Zgadnij co gotujemy? (28)
Jeszcze raz z okazji jubileuszu Polityki nagrodą będzie książka o historii tygodnika i pracujących przez lata w tu ludziach. Dodatkową atrakcją będą autografy niektórych z nich. Tym razem jednak pytania będą kulinarne lecz nie dotyczące dziejów redakcji, choć też będą historyczne. Aż takiego zainteresowania stołem zatrudnieni tu dziennikarze nigdy nie wykazywali. No, oczywiście z nielicznymi wyjątkami, które już opisałem. A więc do roboty!
1- W gmachu Sejmu mieści się restauracja, którą do niedawna była filią słynnego krakowskiego lokalu – jak nazywała się ta restauracja?
2- Kim był patron krakowskiej restauracji Wierzynek i dlaczego znalazł się na szyldzie głośnego lokalu?
3- Jak nazywała się głośna w okresie 20-lecia międzywojennego restauracja w Warszawie, do której – jak głosi fama – konno wjechał birbant i oficer Wieniawa-Długoszowski?
Kto najszybciej przyśle prawidłowe odpowiedzi na wszystkie trzy pytania na adres internet@polityka.com.pl ten zostanie właścicielem książki „Polityka i jej ludzie”.
Czekam więc!
Komentarze
Panie Piotrze
Skończyłem pisanie i chcę zrobić sobie kilkutygodniową przerwę.Potem przeczytam i zadecyduję co dalej.Pora śniadaniowa,więc przesyłam Panu i blogowiczom fragment na ten temat wzbogacony o impresję alkoholową.
…Ostatni postój zrobili w Lorca, wiosce zbudowanej na wzgórzu, rozświetlonej słońcem i pięknej jak marzenie. Domy z jasnego kamienia, wąskie, wyłożone płytami ulice, a w centrum plac z fontanną będącą właściwie wodopojem z kaskadowo spływającą wodą. Rozebrani do pasa długo zmywali pot z twarzy i ramion chłodząc skórę w zimnej, krystalicznej wodzie. Potem przyrządzili na kamiennej ławce późne śniadanie: sardynki, jamon, oliwki i papryka picanta. Do tego mocne, ciemnoczerwone wino, które pili z metalowego kubka. Opróżnił go do dna, do ostatniej kropli, czekając przez kilka sekund na to, co miało nadejść, co budziło się w mózgu. Nadeszło. To było niespodziewanie silne uderzenie do głowy, nagły kopniak budzący z uśpienia wrażliwość. Patrzył w słońce a ciepło rozlewało się po ścianach żołądka i sunęło po skórze z łagodnym mrowieniem. Poczuł moc kubka wina jak czuje się moc szklanki wódki wypitej duszkiem gdzieś w bramie, na mrozie. Zrobiło się jasno, błękit zbladł i zniknęły w nim białe strzępiaste obłoki. Czas zwolnił odmierzany tylko kroplami wody przeciskającymi się jedna po drugiej między płytami fontanny. Wyciekały powoli na bruk, tworząc strumyczki wysychające na rozgrzanych kamieniach. Kudłaty pies śpiący obok jego nóg przeciągnął się leniwie. Mateusz oddychał głęboko, a ludzie z plecakami mijali go niczym objuczone wielbłądy. Widział jak idą w zwolnionym tempie, jak przesuwają się przed oczami w drgającym od ciepła powietrzu. Patrzył na nich czując posmak wina na ustach. Bask podał mu butelkę, na jej ciemnym szkle błysnął czerwony refleks. Nieznośnie długo stał nad nim z wyciągniętą ręką aż w końcu wypił długimi łykami co zostało na dnie. Potem splunął czerwoną śliną: Zbieraj się amigo, do Estella jeszcze kawał drogi. Brzęknęło puste szkło tonąc między papierami na dnie metalowego kubła. Mateusz wygrzebał z kieszeni ciemne okulary. Ukrył za nimi oślepione światłem oczy. Ukrył się jak za szkłem pustej butelki. Zarzucili na obtarte ramiona plecaki i wlokąc po bruku kije pośpiesznie wyszli z wioski na słońce. I znów pot zasychający zakolami na czarnej koszulce. Jeszcze długo wyczuwał w jego ostrym zapachu cienką nutę czerwonego wina.
Pozdrawiam i miłego dnia
No to jadę do Lorca! Koniecznie!
Pozdrawiam i czekam na resztę oraz na częste kontakty blogowe.
Ja już książkę mam , więc „konkursować” się nie będę. Nie wiem, czy ktoś jeszcze zdążył przeczytać mój ostatni wpis z wczorajszego dnia, ale nie zdzierżę i przepis na nalewkę z kwiatów goździków zamieszczam. Może się przydać tym, którzy mają ogród. Ja już nie mam i nie mam skąd wziąć tyle kwiatów. A przepis jest prosty – słój napełnić płatkami czerwonych goździków, z których należy poobcinać białe końcówki. Dodać 1 g goździków (przyprawy) i 1 g cynamonu. Zalać spirytusem na okres 2 tygodni, zlać spirytus i dodać syrop z 200 g cukru na litr nalewki.. Jest to wymysł dawny, francuski i stanowił ważną część apteczek domowych, jako wódka żołądkowa. Lubi dojrzewać, im dłużej, tym lepiej.
Wojtku z Przytoka – to jest napisane z nerwem. Udało Ci się nieźle osadzić w czasie to mgnienie przerwy w pielgrzymce. Napisz jeszcze.
Czy już ktoś wygrał? Ja zaspałam, a poza tym prąd wyłaczyli, no jak tak można w środku zimy….
A co gorsza, poza Wierzynkiem nie znam odpowiedzi na pytania 🙁
Panie Piotrze. Wieniawa ponoć nie do Adrii w Warszawie, a do Trzaski w Zakopanem wjeżdżał konoo.
Nie. Jeszcze czekam!
1. Hawelka
2.kupiec,bankier tez lawnik
3.Adria
Drogi (lub Droga) voila – wprawdzie odpowiedź prawidłowa, ale spóźniona i nie na właściwy adres. Pierwszy był kto inny (nazwisko podam po wymianie e-maili) i to na niego czeka „Polityka i jej ludzie” z licznymi autografami.
Uzupełniając tę odpowiedź chcę dodać, że kupiec i rajca krakowski Wierzynek podjął obiadem monarchów przebywających w Krakowie w 1364 roku na wielkim zjeździe królów. Krakusy usiłują wszystkim wmówić, że od tej pory należy liczyć wiek ich słynnej restauracji przy Rynku.
Ile prawdy w tym, że Wieniawa wjechał do Adrii nie wiem, ale jest prawdziwie ułańska i lubię ją przypominać.
A Hawełka dziś nazywa się Sejmowa. Nazwa adekwatna do miejsca i poziomu knajpy.
Panie Piotrze. Ja bym się jednak upierała przy knajpie Trzaski w Zakopanem. Wyczytałam to chyba u Kaden – Bandrowskiego i jeszcze nie pamiętam dokładnie gdzie ; albo u Cydzika w „Ułani, ułani” albo o Samozwaniec w „Maria i Magdalena” W każdym bądź razie z pewnością w dwch różnych książkach. Jest to o tyle prawdopodobne, że do Trzaski prowadziły z ulicy szerokie, drewniane stopnie schodów. Że też ta Warszawa nawet knajpiane legendy sobie musi przypisywać! Nb. Cydzik zamieszcza wspaniałe anegdoty restauracyjno – ułańskie z wileńskiego „Georga”
A ja jako warszawiak od sześciu pokoleń będę rozpowszechniał niesprawdzoną wiadomość, że to Adria. To się nazywa patriotyzm lokalny. A prawda historyczna (zapewne) jest taka, że on nigdzie nie wjechał, tylko wbiegł. I nie wyjechał tylko go wynieśli.
Sam bym też nie wjechał konno, bo koń jest za duży żeby nań włazić. Choć moje wnuki galopują jak trza! A ja jeżdżę jak Pan Bóg przykazał autem. I zostawiam je na parkingu. Za to z knajpy, choć też wyjeżdżam autem, to zawsze z damskim szoferem. Basia wygrała nieograniczony przetarg na powożenie z…
Wojtku z Przytoka, dziekujemy Ci, ze pozwoliles nam przeczytac kawalek nowej ksiazki przed oddaniem jej ew. wydawcy.
Ten fragment (brzmi bardzo przwdziwie) przypomnial mi jak dwa-trzy lata temu zwiedzalysmy z kuma R rozliczne pueblos blancos w drodze do Sewilli i Kordoby. Tez kupowalysmy jamon iberico na sniadanie, i oliwki i jeszcze takiego wspnialego podsuszonego tunczyka, ciemnobordowego w kolorze Albo chodzilysmy na sniadania do kawiarn i zamawialysmy to, co tubylcy – zmiazdzone pomidory z oliwa i chleb. Czasami kazalysmy sobie podac pimientos alla padron – male zielone paryczki polane oliwa i w calosci upieczone w piekarniku.
Jakie to przyjemne, ze Hiszpanie nie maja zadnych przesadow co do silnego chlodzenia czerwonego wina – w tym klimacie da sie je pic tylko jak jest lodowate.
Ale Twoj bohater podrozujacy z Baskiem pewnie nie odzywia sie w tawernach – co w Hiszpanii nie jest wielkim nieszcesciem, bo tam mozna sie odzywiac bardzo wesolo nawet przy fontannie na placu miasteczka.
Daj nam znac, jakie sa dalsze losy ksiazki i o czym ona jest.
Trzymam kciuki.
Wojtku,
pozdrawiam serdecznie i zycze Twej ksiazce sukcesu u czytelnikow.
Jestem jej ogromnie ciekawa!
Nie zapomnij nas powiadomic o jej ostatecznym tytule. 🙂 🙂
No trudno, zaczaję się na książkę Władyki innym razem, mam nadzieję, że będzie jeszcze do wygrania!
Pyro (przepraszam Gospodarza za odejście od tematu kuchni, ale nie tak całkiem…), skoro nam się zgadało o Konwickim, to bardzo Ci polecam jego „Pamiętam, że było gorąco”. To jest wywiad-rzeka z nim, a gawędziarzem jest doskonałym, więc jeśli nie czytałaś, to teraz masz zadanie. Nawet zeskanowałam fragmencik (na chybił-trafił), żeby Cię zachęcić:
http://alicja.homelinux.com/news/Konwicki.jpg
W ubiegłym roku wyczytałam w gazecie, że Konwicki obchodzi 80-te urodziny. No to ja wzruszywszy się bardzo, wypisałam list do Szanownego Jubilata, że dziekuję mu za wszystkie książki, które na własnych plecach do tej Kanady przytargałam (a mam prawie wszystkie), i tak dalej, ale pomyślałam, ze lepiej się strzeszczać, bo Jubilat nie będzie miał cierpliwości, jedna strona wystarczy.
Redagowałam ten list tam i z powrotem, aż wyszła jedna strona. Zapakowałam w kopertę, a o adres się nie martwiłam:
Tadeusz Konwicki
(pisarz)
Warszawa
Polska
Każdy listonosz zna ten adres, takie było moje myślenie, które to myślenie obśmiała moja przyjaciółka. No to ja wywlokłam argument wielkiego kalibru, że jak wysłałam do Szymborskiej życzenia z okazji Nobla, to też było na Berdyczów, a doszło, bo noblistka jednym, ale własnoręcznym zdaniem odpisała i nawet podała rzeczywisty adres.
3 miesiące pózniej w skrzynce pocztowej znalazłam mój wysłany do Konwickiego list z adnotacją – adresat nieznany. Usiadłam pod tą skrzynką i zapłakałam rzewnymi łzami. Tadeusz Konwicki nieznany?!
Alicjo, serdeczne dziękuję. Konwickiego czytałam chyba wszystko. Szkoda, że to tak daleko do Ciebie, pożyczyłabym Ci p. Władykę, bo już przeczytałam. Chociaż – wiesz, „Polityka” to moja prasowa miłość – pierwsza i jak dotąd jedyna, a o przedmiocie miłości niedobrze jest wiedzieć zbyt dużo… Swego czasu w czasie jakiegoś obozu wędrownego rozmawiałyśmy (same dziewczyny) ze staruszką, która właśnie obchodziła którąś tam rocznicę małżeństwa, zachwalając nam przy okazji ów stan błogosławiony. Na pytanie „I jakże te 60 lat w szczęściu przeżyć?”, starsza pani błysnęł filuternym okiem na młódki i strzeliła „Pani, a to chłopu trza ino zawsze pół d-y pokazać. To się trzymać bydzie”. No i coś w tym jest.