go uduszę, a Młodsza mówi „Nie piekl się. Twoja wina, żeś nie dopilnowała”. A skąd ja niby mogłam wiedzieć, że on gryzie i wykopuje kolczaste róże?
To nareszcie jest pewny kandydat do tanga z róźą w zębach 🙂
Danuśka, gdybyś była bliżej, to bym Cię ze złości pogryzła.
Przyznaję bez bicia, że nie należę do klubu amatorów zupy rybnej.
Jakoś mi się od dzieciństwa źle kojarzy. U mnie w domu nigdy takich zup nie gotowano, złe doświadczenia musiałem zdobyć gdzieć na występach gościnnych. Może źle trafiłem i zupa była dd, a może przeszkadzała mi świadomość, że to te rybie łby… oczka… móżdżek… skrzela….
W każdym razie trauma tak mi się podskórnie zakodowała, że zupy rybne omijam z daleka. Ale ryby pod różną inną postacią bardzo lubię, wręcz przepadam. I sardynki z patelni też w całości połykam. A zupa? Nie, i już!
Na to nawet mój znakomity przyjaciel ichtiolog (znany Wam jako prof. Skóra) nic nie poradzi, a potrafi on w kuchni wyczarować z ryby prawdziwe arcydzieła. I to tak, z rękawa, spontanicznie, na żywczyka…
PaOLOre, Danuśka – czy w tym roku „zdajecie maturę”. Trzeba by Wam coś na nerwy przygotować.
Pyro – zdajemy za rok, póki co jeszcze luz.
A ja to mogę postarać się być bliżej Poznania, wtedy kiedy
będziesz robić oładki albo pierogi,bo wiesz,że ze mnie pies
na takie dania 😀
Na pierogi, to do ludzi z okolic Tobie bliższych. Oładki, moja Miła, robi się maks, 5 minut, więc chochlę (a raczej trzepaczkę) w dłoń
Pyro, tak, zdaję maturę, ale postanowiłem się tym zupełnie nie przejmować.
Dziecko powiedziało mi, że teraz jest dorosłe i że mogę się nie wtrącać…
Wytrącony nie wtrącam się więc, a „coś na nerwy” mi się przyda, jak najbardziej, aczkolwiek bynajmniej nie z powodu matur.
PaOLOre – czy Wojtek jeździ przez Poznań? Mógłby zabrać dla Ciebie nieco pocieszenia.
Nie wiem, śmiać się, czy płakać. Przeczytałem właśnie na portalu GW wypowiedź jakiegoś „prawdziwego Polaka”:
„Kaczynski, mimo że niedoskonały, to potrafił odejść z klasą, i jak
widać nawet po śmierci wywołuje popłoch wśród lewactwa”.
Od torsji z tytułu powyższego powstrzymała mnie lektura riposty:
„Ląduj dziadu! -to podobno ostatnie słowa z czarnej skrzynki Tu154”
Do zupy rybnej z początku zawsze podchodzę jak pies do jeża. Jest tu i dosłowność w postaci obawy udławienia ością. Ale po chwili z zasady zupa zaczyna smakować i dalej jem z ochotą. Choć bywa inaczej, gdy zupa kiepska, co się w życiu parę razy trafiło. Szczególnie w FWP, o którym pewnie już mało kto pamięta.
Pyro, niestety, Wojtek nie jeździ przez Poznań 🙁
A teraz pędzę na miasto, czyli do klienta, bo nie wszystko mogę zreperować nie ruszając tyłka z fotela…
Przykro to czytać, ale z drugiej strony do takiego tekstu trudno o lepszą ripostę, choć sama w sobie odrzuca w obliczu śmierci autora „spieprzaj, dziadu”.
Lewactwo, lewactwem a gastronomia pod koniec lat 60-tych nie do końca była pod zdechłym azorkiem. Jako student często jadałem obiady w barze Neptun na Pojeździe w Sopocie. Bardzo smaczne kotlety mielone robili i bardzo smaczną surówkę z selera. Często tam jadał to samo aktor Kalczyński, obecnie gwiazdor seriali w jedynce (Klan) i w TVN (Na Wspólnej). Szkoda baru Neptun. Smacznie i tanio. Nigdy po mielonym nie miałem sensacji żołądkowych, choć męczyła mnie wówczas choroba wrzodowa z nadkwasotą w rejonach rekordu Guinessa.
Nie dawali tam wyszukanych potraw, raczej takie w stylu domowym. Więcej było w Sopocie miejsc, gdzie można było pójść zjeść zdrowo i niedrogo. Pensjonat Irena i prawie bliźniaczy Wanda. Bar „Pod Strzechą” według mnie ustępował nieco „Neptunowi”, ale poza sezonem też zjeść tam się dało. I oczywiście, zabytek epoki, bar mleczny naprzeciwko kościoła garnizonowego, nieopodal dworca. Teraz jest tam restauracja włoska, całkiem niezła i w granicach wypłacalności fundatorów niekoniecznie zamożnych. Taki dawnych czasów czar, na pewno podidealizowany wspomnieniem młodości.
Dla ścisłości dodam, że bar „Pod Strzechą” nadal istnieje, ale od dziesięcioleci tam nie byłem
Smacznie, tanio choć nie wyszukanie karmiły bufety kasyn wojskowych i milicyjnych. Kiedy myślę o mojej „Markietance”, to mogę z pamięci menu recytować
– sledź w oliwie (wysoko ceniony)
– rolmopsy
– karp w galarecie
-schab w galarecie
– galareta z nóżek
– sałatka jarzynowa
tatar
– kaszanka zasmażana z kapustą
– parówki
– kiełbasa wojskowa z wody albo smażona z cebulką,
– wątróbka z cebulą
żurek z wkładką
– grochówka z wkładką
– kurczak z piekarnika,
– schabowy soute z garniturem
– flaki
– golonka
Markietanka nie wydawała obiadów, więc żadnych ziemniaków, klusek, ryżu. To – w założeniu – były II-gie śniadania albo kolacje. Kucharki mieliśmy b.dobre – jedzenie było świeże i dobrze doprawione. W razie konieczności robiły i bankiet i wielkie przyjęcie. A w bufecie było na okrągło to samo i nikt nie narzekał.
Zupa rybna jak najbardziej, ale dla mnie tylko w wersji na ostro i raczej nie jakaś tam klarowna.
W Sopocie tłumy walą teraz na zupę rybną do nadmorskiego baru „Przystań”. Specjał zrobiony z różnych gatunków ryb, pewnie akurat tego, co kucharze mają pod ręką. Przyjemna, ale nie powala na kolana, można by ją ulepszyć.
Moja zupa rybna jest robiona na bazie filetów rybnych, bez głów, ości itp – sola, okoń oceaniczny, łosoś i co tam jeszcze się trafi w sklepie, zawsze robię to z ryb zamrożonych.
Najpierw w garze szklę na oleju grubo pokrojone 2 wielkie cebule, na to daję rybę w dużych kawałach, musi tego być ze 2/3 gara (u mnie 5 litrowy gar). do tego pokrojoną w kawałki paprykę, w tym jedną porządnie ostrą – ja dodaję jalapeno z pestkami – to one robią prawdziwą ostrość. Zalewam wszystko litrową puszką pomidorów z sokiem (pomidory trochę rozdziabuję). Z pół główki czosnku, pieprz, sól, ziele angielskie (kilka ziarenek), ze 3 listki bobkowe, koniecznie dużo bazylii – przygarść suchej, lub jeszcze więcej świeżej, garść suszonej czerwonej papryki.
Uzupełnić wodą, zagotować i po mniej więcej 20 minutach powolnego pyrkotania zupa gotowa. Właściwie trudno to nazwać zupą, bo jest to bardzo gęste, dlatego nazywam to „fish stew”, czyli taki rybny gulasz.
U mnie jest ona ostra jak brzytwa, niemniej jednak inne smaki nie są zabite i mimo braku głów i tych tam innych części rybnych wiadomo, że to zupa rybna. Najczęściej robię z tych trzech ryb, bo np. taki halibut jest drogi, ryby świeże ogólnie też, a z mrożonych ryb, na ogół tańszych, najlepiej wychodzi właśnie zupa rybna.
Danuśka,
gdzie ten Jesienin? Wybrałabym się z ochotą wielką, tylko żeby to było w centrum gdzieś, moja meta jest przy Rynku. Jakby co, podjadę taksówką gdzie trzeba, tylko oby nie na obrzeża Stolicy.
O, doczytałam!
Danuśka – koniecznie!!! Wybierzemy się razem?
Przypomniał mi się film, gdzieś z przełomu lat 60-70 – „Isadora”, ze świetną rolą Vanessy Redgrave (to tak a propos Jesienina). Na film trzeba się było wybrać do powiatowego miasta, a powrót…o 3-ciej nad ranem!
I o 6:30 najpóźniej trzeba było wstać, żeby zdążyć na pociąg do szkoły – do tego samego powiatowego miasta 😯
Żeby nie było – rzeczona stacja kolejowa nie była pod nosem, tylko ok. 2 km. w jedna stronę, przez pustkowia. Wyjątkowo dobrze pamiętam ten powrót, była ciepła noc majowa lub wczesno-czerwcowa i Łysy dawał po patrzałkach prawie tak, jak dzisiaj ten tu, z tym, że bardziej, bo była pełnia. I było po pierwszych sianokosach. Żadnych skojarzeń, proszę, do kina wybrałam się z siostrą i w ogóle byłam wtedy średnio-nastoletnia.
Się człowiek poświęcał dla sztuki 😯
Regularnie czytam czasopismo GEO a tam jedna okropnosc goni druga. Potem daje w prezencie Walterowi. Dzieciaki czytaja ale najbardzej reklamy samochodów. Jesli zas chodzi o pokolenie wyrosle uslyszalem ostatnio nastepujacy komentarz. Fajna bylas babcia ale my teraz musimy zajac sie wlasnymi dziecmi. Znaczy chyba i dziadek w odstawke.
Chromole powiedzialem. Dalej nie bede kosic. Ma sie rozumiec ogródka.
Pan Lulek
Złośliwcy twierdzili, że jeśli w Moskwie i Waszyngtonie opowiada się dowcipy polityczne, to ani chybi, jest to import z Warszawy. A przecież zdarzało się, że i Warszawa importowała, prayznajmniej te, ze styku polityki i kultury. M.in. opowiadano i taką historyjkę :
Do KC wezwano Jewtuszenkę. Na ścianie w Sekretariacie Kultury wisiał wielki portret Puszkina, a niżej na półce stała fotografia Jesienina. Towarzysz Sekretarz KC „po kultiurnym diełam” ze zmarszczoną brwią tłumaczył, że Puszkin wielkim poetą był(!) Jesienin Kłopotliwy być przestał – umarł i Bóg z nim, a Wy, towarzyszu Jewtuszenko, z prostym człowiekiem się nie liczycie, głupoty jakieś piszecie, ja nawet niczego u Was nie rozumiem. Pewnie to dlatego, że Wy nie umiecie, nbie potraficie pisać wierszy.
-Umiem pisać wiersze – zaprzysiągł Jewtuszenko
– Jak mówicie, że umiecie, to pokażcie. Nie napiszecie przez 0,5 godziny pożadnego wiersza i odbierzemy Wan legitymację związku.
Zacukał się nieco Jewtuszenko, westchnął i powoiedział
– Nie trzeba mi pół godziny; zaraz powiem mój nowy wiersz
Stanął na wprost portretu Puszkina i z wielkim uczuciem wyrecytował ‚Ty Jewgienij. Ja Jewgienij.
Ty gienij
i ja gienij.
Ty gawno
i ja gawno,
tolko ja tiepier,
a ty uż dawno”
Jak się skończyła audiencja, nie wiadomo.
wiem, jak się porządny pisze, ale się napisało, więc errata
Bufety kasyn wojskowych, to jeszcze nic. Jak miło było w kantynach milicyjnych! Ba, co ja piszę w kantynach. Nawet rodziny pań pracujących w przedszkolach dla milicyjnych dzieci, nigdy nie miały kłopotów z aprowizacją. Ach Pyro, to były piękne dni…
Pyra, 10:06
„Żadne kalectwo tak nie upośledza, jak brak pleców” 😆
Jadałam obiady w kasynie wojskowym, były przepyszne prawie jak domowe.
…w stołówce studenckiej na Kuźniczej we Wrocławiu (lata 70-te) też były dobre obiady (za 11 zł.)
Kucharki były znane wszystkim stałym bywalcom, chłopcy karmili je komplementami – a one rewanżowały się kulinarnie. Nie wiem, jak było w innych stołówkach, ale tam – jak u mamy. Dokładki też!
Pracujac na Wegrzech palaszowalam co drugi dzien zupe rybna halaszle. Byla wspaniala. Juz w domaszku kilkakrotnie prubowalam wyprodukowac cos podobnego (z przepisow oczywiscie) ale to nie bylo TO. Jakis sekretny skladnik czy urok Wegier sprawialy, ze miala inny podsmaczek????
Ostatnio moi koledzy z Filipin i kolezanka z Siri Lanki czestuja mnie wspaniala zupa z makreli, dobra ona jest. Jak wroce do pracy to poprosze o przepis i zapodam.
Buziaki dla wszystkich!
Wróciłam z apteki wypruta z sił. Miałam do przejścia ok 150 m i 1 piętro. Przysiadałam kolejno na 2 ławkach i czekałam, kiedy mnie szlag trafi. Wiecie co? Jak tak mam żyć jeszcze kilkanaście lat, to pięknie dziękuję.
Nalatałam się wokół domu w celach porządkowo-ogródkowych.
Pyro,
ja Ci kazań prawić nie będę, boś mądra kobita i sama wiesz, ale podpowiem cichuteńko – ulżyj płuckom, a i nogi lepiej poniosą 😉
Pyro- a żyć masz jeszcze przez dłuuuugie lata,bo kto nam tu będzie
te barwne opowieści na blogu snuł !
Alicjo- bilety kupione,oczywiście,że idziemy razem !
Danuśka,
Swietnie! Zapowiada się ciekawie, a jak Głowacki, to już w ogóle 🙂
Jerzor został dzisiaj w domu, bo coś tam na dachu miał łatać. Dochodzi 14-ta, a on na kanapce z laptopem się maca, zamiast łatać dach 🙄
Idę dokończyć przycinanie ogródkowych różnych tam. Jak pan zapyta, co na obiad, to chyba go wzrokiem zabiję 👿
Niech po piwo leci, o!
Pyro, to skutek tego nagłego, choć zapowiadanego ocieplenia. Dzisiaj trzeba było chodzić w letniej sukience, a nie w żakiecie. Ale mówią, że ma być chłodniej.
Dziś byłam na jubileuszu pewnej firmy w charakterze osoby towarzyszącej. Była naturalnie część kulinarna . Wszystko co jadłam było bardzo smaczne. A jak to bywa przy takich okazjach , podano także ryby w różnych postaciach – faszerowane,rolady, w galarecie. Było i elegancko ,i smacznie. Na zakończenie były torty. Jadłam czekoladowy .Wczoraj miałam dzień ” dietetyczny”, więc dzisiaj mogłam zjeść więcej bez wyrzutów sumienia.
Droga do domu była bardzo piękna, bo w lasach kilometrami ciągną się łąki zawilców.
A zatem toast za tych:
co im zdrowie nie bardzo dopisuje,
oby wiosna dodała im skrzydeł oraz
za tych,co zdrowie mają końskie
i oby im tak zostało !
A Zgaga ostatnio nie toastuje 🙁
Pan Lulek usprawiedliwiony, skoro lekarz go pilnuje.
A czy Małgosi uszy się odetkały ? Przecież ma nam o Kubie dalej
opowiadać !
Pyro, dzisiaj wyjątkowo ciężki dzień, wiele osób się skarżyło na złe samopoczucie, trzymaj się!
Polewka z kwaśnej śmietany pyszna-dziękuję za przepis!
Ewo z P. – fajnie, że udała się; czasem się zwarzy (mnie to specjalnie nie przeszkadza). Już się wydyszałam, ale chyba zgubiłam totka.
Ja za chwilę wypiję za biedaków, co to im wszystko wokół zagraża – sąsiad z lewej, sąsiad z prawej, szef sąsiedniej firmy, kochający inaczej, wierzący inaczej, myślący inaczej… Istnieją groźniejsze choroby niż paranoja, ale mi ich żal, piekielnie trudno żyć w matni, pułapce i wśród wrogów. Wypiję za nich; niech przynajmniej jedną noc w tygodniu śpią spokojnie.
Danuśka a na którego kupiłaś te bilet? … bo może Krystyna (z mężem?) też by chciała pójść i ja ewentualnie ..
Gospodarzu miły – z przyjemnością informuję, że Ryba zakupiła 10 egz. „Wędrówek po stołach Europy” na nagrody dla swoich uczniów i w gimnazjum i w liceum, ktorzy uczestniczyli w konkursach „unijnych” Wygrali w Świnoujściu z wszystkimi i teraz mogą sobie gotować (a przede wszystkim czytać, bo to się bardzo dobrze czyta)
Zamknąłem a jutro rano zaniosę. Kolejny rok podatkowy za mną. Coś jeszcze zwrócą. Będzie na bilet w jedną stronę . Albo na totolotka. Wysłałem w budce co to nikomu jeszcze szczęścia nie przyniosła. Zapłaciłem podatek od wzbogacenia – okrągłe sześć złotych Niech się inni cieszą 🙂
Jolinku,
Danuśka kupiła ostatnie bilety na niedzielę, 23-go. Były tylko 3 i konsultowałyśmy się biegiem, żeby w razie gdybym miała czas i nie porobiła innych planów, szybko je załapać.
rozumiem … do Ateneum pewnie a tam ciężko o bilety .. Krystyna chyba w niedzielę chce wracać bo ma bilety na jakąś imprezę u siebie …
?Kuba wyspa jak wulkan gorąca?
To nie do końca prawda, przez pierwsze dwa dni było zimno (sweter, długie spodnie), pochmurno i wiało siekąc piaskiem. W jednym z tych dni zapakowaliśmy się w bardzo stylowe taksówki z lat pięćdziesiątych i pojechaliśmy do Matanzas, obejrzeliśmy sobie interesujące jaskinie oraz najstarszą aptekę na Kubie. Apteka powstała w połowie XIX wieku, została zamknięta w latach sześćdziesiątych poprzedniego stulecia. Zachował się oryginalny wystrój, wszystkie słoje, wagi, księgi z receptami, a nawet w niektórych naczyniach resztki leków. Następnego dnia zwiedzaliśmy piętrowym autobusem Varadero. Przetrwało tam trochę ładnych domów i ten najważniejszy, bardzo piękna willa Al Capone.
Zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko, wszystkie bilety jakie kupowaliśmy były już wcześniej używane, a to data była wczorajsza, a to godzina dziwna. Trudno mi ocenić skalę korupcji i złodziejstwa, ale musi być ogromna.
Hotel podobny był do tych w innych częściach świata, ale żeby pokój został posprzątany a ręczniki czasem wymienione to na poduszce trzeba było zostawić codziennie 1 CUC. CUC to peso wymienialne ( 1 EURO= 1,2 CUC), czyli waluta dla turystów i przepustka do sklepów, które podobne są trochę do naszych i można tam coś kupić, ale i tak nie ma w nich pasty do zębów, papieru toaletowego (skąd my to znamy), perfum, mleka w proszku! Średnia pensja tam to równowartość 12 CUC (ok. 270 peso). Za to zwykłe peso , w sklepach, które są czarnymi dziurami z klepiskiem na podłodze można kupić ziemniaki, ryż, czarną fasolę i czasem gnaty i ochłapy obsiadłe przez muchy, leżące godzinami na ladzie. Bieda jest tam dramatyczna, warunki mieszkaniowe w Hawanie trudno sobie nawet wyobrazić. W przepięknych kiedyś kamienicach żyje podobno po 1000 osób. Pytaliśmy o to 3 razy, upewniając się czy przewodnik się nie pomylił. Piętra dzielone są na 2 kondygnacje, żeby zrobić nowe stropy trzeba nawiercić ściany, wykuć nowe okna. Ogromne dodatkowe obciążenia powodują, że budynki się walą. Jeszcze parę lat i z dawnej Hawany nic nie zostanie! A mogło by to być jedno z ładniejszych miast na świecie, z ogromną starówka. Handel mieszkaniami jest zabroniony, nowych się nie buduje. Wieś kubańska jedna od drugiej się nie różni, bo króluje tam ten sam model baraczku, czasem w innym niż szarym kolorze, a czasem z ogródkiem z kwiatami. Wszyscy maja ten sam ?salonik?, a w nim kanapę, fotele, stolik, telewizor. Czasem stoi tam też rower, albo motorower. Wszyscy oglądają jeden i ten sam program. Anteny satelitarne są zakazane i tępione, a właściciele karani wysokimi mandatami. Z telefonami jest bardzo ciężko, z Internetem jeszcze gorzej, a jeśli gdzieś nawet jest, jak w hotelu ( 10 CUC za godzinę) to jest tak przeraźliwie wolny i ograniczony ( nie można wysyłać ani odbierać załączników), że właściwie nie można z niego korzystać. Komórki są jak na tamtejsze zarobki potwornie drogie i aparaty oczywiście są dostępne tylko za CUC-e. Absurd goni absurd, żywności brakuje, a większość ziemi leży odłogiem. Nie istnieje transport między miastami, więc na skrzyżowaniach koczują tabuny ludzi czekając na okazję. Trzypasmową pustą autostradą jadą sporadycznie autokary turystyczne, ciężarówki zastępujące autobusy, furmanki, dwukółki, rowerzyści. Normą jest zawracanie w dowolnym miejscu.
Ludzie chodzą normalnie ubrani. Miasta są czyste. W każdej kawiarni i knajpce gra jakiś zespół.
c.d.n.
ładny ten nasz pawilon w Szanghaju … córka z zięciem mieli okazję zobaczyć to miasteczko w budowie bo koleżanka, która ich zaprosiłam tam pracuje przy jakiś organizacyjnych sprawach …
http://fakty.interia.pl/galerie/swiat/pawilony-na-shanghai-world-expo-2010/zdjecie/duze,1252139,1,268
Małgosiu bardzo ciekawe sprawozdanie … :)… jakbym tam była …
Małgosiu – włos się jeży, gęba ze zdziwienia się nie domyka, a to taki piękny kraj
Wycinanka ale chyba nie kurpiowska.
hasta la victoria siempre,
poza tym, „badzcie realistami, proscie o niemozliwe”,
no i sie doprosili
tylko Al Capone zal
toz widac, ze lowicka 🙂
…zaraz poczytam Małgosię, ale najpierw pomysł, który mi przyszedł do głowy, podsmażając to i owo…
Otóż może z okazji Targów Książki spotykalibyśmy się – kto może – w Stolicy co roku i wokół tego weekendu targowego jakieś wyprawy do teatru, opery, baletu, imprezy muzyczne? Nie wiem, czy co roku uda mi się wyskoczyć, ale gdyby była odpowiednia motywacja na spędzenie kilku dni w Warszawie i tak kulturalnymi wydarzeniami obstawiony weekend, to czemu nie?
Można pomyśleć, co wy na to?
Malgosiu, witaj po podrozy.
Bardzo bylam ostatnio zajeta i na razie doczytalam tylko do wczorajszych wpisow.
Alicjo, gdzie znalezc program targow, tych pozniejszych?
Mam coraz wieksza nadzieje, ze przyjade de Warszawy i spotkam sie z wami. Zanotowalam, ze Nisia „dyzuruje” w sobote, poprosze o autograf 😉
Zaluje, ze panstwo Adamczewscy beda na tych wczesniejszych, no trudno.
eee1
Bardzo mi się nasz pawilon podoba! Ciekawe kto go projektował.
I relacja z Kuby też interesująca – z przyjemnością przeczytam ciąg dalszy. Nie miałam okazji do tej pory poznać niczyich osobistych wrażeń z Kuby, bo nikt ze znajomych tam nie był. A Hawana oglądana na zdjęciach lub w programach podróżniczych zawsze wydawała mi się magicznym miejscem.
Alicjo, jestem za!
Ucho się odetkało, ale dla odmiany męczy mnie suchy kaszel 🙁
Alino,
tutaj program Targów, pierwsze wcześniejsze, drugie te planowane od dawna:
http://www.targi-ksiazki.waw.pl/
http://www.arspolona.com.pl/
Małgosiu,
ja się nasłuchałam i naoglądałam różnych video od znajomych Polaków z Kanady, wspominałam, że to popularne, w miarę egzotyczne miejsce dla Kanadyjczyków, tanie i niedaleko. Z tego, co poczytuję od Ciebie, idzie tam ku gorszemu 🙁
Alicjo- a my na to,jak na lato !
Super pomysł ! To znaczy,mnie łatwiej,bo i tak już jestem na miejscu.
Mogę organizować lub współorganizować bilety 🙂
Jolinku- w sprawie Jesienina w „Ateneum” sprawdzę,czy coś jeszcze
uda się załatwić. Czy są inni chętni ? Krystyna rzeczywiście mówiła,
że w niedzielę musi wracać do Gdyni,bo ma wieczorem iść do opery.
Alino,
tu program wcześniejszych Targów:
http://www.targi-ksiazki.waw.pl/
… a tu póżniejszych (tych, na które się wybieram). Walnęłam oba sznureczki w jednym wpisie i ŁotrPress mnie wstawił do czyśćca 🙄
http://www.arspolona.com.pl/
Danuśka,
no to już jesteśmy trzy, i pewnikiem ktoś się przyłączy, a Ty zostajesz Koordynatorką 🙂
Byłoby to naprawdę niezłe, taka weekendowa impreza i okazja do spotkania w zacnym gronie Przyjaciół blogowych i ukulturalnienia się, że hej!
Dla mnie – atrakcja, warta lotu za Ocean 🙂
dobry pomysł … teraz na pierwszym zjeździe trzeba obgadać parę szczegółów … 🙂
a Nisia to gdzie?
Jolinku, kup sobie bilet sama…..co się będziesz!
A może nie kupuj? Zresztą zrób jak uważasz.
http://secure.ebilet.pl/bilety.php?siq=3bb04efe53e9818420b19ce314372d3a&id=43219
Nisia w tygodniu oryginalnie zaplanowanym 21-23 maj.
😯
Najnowszy ranking miast, gdzie najlepiej się mieszka w Kanadzie :
1.Ottawa
2.Kingston
3.Burlington
Wiem, gdzie mieszkać 🙂
Od 28 lat…
Nisia teraz czy Nisia później?
Bo na targach jestem tych późniejszych i tak naprawdę będę od piątku do niedzieli na stoisku Wydawnictwa SOL do złapania gdzieś od 11.00 do 16.00. W sobotę urywam się wcześniej, bo nie wiem, czy wiecie, ale mam zjazd łasuchów w Różanej… wybieram się (wciąż w nadziei ujrzenia Gospodarza na stole w dzikiej sambie rumbie z różą w zębach i może nawet piórkiem za uchem).
Właśnie wróciłam z Warszawy, gdzie byłam na służbowym obiadku w „AleGlorii” pani Gessler (zabijcie mnie, znowu nie wiem, której). Spożyłam… chwila, zajrzę do internetu, bo nie zapamiętałam!
O, takie zjadłam:
Polędwica wołowa w towarzystwie Foie Gras ze złocistym pierożkiem truflowo-ziemniaczanym na sosie ze smardzów podana.
Pierożek był dosyć niefajny (zapach trufli z czosnkiem okazał się nie do strawienia dla moich kubków) – ale mięsko, a zwłaszcza sosik – bajeczne. Bardzo mi wstyd, ale kiedy jem foie gras, sumienie mnie nie żre o te gęsi biedne, co to normalnie strasznie mi ich żal…
W smardzach chrabęścił piaseczek i w ogóle nie powalały na ziemię.
Generalnie przerost formy nad treścią. Towarzystwo jadło kaczki różne i nie chwaliło, a nawet częściowo nie dojadło.
Wspaniały za to był deser „Ale Gloria” czyli pralinkowy krem z malinową granitą – krem mało słodki, za to smakowity, a granita kwaśna. Razem – Jego Królewska Niebywałość.
W samolocie spotkała mnie przykrość, tzn. okazało się, że w małym ATR-ze ledwo starcza na mnie pasa i w ogóle z trudem mieszczę się w tym durnowatym, małym foteliku! Może trzeba się będzie odchudzić czy cuś.
Albo raczej latać tylko embrajerami, one mają fotele odpowiedzialne.
😆
Nisia,
latam dużymi samolotami i zauważyłam, że ONI coś kombinują z fotelami, upychają ich więcej, a i mniejsze jakieś?! Dotyczy to różnych linii lotniczych – ja wiem, że 7-8 godzin w samolocie to niewygoda tak czy siak, ale od paru lat jakby mniej miejsca. Sardynkiśmy są, czy co?!
Człowiek wychodzi po takim locie z opuchniętymi nogami, bo nie da ich się wyciągnąć, pognieciony jakiś, no i jak dobrze odetchnąć świeżym powietrzem, choć lotniska międzykontynentalne są w wielkich miastach i powietrze takie sobie.
A te gąski to Ci się przyśnią, zobaczysz… 😉
Nigdy nie jadłam foie tego-tam, ale uwielbiam wszelkie pasztety i nie mam wątpliwości, że zeżarłabym, ile by było podane. Bez wyrzutów, albowiem prawda jest taka – zjesz ty, albo ciebie zjedzą, a kewstia przyrządzenia… to juz zależy od łasucha. Kotek też myszkę torturuje przez pół godziny, swoisty rodzaj „marynowania”, bo jak myszka w ciężkim stresie, to produkuje coś tam i potem jest lepsiejsza 🙄
Mam prawie gotowe poprawione drzwi, spyża na kilkanaście osób na cztery dni zakupiona, częściowo już ugotowana, usmażona i upieczona. Ze mnie raczej została żabia skóra, przynajmniej mam takie samopoczucie. Blog nie przeczytany, nie wiem kiedy nadrobię.
Rozkładam stół i spadam pod kołderkę…
Żabie kuzynki drą się na cały głos…
Cechy stolarzy i cieśli powinny Żabie przyznać tytuł mistrzowski h.c. Nie wiem ile by kosztowały te drzwi wszystkie, wrota i uchylnice, gdyby je jakaś firma robiła, albo jedna robiła, a druga instalowała + VAT. Pewnie by Żaba razem z dopłatami unijnymi nie wydoliła. U nas słonecznie po rannej mgle.
Na obiad przewiduję kluski ziemniaczane ze skwarkami z boczku wędzonego + kapusta. Pogoda bardziej chłodnikowa, tylko nie mam z czego chłodnika uotować. Zrobię sernik na zimno, będzie deser na dzisiaj i jutro
dzień dobry … przed nami długi weekend to miłego wszystkim …
Antek dziękuję … 🙂 … spotkasz się z nami? …
wczoraj na kolacje zrobiłam pierogi ruskie (które miałam od teściowej córki) posypane pokruszonym łososiem z patelni w sosie ziołowym … bardzo dobre było … 🙂
Nowy jak się czujesz? …
Żaba będzie uroczyście obchodzić urodziny okrągłe … miło ale ile się jubilat napracować musi …
Cieszę się Pyro, że będę miał takich młodocianych czytelników. Może zachęcę ich do gotowania, albo rozbudzę zainteresowanie kulturą stołu, a przynajmniej do podróżowania. Dzięki Rybo!