Tata Tasiemka za stołem z Francem Fiszerem

Tę modę zapoczątkował przed ponad pół wiekiem Leopold Tyrmand pisząc „Złego”. Później nikt nie śmiał zmierzyć się z tematem kryminalno-obyczajowo-socjologiczno-miejskim. „Zły” był wznawiany kilkakrotnie i wytrącał widać pióra pisarzom kolejnych pokoleń.

Ostatnio jednak znalazł się taki odważny. Mam na myśli laureata Paszportu „Polityki” Marka Krajewskiego i jego cztery kryminały, których akcja toczy się w przedwojennym Wrocławiu. Książki Krajewskiego, którego niemal zacmokano na śmierć z zachwytu, wyzwoliły talenty kilku jeszcze innych autorów. Na łamach „Życia Warszawy”, na oczach publiczności, powstaje z tygodnia na tydzień kryminał warszawski pióra naszego byłego kolegi Artura Górskiego. W księgarniach natomiast pojawiła się książka Konrada T. Lewandowskiego „Magnetyzer”, której podtytuł: „Wielki świat i półświatek przedwojennej Warszawy w cieniu zbrodni” mówi wszystko. A może prawie wszystko. Akcja powieści rozgrywająca się w końcu lat dwudziestych XX wieku toczy się w kawiarniach, podejrzanych spelunkach, na zatłoczonych bazarach, na żydowskich Nalewkach, ale także na uniwersytecie i w najwytworniejszych lokalach stolicy. Główny bohater, młody komisarz Jerzy Drwęcki, siada przy stole, zarówno z generałem Wieniawą-Długoszowskim, gurmandem Francem Fiszerem, jak i królem Kercelaka – Tatą Tasiemką i jego ferajną. Autor z dużym znawstwem opisuje topografię przedwojennej Warszawy, jej obyczaje i mroczne tajemnice.

Dodatkowym walorem powieści są też retrospekcje sięgające czasów napoleońskich, napisane ze znajomością historii i militarnych detali.

Dlaczego tekst o powieści kryminalnej piszę w blogu kulinarnym? Ponieważ jest w nim niemało scen toczących się za stołami. Smakoszem nad smakoszami był przecież opisywany tu już Franc Fiszer, a przy jego stoliku w Ziemiańskiej siadał też komisarz Drwęcki. Pijał on również z drugim bon-vivantem przedwojennej Warszawy generałem Wieniawą-Długoszowskim. Przepyszne są też sceny w małej domowej jadłodalni, w której Drwęcki stołował się niemal codziennie (opis obiadu ze sztufadą wołową jest arcysmakowity!). W różnych spelunkach zakazanych dzielnic Warszawy też jadano niekiepsko. Warto o tym poczytać.

Pisałem w moim blogu, że nie ma w naszym kraju pisarzy potrafiących pisać o jedzeniu. Autor Magnetyzera – potrafi. Brawo!

PS.
Odpowiedź na zarzuty Alicji: zapytałem Tadeusza O. czy publikował kiedykolwiek w Polityce przepis na zupę gulaszową. Zaprzeczył i przypomniał mi, że przepis ten wydrukowałem w jednej z pierwszych recenzji „Za stołem” z powołaniem się właśnie na Olszańskiego jako mistrza i pierwszego autora przepisu! Słuszne więc było moje podejrzenie graniczące z pewnością – jak mawiają dziś politycy.

stol.jpg

Zazdroszcząc Alicji stałego serwisu zdjęciowego (jakże atrakcyjnego, nigdy Jej nie dorównam) postanowiłem kontynuować amatorskie zdjęcia własnej roboty pokazujące mój stół lub dania. Dziś prezentuję stolik przygotowany na dość uroczystą kolację we dwoje, którą zrobiłem dla Barbary z okazji ukazania się „Postów polskich” – jak sądzę bardzo udanej książki mojej żony. Na stole dwa rodzaje talerzy: większe – to porcelana nowoczesna Villeroy und Bosch, a mniejsze przekąskowe – Rosenthal Biała Maria. W karafce wino Marques de Casa Concha z chilijskiej winnicy Concha y Toro. To trzyletni cabernet sauvignon. Przy swojej całej wytrawności sprawia w pierwszej chwili wrażenie słodyczy. Na przekąskę były maciupeńkie krewetki z brzoskwiniami, a daniem głównym pieczeń wieprzowa w sosie własnym pokrojona po wystudzeniu w grube plastry. Na deser szarlotka z kwaśnych jabłek.