Wyprawa pod Częstochowę
Spędziłem dwie doby w podróży. Byłem w Wasoszu Dolnym pod Częstochową, gdzie odwiedziłem małą rodzinną firmę spożywczą (przetwórstwo owocowo-warzywne), o której przygotowuje program Maciej Orłoś z TVP.
Trzy osoby – ojciec, córka i jej mąż – produkują od lat około 60 produktów niezbędnych w każdej kuchni. Niektóre z nich są wręcz fantastyczne. Firma jednak ma problemy, o których my nawet nie śnimy. Program będzie miał charakter doradczy i specjaliści z różnych dziedzin będą czynić starania, by ta godna poparcia firma nie zniknęła z rynku.
Zanim program powstanie i będzie emitowany, zajrzyjcie do Ogródka Dziadunia, bo warto. Będziecie mogli zobaczyć, jak funkcjonuje w naszym kraju tzw. mały biznes. Ile z tym kłopotów… ale ile pożytku i satysfakcji.
Najpierw przytoczę parę słów młodej właścicielki o nich samych:
Nasza firma powstała w 1991 roku. Założył ją mój Ojciec – Czesław Ślusarczyk. Zajmował się on na początku sprzedażą produktów rolnych, ale szybko zmienił kierunek na przetwarzanie owoców i warzyw w słoiki. Wraz z moją Mamą – Teresą Ślusarczyk zakupywali ogórki, paprykę, kapustę i inne warzywa, a następnie z pomocą kilku pracowników przetwarzali je w zakładzie według receptur opracowanych przez Mamę.
Tak jak to było w większości gospodarstw wiejskich, podczas wakacji ja wraz z dwoma starszymi siostrami pomagałyśmy Rodzicom, tak jak tylko potrafiłyśmy. Czasem mieszałyśmy zalewy, czasem sypałyśmy przyprawy lub nakładałyśmy ogórki do słoików. Długi czas oboje Rodzice prowadzili zakład zajmując się zakupem, produkcją, sprzedażą, ale przede wszystkim pracując na to, aby nasze wyroby były smaczne. W roku 2013 odeszła od nas Mama po dwuletniej walce z chorobą nowotworową? Pozostawiła po sobie ogromną pustkę, ale również miłość do Rodziny i gotowania. Trudna sytuacja w domu oraz wszechobecny kryzys, niestety miały przełożenie na wyniki naszej firmy. Jednak dzięki wzajemnemu wsparciu, pomocy rodziny i przyjaciół oraz dzięki przekonaniu, że to co robimy jest właściwe, wytrwaliśmy i dalej dbamy o to co jest naszym chlebem, ale przede wszystkim ogromną pasją. I tak w dniu dzisiejszym w naszej rodzinnej firmie pozostałam ja -osoba odpowiedzialna za jakość wyrobów, sprzedaż, kontakt z klientami, zakup niektórych półproduktów, reprezentowaniem zakładu i opracowywaniem receptur; mój Mąż, którego nazywamy żartobliwie „kierownikiem produkcji”, bo od 7 lat jego głównym zadaniem jest zarządzanie oraz pomoc przy produkcji; oraz Tata – właściciel i „człowiek od wszystkiego”, który nie tylko zarządza całą firmą, bacznie pilnuje co się dzieje na zakładzie, służy nam swoim ogromnym doświadczeniem oraz wsparciem, ale tak jak my wszyscy często uczestniczy w procesie produkcji, np. wykładając słoiczki lub pasteryzując wyroby.
Tata najlepiej czuje się za kółkiem, jeżdżąc osobiście po surowce, dbając przy tym, aby były najlepszej jakości oraz transportuje gotowe wyroby do klientów. Zawsze ma głowę pełną pomysłów. Codziennie stara się coś poprawiać, ulepszać, udoskonalać, tak, aby sprostać wymaganiom stawianym naszej firmie. To on jest tym uśmiechniętym Dziadkiem z logo naszych wyrobów, bo chyba najbardziej dumny jest jednak ze swojego wnuka i wiem, że po cichu marzy o tym, abym kiedyś on przejął jego dziedzictwo i żeby to on prowadził firmę, którą założył.
Mam nadzieję, że jego marzenie się spełni i w przyszłości chcielibyśmy, aby firma pozostała firmą rodzinną. A póki co wszyscy dokładamy wszelkich starań, aby nasze wyroby były pyszne, zdrowe i aby Państwo sięgali po nie z ochotą. Dlatego jak najbardziej zachęcam do zapoznania się z naszą ofertą i zakupów u naszych odbiorców jak również przez nasz sklep internetowy.
Smacznego.
Katarzyna Surowiec
Przepraszam rzecz jasna za opóźnienie w edycji tego wpisu, ale wróciłem do Warszawy dopiero po północy i nie miałem na nic siły. Ale dziś tym głośniej polecam www.ogrodekdziadunia.pl.
Komentarze
No, nie wiem,nie wiem, Gospodarzu. 😆 Od lat starannie unikam wszystkich produktow, ktore maja w nazwie Dziadunia lub Babunie…. 😆 Alergicznie reaguje na kiczowate nazwy (zupelnie jak Alicja na angielskie slowa w polskim tekscie). Ostatnio zauwazylam, ze obok Dziadunia czy Babuni pojawiaja sie Szambelani, Prezesi, Biskupi i inne wazne osoby, firmujace musztarde, majonez, grzyby w occie i takie tam.
O), Heleno – ja się ostatnio zachwyciłam „kiełbasą Dobrodzieja”. Co, jak co, ale zjeść to oni (dobrodzieje) lubili i potrafili. A małe firmy lokalne – rodzinne i spółdzielcze, zawsze są godne polecenia, choćby dlatego, że ich wyroby mają pewien rys indywidualny i są mniej napchane chemią. Tu przypominam świetne podgrzybki marynowane z szyszką zieloną z Połczyna. Dzisiaj mam w planie wyprawę handlową do M1, nastawienie smorodinówki i wstępne zasmażenie dżemu z czarnej porzeczki. Jak dotąd wykonałam prawie 2 l koktajlu truskawkowego – niech Młody pije. Na obiad zażyczył sobie żurek; czemu nie?
O, moje doswiadczenie jest inne. Produkty obwieszczajace na nalepce ze pochodza od Babuni z Dziaduniem sa zazwyczaj dziadowskie. Dobrodzieja 😆 tez widzialam na jakiejs nalepce. Moje najwieksze zaufanie wzbudzaja takie firmy, ktore miast czlonkow rodziny i tytulow szlacheckich czy arystokratycznych umieszcaja swe rodzinne nazwisko. Np, kielbasa czosnkowa firmy Turczynski. Bardzo nawet lubie i kupuje. Turczynski to brzm dumnie i godnie.
W Londynie grasuje jakas lokalna firma Cioci Eli. W lecie sprzedaje niezly chlodnik litewski, ale reszta produktow – galertka z nozek wieprzowych, mielone, zrazy – do niczego. A gdyby Ciocia Ela wstawila swoje nazwisko, to by sie bardzoej starala. 😆
Sceptycyzm i podejrzliwość Heleny jest chyba zbyt daleko posunięty, a uogólnienia po doświadczeniach londyńskich niesprawiedliwe. Zwłaszcza wtym przypaku. Dobrze choć, że Helena pisze w trybie wątpiącym (no nie wiem Gospodarzu). Ja wiem, że te produkty sa dobre, bo widziałem ich narodziny i próbowałem aż dwudziestu, z których conajmniej trzy były wprost fantastyczne (konfitury z płatków róż, koncentrat barszczu i modro kapusta) a pozostałe dobre a nawet lepsze niż dotąd mi znane i dostępne na rynku.
Ujęli mnie też właściciele firmy swym zaangażowanie i pasja tworzenia nowych smaków oraz podejściem do klientów pełnym szacunku i chęci spełniania ich życzeń. Moim zdaniem takim ludziom warto pomagać a nie z góry dezawuować ich trud.
Rzeczywiście namnożyło się dziwnych, a czasem komicznych nazw, typu szynka plebana. Ale tutaj, jak czytam, „dziadunio” jest uzasadniony. Właściwy adres do ich strony: http://www.ogrodekdziadunia.pl/
Toz nie wiem, Gospodarzu, jaki jest Ogrodek Dziadunia. Ale nazwa firmy mnie GWALTOWNIE odstrecza. Juz dwa zdrobnienia w nazwie wystarcza. Nic na to nie poradze.
Jesli maja znakomite produkty, to wytrwaja na rynku, bez wszystkich tych specjalistow ” z roznych dziedzin”, ktorzy w programie wystapia. Klient, ktory nawet przypadkowo trafi na jeden dobry produkt, siegnie po nastepny tej samej firmy. I powie sasiadowi i przyjaciolce.
No właśnie Heleno. I po to tam pojechaliśmy, by obejrzeć, ocenić wartość i ewentualnie pokazać.
„Dziadunio” nigdy nie jest uzasadniony, bo jest to jest jezyk skrajnie infantylny. Chyba, ze mowi „Wnusio” lub „Wnusia”. Pewnie lepiej bym znisola „Ogrod Dziadka Slusarczyka”. A „ogrodek Dziadunia” – brrrr.
Mnie też wiele razi w języku i nieuzasadnione zdrobnienia w tym się mieszczą. Ale wiem, że taki chwyt działa na wiele osób. Kelnerskie zdrobnionka też uważam za marketing, choć w stylu, którego nie jestem admiratorką. Oczywiście, że „Ogród dziadka Ślusarczyka” brzmiałby i lepiej, i poważniej, i bardziej zachęcająco – mnie.
Zastanawiam się teraz, czy osoby tak właśnie uważające są w większości wśród konsumentów i nabywców. Chyba niekoniecznie. Więc może te irytujące „szyneczki babuni” i „pierożki cioci Zosi” mają rację bytu? Ciekawa byłabym wyniku ewentualnych badań konsumenckich.
A jakby tak „Ogród Rabina” albo zdrobniale „Ogródek Rabinka”? 🙂
Moze taki chwyt i dzialal na niektorych, 25 lat temu. Ale juz chyba raczej nie.
Pozdrowienia sloneczne ,
🙂 a jakby tak „Ogrod Trojcy Sw.”. bo Okopy juz sa?
PS skad ta plaga zdrobinien w polszczyznie?
Sądzę jednak, że te nazwy są tak nagminnie nadawane nie bez kozery. Przecież nie dla ich urody 😉
Jak już Dziadunio, to straszny – Polikarp Białopiotrowicz 😀
Heleno,
miała. na myśli firmę Tarczyński?
Znakomite kabanosy.
U mnie upał. Ma dojść do +38 😯
Brytyjska arystokracja w okolicznościach domowych:
http://bartniki.noip.me/news/84.Widz%C4%99_szpiega!.JPG
Hej, Najmądrzejsi!
A pozwólcież ludziom nazywać swoje firmy jak chcą. Nie wyszydzajcie tych, którzy lubią takie staroświecko-słodkie formy. Jeśli ktoś pod „dziaduniową” firmą robi knoty, to napiętnujcie knoty. Ale pozwólcie ludziom być takimi, jakimi chcą być.
Nawiasem: niezła (choć okropnie droga) firma, jaką jest Krakowski Kredens, na potęgę wymyśla nazwy kojarzące się ze starą Galicją i ma to nawet pewien urok: kiełbasa rotmistrza, szynka Arcyksięcia Ferdynanda, szynka kapelana, polędwiczka kadeta, wędzonka feldmarszałka, kiełbasa szynkowa pułkownikowej, moja ulubiona „Herbatka Święty Spokój serwowana u Profesorowej Rydlowej angielską modą codziennie o 17-tej”…
Najpierw niech ktoś coś wyprodukuje i nazwie nazwą własną, jaką chce (widzę w tym na przykład „Pierogi Wujka Marka”), a potem wydziwia, co jak się nazywa.
Dobra firma zawsze się obroni, bez względu na nazwę. Namnożyło się tego, bo każdy chciał podkreślić, że to nie jest produkcja przemysłowa, potem przemysłowa się doczepiła i nagle tych dziaduniów i babć narosło.
Nic nie szkodzi – raz spróbować można 😉
O, pierogów Wujka Marka spróbowałabym chętnie, chętnie!
Łajza mineli z Nisią 😉
…a jeszcze jak ten Wujek jest z Ostrołęki… 🙂
No przecież wiłącznie!
Dziadunio, babunia, wujaszek, cioteczka…
Im więcej ich będzie, tym trudniejsze będą do odróżnienia i zatracą oryginalność. Każdy kolejny dziadunio sugeruje najpierw brak fantazji i naśladownictwo. Nie mówi wprawdzie nic o walorach produktu, ale skoro nazwa podobna do już istniejących…
Ustalone marki jak Krakus, Winiary, Pudliszki, Tymbark itp. pracowały na swoje imię przez dziesięciolecia, nazwę zaś zastrzegły w porę.
Z dziaduniami może być trudno, bo prawie każda rodzina ma jakiegoś 😉
No i co z tego? Oni się też albo obronią na swoim małym rynku, albo padną, proste jak świński ogon 🙄
A ja, jakem babunia 🙂 wytworzyłam dzisiaj, do użytku domowego, dwa słoiki galaretki z czarnych porzeczek na surowo. Jako produkt uboczny – dwie miseczki kisielu. Pyszności! Ale nie wyobrażam sobie produkcji na większą skalę, trzeba miec nerwy jak postronki, w dodatku być pracowitym, pedantycznym i w ogóle…
Alicjo, link do arystokracji się nie otwiera, a piszą tak:
Nie znaleziono żądanego URLa na tym serwerze. Odnośnik na „>referującej stronie wydaje się być nieprawidłowy lub nieaktualny. Poinformuj autora „>tej strony o problemie. Jeśli wpisałeś URLa ręcznie, sprawdź, czy nie się nie pomyliłeś
Trochę o babuni: http://www.anagram.pl/polskie-stereotypy-nazewnicze-nazwa-produktow-spozywczych/
Z wielkim zadowoleniem donoszę, że w bieżącym numerze „Przeglądu” jest wręcz entuzjastyczna notka o nowej pozycji Barbary i Piotra Adamczewskich – „Pyszny obiad w pół godziny”. Tym milej o tym czytać, że tygodnik poświęca aż 4 szpalty na prezentacje kulinarnych nowości.
Zgadzam się z Heleną co do nazw produktów. Ludziom którzy je wymyślają i następcy, którzy je kopiują wydaje się, że jak ktoś odniósł sukces to ja też mogę. Bo jak nie lubić dziadunia, babunię, ciotkę Zosię. To najprostszy i jednocześnie jeden z najgorszych chwytów marketnigowych. Wymyśla się nazwę potrawy i zaczyna przemysłowo produkować szyneczki, ogóreczki, kiełbaski, paróweczki… Waląc chemii ile wlezie, korzystając z masowych produktów rolnych. W pobliżu Ostrołęki mamy dwie ogromne firmy produkujące w tysiącach ton wędliny które z prawdziwymi kiełbasami i szynkami maja tyle wspólnmego co dziadek z dziadostwem.
To co powinno wyróżniać producenta to jakość bez zarzutu, porządny profesjonalnie opracowany znak graficzny, świetnie zaprojektowane opakowanie i etykieta. Na projektach graficznych nie można oszczędzać, trzeba zlecic je profesjonaliście, niedouczone chłopaczki udajacy grafików z drukarni tego nie załatwią. Pomysł by zlecić drukarni projekt w cenie wydruku etykiet i opakowań jest najgorszy z możliwych. Niestety jest to powszechna praktyka a efekty widać na sklepowych półkach. To musi kosztować by przyniosło efekt a produkt był rozpoznawalny. Jeśli źle wystartowałeś z produktem nic już go nie uratuje. Produktów nazywających się dziadunia czy babunia mamy setki, jeśli nie tysiące. Jak się połapać który dziadek jest czyj? Jeśli w sklepie na półce będą stały cztery podobne opakowania ogórków dziadunia, bo kilku producentów wpadnie na ten sam pomysł, to co wybierze klient?
Mnie tak jak Helenę drażni infantylizacja nazw, bo najczęściej nic się za tym nie kryje.
W przypadku firmy opisywanej przez Gospodarza, wchodząc na stronę widzę fatalnie wykonane zdjęcia, źle zaprojektowaną stronę, etykiety zaprojektowane przez amatora. Obawiam się, że ogromny wysiłek poświęcony jakości produktów, wieloletnia tradycja mogą okazać się niewystarczające, żeby produkt był zauważalny na rynku a firma mogła osiągnąć sukces na który zasługuje. Profesjonalizm w branży spożywczej to znacznie wiecej niż dobry ale porównywalny w smaku z innymi ogórek czy dżem malinowy.
Misiu, a ja wciąż uważam, że ludzie mają prawo do niedoskonałości. Również w sensie umysłowym.
Wspaniały przykład filozoficznego podejścia do bliźnich daje niedościgniona Jane Austen, podobnie jak zresztą Dickens i różni inni Anglicy – opisują oni ludzi, nie wartościując ich. Nie znajdziemy więc u Austen złego słowa na temat cudownej kretynki, pani Bennet i kretynek jej córek, ani razu nie jest napisane, że hrabina de Bourgh, czy jakjejtam, jest okropną wiedźmą – i tak dalej.
Jedna moja mądra przyjaciółka miała taką swoją teorię łąki. Przecież nie złościmy się i nie szydzimy z pokrzyw, chociaż nas parzą, ani z ostów, choć nas kłują. Mają prawo żyć osty, pokrzywy, źli i głupi ludzie. Oni nie umieją inaczej. Od wszystkich można się trzymać z daleka. Po pierwszym kontakcie z pokrzywą staramy się na nią nie włazić. Po pierwszym spożyciu niesmacznej babuni, zapamiętujemy, że słoików tej firmy należy się wystrzegać.
Ale mi się zebrało na filozofowanie. To dlatego, że półtorej godziny siedziałam w ogrodzie wśród roślin… chyba dlatego.
Oczywiście, że przy sprzedaży ważny jest też wygląd opakowania, etykieta. W sklepach jest duży wybór i często klienci jeżeli widzą kilka produktów podobnych zwracają uwagę na przykład na kształt słoiczka, opis produktu itd. Dlatego mogą w ogóle nie przekonać się, że firma X ma lepsze przetwory pod względem smaku i wykonania niż firma Y.
Jednak myślę, że pan Piotr i pozostali specjaliści tez zwrócili na to uwagę. Przecież ten program miał właśnie na celu pomoc w promocji firmy pana Ślusarczyka. A takim małym, ale dobrym firmom warto pomagać. Może Wasze uwagi też komuś pomogą 🙂 Może blog odwiedzają mali wytwórcy, którzy borykają się z problemem promocji.
Nisiu, oczywiście, że każdy ma prawo do niedoskonałości i w każdym sensie. Jednak piszę(my) nie o konkretnych ludziach, których oczywiście masz rację, że nieładnie jest oceniać, a o towarach na sprzedaż, więc to sytuacja całkiem odmienna.
W epoce dużej konkurencji, jeśli chce się skuteczniej od innych sprzedać swój produkt, trzeba zastosować dobry marketing. I nad tym zastanawiam się: czy nazwy babunia, dziadunio, ciocia są skuteczne. Nie piszę o tym, czy mnie się podobają, czy nie, bo to całkiem nieistotne dla szerszego forum, ważne jest, na ile są skuteczne. Miś słusznie pisze o konieczności dopracowania każdego szczegółu, a nazwa jest podstawą.
Stosujesz porównanie do łąki. OK, pociągnę. Gdyby na łące wiele roślin było bardzo podobnych do pokrzyw, omijalibyśmy je wszystkie, doznając mętliku w głowie. A tak mamy pokrzywę i jasnotę nieco podobną, i mnóstwo innych calkiem odmiennych kwiatków. A od smalczyków, szynek(szyneczek), czy dżemików babuni od rozmaitych producentów roi się na półkach – i bądź tu kliencie mądry, zapisuj sobie, który z nich ci służy, a który przeciwnie.
BJK, te produkty same się nie robią.
A to, że POWINNO się być uczciwym producentem i sprzedawcą, jest raczej oczywiste.
Źle się wyraziłam.
Te produkty same się nie NAZYWAJĄ.
Była mowa o jakimś infantylizmie…
Oczywiście, ze produkty same się nie robią. Ocenia się towar finalny, to, co mamy na półce, a później ewentualnie w koszyku, nie zespół ludzi, najczęściej anonimusów, którzy za nim stoją. Abstrahuję od firmy z dzisiejszego wpisu, poza tym, co tu przeczytałam, nic o niej nie wiem. Zastanawiam się nad tendencją ogólną, nazwami produktów spożywczych i firm, i ich wpływem na sprzedaż produktu. I nie wiem wciąż, czy te babunie i dziadunie (Nemo, mnie też skojarzyło się z Rodziewiczówną) zachęcają tzw. statystycznego klienta do kupowania, czy wprost przeciwnie.
Nisiu, no właśnie, czy takie nazywanie zachęca, czy zniechęca klientów, jak sądzisz? Ja wciąż nie wiem, mnie raczej zniechęciłoby, gdybym zetknęła się na półce sklepowej, ale podejrzewam, że jestem w mniejszości.
Zaraz, zaraz, czy ja czegos znow nie zrozumialam? TVP ma POMAGAC W PROMOCJI firmy? Czy od tego jest publiczna telewizja? 😯
Rzuciliście się (przynajmniej niektórzy) na ludzi z maleńkiej śląskiej wsi, którzy własnym wysiłkiem zbudowali zakład a nawet część maszyn. Ich produkty cieszą się powodzeniem ale na skalę mniejszą niż zasługują (jak pisałem mam ich smak na języku). Zamiast wybrzydzać i na nich psioczyć zniechęcając do dalszego wysiłku moglibyście im doradzić jak te błędy popoprawiać. I takie własnie zadanie ma ten program, który prowadzi Maciej Orłoś i o którym wspominałem. Żal mi Ogródka Dziadunia, który ledwo co się narodził a tu mu podpowiadają fachowcy huczny pogrzeb.
Mój przyjaciel zaprojektował kiedyś znak dla firmy Getmor. Niestety nic z tego nie wyszło bo właścicielom zabrakło odwagi i szkoda było pieniędzy by zapłacić za nowy znak. Kolega się napracował, zrobił świetny znak i został z niczym.
Teraz pytanie za dwa kilo pierogów z czym kojarzy ci się zwierzątko ze znaku firmowego:
http://www.getmor.pl/
Przepraszam za długi sznurek, ale chciałam pokazać….
https://video.search.yahoo.com/video/play;_ylt=A2KLqIObApRVonYA2fYsnIlQ;_ylu=X3oDMTBzdXJjMXI5BHNlYwNzcgRzbGsDdmlkBHZ0aWQDBGdwb3MDMzU-?p=Oh+Canada+official&vid=45744fc4983c21e2243f98e4774b31b9&turl=http%3A%2F%2Fts1.mm.bing.net%2Fth%3Fid%3DWN.VxErobxmgaJETIOU84RncA%26pid%3D15.1%26h%3D225%26w%3D300%26c%3D7%26rs%3D1&rurl=https%3A%2F%2Fwww.youtube.com%2Fwatch%3Fv%3DIdzh6mKbUAE&tit=Canadian+National+Anthem&c=34&h=225&w=300&l=107&sigr=11bir7j4m&sigt=10oat1ifc&sigi=12kad3u6e&age=1326241693&fr2=p%3As%2Cv%3Av&fr=yhs-mozilla-002&hsimp=yhs-002&hspart=mozilla&tt=b
Piotrze
Jeśli właściciele firmy chcą się rozwijać MUSZĄ pewne rzeczy wiedzieć. Bez tego firma będzie stała w miejscu, w najgorszym przypadku zeżrą ją wielkie korporacje. To co piszemy na twoim blogu nie wynika ze złośliwości ani z chęci dowalenia firmie na początku drogi. Zresztą początkiem to nie jest tylko Nowym Otwarcie. Jeśli firma miała jakieś problemy to z czegoś one wynikały.
To dobrze, że wyszła na prostą i chce się rozwijać. Problemem jak zwykle w przypadku firm rodzinnych jest umiejętność słuchania i wyciągania wniosków. Pisząc o etykietach stronie internetowej i znaku graficznym wiem co mówię bo spędziłem w swoim życiu setki godzin w pracowniach projektantów graficznych, wykonując wystawy produktów spożywczych, czy uczestniczyłem w spotkaniach ludzi zawodowo zajmujących się przygotowaniem do druku i drukowaniem opakowań. To kawał mojego życia. Zawartość słoika w branży spożywczej to połowa sukcesu a nawet mniej, reszta to profesjonalny marketing.
Miś Kurpiowski dokładnie sformułował warunki potrzebne, by klient zauważył nowy towar w sytuacji rynku nasyconego podobnymi produktami.
Mnie jest obca postawa
„Oni się też albo obronią na swoim małym rynku, albo padną, proste jak świński ogon”
bo to nic nie wnosi, poza zdawkowym wyrażeniem obojętności wobec firmy rodzinnej, w której los zaangażował się nasz Gospodarz uznając ją za godną poparcia.
Jeśli wytwory tej firmy zasługują na polecenie, ale z niewiadomych (dla producenta) powodów nie znajdują odpowiedniej liczby entuzjastów, to dobrze jest posłuchać głosów potencjalnych konsumentów, na co zwracają uwagę szukając określonego towaru.
Do niczego – bo nic nie pokazało, poza górami. Nie mogę odszukać tego wideło, na którym mi zależało, ale cały dzień przede mną 😉
Heleno,
tak jest, działa na mnie alergicznie. Albo-albo. Albo wieża Babel.
Ty jako dziennikarka powinnaś to doceniać.
Nie będę opowiadał skąd się wzięły kłopoty firmy, bo spaliłbym program. Ludzie są twardzi i się nie poddają. Wygląda na to, że dadzą sobie radę. Zwłaszcza jeśli i ewentualni klienci, i fachowi doradcy dodadzą swoje trzy grosze.
Wasze woisy mnie zirytowały, bo były to uogólnienia deprecjonujące produkty i samą firmę bez znajomości rzeczy.
Na szczęście teraz wygląda to nieco inaczej. Chyba wyłazi z was więcej życzliwości. A oceniać produkty (i krytykować – robiłem to ostro w programie)można ale po ich wypróbowaniu.
Tak, chyba Tarczynski, a nie Turczynski. Nie moge sprawdzic bo jestem daleko od Londynu.
Nalezy Ogrodkowi Dziadunia zaproponowac natychmiastowa zmane nazwy z irytujacej i infantylnej na nie wzbudzajaca zlych uczuc i na taka ktora bedzie sie wyrozniala sposrod setek Babun-Dzaduniow. Ogrod Dziadka Slusarczyka coraz bardziej mi sie podoba, bo kojarzy sie z czyims konkretnym dziadkiem, z autentyczna rodzina producenta. Ale moze byc cos innego.
Gordon Ramsey podrozujac po Ameryce i pomagajac ludziom postawic ich updajacer zaklady zbiorowego zywienia na nogi, bardzo czesto zmienia nazwe restauracji. Robi tez oczywoscie inne rzeczy – zmienia wystroj, nieraz kucharza, menu, rozwikluje skomplikowane problemy rodzinne wlascicieli zakladu. Ale choc nie zaczyna od zmiany wywieszki nad restauracja, do nazwy przyklada duza wage.
Jak nie Gordon Ramsey, to Jamie O. jest dla Heleny alfą i omegą.
Nudne to. Polska to Polska, a nie Wielka Brytania ani USA.
Tak, sa dla mnie, Alicjo, wzorami rzetelnego dziennikarstwa w tej akurat dziedzinie. Choc dziennikarzami nie sa, sa kucharzami. I sa zawsze po stronie klienta, a nie producenta.
Tak, niestety, Polska to jest Polska i zmieniac sie nie bedzie, albo z wielkimi oporami.
Kto to jest pingwin?
Jaskółka która podjada po osiemnastej…
Polska to jest Polska, i zawsze to trzeba mieć na uwadze, Heleno 😎
Firma Tarczyński jest mi znana, natomiast „Turczyński” jakby mniej 😉
Szczere zdanie na temat dziaduniów i babuń w nazwach produktów spożywczych to irytujące „woisy” i deprecjonujące uogólnienia?
Może trzeba było sprecyzować, czego się oczekuje publikując ten tekst.
Klient w sklepie jest niemy.
Producent się nie dowie, dlaczego część kupujących z odrazą odwraca wzrok od takich etykietek i nie poświęca dalszej uwagi fantastycznej zawartości słoika z konterfektem jego dziadunia 🙄
Nie wie też, co spowodowało, że inny klient zdecydował się na pierwszy zakup i dlaczego ten zakup powtórzył lub nie.
Fachowy marketing kosztuje wielkie pieniądze, a tutaj, za darmo, można się dowiedzieć różnych rzeczy, byle by czytać bez uprzedzenia i nie obrażać się z samego progu 😉
Rzetelne dziennikarstwo, stajace po strinie „zwyklego czlowieka” zmienia swiat na lepszy. Zmusza wielki biznes do rewizji postepowania . Przed chwila podano w radiu, ze oto kolejny potezny biznes, siec popularnych domow towarowych Macy’s zrywa wszelka wspolprace z kandydatem na prezydenta USA Donaldem Trumpem, po tym jak wyglosil on wyjatkowo glupia i obrazliwa wywpowiedz o Meksykanczykach, W prasie rozpetala sie burza. Macy’s wydal oswiadczenie, ze produkty firm nalezacych do Trumpa zostana wycofane ze sprzedazy. Z pieknym uzasadnieniem dlaczego.
Czosnkowa od Tarczynskiego jest mi, niestety, tez dobrze znana. Coraz lepiej. Za chwile z jaskoleczki przemienie sie w pingwina…
Heleno,
trochę luzu? Dla mnie nikt nie jest wyrocznią, kieruję się własnym smakiem. Pojeździłam trochę po świecie i rzetelnie (wydaje mi się) zdawałam sprawę na necie. Dobrze wiedzieć, gdzie kto co.
Poleciłaś Gordona Ramseya kiedyś. Byłam, dziękuję, postoję.
Panie redaktorze,
Krytykuje Pan opinie opublikowane przez czytelnikow na tym blogu. Wielu z nich to potencjalni klienci reklamowanego miejsca. Ci czytelnicy maja znajomych, ktorym moga polecic to miejsce. Moze dla dobra businessu zastosujmym zasade, ze klient ma racje.
Zaciekawiła mnie wiadomość o polskiej „szynce parmeńskiej”, która po usunięciu kości i w opakowaniu z nową etykietką była sprzedawana we Włoszech.
Ciekawi mnie, czy ktoś ustalił jej polskiego producenta?
I czy wracała znowu do Polski jako tym razem oryginalna włoska? 😀
Dochodzi 19, a na dworze oficjalnie +32 w cieniu. A to dopiero początek 🙄
Idę zrywać czereśnie.
Ubolewam, Alicjo. To prawda. ze u Gordona Ramseya nie uswiadczysz kromuchy ze smalcem. 😆 Sama rok temu musialam zamowic w jego restauracji beef Wellingtona z jakims rownie wspanialym i drogim winem. Masakra. 🙄
PS. Czytając etykietkę „Ogródek Dziadunia” i widząc na półce szeregi słoików z produktami z tego „ogródka” mam dysonans poznawczy. Z jednej strony widzę dziadunia w zacisznym ogródku pod gruszą, jak niespiesznie nakleja etykietki na słoiczkach z marynatą, z drugiej – tony przerobionej kapusty, papryki, ogórków…
Orco, uczestnicy blogu to nie klienci i nie widzę powodu, by nie wdawać się w polemiki. Zwłaszcza w przypadkach gdy jestem przekonany o swojej racji. Klient ma zawsze rację w sklepie mięsnym. I w innych handlowych przybytkach. W mediach (a blog jest medium społecznościowym) zaś polemiki spory są dopuszczalnym a nawet oczekiwanym obyczajem. Byle nie przekraczały norm przyzwoitości i dobrych manier. Dziś zaś nikt na mnie nie krzyczał a ja nikomu nie ubliżałem.
Heleno, 🙂
Przyjmijmy zatem, że wszyscy ubolewamy, że nie mamy za rogiem ulubionego sklepu.
Tutaj mamy blog, gdzie można swoje żale wylewać 🙂
Komu zechce się poklikać, moje wrażenia z Oregonu.
http://bartniki.noip.me/news/O-W/
Panie redaktorze,
Troche inaczej odebralam te polemike.
Pani Surowiec zycze sukcesow.
Poprawiłam zdjęcie arystokracji brytyjskiej:
http://bartniki.noip.me/news/84.Widz%C4%99_szpiega.JPG
I dalsze moje czepianie się języka polskiego i tak zwanego dziennikarstwa. Nagle wszyscy „ujawniają” oraz „zdradzają”, a nikt zwyczajnie nic nie mówi po prostu. Jak nie „zdradzi” i nie „ujawni”, to tekstu nie ma.
„Aktorka zdradziła również, że nie miała pewności, co przyniesie kolejny dzień.”
Cały artykuł tutaj : http://film.onet.pl/wiadomosci/malgorzata-braunek-choroba-uczy-pokory-fragmenty-ostatniego-wywiadu-z-aktorka/t7xqsg
To ja już nie będę pisać. Będę zdradzać i ujawniać, a co mi tam 🙄
No widzisz, Alicjo. Doszlysmy wreszcie do wspolnego punktu. Mnie sie tez nie podoba to co czesto uchodzi w Polsce za „dziennikarstwo”. Choc akurat posluzylabym sie innymi przykladami. Sa wspaniali dziennikarze (Polityka ma licznych takich) i sa tacy jak Olejnik, Karnowscy, ze o totalnych troglodytach pokroju zapraszanego wszedze Terlika z Betonu nie wspomne.
Dlatego tak sobie cenie brytyjskie media. 🙂
Witam, luzik na 5 min.
http://paczaizm.pl/content/wp-content/uploads/stary-sacz-tato-pij-przez-slomke-miodek.jpg
Ojejku, Heleno!
Olejnik to nie dziennikarstwo, to taki program, gdzie i w brytyjskich mediach, „so(m) bo ich chco(m)”.
To jest wszędzie, i niech ta…
Kto chce, to znajdzie na przykład
http://studioopinii.pl/
p.s.
Heleno,
nie musimy się zgadzać. Ale dobrze wymienić opinie 🙂
Yurek… Miodzio!
Widzę, że nikt nie chce moich pierogów. Zdradzę wam tajemnicę: cielaczek…
Piotrze
Jeśli nie zachęcasz nas do bycia klientami odwiedzanych miejsc i produktów, które spróbowałeś, to po co nasze komentarze?
Cały czas myślałem, że ci zależy.
Ja nie nalegam na „zgadzanie sie”, Alicjo. A Olejnik nie przetrwalaby na brytyjskim mainstremowym rynku medialnym. Po pierwsze ludzie protestowaliby preciwko zapraszaniu przed kamery w czasie najwiekszej ogladalnosci wszlkiej masci troglodytow. Moze bylby dla niej miejsce w jakichs szmatlawcach, ale z pewnoscia nie w mediach powaznych.
Ostatnio widzialam znakomity mem: na zdjeciu przesliczne zdjecie Olejnik i napis: „A w nastepnym odcinku uslysza panstw fanatycznego naziste oraz ocalonego z Zaglady Zyda. Bo prawda zawsze lezy posrodku.”
Tak dokladnie ta idiotka widzi „prawde”. Bardzo trafny mem.
Heleno,
przyznaj, że każdy z nas ogląda/czyta/słucha to, co nas ciekawi i ewentualnie nakręca. Brytyjskie media są w tym względzie takie same, jak każde inne.
Byłam cały dzień dzisiejszy jak ta mróweczka i przy okazji przypomniałam sobie, że obieranie czarnej porzeczki z obcinaniem „pędzelka” jest równie (albo bardziej, bo sok lepi palce) UCIĄŻLIWE JAK OBIERANIE MŁODEGO AGRESTU. Koniec; nalewka w 4 l słoju (jeszcze jutro o,5 l zimnej przegotowanej wody, dzisiaj zabrakło) i dżem zagotowany raz i odszumowany. W przerwach czytałam tygodniki, bo środa. Ominęła mnie więc dzisiejsza dyskusja. Uważam, że Helena nie ma racji o tyle, że Polacy inaczej myślą, mają inną kulturę społeczną. Podobnie jak „jeleń na rykowisku”, „Dziewica u źródła” i makatka z JPII znajdują chętnych nabywców, tak i etykiety odwołujące się do rodzinnej tradycji, trafiają do określonego i bliskiego wytwórcy konsumenta. Polski nie przeorała Reformacja, ani rewolucja 1968r. U nas jest forma przetrwalnikowa mentalności XVII wiecznej. Zanim głupia albo seksistowska wypowiedź polityka doprowadzi do buntu społecznego, minie jeszcze kilkadziesiąt lat.Nadal doskonale się ma nasze myślenie magiczne, chciejstwo i zauważcie jak łatwo odbudowuje się kontrreformacja. Bo to tkwi w ludzie. I obrażać się na to nie można. Tak jest. I etykiety są akurat – jak trzeba.
Misiu? 🙄
Ha, nie tylko u Piotra konkursy kulinarne. Poznań jest właśnie po wielkiej gali
http://www.strefabiznesu.gloswielkopolski.pl/galeria/znamy-najlepszych-kucharzy-w-poznaniu
Pyro,
warto przeczytać, co na temat dewaluacji nazewnictwa na przykładzie słowa „Babunia” sądzą fachowcy od marketingu.
Tekst, do którego link zamieściła bjk, naprawdę wart jest przeczytania.
„Użytkownicy nazwy Babunia to małe firmy, bardziej liczące na populizm, bieżącą sprzedaż niż na trwałe wyróżnienie. Naming produktów lub usługi jest decyzją strategiczną. Tylko wtedy, gdy nazwa produktów spożywczych jest bezpieczna, można zbudować silną markę”.
O znaczeniu nazwy i wpadkach nazewniczych
Przypomniała mi się wizyta u krewnych w Wielkopolsce i jak długo ociągałam się ze spróbowaniem „Dziadkowej kiełbaski”, która była mikra i jakby przywiędła 🙁 A „Serdelek dziadkowy” to już w ogóle… 🙄
Czy „naming” to po prostu nazewnictwo, czy coś wytworniejszego?
Nemo – toż mówię to samo, tylko od drugiej strony. Ludziom (konsumentom) się to podoba – czyli handlowo trafne posunięcie. Producent nie jest od wychowywania publisi.
Nemo, kiedy będziesz w Wielkopolsce – „parówki dziadunia” – cieniutkie, długie, po ok 35 dkg w kartonowej obwolucie – pychotka (tanie nie są).
To jest terminologia fachowa z żargonu marketingowego
Naming
Zwykle pierwszy etap kreatywny tworzenia marki. Bez dobrej nazwy, tak jak bez dobrej strategii, trudno dziś wróżyć marce sukces; konkurencja jest zbyt duża, aby opłacało się inwestować w promocję produktu, który ma nietrafioną lub trudną do zapamiętania nazwę.
Kolejny etap to branding, a czasem bywa, że potrzebny będzie rebranding 😎 😉
🙄
Zdecydowanie wolę Carnavalito Quebradeno.
https://www.youtube.com/watch?v=bp0riKkMdPA
Nie mysle, zeby az kilkudziesieciu lat potrzeba bylo do zmiany mentlnosciowej. Obserwuje to na Facebooku wsrod licznych – naprawde i prawdziwych, a nabytych przypadkowo znajomych Polakow przebyeajacych od kilku do kilkunastu lat na Zachodzie. Absolutna wiekszosc z nich nalozyla sobie w ub. tygodniu teczowe filtry na zdjecia profilowe. Oni juz naprawde inaczej mysla i reaguja na wydarzenia takie np jak decyzja Sadu Najwyzszego w USA o malzenstwacg jedniplciowych, czy debaty wokol przyjecia do Europy i Polski uciekinierow z Syrii i Afryki, na kwestie praw kobiet itp. Tacy, ktorych jeszcze pare lat temu nie podejrzewalabym o taka otwartosc na swiat. To jest naprawde budujace, ze wystarzy czasami pare lat aby sie zmienila mentalnosc.
Oraz Los Fronterizos…
Żadne Carrerasy tak nie śpiewają tej mszy jak oni.
https://www.youtube.com/watch?v=YNr3R96eFe8
Podobno dzisiaj jest „dzień psa” 🙂 http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl%2Fnode%2F7471#.VZRRv1I-d-R
Podczas moich wizyt na wyspie za każdyn razem gdy przejeżdżam prze małe miasteczko Saint-Sauveur z zazdrością spoglądam na maleńki sklepik . Na półkach stoją rzędem słoiki z najróżniejszymi ręcznie robionymi konfiturami. Zawsze ktoś jest w sklepiku, latem szczególnie rano gdy jeszcze upał nie doskwiera przed sklepem ustawia się dość długa kolejka. Ceny niestety dla niezbyt zamożnego Polaka są dość wysokie, bo za mały słoik trzeba zapłacić ponad 7 euro. Moja przygoda z robieniem konfitur z miętą i octem balsamicznym wzieła się właśnie z wizyty w sklepiku. Ciągle udoskonalam recepturę. Myślę, że w tym roku zbliżyłem sie do oryginału. Trochę jeszcze mi brakuje bo ważna jest pięknie napisana etykietka oraz kształt słoika i szmatka w kratkę. Co prawda nikomu nie zamierzam sprzedawać moich konfitur ale na pewno rozdam w wiekszości zawartość mojej piwniczki. Jak co roku 🙂
Heleno, ci Polacy co wyjechali, to jednak inna klasa, to ci co mieli odwagę coś zmienić w swoim życiu i ci których mentalność większości rodaków uwierała.
Po co powątpiewać w „dziadunia” lub „babunię” na polskim rynku, skoro marka „cinkciarz.pl” ma się dobrze i nawet reprezentacja piłkarska, i cały ten PZPN czują się z tym dobrze.
Stonoga sie klania.
Oj tam, oj tam …
Ja mam płytę z Carrerasem i mnie się podoba. Ostatnio nawet słuchałem.Chociaż wykonanie podesłane przez Nisię rewelacyjne . Byłem kiedyś na mszy w kościele Św Augustyna w Warszawie. Ksiądz Walenty śpiewał aż miło było posłuchać. W kręgach Neokatechumenatu Misa Criolla jest bardzo popularna.
Pepe – gdzieś Ty to widział? Kabaret jak bum cyk, cyk.
Carrerasa dałam komuś w prezencie. Przepięknie śpiewał, ale jak dla mnie za bardzo operowo. A ta msza składa się w sumie z prostych (dla Argentyńczyka) ludowych rytmów. STRRRRRASZNIE I OKRRRRROPNIE mi się podobają panowie Indianie (zwłaszcza – z urody – ten podobny do Juranda ze Spychowa).
A na winylu mam pierwsze nagranie MC z Los Fronterizos i Arielem Ramirezem.
Muzyka andyjska ma w sobie coś, czego nie ma żadna inna (ale się wymądrzyłam).
Misiu, a Ty też ryczysz przy Agnus Dei?…
A ten skubaniutki co gra na bombo, jakiż głos pokazał na końcu!
Nisiu – przy Agnus nie; przy Magnificat włosy dęba.
Jak widać po dzisiejszym moich wpisach, aż tak wrażliwy nie jestem, żeby płakać przy Agnus Dei 🙂
Od dziecka natomiast wzruszony jestem bardzo gdy słyszę taką piosenkę :
https://www.youtube.com/watch?v=fFtGfyruroU
Bardzo,bardzo , ciarki na plecach za każdynm razem…
Ostatnio gadałem z chłopakami na wyspie, że jakby co , to moim … obowiązkowo 🙂
Pyro, a tam nie ma Magnificat. O Glorię Ci chodzi?
Nie, chodzi mi o każdą mszę, szczególnie pontyfikalne, koncertowe. Jakoś tak na mnie…
Na dobranoc pa pa:
https://www.youtube.com/watch?v=i2wmKcBm4Ik
Heleno – zdolność mimikry moich ziomków zawsze mnie szczerze zachwyca.
Znam bardzo podobną osobę 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=IjmK2E_WJbw
Taką piękną błandinę, Misiu? A kto to taki?
https://www.youtube.com/watch?v=UUyizCUW8lo
Do niej nie podobna a też ma głos którego słuchaliśmy podrygując…
https://www.youtube.com/watch?v=WR4h4uqjx8A
http://bartniki.noip.me/news/Arequipa/IMG_6341.JPG
To bardzo, bardzo niesprawiedliwe co mowisz, Pyro. Mowiac o mimikrze „Twoich rodakow” (nawiasem mowiac moich tez) podwazasz szczerosc ich duchowego i umyslowego rozwoju, sugerujac, ze jest on jedynie powierzchowny, ze jest to chec nie odrozniania sie od tapety, za ktora nie stoja glebsze przemiany mentalnosci, przemiany ducha i widzenia swiata wokol.
Wlasnie zajrzalam na Face’a mojego dawnego kolegi z pracy, Bogdana Frymorgena. Byl u nas dzwiekowcem, nieco lepszym niz inni, ale terenem jego zainteresowan byla zawsze muzyka, zarowno popularna jak i klasyczna.. Z tego go znalam – ze na prosbe potrafil mi doradzic oprawe muzyzna jesli jej potrzebowalam do programu. Nie z jakichs glebszych przemyslen. Po odejsciu z Serwisu Swiatowego BBC Bogdan zajal sie fotografika. Dzis zamiescil na swym Facebooku sto kilkadziesiat zdjec zrobionych na krakowskim Kazimierzu, z albumu, ktory przygotowal do druku. Ale to co mnie gleboko poruszylo, to wstep do zdjec jaki napisal, opowiadaac o swej edukacji w Polsce, kompletnie pomijajacej dzieje Zaglady. Choc jego szkola nosila imie Janusza Korczaka. Wiedzial, ze patron szkoly jest polskim pisarzemi ze „zginal w Oswiecimiu”. Nie wiedzal, ze wraz ze swymi wychowankami, zostal zamordowany nie jako polski pisarz, ale jako Zyd. Bogdan jest „etnicznym Polakiem”, zaznaczam na marginesie. „Fotografowalem toksyczna cisze” – powie w swym wstepie do kolekcji zdjec. Te toksyczna cisze zdolal ZAUWAZYC tylko dlatego, ze w jakims momencie swojego zycia znalazl sie poza Polska. I odwieedzjac ja w czase licznych podrozy, ujrzal ja innymi oczami. Doroslymi, dojrzalymi.
A tu jest ta kolekcja ze wstepem Autora zdjec:
https://www.facebook.com/bogdan.frymorgen
Fascynujaca jest ta linka wrzycona przez Bejotke o namingu towarow i marek handlowych – z licznymi podrozdzialami od ktorych nie moglam sie oderwac.
Niektore zabiegi przwmyslu spozywczego byly i tu niejednokrornie poruszane, wywolujac sporo emocji (chocby t. zw. kury zagrodowe, hodwane na gigantycznych farmach). A tu pare slow o wspominanym tu tez Krakowskim Kredensie:
„Krakowski Kredens został skrytykowany kilka lat temu przez Inspekcję Handlową za nazwy produktów. Według inspektorów, pod marką Krakowski Kredens sprzedawane były wyroby, których nazwy produktów sugerowały jakąś określoną recepturę. Recepturami przed inspektorami firma nie była w stanie się wykazać. Małopolski Wojewódzki Inspektor Inspekcji Handlowej wskazał, że niektóre nazwy produktów, na przykład: ?pasztet radcy dworu? czy ?kiełbasa Księcia Sapiehy z Krasiczyna w chlebowym piecu pieczona?, nie są potwierdzone przez historyczne receptury. Zabiegi marketingowe i nazwy produktów stosowane przez firmę, były udawaniem historii i tradycji firmy, oryginalności receptur. Wiele produktów jest produkowanych na zlecenie spółki przez lokalne firmy. Krakowski Kredens zajmuje się ich markowaniem i dystrybucją. Powstała w ten sposób nowa marka własna o wizerunku i etykiecie, która sugeruje, że produkt jest lepszy, inny, bardziej unikalny od tych które możemy kupić na zwykłych stoiskach od powszechnie znanych producentów. Wizerunek miał niewiele wspólnego z tym co prezentowały nazwy produktów. Nie jakość produktów a ich sztucznie wykreowany wizerunek miał przekonywać konsumentów do zakupów.”
Misu – w odpowiedzi Orce napisałem, że blogowicze to nie klienci tylko pełnoprawni uczestnicy naszej platformy i mogę znimi polemizować czyli wysłuchiwać ich ważnych opinii i wyrażać swoje zdanie. Klient ma zawsze rację to hasło ze sklepu a nie z takiego stowarzyszenia jak blog.
Jestem peweien, ze Ty to rozumiesz tylko lubisz spór jako taki stąd Twoja opinia.